<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Niechęć
Pochodzenie Prawo dziecka do szacunku
Wydawca Tow. Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
NIECHĘĆ

Nic to. Kochamy dzieci. Mimo wszystko są osłodą, otuchą i nadzieją, radością i wypoczynkiem, jasnym blaskiem życia. Nie płoszymy, nie obarczamy, nie nękamy; czują się swobodne i szczęśliwe...
Czemu jednak — jakby ciężar, zawada, niewygodny dodatek? Skąd niechętna opinja o kochanem dziecku?

Zanim powitało niegościnny świat, już w życie rodziny wkradły się zamieszanie i ograniczenia. Załamują się bezpowrotnie krótkie miesiące zdawna oczekiwanej, uprawnionej radości.
Długi okres ociężałego niedomagania kończy choroba i ból, niespokojne noce i nadprogramowy wydatek. Zakłócony spokój, zepsuty ład, zachwiana równowaga budżetu.
Wraz z kwaśnym zapachem pieluch i przenikliwym krzykiem noworodka zadźwięczał łańcuch niewoli małżeńskiej.
Ciężar, gdy niesposób się porozumieć, trzeba domyślać się i zgadywać. Czekamy, może nawet cierpliwie.
Gdy wreszcie mówi i chodzi — plącze się, wszystko poruszy, w każdy kąt zajrzy, równie dotkliwie zawadza i psuje porządek mały niechluj — despota.
Szkody wyrządza, naszej rozumnej woli się przeciwstawia; żąda i rozumie to tylko, co mu dogadza.
Nie należy lekceważyć drobiazgów: na urazę do dzieci składa się i zbyt wczesne przebudzenie, i zmięta gazeta, plama na sukni i tapecie, dywan zmoczony, binokle stłuczone i pamiątkowy wazonik; wylane mleko i perfumy, i honorarjum doktora.
Śpi nie wtedy, kiedybyśmy pragnęli, je nie tak, jak chcemy; myśleliśmy, że się roześmieje, a spłoszone płacze. A kruche: byle niedopatrzenie grozi chorobą, nowe zwiastuje trudności.

Jeśli jeden wybacza, drugi tem łacniej oskarża i szczuje; prócz matki, opinję o dziecku urabia ojciec, piastunka, służąca, sąsiadka — wbrew matce lub skrycie wymierzy karę.
Mały intrygant bywa powodem tarć i kwasów dorosłych; zawsze ktoś niechętny i urażony. Za pobłażliwość jednego, dziecko odpowiada przed drugim. Często dobroć pozorna jest nierozumnem niedbalstwem; na dziecko za cudze winy spada odpowiedzialność.
(Nie lubią chłopiec i dziewczynka, gdy ich nazywać: dzieci. Wspólne z najmłodszemi imię każe odpowiadać za przeszłość, dzielić złą renomę malców — gdy równie liczne nadal spotykają zarzuty).
Jak rzadko jest takie, jakbyśmy pragnęli, jak często jego wzrostowi towarzyszy uczucie zawodu.
— Już przecież powinno...
Wzamian za to, co z dobrej woli dajemy, powinno starać się i nagradzać, powinno rozumieć, godzić się i zrzekać; a przedewszystkiem — czuć wdzięczność.
Rosną z wiekiem obowiązki i wymagania; najczęściej inaczej i mniej, niż pragniemy.
Część czasu, żądań i władzy przekazujemy szkole. Podwaja się czujność, wzmaga odpowiedzialność, powstają kolizje rozbieżnych uprawnień. Ujawniają się braki.
Rodzice wybaczą życzliwie, pobłażliwość ich płynie z jasnego poczucia winy, że powołali do życia, wyrządzonej krzywdy w obliczu dziecka ułomnego. Niekiedy matka w chorobie rzekomej dziecka szuka broni przeciw obcym oskarżeniom i własnym wątpliwościom.
Naogół głos matki nie budzi zaufania. Stronny, niekompetentny. Sięgnijmy raczej po zdanie wychowawców, rzeczoznawców, doświadczonych: czy dziecko zasługuje na życzliwość?

