Na spodziewane zamęście Księżniczki Doroty Jabłonowskiéj, Wojewodzanki Poznańskiéj, z Fr. Ksawierem Branickim, Hetmanem W. Koronnym
←Do obłoków | Na spodziewane zamęście Księżniczki Doroty Jabłonowskiéj, Wojewodzanki Poznańskiéj, z Fr. Ksawierem Branickim, Hetmanem W. Koronnym Wybór poezyj Liryków księga trzecia Adam Naruszewicz |
Szczęśliwość→ |
Z lubych swobody siedlisk, z samotnéj zacisze,
Gdzie przymus czułym sercom ostrych praw nie pisze,
Słodki pokój skroń wieńczy w kwieciste uploty,
A wrót bacznéj na wszystko straż pilnuje cnoty:
Tak chce ociec, los każe, lud czeka z ochotą,
Żebyś w inny dom przeszła, nadobna Doroto,
I ten wdzięczny przybytek, wolnych dusz kochanie,
Na pełne trwóg i wrzawy zmieniła mieszkanie.
Widzisz ten gmach ponury, tę broń płytką i te
Burzliwéj gońce śmierci ze śpiżu ulite,
Ten ruch ludu żelazny i chrapliwe krzyki,
Płochopiórych postrachów czujne poprzedniki.
Tu masz mieszkać; tu wespół z Marsową maczugą
Zaszczytną złożyć igłę Minerwy posługą,
I na jednym wezgłowiu, wiecznych losów czynem,
W nierozerwany wieniec spleść różę z wawrzynem.
Czeka ołtarz na słowa, Bóg słucha przysięgi,
Rozmysł poprzedza, wiara w wieczne pisze księgi;
Czas ich strzeże, śmierć patrzy, w któréj życia dobie
Tajemny skinie wyrok, by je zdarła w grobie.
Już cię z tarcz i pancerzów na usłane łoże
Wdziawszy złote Lucyna prowadzi poroże[1],
Wdzięki wiodą pod ręce, Hymen ognie nieci,
A polotne Cytery kwiat rzucają dzieci.
Ufną z dzielnych uroków wszytkowładnéj duszy,
Widzę, iż żaden przykry widok nie poruszy:
Idziesz z miłym uśmiechem, będąc pewna o tem,
Że cnota głazy miękczy, a stal czyni złotem.
Taka niegdyś w ozdobnym raźnych dziewic kole
Do mężnego Alcyda niosła krok Iole;
Choć wsparty na buławie, gromca potwór mściwy,
Łup na barkach z lwów zdartych wstrząsał żółtogrzywy.
Tak jest, często udatnym blaskiem pozór zwodzi:
W usłanych kwieciem gmachach zrzędny niesfór chodzi,
W upieszczonéj postaci czarna mieszka zdrada;
Mars domem Branickiego, miłość sercem włada.
Dla kraju bezpieczeństwa, dla pana obrony
W ten go kiryś przybrała groźna dłoń Bellony,
Zostawując twym grotom pod blachą hartowną
Myśl otwartą, chęć szczerą i pierś niewarowną.
Bo któraż moc powabom płci waszéj wytrzyma?
Najmężniejsze rycerze w sidłach piękność ima;
W niewolnicze zdumiały biorąc świat kajdany,
Nad królmi i srogiemi przewodzi hetmany.
Acz ciebie zdobiąc niebo w dary tak obfite,
Nie próżności z nich chce miéć i dumy podsytę,
Żebyś w domu rycerskim przez wdzięków podniety
Bawić miała z Armidą dowcipne poety.
Dosyć tych bohatyrek wiek nasz liczyć może,
Co we złote młódź gnuśną ująwszy obroże,
Drogie z życia tablicy chwile uczą spychać,
Przy igle obumierać, przy kądzieli wzdychać.
Nie marne ci godziny, nie płoche momenty,
Skazę serc, a złych chuci żagwie i ponęty,
Lecz szlachetne wieść każe dni sam los zamęścia,
Dzielić z mężem walecznym przygody i szczęścia.
