<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Poddasze
Pochodzenie Gomulickiego Wiktora wiersze. Zbiór nowy
Data wyd. 1901
Druk Drukarnia A. T. Jezierskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Wiktor Gomulicki
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.
PODDASZE.
I.

Cześć świątyni! Jej wieże, co w obłokach giną,
Stroi gotyk misternych ozdób plątaniną.
Nad wrotami lśni okno różnofarbnem kołem;
A nocą, pod sklepieniem, gdy kościół otwarty,
Roją się, jak mrowisko, cheruby i czarty:
Świat blasku i świat cienia, pomieszane społem.

Lecz mych oczu nie nęcą w głaz zaklęte cuda,
Silnych wieżyc wysmukłość, wiotkich rzeźb ułuda,
Jasność pełna otuchy i mrok pełen strachu;
Duch mój bliżej przypada, gdzie świeży a krzepki
Głos dziewczęcy wypływa z poddasznej izdebki,
Zawieszonej, jak ptaszę, na krawędzi dachu.

Jeśli świątynia słońcem, izdebka jest gwiazdką,
Lecz ja nad dąb olbrzymi wyżej kładę gniazdko;
Milszy mi szept wietrzyka, niż ryk huraganu;
I gdy mi przepych morza staje się widomy,
Przekładam drobną mewę nad skał wielkich złomy
I ćwierkaniu jaskółki nad szum oceanu.



II.

Cudna ustroń! Wśród bluszczów przezroczystej siatki
Błyska małe okienko przystrojone w kwiatki,
Z szybami, które promień poranku rozżarza;
Trzy gwoździe podtrzymują zazdrostkę zieloną,
Która przed żarem słońca słabą jest ochroną,
A otwiera się, nakształt dużego wachlarza.

Za oknem, tuż przy rynnie, gdzie się kot wygrzewa,
Rośnie lilia, i falą do izdebki wlewa
Blask i zapach swej białej, przeczystej korony;
Korzeń jej tkwi w wazonie, barwionym błękitnie,
Na którym błyszczą pawie, i uroczo kwitnie
Świat fantazyi, przez bladych chińczyków wyśniony.

Chwilami, w mroku celi przebiega i błyska
Cień o kształtach kobiety a barwach zjawiska,

Dziewczątko rozśpiewane, wesołe a hoże.
Mówią, że to sierota, sama pośród ludzi.
Jednak czasem w jej oczach taki blask się budzi,
Jakby przywykły patrzeć wprost w oblicze Boże.

Dość ją ujrzeć, by poznać jak czysta i święta;
Jej serce nie zna burzy, wzruszeń nie pamięta;
To ptaszę nie spotkało się jeszcze z potrzaskiem;
Z dziewiczej duszy nie spadł ani jeden listek,
Motyl ma na skrzydełkach złoty pył swój wszystek,
Na kwiatku perła rosy świeci pełnym blaskiem.

Z wnętrza cichej izdebki gdy wybiegnie oko,
Promieniem swoim przestrzeń ogarnia szeroką:
Plac, przechodniów, niewiasty z dziećmi rozśmianemi,
Tłum korny, co świątynię mijając, przyklęka,
Czoła, które uliczna rozjaśnia piosenka,
Wszystkie odblaski niebios, wszystkie echa ziemi.

Wokół czystej dzieweczki, jak wokół świątyni,
Wszystko skromnie a składnie powinność swą czyni.
Pszczoła znosi miód słodki, kwiat rozlewa wonie,
Wieża daje cień chłodny półomdlałym trawom,
A nocą, wprost okienka, wierna Bożym prawom,
Wypływa złota gwiazda i w błękitach tonie.

Szyję dziecka, co barwą kwiatom lilij sprosta,
Przystraja nie haft drogi, lecz chusteczka prosta,
W węzełek zadzierzgnięta skromny a uroczy.
Na czole niema pereł, lecz i zmarszczek niema;
Twarz źrenice gwiazdami rozwidniają dwiema —
Co zasie po brylantach gdzie iskrzą się oczy!

III.

W cichym kącie pościółka biała choć uboga;
Przy niej „Żywoty Swiętych”, książka pełna Boga,
Jedyny sprawiedliwych i mężnych panteon;
A nad szarym kominkiem, z podniesioną głową,
Między obrazkiem Maryi i palmą kwietniową,
Przytwierdzony do muru śpilką — Napoleon.

