Mowa żałobna przy odsłonięciu pomnika grobowego dla św. p. Dra Władysława Krajewskiego w kościele krakowskim OO. Kapucynów

>>> Dane tekstu >>>
Autor Edward Nowakowski
Tytuł Mowa żałobna podczas pogrzebu ś. p. ks. Teodora Rogozińskiego kanonika H. i podkustosza, w kościele katedralnym krakowskim
Wydawca Drukarnia Związkowa
Data wyd. 1894
Druk Drukarnia Związkowa
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

MOWA ŻAŁOBNA
przy odsłonięciu pomnika grobowego
dla ś. p.
  Dra Władysława Krajewskiego  
w kościele krakowskim OO. Kapucynów
przez
X. Wacława, kapucyna.
separator poziomy
W KRAKOWIE,
NAKŁADEM I CZCIONKAMI DRUKARNI ZWIĄZKOWEJ
pod zarządem A. Szyjewskiego.
1894.

Dr. WŁADYSŁAW KRAJEWSKI.
separator poziomy
Mowa żałobna
przy odsłonięciu pomnika[1] grobowego
dla św. p. Dra WŁADYSŁAWA KRAJEWSKIEGO
w kościele krakowskim OO. Kapucynów
przez
X. Wacława Kapucyna.
Rok 1893.

Weselcie się, że imiona wasze zapisane są w niebiesiech.
(św. Mateusz).

Jak ziemia nasza w przestrzeni bez granic, leci pędem niepohamowanym, tak i czas i życie nasze mija szybko, niepowrotnie. Wciąż nowe i nowe rozwijają się obrazy spraw ludzkich, i ludzie jedni drugim miejsca ustępują, schodząc z tej świata widowni.
Czas, wszystko, ach! wszystko pochłania.
Nie wszystko jednak w pomroce przeszłości ginie, i nie wszyscy schodzą z tego świata bez śladu po sobie, nie cały człowiek umiera. Wieko grobowe, co zamyka ich trumnę, czynów zacnych nie zagrzebie i pamięci o nich i miłości dla nich w sercach przyjaciół nie wyziębi, nie przytłumi. Oni w ich sercach żyją, żyją miłością, pamięcią, tak samo zawsze żyją, jak dawniej, gdy razem z nim żyli na świecie. Owszem, smutek po nich tem głębiej ich obraz w duszy wyryje. I sam czas nie umniejsza, przeciwnie, samą swą dawnością cięży na duszy, i im więcej go upłynie, tem bardziej zda się przymnażać i wzmagać żal niczem nie ukojony. Są nadto chwile, w których żal ten zda się wszelkie granice przekraczać, mianowicie, gdy na ponowny obchód żałobny po nich, zbiorą się znowu dawni, wspólni znajomi i przyjaciele, wspólnym smutkiem i wspólnym żalem przytłoczeni. O! wtedy nowe rany w dawnych niezabliźnionych ranach serca się otwierają, i tem dotkliwiej się czują. Zda się odnawiać, powtarzać ta chwila gorzka, nader żałośna i straszna, w której przy ich śmierci nastąpiło było ostatnie z nimi pożegnanie, rozstanie; czuje się wtedy, jakby własne konanie; tak dusza pamięcią, miłością ich ujęta, wyrywa się gdzieś tam do nich w zaświaty.
Jakoż myślę, że wszyscy, co kochali św. p. Władysława Krajewskiego, (a któż, co go znał nie kochał?) czują obecnie to wszystko, przy tym powtórnym za jego duszę obchodzie żałobnym. Zwłaszcza, gdy przy odsłonięciu pomnika drogiej jego pamięci poświęconego, obraz jego na tym pomniku wystawiony, tak żywo nam go przypomina, uobecnia, że patrząc na ten jego obraz, słuch się wytęża, aliści nie odezwie się głos jego dźwięczny, miły, i ręce same się wyciągają, szukając po dawnemu, uścisku bratniej jego dłoni.
Bóg zapłać temu, kto pierwszy powziął myśl wystawienia pomnika. Bóg zapłać znakomitemu artyście, za wykonanie tego arcydzieła. Pomnik ten, to uczczenie zasług jego, to świadectwo miłości licznych jego przyjaciół, którzy mu ten pomnik wystawili; zaprawdę jest jedyną jakiej tylko doznać można pociechą i ulgą, w gorzkim po nim smutku i żalu niezmiernym. I to tem bardziej i nadewszystko, gdy zważymy na wielkie religijne znaczenie pomników i napisów grobowych w kościołach.