Niech on, jako ojczystéj stróż i władca broni,
Wspiera nią sprawiedliwość, nieprzyjaciół goni;
Ty pełna powinności, pełniąc stan kobieci,
Rządź domem, ródź mu piękne i wychowuj dzieci.
Prawnuczka dzielnych wodzów, małżonka hetmana,
Bierz umysł tego, z którym wiecznieś uwiązana,
Sposobiąc ze krwi spólnéj, w te czasy wyrodne,
Zemstę krajów zelżonych, plemię Lachów godne.
Jaka więc niezwalczonéj płeć nadobna Sparty
Męskiemi niedołężną myśl staliła harty,
Gdzie ostra matron czułość pod barwą prostoty
Grom światu gotowała, a szkołę dla cnoty.
Nie wśrzód zgrai nikczemnych i zatopnych pierzy
Groźna ręka kształciła ziomków i żołnierzy;
Blach twardy ich kolebką, ważny pas powiciem,
Igraszką glans bułatu, a pancerz nakryciem.
Po kniejach niewytropnych gnać sieczyste dziki,
Cel ubić, mącić rzeki, krócić zawodniki,
To chluba lat wystalszych; a w siłę niemożny
Po rdzawych pełzał tarczach rycerz czworonożny.
A ociec krwie swéj godnym radosny wychowem,
Ciężki zgniecionych Persów bogatym obłowem;
Całując róże miękkich ust przez szyszak krwawy,
Wsączał synom z miłością chęć męstwa i sławy.
Tak kiedy się z rodzinnym pożegnawszy domem,
Wódz ptaków zwodzi trudny bój z płazem poziomem,
Lub wiosły pierzystemi kreśląc wietrzne szlaki,
Płoszy błędne po lasach skrzydlaczów orszaki,
Troskliwa na swym gnieździe o płód zostawiony,
Poostrza synów matka noworosłe spony,
A bystrząc wzrok słonecznym niezrażony grotem,
Uczy ziemi panować, nieba sięgać lotem.
Cieszy się ptak w zwycięskie ozdobiony wieńce,
Jako mu rosną w męstwo podobni młodzieńce,
Wieszcząc w lata potomne, że i po swym zgonie
Orla w gnuśnych potomkach sława nie utonie.
Ojczyzno! imię próżne, przecież ulubione,
Którą chciwość rozrywa, mącą rady płonne,
Podłość hańbi, mdli słabość, zwad niesforność miota,
A sama tylko kocha uciśniona cnota,
Takich-to ojców plemię, wszak pomnisz, przed laty
Zrównało z wielkim Rzymem nadwiślne Sarmaty.
Sławiąc ich zacne sprawy i ogrom potęgi,
Krew czernidłem, miecz piórem, a świat był za księgi.
Nie ten to cech w rąbkowym obozie pieszczony;
Narzędzia obcéj dumy, pochlebstwo mamony,
Przepaść zbiorów dziedzicznych, otchłań cudzéj pracy,
Rzeczą zaguba kraju, imieniem rodacy.
Ich-to dział, ich-to tylko sprawy znakomite
Krzewić swoje, mniéj ważyć sprawy pospolite;
Sądzić ślepo, występki popełniać i winić,
Kuć prawa a nie chować, mówić a nie czynić.
Kto wie (jeśli już tylko złość, co nas tak miesza,
Nie kresów ostatecznych ojczyznie przyśpiesza),
Może się martwy honor, gdy nieba dać raczą,
W skrzepłych duszach ożywi przynajmniéj rozpaczą.
Gdy ten naród w letargu, pewnéj znak odmiany
Poczuje swą nieczułość i zelżywe rany,
A pod hasłem porządnéj wolności i zgody
Zechce ojców żałosne powetować szkody;
Naówczas na tym placu honoru i sławy,
Słysząc pięknych potomków nieodrodne sprawy,
Jako jedni w szkarłatnym radą słyną kole,
Drudzy w laury ojczyste uwieńczają pole,
Uiściwszy, coś winna krajowi i panu,
Osłodzisz przykre trudy małżeńskiego stanu,
A chlubna, że ich imię wszędy pięknie świeci,
Rzekniesz z matką laceńską: moje to są dzieci!