[319]XVIII.
Ofiarodawca i obdarzony.
Pewnego razu, było to wiosną,
Skończywszy prac swych mozoły,
Z uśmiéchem szczęścia, twarzą radosną,
Szedł sobie chłopczyk do szkoły,
[320]
I ujrzy nagle przed domu progiem,
W samym kąciku sioneczki,
Drugiego chłopca w stroju ubogim,
Który coś czyta z książeczki.
„Cóż to tak pilnie czytasz?” zagadnie;
„Liter się uczę, ” odrzeknie —
„W prawdzie nie idzie mi bardzo składnie,
Lecz z czasem sprawię się pięknie.”
„Któż ci pomaga?” „Mój miły Boże,
I panicz pyta mnie o to:
Czyliż biédnemu kto domożedopomoże,
Gdy jest na świecie siérotą?”
„A chciałbyś chodzić do szkół wraz ze mną?”
„Ej, co téż panicz powiada!
Choćbym i pragnął, chęć ma daremną,
Bo nic się na to nie składa.
Wprawdzie o szkołach myślałem sobie,
Lecz na to trzeba pieniędzy,
A zkąd ich wezmę, gdzie je zarobię,
Gdym ciągle w biédzie i nędzy?
Ot, co tu gadać, o co się pytać,
Wszakże nie jestem bogatym,
Jeźli się trochę nauczę czytać,
Trzeba poprzestać i na tém.”
Po téj rozmowie szedł z miną smutną
Chłopczyk do szkolnéj swéj pracy,
O! on nad dolą myślał okrutną,
Któréj doznają biédacy:
Pragną coś umiéć, lecz nie ma za co
Chlubną postępu iść drogą,
[321]
Chcą zdobyć przyszłość własną swą pracą,
Próżno się silą — nie mogą!
Tak nad życiową myśląc zagadką,
Pracował młodzian dnie całe,
I wszystko w klasie szło mu wciąż gładko,
I zyskał z nauk pochwałę.
„Synu,” rzekł Ojciec: „tyś barwnym wieńcem
Zasługi okrył skroń młodą;
Jesteś roztropnym, pilnym młodzieńcem,
A więc cię witam nagrodą.
Daję ci fundusz: ot srébro, złoto,
A ot papiérków zwój spory,
Piéniądz ten twoim, możesz z tą kwotą,
W nowego życia wejść tory;
Kup sobie konia, byś w chwilach wolnych,
Mógł się przejechać po mieście,
Albo téż nabądź zbiór książek szkolnych,
Albo... no jak chcesz zrób wreszcie.”
„Ojcze,” syn rzecze — „jeźli mam prawo
Użyć twych darów, to proszę,
Abym mógł zająć się pewną sprawą,
Którą wciąż w sercu mém noszęnoszę.
Jest tu chłopaczek — on wśród mozolnéj
Pracy, chce przebić mrok ciemny,
Pozwól mi płacić wpis jego szkolny,
A trud nie będzie daremny.”
„Zacne twe chęci pochwalam synu,”
Zawoła Ojciec wzruszony,
„I jestem pewnym, że z twego czynu,
Przyszłość bogate da plony.”
[322]
Minęły lata, a młodzi ludzie,
Obranym krocząc wciąż torem.torem,
Skrzepieni pracą, pilni w swym trudzie,
Dla innych stali się wzorem;
Obcą im była wśród nauk znoju
Zawiść co spokój serc drażni,
Gdyż się złączyli w życia rozwoju,
Węzłem najczulszéj przyjaźni.
Raz gdy zasiedli na ławie społem,
Rzekł młodszy ująwszy ręce
Druha: „Przed tobą ja biję czołem,
Tobie cześć niosę w podzięce;
Gdym wszedł na drogę żywota ciasną,
Tyś w szlak nauki mnie wdrożył,
Gdym nad ciemnotą rozpaczał własną,
Tyś moje oczy otworzył.
Czém dzisiaj jestem jam winien tobie,
Przez ciebiem powstał z nicości;
Powiedz, ah powiedz, w jakim sposobie,
Spłacić dług święty wdzięczności?”
„Nie mów tak do mnie, druhu mój miły,”
Odpowie starszy z zapałem —
„Bo jam przez ciebie wzmógł moje siły,
Przez ciebie człekiem zostałem;
Nie mów tak do mnie — jam jest ostatnim,
Tyś pierwszym w węźle skojarzeń;
Tyś mi dał szczęście uczuciem bratniém,
Tyś w czyn zamienił rój marzeń!”
[323]
I oba wzrokiem promiennym, jasnym,
Spojrzeli w przyszłość daleką:
Jeden się cieszył czynem swym własnym,
Drugi przyjaźni opieką;
I oba dłonie swoje ujęli,
I z ócz ich trysła łza błoga,
A łask szafarze — święci anieli,
Łzy te ponieśli do Boga.
|