Pisma krytyczne/Nasze serce

<<< Dane tekstu >>>
Autor Anatole France
Tytuł Pisma krytyczne
Podtytuł Nasze serce
Wydawca Polskie Towarzystwo Nakładowe
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Ludwik Bruner
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
NASZE SERCE.


Maupassant ma słuszność: wierzenia, idee, zwyczaje, uczucia, — wszystko się zmienia. Każde pokolenie wnosi nowe mody i namiętności nowe, a ta nieustająca przemiana form i myśli jest wielką zabawą, ale i wielkim smutkiem życia.
Maupassant ma racyę: co było, nie jest już i nigdy więcej nie będzie; w tem kryje się potężny czar przeszłości. Maupassant ma słuszność. Co lat kilkadziesiąt mężczyźni i kobiety w inny sposób odczuwają miłość i życie i znajdują w nich coś dotąd niezaznanego. Prababki nasze były romantyczne: wyobraźnia ich lubowała się w namiętnościach tragicznych. Był to czas, gdy kobiety nosiły angielskie loki i bufiaste rękawy — i takiemi też je kochano. Mężczyźni nosili zawadyackie fryzury, mieli specyalny sposób zaczesywania, a raczej rozwichrzania włosów, i to nadawało im pozór rycerzy, błądzących po szczytach gór, po skałach nadbrzeżnych, i zawsze gotowych, jak Chateaubriand, stawić czoło burzom namiętności i nawałnicom, unoszącym państwa. Niemało zyskiwała na tem godność ludzka. Za Napoleona III obyczaje stały się luźniejsze, fizyognomie nawet — pospolitsze. Za czasów nieboszczki krynoliny, kobiety porwane wirem zabaw, chodziły z balu na bal, z kolacyjki na kolacyjkę, żyły pospiesznie, kochały pospiesznie, i jak p. Benoiton nigdy nie bywały w domu. Po skończonej orgii zabaw niejedna z tych kobiet koiła morfiną żal za znikającą młodością i wdziękami; mało która miała rzadki talent zestarzeć się z godnością, zakończyć życie na wzór matron dawnych, które w końcu cnotliwe, a zawsze zalotne, pod skromną koronką zarzutki ukrywały szczątki swej piękności, resztki swego wdzięku, i zdala łagodnym uśmiechem witały młodzież, w której widziały wcielenie swych wspomnień. Dwadzieścia lat minęło od pięknych czasów p. Benoiton: nowe uczucia powstały w ludziach nowych. Obecne pokolenie na swój sposób czuje, rozumie, kocha i pragnie; ma swój kształt własny, ducha własnego, który rozpoznać i określić trudno.
Trzeba mieć dużo zmysłu obserwacyjnego, rodzaj instynktu, by uchwycić charakter epoki, w której się żyje, by wśród licznych zawikłanych szczegółów odnaleść rysy zasadnicze, formy typowe. Maupassant’owi lepiej niż komukolwiek udać się to może, bo ma oko spostrzegawcze i intuicyę pewną, ma prostotę i przenikliwość. W nowym swym romansie przedstawia nam mężczyznę i kobietę współczesną (1890), daje nam obraz miłości, odwiecznej miłości, pierworodnego dziecięcia bogów, w dzisiejszych jej kształtach, w ostatniej jej metamorfozie.
Jeśli malowidło prawdziwe, jeśli artysta dobrze swój wzór skopiował, to trzeba przyznać, że paryżanka dzisiejsza niezdolna jest wznieść się do wyżyn silnej namiętności i prawdziwego uczucia.
Michalina de Burne, tak ponętna w swej złotej aureoli, z drobnym subtelnym noskiem, ze spojrzeniem, przywodzącem na myśl omdlałe kwiaty, jest prawdziwie światową kobietą. Ma zamiłowanie do sztuk, o ile te zbytkowi dodają wdzięku, uroku — jej piękności, i czynią ją wszechwładną panią ludzi wyrafinowanych. Pod tak modnymi obecnie pozorami swobodnego zachowania i minami łobuza, ukrywa instynkt dzikiego, przebiegłość indyanina, czem tak niebezpieczne są kobiety, to jest te prawdziwe kobiety, dla których piękność jest bronią. Po za tem umysł mierny, nieodczuwający rzeczy prawdziwie wzniosłych, istota ciągle zajęta błahostkami, lekkomyślna, pusta i wiecznie znudzona.
Jest wdową, ojciec pomaga jej urządzać zabawy i przyjęcia, te, o których piszą w gazetach. Ten ojciec, to także typ nowy — nie żąda zbytniego szacunku od córki, kocha ją jak amator z przymieszką odrobiny zmysłowości i zazdrości; bardzo correct zresztą, ale ojcostwo traktuje — mocno po dyletancku.