Kiedy pierwsi Chrześcijanie przez przeszło trzysta lat, ponosząc okrutne prześladowanie, ze swoją pobożnością przed krwiożerczymi tyranami, kryć się pod ziemię w katakumbach musieli, tamże w tych katakumbach i po śmierci pragnęli być pogrzebani i sami najbardziej starali się o to, żeby ich imiona na tablicach tam były wyryte, i to nietylko bogatsi, nietylko ci co mieli jakieś większe na świecie znaczenie, lecz wszyscy zgoła, nawet najubożsi, nawet najniżsi; chociaż naprawdę w owym czasie, największem znaczeniem było, być chrześcijaninem.
Lecz dlaczegóż koniecznie pragnęli, żeby ich imiona tam w katakumbach, były wpisane, wyryte?
Katakumby, były to wówczas podziemne kościoły, a kościoły są jakby drugiem niebem na ziemi. Wyrycie więc imion w katakumbach, czyli w kościele, znaczyło jakoby zapowiedź wpisania tych imion i w niebie, o co nadewszystko starać się i z czego najbardziej cieszyć się i weselić Chrystus Pan zalecił, mówiąc: Weselcie się, że imiona wasze zapisane są w niebiesiech.
Kiedy zaś prześladowanie się skończyło, i wierni, nabożeństwo z katakumb, z podziemi, wraz z relikwijami i pomnikami grobowymi do kościołów przenieśli, jak przedtem w katakumbach, tak potem w kościołach, ciała wiernych zmarłych składali i stawiali z napisami ich imion pomniki, w tejże samej myśli, co przedtem w katakumbach.
I kościół ozdobiony tymi pomnikami, przez te pomniki świadczył o wyznawcach swoich wiernych, których przy sobie gromadził, a wykazanemi na tych pomnikach zasługami i czynami ich chwalebnymi, chlubił się przed światem, jak matka z objawu chwały dzieci swoich.
Jakież czyny chwalebne, jakie sprawy zaszczytne, jakie zasługi św. p. Władysława Krajewskiego, z których matka nasza, kościół święty, mógłby się św. p. Władysławem Krajewskim przed światem pochlubić? i któreby miały świadczyć, że zapisane imie jego w kościele, może być zapowiedzią wpisania imienia jego i w niebiesiech?
W dzisiejszych czasach, kiedy wiara niemal powszechnie osłabła, a czynów z wiary płynących i dla Boga szczerze podjętych, niestety zbyt trudno dopatrzyć, kiedy zda się wracają te czasy pogańskie, w których wszystko czczono i każdej rzeczy boską cześć oddawano, tylko samego Boga znać nie chciano. Człowiek, co od pobożnej i świętobliwej matki troskliwie w miłości Boga wychowany, tę miłość świętą, wiarę gorącą i przywiązanie do kościoła synowskie, od kolebki do grobowej deski przez całe swe życie wiernie zachował i z miłości ku Bogu ludzi wszystkich bez żadnego wyjątku, jak braci miłował, ofiarował się za nich, i całe życie jego było tylko jednem nieprzerwanem pasmem, najwyższego, niczem nieograniczonego poświęcenia się, dla zrealizowania w sobie i w ludziach, w imię Boga prawdy i dobra, taki człowiek, wierny syn kościoła, przyznać należy, zasłużył sobie na dobrą pamięć i na wyrycie imienia swego w kościele, któreby było zapowiedzią wpisania imienia jego i w niebiesiech.
A właśnie takim był ś. p. Władysław Krajewski.
Lecz odsłaniając pomnik św. p. Władysława Krajewskiego i wpatrując się w wizerunek jego, w którym natchniony artysta z taką wiernością wyraził całą duszę jego czystą, wzniosłą, przezacną, polską, odtwórzmy o ile zdołamy i w słowie, obraz jego życia, z którego oby też mogła wypłynąć dla nas zbawienna nauka, pociecha, a dla matki naszej kościoła świętego, z wiernego Jej syna przed światem chluba, i dla Ojczyzny naszej miłej, zaszczyt.
