Młot wiejski (urywek)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Sándor Petőfi
Tytuł Młot wiejski
Podtytuł (urywek)
Pochodzenie Przekłady
z poetów obcych
Wydawca „Gazeta Polska”
Data wyd. 1899
Druk J. Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Lange
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Młot wiejski.
(Urywek)
Széretnek az istenek engem
Remittö módra széretnek.

Pokochali mię bogowie żywo,
Pokochali mię z siłą straszliwą:
Dali głos mym płucom tak potężny,
Jako bitew wrzawy szczęk orężny,
Co, pustosząc ziemię naokoło,
Na ruiny zmienia wieś wesołą,
Krwią malując obrazy żałości:
Organista głosu mi zazdrości!
Oto samo niebo mi wybiera,
Moich płuc godnego bohatera,
(Niechaj Bóg od wszelkich klęsk go chroni):
To Fejnagy o szerokiej dłoni,
Wiejski kowal, jako sam się zowie,
Lecz fantazyą bogaci kmiotkowie,
Poetycznym natchnieni polotem,

Fejnagiego zowią Wiejskim młotem.
Wy, co siłą posiadacie ducha,
I nie drżycie, kiedy pieśń krwią bucha,
Bladych warg nie krzywicie w boleści,
Posłuchajcie strasznej mej powieści!
Ale wy, których serca drżą zawsze,
Gdy im śpiewać jakie czyny krwawsze,
Co słuchacie ich zlękli i smutni
Uciekajcie od mej groźnej lutni.




Amen! smutnie od ołtarza dźwięczy,
Święte modły kończy sługa boży,
I jak zwykle, lud, co wokół klęczy,
Amen! Amen! poważnie przywtórzy.
Zakończone już modły wieczorne.
Powracają do dom rzesze korne
I przy uczcie, sącząc dno kielicha,
Chwalą Pana. — W kościele zamkniętym
Była cisza. Gdy świątynia cicha,
Cichsza więcej, niż moczary wiosną,
Kiedy czajka uśnie snem zaklętym,
I gdy czapla, i gdy żaby posną
Była cisza zatem. Tylko oto
Bezlitośnie, głodne dwa pająki,
Nad soczystej śliwy pestką złotą
O przelękłej muchy walczą członki.
Wtem, nieszczęście! muchę opuściły,
Biegnie na to mysz, ile ma siły.
Chwyta zdobycz: tędy i owędy
Leci skryć się w fałdach rewerendy
I urządza tam ucztę wspaniałą,

Aż pająkom w oczach zaświtało.
Ależ nagle, co za grom rozprasza
Tej świątyni ciszę uroczystą:
Czyż to piorun te mury przestrasza?
Czy to w garnku gotuje się kasza?
Nie! to człowiek jakiś tak rzęsisto
Chrapie. Tam, na ławie rozciągnięty
I skulony, i we dwoje zgięty —
Śpi... Lecz oto budzi się już... Poczuł,
Że już dość ma chrapania... Odpoczął.
Wstaje... trze swe rozespane oczy...
Patrzy... ciemność go pogańska mroczy.
Idzie do drzwi... wali w mocne klamki,
Lecz, napróżno! nieruchome zamki.
Więc umysłem bystrym w locie chwyta,
W czem tu trudność sprawy jest ukryta
I, ponuro patrząc dookoła,
— Ach, zamknęli — rzekł — wrota kościoła.
Ale wnet, jak każe umysł męski,
Wzywa ducha siłę do pomocy:
Aby go nie zawiódł śród tej klęski —
I nie zawiódł go w tej strasznej nocy.
Wnet na lotnych skrzydłach, niby ptaszki,
Do tej myśli głębokich macierzy,
Po niebitej w ciemię, krągłej czaszki,
Tysiąc planów wybawienia bieży.
— Jak wyzwolić się? Ze wszech sił krzyczeć?
Ale tak, jak grom armaty srogiej
Nie uleci dwakroć takiej drogi,
Do jakiej ją pan puszkarz przyłoży,
Tak głos ludzki. — Niema na co liczyć!
Bo chociażbym krzyczał jak najsrożej

