[357]XL.
Pańskie oko konia tuczy.
„Ah, Ojcze drogi!” Stefan zawoła,
„Jakże twarz twoja znużona:
Pot znoju spływa kroplami z czoła,
I suknia cała zpylona...
Upał nieznośny — zda się, że z nieba,
Ogniste wytryska morze:
Ah, Ojcze drogi, czyliż potrzeba
W taki skwar jeździć po dworze?”
„Nie dziw się synu, żem wśród spiekoty,
Musiał porzucić nasz dworek,
Należy w polu dojrzéć roboty,
Gdzie niwa, rzeka i borek;
Tam na tym smugu żeńcy tną żyto,
I wraz je kładą w pokosy,
Gdyż niwę bujnym plonem pokrytą,
Mogą wyniszczyć dżdżu rosy.”
„Ah, ja rozumiem, że każdy zgoła
Dba o swe mienie gospodarz,
Lecz to ekonom wypełnić zdoła,
Wreszcie karbowy lub włodarz;
Masz Ojcze tylu wyręczycieli,
Na cóż się nękać znużeniem:
Lepiéj do rana spocząć w pościeli,
Dzień pod drzew przepędzić cieniem.”
[358]
„To pomocnicy — można ich użyć,
Jak ulgę, gdy sił nie stanie,
Lecz się nie trzeba nigdy zadłużyć,
Własne spełniając zadanie.
Pamiętasz synu tego sąsiada,
Co dawniéj z nami graniczył:
Miał dobra, lasy i owiec stada,
I na sta dochód swój liczył,
Grosza na zbytki on nie marnował,
Nie znał czém blaski ułudy,
Ale przez cały dzionek próżnował,
Zdając na innych swe trudy.
Wciąż go straszyły letnie upały,
Obawa skwarów, lub znoju,
I tak dnie biegły, lata mijały,
A on żył sobie w spokoju;
Zastępcy widząc bezczynność pana,
Ustali w swoim mozole,
Czeladź przy pracy nie doglądana,
Rzadko chodziła na pole.
I cóż wynikło, gdy zginął statek?
Trza było bronić się nędzy,
Odziewać dzieci, płacić podatek,
A tu zabrakło piéniędzy;
Nie uprawiona zmarniała rola,
Chwast puste zarosł obszary,
Legły odłogiem niwy i pola,
W stodołach świéciły szpary...
Wreszcie wierzyciel zagarnął wioski,
Za dług sprzedano grunt cały,
Przyszły cierpienia, biéda i troski,
I dzieci chleba nie miały.
[359]
Człek własnéj winien zaufać głowie,
Tak doświadczenie nas uczy,
Gdyż pańskie oko, mówi przysłowie,
Najlepiéj konia utuczy.