Upadek Ojczyzny naszej, dla każdego Polaka jest stratą tak wielką, tak okropną, tak przerażającą, że jej w słowach i wyrazić niepodobna. Nie mówiąc już o grabieżach, prześladowaniach, jakich świat dotąd nie widział, męczeństwach bez żadnej miary i liczby, przez które nieprzyjaciele nasi usiłują wynarodowić Polaków, wyrwać z ich serc wiarę świętą, pozbawić mowy rodzinnej i uczuć szlachetnych, i ostatecznie upośledzić, zgnębić i zgubić, sama przez się utrata Ojczyzny, tej Ojczyzny, która przez tyle wieków była przedmurzem Chrześcijaństwa i tak była sławną i potężną, i z którą każdy Polak zespolił swe życie, jest takiego rodzaju, że z niczem, a niczem na świecie nie da się porównać! Jedna tylko utrata zbawienia tę utratę Ojczyzny przewyższa.
Pomimo to jednak zważywszy, że właśnie wskutek tej utraty Ojczyzny, Polacy usiłując byt jej przywrócić, na tak bezgraniczne poświęcenie poczęli się zdobywać i taką miłością Ojczyzny zapałali, a z tego poświęcenia się, i z tej miłości tyle czynów wielkich wypłynęło, tylu znakomitych ludzi, tylu dzielnych wojowników, tylu sławy europejskiej pisarzy, artystów powstało, i tylu nawet dla ubłagania zmiłowania Bożego nad Polską w najsurowszych zakonach ofiarowało się na najcięższą pokutę, tyle wywołało modlitw, a jak gorących modlitw, i do udoskonalenia i do uświętobliwienia przez przecierpiane więzienne katusze poprowadziło. Zważywszy nadto, że to poświęcenie się i ta miłość, w miarę ucisku nietylko nie słabnie, lecz coraz bardziej się wzmaga i we wszystkich stanach i warstwach się szerzy i rozwija, i to tak dalece, że wobec tego wieku męczeństwa Polski, cała dawna Jej wielkość jeśli nie gaśnie, to zda się być tylko wstępem i przygotowaniem Polski do tej epoki — heroicznej za wiarę i wolność walki! Zważywszy to wszystko, trudno w tem wszystkiem nie widzieć ręki Opatrznościowej, która Polskę tą drogą krzyżową prawie cudownie odradza, wzmacnia, wznosi i do wyższych przeznaczeń jako swoje narzędzie wybrane prowadzi. Jakoż utraciła wprawdzie Polska swój byt polityczny, ale w sercach Polaków i w ich czynach bohaterskiego poświęcenia żyje i jaśnieje blaskiem niezrównanej chwały, zaiste jak nigdy przedtem przez wszystkie przeszłe wieki.
Różne są drogi, które sobie wybierają Polacy, różne są środki, których użyć dla ratunku Ojczyzny zamierzają; ale przyznać należy, że pomimo wzajemne zawzięte waśni stronnicze, chyba może nie wielu się znajdzie takich Polaków, którzyby nie myśleli o Ojczyźnie, nie pragnęli Jej wskrzeszenia i którzy dla wskrzeszenia Ojczyzny nie poświęciliby nawet swego życia.
I jeden tylko zaiste istnieje rozdział Polaków, na tych co utracili nadzieję, i co przytłumiło w ich sercach wrodzoną cnotę miłości Ojczyzny, wszelkich uczuć szlachetnych pozbawiło, co sprowadziło ich na bezdroża, i do obozów nieprzyjacielskich i do sprzeniewierzenia się Ojczyźnie popchnęło i wreszcie na zdrajców przedzierżgnęło, i na tych, co w odbudowanie Polski mają nadzieję i co ich do najwyższego heroizmu w poświęceniu się wzniosło, aureolą chwały na wiek wieków uwieńczyło.
Takim, co najmocniej był przekonany, że Polska koniecznie musi odzyskać byt swój polityczny, był św. p. Władysław Krajewski.
Wierzył, że Polska będzie, bo mocną, niczem nie zachwianą, miał wiarę w Boga, że Bóg sprawiedliwy, świętą sprawę sprawiedliwości wspomoże, i to tem bardziej, że sprawa polityczna Polski opatrznościowo zjednoczoną została ze sprawą Kościoła, tak że sprawa Kościoła jest sprawą Polski, a sprawa Polski jest sprawą Kościoła, a Pan Jezus przecie powiedział, że bramy piekielne nigdy nie przemogą Kościoła.