Nie usłyszy mię we wsi lud boży,
Gdyż wieś leży ztąd o pół godziny
Drogi, hen! tam w korycie doliny.
Czy przez okno skoczyć mam? Zaiste,
Gdym był jeszcze małem, zwinnem dzieckiem,
Gdym na drzewie wiśnie rwał soczyste,
Przed strażnikiem kryjąc się zdradzieckim,
Częstom skakał z wysokości drzewa.
Lecz to dzisiaj trudne. Dziś upływa
Czwarty krzyżyk życia nad mym włosem.
Męski wiek nad siłą moją cięży,
Skok tak wielki pewnie mię zmitręży,
I złamany kark będzie mym losem.“
Tak myśl z myślą, tocząc bój zażarty,
W kotle tęgiej głowy się przewija,
Tego męża cnego, co mu czwarty
Czwarty krzyżyk życia teraz mija.
I rozmyśla dalej i, markotny,
— Muszę inny znaleźć plan — wyrzecze —
Albo noc tu przeleżą samotny,
A bez ludzi wiekiem czas się wlecze.
I przez okno spojrzał — i na skrawym
Punkcie niebios utkwił wzrok ponury
I spoglądał, jako bocian, który
Nieruchomy czyha ponad stawem
Na obfity łup, który zaniesie
Swym pisklętom na słomianej strzesie.

Nagle więzień — „Mam już, mam! zawoła
I twarz jego błyszczy tak wesoła,
Jak, naprzykład, ziemia się raduje,
Gdy z niej słońce promienne zdejmuje

Z sadzy nocnych obłoków pokrywę.
Albo też jak, gdy płomienie żywe
W ciemnej kuchni błysną od komina —
I gdy mopsa chłód męczyć zaczyna,
A wielmożna pani wstaje z łoża
I do izby zawoła czeladnej:
— „Andziu, Andziu — wstań, zbudź się! czas ładny
Rozpal ogień! Szybko! Już lśni zorza!“
Andzia wstaje — czesze warkocz złoty,
I półsenna idzie do roboty,
I natychmiast krzemieniem i stalą
Pocierają hubkę, aż rozpalą,
Hubką żarzą krzesiwo; krzesiwem
Palą słomę; słomą wiązkę drzewa,
Aż zapłonął komin ogniem żywym
I mopsowi brzuszek wnet ogrzewa.
Więc powiadam, jako od płomieni
Zajaśniała kuchnia pośród mroku,
Taka radość blaskami się mieni
W bohatera mego smutnem oku,
Kiedy wołał: Mam! Ciekawy świecie!
Ty się pytasz: Cóż ma? powiedz przecie.
Więc posłuchaj, o ciekawy świecie!
Lutnio moja, śpiewać ci wypada,
Co on ma? Gdyś pierwej smutna, blada
W bohatera mego los patrzała,
I twarz twoja czysta, idealna,
Włzach boleści gorzkich się kąpała: —
Teraz na niej radość tryumfalna,
I łez szczęścia perły bez pochyby
Twarz twą w jednej orosiły chwili,
W jednej chwili błysnęłaś, jak gdyby

Srebrny guzik na czarnej attyli.
Jest już plan wyzwolenia wyborny,
Bowiem żadna nie powstaje złuda,
Gdy obmyśli rzecz mąż tak przezorny.

„To się musi udać! To się uda!
Mówił więzień w kościele zamknięty —
Na dzwonnicę wdrapię się po murze,
I z dzwonnicy zsunę się po sznurze.
Lecz, gdy dzwon zadzwoni potrząśnięty?
Już urządzim tak, że nie zadźwięczy.“
Nim bohater nasz plan swój subtelny,
Który pięknie świadczy, jaki dzielny
Duch w nim mieszka — szczęśliwie uwieńczy —
Odpocznijmy chwilę — i znużone
Siły nasze w inną zwróćmy stronę.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sándor Petőfi i tłumacza: Antoni Lange.