Poezye. Serya trzecia/Dziecię wieszczek, nowella w trzech pieśniach z Pawła Heysego/Pieśń trzecia

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Heyse
Tytuł Poezye. Serya trzecia
Podtytuł Dziecię wieszczek, nowella w trzech pieśniach
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1887
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Konopnicka
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
Pieśń trzecia.


Za każdym wzlotem w ślad idzie znużenie;
Za szałem — niemoc; w zwykłym biegu rzeczy,
Wzniosłe — powszedniość otacza jak cienie,
A bohaterom duch Tersyta przeczy.
Tak i ja czasem daję zezwolenie,
By Hussejn mówił, choć uszy kaleczy,
Prawiąc wam rzeczy takie, na mą duszę,
Że sam za niego rumienić się muszę.

Naprzykład takie, jak wyżej, gadanie,
Którego dłużej nie mogłem już znosić,
To: „złe konieczne” czy gburowi panie
Przebaczyć zechcą? Muszę je przeprosić.
Słysząc szyderców i pochlebców zdanie,
Że prawda w środku — słusznie można wnosić:
„Złem” nie jesteście, wszakże „koniecznością”
Prawdziwy mędrzec uzna was z trudnością.

Ktoś, kiedyś, nazwał was „upojeń czarą”
Przy uczcie życia, wy — to słodki trunek!
Lecz nawet dobre — dobrem jest pod miarą.
Do głowy nieraz idzie pocałunek.
I święty Paweł rozkosz zwie przywarą,
Choć na wzmocnienie — konieczny warunek —
Zaleca puhar. Któż grona przeklina,
Gdy go odurzą flasze pełne wina?

Wszak z tem się drażnim, co nam miłe bywa:
Pozna uroki kobiet, kto je łaje.
Cała Hussejna wymowa złośliwa
Zdradza słabostkę i lekkie zwyczaje.
W czarnej swej skórze, prostak ten ukrywa
Właściwe sobie cnoty, choć się zdaje
Teraz bezczelnym, rozpustnym, cynicznym,
Nie zawsze bywał tak pessymistycznym.

Niegdyś go w smutek pogrążała błogi
Wełnisto-włosa piękność pokolenia;
Lecz odkąd handlarz dusz porwał ją srogi,
Wygasł żar tego czarnego płomienia.
Dziś zna „kobiety” tylko w liczbie mnogiej.
Czas jednak, czarną swą żagwią zniszczenia,
Czarnej sylwetki nie starł z czarnej duszy.
Łatwo więc miłość, choć cudza, go wzruszy.

I chociaż zaraz chrapnął prawowiernie,
I siedem długich godzin spał głęboko,
Ciekawość jednak kłuła go, jak ciernie,
Czy też odszukał książe modrooką?
Posępność pana drażni go niezmiernie.
„Przepadła!” mówi zgasłe jego oko.
„Zostaw mnie!” Ręką dał mu znak odprawy
I nie tknął nawet cybucha, ni kawy.

Kultura była wówczas w Astrachanie
Dosyć pierwotną i żadna depesza
Nie mogła ścigać tej, co niespodzianie
Z sercem monarchy w lasy gdzieś pośpiesza;
Policya, która raport zdać jest w stanie,
Jak trawa rośnie — milczy; szpiegów rzesza
Nie może trafić na ulotne ślady
Cnej Mofetuzy oraz Kankrelady.

W miarę szukania jednak to zdarzenie
Poczęło dziwnym odmianom podlegać;
Pogłoska leci z wiatrem, jak płomienie,
By nowe kłamstwa po drodze zażegać.
Kobiety zwłaszcza wpadły w uniesienie
Domysłów: Kto też mógł do zamku biegać?
Cichą nadzieję żywiły piękności,
Że zajmą wakans, tak godny zazdrości.

Myślały biedne, że z tego wyłomu
Ta harda twierdza szturmem będzie wzięta.
Gdziekolwiek tedy książe wyszedł z domu,
Wszędzie spotykał prześliczne oczęta.
Wiersze, bukiety dziwnego ogromu,
Jak deszcz spadały... płeć piękna zajęta
Była strojami kosztownemi, które
Zdradzały mocno zaczepną naturę.

Tak, do ogrodu raz wkradła się panna
W stroju rusałki, z kosą rozpuszczoną,
By czekać księcia, gdzie biła fontanna;
Kąpiel tu była surowo wzbronioną.
Przyszedł i sądził, że go mgła poranna
Łudzi... Gdy prawda została stwierdzoną,
Cofnął się, jakby uciekał przed osą,
Wołając: „niech jej bieliznę zaniosą”.