Wierzył — bo był cnotliwy, a cnotliwy zawsze wierzy w niczem niepokonaną potęgę cnoty, która w końcu zawsze zwyciężyć musi.
Wierzył — bo miłował, a miłość, jak św. Paweł powiada, wszystkiego się spodziewa, bo mocniejszą jest nad śmierć samą.
Wierzył w odbudowanie Polski — chociaż na to zda się cudu potrzeba; lecz właśnie dziwnie cudowna przeszłość Polski, w cudowne jej odrodzenie, logicznie wierzyć każe; a przytem chociażby tylko same uroczyste obranie Matki Bożej za Królowę Polską (jedyne i bezprzykładne w dziejach świata), utwierdzać w nadziei powinno, że dziedzictwo Matki Bożej, przez żadne wysiłki piekła i złych ludzi, piekła służalców, odjętem Jej być nie może.
Będąc zaś najgorętszym czcicielem Matki Bożej, wierzył mocno i stale w odbudowanie Polski, i poświęcając się dla Polski, poświęcał się tem samem i dla Matki Bożej, albowiem zawsze miał na celu przywrócenie w Ojczyźnie chwały Przechwalebnej Matki Bożej, jako Królowej Polskiej.
Te pobudki religijne, nadawały cechę religijną jego miłości dla Polski, i przeto służyły mu za rękojmię wskrzeszenia Polski.
Miłość zaś ta Ojczyzny, już w młodzieńczym, owszem w dziecinnym wieku ogarnęła była całe serce św. p. Władysława Krajewskiego, tak dalece, że dzieckiem jeszcze będąc, uczynił był ślub poświęcić się dla Ojczyzny i służyć jej pracą i ofiarą bez żadnych granic, życiem, śmiercią i męczeństwem nawet.
W tym właśnie celu postanowił był starać się o jak największe wykształcenie; pragnął uzbroić się w tarczę rozumu i zahartować potęgę woli, miarkował bowiem, że dla ratunku Ojczyzny, nie dość samego poświęcenia się, lecz z poświęceniem się trzeba łączyć koniecznie i wytrwałość, a przytem rozumną, a głęboką rozwagę dla skierowania uczuć gorących i utrzymania ich na wyżynie moralnej. Że zaś w owym czasie w Królestwie Polskiem, jedynym wyższym zakładem była Akademia medyczna w Warszawie, wstąpił więc do tej Akademii. Tem bardziej, że to odpowiadało jego usposobieniu, mając bowiem serce nad wyraz czułe i litościwe, pragnął ratując Ojczyznę, nieść pomoc i cierpiącej ludzkości. A któż tego nie wie, jak wiele dobrego może uczynić, dobry, sumienny i wykształcony doktor, opiekuńczy anioł zdrowia; jak przytem może wielki wpływ wywierać, wchodząc przez leczenie w bliższe i szersze stosunki, a przez te stosunki rozbudzać i szerzyć uczucia patryotyczne.
Zaledwo atoli ukończył nauki, aż tu nastąpił czas groźny, chwila stanowcza. Pokrzywdzony, upośledzony naród, piekielne ponosząc katusze, zamierzył wytężyć wszystkie siły, i w imię Boże wydobyć się raz przecie z otchłani moskiewskiego jarzma niewoli. Hasłem wzywającym do walki była modlitwa ułożona przez natchnionego wieszcza:
Boże coś Polskę przez tak długie wieki, otaczał blaskiem potęgi i chwały. Przed Twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę, wolność racz nam wrócić Panie!
I nie tak szybko błyskawica po niebiosach przebiega, nie tak iskra elektryczna prędko leci i wstrząsa gwałtownie, jak to wołanie w mgnieniu oka, całą Polskę, owszem świat cały obleciało i świat cały wzruszyło i odczuło się we wszystkich sercach cnotliwych echem nadziei, że Polska będzie, — o! wielki Boże! Polska wolną będzie!
