Oliwer Twist/Tom I/Rozdział XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Oliwer Twist |
Pochodzenie | Biblioteka Uniwersytetu Jagiellońskiego |
Data wyd. | 1845 |
Druk | Breikopf i Hartel |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Oliver Twist |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tom I |
Indeks stron |
Noc była nadzwyczajnie zimna.
Śnieg, pokrywający ziemię, ściął się w jedną, jednostajną, grubą i gładką skorupę, tak że tylko bryły śniegu w rowach i po brzegach namiecionego, na całą gwałtowność wichru wyjącego wystawione były. On też całą swoję wściekłość nad tém wywarł, co nadybał, rozwiał te bryły w tysiączne płatki, uniósł je wirując do góry, i rozsiał potém po powietrzu.
Była to noc ciemna, zimna, dotkliwa, przenikliwa; noc, podczas któréj ludzie dobrze i wygodnie mieszkający zwykle koło ognia się kupią i Bogu gorące dzięki składają, że siedzą w domu; a ludzie ubodzy, bez przytułku, ochrony, zwykle na ziemi się kładą, i z głodu, zimna umierają.
Ileż to ludzi nędznych, wygłodniałych, z łona społeczeństwa wyrzuconych, a takim czasie na ulicach naszych się kładzie i oczy swoje zamyka, których już nigdy choćby największym nawet był zbrodniarzem, w świcie gorszym i nielitościwszym dla niego więcéj nie otworzy.
Taki widok przedstawiał właśnie świat zewnętrzny téj chwili, kiedy pani Corney, gospodyni owego domu roboczego, z którymeśmy naszego czytelnika dawno już jako miejscem urodzenia Oliwera Twista zaznajomili, we własnym małym pokoiku, przy miłym ogniu na kominku płonącym wygodnie sobie usiadła, i z niemałém upodobaniem i przyjemnością na stolik okrągły okiem rzuciła, na którym tacka odpowiedniéj wielkości leżała, a na téj wszystko, co do przyrządzenia najmilszego kobietom napoju jest potrzebne.
Pani Corney chciała się właśnie kubkiem ciepłéj herbaty pokrzepić. A gdy jéj oko pomału ze stołu na ogień się zwróciło, na którym malupeńki kociołeczek śpiewkę króciótką, jednostajną, głosem cieniutkim, jednostajnym, odśpiewywał, przyjemność jéj wewnętrzna widocznie rosła, a w końcu tak jéj miło na sercu się zrobiło,.... tak miło,... że aż uśmiech na ustach pani Corney osiadł.
— Miły Boże! — pomyślała sobie ta kobieta, sparta łokciami na stoliku, spoglądając na ogień zamyślona, — ja wiem dobrze, że my wszyscy mamy zawsze wielką przyczynę Bogu być wdzięcznemi,.. tak jest, wielką przyczynę, chociaż jéj czasem sami nieznamy!
Pani Corney wstrząsnęła posępnie głową, jakoby opłakiwała ślepotę umysłową i przewrotność tylu ubogich i nędzarzy, którzy téj przyczyny wcale nie znają, a wziąwszy do ręki śrebrną łyżeczkę, (jéj własność osobista) i zatopiwszy ją w najtajniejszą kryjówkę puszki, pięć łutów herbaty zmieścić w sobie mogącéj, zabrała się do przyrządzenia tego przyjemnego napoju.
Jakżeż małéj drobnostki na to potrzeba, aby w okamnieniu błogość i pogodę tak wątłéj rzeczy jak nasz umysł, zniszczyć!
Ów kociołeczek czarny tak był mały, że nie wiele na to potrzeba było, aby go całkiem zapełnić; gdy się tedy woda w nim zagotowała i zakipiała, zaczęła wybiegać, i oparzyła cokolwiek rękę pani Corney, która właśnie owemi głębokiemi uwagami zajęta była.
— Przeklęty kociołek! — zawołała ta godna niewiasta, zdejmując go z trójnóżka i stawiając na krawędzi ogniska; — głupie, niedorzeczne naczynie, że się w niém parę kubków tylko mieści!.... Na cóż się przyda komu?..... chyba, — dodała pani Corney po małéj chwili, — chyba takiéj kobiecie biednéj, opuszczonéj, jak ja?.... Miły Boże!
