<<< Dane tekstu >>>
Autor Oscar Wilde
Tytuł Modelowy miljoner
Pochodzenie Duch z Kenterwilu i inne nowele
Wydawca E. Wende i Spółka
Data powstania 1887
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Rolnicza
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. The Model Millionaire
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


MODELOWY MILJONER.
O ile się jest bogatym, niema potrzeby być czarującym chłopcem. Romanse są przywilejem bogaczów, a nie zawodem bezrobotnych. Biedni powinni być prozaiczni i praktyczni. Lepiej jest mieć stały dochód, aniżeli być zachwycającym... Ze wszystkich tych wielkich prawd współczesnego życia nie zdawał sobie Hugon Erskine dostatecznie sprawy. Biedny Hugon! Pod względem umysłowym nie stał on, przyznać należy, zbyt wysoko. Nie powiedział nigdy w życiu ani jednego świetnego dowcipu, ani nawet ani jednej szczególnej złośliwości. Był natomiast prześliczny, ze swoją ciemną, falującą czupryną, z wyrzeźbionym, niby ręką mistrza, profilem i szaremi oczami. Powszechnie był lubiany, tyleż przez kobiety, ile przez mężczyzn, posiadał też wszystkie talenty, z wyjątkiem talentu robienia pieniędzy. Ojciec pozostawił mu w spadku szablę kawaleryjską oraz Historię Wojny Półwyspu w piętnastu tomach. Hugon powiesił szablę nad lustrem, a książki ustawił na półce, pomiędzy Przewodnikami i staremi ilustrowanemi miesięcznikami, i żyć zaczął z dwustu funtów rocznie, które dostawał od starej ciotki. Próbował wszystkiego. Chodził przez sześć miesięcy na giełdę; czy było wszakże miejsce dla motyla między bykami i niedźwiedziami? Handlował przez nieco dłuższy czas herbatą, wkońcu jednak sprzykrzyły mu się souchong’i i pekoen’y. Potem próbował sprzedawać sherry dry, ale to mu się wcale już nie udawało, bo wino było nieco za suche. Wreszcie został niczem; przemiłym, nic nie robiącym młodzieńcem, o nieskazitelnym profilu i bez żadnego zajęcia.

Nadomiar złego był zakochany. Wybranką jego serca była Laura Merton, córka dymisjonowanego pułkownika, który stargał nerwy i zrujnował żołądek w Indjach, i nigdy już nie mógł doprowadzić ani pierwszych, ani drugiego, do normalnego stanu. Laura ubóstwiała Hugona, zaś Hugon gotów był całować sznurowadła jej bucików. Oboje stanowili najpiękniejszą parę w Londynie i nie mieli grosza przy duszy. Pułkownik bardzo lubił Hugona, ale ani słyszeć chciał o zaręczynach.
— Przyjdź oświadczyć się o rękę Laury, jak będziesz miał dziesięć tysięcy funtów na własność, a wtedy pogadamy — powtarzał.
Biedny Hugo spuszczał więc nos na kwintę i szedł na pocieszenie do Laury.
Pewnego dnia, idąc do Mertonów, wstąpił na chwilę do serdecznego swojego przyjaciela, Alana Trevora, który był malarzem. Być malarzem — to rzecz, której mało kto potrafi uniknąć w obecnych czasach. Ale Trevor był zarazem artystą, co już jest znacznie rzadsze. Był dziwakiem, nieco szorstkim, o piegowatej twarzy i rudej, postrzępionej bródce. Natomiast, kiedy chwytał za pędzel, był prawdziwym mistrzem, a obrazy jego niezmiernie były poszukiwane. Hugon pociągnął go narazie wyłącznie zewnętrznym swoim czarem.
— Jedynymi ludźmi, z którymi malarz powinien byłby się znać — zwykł był mawiać — są piękni głupcy, zatem ludzie, na których patrzenie jest rozkoszą dla oka, a mówienie z którymi wypoczynkiem dla umysłu. Mężczyźni-dandysi i kobiety-ślicznotki rządzą światem, powinniby przynajmniej nim rządzić.
Jednakże, poznawszy Hugona bliżej, polubił go także za jego żywy, wesoły humor oraz za jego szlachetną, niefrasobliwą naturę, i upoważnił go do stałego bywania w swojej pracowni.
Wszedłszy tym razem, zastał Trevora, wykończającego ostatniemi dotknięciami pędzla przepyszne, naturalnej wielkości, studjum żebraka. Pozujący do obrazu model stał na specjalnie urządzonej platformie w kącie pracowni. Był to zwiędły, zasuszony staruszek o twarzy, przypominającej zżółkły, pokurczony pergamin i mający niezmiernie smutny, wzbudzający litość, wyraz. Na ramiona miał zarzucony szorstki, brunatny płaszcz, cały w łachmanach i strzępach; grube jego buty były połatane i pocerowane, jedną ręką opierał się o sękaty kosztur, zaś drugą wyciągał stary, połamany kapelusz po jałmużnę.
