<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Pamiętnik chłopca
Podtytuł Książka dla dzieci
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Obrąpalska
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały listopad
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KOATTI.
18, piątek.

Koretti był dziś bardzo zadowolony, bo z rana na miesięczny egzamin przybył jego nauczyciel z drugiéj klasy, Koatti, słuszny mężczyzna, o włosach gęstych, kędzierzawych, o wielkiéj czarnéj brodzie, o dużych czarnych oczach, z głosem grubym, donośnym. Zawsze on grozi chłopcom, że ich na kawałki posieka, i robi straszne miny wszelkiego rodzaju, ale nigdy nikogo nie ukarze, a nawet uśmiecha się pod wąsem, tak nieznacznie, żeby tego nie postrzegli. Nauczycieli, razem z Koattim, jest ośmiu, w tej liczbie jeden bez brody i wąsów, wyglądający jak jaki młodzik. Jest jeden nauczyciel, z klasy czwartej, kulawy, z szyją obwiązaną chustką wełnianą zamiast krawatu, zawsze zbolały, niedomagający, a tego swego niezdrowia nabawił się, gdy był nauczycielem wiejskim w pewnéj szkole tak wilgotnéj, iż po ścianach woda ściekała. Inny nauczyciel z czwartéj klasy jest stary, bielutki jak gołąb i był nauczycielem w zakładzie dla ociemniałych. Jest téż jeden, co się ładnie ubiera, w okularach, z pięknemi jasnemi wąsikami, którego nazywają adwokacik, bo będąc nauczycielem, jednocześnie uczył się prawa i dostał stopień naukowy we wszechnicy, a nawet napisał książkę. Natomiast ten, co nas uczy gimnastyki, to prawdziwy typ żołnierza. Po tym jest pan dyrektor, wysoki, łysy, w złotych okularach, z siwą brodą, która aż do piersi mu sięga, całkiem czarno ubrany i zawsze zapięty pod szyję; a taki dobry dla dzieci, że kiedy drżące wchodzą do dyrektora, zawołane dla jakiejś wymówki, nagany, nigdy za nic nie są wykrzyczane; pan dyrektor wziąwszy je za ręce, tyle im rzeczy pięknych, przekonywających powie, że nie powinny były tak postąpić, iż muszą pożałować tego, co zrobiły, i przyrzec poprawę, — a mówi tak jakoś poczciwie i głosem tak słodkim, że wszystkie wychodzą od niego z zaczerwienionemi oczami, bardziéj zawstydzone, niż gdyby je był ukarał.
Biedny dyrektor! — on zawsze jest pierwszy na swojém miejscu z rana, aby czekać na uczni i wysluchiwać rodziców, przybywających w różnych sprawach; on zawsze ostatni odchodzi, bo gdy nauczycielowie dawno już są w domu, on jeszcze krąży dokoła szkoły, bacząc, czy chłopcy nie podsuwają się zablizko do powozów, albo czy się nie zatrzymują na ulicy, aby się bić, lub kłócić, lub czy nie nabierają w tornistry piasku i żwiru, a za każdym razem, gdy się ukazuje na jakim zakręcie ulicy, taki czarny i wysoki, tłumy chłopców pierzchają na wszystkie strony, porzucając grę w pióra lub w kręgle, a on im grozi palcem zdaleka, z tą swoją, twarzą dobrą i smutną. Nikt go już nie widział śmiejącym się, jak powiada moja mama, od chwili, gdy stracił syna, który był ochotnikiem w wojsku włoskiém; ma on ciągle jego portret przed oczyma, na stoliku w dyrekcyi. Po tém nieszczęściu chciał się podać do dymisyi, napisał był nawet prośbę do ministeryum oświaty, ale ją trzymał wciąż u siebie, na biurku, odwlekając z dnia na dzień z jéj wysłaniem, bo mu żal było rozstać się z dziećmi. Ale przed paru dniami zdawał się już być gotów swoją prośbę wysłać, a mój ojciec mówił doń właśnie: „Panie dyrektorze, jakaż to nieodżałowana strata, że pan dyrektor ustępuje ze swego stanowiska!“ — gdy naraz wszedł jakiś człowiek, aby syna zapisać, którego chciał przeprowadzić do innego wydziału, z powodu zmiany mieszkania. Na widok chłopca, który przybył wraz z ojcem, na twarzy dyrektora odbiło się zdziwienie — popatrzył na niego, popatrzył na portret syna, który ma na swém biurku, i znów oczy zwrócił na chłopca, i wziąwszy go za rękę, przyciągnął do siebie i głowę jego podniósł w górę. Ten chłopiec niezmiernie był podobny do jego zmarłego syna. Dyrektor powiedział: „dobrze;“ wpisał go do nowego wydziału, pożegnał ojca i syna, i zamyślił się głęboko.
— Jakaż to szkoda, że pan się usuwa — powtórzył mój ojciec.
Wówczas dyrektor sięgnął po swoją prośbę, wziął ją, podarł w kawałki i rzekł:
— Zostaję.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Obrąpalska.