O twórczości Sienkiewicza

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł O twórczości Sienkiewicza
Pochodzenie Szkice
Wydawca Polskie Towarzystwo Nakładowe
Data wyd. 1905
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
O TWÓRCZOŚCI SIENKIEWICZA.

Ten jest duch twórczy, który przyczynia — życia.
Który je wzmaga, roznieca, rozżarza, i silniejszem, bardziej żywem czyni.
Na cały legjon duchów sypiących na życie kwiaty, łamiących z niem chleby jego i pijących z niem z kielicha jego, — na cały legjon duchów, które są wyrazem niedoli i radości życia, jego smutków i potrzeb, jego dążeń i zawodów, — duch twórczy rozpłomienia się rzadko, prawie że z wieku na wiek, a pierwszą jego sprawą jest: podsycić samo ognisko życia, wzmódz, skrzepić samą siłę życia, bez względu na radości i smutki — bez względu na zawody i niedole jego. Ku tej sprawie cała moc, cały pęd, cała praca, cała istota ducha twórczego.
Gdy płomień życia silniej buchnie, goręcej zajarzy, — uczyni się samo życie rzeczywistszem jakby; bo szerzej widnem, potężniej grzejącem i powszechniej czutem. Przeniknie piersi, bicie serc przyspieszy, rozpali wolę, zapłomieni czyny.
Owszem: takie wzmożone, zasilone świeżym żarem ognisko życia, łatwiej i biedy swoje strawi, i wichrom przeciwnym się oprze, i cele jaśniej oświetli, i drogę pewniej ukaże.
Ale to już przyjdzie samo z siebie, jako następstwo wzmożonego życia, którego płomień, gdy silnie zagore, ma moc przedziwną oczyszczania atmosfery ze wszystkiego, co życiu temu szkodliwem jest i wrogiem.
Pierwszą tedy sprawą twórczego ducha jest, aby ono samo, to życie, jasnym gorzało płomieniem.
Takim duchem twórczym jest dla nas, za dni naszych Sienkiewicz; a słowem, na którem stoi całe jego dzieło, jest — życie narodu.
W dziele tem, — po za jego historyczną treścią i po za jego artystyczną pięknością, — słyszymy ciągle i zawsze, i na każdej karcie, jak gdyby nakaz, który z wielką potęgą zdaje się przemawiać do nas:
— Jakakolwiek jest dola wasza — żyjcie!
I jakakolwiek jest męka wasza — żyjcie!
I jakakolwiek jest słabość wasza — żyjcie!
I choćbyście więcej cierpieć mieli, płonąc, niż stygnąc, gorejąc, niż ugasając, — gorejcie, płońcie, a żyjcie!
I porywa nas, i rozżarza w jeden płomień z sobą.

