Oda XIV. Do przyjaciół Belgów

ODA XIV.
Do przyjaciół Belgów.

Est et remotos non humilis furor
Lustrare Belgas.



O! warto z pieśnią i harfą we dłoni
Odwiedzić Belgów, gdzie ich ziemia zbacza!
Dajcież mi, Muzy z permessańskiej błoni,
Dajcie mi mego Pegaza skrzydłacza.

Niech ocuglony wieńcy kwiecistemi,
Błyszczy się w złocie i w szkarłatnem suknie;

Rżenie ochocze niech puści po ziemi,
I grzywą wstrząśnie, i kopytem stuknie.

Ja go dosiędę, i żwawo a żwawo
Przetniemy chmury, leniwo płynące,
Ziemską płaszczyznę ominiemy mgławą,
I jako strzała puścim się pod słońce.

Karpaty jeno mignęły mi w drodze
I śniegiem kryte uchyliły głowy,
Już pod wieżyce Korcyry podchodzę,
Już zdala za mną i kraj naddniestrowy.

Renu i Elby odwieczne łożyska
I bystrą Mozę minąłem w pogoni,
Domy antwerpskie bieleją mi z blizka,
I kręty Skaldus widzę jak na dłoni.

Tuś mi najpierwszy z moich towarzyszy,
Witaj, Bollandzie! witaj mi raz jeszcze!
Nie zimne słowo twa dusza posłyszy,
Nie zimnym ciebie całunkiem popieszczę.

Miłoż wyciągnąć braterskie ramiona,
Kiedy brat dobry stawi się przed nami!
Słodkoż się łonem przytulić do łona,
Brzmiennego duchem, świętego myślami!

I na tych piersiach słodko głowę złożę, —
To pierś Habbekwa, pierś wieszczego ptaka;
On oddał lirę na ofiary Boże,
Bóg go namaścił na Swego śpiewaka.

A z jego piersi, jak z świętej fontanny,
Nektar się leje z uroczemi słowy,
Brzmi jego pieśni odgłos nieustanny...
Bądź mi pozdrowion, śpiewaku Jehowy!

Któż mię spotyka? — to przyjaciel stary;
O dzięki Niebu, że witać go można!

Znam ciebie, wieszczu, znam cię Tolenari,
Znam twe oblicze i duszę pobożną.

O dajże, ojcze, usłyszeć swe tony,
Usłyszeć wielkie tajemnice Nieba!
Przybylcze Niebios! nasz słuch odrętwiony
Świętym wyrazem napoić potrzeba.

Kogóż na ziemi, kogóż nie porusza
Ogień strzelistych słów Hortensyana?
Lub Dierixa otworzysta dusza
I wielka mądrość — u kogoż nieznana?

Hoschi, Libenti, Walii, Mortieri,
Jakie wam wieńce położyć na głowie?
I ty, mój Hesi, tak słodki, tak szczery,
Czem ja cię uczczę, czem ja cię pozdrowię?

Imiona, godne dawniejszego wieku,
Godne potomnych czasów dziwowiska!
Tu cnota święta jaśnieje w człowieku,
I w uściech waszych promieniami błyska.

Piękność was krasi, by jutrznia na wschodzie,
Blask geniuszu z oczu waszych strzela,
Siła wymowy, jako piorun, bodzie,
Serca łagodne uśmiechem wesela.

Jak Deukalion na pustyni dzikiej,
Co z wód osiękła, z potopu się budzi, —
Rozrzucał życiem natchnione kamyki
I z nich na nowo rozplemienił ludzi;

Tak Skald i Moza, w obfitej powodzi,
Tryskają złotem na przestwór daleki,
Ze złotych ziaren złoty plon się rodzi
I złote rychło obiecuje wieki.

Pierzchnęły chmury z pogodnego czoła,
A gorycz gniewu oblicza nie krzywi,

Błyska pogodą źrenica wesoła,
Tu ziemia piękna, a ludzie szczęśliwi.

A w pięknych rzekach, Renie i Rodanie,
Płyną łask Bożych nieprzebrane cuda.
Stąd oddalone na wieczne wygnanie
Zdradzieckie myśli i czarna obłuda.

O miasto Belgów! bogdajbyś w swobodę,
Bogdajbyś w złoto ustawicznie rosło!
Bogdajby nigdy pokolenie młode
Nazad żelaza tutaj nie przyniosło!

Oddalcie przemoc, oddalcie wieczyście,
Oddalcie oręż za rodzinne włoście!
Lwie mężne syny! gotujcie korzyście,
Lecz ziemi waszej klęski nie przynoście.

Może wzajemnem zakrwawianiem łona
Myślicie prace skończyć w jednej chwili?
Wojna wewnętrzna ojczyznę pokona,
Której trzykrotnie wrogi nie zniszczyli.

Zostaje przodków groby staroświeckie
Młodemi laury uwieńczyć dla części,
Zostaje morze Karpackie i Greckie,
By puścić po niem okrętów trzydzieści.

Śpieszcie, by prędzej wsławiła się godnie
Wasza flotylla bohaterską siłą;
Śpieszcie, by słońce wschodnie i zachodnie
Waszym tryumfom i chwale świeciło.

O! wtenczas wznijdzie jutrzenka rumiana,
Wtenczas i mądrość attycka zasłynie,
I muzy dobrej myśli Puteana
Mieć będą swoją chwalebną świątynię.

O mistrzu prawdy, większy nad Sokrata!
Tu szkoła twoja! — O, zda mi się, patrzę

Jak tu młódź leci z czterech końców świata,
Jak się lud tłoczy na twoim teatrze.

Tu w sali radnej stoi ciżba liczna,
A na mównicy Demostena baczę;
Tu Sofoklowa Pierys tragiczna
Zatrząsa sceną i wzrusza słuchacze.

Cóż się ostoi przed silnemi słowy?
Mówca, gdzie zechce, prowadzi ojczyznę,
Na głos Boelmanna jam bieżeć gotowy
W pustynie dackie, w dziką Turecczyznę.

Jakież nadzieje błysły mi przed okiem?
Dokąd to lecę?... Cokolwiek się ziści,
Daj mi Bóg zostać za prawdę prorokiem
Świetniej szych wieków i lepszych korzyści.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Maciej Kazimierz Sarbiewski i tłumacza: Ludwik Kondratowicz.