Maleńka Dorrit/Część I/Rozdział XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Maleńka Dorrit
Podtytuł powieść
Wydawca Książnica - Atlas
Data wyd. 1925
Druk Zakłady graficzne „Książnica-Atlas“
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Tłumacz Cecylia Niewiadomska
Tytuł orygin. Little Dorrit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XI: WIELKI ŚWIAT.

Od kilku dni Emi niepokoiła się o siostrę i chciała się rozmówić z nią jasno i szczerze z powodu pięknej złotej bransoletki, którą Fanny dostała od żony bankiera, pani Merdle.
Nawet w Marshalsea wiedziano, że bankier Merdle jest najbogatszym człowiekiem może na całym świecie. Nikt nie umiał powiedzieć, ile miljonów posiada. Więc za co jego żona dała Fanny bransoletką?
Z tą myślą wstała rano w poniedziałek, lecz nie mogła wyjść wcześnie, bo musiała przygotować dla ojca śniadanie i uprzątnąć jego pokój, a potem już Fanny nie zastała w domu. Udała się więc za nią do teatru.
Niełatwo było wprawdzie znaleźć Fanny wśród przejść i korytarzy, nagromadzonych gratów, dekoracyj, Emi jednak wytrwale szła do celu i wreszcie jakiś człowiek wskazał jej kącik, gdzie mogła na siostrą zaczekać, aż na scenie skończy się próba.
Siedziała i czekała, obojętnym wzrokiem patrząc na przesuwających się ludzi, nie słuchając, co mówili i krzyczeli, bo cóż to wszystko mogło ją obchodzić?
Ukazała się wkońcu Fanny. Była bardzo zdziwiona, niezadowolona, ale na Emi przecież gniewać się nie można, zaczekały więc tylko, aż się rozeszli wszyscy, i wyszły na ulicę, zabrawszy stryja Fryderyka.
Mała Emi w ciemnej sukience, obok pięknej i strojnej Fanny, wyglądała jak jej służąca lub uboga protegowana. Fanny miała modny kapelusz z kwiatami, jasną bluzkę i parasolkę, eleganckie buciki, ruchy śmiałe i pewne, wyraz twarzy zadowolony. Emi patrzyła na nią ze szczerym podziwem.
— Więc tak bardzo zaniepokoiłaś się o mnie? — przemówiła Fanny z uśmiechem. — Jednak mam przekonanie, że znam świat lepiej od ciebie i potrafię sobie z nim radzić. My się bardzo różnimy, moja droga Emi. Widzisz, ja się nie urodziłam w więzieniu, i być może dlatego jest coś we mnie z owej przeszłości, kiedy ojciec zajmował inne stanowisko w świecie. Zresztą, przedstawię ci całą historję, tylko pozbędziemy się stryja, który pójdzie sobie na obiad.
Załatwiwszy sprawę ze starcem, odwróciła się znowu do siostry.
— Czy nie jesteś nadto zmęczona, aby udać się ze mną na Cavendish-Square (Kewendysz Skwer)?
Wymówiła niedbale, ale z pewną dumą nazwę arystokratycznej ulicy i spojrzała na siostrę. Emi zapewniła, że może iść wszędzie.
Niewiele rozmawiając, znalazły się wreszcie w tej najbogatszej dzielnicy Londynu. Fanny stanęła przed najwspanialszym pałacem i zadzwoniła śmiało.
Upudrowany lokaj otworzył natychmiast drzwi. Za nim ujrzały dwóch innych lokajów, równie strojnych i pudrowanych, lecz skoro tylko Fanny wymieniła swoje nazwisko, oświadczając, iż pragnie widzieć się z panią Merdle, wszyscy trzej lokaje pochylili głowy, a jeden z nich oświadczył, iż pani jest w domu i prosi pannę Dorrit.
Pod jego przewodnictwem weszły po szerokich schodach, na których miękki dywan tłumił odgłos kroków, i podziwiając bronzy, lustra i obrazy, mijały szereg wspaniałych salonów. W jednym z nich lokaj prosił je uprzejmie, aby zechciały spocząć, a sam poszedł dalej.
Emi rozglądała się wkoło olśniona. Najświetniejsze jej marzenia o przepychu nie mogły się porównać z cieniem tej rzeczywistości, i może chciała zwierzyć się z tem siostrze, ale Fanny zsunęła brwi surowo i oczyma wskazała jej portjerę u drzwi. Emi umilkła, a z poza portjery ukazała się wkrótce strojna, piękna dama, obwieszona wspaniałemi klejnotami, które okrywały jej szyję, biust i ręce.