— Jaki zdumiewający model! — szepnął Hugon, ściskając rękę przyjaciela.
— Zdumiewający model! — powtórzył Trevor donośnym głosem rozumie się! Tacy żebracy, jak on, nie rodzą się na kamieniu. Une trouvaille, mon cher; żywy Velasquez! Na Jowisza, co za rysunek zrobiłby z niego Rembrandt!
— Biedny staruszek! — rzekł Hugon — jak nędznie wygląda. Ale dla was, malarzy, znaleźć taką twarz — to wygrać los na loterji.
— Naturalnie — odparł Trevor — chciałbyś może, żeby żebrak miał zadowoloną minę?
— Ile zarabia model za pozowanie? — zapytał Hugon, rozpierając się wygodnie na kanapie.
— Szylinga za godzinę.
— A ile dostajesz za obraz, Alanie?
— Za ten? — dwa tysiące!
— Funtów?
— Gwinei. Malarzom, poetom i doktorom płaci się honorarja zawsze gwinejami.
— Modelom powinien chyba należeć się procent! — zawołał Hugon ze śmiechem; — pracują oni tak samo ciężko, jak ty.
— Głupstwa gadasz mój drogi! Przypatrz się, ile jest męki przy samem nakładaniu farb... A to stanie przez cały dzień przy stalugach! Bardzo łatwo tak mówić, ale możesz mi wierzyć, że są chwile, kiedy sztuka dorasta niemal do godności pracy fizycznej. Ale dość tego gadania; jestem bardzo zajęty. Pal papierosa i siedź cicho.
Po chwili wszedł służący, oznajmiając Trevorowi, że ramiarz chce się z nim rozmówić.
— Nie uciekaj, Hugonie — rzekł, wychodząc — wrócę za chwilę.
Stary żebrak skorzystał z nieobecności malarza, aby wypocząć przez chwilę na drewnianym zydlu, który stał za nim. Wyglądał tak mizernie i nędznie, że Hugon, nie mogąc opanować uczucia litości, sięgnął do kieszeni po pieniądze. Nie znalazł jednak nic więcej, oprócz suwerena i kilku miedziaków. Biedny staruszek! — pomyślał — suweren więcej mu jeszcze przyda się niż mnie. Ostatecznie, obejdę się bez dorożki przez dwa tygodnie. — Szybko zdecydował się i, przeszedłszy przez pokój, wsunął żebrakowi do ręki złoty pieniądz.
Obdarzony zerwał się; przelotny uśmiech okolił zwiędłe jego wargi.
— Dziękuję panu — rzekł — dziękuję.
W tej samej chwili powrócił Trevor, i Hugon szybko się pożegnał, nieco zażenowany tem, co zrobił.
Resztę dnia spędził w towarzystwie Laury, przez którą został rozkosznie połajany za rozrzutność, i musiał wrócić piechotą do domu.
Po drodze zaszedł około 11-ej do Klubu Palety, gdzie zastał Trevora, siedącego samotnie w palarni przy szklance grogu.
— No, cóż, Alanie, czy obraz twój skończony? — zapytał, zapalając papierosa.
— Skończony i oprawiony, mój chłopcze! — odparł — ale, ale, zrobiłeś konkietę. Ten stary mój model poprostu zakochał się w tobie. Musiałem mu opowiedzieć wszystko: kim jesteś, gdzie mieszkasz, ile masz dochodu, jakie widoki na przyszłość...
— Pewnie będzie czekał na mnie, jak wrócę do domu. Ale żartujesz, rozumie się. Biedny staruszek! Chciałbym móc zrobić coś dla niego. To straszne, że są na świecie tacy nieszczęśliwi nędzarze. Mam moc starego ubrania w domu — jak sądzisz, czy mogłoby mu się coś z tego przydać? Jego łachmany spadają wprost z niego.
— Ależ on wspaniale w nich wygląda — rzekł malarz. — Nie malowałbym go za nic w świecie we fraku. To, co ty nazywasz łachmanami, jest dla mnie najbardziej malowniczym strojem. Co dla ciebie jest symbolem nędzy, jest dla mnie rzeczą najbardziej artystyczną. Zresztą powiem mu o twojej propozycji.
— Alanie — rzekł Hugon poważnie — wy, malarze, jesteście bez serca.
— Serce artysty — to jego głowa; — odparł Trevor — a zresztą, naszą rzeczą jest oddawać świat takim, jakim go widzimy, a nie przeistaczać go, jak uważalibyśmy za potrzebne. A chacun son metier. No, a teraz opowiedz mi coś o Laurze. Stary model bardzo się nią zainteresował.
— Jakto?! chyba nie mówiłeś z nim o niej?! — zawołał Hugon.
— Naturalnie, że mówiłem. Opowiedziałem mu wszystko: o upartym pułkowniku, o pięknej Laurze, o 10.000 funtów.
