Podpalaczka/Tom III-ci/XXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom III-ci
Część druga
Rozdział XXIV
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.

Od chwili przybycia Maryi Lucyan stał jak na mękach, a cierpienie to jego zwiększało się z każdą minutą. Co zaś do Łucyi, ta o niczem nie wiedząc, nie mogła pojąć przyczyny nagłego pomięszania panny Harmant. Marya zbliżyła się ku drzwiom.
— Zatem pobierzecie się wkrótce? — zapytała, zwracając się ku dwojgu obecnym.
— Mówiłem o tem wszystkiem ojcu pani, jak to było mym obowiązkiem — odrzekł Labroue.
— Jakto? mówiłeś pan o tym zamiarze memu ojcu? — pytała Marya ze zdziwieniem.
— Tak, pani.
— Kiedy?
— Przedwczoraj.
— A ha! to dobrze — odpowiedziała. — Życzę wam szczęścia obojgu. To jednak nie przeszkodzi ci Łucyo dla mnie pracować — dodała, zmieniając nagle ton mowy. — Liczę na twoją punktualność.
— Nie zawiedziesz się, pani.
— Żegnajcie więc!
— Lecz pani jesteś znużoną, pozwól mi odprowadzić się do powrozu.
— Nie, nie!
— Lecz proszę...
— Nie nalegaj! — zawołała niecierpliwie milionerka — przykrość byś mi tem zrobiła. Zostań przy panu Lucyanie... on jutro wyjeżdża... nie należy ci pozbawiać go swej obecności. Czy pan zobaczysz się z mym ojcem przed wyjazdem, panie Labroue?
— Nie, pani.
— Nic mu pan nie masz do powiedzenia? Żadnych objaśnień nie będziesz potrzebował od niego?
— Żadnych; odebrałem szczegółowe rozporządzenia, do których z całą ścisłością się zastosuję.
— Zatem szczęśliwej podróży, panie Labroue! Do widzenia, Łucyo!
I szybko wybiegła, pozostawiając dziewczynę osłupiałą wobec zagadki, jakiej rozwiązać nie zdołała.
Lucyau uczuł się być owładnięty litością dla owej córki milionera, która pomimowolnie z jego przyczyny tak srodze cierpiała.
— Co to wszystko znaczy?... powiedz mi — pytała Łucya, zwracając się do Lucyana. — Dlaczego panna Harmant, wszedłszy tu i zobaczywszy nas razem, zmieniła nagle wyraz twarzy, zachwiała się, pobladła?... Dlaczego ona, tak zwykle dla mnie łagodna, dobrotliwa, przybrała ten mowy szorstki, wyniosły, jakiego nigdy dotąd u niej nie dostrzegałam? Dlaczego jej słowa przepełnione były goryczą i jakby cierpką ironią?... Dlaczego wreszcie, przybywszy tutaj na pogadankę, odjechała tak prędko z załzawionemi oczyma, w których tkwiły zarazem błyskawice gniewu?...
— Nie wiem — odrzekł Labroue, nie chcąc wyjawieniem prawdy zasmucać serca swej ukochanej, mówić jej o propozycyach Harmanta, jakiemi z blaskiem milionów zaświecił przed jego oczyma. — Panna Marya, jak ci wiadomo, jest słabo wirem, rozpieszczonem dzieckiem... Fizyczne cierpienia, którym podlega, oddziaływają na jej stan moralny; doznała widocznie piersiowego ataku, skutkiem przebycia sześciu pięter, co spowodowało jej rozdrażnienie. To tylko usprawiedliwia ten dziwny sposób zachowania się, który i ja zauważyłem wraz z tobą.
— Rzeczywiście... dziwnem było jej zachowanie się... bardzo dziwnem — odpowiedziała Łucya, opuszczając głowę w zadumie.
— Przyznają to — rzekł Labroue — lecz wreszcie, co nas obchodzą dziwactwa tego biednego dziewczęcia, dotkniętego newrozą, mimo swych milionów. — Pożałujemy jej, nie myśląc o tem już więcej... Niechaj jej odwiedziny nie psują nam dzisiejszej szczęśliwej niedzieli. Możebyś wyszła ze mną na przechadzkę? — Najchętniej. Czuję potrzebę wytchnienia na świeżem powietrzu, lecz pod pewnym warunkiem...
— Że powrócimy, nim matka Eliza nadejdzie.
— Tak... A o której godzinie zwykle przychodzi?
— Pomiędzy piątą i szóstą.
— Wrócimy na czas. Przechadzka nasza nie potrwa zbyt długo.
— Dobrze... Za powrotem zajmę się przygotowaniem obiadu i wieczór przepędzimy razem. A teraz pójdę się ubrać — dodało dziewczę z rozpogodzoną twarzą.
— Idź, będę na ciebie oczekiwał.
Łucya weszła do gabineciku, który jej służył za sypialnię, gdzie przebrawszy się, wróciła do narzeczonego. Oboje wyszli razem z domu przy ulicy de Bourbon.