Więc, by mieć spokój, zostawał w swym dworze;
Ale i tutaj bywał nachodzony
Przy grze, przy stole, kiedy kładł się w łoże,
Bo każdy sługa mógł być przekupiony.
Sam nawet wezyr, co miał córki hoże,
(Tytuł „kokietek” był im przysądzony).
Przysłał z nich jednę do księcia z depeszą:
„Papa jest chory, a kuryery śpieszą”.

Wreszcie, gdy wszystko przebrało już miarę,
Książe się uciekł do takiej odprawy:
Wiernym poddanym, za uczuć ofiarę,
Wyraził dzięki i afekt łaskawy,
Wiadomem czyniąc, iż rok lub lat parę
Chce podróżować dla zdrowia poprawy;
Oraz, by poznać, jakich rządów drogą
Królowie ludy uszczęśliwiać mogą.

I dnia pewnego z garstką towarzyszy,
(Hussejn w ich liczbie) wyruszył w świat oto,
Żywiąc nadzieję, że spocznie gdzie w ciszy;
Lecz z miejsca w miejsce gnany był tęsknotą.
Tutaj kroniki (niech je potną myszy),
O tem, co przeżył, takie bajki plotą,
Jak o podróży gdzieś na „szklaną górę”,
A więc opuszczam rozdziały niektóre.

O geografii wówczas w Astrachanie
Słabe pojęcie miał uczony światek:
(W Bawaryi — książe był na oceanie!
A gdzieś w Saharze — rozbił mu się statek!)
Znajomość ludów, w różnym kwitła stanie:
Naprzypinali Europie łatek,
Dowodząc, że my, z humanizmem naszym,
Cywilizacyą tylko wróble straszym!

Tutaj, na ostrej satyry wycieczki
W stylu Byrona mam obszerne pole!
Przecież, ja z nikim nie chcę szukać sprzeczki
I o podróży tej zamilczeć wolę.
(Kłótnie nie warte są i torby sieczki!)
Przeszły dwa lata; na książęcem czole
Chmury tęsknoty... więc w rodzinne strony
Powracał mędrszy — lecz nie uleczony.

Jest-że to dziwem: „Widnokręgi zmienia
Ale nie serce, kto morza przepływa”.
Twarz mu pobladła, oczy pełne cienia —
I — jak był smutny — do kraju przybywa.
Gdy wjeżdżał w miasto pełne świateł, wrzenia,
Flag, godeł — myśl mu błysła niecierpliwa,
Że wkrótce, takież pochodnie, festyny,
Uświetniać mają jego zaślubiny!

Jak pielgrzym, który cień fata-morgany
Ściga w pustyni ruchomemi ślady,
Tak on dopędzał każdej karawany —
I każdej hordy, gdzie żyją nomady,
Szukając lubej... a Hussejna plany,
By go zachęcić do życia biesiady
Przez bajadery — i przez wielkie panie,
Upadły, zachwiać go nie będąc w stanie.

Więc kiedy wezyr słowy kwiecistemi
Wspomniał o dawnem księcia przyrzeczeniu,
Przed Kalilbada oczyma smutnemi,
Stanął Giulnary cień w lubem widzeniu...
Westchnął młodzieniec i wzrok wbił do ziemi,
I rozdrażniony, w gniewnem uniesieniu,
Odrzekł dość szorstko: „Allah wszechmogący;
Wy mnie zamęczyć chcecie!... jestem śpiący!”

Lecz noc mu żadnej nie podała rady.
Zrana więc kazał przynieść tuzin cały
Księżniczek, które wśród wielkiej parady,
Wymalowane olejno, wisiały
W galeryi dworskiej; lecz choć te z zasady
Wdzięcząc się, serce jego ująć chciały,
Przez słodkie minki i oczy i twarze,
Żadna nie była podobną Giulnarze.

„Bezduszne lalki! obłudne gadziny!” —
Zawołał książe — i pchnął je do kąta.
Tymczasem Hussejn składa odwiedziny
I z nowym planem dowcipnie się krząta.
Na nic olejne wasze mazaniny!
Pokost ten głupcom niech głowę zaprząta.
Tu jest rzecz inna! — ogień malowany
Nie stopi lodu — i nie zada rany.

