Odysseja/Pieśń pierwsza

(Przekierowano z Odyseja/I)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Homer
Tytuł Odysseja
Wydawca nakładem tłómacza
Data wyd. 1873
Druk Drukarnia Leona Paszkowskiego
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Lucjan Siemieński
Tytuł orygin. Ὀδύσσεια
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PIEŚŃ PIERWSZA.


Wezwanie Muzy. — Bogowie zgromadzeni w Olimpie, przyzwalają za wstawieniem się Pallas-Ateny, na powrót Odysejsa do ojczyzny, pomimo przeszkód stawianych mu przez Pozejdona. — Odysejs w tej chwili przebywa u boginki Kalipsy na wyspie Ogigii. — Atena w postaci Mentesa przyjaciela Odysejsa pojawia się Telemachowi w Itace, dodaje mu serca i skłania do podróży do Pylos i do Sparty, gdzie od Nestora i Menelaosa ma się dowiedzieć o losie swego ojca. Pobudza go także do rozpędzenia zalotników gospodarzących w jego dworze. — Telemach objawia swoje zamiary matce i zalotnikom. Ci ostatni badają go o tajemniczego gościa. — Telemach udaje się na spoczynek i marzy o podróży.




RADA BOGÓW. — ATENA POBUDZA TELEMACHA.
"M"

Muzo! męża wyśpiewaj, co święty gród Troi

Zburzywszy, długo błądził — i w tułaczce swojej
Siła różnych miast widział; poznał tylu ludów
Zwyczaje; a co przygód doświadczył i trudów!
A co strapień na morzach! gdy przyszło za siebie
Lub za swe towarzysze stawić się w potrzebie

By im powrót zapewnić. Nad siły on robił;
Lecz druchów nie ocalił — każdy z nich się dobił
Sam, głupstwem własnem. Czemuż poświęcone stada
Heliosowi, pojadła niesforna gromada?
Za karę Bóg też niedał cieszyć się powrotem. —
Jak było? powiedz córo Diosa coś o tem!

Wszyscy inni uszedłszy srogiego pogromu
Krwawych bitw i burz morskich, wrócili do domu;
Jego tylko serdecznie do swoich, do żony
Tęskniącego, trzymała w skale wydrążonéj,
Nimfa Kalipso, z bogiń najcudniejsza kształtem,
Pragnąca go małżonkiem przy sobie mieć gwałtem.
A nawet, kiedy nastał w czasów kołowrocie,
Ów rok, iż z woli bogów o prędkim powrocie
Do Itaki mógł myślić — to jeszcze i wtedy
Nieujrzał swoich, końca niewidział swéj biedy.
Zgoła, wszystkim niebianom żal było tułacza;
Pozejdon sam mu tylko mściwy nieprzebacza,
I wciąż, póki nie wrócił do dom, ścigał w tropy.

Szczęściem bóg ten był odszedł aż na Etyopy
Zamieszkujące ziemi rubieże ostatnie,
A rozpadłe w dwóch ludów połowice bratnie;
Z tych jedni wschód, a zachód drudzy zamieszkali;
A gdy ci hekatombę sutą wyprawiali
Z byków i kóz, Pozejdon godował wraz z nimi.
Podonczas Zews olimpski ze zgromadzonymi
W pałacu swym bogami zasiadł, i w te słowa
Mówił on, rodu bogów i ludzkiego, głowa —

Że myśl jego Egistem gładkim zaprzątniona
Którego zabił Orest, syn Agamemnona —
Więc o nim myśląc, tak się ozwał w bogów radzie:

»Że też to na karb niebian człowiek wszystko kładzie
Co dozna złego; chociaż sam swoją głupotą
Idąc wbrew przeznaczeniu, ugrzęza w to błoto;
Toż i ninie Egistos w przekor wyrokowi
Czyż nie porwał małżonki Agamemnonowi,
I nie przywłaszczył sobie, a wracającego
Męża, czyż nie uśmiercił? Wszakżem go od tego
Długo naprzód hamował, grożąc srogą karą
Przez czujnego Hermesa: aby żadną miarą
Nieważył się zabijać, ani brać mu żony,
Gdyż przez Oresta Atryd zostanie pomszczony,
Gdy ten w lata dojrzeje, zatęskni do swoich —
Tak go przestrzegał Hermes — lecz napomnień moich
Nie słuchał twardy Egist; swoje zrobił gwałtem
Aż dziś za wszystkie grzechy zapłacił ryczałtem.«

