Lekceważenie — Nieufność

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Lekceważenie — Nieufność
Pochodzenie Prawo dziecka do szacunku
Wydawca Tow. Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LEKCEWAŻENIE — NIEUFNOŚĆ

Od zarania wzrastamy w poczuciu, że większe — ważniejsze od małego.
— Jestem duży — cieszy się dziecko, postawione na stole. — Jestem wyższy od ciebie — stwierdza z uczuciem dumy, mierząc się z rówieśnikiem.
Przykro wspinać się na palcach i nie móc dosięgnąć, ciężko drobnemi krokami nadążać za dorosłymi; z małej ręki wyślizgnie się szklanka. Niezręcznie z mozołem pnie się na krzesło, do pojazdu, na schody; nie może ująć klamki, wyjrzeć przez okno, zdjąć lub zawiesić, bo wysoko. W tłumie zasłaniają, nie dostrzegą, potrącą. Niewygodnie, przykro być małym.
Szacunek i podziw budzi to, co duże, więcej zajmuje miejsca. Mały — pospolity, nieciekawy. Mali ludzie, małe potrzeby, radości i smutki.
Imponują: wielkie miasto, wysokie góry, wyniosłe drzewo. — Mówimy:
— Wielki czyn, wielki człowiek.
Dziecko małe, lekkie, mniej go jest. — Musimy się pochylić, zniżyć ku niemu.

Co gorsze, dziecko jest słabe.
Możemy podnieść, podrzucić do góry, wbrew woli posadzić, możemy przemocą zatrzymać w biegu, udaremnić wysiłek.
Ilekroć nie posłucha, mam w rezerwie siłę. Mówię: „nie odchodź, nie rusz, odsuń się, oddaj“. Ono wie, że musi; ile razy probuje bezskutecznie, zanim zrozumie, podda się, zrezygnuje.
Kto i kiedy, w jak wyjątkowych warunkach, ośmieli się dorosłego pchnąć, szarpnąć, uderzyć? A jak codzienny i niewinny klaps, wymierzony dziecku, mocne pociągnięcie za rękę, bolesny uścisk pieszczoty.
Poczucie niemocy wychowuje cześć dla siły; każdy, już nietylko dorosły, ale starszy i silniejszy, może brutalnie wyrazić niezadowolenie, siłą poprzeć żądanie i wymóc posłuch: może skrzywdzić bezkarnie.
Uczymy własnym przykładem lekceważenia, co słabsze. Zła szkoła, ponura przepowiednia.

Zmieniło się oblicze świata. Już nie siła mięśni wykonywa pracę i broni przed wrogiem, nie siła mięśni wydziera ziemi, lasom, morzu — panowanie, dosyt i bezpieczeństwo. Ujarzmiony niewolnik — maszyna. Mięśnie straciły wyłączny przywilej i walor. — Tem większy szacunek dla intellektu i wiedzy.
Podejrzany lamus, skromna cela myśliciela — rozrosły się w hale i gmachy badacza. Narastają piętra bibljotek, uginają się półki pod ciężarem ksiąg. Zaludniły się świątynie dumnego rozumu. — Człowiek wiedzy tworzy i rozkazuje. Hieroglify cyfr i kresek raz wraz ciskają tłumom nowe zdobycze, dają świadectwo ludzkiej potęgi. — Trzeba to wszystko ogarnąć pamięcią i rozumieniem.
Wydłużają się lata mozolnej nauki, coraz więcej szkół, egzaminów, drukowanego słowa. — A dziecko małe, słabe, które krótko żyło — nie czytało, nie umie...

Groźne zagadnienie, jak dzielić zdobyte obszary, jakie komu zadanie i zapłata, jak się zagospodarować na opanowanym globie. Ile i jak rozrzucić warsztaty, by nakarmić głodne pracy ręce i mózgi, jak utrzymać mrowie ludzkie w posłuchu i ładzie, jak się zabezpieczyć przed złą wolą i szaleństwem jednostki, jak godziny życia wypełnić działaniem, spoczynkiem i rozrywką, bronić przed apatją, przesytem i nudą. Jak wiązać ludzi w karne skupienia, ułatwiać porozumienie; kiedy rozpraszać i dzielić. Tu popędzać i zachęcać, tam hamować, tu rozpalać, tam gasić.
Politycy i prawodawcy ostrożnie probują, a raz wraz się mylą.
I o dziecku radzą i postanawiają; ale któż pytać się będzie naiwne o sąd i zgodę; cóż ono mieć może do powiedzenia?

Obok rozumu i wiedzy w walce o byt i wpływy pomaga spryt. Zabiegliwy wywęszy trop i nad wartość otrzyma zapłatę; wbrew rzetelnym obliczeniom, nagle i łatwo zdobywa; olśniewa i zazdrość budzi. Przebiegle trzeba znać człowieka, — już nie ołtarze, ale chlewik życia.
A dziecko drepce nieradnie z książką szkolną, piłką i lalką; przeczuwa, że bez jego udziału, ponad niem, dzieje się ważne i silne, co decyduje o doli i niedoli, karze i nagradza i łamie.