Orzeł w tak lichej klatce! — Czemużby nie? — W ciszy
I rozkosznym spokoju, jakim gniazdko dyszy,
Tuląc do siebie dziecko przystrojone w kwiaty,
W miejscu, gdzie mieszka szczęście, świętość i otucha,
Sprzecznym tonem wieszczego nie obraża ucha
Grzmot, jakim pod Austerlitz huczały armaty.

Tuż przy wielkim cesarzu, w rannej zorzy złocie,
— Pamiątko! co łzy dumy wyciskasz sierocie! —
Połyska krzyż zasługi, świetny chociaż mały;
Puścizna po żołnierzu, cichym bohaterze,
I po ojcu, co dziecka zpoza grobu strzeże,
I skroń jego ubiera w blaski własnej chwały.


IV.

Krzyżu napoleoński! bohaterskie cacko,
Za którem nasi ojce biegli w bój junacko!
Wieńcu, w którym się słońce z wawrzynami para!
Bonaparte, wysoko wzniósłszy znamię twoje,
Tą relikwią wiódł tłumy na świata podboje,
A gdy działa umilkły, wołał: — Do mnie, wiara!

I przypinał krzyż złoty na piersi zwycięzkiej,
Łzy ciekły mu po twarzy marmurowej, męzkiej,
A pułk stał, uwielbiając w milczeniu półboga;
Zdało się, że on własne wszczepia weń natchnienie,
Że z piersi, której dotknie, buchają płomienie,
Zbawcze dla walczącego, śmiertelne dla wroga.

V.

Rankiem śpiew, a po śpiewie: do pracy, aniołku!
Dziewczyna wspiera nóżki na słomianym stołku,
I szyje, kraje, dzierzga z dziecięcym zapałem;
A gdy z myślą o Bogu skroń nad pracą skłania,
Święte choć proste dzieło pełniąc bez szemrania,
Anioł ciszy swem skrzydłem nakrywa ją białem.

Izdebkę przed burzami dłoń zasłania Boska;
I gniazdko, gdzie światowa nie postała troska,
Gdzie wszystko pełne wdzięku, świętości, zachwytu
Kryje duszę tak jasną i czystą wśród łona,
Że gdy się ku niebiosom wzbije rozmodlona,
Najlżejszą nawet skazą nie plami błękitu.

Szczęśliwa... zdala od niej wszelkie wrogie moce...
Niestety! wąż śpi w kwiatach, czerw toczy owoce;
By życie zaćmić, dosyć jednego spojrzenia.
Duch złego może stanąć i w blaskach gromnicy,
A ciekawość, draźniąca płochą myśl dziewicy,
W groźną ranę w niewieściem sercu się przemienia!

Na półce, wśród pokrytych kurzawą rupieci,
Leży książka, stek brudów i duchowych śmieci,

Przez gościa rozpustnego trafem zapomniana;
Z jej kart, pełnych bezwstydu, zeszły wiek przemawia,
Wiek, w którym rządził Wolter, ten gieniusz bezprawia,
Wysłany między ludzi z misyą od szatana.

VI.

Epoko wyuzdania i krwawego plonu,
Wrząca orgią szaloną jeszcze w chwili skonu!
Bezbożny i plugawy wieku osiemnasty!
Społeczności, przekleństwem zdruzgotana Bożem,
Co krusząc sceptr i szpadę pod oprawcy nożem,
Na miejsce miłosierdzia siałaś w sercach chwasty!

Biesiado, rusztowania widziadłem przerwana!
Świecie, coś drwił z Chrystusa, a wielbił szatana!
Hańba wieszczom twym, twórcom sofistycznych grotów!
Ich chwała jest świadectwem twej dzikiej niewiary,
A jak z wrzątku powstają zamglone opary,
Tak ich blask ze społecznych zrodził się przewrotów!

VII.

Barko! od czarnych głębin krokiem przedzielona!
Dziecię, którego serce śpi jeszcze wśród łona!
Nieszczęsna córko Ewy! biedny miejski kwiatku!
Wolter — grzech i pokusa, cynizm i zwątpienie —
Wolter włóczy za tobą swych źrenic płomienie,
Czając się, jak wąż w trawie, w twym zacisznym światku.

Drżyj! ten mędrzec wykrętny zna życia kałuże!
Drżyj! pod jego oddechem mrą dziewictwa róże!
Złote gwiazdy on gasi i anioły strąca!
Ileż razy, chwyciwszy ofiarę do sideł,
On darł pióro po piórze, z tych anielskich skrzydeł,
Na których dusza w niebo ulatuje drżąca!

