Malwina czyli domyślność serca/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Wirtemberska
Tytuł Malwina
Podtytuł czyli domyślność serca
Redaktor Konstanty Wojciechowski
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Literacka w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V
CIOTKA

Ciotka naszych dwóch sióstr najlepsza była osoba: o wszystkich podług siebie sądząc, o nikim źle nie sądziła i nigdy nic w niczem nie widziała złego. A obydwie swoje siostrzenice z duszy kochała, ale dla Malwiny miała ledwo że nie powiem uwielbienie. Rozumiała ją być doskonałą i prawdziwem wyobrażeniem tych heroin romansowych, które dobra nasza ciotka nad wszystko przenosiła, ale które, oprócz w książkach, nigdy, a przynajmniej rzadko bardzo się znajdują. Malwina zaś bynajmniej doskonałą nie była; miłą będąc, młodą i dobrą, do zbioru wielu przymiotów łączyła niektóre wady. Ale ponieważ składność do tego znajduję, niech mi wolno będzie szczere dać tu wyobrażenie mojej Malwiny i niech mi będzie wybaczono, jeśli się cokolwiek nad tym obrazem zatrzymam. — Przyznaję moją słabość do oryginału, więc nie dziwno być powinno, że się opisaniem jego dłużej nieco zabawię.
Malwina miała bardziej serce tkliwe niż uczucia gwałtowne, imaginacją żywą i zbyt może wybujałą, co było skutkiem odludnego wychowania i wykarmionych myśli poezją i romansami, które młodą jej głowę często wiodły po miłej, ale błędnej krainie omamienia. Zwrot dowcipu miała niepospolity i ten szczęśliwy, a rzadki dar natury łatwego przypodobania się różnym wiekom, rozmaitym humorom, różniącym się charakterom. Miała tę łagodność niewieścią tak miłą w pożyciu i trafność naturalną, przy pomocy której zawsze wiedziała, co komu powiedzieć, jak kogo słuchać i jak nigdy nikogo boleśnie nie obrazić. — Ta bojaźń tkliwa Malwiny, by nikogo nie razić boleśnie, przypomina mi, co autor jeden niemiecki w jednem z dzieł swoich mówi: Nie rań niczyjego serca, ranić tak jest łatwo — nie rań serca szczęśliwego, by mu szczęścia nie odebrać; pamiętaj, że szczęście jest szanowne, bo rzadkie; nie rań serca smutnego, bo nieszczęście przez samą swoją powszechność szanowniejsze jeszcze.

