Na obrazy Polaków starożytnych z rozkazu J. K. Mości Stanisława Augusta do Biblioteki Zamkowéj zebrane


Adam Naruszewicz jako poeta Na obrazy Polaków starożytnych z rozkazu J. K. Mości Stanisława Augusta do Biblioteki Zamkowéj zebrane • Wybór poezyj • Liryków księga pierwsza • Adam Naruszewicz Hymn do Słońca
Adam Naruszewicz jako poeta Na obrazy Polaków starożytnych z rozkazu J. K. Mości Stanisława Augusta do Biblioteki Zamkowéj zebrane
Wybór poezyj
Liryków księga pierwsza
Adam Naruszewicz
Hymn do Słońca

I. Na obrazy Polaków starożytnych z rozkazu J. K. Mości Stanisława Augusta do Biblioteki Zamkowéj zebrane.




Zacnych dusz wielkie cienie, którym los łakomy
Zabrał w plonie, co tylko miał człowiek znikomy;
A sława, próżna szwanku, trwalszą część istoty
Nad gwiazdami zatlone wzniosła kołowroty:

Jeśli, choćbym Orfeja życiowrotnéj ręki
Brząknął palcem po arfie, słodkie lejąc jęki,
Trudno was w stan pierwotny rymem przeobrazić,
Dajcie się widziéć, w czym was nie potrafił skazić.

Płodne w niezwiędłą młodość cnych artystów dłonie
Dały wam w tchnącéj karcie żywot i po zgonie;
A czas ostre kły, chocia wszytko pod moc bierze,
Sam się dziwiąc ich sztuce, ztępił na papierze.

W waszych twarzach, cofając pęd wstecznego świata,
Po żyznéj myśl przestrzeni w płod rycerski lata,
Nim ją winy prawnucze mieniąc w naród podły
O żałosny szwank sławy i dzierżaw przywiodły.

Błaha-ć to folga w smutkach, przecież je osładza,
I sen acz lubym kłamstwem zmysł obłędny zdradza,
Barwiąc w kształtne powaby bezcielne widziadła;
Miło być i przez marne fortunnym zwierciadła.

Mylę się! czy i z nieméj karty miedź chrapliwa
Z groźnym się dzielnych mężów okrzykiem ozywa?
Na który, gdzie swe z wieków lody mają leże,
Dziki Bałchan i Gockie drżą od strachu wieże.

Cofa się Don zdumiały do pieluch tajemnych;
I z nurtów dobywając Dniepr juchę podziemnych,
Toczy przez Roksolańskie zakrwawiony włości
Broń kruchą, rdzawe hełmy i zbutwiałe kości.

Ich sława, i pod Carskim grodem trackie jeńce
Wlekąc w pętach, na bramach tryumfalne wieńce
Lackim mieczem wyżłobia i napisy wierne,
Gdzie Jan trzeci pohańców tłukł wojska niezmierne.

Inni poważnym lustrem radnéj błyszcząc togi,
Lub w zaszczyt świetnych tyar przybrani dwurogi,
Słyszę, jak silnym zdjęci miłości łańcuchem,
Jednym mówią językiem, a jednym tchną duchem.

Mniéj dbali na prywatnych uraz zyski szkodne,
Niosą powszechnéj matce myśl i serce zgodne;
Rzadki, tłumiąc najemnym walne rady głosem,
Długich prac trudne dzieło podłym skalał trzosem.

Jednéj dzieci ojczyzny, jednéj członki głowy,
Powierzywszy jednemu rząd całéj budowy,
Wiernie stoją przy królu; jeśli złość wybiegła
Z kluby, rzadzéj wierzgała, prędzéj się postrzegła.

Cnota jeszcze szacunek, baczne zdania wiarę,
Nieufność miała szranki, wściekła duma miarę;
Podłość coś więcéj sromu, zyski mniéj łakome
Były, swobodzie rozum i prawa znajome.

Zgoda, mądra podległość, praw przestroga pilna
Sprawiła, iż im żadna moc nie była silna;
Ni kraj za nich, igrzysko postronnych języków,
Chował sobie tyranów, obcym niewolników.

Czy to był wiek ze złota ulany prawdziwie?
Czy błędna zawiść w głębszéj tonąc perspektywie,
Łacniéj się bez spólników dawa zwieść obłudzie?
To pewna, że rząd zawsze był zły, lepsi ludzie.

Wytłoczeni na stęplu starożytnéj cnoty,
Piękniejszą mieli duszę pod barwą prostoty;
Żywszą spólnego dobra miłość, któréj władza
I słabe krzepi siły i trudy osładza.