Wychowawca w domu prywatnym nieczęsto znajduje pomyślne warunki współżycia z dziećmi.
Skrępowany nieufną kontrolą, wychowawca lawirować zmuszony między cudzem wskazaniem a własnym poglądem, zzewnątrz płynącem żądaniem a własnym spokojem i wygodą. Odpowiadając za powierzone mu dziecko, ponosi skutki wątpliwych decyzji prawych opiekunów i chlebodawców.
Zmuszony do ukrywania i omijania trudności, łatwo znieprawić się może w obłudzie, rozgoryczy i rozleniwi.
W miarę lat pracy wydłuża się odległość między tem, czego żąda dorosły, czego pragnie dziecko; wzrasta znajomość nieczystych sposobów ujarzmiania.
Jawi się skarga na niewdzięczną pracę: kogo Bóg chce ukarać, robi go wychowawcą.

Nuży nas ruchliwe, hałaśliwe, ciekawe życia i jego zagadek, męczą pytania i ździwienia, odkrycia i próby z niefortunnym częstokroć wynikiem.
Rzadziej doradcy i pocieszyciele, częściej surowi sędziowie. Doraźny wyrok i kara — jeden dają skutek:
rzadsze, ale zato silne i przekorne będą wybryki nudy i buntu. Więc wzmocnić dozór, przełamać opór, zabezpieczyć przeciw niespodziankom.
Oto pochyła upadku wychowawcy:
lekceważy, nie ufa, podejrzewa, śledzi, przyłapuje, karci, oskarża i karze, szuka dogodnych sposobów, by zapobiec;
coraz częściej zabrania i bezwzględniej zmusza,
nie widzi wysiłku dziecka, by zapisać starannie kartkę papieru lub godzinę życia; stwierdza oschle, że źle.
Rzadki błękit przebaczeń częsty szkarłat gniewu i oburzeń.

O ile więcej rozumienia wymaga wychowawstwo gromady, o ile łatwiej wpaść w błąd oskarżeń i uraz.
Nuży jedno małe i słabe, gniewają pojedyńcze wykroczenia; a jak dokuczliwy, natrętny, wymagający i nieobliczalny w odruchach jest tłum.
Zrozumcie nareszcie: nie dzieci, a tłum. Gromada, banda, zgraja — nie dzieci.
Zżyłeś się z myślą, żeś silny, nagle czujesz się mały i słaby. Tłum — olbrzym, o wielkiej zbiorowej wadze i sumie ogromnych doświadczeń, raz zrasta się w solidarnym oporze, to rozpada na dziesiątki par nóg i rąk — głów, z których każda inne kryje myśli i tajemnice żądań.
Jak trudno nowemu wychowawcy klasy czy internatu, gdzie trzymano dzieci w ryzach surowego rygoru, gdzie rozzuchwalone i zrażone zorganizowały się na zasadach bandyckiej przemocy. Jak silne i groźne, gdy zbiorowym wysiłkiem uderzą w twą wolę, chcąc przerwać tamę — nie dzieci, a żywioł.
Ile rewolucji ukrytych, o których wychowawca milczy; wstyd przyznać, że słabszy od dziecka.
Raz nauczony, każdego chwyci się środka, by stłumić i opanować. Żadnej poufałości, niewinnego żartu: żadnej mrukliwej odpowiedzi, wzruszenia ramion, gestu niechęci, upartego milczenia, gniewnego spojrzenia. Wyrwać z korzeniem, wypalić mściwie: lekceważenie i złośliwą krnąbrność. Hersztów przekupi przywilejem, dobierze konfidentów, nie dba o kary sprawiedliwe, byle surowe, dla przykładu, by zgasić w porę pierwszą iskrę buntu, by tłum — mocarz i w myśli — nie pokusił się dyktować żądań lub pohulać.
Słabość dziecka może budzić tkliwość, siła gromady oburza i obraża.

