<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Myśli
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały utwór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

„Młodość jest Boską rzeczywiście sferą — jest zapowiedzią tego, co ludzkości kiedyś danem być ma; jest rajskiem marzeniem, ale marzeniem dopiero. Młodość jeszcze się nie rozbiła o rzeczywistość, jeszcze jest pełna nadziei i wiary; ale nadzieja i wiara są płonne, dopóki ich rzeczywistość nie sprawdzi. Wiara i nadzieja są lekkiemi cnotami, póki przebywają w marzeniu — ale ciężką cnotą jest miłość!“
Tak Konstanty gdzieś napisał: „ciężką cnotą jest miłość.“ Nic piękniejszego o miłości nie powiedziano nigdy: — ona dopiero sprawdza w rzeczywistości to, co wiara i nadzieja zapowiadały; ona dopiero żąda od nas tego, co tamte obiecywały nam. Jeżeli młodość nie rozbiła się jeszcze o rzeczywistość, to też z drugiej strony nie dała jeszcze o sobie w rzeczywistości świadectwa; jest to piękny poranek, ale sąd dnia wyrzec się może dopiero u schyłku jego. Nie ubliżajmy młodości, niech wie, że w ręku swoim posiada skarby społeczeństwa, niech wie, że jest jego nadzieją; ale niech nie zapomina też o tem, że życie jej powinno być miłością tego, czego się spodziewała, że koniec jej powinien oddać przyszłym pokoleniom wiarę, którą w początku tchnęła. Biada człowiekowi, narodom, ludzkości, jeżeli młodość w nich umiera; ale biada im także, jeśli wiecznie jednostronnie żyją jako młodość, to jest, jako zapowiedź, nadzieja, marzenie! W istocie, za dni naszych świat nadewszystko młodość wynosił pod obłoki, śpiewał o niej, mocą ją uznawał pierwszą, a starością pogardzał; ale nadejdzie czas, w którym może najpiękniejszym wiekiem stanie się starość — właśnie starość taka, co nietylko że nie straciła wiary młodości, ale tę ze stanu błędnego nadziei przeprowadziła do stanu widomego rzeczywistości. Ale też starość się przeobrazi, nie będzie tem samem co dotąd, gderaniem i niepojęciem żywota; owszem warunkiem jej stanie się zachować w piersiach to wszystko, co piękne i szlachetne w młodości, a prócz tego jeszcze doskonale rozumieć dalsze losy świata, od których grób ją przedzielić ma. Taka a nie inna stanie się jakby młodością powtórną, pełną mądrości, nad brzegiem śmiertelnego dołu. Wszystko zależy od idei panującej w człowieku i w jego epoce: organa same ciała służą takowej idei. Tam, gdzie duch wierny i silny, ani ciało, ani dusza nie słabieją. O’ Connell ma lat 70 a mówi, że jeszcze ze 20 lat walczyć będzie. Czyż on starym w powszechnem słowa tego znaczeniu? nie — ani ciało, ani dusza mu służby nie wypowiadają, bo on ani ciałem ani duszą nie jest, ale duchem — panem wolnym ciała swego i duszy swojej. Kto przez całe życie od kolebki takim się być nauczy, ten nie wstąpi dzieckiem do trumny, ten wyrobi w sobie potęgę, która go odprowadzi, jak sługa wierny, aż do bram grobu; on wtedy jeszcze każe jej pójść za sobą — i ona pójdzie za nim i stanie się częścią, zasługą, punktem podparcia, z którego on nowy zawód rozpocznie według dalszej woli Bożej o sobie.
To jeszcze powiem, że bez wielkiej energii i wielkiej miłości nie ma — „bo miłość jest ciężką cnotą“ — więc dla przeprowadzenia jej przez życie całe, nie lada energii potrzeba. Ona wymaga ofiar bez liczby i końca, wcześniej czy później ona zażąda największych poświęceń: a jakżeż poświęcić się, jeśli marmurowych posągów hartu i blasku zarazem nie ma się w duszy swojej. Taka miłość na ziemi jedyną podporą, jedynem życiem wśród podłości i zbrodni, wśród mąk i trwóg, wśród niepewności i szałów świata. Tylko na Bogu się oprzeć, tylko na ukochanych — a zresztą na niczem; bo wszystko zdradzi, wszystko się usunie, wszystko się odwróci, wszystko szydzić będzie i odmówi pomocy, ratunku, sprawiedliwości. Ale kto kocha, ten silny, komu serce nie umrze w piersiach, ten czoło nadstawi gromom losu spokojne i dziarskie — bo w nim pała iskra życia. A nędzną byłaby miłość, któraby nie przetrwała wszelkich boleści: nie sztuka kochać, gdy za kochanie co chwila wzrok przytomny i słowo obecne nagradzają; ale kiedy czas, przestrzeń, ból, niesprawiedliwość, gorzka ironia dzielą — wtedy kto kocha, ten kocha, a wcześniej czy później, muszą mu oddać sprawiedliwość. Nie inaczej się dzieje i w historyi ludzkości z tymi, którzy ludzkość nad wszystko ukochali. Płacono im zrazu gwoździami, cierniami, octem, żółcią, a później nieskończoną miłością. I oni też, w danej chwili, wiele bólu obecnej ludzkości sprawili, i oni też ją przywodzili do rozpaczy, przymuszali ją płakać, pościć, bić się w piersi, najsłodszych ułud ją pozbawiali — a sami, jakżeż nieszczęśliwi byli! Tylko Ojciec, który jest w niebiesiech, wiedział, do czego to wszystko prowadzi... To, co nie przeszło przez żadną próbę, choćby najśliczniejszemi tęczami pryskało, nie wie samo o sobie, czy żyje; to, co dotknęło się próby a nie wytrzymało jej, tem samem umarło; to tylko prawdziwie żyje, co próbę odbyło i z niej pod wyższą jeszcze postacią się wydostało. I ta prawda tyczy się wszelkiego uczucia, wszelkiej idei, wszelkiej powszechności, wszelkiego indywiduum; jednem tylko prawem wszechświat rządzony; — lecz wszechświat z wielu części i cząstek się składa, a każda według właściwości swojej podlega temu samemu i jednemu prawu. Niechajże więc ukochani błogosławieni będą i za szczęście dane i za sprawiony czasem bój: — jedno i drugie wspólnem życiem jest, jedno i drugie miłością; miłość albowiem ma się do szczęścia i nieszczęścia, jak duch do ciała i duszy: — jest wyższą od obojga, a oboje wiecznie są jej członkami, narzędziami, cząstkami składowemi. Biada tym, co z jednej strony ciało za całego człowieka, a z drugiej szczęście za całą miłość poczytują; cząstkę oni za całość biorą i prędko też życie ich wymiera — bo tylko całość nieśmiertelną jest i być może.


∗                              ∗



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Krasiński.