Więc na to mu Atene rzekła sowiooka:
»Ojcze! o mój Kronidzie! cześć tobie wysoka
Że on zdrajca wziął karę słuszną za swe zbytki;
Oby tak każdy ginął jak on zbrodniarz brzydki!
Za to serce się kraje, gdy na myśl mi przyjdzie
Ów nasz dzielny Odysejs, co tyle lat w biedzie
Siedzi tam udręczony, tęskniący za domem
Na ostrowiu lesistym, wkoło mórz ogromem
Oblany; kędy nimfa mieszka tam urodna
Córa Atlasa, morze znającego do dna,

Barkiem dźwigającego wielkie słupy one
Na których wisi z ziemią niebo zawieszone;
Ona to stęsknionego tułacza wciąż trzyma;
Czaruje go pochlebstwem, pieszczotą, oczyma,
By się wyrzekł Itaki. On się nie wyrzeka;
I byle dym itacki ujrzał choć z daleka
Jużby umarł beż żalu! Ciebież to niewzrusza
O mój Olimpski! za nic masz Odysseusza
Tyle ofiar nam danych pod Troją, gdzie nawy
Argejskie stały? Zewsie! bądźże nań łaskawy.«

Odpowiedział jéj na to Kronid gromowładny:
»Jakiżto z ust twych wyraz wymknął się nieskładny?
I jażbym Odysejsa w pamięci zagubił,
Najmędrszego, co tyle szczodrych ofiar ubił
Nam nieśmiertelnym, panom na niebie szerokiem?
Li Pozejdon go sciga zemstą krok za krokiem
Nieubłaganą, za to, że mu tam kiklopa
Polifema oślepił, najduższego chłopa,
Mocnego jak bóg który w kiklopów czeredzie;
Więc, że Polifem z nimfy Toosy ród wiedzie
Córki Forkisa, morskich strażnika pustkowi,
Co w pieczarze poddała się Pozejdonowi
Gdzie ją napadł — z tych przyczyn Pozejdon wre złością
I nie zabić Odysa, ino przeciwnością
Chce znękać, i w powrocie do dom mu przeszkadzać.
Na to sposób: na wiecę bogów pozgromadzać,
I powrót mu zapewnić. Pozejdon gniew złoży;
Sam on nic niepodoła przeciw sile bożéj,
Gdy wszyscy nieśmiertelni na niego powstaniem.«


Na to Atene z takiem ozwała się zdaniem:
»Ojcze Kronidzie! władco władnących mocarzy!
Jeśli na wiecu bogów ten wyrok przeważy,
Żeby Odys powrócił do ojczystych śmieci,
Pchnijmyż argidobójcę Hermesa, niech leci
Tam, na ostrów Ogigii, i niech nimfie onéj
Pięknowłoséj oznajmi wyrok niecofniony
O powrocie Odysa do dom, i bez zwłoki.
Ja tymczasem obrócę na Itakę kroki,
W synu ducha poostrzę, rozbudzę w nim żywy
Ogień męstwa, by zaraz na koło Achiwy
Bujnokędziorne zwołał; a tych zalotników
Odprawił; czy już niedość baranów i byków
Krętorogich mu zjedli? Potem pchnę mołojca
Do Sparty i na Pylos piaszczysty. Niech ojca
Tam szuka i pozbiera o nim różne wieści,
Przytem śród ludzi sławy nabędzie i cześci.«

To rzekłszy, podwiązała złociste sandały
Pod stopki sobie; niemi ponad morskie wały,
Ponad bezbrzeżne stepy buja z wiatru wiewem;
W dłoń pochwyciła oszczep z ciężkiem, długiem drzewem
O miednym grocie; tłumy mężów nim obala
Gdy ją, córę strasznego ojca gniew zapala.
I tak zbieżała z szczytów Olimpu, aż wreszcie
Stanęła u bram zamku Odysa, tam w mieście
Itace; w ręku oszczep dzierżąca spiżowy
Niby tafijskie xiążę: Mentes, gość domowy.
Więc przed gankiem ujrzała dziarskich zalotników
Igrających wesoło ciskaniem kamyków,

I, na skórach tych wołów co sami pobili
Porozwalanych. W dworze rojem się kręcili
Keryxi, czeladź: jedni mięszali na poły
W kraterach wino z wodą; owi tarli stoły
Smokliwemi gąbkami; ci nieśli zastawy
I, rozdzielali mięsne biesiadnym potrawy.