· · · · · · · · · · · · · · · ·

Kiedy Sienkiewicz tworzyć zaczął, poczynał sobie odrazu tak, jak poczyna człowiek, który przystąpiwszy do słabo tlejącego ogniska, chce je rozdmuchać, zasilić.
Człowiek taki uderza przedewszystkiem pokryte popiołem głownie, aby z nich skry dobyć.
Ale »Teka Worszyłły« — pierwszy niemal występ Sienkiewicza z owych czasów, kiedy się jeszcze Litwosem pisał, — ta Teka, której każda karta godzi w ospałość, obojętność, bezruch i bezduch społeczeństwa, nie czem innem jest, jak właśnie takiem pchnięciem w stygnące ognisko, takiem uderzeniem pokrytych popiołem samolubstwa i bezczynności głowien, które płomienia życia utrzymać na sobie nie mogły.
Głownie zatrzeszczały, zaskwierczały, okryły się dymem gryzącym, — ale skry z nich poszły! A o to też właśnie chodziło.
Mniejsza, iż Teka wzbudziła protesty i krzyki. Dowodziło to bowiem najpierw, iż Worszyłło trafił naprawdę w miejsce bolące, a zatem w sam cel, w który godził; a potem, ów krzyk, krzyk oburzenia był już znakiem życia, był skrą skrzesaną z popiołów, a zatem częścią wygranej, częścią tryumfu życia — nad martwotą.
Ale co czyni potem ów człowiek, chcący rozżarzyć gasnące ognisko?
Oto je zasila nowem paliwem, zgarniając rozrzucone dookoła chrusty.
I Sienkiewicz nieinaczej czyni.
I on nie chce, żeby tu cośkolwiek zostało nieobjętem pospólnym płomieniem i »na marne« poszło. Już same te wyrazy: Na marne, położone nagłówkiem pierwszej powieści jego świadczą, jak czujne oko miał na wszystko, co ubytkiem i omdlewaniem sił naszych być mogło, i jak ubytkowi temu pilnie zabiegał. Jakoż, cały szereg Sienkiewiczowskich kreacyi jest właśnie takiem garnieniem oburącz, — rozrzuconego, zaniedbanego paliwa na ognisko życia. Jest szukaniem i zbieraniem wszystkiego, co je zasilić może, i co je zasilać powinno.
Wynajduje on i ukazuje nam ów marnowany podpał życia, to w wiejskim muzyczku onym, tak właśnie ubitym, jakby kto ubił słowika, że tu przypomnę Janka Muzykanta; to w Wawrzonie Toporku i Marysi »Zorzy rumianej« idących precz z Lipiniec »za chlebem« a ginących w męce i tułactwie; to w wątłym płomyku chwiejącym się w piersiach umęczonego na duszy i na ciele dziecka, które umiera, gdyż przymusowa nauka w języku zaborcy tragedyą się dla niego stała; to w potężnej pięści »Bartka« który na rzecz zaborcy tego zostaje Zwycięzcą; to w onych, śmiertelną siecią krzywd, zdrad i obojętności oplątanych nieszczęśnikach, Rzepie i Rzepowej, którzy giną dlatego, że ani ciepłem, ani światłem wspólnego ogniska życia objęci nie byli.
A gdy tak ogarnął co najbliższe i najbardziej podeptane chrusty, począł potężnym tchem dobywać żaru od samego tła ogniska, od podkładu jego, dobierając się warstw głębszych coraz, coraz martwiej zasutych popiołem, pod którym — myśleliśmy wszyscy — że skry ostatnie dogasły.
I przebił żar martwe, szare, wystygłe popioły wieków, a co było zamarłe — powstało, aby sobą świadczyć życiu, i zasilać — życie.
I zaświecił »Ogniem i mieczem«, i powionął dymami szturmu Jasnej Góry, i skrzesał skry z szabel kresowych rycerzy, i buchnął płomieniem Grunwaldu.
I poczęły iść ognie żywe skroś serc naszych, od tła prawieków aż — w niebo.
A tak, uczyniło się ognisko ducha naszego jaśniej świecącem, szerzej widzianem, goręcej i powszechniej czutem, i wzmogło w nas — życie.