Dziwne też cudowne nastąpiło zaraz przeistoczenie w całym niemal narodzie. Naraz wszyscy poczuli godność swoją; uczuli się być Polakami, braćmi, spadkobiercami wielkiej idei — wolności! Dzielność, prawość, jaśniała z rozpromienionych oczu wszystkich. Jak wschodzące słońce rozprasza ciemności i nocne czychające na zdobycz drapieżne zwierzęta, przed światłem kryją się w norach swoich, tak powiew niebieski powstającej w imię Boże Polski, pozmiatał z oblicza ziemi ojczystej wszystko, co było jej hańbą i zakałą. Zda się samo powietrze wówczas tchnęło jakąś nadprzyrodzoną, ożywczą siłą. Serca wszystkich, w modlitwie, w uwielbieniu, w zachwyceniu wznosiły się do Boga; i każdy czuł nad sobą opiekę Boską i Boskie życiodawcze błogosławieństwo, każdy czuł się za niezwyciężonego i każdy spieszył wziąć najrychlej udział w sprawie narodowej. Jedność, ta jedność! o którą zawsze najtrudniej było w Polsce, łączyła teraz wszystkich rozbudzoną miłością Ojczyzny. Nawet tacy potomkowie możnowładzców i dumni z rodów swoich, jak Czartoryscy, Działyńscy, Sapiehy, Zamojscy, Tarnowscy, (Juliusz i Władysław) Bnińscy, Radziwiłły, Czapscy, Czetwertyńscy i inni, którym przedtem zdawało się, że z tytułu ich zamożności i znaczenia ich przodków, przewodzić w narodzie, do nich wyłącznie z prawa należy, z egoistycznej zarozumiałości swojej, szlachetnie dla Ojczyzny czyniąc ofiarę, stanęli pod sztandarem Rządu Narodowego, słuchając i sumiennie spełniając tegoż Rządu Narodowego rozkazy. Takiej powagi, takiej władzy i takiego znaczenia i tak powszechnego posłuszeństwa, jakie na razie zdobył był sobie Rząd Narodowy, od wieków w Polsce nie znano.
Świętobliwy Pius IX błogosławił Polsce. I całe duchowieństwo z wiekopomnym Arcybiskupem Fijałkowskim na czele, stanęło w jedności z narodem, i pierwszy raz od rozbioru Polski przemówiło głosem apostołów — bez poniżenia jak dotąd wysokiej godności swojej.
Nawet żydzi — żydzi nawet, co z natury swojej należą do konserwatystów, dla których wszelkie poświęcenie nienawistne i wstrętne, pod wpływem ogólnego nastroju umysłów, poczuli obowiązki swe względem Polski, i sprawiedliwość każe przyznać, wielu z nich, ofiarą życia swego i nawet majątku utratą, który zwykle nad życie swe cenią, dowiedli szczerości swego poświęcenia się dla Polski.
Św. p. Władysław Krajewski, był jednym z pierwszych, co z całym zapałem młodzieńczym stanął w gronie tych, którzy podjęli sprawę oswobodzenia Ojczyzny, i którzy byli przekonani, że swojem poświęceniem wywołają w całym narodzie powszechne dla ratunku Ojczyzny poświęcenie się.
Lecz czyż mogli spodziewać się wobec tak przeważnej siły nieprzyjaciół pomyślnej wygranej? Czyż zawsze poświęcenie się dla sprawiedliwości uwieńczone zostaje tryumfem?
Zawsze, jeśli cały naród powstanie i jeśli własnej swej mocy sam przeciw sobie nie użyje, służąc za narzędzie nieprzyjaciołom do ujarzmienia własnej Ojczyzny.
Jakoż o zwycięstwie nie może być nawet najmniejszej wątpliwości; chodzi tylko o ten oręż zwycięski, który zapewnia zwycięstwo, o rozbudzenie w całym narodzie uczuć patryotycznych, któreby złączyły wszystkich pod jedną chorągwią miłości i poświęcenia się dla Ojczyzny. Bo tylko własne upodlenie ducha, ugina karki ludzkie do łańcucha. Niema bowiem mocy na świecie, któraby ujarzmić zdołała naród, powstający w obronie praw najświętszych w obronie swej wiary, swej narodowości i swej niepodległości, jeśli ten naród wolność swoję i niepodległość nad wszystko, nad życie w niewoli haniebnej przekłada. Możecie nas zamordować, wołali święci męczennicy do tyranów, ale nie w mocy waszej zmusić nas do wyrzeczenia się wiary naszej. Jeśli zaś po wojnie, zamiast tryumfalnych hymnów radości, wciąż rozlega się w kraju głos rozpaczy, płacz krwawy całego narodu, brzęk kajdan pędzonych na Sybir, i z tułactwa jęk nędzy serca nam kraje, nie ci winni, co zaufali cnocie narodu i chcąc go podźwignąć, życie swoje położyli za Ojczyznę w ofierze, lecz ci, co w stanowczej chwili, kiedy przyszło do czynu, przez małoduszność i gnuśność uchylili się od wzięcia udziału w ratunku Ojczyzny. Biada im!