Gościa, zoczył Telemach, podobien do bożka
Siedzący tam śród gachów; wzdy myśl jego gorzka:
Bo ciągle obraz ojca stał mu przed oczami;
Oby wrócił, ład zrobił raz z tymi gachami
Wypędzając ich z domu; to i cześć odzyska,
I, jak pierwéj zawładnie u swego ogniska.
O tem, siedząc śród gachów, myślał; aż Palladę
Ujrzawszy pobiegł do wrót szybko, choć nierade
Serce w nim, że gościowi tak długo kazano
U wrót czekać. Więc ścisnął prawicę podaną
Przez gościa; a odjąwszy mu z rąk włoczń śpiżową,
Przemówił doń, i takie rzucił lotne słowo:

»Rozgość się cudzoziemcze; w domu moim witaj!
Zjedz co wprzódy, a potem, o co chcesz się pytaj.«

To rzekłszy, szedł — a Pallas za nim.

Gdy tak w dwoje
Wstąpili na wysokie zamkowe pokoje,
Wzięty oszczep w osobnym postawił skarbczyku
Opierając o słupek, gdzie innych bez liku
Odysowych oszczepów stało w ładnym szyku,

Zaś samą w krześle sadził i roboty drogiéj
Kobierzec jéj podesłał, nożnik dał pod nogi.
Obok niej na chędogiej sam zasiadłszy ławie,
Lecz daleko od gachów; by gość przy téj wrzawie
Niesfornéj tłuszczy, obiad mógł spokojnie spożyć,
A też, by się z myślami o ojcu otworzyć.

Służebna wraz przyniosła w nalewce złocistéj
Na srebrnéj misie wodę, i lała zdrój czysty
Jéj na ręce; stół gładki postawiła przed nią,
A z spiżarni różnego jadła niepoślednio
Zniosła skrzętna szafarka, toż chlebne pieczywo;
Potem krajczy podawał przeróżne mięsiwo
W kopiastych misach; kubki postawił przed nimi,
A keryx je doléwał; wciąż były pełnymi.

Już rzesza butnych gachów weszła do świetlice,
Długim rzędem zasiadła stołki i ławice;
Keryxi wodę do rąk nosili — a chlebne
Kosze na stół stawiały dzieweczki służebne;
Pachołcy w czasze wino leli zielonawe;
I wszyscy się rzucili rękami na strawę;
A najadłszy, napiwszy do syta, marzyli
Roskosznicy o nowéj dla się krotochwili;
Do pląsów ich ochota i do piosnek brała,
Bez czegoby się żadna uczta nieudała.
Więc keryx dał cytarę Femiowi do ręki,
Co umie najsławniejsze wywodzić piosenki,
A choć mu wobec gachów śpiewać się niechciało,
Brząknął w struny, i dumę zanucił wspaniałą.


Wtenczas Telemach schylon ku Atenie głową,
Rzekł z cicha, by nie doszło do nich jego słowo:

»Miły gościu! coć powiem, niech cię niepogniewa;
Patrz, jak gawiedź przy spiéwkach i pląsach używa,
Bezkarnie trawiąc mienie po wielkim człowiecze
Którego białe kości deszcz w polu gdzie siecze,
Lub niegrzebione ciało liżą morskie fale....
O, gdyby niespodzianie stanął tu w swej chwale —
Każdyby z nich bez targu za dobrych nóg dwoje
Zrzucił z siebie ten ciężar złota i te stroje.
Lecz snadź, rodzaj ten śmierci był mu przeznaczony;
I nic go już nie wskrzesi! Lubo i w te strony
Czasem wieść się zapłacze o jego powrocie;
Lecz któżby wierzył bredniom!... A teraz się do cię
Zwracam, byś ciekawości mojéj téż dogodził:
Z jakiegoś ludu, miasta? mów mi, gdzieś się rodził?
Jakeś się dostał? czyjże okręt do Itaki
Przywiózł cię? Co za jedne te twoje flisaki?
Bo przecież się tu dostać niemógłeś piechotą.
Jedno by prawdę wiedzieć, zapytuję o to.
Pierwszyśto raz w Itace? czy też ongi może
Bywałeś tu za ojca mojego w tym dworze,
Kiedy się doń zjeżdżało siła zacnych osób
A on wszystkich w gościnny podejmował sposób.«

Na to mu sowiooka córa Diosowa
Rzekła: »Wszystko, coć powiem, prawda aż do słowa.
Mentes jestem; Anchiala mienię się być synem,
A sam władam żeglownych Tafiotów gminem.