— Czy być może. Wtajemniczyłeś starego żebraka w moje prywatne sprawy? — zaperzył się Hugon, ponsowy z gniewu i oburzenia.
— Drogi Hugonku — rzekł Trevor ze śmiechem. — Ten stary żebrak, jak go nazywasz, jest jednym z najbogatszych ludzi w Europie. Mógłby kupić jutro cały Londyn, nie nadwerężając swojej kasy. Ma pałace we wszystkich stolicach, jada na złocie, i od niego zależy, czy Rosja może przystąpić do wojny, czy nie.
— Na Boga, co mówisz, Alanie?! — zawołał Hugon.
— To, co słyszysz — odparł spokojnie Trevor. — Staruszek, którego widziałeś dzisiaj u mnie w pracowni, to baron Hausberg. Jest on wielkim moim przyjacielem, skupuje wszystkie moje obrazy, popiera mnie, jak może, a przed miesiącem zamówił sobie u mnie portret w przebraniu żebraka. Que voulez-vous? La fantaisie d’un millionaire. Trzeba przyznać, że wspaniale wygląda w tych swoich łachmanach, a raczej w moich łachmanach, przywiozłem je bowiem z Hiszpanji.
— Baron Hausberg! — zawołał Hugon. — Ależ na Boga! I ja, idjota, dałem mu suwerena!... — i upadł złamany na fotel.
— Dałeś mu suwerena! — zatrząsł się malarz od śmiechu. — Nigdy już więcej nie zobaczysz tych pieniędzy. Son affaire c’est l’argent des autres.
— Powinien byłeś mnie uprzedzić, Alanie — rzekł Hugon z wyrzutem — i nie robić ze mnie błazna.
— Mój drogi — bronił się Trevor — nie mogło mi wpaść na myśl, że rozdajesz jałmużny w taki nieopatrzny sposób. Zrozumiałbym prędzej, że przyjdzie ci ochota pocałować ładną, młodą modelkę, ale dawać suwerena staremu, brzydkiemu dziadowi — nie, to paradne! — Zresztą, faktem jest, że nie kazałem nikogo przyjmować, a kiedy przyszedłeś, nie wiedziałem, czy Hausberg życzy sobie, aby wyjawić jego nazwisko. Nie był w odpowiednim stroju, jak ci wiadomo.
— Za jakiego osła musi mnie mieć! — zawołał Hugon.
— Wcale nie. Był w doskonałym humorze po twojem odejściu; uśmiechał się wciąż do samego siebie i pocierał z zadowoleniem stare, pomarszczone ręce. Nie rozumiałem, dlaczego tak ciekawie wypytuje się o ciebie; teraz rozumiem wszystko. Pewnie zachowa tego suwerena na twój rachunek, będzie ci wypłacał procent co pół roku, i będzie miał świetną historyjkę do opowiadania po obiedzie.
— Stanowczo, nieuleczalny ze mnie głupiec — jęknął Hugon. — No, niema co, trzeba iść spać. Proszę cię tylko, Allanie, nie opowiadaj nikomu o moim blamażu. Nie śmiałbym spojrzeć ludziom w oczy.
— Głupi jesteś! Wszakże-ż to najlepsze świadectwo twoich uczuć filantropijnych. Nie uciekaj. Wypal jeszcze jednego papierosa i opowiadaj mi o Laurze, ile chcesz.
Pomimo tej kuszącej zachęty, nie dał się Hugon zatrzymać i poszedł do domu ogromnie zmartwiony, pozostawiając malarza, śmiejącego się do rozpuku.
Następnego dnia siedział przy śniadaniu, kiedy służący przyniósł mu bilet wizytowy z napisem: — „Gustaw Naudin, w imieniu pana barona Hausberga“.
— Pewnie przychodzi żądać satysfakcji — pomyślał i kazał poprosić gościa do pokoju.
Po chwili wszedł starszy, siwy pan w złotych okularach, i zapytał cudzoziemskim nieco akcentem: — Czy mam przyjemność mówić z panem Erskinem?
Hugon skłonił się potakująco.
— Przychodzę w imieniu pana barona Hausberga — dodał przybyły... — pan baron...
— Proszę zapewnić pana barona, że niezmiernie mi jest przykro — wyjąkał Hugon.
— Pan baron — dokończył stary pan z uśmiechem — polecił mi wręczyć panu ten list. — Mówiąc to, podał Hugonowi zapieczętowaną kopertę. Nosiła ona na zewnętrznej stronie napis: „ślubny prezent dla Hugona Erskina i Laury Merton od starego żebraka“.
Wewnątrz był czek na 10 tysięcy funtów.
Na ślubie młodej pary był Alan Trevor drużbą, a baron wygłosił toast podczas uczty weselnej.
— Miljonowi modele — powiedział Alan — są wielką rzadkością, ale, na Jowisza, stokroć większą jeszcze modelowi miljonerzy.