Istnieje kłamliwy zarzut, że życzliwość rozzuchwala dzieci, że odpowiedzią na łagodność będzie bezkarność i nieład.
Ależ dobrocią nie nazywajmy niedbalstwa, niedołęstwa i bezradnej głupoty. Wśród wychowawców prócz cwanych brutali i mizantropów, spotykamy nieużytki, odepchnięte od wszystkich warsztatów, niezdolne do objęcia żadnej odpowiedzialnej placówki.
Bywa, że nauczyciel chce skokietować dzieci; szybko, tanio, bez pracy wkraść się w zaufanie. Chce baraszkować, gdy w dobrym humorze, nie — życie gromadne mozolnie organizować. Niekiedy łaskopańską pobłażliwość przeplatają nagle wybuchy złych humorów. Ośmieszają się w oczach dzieci.
Bywa, że ambitnemu zdaje się, że łatwo perswazją i ciepłym morałem przerobić człowieka, że wystarczy wzruszyć i wyłudzić obietnicę poprawy. — Drażni i nudzi.
Bywa, że na pokaz życzliwi, w nieszczerych frazesach sprzymierzeni, tem podstępniejsi wrogowie i krzywdziciele. — Odrazę budzą.
Odpowiedzią na poniewierkę będzie lekceważenie, na życzliwość odpowiedzią niechęć i bunt, na nieufność — konspiracja.

Lata pracy potwierdzały coraz oczywiściej, że dzieci zasługują na szacunek, zaufanie i życzliwość, że miło z niemi w pogodnej atmosferze łagodnych odczuwań, wesołego śmiechu, rzeźkich pierwszych wysiłków i ździwień, czystych, jasnych, kochanych radości, że praca raźna, owocna i piękna.
Jedno budziło wątpliwość i niepokój.
Dlaczego niekiedy najpewniejsze zawiedzie? Dlaczego, rzadko ale bywa, nagła eksplozja niekarnego czynu gromady? Może dorośli nie lepsi, ale bardziej stateczni, pewniejsi, spokojniej można polegać.
Uparcie szukałem i zwolna znajdowałem odpowiedź.
1. — Jeśli wychowawca szuka cech charakteru i wartości, które zdają mu się szczególnie cenne, jeśli pragnie według jednego wzoru urobić, w jednym wszystkie pociągnąć kierunku — będzie wprowadzany w błąd: jedne podszyją się pod jego dogmaty, inne ulegną szczerze suggestji — do czasu. Gdy ujawni się istotne oblicze dziecka, — nie tylko on, ale i ono dotkliwie odczuje porażkę. — Im więcej wysiłku, by się maskować lub poddać wpływowi — tem burzliwsza reakcja; rozpoznane w istotnych tendencjach, dziecko nie ma już nic do stracenia. Jak ważna stąd płynie nauka.
2. — Inne miary oceny ma wychowawca, inne — gromada: i on i one widzą bogactwo ducha; on czeka, by się rozwinęły, one czekają, jaki z bogactw już dziś będzie użytek, czy dzielić się będzie tem co posiada, czy uzna za własny wyłącznie przywilej — wyniosły, zazdrosny, samolub i sknera. — Nie opowie bajki, nie zagra, nie narysuje, nie pomoże, nie przysłuży się — „łaskę robi“, „prosić się go trzeba“. — Osamotniony, mocnym gestem chce wkupić się w życzliwość własnej społeczności, która z radością przyjmuje nawrócenie. — Nie zepsuł się nagle, a przeciwnie, zrozumiał i poprawił.
3. — Zbiorowo zawiodły, ogół uraził.
Znalazłem wytłumaczenie w książce o tresowaniu zwierząt — i nie ukrywam źródła. — Więc lew nie wtedy niebezpieczny, gdy gniewny, ale gdy rozigrany, pragnie poswawolić; a tłum jest silny, jak lew...
Nietylko w psychologji poszukiwać należy rozwiązań, ale bardziej w książce lekarskiej, socjologji, etnologji, historji, poezji, kryminologji, modlitewniku i podręczniku tresury. Ars longa.
4. — Przyszło najsłoneczniejsze, oby nie ostatnie wyjaśnienie. Dziecko tak upić się może tlenem powietrza, jak dorosły wódką. — Podniecenie, zahamowanie ośrodków kontroli, hazard, zaćmienie; jako reakcja — zażenowanie, zgaga, uczucie niesmaku i winy. — Obserwacja moja jest ścisła — kliniczna. Najczcigodniejszy może mieć słabą głowę.
Nie karcić: to jasne pijaństwo dzieci budzi wzruszenie i cześć; nie oddala i różni, a zbliża i sprzymierza.

