Malwina czyli domyślność serca/Rozdział XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Wirtemberska
Tytuł Malwina
Podtytuł czyli domyślność serca
Redaktor Konstanty Wojciechowski
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Literacka w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXIII
BITWA POD MOHILEWEM[1]

Najczęściej przed wszelkiemi burzami czas cichy i ociężały bywa; czasem tam, gdzie piorun w godzinę ma uderzyć, niebo jest pogodne, drzewa żadnym nie wzruszone wiatrem i ptaszki, tą zdradną zwiedzione ciszą, najswobodniej pod ich cieniem spoczywają. Równie i u ludzi nieraz się trafia; niejeden wesoło śpiewa nie wiedząc, że za godzinę płakać mu przyjdzie; nieraz jedna godzina dzieli spokojność od niedoli i między dobrodziejstwami Opatrzności za jedno z najpierwszych liczyć trzeba tę niewiadomość przyszłości, bo inaczej któżby kiedy momentu szczęścia mógł użyć na tym świecie? Mieszkańcy Krzewina, jeśli nie zupełnego szczęścia, to przynajmniej swobodnej używali spokojności, częste i uspokajające z wojska odbierając nowiny. Już nieprzyjaciel dość daleko od granicy był odparty, wojsko nasze cudów dokazywało. Ludomir z pułkiem swoim w kilku już utarczkach chwałą się okrył i ranionym dotąd nie był jeszcze, Zdzisław, sławą i szczęściem wnuka chełpiąc się, sędziwe tym lata odmładzał. Malwina, jeśli już nie miłością, to jednak uczuciem najtkliwszej przyjaźni (co kochaniem zwaćby trzeba) napełnione mając serce dla niego, za jego życie, za jego szczęście szczerze niebu dziękowała. Reszta zaś mieszkańców Krzewina, przejmując niemal zawsze wszystkie jej uczucia, takoż swobodnej doznawała spokojności; aż w pośrodku tej ciszy, gdy niczego złego się nie spodziewając zebrani razem rozmawiali o nadziejach, które każdy miał prędkiego pokoju i o powrocie tych, co ich zajmowali, turkot bryczki przerwał rozmowę i wojskowy jakiś wszedł do pokoju, tak opalony i okurzony, że nie poznali w nim oficera z pułku księcia Melsztyńskiego, aż dopiero jak list oddał Zdzisławowi. Przerażeni tem raptownem zjawieniem, nikt z przytomnych nie śmiał żadnego uczynić zapytania.
Zdzisław drżącą ręką oddarł kopertę, przeczuwając jakieś niepomyślne wiadomości; Malwina, która z oczu go nie spuszczała, gdy czytać zaczął, postrzegła trwogę i boleść na jego twarzy. Zbladł i gdy Malwina do niego przysunęła się: „daruj, rzekł, dobra Malwino, że czułe twoje serce trwożę; ale nie było w mocy mojej ukryć przerażenia, co mnie wskróś przejęło, wyczytując niebezpieczeństwa, w których wnuk się mój znajdował i stan, w którym dotąd zostaje“. Na te słowa Malwina list uchwyciła; był on ręką majora B***, najpoczciwszego człowieka i zdawna do całej familji Melsztynów przywiązanego, pisany i znać, że z wielkim pośpiechem, bo Malwina ledwo tę pomieszaną relacją zrozumieć i co następuje wyczytać mogła.

List majora B*** do księcia Zdzisława z Melsztyna z obozu pisany.