Teraz tutaj przybiłem; mam liczną osadę
I do obcojęzycznych ludów morzem jadę,
By za towar żelazny kupić miedź w Temezie.
Od miasta podal stoi okręt, co mię wiezie,
W zatoce Rejtron, u stóp Nejonu leśnego.
Chlubię się, żem był nieraz gościem ojca twego,
Możesz o to Learta spytać, twego dziadka;
Staruch pono do miasta zagląda dziś z rzadka
Samotnie doganiając na wsi dni ostatka
Przy starce, co go karmi strawą i napitkiem
Gdy wieczór wróci do dom zmordowany zbytkiem
Łażenia, jak dzień długi, śród winnicznych wzgórzy.
Otóż słysząc, że ojciec twój wraca z podróży,
Tum zaszedł. Że go niema? snadź szkodzą mu bogi;
Bo przecież umrzeć niemógł Odysejs nasz drogi.
Pewnie na jakiéj wyspie, w koło oceanem
Oblanéj, gdzie tam kiśnie pod twardym tyranem,
Lub śród dziczy, co gwałtem trzyma go w niewoli.
Otóż chciałbym o jego powróżyć ci doli
Z tych przeczuć, jakie w duszę wieli mi niebianie.
Być może, że co powiem, nareszcie się stanie;
A żem nie wieszcz i z lotu ptaszego nie wróżę.
To wiem, że wnet się skończą te jego podróże;
Wróci nasz tułacz, wróci w własny próg domowy;
A choćby go trzymały żelazne okowy,
Wyłamie się, ucieknie; wszak niebity w ciemię!
O jednéj tylko prawdzie, proszę, oświeć-że mię:
Tyżeś-to w téj osobie własny syn Odysów?
Podobieństwa z nim wiele masz z oczu i rysów.
Widywałam go nieraz, niedwa, jeszcze wprzódy

Nim pod Troję popłynął na boje i trudy
Z herojami Achai, co tam popłynęli.
Odtądeśmy z Odysem już się niewidzieli«.

Na to roztropnie odrzekł Telemach młodziutki:
»Dowiedz się gościu z ust mych prawdy bez ogródki:
Że on jest ojcem moim, tak matka powiada,
Ja niewiem; téj pewności nikt z nas nieposiada.
Wolałbym jednak synem być po szczęsnym człeku,
Coby we własném gnieździe sędziwego wieku
Dopędzał. Lecz tu u nas mówią pospolicie
Że ten najnieszczęśliwszy z ludzi dał mi życie.«

Na to mu sowiooka tak odpowiedziała:
»Z woli bogów niepróżna ród twój czeka chwała,
Jeśli Penelopeja takiego ma syna!
Wprzód jednak rzeknij prawdę: jaka to przyczyna
Tych godów i hałasów? Co to wszystko znaczy?
Czy stypa, czy wesele? Bo przecież inaczéj
Zwykła uczta wygląda. Patrząc na te gbury
Szumiące, jakby dwór ten nogami do góry
Przewrócić chcieli — każdy przy zdrowym rozsądku
Wszedłszy tu, zapomniałby języka w tym wrzątku«.

Więc roztropny Telemach jął się mu spowiadać:
»Cudzoziemcze! jak widzę, pragniesz mnie wybadać.
Słuchaj-że: Ongi dom ten cnotą, dostatkami,
Słynął, póki on jeszcze przebywał tu z nami;
Alić mąż wielki z bogów przekornych wyroku,
Znikł ze świata, w bezślednym gdzieś ukrył się mroku.

