<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Pod włoskiem niebem
Podtytuł Fantazja
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XIII.

Lud się na Corso gromadził. Po ulicy biegał człowiek. Starzec to już, obdarty, pół nagi, z łysą głową, z krwawym wzrokiem, ze ściśnionemi pięściami. Na nim łachman, na łachmanach kwiaty poprzyczepiane, na skostniałych palcach pierścienie, na szyi jego łańcuch złoty, bukiet w ręku.
To Maledetto, szalony, pokutuje znowu za grzechy tajemniczej młodości swojej. A lud biega za nim ciekawie, jak w czasie karnawału za wozem Pulcinella, jak w nabożeństwa za processją. Bo jemu wszystko dobre, byle wrażenie dostać, byle mu się tam w piersi czemkolwiek rozkołatało.
Ale czegoż tak szaleje Andrea?
Posłuchajcie rozmowy ludu i krzyku starca.
— Signor Andrea oszalał — powiada Milanese z ganku — ja tylko wiem dla czego?
— Dla czego Bartolo? — pyta Annunciata.
— On miał kochankę.
— A! a! — zaśmiała się Charita, Annunciata i Madona. — Signor Maledetto kochankę? kiedyż to stare pnie spruchniałe mają kochanki?
E vero! — poważnie powiada Bartolo — miał kochankę. Kupił ją za wielkie pieniądze. —
— A chybaż.
— I trzymał pod kluczem.
— Naturalnie, inaczej by jej nie miał.
— A kupił ją drogo, drogo; mówią, że gdy do targu przyszło, dziewczynę postawili na jednej stronie szali, na drugiej kładli worki ze złotem, aż złoto przeważyło.
— A to złoto — spytała Annunciata — nie dla niej było?
— Nie, naturalnie że nie! dla kupca, co ją z sieroty wychował.
Fortunato!
— Kupiec uciekł, Andrea zamknął swój skarb w domu. — Ale się nim nie cieszył długo... Malarz ją malował, rozkochał, namówił i wykradł.
— A Maledetto.
E matto. Oszalał. Patrzajcie! patrzajcie!
Starzec biegał ulicą i zatrzymywał z kolei przechodniów.
— Widziałeś Pepitę? Tędy poszła. — Oddaj mi Pepitę. — Niektórych cisnął za gardło i szamotał się z nimi, pieniąc ze złości.
A chłopcy ulicznicy wykrzykiwali do koła skacząc:
— O tu — o tu Pepita! O tam poszła, patrzajcie! o tam!
I Andrea rwał się na wszystkie strony. Nagle jakby siłą niewidomą pchnięty, poskoczył szalony w środek ulicy, pod koła wozu, który mułem strojnym w brząkania zaprzężony, z wolna postępował.
Na wozie tym wysokim o dwu kołach, strojny w oliwkową aksamitną suknię, całą nabitą guzami, siedział podżyły mężczyzna dumnej postaci.
— Paolo, Paolo! oddaj mi Pepitę, przeklęty, wszakżem ci za nią zapłacił, wszak zabrałeś złoto moje — oddaj mi ją, oddaj ją!
I tak gwałtownie uczepił się starzec rękami za koła wozu, tak straszliwie krzyczeć począł, że lud obstąpił ich, a muł w dzwonki i wstęgi strojny zatrzymać się musiał.
Paolo z zaiskrzonym wzrokiem dobywał już sztyletu, gdy przecie starca oderwano od wozu. A Andrea łysą głową bijąc o bruk, szarpał się jeszcze wołając:
— Pepita! — Tym czasem zacięty muł krok postąpił, ale za tłumem przejść nie mógł. Paolo próżno wołał:
— Miejsca, miejsca — trochę miejsca! panowie! — Nikt nie ustępował, bo ciekawość skupiała wszystkich.