To wyrzekłszy zacna niewiasta na krzesło się rzuciła, łokciami napowrót o stół oparła, i nad swoją lichą dolą, iż w samotności życie swoje pędzić musi, rozmyślać zaczęła.
Ów kociołeczek mały, i filiżanka na stole zawsze samotna, pobudziła w jéj duszy takie smutne myśli o nieboszczyku panu Corney, jéj mężu, — który od dwudziestu pięciu lat dopiero w grobie leżał, — iż się mocno rozczuliła.
— Już ja żadnego więcéj nie dostanę! — zawołała pani Corney zmartwiona; — ach!.... żadnego,.... takiego jak ten!
Czyli ta uwaga się na jéj męża ściągała,.... lub téż na kociołeczek,...... tego z pewnością wszelką powiedzieć trudno. Musiała się jednak prędzéj na kociołeczek ściągać, gdyż pani Corney wtedy właśnie na niebo spoglądała, gdy to mówiła, a nawet i natychmiast potém po niego sięgnęła.
Zaledwie pierwszy kubek herbaty wypiła, dało się słyszeć lekki do drzwi pukanie i w piciu jéj przeszkodziło. —
— Któż tam taki?...... Wejdźże, wejdź, kto tam jest? — zawołała pani Corney opryskliwie. — Zapewnie ktoś od kobiety umierającéj,.... gdyż te przeklęte baby stare zawsze wtedy zwykle umierają, kiedy się do jedzenia zabieram. Niestójże, niestój we drzwiach, i nie wpuszczaj mi zimna do pokoju. No, i cóż tam takiego?
— Nic, nic, pani Corney! — odpowiedział głos męzki.
— Wielki Boże! — zawołała zacna niewiasta o wiele łagodniejszym głosem; — wszakże to pan Bumble!
— Na twoje usługi, pani Corney!
Odpowiedział Bumble, który się przede drzwiami na chwilkę był zatrzymał, aby trzewiki oczyścić i śnieg ze swéj odzieży otrząść, a teraz do pokoju się wsunął, trzymając w jednéj ręce swój kapelusz trójgraniasty, a w drugiéj zawiniątko.
— Mamże drzwi zamknąć, pani Corney?
Ta skromna i wstydliwa niewiasta wahała się cokolwiek z odpowiedzią, z obawy, aby w tém jakiéj nieprzyzwoitości świat nie upatrzył, iż przy drzwiach zamkniętych z panem Bumble ma rozmowę. Lecz pan Bumble korzystał z tego wahania się, i zawarł drzwi bez wszelkiego pozwolenia, gdyż on mocno przemarzł i przeziąbł.
— Zimno na dworze! — rzekła pani Corney.
— Zimno, bardzo zimno! moja pani Corney, — odpowiedział Woźny. — Powietrze szkaradne, z uszczerbkiem dla Gminy!.... Musieliśmy już wydać na miasto, moja pani Corney,...... musieliśmy już wydać tego popołudnia dopiero dwadzieścia blizko bochenków chleba i półtora sera, a ubodzy jeszcze z tego nie są radzi! —
— Z pewnością że nie.... Kiedyż by ci byli radzi, panie Bumble?
Odpowiedziała zacna niewiasta, popijając herbatę.
— To prawda, kiedy? — potwierdził Bumble. — Oto mamy właśnie pewnego człowieka, któremu ze względu na żonę i liczną rodzinę dano cały bochenek chleba i funt sera.... funt cały, dobréj wagi! Czy pani myślisz,.... że on nam za to podziękował? co?.... Ani na grosz wdzięczności od tego człowieka nie mamy! Zamist wdzięczności, moja pani Corney, przychodzi po węgle, choćby tylko garstkę, tyle co się do chustki zmieści, powiada!.... Węgli!..... na cóż tobie węgli? — Aby ser na nich usmarzyć, a potém przyjść po więcéj!...... Tak to jest zawsze z tymi ludźmi, moja pani Corney!.... — dzisiaj się im da pełny fartuch węgli, a ci bezwstydnicy bezczelni, miedzianego czoła, na trzeci dzień najdaléj po więcéj przychodzą!