Ja sam, możebym jego tak niepłakał zgonu,
Gdyby był legł z drugimi na polach Ilionu,
Lub na ręku przyjaciół skończył już po wojnie.
Wtenczas przynajmniéj, ludy achajskie przystojnie
Pamięćby bohatyra uczcili mogiłą;
I me imie z nim razem w prawnukachby żyło.
Ale on srogim harpiom dostał się w zdobyczy;
Bez widu, słychu przepadł! A syn, cóż dziedziczy?
Łzy i ból. Nie dość, że już płaczę nieboszczyka,
Los mię jeszcze innymi kolcami dotyka:
Ilu władyków bowiem panuje w téj stronie
Na lesistym Zakincie, Samie, Dulichionie,
I wszyscy, co na skalnéj Itace rej wodzą,
Zalecają się matce mojéj, dom nasz głodzą.
Ona zaś ni odmawia, ni spełnić się spieszy
Tych ślubów! a tymczasem od drapieżnéj rzeszy
Dobytek mój pożarty; wkrótce i mnie schłoną!«

Na to, że była gniewem Atene wzburzoną,
Rzekła: »Przebóg! oj jakżeż nam tu niedostaje
Twojego ojca! Zaraz starłby w proch tę zgraję.
Niechby przybył i we drzwiach téj izby się zjawił
W hełmie, ze szczytem, kopie dwie ku nim nastawił,
Taki, jakim go pierwszy raz poznał przed laty
W domu u nas, gdzie wesół hulał, chwat nad chwaty,
Z Efiru gdy od Ila wracał Mermeryda,
Dokąd jeździł okrętem, myśląc, że mu wyda
Do zatrucia pierzastych strzał mordercze trutki;
Wzdy Ilos dać mu niechciał, z téj jedno pobudki
Że mu strach było ściągnąć za to Bogów karę;

Więc dał mu je mój ojciec, lubiąc go nad miarę.
Otóż, gdyby się Odys naraz zjawił taki!
Gardłaby klnąc żeniaczkę, dali te junaki.
Lecz w tajnych dotąd losach zapisane stoi
Czy on wróci, czy pomści, czy nie, krzywdy swojéj
W tem tu miejscu? Więc tobie najpierw przykazuję,
Abyś precz z domu wymiótł te rozpustne szuje.
O mój chłopcze! do słów mych przywiąż udział żywy:
Zaraz jutro na wiecę powołaj Achiwy,
Przemów do nich; na świadki wezwij bogów w niebie;
Gachom rozkaż, by każdy powracał do siebie;
A matce — jeśli pragnie drugiego małżeństwa,
Niech powraca do domu ojca, do rodzeństwa;
Tam wesele jéj sprawią, dadzą sute wiano,
Jak przystoi wyprawiać córę ukochaną.
Tobie zaś radzę, jeśli rada moja waży:
Uzbrój łódź, weź ze sobą dwudziestu wioślarzy
I ruszaj, byś o ojcu mógł dostać języka,
Tak od ludzi z posłuchu, jak od posłannika
Zewsowego, co każdą wieść roznosi lotem.
Wstąp do Pylos, wypytaj Nestora, a potem
W Sparcie da ci Menelaj nowin rozmaitych,
Wszak ostatni on wrócił z Greków miedziokrytych.
Gdy się dowiesz, że ojciec zdrów wraca z podróży
To, choćbyś jak był smutny, wycierp rok, niedłużéj
Tutaj w domu. Przeciwnie, jeżeli doprawdy
Już on nieżyw — to wrócisz tu na wyspę zawdy,
I kurhan mu usypiesz, stypę jak należy
Sprawisz i matce męża poszukasz w młodzieży.
A gdy wszystko to spełnisz, jak na cię przystało,

Wtedy obejrz się dobrze, myślą zważ dojrzałą,
Jakbyś mógł zalotniki wytracić w tym dworze
Bądź fortelem, bądź wstępnym bojem. Oj! nieboże
Trzeba ci już dziecięce porzucić zabawy.
Czyś niesłyszał do jakiéj Orest doszedł sławy
Między ludźmi, że zgładził Egista, mordercę
Który mu ojca zabił? I tyś moje serce
Wzrostem, kształtem wybujał; co umiesz, czas dowieść;
Aby późny potomek z dzieł twych uplótł powieść.
Lecz już mi trzeba wracać na okręt w zatoce;
Czeladź się oddaleniem mojem gdzieś kłopoce.
Pamiętaj, com ci mówił; chłopcze myśl o sobie.«

