Pierścień i róża/Rozdział osiemnasty

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Pierścień i róża
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Rogoszówna
Tytuł orygin. The Rose and the Ring
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
STARA FURYA — PANNĄ MŁODĄ

Wiadomo wam, że Różyczka i Lulejka zawdzięczali bardzo wiele Czarnej Wróżce, która w znacznej mierze dopomogła im do odnalezienia się i odzyskania zagrabionych dziedzictw. Będąc chrzestną matką Różyczki, czuwała nad nią i nadal, a zastępując jej prawdziwą matkę, towarzyszyła jej do stolicy, gdzie miał się odbyć ślub małej królewny z Lulejką. Młoda para jechała we wspaniałym orszaku na najpiękniejszych rumakach, ustrojonych w najpiękniejsze czapraki. Tuż obok kłusowała Czarna Wróżka na karym kucyku (domyślacie się, że kucykiem tym była jej czarnoksięska laseczka). Zacna ta osoba roztaczała w dalszym ciągu opiekę nad swymi chrześniakami i w rozmowie z nimi nie szczędziła im zbawiennych rad i uwag. Ale powiem wam na ucho, że Lulejce nie bardzo w smak były te uwagi, bo w gruncie rzeczy pewien był, że tylko własnemu męstwu i genjalnemu kierowaniu wojskiem zawdzięcza odzyskanie korony i pokonanie Padelli. Kto wie nawet, czy nie dał odczuć swej protektorce i opiekunce, że niewiele sobie robi z jej rad i przestróg. Czarna Wróżka kilka razy z naciskiem przypominała Lulejce, żeby rządził sprawiedliwie, żeby poddanych nie uciskał podatkami i żeby nigdy nie łamał raz danego przyrzeczenia, żeby, jednem słowem, był godzien tytułu rozumnego i sprawiedliwego króla.
— Ależ, droga Wróżko — wykrzyknęła Różyczka — jakżeż możesz wątpić, że Lulejka będzie najlepszym w świecie królem! Czyż Lulejka mógłby kiedykolwiek słowo swoje złamać? Czyż Lulejka nie jest uosobieniem honoru? Nie, nie, ty przecież tylko żartujesz! — I Różyczka spojrzała na narzeczonego wzrokiem pełnym uwielbienia, w którym czytało się wyraźnie, że Różyczka uważa Lulejkę za zbiór wszelkich doskonałości.
— Czegóż ta Czarna Wróżka chce dziś właściwie ode mnie? — mruknął Lulejka, mocno podrażniony jej uwagami. — Czyż myśli, że bez jej przestróg nie potrafię dotrzymać raz danego przyrzeczenia? Czy myśli, że nie potrafię stać na straży swego honoru? Ta kobieta zaczyna sobie za dużo pozwalać!
— Ciszej, ciszej, najdroższy — szepnęła królewna — Czarna Wróżka mówi to tylko z życzliwości dla ciebie. Wiesz przecież, jak nas kocha i ile zrobiła dla nas.
Zapewne Czarna Wróżka nie dosłyszała mrukliwej uwagi Lulejki, bo właśnie pozostała nieco w tyle i jechała stępa na swym karym kucyku obok poczciwego Bulby, który jechał na niedużym, dobrze spasionym osiołku. Cała armja lubiła go za jego dobre serce, humor i serdeczność, z jaką zwracał się do wszystkich. Biedny Bulbo usychał z tęsknoty za Angeliką i nie mógł doczekać się chwili ujrzenia jej. Śnił o niej po nocach i pewien był, że na całym świecie niema piękniejszej i lepszej nad nią istoty. Naturalnie, Czarna Wróżka nie odbierała mu tej złudy, choć wiedziała dobrze, że Angelika zawdzięcza obecny swój wygląd zaczarowanej róży; przeciwnie nawet, chętnie mówiła z nim o jego żonie i opowiadała mu, jak korzystnie wpłynęły na zmianę przykrego charakteru księżniczki wszystkie nieszczęścia, jakie spadły na nią w ostatnich czasach. Pragnąc osłodzić Bulbie długą rozłąkę z żoną, zacna Wróżka raz po raz dosiadała laseczki, w jednej minucie robiła sto mil, w następnej była już z powrotem i przynosiła stęsknionemu Bulbie pozdrowienie od Angeliki, czem sprawiała biednemu grubasowi niewymowną radość.
