Obrachunek z sobą
Jak rozpryśnięta tęcza w ranek letni
W łzach świeżej rosy odkwita —
Jak się odświeża pieśń pastuszej fletni
W milczących gęszczach odbita —
Tak prysłych złudzeń budowa wspaniała
W łzach mych promieni dla ludzi,
Tak pieśń, co dla mnie dawno już przebrzmiała,
Drugim się w piersi mej budzi.
Jako pędzona trwogą wśród manowca,
Gdy się od stada odbije,
W cierń niegościnny uwikła się owca,
Nie chcąc iść w ślady niczyje —
Miałem tak dużo, a dziś mam tak mało!
Moi gdzieś za mną zostali —
Na każdej cierni ze mnie coś zostało —
A jam szedł dalej i dalej.
Drudzy pomarli śmiercią tylko ciała,
Ja bom miał inne konanie —
Konała we mnie dusza, aż skonała,
Śmierć zwłoki tylko zastanie.
Ja umierałem po trosze, jak smakosz
Niechętny końca słodyczy —
A com? i wielem przesmakowal? — wszakoż
Nikt się już dziś nie doliczy.
I po co liczyć? któż tam dojść już zdoła,
Czym wielkiem szastał, czy małem:
Miałem coś wprzódy, dziś nic nie mam zgoła,
Więc wszystko wydać musiałem.