Zacna niewiasta oświadczyła zupełnie swoje zadowolnienie z tym obrazem zrozumiałym, a Woźny ciągnął daléj:
— Ta bezczelność, — rzekł Bumble, — doszła w tych dniach do takiego stopnia wysokiego, jakem jeszcze nigdy nie widział. Przedwczoraj przyszedł człowiek, — pani byłaś już zamężną, mogę zatém powiedzieć, — który zaledwie kilka gałganów miał na ciele, (tutaj pani Corney oczy na dół wstydliwie spuściła,) zapukał do drzwi dozorcy wtedy właśnie, kiedy ten w dobraném towarzystwie przy objedzie siedział, i rzekł, aby go koniecznie czémś wsparto; proszę sobie tą śmiałość wyobrazić, moja pani Corney! A że niechciał się oddalić, a widok jego gości mocno raził, nasz dozorca kazał mu dać funt ziemniaków i kwaterkę mąki owsianéj.... „Mój Boże!“..... zawołał wtedy ten niewdzięcznik przemierzły, „na cóż się mi to zdało? To tak samo, jakbyście mi parę żelaznych okularów dać chcieli!“.... „Dobrze więc!“.... odpowiedział na to nasz dozorca, odebrawszy mu to, co mu dano,.... „zatém nic nie dostaniesz, gdyż ja ci nic innego dać nie mogę.“.... „To ja na ulicy z głodu umrę!“.... rzekł na to ten włóczęga.
— Ten bezczelnik! — zawołała pani Corney z oburzeniem.
— Nieinaczéj! — odrzekł pan Bumble. — Nasz dozorca mu także odpowiedział:.... „jak ci się podoba mój człowieku!“
— Ha! ha! ha!.... to było bardzo dobrze!..... to nakształt pana Grannet, nieprawdaż? — wtrąciła pani Corney. — Cóż się potém stało, panie Bumble?
— Co się potém stało, moja pani? — odpowiedział Bumble. — Ten człowiek sobie poszedł i umarł na ulicy!...... Niejestże to człowiek krnąbrny, bezczelny?
— Niewiem, czylim już kiedy w mojém życiu o takiéj krnąbrności słyszała! — zawołała pani Corney z uroczystością. — Mnie się jednak zdaje, i jestem pewna, że i ty panie Bumble to zdanie moje potwierdzisz, że pomoc po za domem roboczym dawana, na nic się nie przyda, a nawet jest bardzo szkodliwą? Jako człowiek tak wielkie doświadczenie w téj mierze posiadający, powinienbyś o tém wiedzieć panie Bumble. Nieprawdaż?
— Moja pani Corney!
Zawołał Woźny, uśmiechnąwszy się tak, jak się zwykle każdy człowiek uśmiecha, który jest świadom swéj wyższości w czémkolwiek, o niéj przekonany, i okazać ją zamyśla.
— Moja pani Corney!.... pomoc pozadomowa,.... skromnie.... bardzo skromnie i oględnie użyta,.... jest największą ucieczką Gminy. Zasadą główną,..... ba najgłówniejszą i jedyną takiéj pomocy po za domem roboczym jest to, aby ludziom pomocy potrzebującym to dawać, czego właśnie nie potrzebują, a to ich tak zrazi, że drugi raz z prośbą nie przyjdą.
— A to sposób przecudowny! — zawołała pani Corney; — na tę myśl byłabym nigdy nie przyszła.... A to bardzo roztropnie!
— To prawda! Niech to jednak między nami pozostanie, moja pani Corney,..... tylko między nami, — napomniał pan Bumble. — Oto jest nasza wielka i główna zasada, i oraz przyczyna, dla czego tak często w naszych bezczelnych i przemądrzałych dziennikach czytać można, iż rodziny ubogie i chore sercem jedynie obdarzono. To jest teraz w całém państwie ogólną zasadą, moja pani Corney. Proszę jednak o tém niezapominać, droga pani Corney, — dodał Woźny i zawiniątko swoje rozwijać zaczął; — proszę o tém niezapominać, że to są tajemnice urzędowe, o których tylko tacy urzędnicy Gminowi, jak my oboje, moja pani Corney, pomiędzy sobą mówić mogą...... Oto jest porter, który Zbór dla chorych wyznaczył,...... porter świeży, prawdziwy, czyściutki, dzisiaj popołudniu dopiero na flaszki ściągnięty;.... jasny jak krynica i żadnéj osady.