Zgadujcie teraz, kto oczekiwał nadciągającego orszaku na ostatnim popasie przed Blombodyngą w pięknej książęcej karecie? Oto Angelika, która dojrzawszy zdaleka Bulbę, jak ptak frunęła ku niemu i rzuciła się w jego ramiona, okrywając go tysiącznemi pocałunkami. W przelocie zdążyła jednak dygnąć przed królewską parą, jak tego wymagał ceremonjał dworski. Dzięki działaniu zaczarowanego pierścienia Bulbo wydawał się jej wprost czarującym, a że i ona przypięła do modnego swego kapelusza czarodziejską różę Czarnej Wróżki, więc nie dziw, że wydawała się Bulbie prześliczną. Poprostu oboje byli sobą zachwyceni.
Sute śniadanie czekało już na królewską parę i jej dwór. W śniadaniu tem wzięli udział: wielki kanclerz, feldmarszałek Zerwiłebski, hrabina Gburya-Furya i wielu jeszcze innych panów i pań. Czarna Wróżka siedziała po lewej stronie króla, naprzeciw Bulby i Angeliki.
Wszystkie dzwony biły radośnie z wież kościelnych, zewsząd dochodziły wiwaty, wznoszone na cześć króla i królowej. Raz po raz rozlegały się wystrzały z armat i moździerzy. Cały naród cieszył się i radował.
— Popatrz, Różyczko, co za karykaturę zrobiła z siebie ta stara Gburya-Furya — szepnął Lulejka. — Nie, naprawdę, ona jest arcykomiczna! Czyś ty ją zaprosiła na druchnę, kochanko? — żartował.
Gburya-Furya siedziała nawprost Lulejki, między arcybiskupem a wielkim kanclerzem. Trudno sobie wyobrazić, jak śmiesznie wyglądała w głęboko wyciętej białej atłasowej sukni, okryta długą lekką jak mgła zasłoną, spływającą jak ślubny welon z jej głowy, zdobnej w misternie nastrzępioną fryzurę, na której czubku upięła wianuszek konwalji. Żółtą pomarszczoną jej szyję owijał sznur bezcennych pereł. Gburya-Furya nie przestawała rzucać z poza wachlarza tak kokieteryjnych spojrzeń ku Lulejce, że młody monarcha z trudem powstrzymywał się od śmiechu.
— Jedenasta! — zawołał, usłyszawszy jedenaście potężnych uderzeń zegara wieżowego w Blombodyndze. — Panie i panowie, jedziemy dalej! Ojcze biskupie, Wasza Eminencja raczy łaskawie oczekiwać nas za godzinę w katedrze.
— Za godzinę... w katedrze! — westchnęła Gburya-Furya omdlewającym głosem i, przycisnąwszy jedną ręką serce, drugą wstydliwie zakryła zwiędłą i szpetną twarz swoją wachlarzem.
— Za godzinę będę najszczęśliwszym z ludzi — ciągnął Lulejka, patrząc tkliwie na zarumienioną Różyczkę.
— O panie mój! och majestacie mój królewski! — wykrzyknęła Gburya-Furya. — Więc naprawdę zbliża się ta cudowna chwila...
— Bogu dzięki, zbliża się — odpowiedział król.
— ...ten błogosławiony, upragniony i przez długie lata z tęsknotą oczekiwany moment — mówiła dalej Gburya-Furya — który uczyni mnie najdroższą małżonką twoją, Lulejko! — ach! ach! podajcie mi flakonik, słabo mi od zbytku, radości i szczęścia!
— Co? waćpani chcesz zostać moją żoną? — krzyknął Lulejka.
— Jak to, waćpani chcesz poślubić mojego narzeczonego? — zawołała boleśnie biedna Różyczka.
— Oszalała baba! — wzruszył ramionami Lulejka, zwracając się do zebranych gości. Na wszystkich twarzach malowały się najsprzeczniejsze uczucia przestrachu, nienawiści, a nadewszystko zdumienia.