· · · · · · · · · · · · · · · ·

Nikt przed Sienkiewiczem nie dobył tyle życia z tego, co się wydaje — zaprzeczeniem życia.
Motyw bólu, motyw męki, motyw śmiertelnej ofiary, stał się w ręku jego potężnym środkiem ekspiacyi, odkupienia i wskrzeszającej wprost mocy. Niektóre Sienkiewiczowskie postacie zgoła na tym jednym motywie stoją, a męka psychiczna dochodzi w nich do podarcia się duszy w krwawe szmaty; męka zaś ciała, aż do stopnia nieznośności dla widza.
Bo Sienkiewicz nie cofa się przed obrazami męki, na których oko prawie że spocząć nie śmie, i przelatuje trwożnie, ledwie tykając na kartach tych zgłoski, z których każda jest jak krzyk przeraźliwy i jak chluśnięcie krwią.
Tak wymalował katowską śmierć przeniewierczego nieszczęśnika Azyi; tak i mękę Jurandową w krzyżackiem podziemiu.
Czemu? Bo wszelka męka ma u Sienkiewicza swoje wielkie prawo: prawo przebaczenia dla tych, co zasłużyli na nią, jak nieszczęsny Azya, i jak Chilon, z którymi jest litość nasza; prawo rośnięcia w niebo dla tych, którzy się na nią w dobrowolnej wydali ofierze — i takim jest Jurand, z którym jest cześć nasza.
Ale zabijającej i duszę i ciało bezpłodności męki nigdzie u Sienkiewicza niema.
I to jest zasada pełna nadziei życia.
Bo i Płoszowski nawet urósł w swej męce wysoko nad siebie. Nie w niebo, — gdyż męka jego była prawie że pełną rozkoszy; a potem owinęła się około jednego uczucia, mającego w jednem ludzkiem sercu i źródło swoje i ujście, ale urósł. A jeśli życie gwałtem go wypchnęło po za pole swych zbiorowych trudów i zbiorowych nadziei, to dlatego, że chociaż męka taka może podnieść, przecież nie może uratować człowieka, żyjącego bez dogmatu zbiorowych ideałów, przyświecających tym trudom i tym nadziejom.
Co nie jest żywe życiem zbiorowem i w karbach jego nie tkwi jako żywa część żywej całości, to się samo z życia wyklucza.
Ale w Sienkiewiczowskiem dziele niema i beznadziejności winy.
Wina, jeśli tylko nie jest grzechem przeciw duchowi narodu, duchowi zbiorowego życia, porusza gdzieś, na jakimś wielkim oceanie łaski falę, która poi winowajcę zdrową goryczą, wytrawiającą zło z piersi, jeżeli serce w tej piersi zdolne jest bić dla ideału.
Takim jest Kmicic, który w namiętnem czuciu owej goryczy rzuca się w bój i w śmierć, byle ją strząsnąć z siebie — razem z winą. Jakoż, wynosi on z walk tych duszę odrodzoną i jak klejnot jasną.

· · · · · · · · · · · · · · · ·

Sienkiewicz nie maluje przeszłości: on ją wskrzesza, aby nią przyczynić — życia.
Jakieś źródło żywej wody zasypały wieki, jakaś twierdza duchów zapadła w gruz i w proch; jakiś znicz święty wygasł i spopielał. A wielki twórca Trylogii poszedł wstecz czasów, mogił, rumowisk i odklął z martwoty, co było, jakoby nie było.
I uderzyło źródło przebujne, rzeźwiące, i zagorzał znicz jasnym płomieniem, a twierdza duchów uczyniła się widna, błyskająca sobą, silna i obronna.
A tak to, co ciągnęło dotąd za sobą część życia w proch, w zmierzch, w niemoc bezruchu i martwoty, wyzwolone zaklęciem twórczego ducha, buchnęło samo ku życiu, jako zasilający je czynnik.
Sienkiewicz bowiem nie wskrzesza przeszłości, jako Piotrowinę, żeby nam w niej ukazać trupa, po to, żeby ją w żgłach grobowych przed sądem naszym stawiać, albo świadectwo winy przeciw żywym od niej brać.
On nam ją ukazuje bohaterską, jasną, wielką i nieskończenie żywą. Stokroć, tysiąckroć żywszą niżeli my sami; a ukazuje nam ją taką właśnie po to, aby nam ukrzepić serca tem, co w narodzie jest wiecznem, nieśmiertelnem, niezniszczalnie żywem.
I tem się różni Sienkiewicz od tych, którzy mając czarnoksięzkie zwierciadło, ukazują nam w niem trupie oblicze i mary przeszłości.
Gdy na zwierciedle rozciągnie się zasłona, mary znikną, przewieją, i tylko chłód grobowy pójdzie od nich po nas.
Nie! Takiem zwierciadłem Sienkiewicz nie posługuje się nigdy. On jest wielki wywoływacz nie duchów, — lecz ducha. On jest wielki zaklinacz nie śmierci, lecz — życia. Po tem, co on z przeszłości zaklnie i wywoła, moc wstępuje w piersi, a siłę życia wzmaga — wiara w życie.

