Pieśń nostalgiczna
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pieśń nostalgiczna |
Pochodzenie | Grom Powszedni |
Wydawca | Biblioteka Poetycka BTKN |
Data wyd. | 1937/1944 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Wywołany z przestrzeni ciasnej,
gdzie głuche czoło chmur, a na nim słońca bruzda —
wspominam ziemię świetlną: Był
pienisty nieba ślad nad głową prący płasko,
wiatr jak mozaika różny w jeziorze się zanurzał,
na rzekach ryb dzwonienie, a nocą ryba gwiazd
wygiętą niosła płetwę poprzez roślinny czas.
Człowieczych głosów drzewo szumiało snom mym prędkim:
był ogród, a w nim dom o dachu niby miedziak,
w ogrodzie stały kwiaty w kolorach jak kredki
i często tęczy gmach jak pióro lekki leciał
i często snom przychylny puszysty śniegu las.
Pytałem wiele razy jasności, co nade mną
o żywot wszystkich rzeczy, które w wspomnieniu są.
— Ten dom — mówiła jasność — o dachu jak pieniądz
i drzwiach jak płomień rudych przy ścianie, ten dom
zamyka twe bogactwo pod cieniem obłoku,
zdobyte trudnym słowem i oddane śnieniu.
Więc mowa jego prosta i pełna milczenia
Jak światło szyb złotawych i ciężkich jak z miodu.
A ogród? — Ogród — powiedz — czy pozostał tam
ten sam, gdzie dzieje moich roślinnych przyjaciół
stawały w ogniach wrących o śpiewnych imionach.
— Pozostał nadal wierny, a gdzie kwietnik stał
przemawia dłonie wznosząc dzwoniące jak łańcuch
twój klon — o twarzy smutnej i wiatrem spienionej.
Nie pytaj, dziecko światła, bo daremne jest
wołanie ust zczerniałych, wygiętych jak krzyżyk
ku ziemi tej, ku drugiej ziemi, gdzie nie liczą łez
i włos jak z rtęci żywy za most starczy stopie.
Nie pytaj. Wśród błyskawic zapomnisz szczęśliwy
i tu spojrzeniom lekki wzniesiesz tęczy gmach
i sny pomieścisz łatwo, choćby w dłonie obie.
Niewdzięczny — w domu twoim królestwo nietrwałe
obrazków, gdzie księżyce i stołów i krzeseł.
Tu słońce pulsujące jak skroń twa spotkałeś
i ziemię cienia. Na niej — do nóg twoich przęseł
podchodzi on łagodny i skrzydłem przyzywa,
językiem, co muzyczny — po oczach ci wodzi.
zapomnij tamtych imion. Szeleści igliwie
nocy rozległej bardzo i prąd
ptaków lecących ku gniazdom przez niebo ruchome i grom
w świergocie gwiezdnym przechodzi.
— Jasności mocna nade mną — mówiłem — wyrzekłaś: zwierz
i skrzydło i język i jeszcze — oko i gniazdo i ptak.
Nie, nie zapomnę tych imion; wszak i tam dane są: więc
zwierz był domowy i leśny, groźny lub cichy; a płacz
ptaka poznałem najwcześniej i skrzydeł białych sierp lotny
w powietrzu bardzo przejrzystym, jak błysk lusterka lub kruszcu,
Jasności jedna jest pamięć, daremna pamięć mych kroków
wciąż wracających uparcie, stopy raniących o muszle
drzew nad stawami, — o ścieżki puchem powietrza znaczone,
łąkę rzuconą ostrymi kwiatami do góry jak bronę,
o echo orkiestr chłopięcych, słowo człowieka, o uśmiech...
Słychać wołania z przestrzeni, która się Ziemią nazywa
lecz wiele słychać posępnych.
Smutny przechodzi nad nimi jak kondukt ciemny krajobraz
i wtedy krzyk się podnosi ciężko jak ramię wiatraka:
o nocy, nocy niedobra,
oto zamiera w nas tętno,
daj zmiłowanie. O słońce
święte — żegnamy cię — w ptaków porannych kołatkach.
I drugie głosy nieznanych drżą nad świetlistym oparem.
W nim to zarysy kształtów, usta płomienia wypukłe
i sierść pagórków zjeżona, księżyc o twarzy zatartej,
profil nizinnych mgieł, pługi malutkich miast,
i las szeroki na łunie i wiatr brzęczący jak drucik.
W nim to — nieprzeniknionym — zegary huczą okrągłe,
parska wagonik pękaty, gwiżdże oliwa i para,
biegną stłoczone ku niebu domy ogromne jak stogi,
rzeka barwiona niebiesko mosty wygina na barkach,
ślepe maszyny kołami toczą przed sobą przestrzeń,
i ta opada na wzgórzach lub drogą w ramionach kaskad
drzewnych przystaje. Białe wychodzą procesje.
z jaskiń gotyckich o wieżach ze śpiewu, woni i światła.
