Pamiętnik dr S. Skopińskiej/Wrzód w gardle
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik |
Pochodzenie | Pamiętniki lekarzy |
Wydawca | Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych |
Data wyd. | 1939 |
Druk | Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały pamiętnik Cały zbiór |
Indeks stron |
Do Wiórka droga ze Starołęki była w lecie niezmiernie piasczysta, jechało się noga za nogą koleinami, wyżłobionymi przez wozy w piachu, 8 kilometrów. To też jeżeli na wsi wynajęto konie i przysłano po mnie, wiedziałam, że wypadek jest nie byle jaki. W słonecznym upale, kurzu, ale za to wzdłuż brzegu mojej umiłowanej rzeki, dowlokłam się wreszcie do Wiórka. Jakaś robotnica z fabryki drożdży w Luboniu dusiła się. Na tylnej ściance gardła ujrzałam wrzód wielkości małego jabłka. Tętno przyśpieszone, gorączka 40 stopni. Stan ogólny ciężki.
Proponuję przecięcie wrzodu. Chora jednak się boi i za nic w świecie się nie zgadza. Do szpitala też iść nie chce i twierdzi, że lepiej już tak umrzeć bez bólu.
Nie rozumiem, co ona właściwie pojmuje pod słowem ból, ale rozważam. Wrzód formuje się od czterech dni. Chora leżała, przez ten czas zupełnie bezczynnie zachowując się wobec swej choroby. Obecnie więc zastosujemy bardzo energiczne płukanie gardła i okłady, o może wrzód sam pęknie.
Po zapisaniu leków, odjeżdżam, każąc sobie dać znać wieczorem o stanie chorej, zwłaszcza, jeśliby dusiła się nadal. Wieczorem nikt nie przyjechał z wiadomością o niej. Były to początki mojej praktyki. I jak chory nie dawał mi znać, co się z nim dzieje, zawsze się obawiałam, że już umarł, i byłam zawsze pełna niepokoju o życie ludzie, oddane mojej opiece. W nocy rozmyślałam więc, czy aby dobrze zrobiłam i czy zapisałam właściwe leki. Miałam stosy najprzeróżniejszych podręczników tylko terapii. Teorii miałam już naprawdę dosyć.
Następnego dnia rano przyjechali z Wiórka, ale tylko po to, abym wypisała zaświadczenie na zasiłek za okres choroby, gdyż wrzód sam pękł w trzy godziny po moim wyjeździe. Ropy wypłynęło dobre ćwierć litra, a chora poszła już do pracy i chciała tylko otrzymać zasiłek za czas choroby. Chorowała 5 dni. Choć zawezwała mnie dopiero piątego dnia, śmiało uwierzyłam, że była obłożnie chora przez te poprzednie cztery dni. Ponadto ten niezwykły pośpiech, z jakim wracała do pracy po tak ciężkim przejściu, świadczył, że pacjentka moja napewno nie symulowała.