„Z rozkazu księcia Imci pułkownika piszę do W. książęcej Mości, aby mu donieść, że książę żyje, gdyż inne może niedokładne wiadomości mogły uprzedzić i zmartwić czułe serce jego fałszywą jaką relacją.
Ale w moment ten, gdy los, chwiejący się w ostatniej potyczce, nie był dał jeszcze naszym wygranej, książę pułkownik, uniesiony zbyteczną odwagą, zapędził się w kilka tylko koni za nieprzyjacielem, który z oddziałem jednym ucieczkę udawał i który, wyprowadziwszy już księcia dość opodal od reszty wojska, by pomocy mieć nie mógł, obrócił się raptownie i otoczył księcia. Książę, mimo odwagi nadnaturalnej, byłby tam zginął bezwątpienia, gdyby szczęściem jeden z kilku ułanów, co z nim się byli zapędzili, widząc, w jakim zostaje niebezpieczeństwie, nie był wrócił w największym pędzie szukać posiłku jakiego. Jak krzyknął, że książę otoczony kozakami, natychmiast dziesięciu naszych ułanów, nie czekając nawet rozkazów (bo pułk cały w innej bijąc się stronie, myśmy się nawet nie domyślali o niebezpieczeństwie, w którem książę zostawał), ułani ci, mówię, zebrawszy się, pobiegli jemu na ratunek. Cudzy zaś żołnierz z innego pułku, który trafem był tam w bliskości, słysząc takoż o niebezpieczeństwie księcia, przyłączył się do nich i ten traf największą zwać można opatrznością, gdyż temu najwaleczniejszemu rycerzowi książę jedynie życie winien. On mimo zmroku, który nie dozwalał drogi rozeznawać, i mimo tego, że sam już był w głowę ranny (co obwinięcie twarzy poznać dało), doprowadził aż na miejsce naszych ułanów, gorliwością swoją dodał im odwagi i wpadłszy z nimi wpośród kozaków, pałaszem drogę sobie otworzył, piersiami swemi zasłonił księcia (którego po błyszczącym krzyżu poznał, bo twarzy krwią zalanej rozeznać było niepodobna) i tem heroicznem poświęceniem się dał czas rannemu księciu uchylenia się i wyjścia z tej utarczki. Noc takoż była nam pomocą i szczęściem; księcia przed kozakami ukryła. Tracąc niezmiernie wiele krwi, nie miał już siły bronienia im się dłużej i odszedłszy o kilka kroków, padł pod drzewem i zemdlał zupełnie. Ów zaś żołnierz nieznajomy, cuda tymczasem waleczności dokazując, wspomagany od naszych ułanów, po długiej i krwawej potyczce potrafił kozaków rozpędzić; ale niestety pokłuty i raniony okropnie, padł ofiarą gorliwego swego poświęcenia się. Naszych ułanów kilku zginęło, a ci, co zostali, nie widząc już nieprzyjaciela i bojąc się, aby w większej sile nie wrócił jeszcze, cofać się umyślili, nie wątpiąc, że księcia pułkownika już przy naszem wojsku znajdą. Niemało się zasmucili, gdy zamiast tego, opodal od miejsca, gdzie bitwa ich była zapędziła, księżyc z obłoków się dobywszy, dał im poznać pod drzewem zemdlonego tegoż księcia, którego w pierwszym momencie już bez życia rozumieli; lecz poznawszy, że w mdłościach tylko zostaje, chustką naprędce największą ranę obwiązali i wziąwszy go na ręce nieśli aż do wioski, która szczęściem niezbyt daleko jest placu bitwy; do pierwszej chałupy zastukawszy, staraniom gospodyni oddali zemdlonego księcia, a sami pobiegli po felczera. Tymczasem, gdy to wszystko się działo, w innej stronie Bóg pomógł usiłowaniom naszym i nieprzyjaciel porażonym zupełnie został. Po skończonej potyczce, nie widząc księcia, leciałem właśnie szukać go, gdym spotkał ułanów naszych biegących po felczera. Natychmiast udałem się do księcia i byłem przytomnym, gdy felczer, rany obejrzawszy, osądził, iż żadnej śmiertelnej niema i że strata tylko krwi w obfitości była przyczyną nieustannego mdlenia. Duży już był dzień, gdy książę do zupełnej wrócił spokojności. Pierwsza myśl jego była o walecznego swego dopytywać się wybawiciela; ani słuchać chciał, co o śmierci jego upewniali ułani i rozesłał ludzi na wszystkie strony, żeby go szukali wszędzie i starali się koniecznie przywieść. Dotąd jeszcze żaden z rozesłanych nie wrócił i książę pułkownik, nie będąc sam w stanie pisać, kazał mi tymczasem donieść o tem wszystkiem Waszej książęcej Mości, co wypełniwszy, mam honor zostawać z najgłębszem uszanowaniem
W. Ks. Mości najniższym sługą.
B***, major pułku 16-go.
16 lipca 18.., w obozie pod Mohilewem.“

Czytelnik, znając już trochę sposób myślenia i czucia przytomnych naówczas osób, łatwo pojmie, jakowe na każdym wrażenie uczynił list majora B***; ja więc tylko dołożę, że Zdzisław, gdy miał odpisywać na ten list, udał się do Malwiny, oświadczając jej z nieśmiałością, że przychodzi o wielką prosić ją łaskę. Malwina przeczuciem trwożliwem zgadła natychmiast, że Zdzisław życzył zapewne widzieć wnuka przywiezionego do Krzewina, aby przy lepszych doktorach i staraniach prędzej do zupełnego przyjść mógł zdrowia. W istocie samej ta była myśl Zdzisława, który przytem może przewidywał w tej bytności wnuka większą dla niego łatwość zbliżenia się do Malwiny i nakłonienia jej do ulubionego Zdzisława projektu. Czy Zdzisław zupełnie dobrze czynił, wymagając rzeczy takiej, która mogła narazić Malwinę na opaczne ludzi sądzenie? tego nie wiem...; czy zupełnie rozważnie czyniła Malwina, zgadzając się na prośby Zdzisława i przyjmując do domu swego tego, o którym cała społeczność wiedziała, że się w niej kocha, tego także nie wiem...; lecz przez dobroć serca do tego kroku była przywiedzioną, i że gdyby w skrytości serca swego była pragnęła przyjazdu księcia Melsztyńskiego, to wtedy pewnie tysiąc przeszkód do tego przyjazdu byłaby znalazła; ale że właśnie w zakątkach tego serca zupełnie przeciwne znajdowała życzenie, śpiesznie na prośby Zdzisława zezwoliła, nie tłumacząc sobie jasno, dlaczego to czyni, ale szczerze rozumiejąc, że w tem zezwoleniu wypełnia jakowyś obowiązek.
Żeby czytelnik tak dobrze znał Malwinę, jak ja, to może te dziwaczne uczucia pojąłby i wytłumaczył.




  1. Rozdział XXIII: Bitwa pod Mohilewem. – w rękopisie A i B, jak zaznaczono we Wstępie, tytuł rozdziału brzmi: „Batalja pod Grannym“. Pamiętamy, że pod Grannem walczył w roku 1792 brat autorki, książę Adam Jerzy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Maria Wirtemberska, Konstanty Wojciechowski.