— Ciekawam bardzo, kto ma większe ode mnie prawo do króla? — zaskrzeczała groźnie Gburya-Furya. — Mości kanclerzu koronny! Wielebna Eminencjo arcybiskupia! Oto widzicie przed sobą ufne, kochające, niewinne niewieście serce, które, zwiedzione podstępnemi obietnicami, na wieki oddało się królowi. Czyż wasze wielmożnoście mogłyby dopuścić, by serce owo zostało zdradzone i porzucone? Oto jest dowód, że król Lulejka zobowiązał się poślubić oddaną mu Kunegundę Gryzeldę dwojga imion Gburyę-Furyę, dowód, podpisany przez króla własnoręcznie! Zobaczymy, czy sprawiedliwość istnieje jeszcze w Paflagonji i czy Jego Królewska Mość ma kroplę uczciwości w żyłach! Bierzcie i czytajcie, dostojni panowie, i orzeknijcie, czy nie mam prawa wołać, że król należy do mnie i tylko do mnie, do Gburyi-Furyi!
Tu ochmistrzyni szybkim ruchem podsunęła Jego Eminencji tę samą ćwiartkę pergaminu, którą Lulejka podpisał w dzień przybycia Bulby na dwór króla Walorozy, sądząc, iż podpisuje listę na jakąś kwestę dobroczynną. Przypominacie sobie zapewne, że Gburya-Furya miała w kieszeni czarodziejską obrączkę, porzuconą przez Angelikę, a Lulejka wypił niestety trochę za dużo szampańskiego wina.
Stary arcybiskup ujął końcami palców podany mu papier i, nałożywszy złote okulary na czcigodny swój nos, odczytał głośno: „My z Bożej łaski jedyny syn nieboszczyka króla Seriozy i prawy spadkobierca paflagońskiej korony, ślubujemy niniejszem i ręczymy parolem rycerskim pojąć za żonę najmilszą sercu Naszemu, czcigodną, słodką i cnotliwą Kunegundę-Gryzeldę dwojga imion hrabinę Gburyę-Furyę, wdowę po nieboszczyku Antonim Gburiano”.
— Hm! — chrząknął arcybiskup — zawsze to dokument jest dokumentem...
— Bah! — zaprotestował żywo wielki kanclerz koronny — pismo niniejsze nie jest pismem Najjaśniejszego Pana. (Trzeba wam wiedzieć, że Lulejka poczynił ogromne postępy w kaligrafji na uniwersytecie Studentopolitańskim i daleko ładniej pisał teraz, aniżeli przed rokiem).
— Czy to twoje pismo, Lulejko? — odezwała się niespodziewanie Czarna Wróżka i surowy wzrok swój utkwiła w obliczu młodego króla.
— M... m... moje — wyjąkał Lulejka. — Ale nie mogę sobie przypomnieć, żebym kiedykolwiek coś podobnego podpisał na serjo. To chyba żart jakiś niewczesny albo podstęp okrutny. Mów, poczwaro, czego żądasz wzamian za ten świstek papieru? Prędzej sole trzeźwiące! Jej Królewska Mość mdleje!

— Utopić wiedźmę przeklętą!  wykrzyknęli jednogłośnie impetyczny Paliwoda, wierny Bałaguła i impetyczny feldmarszałek Zerwiłebski.
— Spalić czarownicę!
— Zadławić tę gadzinę!
Ale Gburya-Furya uwiesiła się na szyi arcybiskupa. „Sprawiedliwości!” — darła się tak przenikliwie, że głos jej zagłuszał wszystkich. Uniosły w ramionach damy dworu Różyczkę zemdloną i odeszły do bocznej komnaty. Trudno wypowiedzieć, jak bolesnem spojrzeniem pożegnał Lulejka swoje ukochanie, swój promyk słoneczny, który teraz znikał mu z oczu, i jak wzdrygnął się, usłyszawszy tuż nad uchem skrzek Gburyi-Furyi, domagającej się „sprawiedliwości”

— Czy nie zrzekłabyś się waćpani tego dokumentu za sumę, którą Mrukiozo skradł memu ojcu? Jest tam około dwustu miljonów i coś niecoś drobnymi — powiedział Lulejka.
— Ciebie mieć pragnę i pieniądze twoje! — odparła Gburya-Furya.
— Dodam waćpani jeszcze wszystkie klejnoty królewskie — wołał Lulejka.
— Ustroję się w nie, by świecić, jak gwiazda przy boku mego królewskiego małżonka — odpowiedziała Gburya-Furya.