Nie tutaj — jasności obca — gdzie żal mój nie zbawia, a snu
nie znają twoi synowie z innych poczęci brył,
nie tutaj — chłodzić ramiona wieczne a ziemskie na pół
o kwiaty jakich tam nie ma ... Był ogród, w ogrodzie był
dom mój jak trawa spokojny i codzień otwarty wołaniu
czterech stron świata. Lekki
podnosił rano go opar, że świecił silnie jak diament
pod tęczą rzuconą niedbale na kwiaty w kolorach jak kredki.
Tam czas pomarszczył groźny bezsilnej dłoni dno
i owoc ziemski podał głodowi ciemnych warg,
jak liść znalazłem serce w mej piersi — i ten głos
przyzywa znowu ostry i woła mi: to kraj
ojczysty twoich źrenic, w których pomieścisz pamięć
czerwonych dłoni brzasku i czarnych dłoni nocy.
Tu śpiew ci był poduszką, kołyska na kolanie —
O, tyle już spadło niechętnych, suchych powiek
na obraz ten: wychodzi
nieśmiała drobna postać, a drzwi są ramą barwną
i suchy srebrny włos i srebrny wiatr u głowy
i szara kropla smutku na uchylonych wargach,
i ręka ucząc syna prawd ciemnych i prostych
opada nagłym pluskiem bezsilna na włosy,
na czoło otworzone jak niebo zdarzeniom
i drży, gdy czas wskazówką cios wymierza ostry.
Przypomnij, jeszcze ciepłe na oczach spojrzenie
i spływa po powietrzu miękka lilia głosu,
wodnistą smugę znaczy i imię układa.
Niewdzięczny, ach, niewdzięczny — to była twa matka.
Są dźwięki, których nie znasz, a które ukryte
dla uszu twoich wyschłych o miłości uczą.
Pochyla się nad kartą zapisaną czarno
pochmurna krucha ręka i wśród ciężkich liter
wpisuje wiedzę życia i nietrwałość ludzką.
A głowa niczym ptaku zwisła wątło w barkach
jak gwiazda zawieszona ku nocy się skłania,
gdzie krawędź odpoczynku, zapomnienia pieśń.
Pamiętaj — jedna tylko jest pamięć kochania,
bez niego oczom pusto i na piersi lęk.
Lecz znasz go, znasz go, synu. Pusty dzwon w kopule
jak język najboleśniej na sznurze się zwijał,
gdy miejsce twych umarłych uderzone kulą
słoneczną kulą wyszło naprzeciw powitać
jak gałąź obłamaną rękę ranną w locie,
co płomień miała w sobie i chłód nocy wartki;
jak drzewa gięte stoją i plamią złe kartki
litery opuszczone. Tak, to był twój ojciec.
Jasności – zawołałem — nienawistny dzień
przechyla wagę słońca ku sercu mojemu.
Bez trwogi żywot skąpy. Tu — nie chodzi śmierć
w jaskiniach żółtej trawy, pod konarem grzmiącym
i śpi spokojnie gwiazda z szponami na oczach
i z domów płynie cisza okrągła jak dźwięk.
Jasności — niech się chwila straszliwa powtórzy,
bom słyszał koci pomruk rzeki, którą tam
wpatrzeni w stare książki nazywają Styksem.
Słuchajcie, o szczęśliwi. W powrotnej podróży
pójdziecie bez witania, bez anioła nawet,
choć mówią: uzbrojony blaskiem będzie stał
o skrzydłach niby z zawias ciężkich i uściśnie
radośnie wybranego. — Przebyłem, poznałem
noc tak pustą jak serce trwożliwych,
gdy dzwon jak usta Boga nad snami ich krąży;
i w pianie mego ciała chodziłem jak w grzywie
po zboczach pustych winnic bez serca i głosu.
Ponad marzeniem, ponad trwogą
tu skronie rosną w piórach krętych
i ponad chmurą niosą nogi
znieruchomiałą obcą strefą
Przestrzeń ogarnąć, może zgubić,
ciszę pozyska, stracić ciszę —
już nie usłyszę śpiewu ludzi,
jeśli śpiewają — to na przyjście.
Falują gaje snu wiecznego,
zwierz na pół anioł na pół ptak
schyla źrenice nad przejrzystą
wodą pamięci. Z dalekiego
fletu, co zgięty w księżyc łka
odchodzą nuty jak postacie
i odwrócone twarzy licie
świecą w ciemności niby kra.
I zostawiony lśnieniu temu,
które jest grot, ale i sen,
nie wiem, com zyskał, a com stracił.
To tylko dom mój jak z pod hełmu
ze słońca patrzy w ogród, gdzie
na palcach wspięte stoją strome
kwiaty poczęte z barwnych brył —
I znowu pamięć otworzona.
Wspominam ziemię świetlną: Był ...