Twego serca on liczy ciche uderzenia
I zawsze się wzrok jego dziko rozpłomienia,
Gdy choć jednę myśl złowi niepłynącą z Bogiem;
A jak wilk, przy owczarni kołujący w mroku,
Tak chwilami, widoczny tylko wieszcza oku,
Szatan zęby wyszczerza za izdebki progiem.

VIII.

Strzeż się! Jeśli tę książkę brudną weźmiesz w dłonie.
Uczujesz wraz, jak boskość zamiera ci w łonie.
O zmroku w twych marzeniach niepokój zagości,
Ujrzysz przez sen karocę suto wyzłacaną,
A gdy z widzeń kuszących wytrzeźwi cię rano,
Pustym śmiechem przywitasz myśl o niewinności!

Już odtąd czystych westchnień gniazdko nie usłyszy,
Porzuci je lękliwie trwożny anioł ciszy...
Sen zbiegnie z twoich oczu, z ust śpiewka wesoła,
A duch, porwany wirem gorączkowych marzeń,
Będzie błądził po piekle rozkoszy i wrażeń,
Które chryzmat dziewiczy zetrą z twego czoła!

IX.

Ale od czarnych duchów krzyż ojca cię strzeże,
Pamiątka po umarłym i po bohaterze —
O! zaufaj mu z wiarą, aniele kuszony!
Zaufaj też i lilii, swej anielskiej siostrze,
Której kwiatów przeczystość i wonie najsłodsze
Łączą się z twem dziewictwem, jako zgodne tony.

Zaufaj cichym duchom z gwiazdami u czoła,
I chórom świętych Pańskich pod nawą kościoła,
I białej gołębicy, niewstrzymanej w locie,
I dźwiękom organowym, mrącym w cichem łkaniu,
I świątyni, marzącej nocą i w zaraniu,
I niebiosom tonącym w lazurze i złocie.

Zaufaj lśniącej igle, która ci, wśród ciszy,
I w modlitwie i w trudach wiernie towarzyszy,
I mówi: — Pracuj, dziecko, bo w pracy zbawienie!
Stwórca obdarzył pracę dwojgiem pięknych dzieci:
Cnotą, co przez wesołość miłym blaskiem świeci,
I wesołością, z cnoty biorącą promienie.

Tych głosów tajemniczych słuchać ci potrzeba,
Co płyną z tchnieniem wiatru, nadlatują z nieba
I do izdebki chmurą przesiąkają mglistą;
Kroplami krysztalnemi rosa je wydzwania,
I powtarza je ptactwo w godzinie świtania,
A wszystkie mówią zgodnie: — Bądź czystą! bądź czystą!

Bądź czystą jak jutrzenka, jak niebo, jak fala,
Jak gniazdo, co się wrzawą zapowiada zdala,

Jak źdźbło trawy złocistej między jarem zbożem,
Jak gwiazda, jak kwiat biały, co się zwiesza z drzewa,
Jak wszystko, co się śmieje, jak wszystko, co śpiewa,
Jak wszystko, co zasypia w ukojeniu Bożem.

Bądź cichą. Cisza serca wykwita na twarzy.
Spokój jest nimbem mędrców, duchowych mocarzy.
Bądź wesołą. Kto wierzy, nie patrzy surowie.
Jednym z odblasków nieba jest uśmiech niewieści,
A wesołość to promień, którym duszę pieści
Światło gwiazdy niebieskiej, co się Prawdą zowie.

Wesołość jest dla ducha złocistą przepaską
I skrywa twarz natury uśmiechniętą maską.
Bóg gniazdem świegotliwem stare mury wieńczy,
Pośród krzewów kwitnących szczątek gmachu ginie,
Bo nawet grobom zimnym i martwej ruinie
Potrzeba ruchu, światła i szaty młodzieńczej.

Bądź dobrą. Dobroć serca za skarby ci stanie.
Stwórca i dla grzeszników miewa zmiłowanie,
A jest bratem tych, których nie tknęła pokusa.
Z tej jednej tylko cnoty, która złość zwycięża,
Duszę sprawiedliwego wykował on męża,
Jako niebios kopułę z jednego turkusa.

Tak czyniąc, na skroń gładką weźmiesz znamię Boże,
Białym liliom dorównasz w blasku i pokorze,
I przed nieczystych widzeń opędzisz się zgrają;
A wiodąc łódź do portu, życie do spokoju,
Sercem do tych się wzniesiesz, co, wytrwali w znoju,
Modląc się w każdy wieczór, w każdą noc sypiają!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Wiktor Gomulicki.