Kwiat jest zapowiedzią przyszłego owocu, pisklę będzie kurą, która znosi jaja, cielę będzie dawało mleko. Tymczasem staranie, wydatek i troska: czy się uchowa, czy nie zawiedzie?
Młode budzi niepokój, długo czekać trzeba; może będzie podporą starości i z nawiązką pokryje. Ale zna życie posuchy, przymrozki i grady, co warzą i niszczą plony.
Szukamy zapowiedzi, pragniemy przewidzieć, zapewnić; niespokojne oczekiwanie, co będzie, zwiększa lekceważenie tego, co jest.
Mała rynkowa wartość młodego. Tylko wobec Prawa i Boga kwiat jabłoni tyle wart, co jabłko, zielona ruń, ile łan dojrzały.

Piastujemy, osłaniamy, żywimy, kształcimy. Nie troszcząc się, otrzymuje; czem byłoby bez nas, którym wszystko zawdzięcza?
Jedynie, wyłącznie, wszystko tylko — my.
Znamy drogi do pomyślności, dajemy wskazówki i rady. Rozwijamy zalety, tłumimy wady. Kierujemy, poprawiamy, zaprawiamy. Ono nic, wszystko — my.
Rozkazujemy i żądamy posłuchu.
Moralnie i prawnie odpowiedzialni, wiedząc i przewidując, jesteśmy jedynymi sędziami czynów, ruchów, myśli i zamierzeń dziecka.
Wydajemy zlecenia, czuwamy nad spełnieniem; zależnie od woli i rozumienia — nasze dzieci, nasza własność — wara.
(Zmieniło się prawda co nieco. Już nietylko wola i autorytet wyłączny rodziny — ostrożna jeszcze, ale już kontrola społeczna. Zlekka, niepostrzeżenie).

Żebrak rozporządza dowoli jałmużną, dziecko nic nie ma własnego, musi zdać sprawę z każdego, otrzymanego za darmo do użytku przedmiotu.
Nie wolno podrzeć, złamać, zabrudzić, nie wolno podarować, nie wolno odrzucić niechętnie. Ma przyjąć i być zadowolone. — Wszystko w oznaczonem miejscu i czasie, rozważnie i zgodnie z przeznaczeniem.
(Może dlatego ceni bezwartościowe drobiazgi, które budzą ździwione politowanie: rupiecie — jedyna naprawdę własność i bogactwo sznurka, pudełka, paciorków).
Za świadczenia ma dziecko ulegać, zasłużyć dobrem sprawowaniem — niech wyprosi, wyłudzi, byle nie żądało. Nic mu się nie należy, z dobrej woli dajemy. (Nasuwa się bolesna analogja: przyjaciółka bogacza).
Przez nędzę dziecka i łaskę materjalnej zależności — znieprawiony jest stosunek dorosłych do dzieci.

Lekceważymy dziecko, bo nie wie, nie domyśla się, nie przeczuwa.
Nie zna trudności i powikłań dorosłego życia, nie wie, skąd płyną okresy naszych podnieceń, zniechęceń i znużeń, co płoszy spokój i kwasi humory: nie zna dojrzałych porażek i bankructw. Łatwo uśpić, zwieść naiwne i ukryć.
Sądzi, że życie proste i łatwe. Jest tatuś, jest mama; ojciec zarabia, mama kupuje. Nie zna zdrad obowiązkom, ani sposobów walki człowieka o swoje i więcej.
Samo wolne od trosk materjalnych, od mocnych pokus i wstrząśnień — znów nie wie i sądzić nie może. — My zgadujemy je w lot, jednem niedbałem spojrzeniem nawskroś przenikamy, bez śledztw wykrywamy nieudolne podstępy.
A może łudzimy się, sądząc, że dziecko to tylko i tyle, ile my chcemy? Może kryje się przed nami, może cierpi skrycie?

Łupimy góry, wycinamy drzewa, tępimy zwierzęta. Coraz liczniejsze osiedla, gdzie dawniej knieje i moczary. Zasadzamy człowieka na raz wraz nowych terenach.
Ukorzyliśmy świat, służy żelazo i zwierzę; ujarzmiliśmy rasy kolorowe, zgruba ułożyliśmy stosunek wzajemny narodów i ugłaskaliśmy masy. Odległy jeszcze ład sprawiedliwy, więcej krzywdy i poniewierki.
Niepoważne się zdają dziecięce wątpliwości i zastrzeżenia.
Jasny demokratyzm dziecka nie zna hierarchji. Do czasu boli je pot wyrobnika i głodny rówieśnik, niedola dręczonego konia, zarzynanej kury. Bliski mu pies i ptak, równy motyl i kwiat, w kamyku i muszelce odnajduje brata. Niesolidarne w wyniosłej dumie dorobkiewicza, nie wie, że człowiek tylko ma duszę.