Biada i tym, którzy użyli całego wpływu swego, całego swego znaczenia i wyższego w kraju stanowiska na ostudzenie w narodzie zapału poświęcenia się, i nadzieją obiecanych kłamliwie łask carskich zdradziecko uwiodłszy, pociągnęli za sobą pod stopy carskie naród — w przepaść upodlenia.
Biada i tym także, bodaj czy nie najwinniejszym, co będąc na czele ruchu, zawahali się, przystanęli, kiedy właśnie bez zwłoki, bez odetchnienia działać trzeba było i natężać wszystkie siły; wszystkich bez wyjątku żadnego zmuszać, chociażby gwałtem, chociażby grozą kar najsurowszych do wspólnej rozpaczliwej walki, i nie oglądając się na nic przez wszystkie sposoby jak szarańczę, jak wilki drapieżne tępić łotrowskich najezdników. — Rozbudziwszy ducha w narodzie, sami w sobie poczuli brak ducha, zabrakło im serca, dzielności, śmiałości. Czekali i namyślali się, wyglądali cudu. Zwlekali przez całe trzy lata z walką orężną, aż gdy przez trzy lata nic zgoła nie przygotowawszy do niej, wreszcie zmuszeni zostali koniecznością, przez brankę Murgrabiego carskiego. — Mądry człowiek nie czeka, lecz uprzedza czychającego nań złodzieja. Ufność w dzielność Rządu Narodowego, była dźwignią Polski. Poruszenie umysłów, skoro raz zostanie wywołane w narodzie, wzmaga się z każdym dniem do coraz większej bezgranicznej potęgi, która jak potok wód wezbranych, wszystkie największe przeszkody druzgocze, wszystko co na drodze stoi i zawadza, bez żadnego względu burzy gwałtownie, ale pod warunkiem, żeby motor pierwotny ruchu, nieustannie na naród oddziaływał inicyatywą swoją we wszystkiem; siłą życia swego wciąż budził życie i potęgował to życie, ognistem tchnieniem w sercach ogień rozżarzał, jak piorun działał gwałtownie, a nie chwytał się półśrodków, nie czekał, nie odwlekał, aż zapał przeminie, wody przepłyną, żelazo ostygnie.
Przebóg! stało się; naród cały nie pochwycił za oręż i jałową tylko chęcią się łudził. Rząd Narodowy wzniósł się był na chwilę do majestatu władzy narodowej, ale nie utrzymał się na wysokości swego zadania. Brak ducha, brak wytrwałości, brak poczucia obowiązków względem Ojczyzny u ludu ciemnego; nie siła moskiewska, obaliły Polskę.
I wieko grobowe, znowu nad Ojczyzną zapadło; noc czarna zwątpienia zakryła niebo, i Polska stała się jednym wielkim smutnym, strasznym cmentarzem poległych w boju i umarłych na duchu.
Bezwstydne, bezecne Stańczyki naśladując szyderstw Woltera i Fryderyka II. z Konfederatów Barskich, na grobie Ojczyzny śmiechem błazeńskim na Targowicką nutę, przyklasnęli wyrokom carskim, potępiającym Polskę i jej obrońców.[2]
I krwiożercze Moskale jakby dzikie szakale, rzucili się zawzięcie na pożarcie Polski. I szpony drapieżne hydry dwugłowej wściekle szarpały ją znowu.
I znowu, znowu tysiące, tysiące poszło w łańcuchach na Sybir, mogiłami, jak pomnikami męki swojej, znacząc Polski drogę krzyżową!