· · · · · · · · · · · · · · · ·

Nikt po Mickiewiczu nie malował tak, jak Sienkiewicz powszechnej duszy Narodu, tej mianowicie, która się nią, w te czasy, samowiednie czuła: jej uniesień, jej prostoty, jej męztwa, jej zapału, jej rzewnych głębin, jej wybuchającego w wyrocznych momentach natchnienia do wielkich, nieśmiertelnych czynów. Dusza Narodu, — oto jest bohaterka Sienkiewiczowskiego dzieła: Trylogii oraz Krzyżaków.
Temu urodzonemu epikowi mało jest poruszać masy ludzkie czasu pokoju, czy wojny. On nam w tych masach pokazuje duszę zbiorową, powszechną. On nią masy te ożywia, on załamuje w nich wszystkie jej promienie.
I to jest czar i zaklęcie, przez które Sienkiewicz trzyma serca nasze bijące, wzruszone. Ten czar, to rozbudzona w nas niezmiernie żywo i utrzymana w ciągłem podnieceniu świadomość, pewność owszem, że choć przeminęły wieki i masy te w proch starły, duch narodu, który je do bohaterstwa zagrzewał, żyje dziś, jak żył niegdyś, a i na wieki żyć będzie.
A to jest ogromnym podmuchem na sam płomień życia, podmuchem, od którego płomień ten uderza wysoko i potężnie gore.
Ale dla ukazania nam powszechnej duszy narodu, potrzebuje Sienkiewicz prawdziwie epickiego momentu w dziele: potrzebuje mocnego postawu pod swój artystyczny wątek.
Na nic mu linie życia szare, wątłe, zatarte, owijające się około jednodniowych celów i zabiegów. On tam ujmuje jądro i materyę dzieła, gdzie ona już stężała i ma moc oporu. Taka bowiem tylko może znieść wywarcie się na nią tak ogromnej twórczej siły, jak Sienkiewiczowska. I taka tylko może stać się wyrazem, narzędziem wyjawienia się potęgi powszechnej duszy narodu. I na tem polega statyka Sienkiewiczowskiego dzieła.
Ale tej statyce dzieła odpowiada przedziwna dynamika jego.
Jestto wielką przewagą powieści historycznych Sienkiewicza, że odrazu, od pierwszej niemal karty, tok rzeczy postawiony jest na takiej pochyłości dziejowego momentu, że koniecznie, nieprzeparcie stacza się ku kresowi swemu sam przez się, jak lawina, i jak ona zagarnia pod siebie ludzi i wypadki.
Niekiedy nawet toczyłby się zbyt nagle ze względu na fabułę powieści, gdyby go nie trzymał na sobie nieporównany artyzm opowiadania. Otóż to tło ruchome, gorejące, palące się pod stopą, to wrzenie dziejowego kipiątku, gdzieś bliżej, gdzieś dalej, gdzieś w głębi ziemi, po której ludzie spokojnie tymczasem chodzą; ta nadzwyczajna, wprost żywiołowa wehemencya środowiska powieści, sama już przez się stanowi dramat, który nam z gorączkowego wzruszenia ani na chwilę ochłonąć nie daje. Ale też przy takiej tylko dynamice dzieła, wyjawić się mógł ów niepowstrzymany pęd duszy powszechnej narodu »w wielkość idącej«.
Od duszy tej odszczepia Sienkiewicz pojedyncze promienie dusz indywidualnych, tworząc galeryę typów mocnych, jędrnych, wyrazistych i niezmiernie barwnych.
Jedne z nich tworzy przedziwnym poetyckim kunsztem, który w kreacyach tych znajduje skończenie artystyczny wyraz; inne temperamentem, brawurą, rozmachem ręki, jakimś niezawodzącym instynktem rycerskiej krwi w żyłach. Jeszcze inne obserwacyą gorącą, współczuciową, która dlatego tak jest głęboką i żywą, iż sprawiła obserwatorowi samemu ból żywy, głęboki.
W każdym z tych typów czuć mocny puls życia, każdy uderza silnym konturem, po za którym odgadujemy cały świat własnych pobudek, dążeń, pojęć, całą odrębność psychiczną, indywidualną.
A przecież we wszystkich tych doskonałych w odrębności swej indywiduach, wyjawiają się wybitne rysy duszy plemiennej narodu.
Tworzy to na tle jednego motywu, chwili, zdarzenia, przebogatą symfonję tonów, z których każdy, obok własnego, samoistnego, i żadnem innem niedającego się pokryć brzmienia, ma jeszcze jakąś głęboką, zasadniczą, pierworodną, silnie wibrującą dźwięczność. Coś, jakby skroś dusz tych szła zestrojona z tonów ich pieśń żywa, w której słychać i ziemi dech, i zbroi szczęk, i śpiewność pól, i boju grzmot, i wiary hymn, i śmiertelnie surową, prostą nutę ofiarnej gotowości na śmierć — dla ideału. Ale ta pieśń, ta żywa pieśń, to właśnie bicie skrzydeł zbiorowej duszy narodu, która niestrzymanym pędem leci w wielkość, w życie, wtedy właśnie, kiedy się na śmierć wydaje.