„Jak wiecie, co rok obchodzimy w kraju.
Przez tydzień cały, uroczyste święto
Jedwabnej pętli — gdy nów błyśnie w maju,
I — jak powszechnie tutaj jest przyjęto,
Sam panujący pilnuje zwyczaju.
A choć nasze książe pętlę zwie przeklętą
I wolny oddech przywykł protegować,
Przecież obyczaj dawny musi chować!

„Otóż ja radzę w archiwum korony
Odkryć dokument, który niech omawia,
Że tysiąc-letni okres już skończony,
Jak sznur jedwabny rządy u nas sprawia.
Motyw, jak mniemam, dość uzasadniony,
Choć się tam pan nasz wstrętami zastawia,
Aby zaprosić książąt z okolicy
Na jubileusz do naszej stolicy.

„Przybędą tłumnie zbliska i zdaleka,
Pięknemi córy ubłogosławieni...
Wówczas, jak sądzę, i on się doczeka
Ludzkiej przygody, która go odmieni.
Gdy przez dni siedem żar słońca dopieka,
I bryła lodu topnie od promieni...
Chwilka słabości... pokusa niewieścia...
A książe zdrów jest i ma lat dwadzieścia”.

Tak mówił; wszyscy słuchają z uznaniem
I nie zwlekając, do dzieła się biorą.
Z historycznego aktu zgotowaniem
Archiwum państwa zwinęło się skoro.
Cieszą się starcy, że przed swem skonaniem
Dzień ten obaczą! Rankiem, nocną porą,
Kuryery śpieszą, ścigają się posły,
Tak jubileusz wnet wieści rozniosły.

Książe Kalilbad, choć mu bardzo wstrętnym
Był cały tumult tej uroczystości,
Przykładu mądrych monarchów pamiętny,
Dawał dowody świętej cierpliwości.
Przybyłych witał, a chociaż był smętny,
Czynił honory podług ich godności;
Zmuszał się nawet do praw etykiety,
Całując w rączki nadobne kobiety.

Jak księżyc gwiazdy zaćmiewa bez sądu,
Tak wpośród wszystkich dyademów oto,
Błyszczy prześliczna księżna Trebizondu,
Której rudawe włosy, z barwą złotą
(Tak nazwanego „impertynent-blondu”)
W improwizacyi natchniona robotą,
Dworski poeta mianował być słońcem,
Nad Astrachanem rozkosznie wschodzącem.

Na płowym koniu, pysznie ujeżdżonym,
Przybyła: szata aksamitna cała,
Z szlakiem siedemkroć perły obwiedzionym,
W bogatych fałdach na ziemię spadała.
Rumakiem dęba stającym, spienionym,
Z łatwością ręka jej powodowała...
A białe ząbki — i ogniste oczy
Cudnie się godzą z blaskiem jej warkoczy.

Nawet Kalilbad skłonił się olśniony;
A Hussejn szepnął wezyrowi szybko:
„Baczność! nim dzień ten będzie ukończony,
Panicz nasz pozna się z tą złotą rybką...”
Posłyszał książe... a wtem z drugiej strony
Przybył w lektyce, kołysząc się gibko,
Książę Perefis, ojciec jej, którego
Ośmiu murzynów niesie — a dwaj strzegą.

Pan ten czcigodny podeszłe ma lata;
A tak go tusza uciążliwa nęka,
Że ani chodzić, ni dosiąść bachmata,
W lektyce nawet często jeszcze stęka.
Na siwej głowie jarmułka mu lata,
A stary chałat, zda się, że już pęka!
W milczeniu siedzi i lekko porusza
Wachlarz, o ile pozwala mu tusza.

Gdy młodzian podszedł, jaśniejszym wyrazem
Błysła twarz starca; zapewnić pośpieszył,
Że księżnę matkę wielbił; a zarazem,
Wspomnieniem ojca książęcia się cieszył.
Wbrew etykiecie już nawet tym razem
Poczciwy tłuścioch na łzy się rozgrzeszył
I rzekł wzruszony: „Byłbym w siódmem niebie,
Gdybym, jak zięcia, mógł uścisnąć ciebie!

„Lecz córki mojej strzeż się, na mą duszę!
Gdyż w swych kaprysach, jak marzec jest zmienna,
Dzisiaj podobna burzy, zawierusze,
Jutro znów milczy i chodzi jak senna;
Jak ona zagra, tak ja tańczyć muszę!
Dwór cały dręczy, jak plaga codzienna.
Bóg wie, zkąd matka łagodności znanej
Przyszła do takiej córki wyuzdanej!