— Moja siostra, pani Merdle — prezentowała Fanny.
— Bardzo mi przyjemnie, miss Dorrit, ale nie wiedziałam, że pani ma siostrę.
— Nie mówiłam pani o tem — odpowiedziała Fanny.
— Artystka? — zapytała pani Merdle, patrząc na Emi przez lornetę.
— Nie — krótko odrzekła Fanny.
— Nie? W istocie nie wygląda na artystkę, jakkolwiek jest zachwycająca.
— Moja siostra — zaczęła Fanny tonem obojętnym i wyniosłym zarazem — jest ciekawa, jakim sposobem miałam zaszczyt i przyjemność poznać panią. A ponieważ stosownie do życzenia pani byłam obowiązana odwiedzić ją raz jeszcze, ośmieliłam się przyjść z siostrą, aby, jeżeli łaska, z ust pani usłyszała tę historję. Czy pani zechce powiedzieć jej, czemu zawdzięczam jej łaskę?
— Zdaje mi się — zauważyła pani Merdle — że wiek tej młodej osoby...
— Jest niewiele młodsza ode mnie — wtrąciła Fanny — chociaż wygląda na dziecko.
— W takim razie — zaczęła pani Merdle. — Cicho, ptasiu!
Ostatnie słowa zwrócone były do papugi, która uważała za swój obowiązek mieszać się głośno do każdej rozmowy.
— Ponieważ siostra pani życzy sobie — z uśmiechem przemówiła pani Merdle do małej Dorrit — abym na zakończenie naszego spotkania wyjaśniła okoliczności, które dają o niej najpochlebniejsze świadectwo, postaram się zastosować do jej prośby. Mam syna, panno Dorrit. Młody chłopiec, lat dwadzieścia parę (poraz pierwszy bardzo młodo wyszłam zamąż). Młody człowiek wesoły, trochę lekkomyślny, rzecz zwykła w jego wieku, nadzwyczajnie wrażliwy estetycznie, miękkiego serca chłopiec. Może po mnie odziedziczył tę wrażliwość, gdyż jestem jak mimoza... Cicho, ptasiu!
Poprawiła się w swojem miękkiem gniazdku, wśród purpurowych i złotych poduszek, i zaczęła mdlejącym głosem:
— Syn mój nadto wrażliwy, jako młody człowiek, a świat ma wymagania, pewne zasady i formy... Nie żyjemy w stanie natury, pani to rozumie przecież?... Cicho, ptasiu!
Przesunęła lśniącym od brylantów palcem po kruczych brwiach i westchnęła.
— Matka tylko zrozumieć może moją trwogę, skoro przed kilku dniami dowiedziałam się przypadkiem od bardzo życzliwej osoby, że syn mój, nierozważny młody człowiek, bez wiedzy matki zaproponował małżeństwo pięknej tancerce, prawdziwej ozdobie jakiegoś drugorzędnego teatrzyku... Oceniłam niebezpieczeństwo w mgnieniu oka i bez wahania udałam się osobiście do owego nieznanego teatrzyku, aby ostrzec młodą osobę. Artyści tak nie zdają sobie sprawy ze swego stosunku do życia! Cicho, ptasiu!
— Przekonała się pani jednak, że jej obawy o syna były przesadzone — zauważyła Fanny.
— Przekonałam się, że piękna tancerka, której się obawiałam, jest osobą z ambicją, osobą nieco żywą, energiczną w słowach, ale rozumiejącą wymagania towarzyskie, czego dała najlepszy dowód, odmawiając memu synowi swej ręki. Z tego powodu...
— Może pani zechce dodać — przerwała Fanny żywo — iż odmowa moja poprzedziła ukazanie się pani w teatrze. Wyraźnie wówczas powiedziałam pani, iż jakkolwiek los obszedł się z nami okrutnie, pod względem urodzenia i pod względem towarzyskim nie uważam się za niższą od państwa, a małżeństwo z panem Sparkler nie byłoby dla mnie zaszczytem.
Pani Merdle w milczeniu obserwowała Fanny przez lornetę i z najsłodszym uśmiechem skinęła jej głową twierdząco.