Pani de Burne w swej wspaniałej willi przy ulicy Generała Foy, przyjmuje muzyków, literatów, malarzy, dyplomatów, finansistów — słowem zwykłe towarzystwo wykwintnego salonu. W dzisiejszych czasach ludzie z talentem wszędzie są mile widziani — o ile zdołali już zdobyć sławę. Z biegiem lat coraz bardziej przekonywamy się, że najrzadszą odwagą jest myśleć; świat sądzi, że daje wielki dowód śmiałości, popierając sławy już uznane. Pani de Burne ma swego pisarza-naturalistę, którego dzieła rozchodzą się w tysiącach egzemplarzy, i swego muzyka, którego opera daną była naprzód w Brukselli, a potem w Paryżu. Przed stu laty byłaby trzymała sobie papugę i filozofa.
Salon jej jest bardzo wykwintny, select, jak mówią dzienniki; p. de Burne, która lubi być uwielbiana, po kolei pozwalała się kochać wszystkim swym gościom, wszyscy przechodzili kryzys miłosny. Potrafiła jednak utrzymać na przyjacielskiej stopie całą świtę swych wielbicieli, bo nikogo nad innych nie wyróżniała. Ale nowy przybysz, Andrzej Mariolle, na którego właśnie przypadła kolej kochania pięknej wdowy, wyznaje jej swą miłość i naprowadza p. de Burne na myśl, że może i dobrze byłoby uczucie to odwzajemnić, więc bez ociągania oddaje mu się wspaniałomyślnie. Ta kobietka ma śmiałość i zacięcie, ale nie jest stworzona do kochania. Andrzej Mariolle bardzo prędko spostrzega, jak obojętna i roztargniona jest w miłości; cierpi nad tem, bo sam kocha prawdziwie i pragnie posiadać ją w zupełności. Po roku daremnych prób, by istotnie przykuć ją do siebie, zniechęcony, zrozpaczony, zrywa ten związek i wyjeżdża; niezbyt daleko jednak — do Fontainebleau tylko, gdzie młoda pokojówka zajazdu przekonywa go natychmiast, że nie wszystkie kobiety mają w miłości wykwintną obojętność p. de Burne. Oto cały romans; jest on okrutny, ale jam temu nie winien. Niektórzy z mych czytelników, ci, na których sympatyi najwięcej może mi zależy, z łagodnym wyrzutem nieraz się użalają, że im nic budującego nie daję, że nie mam słów dla smutnych pocieszenia, wiernych zbudowania i grzesznych zbawienia.
Nie należy winić mnie za to, że tyle goryczy i smutku ukazywać im muszę. Myśl współczesna bo jest dziwnie cierpka: literatura nasza nie wierzy już w dobro. Czy to w utworach marzyciela Lotiego, czy intellektualisty Bourgeta, czy zmysłowca Maupassanta, na różne tony dźwięczy ta sama smutna nuta rozczarowania. Niema już owych Clelij i Mandan, cnotą zwyciężających słabości ducha i zmysłów. Sztuka XVII. wieku wierzyła w cnotę, przynajmniej aż do Racine’a, najśmielszego, najprawdziwszego i może pod pewnymi względami najniemoralniejszego z naturalistów. W wieku XVIII. sztuka wierzyła w rozum. Wiek XIX z Chateaubriand’em, George Sand’em i romantykami wierzył z początku w namiętność, obecnie wraz z naturalistami wierzy tylko w istynkt.
Na fatalizmie przyrody, na determinizmie powszechnym zasadzają najwięksi nasi powieściopisarze rdzeń myślowy i akcyę swych utworów; jedynie Alfons Daudet zdaje się niekiedy przyznawać rodzaj opatrzności wszechświatowej, imperatyw kategoryczny, coś, co przyjaciel jego, Gambetta, nieco radykalnie nazywał wewnętrzną sprawiedliwością rzeczy. Inni są najczystszej wody sensualistami, głęboko smutni tym bezdennym epikurejskim smutkiem, wobec którego smutek człowieka wierzącego jest prawie radością. Jest to fakt i muszę go rad nie rad, zaznaczyć, tak, jak mnich Raul Glaber notował w swej kronice głody i zarazy swego strasznego stulecia.
Maupassant nigdy nam nie schlebiał, bez skrupułu gwałcił nasz optymizm, ranił nasze marzenia o ideale. A czynił to z taką szczerością i prostotą, że zbytnio nie miało się doń żalu. Nie rezonuje, nie przekomarza się w subtelnościach, ma taki potężny talent, taką pewność ręki, taką śmiałość, że trzeba godzić się na wszystko, co mówi i czyni. Z umysłu, czy bezwiednie w tej ostatniej powieści przedstawił i sam siebie, bo niepodobna nie poznać autora Bel Ami w tym Gastonie de Lamarthe, obdarzonym dwoma bardzo prostymi zmysłami: dokładnem widzeniem form i instynktowną intuicyą skrytych przyczyn. Portret Gastona de Lamarthe, czyż nie jest w każdym rysie wizerunkiem Maupassanta?

