Pamiętnik dr S. Skopińskiej/Poznańskie dzieci
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik |
Pochodzenie | Pamiętniki lekarzy |
Wydawca | Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych |
Data wyd. | 1939 |
Druk | Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały pamiętnik Cały zbiór |
Indeks stron |
Najmilsze w świecie istotki! Śmiałe i grzeczne! We wspomnieniach moich z najzapadniejszych kątów województwa poznańskiego, dokąd jeździłam w sprawach społecznych i politycznych, uśmiechają się do mnie rozradowane twarzyczki dziewczynek z kokardami we włosach i chłopców z ostrzyżonymi łebkami i grzywką na czole „a la indian“. Cztero i pięcioletnie smyki z przedszkola kłócą się ze sobą, kto ma deklamować wierszyki na „obchód“. — Każde święto państwowe i kościelne jest w Poznańskiem b. szanowane. A bez deklamacji dzieci prawie nie ma uroczystości. A jak to bractwo wtedy tańczyło kujawiaki, krakowiaki, mazury, jak to „odgrywało“ najprzeróżniejsze sztuki teatralne! Takiego repertuaru nigdy nie spotykałam. Widziałam typki, które mogłyby zakasować znakomite dziecięce gwiazdory kinowe z Shirley Tempie na czele! Największy kłopot to był wtedy, gdy który taki bobas stracił wcześniej zęby mleczne, a nowe mu nie urosły. Wtedy na obchodzie „sepleniło się“ niemożliwie. Pamiętam taką jedną pięcioletnią bez czterech zębów na przodzie, w układanej sukieneczce, jak deklamowała z uczuciem „Wiersz o polskim morzu“, którego zresztą nie widziała.
Z dziećmi stykałam się w dwóch szkołach powszechnych, w których byłam lekarką. Dzieci leczyłam też jako lekarz Kasy Chorych. Z dziećmi stykałam się jako przewodnicząca organizacji kobiecej, która miała na celu rozbudowanie opieki nad matką i dzieckiem. Z tej racji miałam nareszcie okazję wystąpić czynnie z pomocą moim najmilszym pacjentom.
W 1930 — 1934 roku dawało się odczuwać w tej dzielnicy Poznańskiego, w której mieszkałam, wielkie bezrobocie. Wszystkie organizacje (a jest ich w „przeorganizowanym“ Poznańskiem bardzo wiele) ruszyły z pomocą bezrobotnym. Ale ja uważałam siebie za najszczęśliwszą. Kurator Poznańskiego Okręgu Szkolnego pozwolił organizacji, na czele której stałam, dożywiać dzieci szkolne. Ileż to wtedy dzieci przychodziło z domu do szkoły bez śniadania! Któż lepiej ode mnie znał te blade twarzyczki, te smutne oczka głodnych dzieci? — Rozmawiałam o tej sprawie z panem ministrem opieki społecznej w Warszawie. W rezultacie Wydział Opieki Społecznej Województwa Poznańskiego dostał specjalny fundusz z Ministerstwa na dożywianie dzieci w Poznaniu. Mogłam nie raz, jadąc lub wracając od chorych, wstąpić po drodze do takiej szkoły, gdzie zorganizowane było wydawanie obiadów i popatrzeć się na kruszyny wcinające pajdy chleba z zupą i jarzyną. Jest to jedno z niewielu miłych wspomnień, jakie mnie łączą z okresem mego pobytu w Poznaniu.
