Odysseja/Pieśń trzynasta

(Przekierowano z Odyseja/XIII)
<<< Dane tekstu >>>
Autor Homer
Tytuł Odysseja
Wydawca nakładem tłómacza
Data wyd. 1873
Druk Drukarnia Leona Paszkowskiego
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Lucjan Siemieński
Tytuł orygin. Ὀδύσσεια
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PIEŚŃ TRZYNASTA.


Obsypany podarkami przez Alkinoja i Aretę Odyssejs, żegna się z gościnnymi Feakami i na ich okręcie odpływa. Usnąwszy w tej przeprawie, wysadzonym zostaje śpiący na brzeg itacki. Okręt który go przewiózł, zamieniony w skałę przez mszczącego się Pozejdona. Odyssejs budzi się ale ojczystej ziemi niepoznaje; zjawiająca się przed nim Pallas-Athene odkrywa mu że już stanął w Itace. On całuje ziemię rodzinną i pomodliwszy się do Boginiek, znosi do ich świętej jaskini wszystkie kosztowne upominki dane mu od Feaków; Athene wchód do jaskini zamyka ogromnym głazem; poczem daje Odyssowi postać żebraka, a sama spieszy do Lakedemony aby Telemacha nakłonić do spiesznego powrotu.




POWRÓT DO ITAKI.
"T"

Tak opowiadał Odys. Słodkie zachwycenie

Oniemiło siedzące w izbie zgromadzenie.
Li Alkinoj głos zabrał i rzekł temi słowy:
»Jeśliś raz nogą wstąpił w zamek mój spiżowy
Tuszę, że już nieszczęście niedojmieci chłostą;
Bez burz groźnych i przygód do dom wrócisz prosto.

Wy zaś sąsiedzi moi, co o każdej porze
Przywykliście na moim gromadzić się dworze,
By słuchać piewców pieśni, pić wino czerwone,
Posłuchajcie co powiem: W skrzyni tej złożone
Mieszczą się dla naszego gościa piękne szaty,
Misterne złote sprzęty, i inny bogaty
Dar, zniesiony przez różne feackie panięta.
Lecz niedość; niech on szczodrość naszą popamięta:
Każdy da mu kociołek i trójnóg w dodatku.
Zresztą lud nam powróci koszt tego wydatku,
Gdyż na jednego ciężar byłby to niemały.«

Te słowa Alkinoja w myśl wszystkim trafiały;
Więc każdy na spoczynek pospieszał do siebie;
Lecz gdy Eos różana zabłysła na niebie,
Każdy spieszył na okręt i niósł miedne sprzęty,
Które sam Alkinoos w mocy swojej świętej
Przyjmował, i pod ławą ustawiał w rząd długi,
By zawadą niebyły flisom do żeglugi;
Poczem poszli na zamek godować u stołu.
Alkinoj kazał zarznąć na ofiarę wołu,
A dla gościa zjednać chmurnego Kroniona.
Spaliwszy lędźwie, stypa suto obchodzona
Wesoło się odbyła; gdyż z ust Demodoka
Pieśń zabrzmiała natchnieniem i myślą wysoka.
Lecz Odys często okiem na słonko spoglądał
Czy niezaszło? gdyż bardzo domu już pożądał,
Jak oracz, który chodząc za pługiem dzień cały
Popędza czarne ciołki, a patrzy zgłodniały

W słońce, i rad, gdy zniknie za krańcem zachodnim,
Pospiesza na wieczerzę, aż nogi drżą pod nim.
Tak i Odys rad wielce był z słońca zachodu,
I wraz do zebranego zwrócił się narodu
A właściwie do króla mówił słowy temi:

»Sławny królu Alkinie! Ozdobo tej ziemi!
Libacyę odprawiwszy puśćcie mię już w drogę,
I żegnajcie; mam wszystko, czego pragnąć mogę,
Pewny odwóz, cennego mnóstwo podarunku,
Snać niebo błogosławi, bym już bez frasunku
Wierną żonę obaczył i przyjaciół drogich.
A wy których zostawiam, doznajcie chwil błogich
Przy małżonkach i dziatwie wszystko niech wam płuży,
Pomyślności tej wyspy niech nic niezachmurzy.«
Tak rzekł witeź, tę mowę wszyscy mu chwalili,
Mówiąc, że go odprawić wypada tej chwili
Więc kieryxa wezwała święta moc Alkina:

»Pontonoju! w te kruże namięszasz nam wina
I podasz je każdemu. My Zewsa na niebie
Wezwiem, gościa wyprawim, niech wraca do siebie.«

Tak kazał; a Pontonoj, w krużach pomięszane
Wino czerpał, roznosił; a kniazie zebrane
Nieruszając się z miejsc swych, Bóstwom co mieszkają
Na niebie, cząstkę wina z puharów strząsają.
Poczem wstał boski Odys z puharem bliźniakiem
I kładąc go Arecie do rąk, słowem takiem
Do królowej przemówił:


»Królowo żyj w zdrowiu,
Póki śmierć przeznaczona ludzkiemu pogłowiu
Na starość cię niezmoże... Żegnaj mi królowo!
Opływaj zawsze w szczęście i słodycz domową
Wraz z dziećmi, z ludem twoim, małżonkiem królewskim!«

Rzekł witeź i za progi odszedł krokiem rzeskim.
Alkinoj pchnął kieryxa w trop za odchodzącym,
By niebłądził za statkiem u brzegu stojącym.
Areta zaś wysłała trzy służebne dziewki:
Jedna niosła wyprany chiton i odziewki,
Druga niosła zamkniętą z podarkami skrzynię,
Trzecia niezapomniała o jadle i winie.

A gdy przyszli do statku u morskich wybrzeży
Przewoźnicy te dary mieszczą jak należy
W wnętrzu statku; toż napój i żywność zniesiono:
Posłanie dla Odyssa także wymoszczono
Z wojłoków, prześcieradeł, na pokładzie statku
Przy rudlu by spokojnie mógł spać. Na ostatku
On wszedł, i na posłaniu milcząc się położył.
Każdy flis zajął ławę, wiosło do rąk włożył;
Przewleczoną przez kamień, już odjęto linę
I wiosła wraz zaczęły pruć morską głębinę.
Odyssowi sen słodki wnet spadł na powieki
Sen, jak śmierć nieprzespany, lecz przyjemnie lekki.
A jako na równinie czwórka dziarskich koni
Sadzi w górę kopytem, gdy ją bicz pogoni,
I w okamgnieniu znika w szerokim przestworze —
Tak ich okręt się wspinał, dzióbem prując morze

Kipiące spiątrzonemi bałwanami w okół
I pędził takim lotem że nawet i sokół
Niebyłby go dogonił, choć najchyższy z ptaków...
Niósł tedy po mórz toni ów okręt Feaków
Męża, mądrości bożej, do ojczyzny drogiej.
Którego uporczywie nękał los złowrogi
W tylu bojach i w długiej tułaczce po wodach —
Spał teraz, i zapomniał o swoich przygodach.
Z zejściem gwiazdy świecącej najjaśniej w błękicie
Co zwykle rannej Eos zwiastuje przybycie
Dobijali do wyspy nad samem świtaniem.

Pod Forkisa, morskiego starucha, wezwaniem,
Jest tam przystań w Itace: dwie groźne opoki
Sterczą u wniścia, niby wrota tej zatoki
Odpierające fale, które burza pędzi
W przystań; więc też u cichej wybrzeża krawędzi
Niecumowanych łodzi stoi rząd spokojny.
Wyżej, gdzie brzeg, tam rośnie oliwnik w liść strojny;
Jest i ciemna pieczara oliwnika blisko,
Boginiek Najadami zwanych w niej siedlisko.
Wewnątrz dzbany i garnki dwóuszne tam stoją,
Pszczoły w nich robią miody, jak w ulach się roją...
Są i narzędzia tkackie, kamienne warsztaty,
Bogińki purpurowe na nich dzieją szaty.
Środkiem bije zdrój żywy; po bokach dwa wchody:
Jeden północny ludziom służy do wygody,
Od południa — ten święty; stopa śmiertelnika
Przestąpić go niemoże — Bogom się odmyka.