I powtórnie wyrwawszy się z rąk trzymających go, podbiegł Maledetto; z tyłu przyskoczył, za szyję Paola pochwycił, a zawisnąwszy tak, krzyczał swoje:
— Pepita! — Szarpany muł począł się rzucać na wszystkie strony i srożyć, a rozpychając skupionych, puścił się cwałem ulicą. — Andrea ciągle wisiał ściskając za gardło Paola i wołając:
— Pepita! — Napadnięty, napróżno chciał się bronić sztyletem, nie mógł ręką dosiądz starca, który co chwila silniej go cisnął. Już żyły powybiegały mu na twarz, i oczy wychodziły z powiek, gdy wysilony starzec padł na kamienie... — a wóz poleciał dalej.
Taka była siła szaleństwa w starcu, że pomimo znużenia, pobiegł dalej jeszcze zawsze wołając swoje i napadając po drodze, póki nie stracił z oczu wozu Paola i wyczerpnąwszy ostatek rozpaczy, nie zachwiał się i nie siadł pod murem.
Naówczas dziwnie zmieniło się obłąkanie jego, bo zdało mu się jakby był w domu, w oświetlonych salach pałacu swego i cisnął do piersi Pepitę.
— Pepita! najdroższa — mruczał. — Widzisz te skarby, te złota stosy, te marmury i bronzy, te mistrzów arcydzieła. Niema w Rzymie drugiego bogacza jak ja. — A wszystko to twoje — wszystko. — I powiedz tylko czego żądasz, a dam ci! choćbym miał jak ciebie na wagę złota kupić, z antypodów sprowadzać. — Powiedz moja królowo. Słówko, słóweczko jedno, rozkaż, a za ten pocałunek niebiański dam ci pół świata rozkroiwszy go na dwoje. — Zdejmę ci księżyc z nieba i zawieszę na piersiach twoich, dam ci słońce do pierścionka. — Kupię dla ciebie Kolosseum i pokryję dachem szklannym, żebyś miała gdzie się przechadzać zimą. — O! wszystko dla ciebie mój aniele. — Bo ty mnie kochasz, bo czuję cię na mojej piersi. — Usypiasz! Cyt! cyt! Cicho — cicho. Nie dzwońcie, nie jedźcie, nie gadajcie — ona spi. — O! na mojej piersi! Cicho — Tybr za nadto głośno szumi, zasypać tę rzekę. — Słyszycie. — Myśmy oboje młodzi, szczęśliwi — zakochani! Głupi Paolo, gdyby on był chciał, dałbym mu był za ciebie dwoje tyle, stokroć tyle — wszystko! — A on cię przedał za odrobinę pieniędzy! — Cha! cha!
— Co za słodki pocałunek! — powtarzał, przytulając się do muru. — O! Guido! Guido! nigdyś ty takiego nie odmalował anioła! Zasłońcie firanki, drzwi pozamykajcie — jak ją zobaczą to mi ją ukradną. — Torlonia gotów więcej zapłacić, a bogatszy odemnie. — Królowie i książęta wyszlą wojska swoje i zdobędą Rzym, aby ją mieć. — O! Pepita! to Venus Medycejska żywa, usnęła na mojej piersi — to Galatea. — Serce nie bij tak prędko, bo pękniesz, a potrzeba mi cię na jutro...
Tak szalał biedny starzec. I znowu lud skupiony słuchał ciekawie jego nieporządnej mowy, jak słucha lazzi’ch Pulcinella, jak czyta chciwie rozmowy Paskina i Marforio. Tylko Annunciata jedna łzy miała w czarnych oczach.
Povero! szepnęła. — Jakże on kochał! nie, nie, tylko szaleni tak kochać mogą. — I smutno jej się zrobiło myśląc, że nikt tak jak ten obrzydliwy starzec kochać nie potrafi.
Słudzy Andrea, od dawna biegający za nim, zbliżyli się w tej chwili ku niemu. Dał się wziąć im spokojnie, usypiał powoli łudzącem kołysany marzeniem.
— Aniołku! Pepito! Spij dziecię moje — cicho! — szeptał krzyżując ręce na piersiach, jakby ją tulił do siebie. — Cicho!...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.