Markiza Pompadour/Rozdział XXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Markiza Pompadour
Podtytuł Miłośnica królewska
Rozdział Akord dwóch tonów nienawiści
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Vernaya Sp. Akc.
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział XXV.
Akord dwóch tonów nienawiści.

Irlandka „Morphil“ była narzeczoną przybyłego z Włoch złotnika d’Allegre’a, właściwie d’Allegri, pochodzącego ze zubożałej rodziny szlacheckiej. Młodzieniec zjawiał się co wieczora u wyjścia z fabryki porcelany w Sèvres, aby odprowadzić do domu dziewczynę, którą kochał namiętnie i o którą był okrutnie zazdrosny. Pewnego dnia znikła. Mówiono mu, że przyjechała po nią do fabryki jakaś wielka dama, zawoalowana, która nie wyszła z zamkniętej karety i poleciła ją wywołać, nazwawszy po imieniu.
D’Allegre był poprostu obłąkany. Porzucił robotę. Udał się do Paryża. Wiedział o tem, że markiza w czasie niedawnych odwiedzin fabryki pochwaliła urodę dziewczyny i spytała ją o imię. To był ślad. D’Allegre szedł po nitce do kłębka. Wkrótce odkrył tajemnicę „Jeleniego Parku“. Zakradł się do domku uciech królewskich — błagał dziewczynę, aby doń powróciła — wyśmiała go i odwróciła się ze wzruszeniem ramion i słówkiem: „głuptas!“
D’Allegre znienawidził dziewczynę, a tem uczuciem ogarnął zarazem cały ród kobiecy. Nie uczynił nic złego ex-narzeczonej, albowiem był z natury pełen dobroci. Miał jeszcze dwa rysy wybitne w charakterze: był sam dziewiczy — i pierwszy zawód wzbudził w nim wstręt do rozpusty i zdrady, których symbolem była dlań Ewa z raju, przetworzona w „Morphil“; i był fanatycznie pobożny, jako sierota wychowany przez wuja Dominikanina. Teorje opiekuna o demonizmie kobiety stały się dlań askjomatem, odkąd tak bezwstydnie porzuciła go ukochana i zdawało się, kochająca Irlandka. Postanowił przyjąć śluby zakonne.
Został narazie klerykiem. Srogi zawód miłosny wzmógł jego fanatyzm, zboczył nieco umysł. Przywidziało mu się, że powinien świat naprawić, oczyścić go z rozpusty. Stworzył nawet utopję świata, który doprowadzony zostaje przez głosicieli celibatu do absolutnej czystości — i spełniwszy swoje ziemskie zadanie zostaje przeniesiony do nieba. Pani de Pompadour, o której niecnej roli w sprawie zdrady Irlandki powziął wiadomości z pewnego źródła — nieraz napotykała jego złe oczy na swojej drodze podczas spacerów, których zażywała z porady lekarza. Mroziły ją, jako znak tej nienawiści, którą otacza ją lud. Wszakże nie pojechała do Paryża na premjerę „Katyliny“ Crebillona w obawie, że ją publicznie wygwiżdżą. W roku 1750, kiedy odwiedziła w Paryżu małoletnią córeczkę (zmarłą nagle w kilka lat potem) towarzyszący jej książę de Gontaut zalecił jej szybko powrócić do Wersalu wobec groźnej postawy tłumu. Wybierała się potem do Paryża, otoczona zawsze świtą ochronną z tyłu i z przodu.
Zagadka prześladujących ją gniewnych oczu wyjaśniła się wkrótce. Kleryk napisał list, w którym oddał jej hołd, jako „wielkorządczyni Francji“, „prawej ręce Króla“ i „kobiecie rozumnej, która pojmie szlachetne tendencje tego pokornego listu, natchnionego przez Boga“, ale wyrzucał jej, że „doszła do władzy przez sprośne łoże“, że jest „stręczycielką rozpusty, znieprawiającej monarchę“ i radził jej „poprawę moralną“, grożąc „ogniami piekielnemi“.
Podpisał się pełnem imieniem i nazwiskiem: „Gabryel d’Allegre“ i obiecał „spotykać ją zawsze oczyma wyrzutu, póki się nie poprawi“.
Markiza była do głębi wstrząśnięta. Pomimo rozmiłowania w pismach Woltera, wbrew wolnomyślności, która sprawiała, że w chwilach zatargów z klerem brała stronę opozycji — niedarmo karykatura przedstawiła ją w postaci baby, wymiatającej Jezuitów — w głębi jej duszy żył jakiś strach przesądny, pozostałość nawyków dzieciństwa.
Poleciła zamurować wejście, które łączyło jej sypialnię z apartamentami Króla i napisała pełen skruchy list do Papieża, w którym prosiła go o błogosławieństwo, uznając swoje minione grzechy, ale zaznaczając, iż „od wielu lat uczyniła wiele, aby Monarchę pogodzić z Jego Małżonką i rodziną“, że „obecnie od długiego czasu jest daleką od wszelkich przystępów chuci“, że „dowodem jej opamiętania się jest zamurowanie przejścia z jej pokoju do komnat Króla“, że w tej chwili oczekuje na nią w kaplicy pałacowej jej spowiednik Ojciec de Sacy, który „wetchnął najlepsze rady jej umysłowi i duchową pociechę jej sumieniu“, że z królem łączą ją dziś jedynie „Jego przyjacielskie zaufanie i jej wiernopoddańcze oddanie się potrzebom Francji, ukochanej córki kościoła“ — wreszcie, że żywi nadzieję w Bogu, iż „Świątobliwy Ojciec nie będzie głuchy na jej łzawe prośby“.
Ten list wysłała natychmiast przez umyślnego posłańca do Rzymu. Poczem doznawszy ulgi serdecznej, otworzyła kasetkę, wyjęła, lettre de cachet, wpisała nerwowo imię i nazwisko niepokojącego ją zuchwalca d’Allegre, posłała doń żandarmów — a sama udała się do spowiednika.
Było to w stylu czasu.