W tę przystań przewoźnikom znaną, łódź gdy wpadła
Rozpędzona, połową tułowu aż siadła
Na brzegu, tak ją parła wioślarzy tych siła.
Teraz gdy z ław drużyna na brzeg wyskoczyła
Nuże Odyssa dźwigać z nawy na pościeli
Purpurowych kobierców, prześcieradeł bieli,
I złożywszy na piasku w śnie pogrążonego
Znosiła potem dary zebrane dla niego
Przez feackie panięta z natchnienia Ateny.
Więc pod pniem oliwnika sprzęt niemałej ceny
Złożono podal drogi, by kto przechodzący
Niewziął czego, nim Odyss przebudzi się śpiący.
Poczem nazad odbili.

Lecz u Pozejdona
Dawny gniew na Odyssa zawrzał w głębi łona:
Więc rzekł, wolę Zewsową badając w tym względzie:

»Czyż ja ojcze Kronionie, tutaj w Bogów rzędzie
Mogę cześć mieć, jeżeli człek o mnie niestoi,
Jak te Feaki; ród to przecie ze krwi mojej?
Jam tuszył że ten Odyss nacierpi się dużo
Nim wróci do ojczyzny; a byłbym go burzą
Niejedną bił w przeprawie do domu z powrotem.
Wszakżeś na to sam przystał, i sam radził o tem;
A oni go przewieźli śpiącego okrętem
Bezpiecznie do Itaki; opatrzyli sprzętem
I złotym i spiżowym i cienkiemi szatki!
Większe ma, niżby z Troi wywiózł był dostatki

Gdyby z łupem tam wziętym powrócił bez szkody.«
Na to odrzekł mu władzca chmur i niepogody:
»O mój ty ziemioburco, mówisz nie do rzeczy.
Nikt tu z niebian powinnej czci tobie nieprzeczy.
Bo któżby śmiał ujmować czci najstarszej głowie?
Lecz jeśli z sił swych butni jacy tam ludkowie
Robiąć ujmę — do zemsty masz otwarte pole:
Jak czujesz, i jak sam chcesz ukarz ich swawolę.«

Na to znowu Pozejdon: »O mój chmurowładny!
Co mówisz ja bym zrobił bez odwłoki żadnej;
Wzdy niechciałbym zasłużyć na gniew twój, bo groźny.
Więc tylko, wracający ten okręt przewoźny
Feacki, na otwartem morzu, tak uderzę
Że to im chęć przewózki na zawsze odbierze.
W końcu miasto ich zamknę w krąg wielkiemi góry.«

Odparł mu na to Kronion gromadzący chmury:
»Kochanku! myśl ta dobra zda się mnie samemu:
Z miasta patrzyć tam będą ku wracającemu
Z Itaki okrętowi... Ty go zamień w skałę
Kształtu nawy, czem sprawisz zdziwienie niemałe;
A w końcu gród im opasz stromych gór łańcuchem.«

Na te słowa Pozejdon ziemioburca, duchem
Biegł do Scheryi feackiej, i tam zaczajony
Czekał, aż ku brzegowi wiosłami pędzony
Okręt się zbliżył — wtedy Pozejdon wyskoczył

Palnął weń pięścią z góry, na dno morskie wtłoczył
Już w skałę obrócony... a sam pognał dalej...

Na brzegu, między sobą wtenczas rozprawiali
Feakowie, z nich każdy wiosłem sławnie włada,
Więc ten i ów tak mówił do swego sąsiada:
»Biada nam! ktoś nasz okręt wstrzymał w pełnym biegu
Jak wracał, w żywe oczy widzieliśmy z brzegu!...«
Tak pytali, niewiedząc z jakiego powodu.
Aż król do zebranego przemówił narodu:
»Biada mi! dziś się spełnia los przepowiedziany:
Wiem od ojca, że Pozejd na nas rozgniewany
Za przewożenie ludzi bezpiecznemi nawy,
Ma kiedyś wracający z podobnej wyprawy
Okręt nasz, na błękitnociemnej wód roztoczy
Zatopić, a to miasto górami otoczy.
Tak przepowiadał rodzic; więc wszystko się stanie!
A zatem radzie mojej dajcie posłuchanie.
Nieprzewoźmy nikogo, choćby w nasze bramy
Jaki tułacz zawitał; na ofiarę damy
Pozejdonowi byków dwanaście bez skazy;
Może się ulituje, zapomni urazy,
I miasto nam grzbietami gór nie pozamyka.«