Ukrywamy własne wady i karygodne czyny. Nie wolno dzieciom krytykować, nie wolno dostrzegać naszych przywar, nałogów i śmiesznostek. Pozujemy na doskonałość. Pod groźbą najwyższej urazy bronimy tajemnic panującego klanu, kasty wtajemniczonych — poświęconych w wyższe zadania. Tylko dziecko wolno obnażyć bezwstydnie i postawić pod pręgierz.
Gramy z dziećmi fałszowanemi kartami; słabostki wieku dziecięcego bijemy tuzami dorosłych zalet. Szulerzy tak tasujemy karty, by ich najgorszym przeciwstawić, co wśród nas dobre i cenne.
Gdzie nasi niedbalcy i lekkomyślni, łakomi smakosze, głupcy, lenie, hultaje, awanturnicy, niesumienni, oszuści, pijacy, złodzieje, gdzie nasze gwałty i zbrodnie głośne i zatajone; ile niesnasek, podstępu, zazdrości, obmów i szantaży, słów które kaleczą, czynów, co hańbią; ile cichych tragedji rodzinnych, w których cierpią dzieci, pierwsze męczeńskie ofiary.
My ośmielamy się winić i oskarżać?!
A przecież dorosła społeczność starannie przesiana, przefiltrowana. Ile wsiąkło w mogiłę, kryminał i dom obłąkanych, spłynęło w kanały mętów i szumowin.
Każemy szanować starszych i doświadczonych, nie rozumować; mają bliższą wśród siebie, doświadczoną starszyznę wyrostków, ich natrętną namowę i presję.
Występne i niezrównoważone krążą samopas i potrącają, i roztrącają, i krzywdzą i zarażają. I za nie ogół dzieci ponosi solidarną odpowiedzialność (bo i nam się zlekka czasami dają we znaki). Te nieliczne oburzają stateczną opinję, znaczą się jaskrawemi plamami na powierzchni życia dziecięcego: one dyktują rutynie metody postępowania: krótko, choć to gnębi, ostro, choć rani, surowo, to znaczy brutalnie.
Nie pozwalamy się dzieciom zorganizować; lekceważąc, nie ufając, niechętni, nie dbamy: bez rzeczoznawców udziału nie podołamy; a rzeczoznawcą jest dziecko.

Czyżeśmy aż tak bezkrytyczni, że jako życzliwość, markujemy pieszczoty, któremi nękamy dzieci? Czyż nie rozumimy, że tuląc dziecko, my właśnie tulimy się do niego, w jego uścisku kryjemy się bezradni, szukamy osłony i ucieczki w godzinach bezdomnego bólu, bezpańskiego opuszczenia, obarczamy ciężarem naszych cierpień i tęsknot.
Każda inna pieszczota, nie ucieczki ku dziecku i błagania o nadzieję, jest karygodnem doszukiwaniem się w niem i budzeniem zmysłowych odczuwań.
— Tulę, bo mi smutno. Pocałuj, to ci dam.
Egoizm, nie życzliwość.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.