∗             ∗

Owidyusz, osłupiały niespodziewanem spotkaniem swojej mniemanej kuzynki, zapytującej odźwierną o Łucyę szwaczkę, wybiegł, jak wiemy, spiesznie z podwórza. Dopadłszy fiakra, rozbudził drzemiącego na koźle woźnicę.
— Gdzie mam jechać? — zapytał tenże.
— Na ulicę Clichy?
— Jakże, wszystko idzie dobrze?
— Dobrze, jedź! — odpowiedział Soliveau i wspiął się w głąb powozu. — Nie mam potrzeby czatowania dłużej w tej okolicy — rzekł sam do siebie. — Wiem, o czem wiedzieć pragnąłem, a co do reszty, muszę pomówić z moim pryncypałem. W owej bytności Maryi u szwaczki kryje się coś niezwykłego. Lucyan Labroue nie chce zaślubić córki Harmanta, a ona przyjeżdża w odwiedziny do tej, u której on się właśnie znajduje. Miałżeby traf zrządzić owo spotkanie i co z tego wyniknie? Nie posiadam tyle przebiegłości, abym rozwiązać zdołał tę tajemnicę; ale mój kuzyn kochany jaśniej może będzie widział w tym razie. Przedewszystkiem więc z nim porozumieć się należy.
Przybywszy na wskazane miejsce, zapłacił woźnicy, a wdziawszy swe zwykłe odzienie, udał się do restauracji Ojca Lahire, gdzie stałym był gościem.
Powróćmy jednak do Maryi Harmant.
Wyszedłszy z mieszkania Łucyi, którego drzwi gwałtownie zatrzasnęła za sobą, córka milionera zatrzymała się na przedziale wschodów, przyłożywszy obie ręce do gardła, jak gdyby dla powstrzymania łkania, które gwałtem wybuchnąć chciało z jej piersi. Następnie otarła czoło zroszone kroplami potu, a walcząc z osłabieniem, owładającem jej duszę i ciałem, zeszła ze schodów, minęła podwórze i wsiadłszy do powozu, rozkazała stangretowi jechać do pałacu.
Rzuciwszy się w kąt karety, zapuściła na twarz woalkę, dozwalając teraz łzom płynąć swobodnie.
Przybywszy na ulicę Murillo, udała się wprost do ojcowskiego gabinetu; przed wejściem tam jednak przywołała całą uwagę, nakazując milczenie gwałtownym uderzeniom serca, poczem nagle otworzyła drzwi i weszła.
Harmant siedział przed biurkiem zapełnionem papierami; posłyszawszy szelest, zwrócił się ku drzwiom. Na widok bladej twarzy swej córki, jej rysów zmienionych, oczu zaczerwienionych i od płaczu nabrzękłych, ogarnęła nim trwoga. Przerażony podniósł się i podszedł ku niej.
— Dziecię! moje dziecię! — pytał — co tobie?
Marya skończyć mu nie dozwoliła.
— Oszukałeś mnie, ojcze — wyjąkała głucho — skłamałeś! Lucyau nie kocha mnie... On inną kocha i tamtą zaślubi!
Milioner zadrżał od stóp do głowy, jakby rażony piorunem.
— Maryo! — zawołał — zkąd ty wiesz o tem. Jeżelim ukrywał przed tobą tę miłość to dla tego, że postanowiłem ją zwalczyć wszelkiemi sposobami, a co postanowię, spełnić się musi. Kto odkrył ci tajemnicę jakiej znać nie powinnaś?
— Kto odkrył?.. Ta, którą on kocha... która jest dumną z jego miłości! Ona o swojem szczęściu rozgłasza na wszystkie strony, a on... który to słuchał... on! niezaprzeczył jej słowem, ni jednem gestem. Ha! cóż... źle jestem powiadomioną? — wołała z rozpaczą — chcesz może ojcze dalej jeszcze mnie łudzić?..



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.