Malwina rozum miała właściwy. Wszystko widziała, nie wiem, czy lepiej, ale inaczej, jak wszyscy, co dawało jej myślom i wyrazom coś szczególnie miłego. Łączyła w swoim charakterze różne sprzeczności; łatwo ją melancholja zająć mogła, a przytem często bywała wesołą i zabawy moc wielką miewały na jej umyśle.
Najszczęśliwiej żyć umiała na wsi i w samotności, a jednak w dalszym ciągu życia miasto, społeczeństwa[1], hałas wielkiego świata bynajmniej przeciwnymi jej nie były. Wesoły i dowcipny humor pociągał ją czasem do uśmiechnienia się, albo zażartowania z kogo, ale w tym łatwo się zawsze wstrzymywała, bo Malwina przed wszystkiem i nadewszystko była dobrą, właściwie dobrą. Ale Malwina była kobietą; mając powaby i przymioty naszej płci, nie była zupełnie wolną od jej przywar. Nie dość czasem zastanowienia się i rozwagi w postępkach (któremi nie zawsze roztropność, a częściej pierwsze poruszenia serca rządziły) i chęć może trochę zbyteczna podobania się, byłyby jej wadami. Ale te może przebaczonemi jej zostaną, kiedy czytelnik wspomni sobie, że Malwina nie jest dziełem idealnem, lecz istotą prawdziwą, i że w istocie nikt nie jest doskonałym.
Malwina była ładną, powabną; często i łatwo w życiu się podobała, chociaż w piękności takoż doskonałości nie miała. Była dosyć wysoka, giętki miała stan i ruszenie pełne wdzięku; włosy czarne i gładkie, jak krucze pióra, przytem miękkie i łatwo się wijące, czarne, długie oczy, w których wszystkie uczucia duszy się malowały. Czasem w ich spojrzeniu coś anielskiego zastanawiało, a wkrótce figlarność tamże postrzec można było. Uśmiech miała najwdzięczniejszy, płeć zwykle trochę bladą, ale radość i zabawa umiały twarz jej ożywić, która wtedy wesołą świeżością zajmowała. — Taką była Malwina; cieszyć się będę, jeżeli mimo wad i niedoskonałości, łaskawych na siebie spotka czytelników, a teraz wracam do ciotki, którąśmy trochę niegrzecznie porzucili[2].
Odebrawszy list od Wandy, śpiesznie interesa pokończyła i do Krzewina wróciła. Z zwyczajnym sobie dobroci uprzedzeniem natychmiast Ludomira pokochała, pobłażając nawet skrytości jego w wyjawieniu nazwiska. — „Nie trzeba go męczyć niepotrzebnemi pytaniami, mówiła do siostrzenic; dość nam wiedzieć, że Malwina życie mu winna, że jest dobry, miły w pożyciu, waleczny, i przynajmniej, póki ręka jego zupełnie się nie zgoi, okrucieństwem byłoby stąd go wypędzać“. Malwina, która niekoniecznie życzyła wyjazdu Ludomira, wsparta poważnym zdaniem ciotki, szczęśliwą się uczuła. Zapomniała tego, że Ludomir z imienia jedynie był jej znany, i bez żadnych trosk, ani myśli na dal, zaczęła używać z rozkoszą jego ze wszech miar przyjemnego społeczeństwa.
Ludomir wszystko w Krzewinie ożywił. Z nim przechadzki po kwiecistych dolinach i gajach pobliższych przyjemniejszymi Malwinie się zdawały. Nikt lepiej od niego przedzierać się nie umiał w najgęstsze parowy, by jej lilij polnych nazbierać, których zapach szczególnie lubiła, i Malwina mimowolnie czuła (choć sobie jasno nie tłumaczyła tego), że gdyby te lilje w palących znajdowały się przepaściach, toby Ludomir równie i tam po nie skoczył, gdyby Malwinie ich się zachciało. Nigdy głos Malwiny lepiej się nie wydawał, jak wtórowany głosem Ludomira, i kiedy razem śpiewali[3]: „Dunque mio bene, ta mia sarai, si cara speme io tua saro...“, lub co podobnego, Malwina, istotnie szczęśliwa, zapominała, że jakiekolwiek troski mogą być na świecie. Talentom swoim większego dodawała starania, widząc, jak miłemi zdawały się być Ludomirowi. Przy nim pierwszy raz doznała przyjemności, którą nabyte wiadomości sprawić mogą; często z Ludomirem rozmawiała o tem, co czytywała. Zwyczajnie równie widzieli i równie o rzeczach sądzili; lecz kiedy czasem Ludomir sprzeciwił się Malwinie, to i w tem przyjemności jakiejś doznawała. Miło jej było słuchać Ludomira, miło jej było uczyć się od niego tylu nieznanych wiadomości; on pierwszy w życiu myśli jej rozumiał, uczucia zgadywał, imaginacji nie gasił i serca, głęboko gdzieś schowanego i nawet zimną zwykle okrytego zasłoną, jak nikt w świecie, domyślać się umiał.
Ludomir, który kochał wszystko, co Malwina kochała, lubił, co tylko ona lubiła, nietylko jej, lecz łatwo i w krótkim czasie wszystkim w Krzewinie przyjemnym i dogodnym stać się potrafił. Rady i domowe lekarstwa ciotki, których mu obficie dodawała na chorą jego rękę, z wdzięcznością przyjmował, choć ich nigdy nie użył. Z Wandą po górach biegał na wyścigi, i wieczorami, gdy na tarasie przed domem wszyscy zebrani siedzieli, na prośbę jej niejedną o strachach opowiadał historją. Alisi maliny i poziomki najpierwsze przynosił. Wszystkim domowym drogim był nadzwyczajnie, bo w nim widzieli wybawiciela ukochanej sobie pani; ale Marcin, stary kamerdyner, szczególniejszy miał jeszcze do Ludomira afekt, bo choć zawsze o czem innem myśląc, uprzejmie jednak przysłuchiwał się czasem długim jego opowiadaniom, od których cały dom uciekał.
W takim stanie rzeczy dziwić się nie trzeba, że choć ręka Ludomira dawno była zagojoną, nikt tego nie przypomniał; dnie i godziny tak mile mijały, że czwarty miesiąc się kończył, a nikt w Krzewinie nie pomyślił, żeby Ludomir mógł z niego kiedy wyjechać.
Teraz gdy, co minęło, przeczytał czytelnik, pytam się, co rozumie? Ludomir czy kocha się w Malwinie? Malwina czy kocha Ludomira? ja na to odpowiedzieć nie mogę; tyle tylko do mnie doszło, że naówczas Malwina jeszcze sama dobrze nie wiedziała, czyli wiedzieć nie chciała, co się w jej sercu dzieje. — Nie spieszmy się więc z wyjawieniem tej tajemnicy; biedna Malwina może i tak zbyt prędko ją odkryje.




  1. społeczeństwa — w znaczeniu: towarzystwa (jak już poprzednio i później stale).
  2. Ten sposób żartobliwej rozmowy z czytelnikiem („którąśmy trochę niegrzecznie porzucili“) właściwy był szczególnie autorowi La vie de Marianne i Sternowi.
  3. śpiewali – w rp. A po wyrazie tym słowa: „te tak ładne włoskie duetta z opery Romeo et Juliette: Dunque“ i t. d., albo Da te, il mio caro tutte le pene oblio...“





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Maria Wirtemberska, Konstanty Wojciechowski.