Bliżsi wieków fortunnych, gdy jeszcze umysły
I sławy i honoru trzymał węzeł ścisły,
Prędszéj w przeciwnéj dobie dopaść mogli rady,
Dosyć mocni z równemi nakoło sąsiady.

Lecz, jak ziarno obficiéj rodzi na nowinie,
I strumień u swych źrzódeł czystym nurtem płynie,
I drzewo młodociane bujniéj strzela w lesie:
Każdą rzecz Twórca w swoim postawił zakresie.

Płochy zawsze w obrotach świat koleją chodził:
Po złotym z podlejszego kruszcu wiek się zrodził:
Srebro miedzi plac dało: kto wie, nasze syny
Po żelaznych rodzicach czy nie będą z gliny!

Już się w nas cecha pierwszych lat do szczętu starła,
Rdza gnuśnego letargu męską broń pożarła;
Wolność z kluby wyparta, pod hasłem prywaty,
Ciśnie słabszych, lży równych, depce majestaty.

Niemasz kaźni, chyba gdzieś w statucie, na zbrodnie;
Przemoga kuje prawa, złość je rwie swobodnie:
Przedajna sprawiedliwość tam ugina szali,
Gdzie złoty gwicht, lub groźny błyska miecz ze stali.

O wy! co niegdyś berłem rządząc kraj przeważnym
W głuchych śmierci łożyskach zdjęci snem żelaznym,
Uśpiwszy martwe zwłoki na Wawelskiéj górze,
Płacicie skazitelnéj winny hołd naturze!

Podnieście chwilę czoła z próchnistéj otchłanie,
Przemożny Władysławie, waleczny Stefanie!
Patrzcie, w co wasza idzie ziemia starodawna:
Słabość ją z ręku roni, złość szarpie bezprawna!

I srogiby Attyla, i Tamerlan dziki,
Lub, których nazwisk kędyś zbutwiałe kroniki
Pasą mole, szkodliwszych nie popełnił zbrodni,
Co dziś rozum wydziwia przy nauk pochodni!

Obcy gwałt w ścisłą ligę z krajową niezgodą
Wszedszy, ni bystry wicher z morską sprzeczny wodą,
Trwożliwą łódź miotając po zgubie wilgotnéj,
Grozi ciosem ojczyznie klęski nieodwrotnéj!

Troskliwa stoi władza, a w niesfornym tłumie
Zawisnych na się duchów ledwo radzić umie:
Zawrót jéj ufać nie chce: żal serce tym głębiéj
Porze, że ją kołace cudzy, a swój gnębi.

Potrzeba o ratunek woła nieuchronny,
Zewsząd się z narzekaniem żal ozywa płonny;
Pełno gwaru, jako gdy pszczół roisko lata,
A lada je garść piasku złotego rozmiata.

Komu dają przypadki i rozum i cnotę;
Nas jedna w gorszą drugą napędza ślepotę:
Próżno się targa w sidłach ptak nicią ujęty,
Bez głowy nowemi się coraz wikła pęty.

W hojnym prac i łask waszych obfitując darze,
Stawim w potomnych sercach wdzięczności ołtarze;
Nie tusząc, by następny wiek za nasze sprawy
Na odrodne obrazy rzucił wzrok łaskawy.

Na twój, dobry nasz królu, mam pewną nadzieję,
Gdy spojrzy wizerunek, hojne łzy wyleje;
A czytając w otartym z farb zazdrośnych czele,
Słodycz, mądrość i miłość kraju, rzeknie śmiele:

Godny w lepszej panować, Monarcho, krainie,
Na teżeś trafił czasy, byś w własnéj dziedzinie
Za cudze przewinienie, a żądzę poprawy,
Doznawał od niewdzięcznych nienawiści krwawéj?

Rozważając twych przodków dzieła znakomite,
Ich wady, z których na kraj klęski nieodbite
Przyjść miały, z obu chciałeś berło polskie wsławić;
Iść za jednych przykładem, a drugie poprawić.

Nie dała podła zawiść dla nikczemnych zysków,
Tysiąc na cię hartownych rzucając pocisków;
A Bóg raczéj chciał, żeby z twéj pracy niezłomnéj,
Z cudzego plon zasiewu zbierał czas potomny.

Słuchaj wieku obecny, i ty, co napotem
Nastąpisz! tak odwiecznym los wykował młotem:
„Ta była zawsze dola siedzących na tronie,
„Cierpieć wiele za życia, a słynąć po zgonie.“
1772 (Zabawy p. i p. VI, 33 — 44).




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Naruszewicz.