Tegoż wieczora d’Allegre znalazł się w Bastylji.

Latude siedział tu ponownie. Są uczucia, których nie wyda żaden opis. Niepodobna opisać przeżyć duchowych Latude’a po ponownem znalezieniu się w celi. Bił się teraz znowu pięściami po głowie, zataczał się w ciasnocie murów, nieustannie chodził tu i tam, niby uwięziony w klatce lew pustyni, śmiał się na cały głos ze siebie i lżył się od „idjotów“. Bo przecie załamał się poraz drugi, poraz drugi uczynił okrutne głupstwo. Wiara w dobroć możnych wtrąciła go znów w niewolę. Nie wątpił, że przyczyną jego ponownej zguby była ta „czarownica“, jak teraz w myśli odmienił nazwę „czarodziejki“, nadaną we wrażeniu pierwszego spotkania pani de Pompadour.
Podobnie, jak w chemicznych procesach atomy pewnego ciała, rozwiązując się, ustępują miejsca innym, chciwie wchłanianym z otoczą — tamte ulatniają się, te twardnieją w nowym związku, tak samo w duszę jego, zda się, na miejsce każdego atomu uwielbienia dla Markizy, chwilowych oczarowań, — wchodziły atomy oburzenia, twardniejąc w klątwę nienawiści.
Przyniosło mu ulgę w boleści prawo posiadania atramentu, pióra, papieru i książek. Nie wiedział, że zawdzięcza je specjalnemu nakazowi łaski pani de Pompadour. Ale gdyby wiedział o tem, czyliż mógł być jej wdzięcznym? Była dlań katem, jakkolwiek zdawał sobie sprawę, że uzbroił ją przeciw sobie swoją nieostrożnie-buntowniczą paplaniną przeciw władzy monarszej. Czy katom jest się wdzięcznym za surogat życia? Co warta iskierka światła w mroku, dana ręką, która zabrała nam widok słońca?... Wszelako bądź co bądź Latude ożywił się: szaleństwu zapobiegał papier, umożliwiający spowiedź myśli, od nudy ocaliły wrażenia świata, wyzierającego z mądrych książek. Marzył o tem, aby mógł zejść się na moment na dziedzińcu więziennym z Diderotem — ale nie dozwalano rozmów więźniom. Zresztą Diderot już był wyszedł dawno z Bastylji.
Teraz nienawiść Latude’a dla markizy de Pompadour znalazła nowy pokarm — podwoiła się, podwajając cudzą. Oto za ścianą jego celi znalazł się współwięzień, z którym Latude porozumiał się rychło pukaniem. Pierwsze długie i nużące porozumienia zastąpione były umówionem wspólnie krótszem abecadłem. I rozmowa potoczyła się żywiej — trwała całe noce. Sąsiad i towarzysz niewoli opowiedział mu swoje losy. Był to d’Allegre. Niebawem, nie widząc swoich twarzy, wiedzieli o sobie wszystko. Ich nienawiść dla Markizy zabrzmiała jak akord, potężniejący z każdym dniem niewoli.
Allegre, miłośnik otwartego nieba, czuły na wdzięki natury, nadto głęboko przekonany, że miał do spełnienia wielką misję zbawienia ludzkości — przy całej słodyczy charakteru i wrodzonej dobroduszności — popadł w okrutny gniew na swoją prześladowczynię. Zgoła nie zrozumiał swojej przewiny poza kwestją srogości kary — więzienia bez sądu, bez terminu. On chciał ją „poprawić“. Ona sprzęgła się „z duchami piekła“, aby unicestwić jego misję i „naprawę świata“. Fanatyk moralności widział ją teraz innemi oczyma — zwłaszcza innemi, niż ujrzał ją Latude. Zresztą pani de Pompadour, chwilowo dręczona chorobą i zgnębiona troskami osobistemi i politycznemi — już rozpętały się burze siedmioletniej wojny — była zmieniona fizycznie. Tedy d’Allegre malował Latude’owi „pożółkłą, starzejącą się twarz pani Pompadour“ — „ciemne plamy pod oczyma“ — „postać, kurczącą się w powozie pod jego karzącym wzrokiem“ — „wyglądającą z osłupiałych źrenic głupotę“... Albowiem, jak mówił d’Allegre, głupia jest każda istota, która nie posiada ideału moralnego, nie wygląda poza doczesność, czepia się błota ziemi i szerzy taką sromotę, jak ta... Pompadour!
Latude przejmował się poglądami d’Allegra, niby najświeższemi i najprawdziwszemi wieściami, które los przez ścianę przynosił do jego celi. Maczał potem zaciekle pióro w kałamarzu i w tej myśli, że książki Bastylji przedostaną się do rąk innych więźniów bez sprawdzenia przez leniwą kontrolę dodatkowej treści, zapisywał marginesy epigramatami i „kontrmadrygałami“ — jak to nazywał — na cześć pani de Pompadour. Brzmiały te wiersze, jedną treść przerabiające na sto tonów, czasem misterne w formie, mniej więcej tak:

„Wszelkiego zła przyczyna:
Przygłupia konkubina
I zwiędła czarownica,
Najstarsza z djabla cór —
Monarchę wciąż zachwyca!...
Kto taki?... Pompadour!“



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.