Tak rzekł, i każdy w strachu na ofiarę byka
Przysłał; i wszyscy stojąc do koła ołtarza
Błagali Pozejdona wielkich mórz mocarza
Za ludu feackiego władzcą i książęciem.


Właśnie Odyssejs ze snu zerwał się ocknięciem
Na rodzinnej swej ziemi; lecz jej niepoznawał
Bo odkąd ją opuścił zbiegło czasu kawał;
Przytem mgłą był opasan, którą nań nasłała
Atena Zewsa córa; ta bowiem go chciała
Zmienić do niepoznania; podmówić, by ani
Żona go niepoznała, ni własni poddani,
Pókiby nieukarał gachów za ich gwałty;
Więc w oczach jego wszystko brało inne kształty:
Tak wijące się ścieżki, jak szklące zatoki,
Tak drzewa gęstolistne, jak strome opoki.
On zerwawszy się patrzał w swe ojczyste smugi
Wzdychał ciężko, po bokach dłonią raz i drugi
Macnął się i tak mówił słowy żałośnemi:
»Biada mi! Gdzie, do jakiej dostałem się ziemi?
Czy tu mieszka dzicz sama żyjąca z grabieży,
Czy też naród gościnny który w Boga wierzy?
Gdzie podzieć moje skarby? gdzie i mnie samemu
Schronić się w tej nieznanej krainie?... O czemu
Od Feaków odszedłem! tam inny król może, —
Byłby mi dał przytułek gościnny w swym dworze
I odesłał do domu. Gdzież ten skarb podzieję?
Tu przecież niezostawię; skradliby złodzieje.
Ty ich ukarz o Zewsie! obrońco jedyny.
Co patrzysz w ludzkie sprawy, i karzesz ich winy.
Lecz trzeba się obliczyć, czy niezachwycili
Co z mych skarbów, gdyż z łodzią tak prędko odbili.«

Tak mówił, i rachował złoto i nalewki,
I trójnogi i cienko tkane przyodziewki;

Nic niebrakło. Więc smutny i jak błędny chodził
Po nad morzem, wciąż wzdychał i płaczem zawodził
Za ojczyzną...

W tem drogę zaszła mu Pallada,
Miała postać mołojca, pastuszka od stada,
Wątławą, niby rodu królewskiego dziecię;
Dwakroć ją owijało na barkach okrycie:
W ręku oszczep, na nogach zaś miała postoły.
Odyss doń się przybliżył, spotkaniem wesoły,
I młodzieńca lotnemi słowy zagabywa:

»Witam cię, o mój miły! pierwsza duszo żywa,
Którą tutaj spotykam. Niebądź-że mi wrogiem;
Broń mię i mego mienia; tyś mi niemal Bogiem,
Tak cię błagam, kolana ściskam twe w pokorze;
Chciej powiedzieć otwarcie jeśli to być może:
Jaki lud tutaj siedzi? Jak się ten kraj zowie?
Czy na jakim górzystym jestem tu ostrowie?
Czy na lądzie, co w morze językiem się wrzyna?«
Na to mu odpowiedział on piękny chłopczyna:
»Lub niemądryś, lub bardzo przychodzisz z daleka
Że się o kraj ten pytasz? przecież niema człeka
Coby o nim niewiedział. Kraj to w cale znany,
I tym, którzy mieszkają tam od wschodniej ściany,
I tym, co od zachodu, gdzie słońce zagasa.
Kraj to skalny, rumakiem nikt tu niepohasa —
A choć równin tu niema, urodzajna gleba
Daje wyborne wino i dostatek chleba.

