Ostrożnie z papierami

>>> Dane tekstu >>>
Autor Bolesław Londyński
Tytuł Ostrożnie z papierami
Wydawca Wydawnictwo Księgarni F. Korna
Data wyd. [1932]
Druk Drukarnia „Siła”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

BIBLJOTECZKA DLA DZIECI


B. LONDYŃSKI.

OSTROŻNIE Z PAPIERAMI
Obrazek z prawdziwego zdarzenia.
Z rysunkami Henryka Toma.
W WARSZAWIE ✽ ✽ ✽ KOSZYKOWA 45.
WYDAWNICTWO KSIĘGARNI F. KORNA



Drukarnia „SIŁA“, Warszawa, Marszałkowska 71.



OSTROŻNIE Z PAPIERAMI.

Jaś i Małgosia bawili się papierem. Siedząc przy swoim stoliku, wykonały już bardzo dużo różnych pięknych rzeczy.
Małgosia była starsza i umiała już wcale ładnie wycinać papier nożyczkami. To też zrobiła już dla swojej lalki sporo sukienek, kapeluszów, a nawet trzewiczki i sanki, zaprzężone w parę koni z woźnicą na koźle. W tych sankach obwoziła wystrojoną lalkę pocałym stole.
Potem, Małgosia rysowała różne przedmioty na małych kawałkach tektury i razem z Jasiem wykłuwała je szpilką. Gdy wszystko było już nakłute, wtedy dzieci trzymały każdy kartonik przed światłem, a na ścianie dawały się spostrzegać zarysy jakiegoś domu, drzew, zwierząt — słowem, tego wszystkiego, co było wyrysowane.
Ale dzieci musiały się zachowywać bardzo spokojnie, gdyż tatuś siedział w tym samym pokoju przy biurku i tam rachował i pisał.
Dopiero gdy wyszedł, rozgadały się dzieciaki na dobre, a śmiechu i bieganiny było tyle, że i na dworze głośniej zabawa nie wrzała.
Kasia, służąca, mająca właśnie jakiś interes w pokoju, weszła na ten hałas i aż klasnęła w dłonie na widok kozła, jakiego Jaś na kanapie wywrócił. Ale dzieci ogromnie Kasię lubiały, więc zaraz przypadły do niej i dalejże pokazywać jej wszystkie swoje robótki z papieru. Kasia pochwaliła je bardzo za pilność, ale ucałowawszy Jasia, prosiła go, żeby po kanapie kozłów nie wywracał, bo i pokrycie się podrze i sprężyny popękać mogą.
Na tę słuszną uwagę, dzieci zasiadły zaraz do stołu, a gdy tatuś wrócił, już było w pokoju jak makiem zasiał.
Ale tatuś już nie pracował tak spokojnie jak przedtem; widocznie czegoś szukał. Otwierał wszystkie szuflady w biurku, przekładał wszystkie leżące w nich papiery i książki, zaglądał pod biurko, odsuwał je od ściany, aż wreszcie wstał i wyszedł znowu z pokoju.
I oto dzieci usłyszały jego głos za drzwiami; mówił coś z gniewem i niepokojem, a i mamusia z Kasią także coś mówiły, aż w końcu Kasia zaczęła płakać, — tak się przynajmniej dzieciom zdawało.
Gdy w jakiś czas potem weszła nakryć do stołu, Małgosia zaraz spostrzegła, że biedna Kasia ma czerwone oczy i twarz pełną smutku.
Bardzo to zaniepokoiło dziewczynkę, bo twarz Kasi była zazwyczaj wesoła i uśmiechnięta, nigdy nie zdradzała żadnego zmartwienia. To też Małgosia podbiegła do niej, objęła ją rączkami za szyję i spytała, dlaczego jest taka smutna?
Ale Kasia nic na to nie odrzekła, lecz znowu zaczęła płakać, potem zaś łagodnie odjęła rączki Małgosi i wyszła z pokoju.
A i rodzice byli poważniejsi i nie tak weseli jak zwykle, a smutek ich i zły humor odbijał się na całym domu. Musiało się stać coś takiego, co zasmuciło wszystkich.
Tak parę dni minęło, a Kasia była ciągle smutna i zapłakana.
Ale raz jakoś Małgosia usłyszała głośną rozmowę mamusi z Kasią. Mamusia mówiła:
— Moja Kasiu, nikt cię tu nie obwinia. Jesteś już u nas kilka lat, byłaś zawsze wierną i poczciwą, ale wszystko mówi przeciwko tobie, boć przecie nikt oprócz ciebie do pokoju nie wchodził, a pieniądze zginęły; przecież same nie wyszły! Skoro jednak chcesz nas opuścić tak prędko, to tem powiększasz jeszcze podejrzenie, jakie ciąży na tobie. Siedź więc cicho i rób swoje, a może jakoś da Pan Bóg, że twoja niewinność wyjdzie na wierzch.