Młodziuchny mu Telemach odrzekł w tym sposobie:
»Gościu mój! mówisz do mnie iście tak serdecznie,
Jakby ojciec do syna; zachowam to wiecznie.
Przecież zaczekaj kęsek, choć w drogę ci pilno;
Wykąp się wprzód, dla duszy weź strawę posilną,
Abyś idąc na okręt, powracał wesoły
Obdarzon upominkiem, jakim przyjacioły
Wzajem się obdarzają.«

Atene mu na to:
»Niezatrzymuj mię; dłuższa zwłoka dla mnie stratą.
Dar, który mi przeznaczasz, przyjmę za powrotem,
Bym go zawiózł do domu, i również klejnotem
Cennym ciebie obdarzył.«

I Zewsowa córka
Rzekłszy to sowiooka, w powietrze wprost furka

Niby ptasze skrzydlate, — do piersi chłopięcej
Wlawszy siłę i męstwo, że odtąd goręcej
Niż wpierw myślał o ojcu. Uczuć miotan mnóstwem,
Domyśliwał się w duchu, że rozmawiał z bóstwem.

Teraz boskie pachole do gachów wróciło,
Gdzie spiewał sławny gęślarz; w izbie cicho było;
Słuchali — a on śpiewał powrót opłakany
Z pod Troi od Ateny na Greków zesłany.
Kiedy w górne komnaty doszedł śpiew ponury
Do uszu Penelopy, Ikariosa córy:
Spiesznie zbiegła po schodach na dolne pokoje
Wzdy nie sama, przy sobie miała panien dwoje,
I gachom zjawiła się postać cnej matrony
Stojąca w progu izby wysokosklepionej,
Na lica zapuściła z głów namiotkę cienkę,
Z lewej i prawej miała służebną panienkę,
I do boskiego piewcy rzekła płacząc rzewnie:
»Femiu! ty innych pieśni więcej umiesz pewnie,
Co ludzi, bogów sławią, a u piewców słyną.
Więc jednę z takich zabrzmij; a oni niech wino
Piją milcząc. Tej niechcę pieśni tylko jednej
Taką boleścią serce przenika mnie biednej
Już i tak udręczonej tym płaczem ustawnym
Po małżonku, w Helladzie i na Argos sławnym«.

Telemach odrzekł na to: »Matko ukochana!
Zacóżeś na miłego pieśniarza zdąsana;
Czy że śpiewa jak czuje? Nie on winien temu,
Raczéj Zewsa obwiniaj, że daje każdemu

Mistrzowi takie tylko, jak sam chce natchnienia;
Niewiń go, że nam śpiewa Greków utrapienia.
Azaliż nie tej pieśni słuchamy najchętniej
Co czemsić nowem w sercu słuchacza odtętni?
Raczej ty się do pieśni nastrój w duszy swojej.
Przecież nie sam to Odys niewrócił z pod Troi;
Tylu innych herojów przepadło bez wieści.
Lepiéj wróć do się, pilnuj roboty niewieściej,
Wrzeciona i krosienek; naganiaj, by żwawo
Dziewczęta pracowały. Rozkaz, mężów sprawą,
A i moją. Jam przecież pan tutaj we dworze.«

I cofnęła się matka w zdumionéj pokorze
Mądrą synowską mowę rozważając w sobie;
A wszedłszy do swych komnat, da folgę żałobie:
Pamięć męża rzewnemi oblewając łzami,
Póki Pallas jej powiek niepotrzęsła snami.

W ciemnej izbie znów wrzawę wszczęli zalotnicy;
Każdy z nich rad się dobrać do niej, do łożnicy.
Lecz Telemach słowami powściągnął zbytników:
»Matki mej zalotnicy, niechajcie tych krzyków!
Nielepiejż przy tych godach zażyć krotochwili,
I takiego pieśniarza nie stokroćże milej
Słuchać, kiedy boskiemi dźwięki, nas czaruje?
Jutro w rynku na wiecę wszystkich powołuję,
By obwieścić mój rozkaz krótko, węzłowacie:
Fora ze dwora! innych schadzek czy niemacie,
Gdziebyście swój, lub cudzy zjadali dobytek?
Lecz jeśli na tém roskosz wasza i pożytek,