Poszedł z nimi i Krajewski na ręce i nogi w kajdanach okuty; ale nie na to, żeby rozwodził żale, jęczał, narzekał i płakał! Był to człowiek jakby w stal zakuty wolą niezłomną. Pochód na Sybir był dla niego tryumfem, bo dowodził, że przemoc bezsilna nie w stanie zmusić go do uległości, do poddania się narzuconej niewoli. I kajdany te świadczyły, że jeszcze Polska nie zginęła, kiedy są Polacy, co wolą ponosić największe męki, a nie wyrzec się swojej Ojczyzny. Był on tam nadto ręką Opatrzności, aniołem pocieszycielem dla swoich, a także i aniołem ratunku dla Syberyjskiej ludności. Gdy bowiem podczas grasującej i coraz bardziej wzmagającej się zarazy, syberyjscy miejscowi lekarze rady sobie dać nie mogli, zmuszeni ostateczną koniecznością, błagali go o pomoc. I do wezwanego do Minusiuska Krajewskiego, naczelnik tego kraju, w te odezwał się słowa: Panie doktorze, przezacny Polaku, dla miłości Boga miej litość nad nami, życie nasze w rękach twoich, ratuj nas.
W ginących od szerzącej się strasznej zarazy, nie widział Krajewski Moskali, odwiecznych Polski wrogów, lecz ludzi bardzo nieszczęśliwych. Poświęcił się więc dla nich, nie zważając na oczewiste niebezpieczeństwo, jakie jemu samemu wśród zaraźliwych chorób groziło. A Pan Bóg za te heroiczne chrześcijańskie uczucia miłosierdzia i litości nad nieprzyjaciołmi w widoczny sposób mu błogosławił. Umiejętne leczenie, urządzenia szpitalów wzorowych zaradcze, nieustanne czuwanie, a w dodatku ufność nieograniczona jaką w nim chorzy pokładali, osiągnęły pomyślny skutek i zaraza rychło ustała. A całe miasto publicznie dziękując, błogosławiło Krajewskiemu, a w jego osobie i samej Polsce. Praca ta dobroczynna z wyraźną Boską pomocą, dokonana szczęśliwie, wielką była dla Krajewskiego osłodą w niewoli. Lecz niewola moskiewska, jak pneumatyczna machina wyciąga całe życie duchowe, moralne — owszem, gorzej — wtłacza wyziewów piekielnych, zabójczą złego truciznę. Krajewski jednak, jak wśród zarazy wyszedł cało, tak i moralna zaraza ducha moskiewskiego, nie dosięgła jego duszy cnotliwej.
Po długiej niewoli, wrócił nareszcie Krajewski do kraju, powrót ten jednak szczęścia mu nie wrócił. Możeż być Polak szczęśliwy, kiedy Ojczyzna w torturach niewoli dręczona, a ratunku nie ma! Naród w rozproszeniu, w rozstroju, bez znaku życia! Rozpacz atoli, nigdy nie skaziła mu serca i skarga nigdy nie powstała. Czem większa niedola, na tem większy zdobywał się wysiłek w poświęceniu. I nie w obcej zwodniczej pomocy, lecz w Bogu pokładał zawsze nadzieję, ufając przytem, że naród obudzi się przecież z letargu i sprawiedliwości sprawa święta — bądź co bądź — w końcu musi zwyciężyć, wedle słów Zbawiciela: Ufajcie — jam zwyciężył świat.
Tymczasem, w zawodzie swoim gorliwie pracował, nad wyraz z błogosławieństwem Bożem szczęśliwie. Przedziwna też, tajemniczo-cudowna była jego potęga lekarska. Na sam niemal widok jego, ustępowały choroby; taką wzbudzał ufność, że samą zda się leczył ufnością. Wieleż to razy, gdy go jęk śmiertelnej boleści i rozpaczy powołał, samem przybyciem, jak anioł wybawienia z Nieba zesłany, wnet nadzieję przywracał i chorych boleściom, a konających śmierci, jakby siłą jakąś nadprzyrodzoną wydzierał. Ileż dziękczyniań, ileż błogosławieństw za powrót do życia wznosiło się do Boga za niego. Ileż serc po jego zgonie, o zgon własny trwogą zadrżało; ile łez w żalu po nim wylano! Bo też nietylko chorych na ciele, lecz i na duszy cierpiących był on biegłym lekarzem. Wpływ to był jego cnotliwej i czystej duszy, wielkiej dobroci serca, wyrozumiałości i najczulszego współczucia dla cierpiących. Jakoż widok cierpienia tak go wzruszał, że odczuwając je, zdawało się, że i sam również, a może nieraz i więcej w duszy cierpiał. Ile też dobrodziejstw, pomocy, wszelkiego rodzaju posług i hojności od niego samego nad możność, lub przez jego wstawienie się od drugich, na wszystkie strony płynęło. O wszystkiem dla wszystkich potrzebujących pamiętał, tylko o sobie niepomny; ostatniem się dzielił, literalnie od ust sobie odejmował; nie zważał na swoje potrzeby i na swoje własne zdrowie, a nawet i życie. Po całych nocach bez odetchnienia czuwając przy chorych nawet zaraźliwych, jak widzieliśmy na Sybirze, i przy Moskalach nawet. Nie pytał, kto cierpi, dosyć mu było, że cierpiał i już był na jego posługi całem sercem wylany. Prawdziwie nieoszacowany był to człowiek; zda się postawił był za zadanie życia swego, uosobić w sobie ideał człowieczeństwa.
