Mogiła na rozdrożu
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mogiła na rozdrożu |
Pochodzenie | Dzieła Aleksandra Fredry tom XIII |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1880 |
Druk | Wł. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Droga zarosła, zamek pusto stoi,
Ani tam okien, ani tam podwoi,
Obicia zdarte, obnażone głazy,
W szmatach po ziemi pradziadów obrazy;
Gdzie Pan? Gdzie dziedzic? Zamek pusto stoi.
Pan, Pan i dziedzic? Zbiegł świata krawędzie,
Szuka wciąż łoża, szuka źródła wszędzie,
Gdzieby pragnienia mógł ulżyć katuszy,
Gdzieby snu chwilką mógł odpocząć duszy —
Źródła nie starczą — spać nigdy nie będzie.
Wraca do kraju — żyje w ciemnym lesie,
Zawsze na barkach wór kamieni niesie,
Cel urągania i wstrętu i trwogi,
Jak w dzień tak w nocy przez ciernie i głogi,
Jęty szaleństwem wór kamieni niesie.
Jam zabił — krzyczy — zamordował srodze;
Padła, szeroko po jéj grobie chodzę,
Bracia kajdany, a ja dźwigam złoto;
Ciężkie to złoto! zostałem sierotą,
Ja, ja zabiłem, zamordował srodze.
A zgraja woła: kogoś zabił, kogo?
Bo wiedzą ludzie, czemu wierzyć mogą;
Śmieją się krzycząc: kogoś zabił Panie?
A jedno słowo, to jedno pytanie
Jeży mu włosy, serce ziębi trwogą.
Biegnie, ucieka, ucieka co siły,
A gdy ostatni głos echa odbiły,
Staje i słucha, słucha i w drzew szumie
Pytanie: kogo? znów słyszeć rozumie.
I znów ucieka, aż padnie bez siły.
Spłynął rok w przeszłość jeden, drugi, trzeci,
Daléj dziesiątek za dziesiątkiem leci;
Tak lat nareszcie minęło trzydzieści,
Zawsze zdrój szumi, zawsze liść szeleści,
Ojców pytanie powtarzają dzieci.
Aż raz Pan zamku nie wydołał trwodze,
Padł pod ciężarem na rozstajnej drodze,
Krew w piersiach grała, a zbielałe oko
W martwych powiekach łyskało głęboko:
Ja, jam ją, krzyczał, zamordował srodze.
Kogo? głos z góry uderzył o skały.
Kogo? — Ojczyznę — Ojczyznę, lud cały.
Ojczyznę — odgłos powtarzał daleki,
Powtarzał długo — trwać będzie na wieki.
Zdrajca już nie żył — przekleństwa zostały.
Krzyża wyciosać nie było mu komu,
Ze suchem okiem szedł każdy do domu.
Nikt mu nie wyrzekł: Niech z Bogiem spoczywa!
Nikt go ojczystą ziemią nie pokrywa;
Nie wart i ziarnka, kto sprzedał bez sromu.
Jak jego serce, tak zimne kamienie,
Co lat trzydzieści darły mu odzienie
Pokryły trupa. — Na mały stos zrazu
Każdy przechodzień rzucał głaz do głazu,
Aż się i spiętrzył, w grobowe sklepienie.
Za każdym rzutem na przeklęte łoże
Podziemnym jękiem zadudni rozdroże:
Jednak swój kamień dorzuca przechodzień,
Jednak mogiła powiększa się codzień,
Bóg tylko jeden umniejszyć ją może.