„Tobie za żonę brać dyabła takiego?...
Lecz ciebie dla niej szkoda jest, mój drogi!
Jej Czyngis-hana potrzeba jakiego,
Co ją ukróci i weźmie za rogi.
Tu ona świętą uda... znam ją z tego!
Oj, ma rozumek! nie uczyć ją drogi.
Lecz strzeż się! troski chcę oszczędzić tobie —
I bez wyrzutu spocząć kiedyś w grobie!”

Tak mówił stary pan — i łzę ciekącą
Otarł rękawem — i strapiony stęka.
Lecz młody orzeł węża z skórą lśniącą,
Co syczy w słońcu, zaledwo się lęka...
Wszak miłość czysta, tęsknotą palącą
Hartuje serce, które z bólu pęka...
Książe za jedno spojrzenie Giulnary
Oddałby wszystkie Trebizondu czary.

Przecież u stołu — gdy piękna blondyna,
(Sprawka Hussejna) przy boku mu siadła,
Możnaby mniemać, że książe zaczyna
Godzić się z losem; ledwo dotknął jadła;
Głos jej do głowy szedł, jak puhar wina...
A chociaż papa, z głębi swego sadła
Mrugał, to przecież w piersiach Kalilbada,
Jakaś iskierka zażegła się blada...

Coś niecoś było w tem winy szampana.
Ileż on ogniów roznieca, niestety,
Entre deux verres, gdy jest kompania dobrana!
Więc gdy po stole podano już wety,
I poszły szepty, żart Kalilbad-hana
Wzięto tak seryo, że piękne kobiety
Mdlały z zazdrości... Utrzymuję zatem:
Wieczerza bywa nader zręcznym swatem.

Gdy jednak z sercem swem sam-na-sam nocą
Znalazł się książe — i dzień przypominał,
Zdawało mu się, że postać sierocą
Swojej Giulnary zdradził... i przeklinał
Wesołe śmiechy, do których przemocą
Ten wąż złocisty usta mu naginał,
I opuszczony widział cień ten drogi,
I chciałby upaść, całując mu nogi!...

„O dziewczę moje! — zawołał młodzieniec —
Przebacz mi! patrzaj, co ja cierpieć muszę,
Znosząc dla ciebie, nędzny potępieniec,
Beznadziejnego pragnienia katusze!”
Gdy tak się dręczy nasz biedny szaleniec,
Wszedł Hussejn: „Cóż to — rzecze — na mą duszę!
Pan mój się smuci, wyrzeka i płacze,
Kiedy weselne pieką już kołacze?”

„Ach coś ty wspomniał! — szepnął książe blady —
Lecz tak, masz słuszność... straconego raju
Łzy nie powrócą! — udziel mi swej rady,
Jakbyś ofiarę sam czynił dla kraju,
Która z księżniczek ma najmniejsze wady?” —
„Ej! to się mówi tak też, dla zwyczaju,
Wady! A we mnie duszaby skakała,
Żeby mnie tylko pierwsza lepsza chciała!

„Oto, naprzykład, najbrzydsza z tej bandy,
Księżna Irena! — przepyszne ma włosy
I piękne ząbki i skarb Samarkandy,
I usta, jako szkarłat róż zpod rosy!
Mógłby tam jakiś salonowy dandy
Twierdzić, że ciągle ziewa... dajcież losy
Mnie taką żonę!... Głupota — dar boży!
Najgłupsza często mężowi raj stworzy.

„Albo księżniczka Bizancyum, ta gruba,
Co po trzy razy przybiera z półmisków...
A niechby sobie jadła żonka luba!
Księciu do szczęścia nie trzeba uścisków...
Kto je — śpi dobrze; więc prosta rachuba!
Wszak Juliusz Cezar, co zginął dla spisków
Wyschłego Kaski, żyłby doskonale,
Gdyby dwór sami składali brzuchale!

„A teraz szczupłe... jakiż tam interes
Z księżniczką Badrul-Budur, co ma nosek
Cienki jak igła?... Coś mówią, że Xeres
Zbyt chętnie pija... a kiedy o włosek
Przebierze miarkę, to na dworze skweres,
Bo panna w żartach ma zbyt wolny głosek...
Ojciec ją z siedmiu wychował synami:
Trza-by nanowo... mówiąc między nami.

„Księżna Amina, z modremi oczyma
I śnieżną szyjką, jest wcale niczego!
Jakaś tam wprawdzie plotka jej się trzyma...
Ale, że osy owocu kwaśnego
Nie ruszą, tylko słodki, zatem niema
Sobie co robić tak dalece z tego!
Wszak nieraz żony najlepsze bywały
Z tych, co w panieńskim stanie wyszumiały.