Bo rosy są obfite — ziemię deszczyk zrasza —
A dla bydła i kózek wyborna tu pasza.
W lasach drzewo wszelakie; zawsze szumią zdroje;
Sława tej tu Itaki dobiegła pod Troję
A mówią że ta Troja bardzo ztąd daleko!«
Gdy skończył — wraz na sercu zrobiło się lekko
Odyssowi, że stanął na ziemi ojczystej,
O czem miał z ust Ateny dowód oczywisty;
A więc lotnemi słowy tak ozwał się potem,
Lecz prawdy niepowiedział; gdyż chytrym obrotem
Chciał jej oczy zapruszyć, wykrętnik przebiegły:

»Daleko ztąd, za morzem na Krecie rozległej
Słyszałem o Itace, teraz tu przybyłem
Z skarbami; drugie tyle dzieciom zostawiłem
Zmuszon uchodzić; bowiem przezemnie zabity
Był syn Idomeneja, biegun znamienity
Orchiloch, który sławnych szybkobiegów Krety
Zwyciężał nóg chyżością, w wyścigach do mety.
Chciał on mię z moich łupów wziętych w Troi grodzie
Obedrzyć, jam ich gwoli na ziemi i wodzie
Przecież tyle napaści, tyle burz wytrzymał.
Mścił się, żem z jego ojcem pod Troją nietrzymał
Jak sługa, i że na bój sam z drużyną chodzę.
Otóż z drugim gdy z pola powracał, przy drodze
Zasiadłem, i w pierś wbiłem miedny grot oszczepu.
Nikt nas żywy niewidział — bo już z niebios sklepu
Noc się czarna spuściła... Zabiłem go skrycie.
A kiedym mu tak grotem miednym wywlókł życie

Wprost na okręt Feników poszedłem, co stali
W porcie; i ubłagałem że mię obiecali
Za dobry okup przewieść bądź na brzeg pyloski,
Bądź pod Epejów rządy do Elidy boskiej.
Alić na ich zmartwienie, burzą napadnięci
Ślak zgubili; lecz zdradzić niemieli mię chęci.
Więc zbłąkani, przybyli z trudem w porze nocnej
W tę przystań, a choć wszystkim dokuczał głód mocny,
Nikt wieczerzy niewarzył; bo skoro wybiegli
Na ląd wszyscy z okrętu, zaraz do snu legli.
Jam zmęczon usnął także, snem przyjemnym zjęty.
Oni tymczasem z nawy wynieśli mi sprzęty,
I na piasku gdzie spałem złożyli; a potem
Okrętem, do Sydonu odbili z powrotem...
Sam zostałem — i żałość zjęła mię głęboka.«

Uśmiechnęła się na to Pallas sowiooka:
»Ej byłby to nielada gracz skryty, a szczwany,
Ktoby cię wywiódł w pole; sam Bóg od wygranej
Odstąpiłby zapewne. Porzuć te wybiegi
Niekryj się! kiedyś wrócił na ojczyste brzegi —
I niekłam — tyś to lubił od małego chłopca,
Lecz dajmy temu pokój, sztuka ta nieobca
Nam dwojgu. Ty dowcipem i wymową płynną
Najpierwszyś między ludźmi; jam u Bogów słynną
Z przebiegłości, a jednak córy Kronionowej
Ateny, tyś niepoznał choć nieraz twej głowy
W niejednej niebezpiecznej broniła przygodzie:
Przez nią miłość zyskałeś w Feackim narodzie;

I dziś przyszłam, już aby pomówić, co z tymi
Skarby zrobić, od paniąt feackich danymi
Tobie, na drogę do dom, z mojego natchnienia.
A oznajmić ci przy tem, jak wiele zmartwienia
Czeka cię w zamku twoim. Przecierp te boleście
I niezwierz się nikomu z mężów lub niewieście,
Żeś z tułaczki powrócił. Znoś, choćby najcięży
Znieść ci przyszło, obelgę każdą, od tych męży.«
Na to przebiegły Odyss:

»Żaden człowiek żywy
Niepoznałby cię Bóstwo! choć jak przenikliwy.
Bowiem często odmienną postać bierzesz na się.
Wiem jednak, że łaskawą byłaś mi, w tym czasie
Kiedym z Argami mury Ilionu szturmował;
Lecz gdyśmy gród Pryamów zburzyli na pował,
A z powrotem Bóg nasze porozpraszał łodzie,
Nigdym cię już niewidział, i w żadnej przygodzie
Nieprzyszłaś na mój okręt pomódz mi, lub bronić —
Więc mi przyszło z rozpaczą w sercu, światem gonić
Póki Bóstwa się doli mojej nieużalą!
Raz tylko u Feaków gdziem był rzucon falą
Słowyś mię pokrzepiła, i do ich stolicy
Prowadziłaś mię sama... Na imię Rodzicy
Twojego cię zaklinam! powiedz bo niewierzę,
Żem już w skałach Itaki. Pewnie to wybrzeże
Jakie inne; ty sobie żarty stroisz ze mnie,
Puszczasz tuman, i chcesz bym uwierzył daremnie.
Mów, mów, czy już na ziemi stanąłem rodzinnej?«


Na to Atene: »Zawsześ ten sam a nie inny,
Kuty na wszystkie nogi; dlatego przy tobie
Jestem w każdem nieszczęściu i o każdej dobie,
Boś mężny i ostrożny, a rozum masz duży.
Kto inny wracający z tak długiej podróży
Jakżeżby do dom spieszył, do żony, do dziatek —
A ty niepytasz nawet o ich los i statek,
Pierwiej, nim się przekonasz o małżonki cnocie,
Która na zamku siedzi samotna w tęsknocie
I łzami się zalewa dzień i noc nieboga.
Nigdy też niewątpiłam, czując, że ta błoga
Chwila przyjdzie, gdy wrócisz, lecz sam, bez drużyny.
Zerwać zaś z Pozejdonem niechciałam, z przyczyny
Że to brat mego ojca. Gniewem on zażarty
Przeciw tobie za syna, i wzrok mu wydarty.
Pójdź! pokażęć Itakę, abyś nabrał ducha:
Tu zatoka Forkisa, morskiego starucha,
Na jej krańcu oliwnik rozłożysty, stary —
Ztamtąd blisko jest wejście do miłej pieczary
Poświęconej bogińkom, zwanym Najadami.
W tej pieczarze ty ongi czciłeś obiatami
Hojnemi te bogińki... A tam patrz, wysoki
Neriton, obrośnięte lasem dźwiga boki.«

Rzekła, i mgły rozwiała, świat widny był wkoło;
Boski tułacz, na kraj swój poglądał wesoło,
Całował żywicielkę ziemię, i do góry
Wzniósłszy ręce, modlił się:

»O Zewsowe Córy!

Bogińki tego źródła! Już wierzyć przestałem
Że was kiedyś obaczę; a więc sercem całem
Witajcie! wnet jak dawniej złożę wam ofiarnę
Jeśli zwycięzka Pallas odwróci dni czarne,
Żyć pozwoli i syna widzieć mi pozwoli.«

Na to rzekła Atene: »Niech cię już nieboli
Głowa o to, troskami nieobciążaj duszy;
Wzdy prędko skarby twoje, gdzie ich nikt nieruszy,
W cieniu świętej jaskini ukryć nam wypada.
A co dalej masz począć wynajdzie się rada.«

Tak rzekła Atenea i pod sklepy ciemne
Weszła, by zbadać wewnątrz przechody tajemne;
Więc Odyssejs przenosił tam feackie dary:
Szaty cienkie, spiż trwały, toż złote puhary
Na schowek; poczem córa egidnego Boga
Odłamem skały wnijście zamknęła od proga.