— Właśnie to samo chciałam powiedzieć twojej siostrze, panno Dorrit — zapewniła. — Postąpiłaś bardzo rozumnie i zupełnie samodzielnie, to też byłam tem tak wzruszona, iż nie biorąc ci za złe pewnej goryczy w słowach, pod wpływem najszczerszego dla ciebie uznania zdjęłam z ręki bransoletkę i prosiłam, abyś chciała ją przyjąć na pamiątkę porozumienia się w tej sprawie. Cicho, ptasiu!
— Chciałam tylko, ażeby pani pamiętała, że choć ubodzy dziś i nieszczęśliwi, jesteśmy zawsze dziećmi gentlemana i tego nam nikt nie odbierze.
— Słowem — zakończyła pani Merdle — rozstałyśmy się w zupełnej przyjaźni, i prosiłam uprzejmie siostry pani, aby była tak dobra udać się do mej krawcowej i przyjąć ten skromny dowód mojego poważania.
— Fanny! — szepnęła Emi, podnosząc na siostrę pełne wyrazu spojrzenie.
— Pozostaje mi jeszcze dodać — rzekła Fanny — iż spełniając jej życzenie, stawiłam się dzisiaj w jej domu.
— Za co jestem prawdziwie wdzięczna — zapewniła uprzejmie pani Merdle. — Miło mi było poznać obie panie i proszę mię zachować w swej pamięci.
Obie siostry wstały, aby się pożegnać, pani Merdle podała każdej usianą brylantami rękę i Emi spostrzegła ze ściśniętem sercem, że coś dźwięczącego upadło przytem w rękę Fanny.
— Życzę paniom wszystkiego najlepszego — mówiła jeszcze dama z uśmiechem i skinieniem głowy, poczem nacisnęła dzwonek i natychmiast zjawił się upudrowany lokaj, ażeby przeprowadzić panny Dorrit do wyjścia.
I znowu szły w milczeniu po szerokich schodach: Fanny dumna, z wysoko podniesioną głową, Emi upokorzona i smutna.
— Czyś zadowolona? — zapytała Fanny, gdy się znalazły na chodniku. — Nic więcej nie masz mi do powiedzenia?
— Cóż ci mogę powiedzieć? — rzekła smutnie Emi. — Ale ty go nie kochałaś?
— Jego? — zawołała Fanny — przecież to prawie idjota.
— Jest mi to bardzo przykro — mówiła szeptem Emi — ogromnie, ogromnie przykro. Dlaczego przyjęłaś od niej prezent, Fanny?
— Głuptasie! — zawołała Fanny pogardliwie. — Kpię z jej syna, z jej obłudy i brylantów, lecz niechaj płaci za to, że śmiała się nade mnie wynosić. Nic innego nie mogę jej dziś zrobić.
Emi milczała. Może siostra miała słuszność, ona zna przecież lepiej świat i ludzi, ale Emi woli go nie znać i w głębi duszy zostać przy swem przekonaniu. Wolałaby nie widzieć bransoletki Fanny, ale skoro jej oddać niepodobna, woli wiedzieć, skąd i za co ją dostała.
Tak, o Fanny tymczasem może być spokojna, ale co będzie z Tipem? Ma miejsce w sali bilardowej, nosi kurtkę ze srebrnemi guzikami i dostaje na miejscu życie. Lecz czy wytrzyma długo i czy to odpowiednie dla niego zajęcie?
I cóż to jest za człowiek, który chciał żenić się z Fanny? Nazwała go idjotą, jednakże — nie mówi to źle o nim, że pokochał Fanny i uczciwie proponował jej małżeństwo. Może to śmieszne, ale chciałaby go poznać.
Nie przypuszczała nawet, że w tym może jednym wypadku byłaby się zgodziła z Fanny najzupełniej. Pasierb miljonowego bankiera i syn wspaniałej damy, po której odziedziczył wrażliwość mimozy, słynął z braku mózgu w świecie złotej młodzieży, z którą się bawił i sypał pieniądze. Opowiadano o nim anegdotki, śmiano się z pustej głowy, ale ściskano ręce, bo przecież jego ojczym to miljoner, a matka za brylanty, które codzień dźwiga na sobie, mogłaby spłacić długi niejednego z „przyjaciół“ syna. Taki może się obejść bez rozumu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol Dickens i tłumacza: Cecylia Niewiadomska.