O! zaiste, kto go tylko w życiu swojem spotkał i bliżej go miał szczęście poznać, przenigdy go nie zapomni. Sama postać jego wspaniała, sam ujmujący wyraz twarzy zawsze wypogodzonej, łącząc powagę z największą uprzejmością i słodyczą, miał w sobie coś wyższego, nieziemskiego, że śmiem powiedzieć, jakby godność anielsko-majestatyczną i przypominał tych starożytnych Polaków, co my, już tylko z ich grobowców i z ich obrazów znamy. O! czemuż niestety, ta gwiazda urocza, świetlana, cudownie anielska, tyle nam tylko błysnęła, aby ją ujrzeć, pokochać, i stracić, i nosić w sercu ranę żalu po nim, ach! zawsze, zawsze.
Ustawiczna praca, poświęcenie się bez żadnych granic, czuwanie nieustanne przy chorych, i dla własnego coraz większego, wszechstronnego naukowego wykształcenia się, po całych nocach nad książkami ślęczenie; wreszcie głęboka trawiąca boleść duszy udręczonej losem Ojczyzny żałośnym, wszystko to w końcu sprowadziło nieuleczalną chorobę serca i wyczerpało jego siły żywotne, chociaż olbrzymich Pan Bóg mu był użyczył.
Kiedy zaś ostatnia godzina jego ziemskiej pielgrzymki wybiła i poczuł uchodzące do wieczności życie, gasnącym wzrokiem wpatrując się z niewymowną rzewnością w postawiony przed nim oświetlony obraz Matki Bożej, do której przez całe życie najczulsze miał nabożeństwo i z najwyższem i z najgorętszem wzruszeniem z rąk przyjaciela swego, a sybirskiej niewoli towarzysza, przyjął sakramenta święte, tak był tym Niebieskim posiłkiem wzmocniony, że przezacny Doktór pielęgnujący go i na krok nie odstępujący, powziął był na chwilę, nadzieję nawet o jego życiu. Niestety! Była to tylko orzeźwiająca siła duchowa, dana mu z Nieba, żeby z większą przytomnością, z większą pobożnością, z większą miłością, z większem poddaniem się woli Bożej, mógł uczynić z życia swego ostatnią ofiarę!
W końcu wziął portret matki swojej, który miał zawieszony nad łóżkiem i łzami oblewając, do ust tuląc, w objęciach płaczących brata także sybiraka, żony i dziatek kochanych, błogosławiąc im, duszę swą czystą, zacną, pobożną, czułą, idealnie polską, z całą ufnością w nieskończone miłosierdzie Boskie i opiekę Matki Bożej, modląc się serdecznie, oddał w ręce Ojca Niebieskiego.
Oto obraz jego, czyli raczej słaby zaiste cień jego obrazu.
O Boże wielki! Ojcze niebieski! Przez przyczynę Przenajświętszej, Przebłogosławionej Maryi Panny, Matki Bożej, Królowej Korony Polskiej, której wielkim był on za życia czcicielem i chwałę Jej w Ojczyźnie podnosił i szerzył, schylając się do stóp Majestatu Twego błagamy w pokorze, wpisz imię tego wiernego Polski syna w niebiesiech do księgi żywota, i niech światłość wiekuista świeci mu na wieki — Amen.

separator poziomy





  1. Pomnik wystawili przyjaciele zmarłego.
  2. Ob. Tekę Stańczyków — płód umysłów skrzywionych, serc skażonych i woli zbrodniczej, złośliwej. Jest to dalszy ciąg Komunałów Miniszewskiego. Nikczemny ten agent serwilizmu, protoplasta Stańczyków wziął swoją zapłatę. 1863, maja 2-go w Warszawie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edward Nowakowski.