Pan Bumble wziął oraz jednę butelkę do ręki, potrzymał ją do światła, potrząsał nią na dowód, że w istocie jest bardzo dobra, i postawił potém obie na komodzie, złożył chustkę na powrót, w któréj je przyniósł, schował ją troskliwie do kieszeni, i wziął kapelusz do ręki, jakby się już do odejścia zabierał.
— Będziesz miał drogę bardzo przykrą, panie Bumble, — ozwała się zacna kobieta.
— Burza i mróz tak wielki, moja droga pani Corney, — odpowiedział Bumble, wywracając kołnierz od swego płaszcza, — że człowiekowi omal uszy nie odmarzną.
Pani Corney to na czajnik swój, to na Woźnego spojrzała, który się już ku drzwiom posuwał, a gdy Bumble odkrząknął, znak ostrzegający, że się żegnać i dobra noc jej powiedzieć zamyśla, ona go skromnie,... wstydliwie,... zapytała, czyli od niéj filiżanki herbaty przyjąć nie raczy?
Bumble kołnierz od swego surduta natychmiast na powrót odwinął, kapelusz i laskę na krześle położył, i krzesło drugie do stolika sobie przysunął.
Gdy się w końcu za nim poważnie usadowił, rzucił okiem na panią Corney. Zacna niewiasta oczy w czajnik wlepiła. Pan Bumble powtórnie odkrzaknął, i lekko się uśmiechnął.
Pani Corney wstała i poszła do szafki po drugą filiżankę i drugą tackę.
Gdy na powrót usiadła, oczy jéj napotkały powtórnie słodkie wejrzenie zalotnego i ugrzecznionego Woźnego;.... rumieniec wystąpił wtedy na jéj lica, a ona się szybko zabrała do przyrządzenia drugiéj filiżanki herbaty.
Pan Bumble jeszcze raz krząknął;...... lecz tą razą daleko głośniéj jak dotąd.
— Czy słodko, panie Bumble?
Zapytała godna niewiasta, otworzywszy cukierniczkę.
— Ach słodko, słodko, jak najsłodziéj, droga pani Corney.
Odpowiedział Bumble, i mówiąc to, oczy swoje w panią Corney utkwił;.... a jeźli kiedy jaki Woźny słodko, pieszczotliwie, na kobietę spoglądał, to nasz pan Bumble téj chwili na takiego Woźnego wyglądał.
Pani Corney przyrządziła herbatę w milczeniu i podała mu ją nie rzekłszy ani słowa.
Bumble, osłoniwszy kolana chustką od nosa, aby sobie spodni nie splamić, i połyskującéj białości ich padającemi okruszynami nie zaćmić, zabrał się do jedzenia i picia, nadając pewnéj odmiany téj zabawie przez głębokie westchnienia, które jednak jego chęci do herbaty wcale niepsuły, ale owszem, czynność jego żołądka w oddziale herbaty i ciastek niekończenie podniecać się zdawały.
— Jak widzę, to chowasz u siebie kota, droga pani Corney!
Ozwał się nakoniec Bumble, spoglądając oraz na kotkę, która, swemi szczeniętami małemi otoczona, przy ogniu się grzała.
— I kotki małe także! — dodał po chwili.
— Ach ja je tak lubię!... panie Bumble! — odpowiedziała niewiasta. — To są tak ładne, tak wesołe, tak lube źwierzątka, że ich towarzystwo wielką uciechą jest dla mnie.
— Ładne źwierzątka, prawdziwie! — potwierdził Bumble; — a tak łaskawe!
— Ach to prawda! — odpowiedziała niewiasta z uniesieniem; — tak są do mnie i do domu przywiązane, że rozkosz największa patrzeć na nie; dalibóg, prawda!
— Pani Corney,.... droga, zacna pani Corney!
Zawołał Bumble, mówiąc zwolna, wybijając takt łyżeczką od herbaty z ruchem poważnym i nader przyjemnym.