— Pewno, że jestem niewinna! — zawołała Kasia z łkaniem w głosie: — ale nie mogę strawić, ażeby tak straszny zarzut mógł mnie dotyczyć. I dlatego właśnie chcę odejść od państwa, choć mi tu bardzo dobrze. Jeżeli jednak niewinność moja prędzej czy później wyjdzie na wierzch, to wtedy chętnie powrócę.
Małgosia zrozumiała z tego wszystkiego to jedno, że Kasia chce służbę opuścić.
Ta dobra, ta poczciwa Kasia, która już tak długo służyła u nich, którą mamusia tak lubi, która była przy urodzinach Jasia i pielęgnowała go tak serdecznie, która często przy łóżeczkach obojga dzieci, gdy chorowały, siadywała po całych nocach, ta luba Kasia ma ich opuścić! To okropne! Dla niej Kasia była członkiem rodziny i nikt z nią bez żalu nie mógłby się rozstać.
Dziewczynka cała we łzach pobiegła do Kasi, która właśnie przestała rozmawiać z mamusią.
Kasia miała przy kuchni mały pokoik dla siebie, gdzie stało jej łóżko i kuferek z rzeczami.
Tam weszła, a Małgosia stanęła pode drzwiami, z poza których słychać było jej łkania. Właśnie uklękła przed kuferkiem i zaczęła w nim swoje rzeczy układać, gdy Małgosia przypadła do niej i znowu objęła ją rączkami.
— Nie odchodź, Kasieńko najdroższa, nie opuszczaj nas! My tak cię kochamy i będziemy bardzo smutni, jeżeli odejdziesz, będziemy ciągle płakali! Kto ci co złego zrobił, że chcesz odejść, powiedz, Kasieńko?
Kasia ucałowała dziewczynkę i wzięła ją na ręce.
— Nikt mi nic złego nie zrobił, droga Małgosiu, — rzekła służąca, — ale Pan Bóg zesłał na mnie wielkie nieszczęście.
Małgosia nie domyślała się jeszcze, o co chodzi, wiedziała tylko jedno, że Kasia jest smutna i że ten smutek i jej się udziela. A że smutku tego sama przenieść nie mogła, poszła więc do Jasia, ażeby z nim podzielić się smutną nowiną.
Jaś siedział właśnie przy stole, bawiąc się papierkami, gdy weszła Małgosia i oznajmiła mu, że Kasia raz na zawsze wyprowadza się od nich.
Jaś bardzo się przestraszył, ale zaraz przyszło mu na myśl, ażeby odchodzącej Kasi dać cośkolwiek na pamiątkę od siebie.
Zaraz też wysunął szufladę stołu, zebrał masę rozmaitych przedmiotów powycinanych z papieru, i to najładniejszych, które sam bardzo lubił i którymi miał nadzieję zrobić Kasi przyjemność.
I tak z rączkami pełnemi zabawek podążył z Małgosią do kuchni.
Kasia skończyła właśnie pakowanie i siedziała spokojnie z załamanemi rękoma na stołku, gdy dzieci weszły.
Jaś był ulubieńcem Kasi; od pierwszych dni jego przyjścia na świat nosiła go na ręku, pieściła, pielęgnowała i kochała go nieomal tak, jak własne dziecko.
Gdy więc teraz złożył jej na kolana swój drobny podarek z oczkami łez pełnemi, dziewczynę opanował znowu ból niezmierny.
Przycisnęła do serca ukochane dziecko i wzięła do rąk maleńkie zabawki, które były dla niej droższe, niż najcenniejsze podarunki.
Ale gdy trzyma tak w ręku masę różnorodnych papierków Jasia, jeden z nich wpada jej w oko i Kasia zaczyna mu się bacznie przyglądać. Patrzy, rozpatruje z wielką uwagą, idzie do okna, jeszcze raz go ogląda i wydaje nareszcie okrzyk wielkiej radości. Wszystkie inne papierki od Jasia upadły na ziemię, tylko ten jeden Kasia trzyma w ręku i drży cała. Dzieci patrzą na nią przerażone.
— Przecież, przecież, Bogu Najwyższemu dzięki! — zawołała nareszcie dziewczyna, rozejrzawszy raz jeszcze barwny papier, cały pokłuty szpilką w kierunku cyfr, liter i figur, poczem śpiesznie wybiegła z kuchni dla wyszukania pani, i okazania jej tego, co znalazła w papierach Jasia.