— Oddam waćpani połowę, trzy czwarte, pięć szóstych i dziewiętnaście dwudziestych mego królestwa — krzyczał Lulejka w najwyższem uniesieniu.
— Och, czemże mi Europa cała bez ciebie, oblubieńcze mój królewski! — pisnęła stara wiedźma i, rzuciwszy się na klęczki przed młodym królem, przywarła zwiędłemi ustami do jego ręki.
— Nigdy, przenigdy nie ożenię się z waćpanią! Raczej wyrzeknę się korony królewskiej! — wołał Lulejka, wydzierając dłoń swoją z kościstych palców ochmistrzyni. Ale Gburya-Furya uwiesiła się na niej całym ciężarem.
— Będziemy żyli, jak dwa gołąbki — gruchała czule. — Z tobą będzie dobrze twojej Gburci nawet w chatce pustelnika.
Lulejka zdawał się tracić zmysły z bezsilnej wściekłości. — Wróżko, Czarna Wróżko, ratuj mnie! — jęknął, wyciągając błagalnie dłonie ku swej matce chrzestnej. — Ja nie chcę! ja nie mogę poślubić tej poczwary!
— „Cóż jej się zdaje, że bez jej przestróg nie potrafię dotrzymać danego słowa? Czy sądzi, że nie potrafię sam stać na straży swego honoru?” — odpowiedziała Czarna Wróżka, mierząc Lulejkę zimnym przenikliwym wzrokiem.
Lulejka zadrżał, usłyszawszy własne słowa, pełne pychy i zarozumiałości. Czuł, że zgubiony jest bez ratunku, skoro wierna jego przyjaciółka i opiekunka odpycha go od siebie. Nie mogąc znieść wyrazu pogardy, bijącego z oczu Czarnej Wróżki, Lulejka przymknął powieki i bez sił oparł się o ścianę.
— Dosyć! — przemówił wreszcie tak okropnym głosem, że wszyscy obecni wzdrygnęli się z przestrachu. — Eminencjo, Wróżka ta wyniosła mnie na szczyt najwyższego szczęścia, by wzgardą swoją zepchnąć mnie w otchłań rozpaczy. Ale nigdy nikt nie będzie mógł powiedzieć, że król Lulejka nie umie dotrzymać danego słowa! Nuże, Eminencjo, śpiesz do katedry! Powstań, hrabino, niech cię do ołtarza powiodę! Żegnaj mi na wieki, Różyczko moja umiłowana! Lulejka twój spełni powinność swoją, a potem zginie!
— Panie mój — pisnęła Gburya-Furya, podskakując z uciechy, jak podlotek — wiedziałam, że serce twe mnie nie zawiedzie, czułam, że mój wybrany jest honorowym człowiekiem, godnym pani swego serca, Kunegundy-Gryzeldy Gburyi-Furyi. Prędko wsiadajcie do karoc, dostojne panie i dostojni panowie! Co koń wyskoczy, jedźmy do kościoła. Nie mów o śmierci, Lulejko mój, za parę dni zapomnisz o tej zalotnej pokojówce i żyć będziesz dla żonki swojej, dla swojej Gburci-Furci. Kundusia twoja chce być żonką twoją ukochaną, a nie wdową po tobie, drogi mój panie i kochanku!

Bezczelna baba uwiesiła się u ramienia nieszczęsnego Lulejki i, podrygując w swojej białej atłasowej sukni, wskoczyła do tej samej karety, która stała w pogotowiu, by Lulejkę i Różyczkę zawieźć do kościoła. W tej chwili zagrzmiały wystrzały z armaty i moździerzy, z wieżyc zagrały tryumfalne hejnały. Burmistrz z pierwszymi rajcami miasta wyszedł naprzeciw królewskiego orszaku, niosąc na srebrnej tacy złote klucze. Dziatwa szkolna słała kwiaty pod stopy królewskiej pary. Lulejka siedział nieruchomy jak głaz w głębi złocistej karocy. Za to Gburya-Furya wychylała się raz po raz i kłaniała na wszystkie strony, wyszczerzając w szkaradnym uśmiechu popróchniałe zęby. Wstręt poprostu brał patrzeć na to czupiradło.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: William Makepeace Thackeray.