· · · · · · · · · · · · · · · ·

Twórczość Sienkiewicza jest mocna, bujna, zdrowa i nieporównanie żywotna.
Nie jest to kwiat, i nie jest to kłos; nie jest to nawet cały snop kwiatów i kłosów.
To jest wielkie, wielkie drzewo, potężnie zwarte, zrośnięte samym rdzeniem swoim z ziemią — matką.
Na bujnych konarach jego śpiewają w każdy czas ptaki natchnienia, jasną, roznośną pieśń życia. I choć zima i burza, śpiewają one podniebne ptaki pieśń wiosny i słońca.
A pod cieniem drzewa gromadzą się i spoczywają ku pokrzepieniu dusz — strudzone rzesze. I słuchają rzesze onej jasnej, wiosennej, roznośnej pieśni życia. I słuchają szumów ogromnych, szerokich, których czarodziejstwo jest to, że dają wątpiącym ufność, ostygłym miłość, a wszystkim siłę nadziei.
Różny jest kwiat drzewa, i różne uroki jego; ale jedno jest im wspólne: krzepiąca moc życia.
Moc tę czerpie drzewo wprost z łona matki — ziemi, w której żywotności tkwi — żywotne samo.
I czerpie ją z tego nieba, pod którego cichością i burzą w potężnych szumach swych trwa. Czerpie tę moc w takiej głębi, jakiej my, słabi, nigdy sami dosięgnąć byśmy nie mogli. Czerpie ją na takich wyżynach, do których my, poziomi, nigdyby sami wzbić się nie zdołali. A czerpie je za nas i, dla nas.
I stoi to piękne, to silne, to wyniosłe drzewo życia pośrednikiem pomiędzy głodem dusz naszych a sokami ojczystej ziemi; i między omdlałością piersi naszych, a powiewami tchnień górnych, rzeźwiących.
Ten ci jest dąb sławy naszej i mocy naszej. Tać jest lipa słodkości żywota naszego. Ten ci jest jawor dźwięczny, roniący srebrne szumy na wielkie dziejów żalniki, aż do ich wskrzeszenia.
Szum, szum nad nami, dębie sławny, wielki. Obdzielaj dusze nasze słodyczą i mocą, ty, lipo, piastowym rojem głośna! Graj, śpiewaj, bracie homerycznych rapsodów, jaworze srebrny. Wskrzeszaj pieśnią wielkie praojcowe czyny. Wywołuj wielkie praojcowe duchy!
A my — jakakolwiek jest dola nasza — żyjmy. I jakakolwiek jest męka nasza — żyjmy! I jakakolwiek jest słabość nasza, — żyjmy! I choćbyśmy więcej cierpieć mieli, płonąc, niż stygnąc, gorejąc, niż ugasając, — gorejmy, płońmy, — a żyjmy!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.