A tak siadłszy oboje w oliwnika cieniu
Radzili o zupełnem gachów wytępieniu;
Pierwsza Atene wszczęła takie rozgowory:

»Boski synu Laerta! myślże od tej pory
Jak masz położyć rękę na wszetecznych gachach
Co trzy lat gospodarzą, jak chcą, w twoich gmachach,
A żonę twą ślubnemi podarkami kuszą —
Ona zaś lubo w tobie żyje całą duszą

Wszystkim robi nadzieję, każdemu swą rękę
Obiecuje — lecz w sercu inną ma piosenkę.«

Na to Odys rzekł do niej: »O biada mi biada!
We własnym moim domu czycha na mnie zdrada;
Jak Atryd Agamemnon padłbym tam zabity!
Dzięki tobie wiem wszystko, i zamach odkryty.
Teraz radź; jaką gachom mam wymierzyć karę;
Stój przy mnie, krzep mi ducha i obudzaj wiarę,
Jak ongi gdyśmy Ilion burzyli. O gdyby
Takeś mi pomagała! mógłbym bez pochyby
Na trzystu nawet wrogów rzucić się bezpiecznie,
Z twą pomocą o święta, wygram ostatecznie.«

Na to rzekła Atene o błękitnem oku:
»Pomoc dam, zawsze znajdziesz mię przy swoim boku
Gdy się weźmiem do sprawy. Już dziś widzieć mogę
Jak niejeden krwią zbryzga i mózgiem podłogę
Z tej zgrai, co twe mienie i dobytek trwoni.
Lecz wprzód zmienię twą postać, aby nikt, ni oni
Niepoznali kto jesteś: skurczę piękne członki,
Z głowy postrącam jasnych kędziorów pierścionki,
Na grzbiet łachman narzucę, byś pozór miał wstrętny;
Ten wzrok taki iskrzący zmienię w mdły i mętny —
I staniesz przemieniony przed tą gachów zgrają,
Ni cię żona, ni syn twój, ktoś jest niepoznają.
Wprzód jednak Eumeja masz widzieć pastucha,
On trzody świń twych pasie, człek dobrego ducha;

Przywiązany, o tobie zawsze rad wspomina,
Kocha Penelopeję i twojego syna.
Znajdziesz go jak tam pasie trzodę świń niemałą
U źródła Aretuzy, pod Koraxu skałą,
Gdzie jest pożywna żołądź i czarne są wody,
Od których porastają w słoninkę te trzody.
Wkręć się doń, zaprzyjaźnij, i pytaj o wszystko.
Ja do Sparty, gdzie dziewcząt uroczych siedlisko
Pospieszam; twego syna ztamtąd, tu nagonię;
U Menelaja bawi on w Lakedemonie
Myśląc, że się o tobie coś pewnego dowie.«

Na to przebiegły Odyss, Bogini odpowie:
»Czemuś mu nieodkryła, coś wiedziała przecie;
Czy żeby na nieszczęścia narazić mi dziecię
I włóczęgę, gdy w domu zgraja go obiada?«

Na to łyszczącooka odparła Pallada:
»Nietrujże sobie serca turbacyą daremną,
On tę podróż w kraj cudzy odbywał wraz ze mną,
Chciałam by sławy nabył. Nic mu niezagraża,
Siedzi w zamku Atrydy swego gospodarza
I w roskoszach opływa. Jest wprawdzie zasadzka,
W ciemnej łodzi na niego czycha młódź junacka
I w powrocie do domu ma go zamordować.
Ale nic z tego; pierwej przyjdzie nam pochować
Pod ziemię niejednego z tych gachów, zbytnika.«


Rzekło Bóstwo, i z lekka różczką go dotyka:
W mig się członki skurczyły, postać w dwoje zgięta,
Płowy włos spadł ze skroni, skóra obwiśnięta
Na wychudłych piszczelach, jak u starców bywa;
A iskrzące się piękne oko we mgle pływa.
Miasto szat chiton został z siermięgą na grzbiecie,
Brudne, dziurawe, w dymie wędzone rupiecie.
Ogromną także skórę jelenią, bezwłośną,
Zarzuciła Boginia, na tę postać sprośną;
Dała kostur, biesagi z plecionym rzemieniem
Do noszenia, lecz zdarte długiem już noszeniem.

Po tej zmowie, oboje poszli w swoje strony:
Pallas po Telemacha do Lakedemony.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Homer i tłumacza: Lucjan Siemieński.