Markiza Pompadour/Rozdział XXXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Markiza Pompadour
Podtytuł Miłośnica królewska
Rozdział Dalsze losy Latude’a
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Vernaya Sp. Akc.
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział XXXV.
Dalsze losy Latude’a.

Ale zawszeć — pozostaje pytanie: czy Markiza de Pompadour nie jest w pełni odpowiedzialną za losy Latude’a? — czy szala jej cierpień okupiła „zgnojenie“ żywcem człowieka? — czy zjawiał się on przynajmniej, jako widmo niepokojące jej sumienie, u smutnego kresu jej dni?... Czy też zgoła nie rozumiała tu żadnej winy własnej, bo tępy i twardy czas zasłonił winy indywidualne, zaspokoił sumienia: — ze spóźnionych sądów historyk czyni tylko wypracowania etyczne dojrzalszej epoki, widzącej dobrze grzechy przeszłe, nie widzącej nigdy własnych.

Godzi się opowiedzieć losy dalsze tego niepospolitego człowieka, który — na wolności — może byłby dźwignią kultury... To co zdziałał w więzieniu, jest cudem...
W lochu nie zaprzestał on myśleć o uwolnieniu. Ucieczka stąd była niemożliwa. Rozmyślał o wynalezieniu usługi, za którą rząd wynagrodziłby go wolnością. Stworzył wyborny projekt udoskonalenia armji. Trzeba było napisać do Króla, lub ministra wojny... Ale czem? — i na czem?!...
Latude żuje bezustannie, ugniata rękami kawałki chleba — tworzy z nich cienkie plastry — wysusza i ma „papier“. Ość rybia będzie piórem. Atrament? — krew własna! — przewiązuje mocno palec — koniec nabrzmiewa krwią — dość przekłuć — jest drogocenna kropla; zmieszana z wodą pewna ilość służy do pisma. W nędznem świetle piwnicy więziennej tak powstaje cały traktat.
Czyta go duchowny Bastylji, jezuita Griffet to nic, że wysługuje się rządowi; w danym razie tem cenniejsza jest jego pochwała projektu. Dostarcza Latude’owi pióra, papieru, atramentu. Przepisany na czysto projekt zostaje przedstawiony Królowi dnia 14. kwietnia 1758 roku. Triumf? tak! projekt Latude’a natychmiast zostaje wprowadzony w armji i służy udoskonaleniu jej na długie lata. Klęska? — tak! twórcę pozostawiono nadal w więzieniu!
Przechodzi kilka miesięcy. Latude nie upada na duchu. Podaje nowy projekt: kasy ubezpieczenia wdów po oficerach. Wyborna nowość znowu zostaje przyjęta. Ale projektodawca dalej siedzi w więzieniu!
Na ten raz zdjęła go rozpacz ostateczna. Sto trzydzieści trzy godziny przeleżał w lochu, nie pijąc, nie jedząc. Straż gwałtem wlewa mu przez zaciśnięte zęby parę łyków buljonu. Nie pozwala zamorzyć się głodem. Ocalał. Ale w lochu są skorupy. Chwyta je — przerzyna sobie żyły u rąk i nóg. Z upływu krwi omdlewa. Zjawia się chirurg — przewiązuje rany — ratuje więźnia. I jeszcze trzymają go w tym lochu, gdzie przesiedział już lat siedem!
Uwolnienie przyniosła powódź. Dozorca żali się, że nie może chadzać do wilgotnej celi, której podłogę zalała woda Sekwany. Dopiero wtedy władza przenosi więźnia z piwnicy — na wieżę. Ma świeże powietrze — i widok z góry. Już znowu umysł jest czynny. Latude schwytał dwa gołębie i oswoił je. Ale dozorca zniewala go do zabicia skrzydlatych przyjaciół!
Ból!... Potem znów iskierka radości. Szef policji p. de Sartin wizytuje Bastylję i zezwala Latude’owi codzień dyszeć przez dwie godziny świeżem powietrzem na platformie Bastylji. Wdzięczny więzień posyła mu dwa nowe projekty swego pomysłu. Sartin ocenia ich wysoką wartość; proponuje więźniowi odstąpienie własności na nie za 15.000 liwrów dożywotniej pensji.
Latude jest zawsze szaleńcem. Odmawia. Sartin znienawidził więźnia. Nienawiść groźna. Sartin został ministrem...
W czasie spacerów po platformie Bastylji Latude zauważa w dalekiem oknie przedmieścia Saint-Antoine dwie kobiety. Daje im znaki. Odpowiadają. Ustalono system porozumienia — jak zwykle oparty na kolejności liter alfabetu i liczbie ruchów. Prowadzi z niemi codzień rozmowy. Jest to rozrywka śród pracy. Albowiem pisze teraz broszurę — skierowaną przeciw Pompadour!
Niema białego papieru, ale ma książki. Doskonale! Pisze między wierszami druku i na marginesie. Pióro zrobił z kawałka miedzi, znalezionej na dachu. Atrament obecnie sporządził z sadzy, którą otrzymał, zrobiwszy sobie lampkę. W więzieniu bywa się Robinsonem. Pewnego dnia zrzuca z wieży nieznajomym przyjaciółkom ukończony rękopis.
Marzy o tem, że jego broszura otworzy Francji oczy — wywoła wybuch, który zrzuci wszechwładną faworytę ze szczytu władzy.
Niepotrzebnie! Rzecz dzieje się w końcu roku 1763. Los broszury jest niewiadomy. Ale niezadługo potem w przyjacielskiem oknie przedmieścia St. Antoine pojawia się transparent z napisem. O czem zawiadamiają go tak uroczyście nieznajome przyjaciółki?... Łatwo wczytuje się w te wielkie litery:
Pompadour umarła!
Dwa wyrazy! — Dla niego: wszystko! — objawienie wolności... Jej, co go uwięziła, niema, — zatem zaraz go wypuszczą...
Latude omylił się!...
Koniec jego niewoli nastąpił nierychło — dopiero w roku 1784-ym już podczas powiewu wstępnych wichrów zrywającej się burzy rewolucyjnej, po 35 latach od chwili aresztu i po upływie dwudziestu lat od zgonu pani Pompadour. A ten fakt ostatni wskazuje, że okrucieństwo bezprawia nie było zawisłem od jej potęgi — ale od tych wszystkich mocy podłych, które runęły w przepaść w dniu zburzenia Bastylji śród huku piorunów ludowej zemsty i w błyskawicach sądu historji![1]






  1. Oto dalsze dzieje Latude’a. Napisał on do Sartina list, pełny oburzenia, że go nie wypuszczają mimo śmierci jego nieubłaganej nieprzyjaciółki pani Pompadour. Sartin za karę zamknął go znów w lochu o chlebie i wodzie. Udzielono mu prawa 2-godzinnego spaceru w ogrodzie więziennym. Uciekł. Został pojmany podstępem i znowu wtrącony do lochu w Vincennes. I znów dokonał tu cudu: Zorganizował korespondencję pomiędzy więźniami, w której był głównym pośrednikiem... Zaznaczamy, że jako obłąkany przeniesiony został do Charenton, potem przebywał śród opryszków w więzieniu Bicêtre. Wreszcie uwolniła go szlachetna pani Necker. — Zasądzono mu wynagrodzenie od spadkobierców pani de Pompadour w sumie 60.000 franków. — Umarł w roku 1805, dożywszy lat 80.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.