Aby mi niezostawić w domu kęsa chleba,
To i mnie ziedźcie! Zaklnę nieśmiertelne nieba,
A może Zews te psoty równym spłaci płatem,
I wszyscy gardło dacie na miejscu tu, na tem!.«

Tak mówił; oni wargi przygryźli. Zkąd taka,
Dziw im, wzięła się buta dziś u Telemaka?
Więc Antinoj Eupeitha syn, nabrał go z góry:

»Pewnie cię Telemachu nauczył bóg który
Tak hardo się odzywać tutaj w naszem gronie?
Obyś tylko w Itace niedał mu Kronionie
Panować, choć na niego władza spada z ojca!«

Na to mu wręcz odcięła roztropność mołojca:
»Antinoju! czczej sprzeczki z tobą nieprowadzę;
Lecz jeśli Zews ją da mi, to wezmę tę władzę,
Alboż-to zostać królem masz za rzecz tak podłą?
Zaprawdę; nic w tém złego: otworzy się źródło
Dochodów; zbogaciejesz, i sam wzrośniesz w cześci;
Przecież achajskich kniaziów niemało się mieści
Na tej wyspie, bądź młodych, bądź w starym już wieku,
Aby to berło wzięli po wielkim człowieku.
Dla mnie dość, żebym dom mój utrzymał spokojnie,
I sługi, które Odys wziął łupem na wojnie.«

Eurymach syn Polyba, na to się ozowie:
»O tem mój Telemachu rozstrzygną bogowie,
Kto naprzyszłość itackim ma władać ostrowem.
Ty, dzierż swoje i panuj w ognisku domowem.

A póki mężów stanie w tym naszym zakątku,
Niktby nieśmiał cię gwałtem ograbiać z majątku.
Jednak chciałbym o gościa tego spytać; powiedz
Co zacz? Z jakiej to ziemi wziął się ten wędrowiec?
Gdzie ród jego? dziedziczne kędyż leżą włości?
Czy o powrócie ojca przywiózł wiadomości?
Czy też we własnej sprawie tu go co przygnało?
Czemu naraz gdzieś przepadł, a do nas nieśmiało
Zbliżał się? Z twarzy przecież wyglądał szlachetnie.«

Na to roztropny młodzian Telemach odetnie:
»Eurymachu! już ja się ojca niespodziewam!
I przestałem już wierzyć wieściom, choć je miewam;
We wróżby też niewierzę; choć tam matka pyta
Sprowadzanego często o przyszłość wróżbita.
Ten zaś gość znał mojego rodzica za młodu,
Zwie się Mentes, Anchiala syn, z bitnego rodu.
Dziś żeglownym Tafijcom włada berłem błogiem.«
Tak mówił, przeczuwając, że ten gość był bogiem.
I gachy, znów śpiewkami, wesołymi skoki
Szaleli, aż wieczorne zbliżyły się mroki.
A gdy już czarne mroki zapadły, i chłody,
Każdy poszedł się wyspać do swojéj gospody.

Telemach do sypialnych również szedł pokoi,
W gmachu z pięknym widokiem, jen w podwórzu stoi
A szedł zakłopotany szukać snu do łóżka;
Przed nim z smolnem łuczywem szła dobra staruszka
Eurykleja, Opsowa córka. Opsa spłodził
Pejzenor. Gdyż Laertes kiedy w kupno wchodził

Swych włości, razem o nią zawarł był ugodę,
I za dwadzieścia wołów kupił dziewczę młode.
Któreto w domu chował w pańskiej uczciwości;
Wzdy nigdy jej niedotknął, bojąc się zazdrości
Żony swej. Teraz ona świeciła łuczywem
Telemachowi; sercem kocha go pieściwem,
Gdyż jeszcze od dziecięcych niańczyła go latek.

On, skoro drzwi otworzył do swoich komnatek,
Siadł na pościeli, zrzucił z siebie chiton miękki
I roztropnej staruszce oddał go do ręki;
A ta złożywszy gładko fałdzik przy fałdziku,
Zawiesiła przy łóżku na ściennym gwoździku;
Poczem wyszła, drzwi śrebrnym przyciągła pierścieniem;
Zasówkę zasunęła szarpnąwszy rzemieniem.

On, noc całą w wełnianym puchu ócz niemruży;
Pallas radziła podróż — myślał o podróży. —


"KERYKS"



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Homer i tłumacza: Lucjan Siemieński.