Markiza Pompadour/Rozdział XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Markiza Pompadour
Podtytuł Miłośnica królewska
Rozdział Jej sekret
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Vernaya Sp. Akc.
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział XXIII.
Jej sekret.

Choiseul-Stainville długo jeszcze poglądał za nią, gdy odeszła, rzuciwszy owo słowo: „Zrobione!“ naśladujące niedawne „zrobione“ odpalonej małej Romanet, które zakomunikowali jej ludzie usłużni. Pomyślał: „Ta kobieta ma na twarzy uśmiech wiecznej wiosny“ — i westchnął. Może, gdyby przeszukał tajniki swego serca, znalazłby tam uczucie, do którego przyznać się nie chciał, bo stawałoby wpoprzek szanowanym przez starego arystokratę przywilejom króla.
Ale jakżeby się zdziwił, gdyby mógł zobaczyć za chwilę nieszczęsną faworytę, padającą z gorzkim płaczem w ramiona pani Hausset, w czterech ścianach swojej gotowalni.
„Spać! spać! spać chcę!“ wyrywał się krzyk z głębi jej piersi, „jestem zamęczona, droga Hausset. Nie wytrzymam tej tortury! Oby dziś nie przyszedł...“
„Powiem mu, że pani jest chora.“
„Idź... powiedz... Ale boję się, że się urazi... Nie! nie chodź!...“
„Ależ pani jest śmiertelnie blada.“
„Podaj mi róż... i ziółka.“
W tej chwili zapukał kamerdyner królewski, wywołał panią Hausset. Powróciła:
„Król dziś nie przyjdzie. Jest zmęczony.“
Twarz pani Pompadour lśniła radością...
„Polecił powiedzieć, że jutro w południe pragnie pojechać z panią do Belle-Vue i zatrzymać się tam na noc...“
„Dobrze!“ jęknęła faworyta.

A nazajutrz rankiem księżna de Brancas, szczerze życzliwa markizie, zastała ją przy śniadaniu. Była zdumiona gorączkowym rumieńcem na twarzy markizy. Zdziwiła się nadto, widząc na stole markizy czekoladę, mocno pachnącą ambrą i wanilją, talerz pełny trufli, wazę z zupą selerową. Odciągnęła na bok panią Hausset i zadała jej pytanie, czemu tak szkodliwe dla zdrowia przysmaki podaje markizie już z samego rana. Pani Hausset powołała się na rozkaz markizy: „Musiałam przyprawić czekoladę potrójną dawką wanilji.“
„Co znaczy ten mus?...“
Pani Hausset milczała zagadkowo.
Księżna zwróciła się do markizy z wyrzutem: „Przyjaciółko! Wybacz mi zarzut. Czemuż odżywiasz się tak nienaturalnie?“
I oto markiza ze łzami w oczach przyznała się księżnej, że zniewolona jest walczyć z wiekiem, z chorobą, ze wstrętem, zadawać gwałt swemu temperamentowi, aby utrzymać sztucznemi podnietami żar namiętności...
„Bo... nie mogę stracić miłości Króla.“
„Fe!“ krzyknęła zgorszona księżna.
I wrzuciła przysmaki energicznym ruchem w ogień, płonący na kominku.
„Nie chcesz stracić miłości Króla i... dlatego się zabijasz?... Jesteś szalona!... Miłość żadnego króla nie jest warta twego życia... Jeszcze ci zresztą czarów naturalnych starczy — postaraj się tylko o zdrowie. Przyślę ci tu zaraz Quesnay’a.“
Lekarz zalecił Markizie mleczną kurację, sporo ruchu na powietrzu — i na razie powróciły jej siły bez podniet sztucznych. Wszelako drżała ciągle, że lada chwilę okres nowego oczarowania przez nią Ludwika przejdzie — że sam wystudzony, nie znajdując w niej sztucznej gorączki, owocu środków szkodliwych, do których uciekła się w tajemnicy, znowu oskarży ją o chłód — że zatęskni do nowych pokus... a z kresem miłości Króla nastąpi dla niej początek wygnania!...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.