— Oto są pieniądze, znalazłam je! — zawołała zdaleka do matki dobrych dzieci, — ale podarte i pokłute; dzieci bawiły się niemi!
Pani wzięła papier do ręki i jęła mu się przypatrywać ze zdumieniem i zgrozą.
— Skądeście wzięły ten papier? — spytała dzieci, które, wiedzione ciekawością, podążyły za Kasią.
Małgosia była nieco zmięszana, obejrzała jednak papier i jęła sobie przypominać, skąd go wzięła.
— Ach mamusiu, nie gniewaj się! — rzekła: — nie mieliśmy już parę dni temu papieru i wtedy ja znalazłam ten papier na biurku tatusia, a że był ładny, więc go pokrajaliśmy z Jasiem, a rysunki nakłuliśmy szpilkami.
— O niepoczciwe dziecko, ani wiesz nawet, ile złego narobiłaś przez to. Ten papier to był banknot, pieniądze i to dużo pieniędzy; tatuś zostawił go na biurku, bo nie przypuszczał, ażeby go mógł kto zabrać, a przez to padło podejrzenie na osobę niewinną! Ale gdzież jest druga połowa, gdzie są inne części, okrojone z tego banknotu? Może się jeszcze odnajdą. O niepoczciwe dzieci!
Kasia przy tych słowach wysunęła szufladę z dziecinnego stolika i gorączkowo jęła przewracać jego zawartość.
W końcu odnalazła pozostałe części uszkodzonego banknotu, równie pocięte i pokłute, jak pierwsza połowa.
Matka złożyła wszystko razem, powygładzała dziurki i podkleiła całość papierkami białemi.
— Może się to jakoś ocali! — rzekła nareszcie: — o jakie to szczęście, że te pieniądze nie zostały zupełnie pocięte i że nie poszły na śmiecie! — dodała: — Tatuś ogromnie się ucieszy, gdy wróci do domu!
Ale na Małgosię matka spojrzała bardzo ostrym i zagniewanym wzrokiem.
— To wstyd, — rzekła, — żeby taka duża dziewczynka nie umiała odróżnić pieniędzy od zwyczajnego papieru. Wszak dziś, gdy w Polsce niema jeszcze ani złotych, ani srebrnych pieniędzy, tylko trochę żelaznych, każde dziecko powinno wiedzieć, że obowiązują tylko banknoty. A ty, Małgosiu, znasz już przecie i literki i cyfry, mogłaś przeto zrozumieć, że ten papier to były pieniądze.
Ale Małgosia ze smutną minką wzruszyła ramionkami, bo rzeczywiście dotąd nie miała o pieniądzach, zwłaszcza dużych, najmniejszego wyobrażenia.
— Nie powinnaś nigdy brać żadnego papieru, — dodała matka, — bez pozwolenia, nawet najdrobniejszego. Dzieci, lubiące się bawić papierkami, mogą tylko brać takie papiery, które im wskażą osoby dorosłe. Nie jeden papier na pozór bez żadnej wartości, naprzykład list przeczytany, jakaś świeża gazeta z ważną wiadomością, lub coś podobnego, mogą mieć wielkie znaczenie. O tem trzeba koniecznie pamiętać i pytać, czy można wziąć taki papier do zabawy. No, ale teraz przeproś Kasię, która przez ciebie miała nie mało zmartwienia. Podziękujmyż Panu Bogu, że nam okazał niewinność Kasi. Pieniądze się znalazły, wprawdzie mocno podniszczone, ale mam nadzieję, że bank je wymieni na dobre. Pamiętaj że Małgosiu, i popraw się na przyszłość.
Małgosia spłakała się rzewnemi łzami, ale płacząc, podbiegła do Kasi, rzuciła się jej na szyję i przepraszała ją gorąco.
Kasia jednak nie miała żadnej urazy. Twarz jej tryskała znowu szczęściem i weselem, a łzy, które jej teraz wystąpiły w oczach, były jedynie łzami radości i zadowolenia.
A mały Jaś podczas tej całej sceny zasiadł do swego stoliczka i jął układać znowu w nim swoje papierowe cuda. Gdy zaś spostrzegł, że Kasia odzyskała dawny swój humor, zawołał:
— No to teraz, Kasiu, nie odejdziesz od nas, prawda?
— Prawda, paniczku najdroższy, — odrzekła Kasia, — nie pójdę, nie, bo, dzięki Panu Bogu, moja niewinność, jak ta oliwa, wypłynęła na wierzch.

KONIEC




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bolesław Londyński.