»Gaston de Lamarthe był przedewszystkiem pisarzem, nielitościwym, okrutnym pisarzem; jego spostrzegawczy wzrok chwytał obrazy, pozy, ruchy, z dokładnością i szybkością aparatu fotograficznego. Posiadając niezwykłą przenikliwość i obdarzony, jak wyżeł węchem, tym specyalnym zmysłem pisarskim, od rana do nocy zbierał i notował spostrzeżenia zawodowe«.

Z tem wszystkiem jednak, czy Michalina de Burne jest tem, czem autor chciał ją uczynić, czy jest typem kobiety współczesnej? Przyznaję, że jest kobietą nową przez swe tualety, graciki, zegar umieszczony w karetce, — choć np. w podobnej powieści Bourgeta bohaterka zegarek swój specyalnie sprowadza z Anglii, — przez to, że ubiera się w magazynie D... jak aktorki z Gymnase i damy z plutokracyi. Nie śmiem odmawiać oryginalności jej przepaskom z gwoździków, girlandom niezapominajek i trzem storczykom u gorsu, które świadczą raczej o guście papużki z południowej Ameryki, niż o zalotności kobiety, zrodzonej na brzegu Sekwany »w prawdziwym kraju chwały«. Ale to są kwestye bardzo trudne, na których znam się daleko mniej, niż na spoistości i barwie stylu. Widzę — i jest to punkt ważny — że przez te swoje »upstrzone« suknie, w których się więzi, przez te suknie »chronicielki zazdrosne, tamy kunsztowne i zalotne«, w które się ubiera nawet idąc na schadzki, p. de Burne przypommina Paulette Gyp’a i ową p. d’Houbly, której suknia zapinała się na 60 guzików, nie licząc haftek. I jestem naprawdę przekonany, że p. de Burne jest kobietą bardzo nową i bardzo od natury daleką. Jest też bardzo nowa, przez rodzaj swego umysłu, swój wyraz twarzy, przez to coś, czego określić nie umiem, a co właściwie jest wszystkiem.
I zgadzam się, że jest typem kobiety nowej, jakiemi są teraz wszystkie one, a jakich, dodajmy, jest bardzo mało; jest typem kobiety, którą wytworzyło próżniactwo, bezczynność, przesyt — te zaś są mniejszością tak znikomą, że liczebnie nie mogą być brane w rachubę, choć one tylko są widoczne, błyszcząc na powierzchni społecznej, jak lekka, srebrzysta pianka. One są połyskującym bryzgiem na szczycie głębokich fal ludzkości. Ich zadaniem błahem a potrzebnem jest tylko — być na widowni. Dla nich istnieją niezliczone wyroby przemysłu, kwiat pracy ludzkiej, dla podniesienia ich wdzięku i urody tysiące robotników tkają kosztowne materye, rżną drogocenne kamienie i złoto. Służą one ludzkości bezwiednie i mimowoli, są dziełami sztuki i z tego powodu zasługują na podziw i uznanie miłośników poezyi i piękna cielesnego.
Ale taka kobieta stoi zupełnie na uboczu: obyczaje jej są jej wyłączną właściwością i nie mają nic wspólnego z obyczajami nierównie prostszymi i trwalszymi całej masy ludzkiej, która spełnia wzniosłe a ciężkie zadanie: zarabia na chleb codzienny. Tam to, w tej masie pracującej są prawdziwe obyczaje, prawdziwe cnoty i wady narodu.
Co do pani de Burne, której racyą bytu jest tylko jej szyk, — spełnia ona swe zadanie społeczne ubierając się w piękne suknie; nie żądajmy od niej nic więcej. — Pan de Mariolle był bardzo nieostrożny, że ją pokochał i żądał, by osoba, której jedynym obowiązkiem jest kult własnej piękności, zaparła się siebie i wyłącznie do niego należała. Cierpiał nad tem srodze, a mała posługaczka z Fontainebleau nie mogła go pocieszyć. Jeżeli szuka pociechy, radzę mu czytać Naśladowanie Jezusa Chrystusa. To książka pomocna. Cherbuliez mówił mi kiedyś, że musiał ją pisać człowiek, który znał świat i miłość. I ja jestem tego zdania, inaczej bowiem nie mógłbym wytłomaczyć sobie takich dreszczem przejmujących myśli, jak np. »Często pragnąłbym był milczeć i nie być między ludźmi«. Pan de Mariolle się nie zawiedzie, odczuje natychmiast, że i ta książka jest księgą miłości. Niech otworzy ten skarbiec mądrości ludzkiej, a znajdzie tam taką przestrogę:
»Nie wspierajcie się na trzcinie, którą lada wiatr miota i nie polegajcie na niej, bo ciało wszelkie jest jako trawa, a chwała jego przemija, jak kwiat polny«.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jacques Anatole Thibault i tłumacza: Ludwik Bruner.