Lekceważymy dziecko, bo ma przed sobą wiele godzin życia.
Czujemy trud własnych kroków, ociężałość interesownych ruchów, skąpstwo postrzegań i odczuwań. Dziecko biega i skacze, bez potrzeby patrzy, dziwi się i rozpytuje; lekkomyślnie łzy roni i szczodrze się cieszy.
Cenę ma piękny dzień jesieni, gdy słońce rzadziej; wiosną i tak zielono. Wystarczy byle jak, mało do szczęścia potrzeba — zbędne starania. Pośpiesznie, niedbale je zbywamy. Lekceważymy mnogość jego życia i radość, którą dać łatwo.
Nam uciekają ważne kwadranse i lata; ono ma czas, zdąży jeszcze, doczeka.

Dziecko nie jest żołnierzem, nie broni ojczyzny, choć wraz z nią cierpi.
O opinję nie trzeba się ubiegać, bo nie jest wyborcą: nie grozi, nie żąda, nie mówi.
Słabe, małe, biedne, zależne — dopiero będzie obywatelem.
Pobłażliwe, szorstkie, brutalne, a zawsze lekceważenie.
Smarkacz, dziecko tylko, przyszły człowiek, nie teraźniejszy. Będzie dopiero naprawdę.

∗             ∗
Pilnować, na chwilę nie spuszczać z oka. Pilnować, nie pozostawiać samego. Pilnować, nie odstępować.

Przewróci się, uderzy, skaleczy, zabrudzi, wyleje, podrze, złamie, zepsuje, zarzuci, zgubi, ogień zaprószy, wpuści do domu złodzieja. Zaszkodzi sobie, nam, o kalectwo przyprawi: siebie, nas, towarzysza zabawy.
Czuwać — żadnej samodzielności poczynań — pełne prawo kontroli i krytyki.
Nie wie, ile i co jeść, ile i kiedy pić, nie zna granic zmęczenia. Więc stać na straży dyjety, snu i spoczynku.
Jak długo, do kiedy? Zawsze. Z wiekiem zmienia się, ale nie zmniejsza, nawet wzrasta nieufność.

Nie odróżnia, co ważne, co błahe. Obcy mu ład i systematyczna praca. Roztargnione zapomni, zlekceważy, zaniedba. Nie wie, co — przyszłość odpowiedzialna.
Musimy pouczać, kierować, wdrażać, tłumić, powściągać, prostować, ostrzegać, zapobiegać, narzucać i zwalczać.
Zwalczać grymas, kaprys i upór.
Narzucać program ostrożności, przezorności, obaw i niepokojów, złych przeczuć i mrocznych przewidywań.
My doświadczeni wiemy, ile wokoło niebezpieczeństw, zasadzek, pułapek, fatalnych przygód i katastrof.
Wiemy, że najwyższa ostrożność nie daje zupełnej gwarancji; ale tem podejrzliwsi: żeby mieć czyste sumienie, żeby w razie nieszczęścia nie mieć sobie przynajmniej nic do zarzucenia.

Miły mu hazard swawoli, dziwnie lgnie właśnie do złego. Chętnie złym podszeptom posłuszne, najgorsze naśladuje wzory.
Łatwo się psuje, a trudna poprawa.
Pragniemy dobra, ułatwić chcemy; dajemy bez reszty całe doświadczenie: sięgnąć tylko — gotowe. Wiemy, co dzieciom szkodzi, pamiętamy, co nam szkodę przyniosło — niech wyminie, oszczędzi, nie zazna.
— Pamiętaj, wiedz, zrozum.
— Przekonasz się, zobaczysz.
Ono nie słucha. Jakby rozmyślnie, jakby złośliwie.
Trzeba pilnować, by posłuchało, trzeba pilnować, by wykonało. Samo jawnie dąży ku złemu, drogę wybiera gorszą, niebezpieczniejszą.

Jakże tolerować bezmyślne psoty, niedorzeczne wyskoki, niepoczytalne wybuchy.
Podejrzany człowiek pierwotny. Zda się uległy, niewinny, w istocie przebiegły, podstępny.
Potrafi wyślizgnąć się z pod kontroli, uśpić czujność, oszukać. Zawsze ma w pogotowiu wymówkę, wykręt; ukryje i zgoła skłamie.
Niepewny, wątpliwość budzi.
Lekceważenie, i nieufność, i podejrzenia, i oskarżenie.
Bolesna analogja: więc awanturnik, pijany, zbuntowany, obłąkany. — Jakże razem pod jednym dachem?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.