— Mnie się zdaje, że ten kot lub kotka, którą u siebie w domu trzymasz, osłemby chyba byś musiała, gdyby do ciebie przywiązaną nie była.
— Ach, panie Bumble! — odparła skromnie zacna niewiasta.
— Jest to rzecz jasna, niezaprzeczona, moja droga pani Corney!
Potwierdził Bumble swoje zdanie, wywijając łyżeczką od herbaty z pewną godnością miłośną, która mowie jego większéj jeszcze wartości, większego wpływu nadawała.
— A jabym z radością takiego kota własnoręcznie utopił!
— Ach, okrutniku! — zawołała pani Corney śpiesznie, i sięgnęła po filiżankę Woźnego. — Serce nielitościwe, kamienne!
— Serce kamienne, moja droga pani Corney! — rzekł Bumble; — kamienne!
Pan Bumble podał jej swoją filiżankę, niedołożywszy ani słowa więcéj, uścisnął paluszek pani Corney, gdy po filiżankę ręką sięgnęła, poklepał się przytém dłonią parę razy po swéj kamizelce galonowéj, westchnął głęboko, czule, i odsunął krzesło swoje cokolwiek od kominka.
Stolik, przy którym oboje siedzieli, był okrągły; a że pani Corney i Bumble naprzeciw siebie siedzieli do ognia zwróceni, a przestrzeń wielka ich od siebie nieprzedzielała, zdawałoby się każdemu, iż Woźny oddalając się od ognia, lecz zostając w téjże saméj odległości od stołu, przestrzeń owę pomiędzy sobą i swą nader miłą gospodynią chciał tylko powiększyć.
Czytelnicy rozsądni będą zapewnie podziwiać to postępowanie Woźnego i uznają ono za czyn nadzwyczajnie mężny i waleczny z jego strony, mając zwłaszcza wzgląd na to, iż pora, miejsce, okoliczności, wszelkę sposobność mu nastręczały i nadzwyczajnie sprzyjały do prowadzenia pewnych rozmów tak miłych, tak przyjemnych, a jednak złudnych, ulotnych, które może dla ludzi młodych, lekkomyślnych przystoją, lecz godność wysokich Sędziów kraju, członków Parlamentu, Ministrów, Lord-majorów, i innych wysokich Urzędników Państwa poniżają, a szczególnie powadze i godności Woźnego, który, jak wiadomo, najsurowszym i najnieugiętszym z nich wszystkich zawsze być powinien, ubliżają i nieodpowiadają.
Jakiekolwiek bądź jednak zamiary pana Bumble były, — a nie wątpiemy wcale, że one bardzo dobre były,... jakiekolwiek one tedy były, dość że na jego nieszczęście,.... jakeśmy to dwa razy już nadmienili,...... stolik przypadkiem był okrągły, tak że pan Bumble, posuwając się z krzesłem coraz daléj, przestrzeń pomiędzy sobą i ową zacną niewiastą koniecznie zmniejszać musiał; a że się to na zewnętrznym obwodzie koła działo, ich krzesła się w krótce tak dalece jedno do drugiego zbliżyły, że się z sobą zetknęły.
Gdy Bumble raz ten cel osięgnął, przestał natychmiast daléj się posuwać.
Pani Corney żadną miarą z miejsca się ruszyć nie mogła; gdyż, jeżeliby się z krzesłem na prawo była usunąć chciała, byłaby się za nadto do ognia zbliżyła i na niebezpieczeństwo oparzenia lub spieczenia naraziła; chcąc zaś na lewo się usunąć, byłaby wprost w objęcie pana Bumble wpadła.
Lecz ona była kobietą zacną, uczciwą; objąwszy przeto jednym rzutem oka te wszystkie skutki, pozostała na miejscu, i nalała drugą filiżankę herbaty Woźnemu.
— Serce kamienne, pani Corney?
Powtórzył Bumble, zamieszawszy herbatę, i spojrzał niewieście prosto w oczy. —
— Czy i ty kamienne serce posiadasz, moja droga pani Corney?
— Wielki Boże! — zawołał ta zacna niewiasta, — jakież to dziwne pytanie na mężczyznę nieżonatego. Cóż to pana może obchodzić, panie Bumble?
Woźny wypił herbatę co do kropli, skończył ciasteczko, miótł okruszyny z kolan, otarł chustką usta, i wycisnął rozważnie pocałunek na licu niewiasty.
— Panie Bumble! — zawołała ta wstydliwa kobieta z chicha, albowiem tak mocno się przelękła, iż z przestrachu głos straciła. — Panie Bumble! ja będę krzyczeć.
Pan Bumble nic na to nieodpowiedział, lecz zwolna i poważnie ręką kibić jéj objął. Ponieważ ta zacna i skromna niewiasta raz już oświadczyła, iż będzie krzyczeć, byłaby to zatém z pewnością uczyniła po tym świeżym dowodzie śmiałości Woźnego, lecz ten dowód skromności stał się zupełnie niepotrzebnym, gdyż téj chwili właśnie do drzwi zapukano.
Zaledwie Bumble to pukanie usłyszał, zerwał się z krzesła z nadzwyczajną szybkością i poskoczył zręcznie ku butelkom z winem, które z pyłu i pasku ocierać zaczął, a pani Corney spytała tymczasem kwaśno i opryskliwie: kto tam do drzwi puka?
Jest to godném uwagi, jako dowód zadziwiający nadzwyczajnego wpływu nagłego przerażenia na skutki wielkiego przestrachu, iż pani Corney natychmiast całą ostrość i opryskliwość swego głosu urzędowego odzyskała.
— Przepraszam pani! — rzekła stara, zmarszczkami pokryta, odrażająco brzydka kobieta z domu roboczego, wsunąwszy głowę przez drzwi do pokoju; — ale stara Sally kona.
— A mnie co to obchodzi? — zapytała opryskliwie pani Corney. — Czyż ją mogę utrzymać przy życiu?
— Wiem ja, wiem dobrze iż nie, moja dobra pani! — odpowiedziała staruszka; — nikt tego już uczynić niemoże,.... z nią już za daleko doszło. Widziałam ja już nie mało ludzi konających, tak dzieci drobnych, słabych, jak i wielkich, silnych, dorosłych mężczyzn, i umiem natychmiast rozpoznać, kiedy śmierć na człowieka przychodzi. Ale ona już przytomność traci,.... a jeźli na chwilkę do siebie jeszcze przyjdzie,.... co się nie bardzo często zdarza, gdyż ona ciężkie ma konanie,.... wtedy mówi, że z panią koniecznie przed śmiercią pomówić musi. Ona nieumrze spokojnie, dopokąd jéj pani niewysłuchasz!
To słysząc, zacna pani Corney zaczęła się mocno gniewać i rozmaicie wyzywać na stare baby, które nawet umrzeć nie mogą, aby swych przełożonych konając jeszcze umyślnie na śmierć nie znudziły, i otuliwszy się śpiesznie w chustkę ciepłą, wełnianą, poprosiła pana Bumble, aby się u niéj zatrzymał, dopokąd nie powróci, obiecując, że to jak najprędzéj uczyni, jeżeli jéj coś szczególnego i nadzwyczajnego dłużéj nie zatrzyma.
Rozkazawszy potém staruszce żywo się zwijać, i nie leźć tak powoli, gdyż ona całéj nocy na schodach strawić nie myśli, wyszła za nią z pokoju w bardzo złym sosie, zrzędząc i gderając przez całą drogę.
Postępowanie pana Bumble, gdy sam w pokoju pozostał, było niepojęte, niedocieczone. Otworzył bowiem szafkę, policzył wszystkie łyżki i łyżeczki, zważył w ręce cukierniczkę i szczypczyki od cukru, obejrzał dokładnie garnuszek srebrny na śmietankę, aby się przekonać, iż jest z czystego srebra, a zaspokoiwszy należycie ciekawość swoję w téj mierze, zasadził swój kapelusz trójgraniasty na bakier na głowę, i zaczął z wszelką powagą przez niejaki czas koło stolika tańczyć.
Po ukończeniu tego niesłychanego i nadzwyczajnego widowiska, zdjął na powrót kapelusz z głowy, rozłożył się szeroko koło ognia, plecyma do niego odwrócony, i zatopił w dokładne myślą obliczenie i ocenienie całego uporządkowania pokoju i własności pani Corney.