„Tak — last not least — Trebizondu słońce,
Jak książe widzi, wszystkie tu zaćmiewa!...
I choć kaprysów różnych ma tysiące,
Choć sługi płaczą, chociaż wieść opiewa,
Że jej wybryki są nieraz gorszące,
Choć spazmy na dzień cztery razy miewa,
Przecież wiadomo, że im głębsze cienie,
Tem gwiazda rzuca świetniejsze promienie.

„Jeśli mam radzić — radzę: bierz ją, panie!
Dworski obyczaj uskromi i żmiję.
Gdyby tak chłopu, co z żoną posłanie
I misę dzieli — i codzień ją bije —
To bardzo wierzę, że takie kochanie,
Jak łańcuch, wkrótce przetarłoby szyję.
Lecz księciu, który ma własne pokoje,
Nic się nie stanie, gardło daję moje!

„Książe chcesz jednej tylko żony... zgoda!
Lecz i najlepszą uprzykrzyłbyś sobie;
A ta ci będzie jak zmienna pogoda,
Harem mieć będziesz cały w jej osobie.
Już-to cię gryzie — już ci usta poda;
Śmieje się, płacze, śpiewa w jednej dobie...
Dziś — choć do rany przyłóż; jutro — wściekła...
A długi robi — jak sam dyabeł z piekła!

„To mi królowa! — puści między ludem
Pieniądze, nowe skandale — i mody.
Książe wiesz dobrze, z jakim przyszło trudem
Z gminem tutejszym dojść do jakiejś zgody;
Wnet popularnym zrobi cię, jak cudem,
Taka małżonka! A gdy z Antypody
Żyjemy w pysznej harmonii, jak w niebie!
Przeto — ja lepszej nie widzę dla ciebie!”

„Dość — rzekł Kalilbad — zostaw mnie w spokoju!”
Hussejn tryumfem szedł rozpromieniony,
Aby wypocząć po swatania znoju.
Co mógł, to zrobił; a teraz, z swej strony,
Niechaj księżniczka wystąpi do boju!
Ale nazajutrz Kalilbad zmieniony
Nie szuka pięknej; chce wybrać za żonę
Tę, którą wskażą mu gałki rzucone.

Blady, strapiony, pochyliwszy czoło,
Szedł książe, kędy narodowe święto
Lud na równinie obchodził wesoło.
Wnet się radosnem: „hurra!” okrzyknięto;
Z fontanny wino bije; przytem wkoło
Czuć woń rozkoszną, tłuszczem przesiąkniętą;
Gdyż aby dzień ten uczcić dziś wielmożnie,
Tysiąc się wołów daje piec na rożnie.

Cel zaś zebrania wiernym przypomina
I sam środek równiny zaszczyca
Wyniosła wieża, którą wiatr opina
W sto chorągiewek; w niej-to tajemnica
Sprawiedliwości spoczywa jedyna:
Królowa balu — jedwabna pętlica.
Ma się rozumieć, że autentyczna,
Którą „lat tysiąc” wielbi cześć publiczna.

U wejścia schodki: kto da trzy dukaty —
(Cena, jak widzim, nie nazbyt jest nizka) —
Może się wdrapać — i tam, zpoza kraty,
Jubileuszu skarb obejrzeć zblizka.
Lecz amatorów mało... kto bogaty,
Tego sam widok już za gardło ściska...
Niejeden myśli, jeśli Allah raczy,
I tak, aż nadto prędko sznur obaczy!

Dzieje relikwii, jak z ojca na syna
Szła spadkiem, podług archiwum korony —
Idąc z rąk do rąk, wszystkim przypomina
Ulotny świstek, pięknie wyzłocony.
A ten, kto truć się zwątpieniem zaczyna,
(Choć, chwała Bogu, nie takie tu strony!)
Kręci kark, byle z świątobliwem drżeniem
Ten symbol państwa mógł objąć spojrzeniem.

Jak skamieniały, z ponurym wyrazem
W twarzy, siadł książe, gdzie dworska estrada;
Możnaby mniemać, iż martwym jest głazem...
Nic mu pod oczy błogo nie podpada;
Tańce rycerskie, kuglarze, tym razem
Nie mają więcej łaski, niż parada
Miejskiej milicyi; ledwo bąknie słowo,
Gdy go kto spyta o to, lub też owo.

A przecież, przy nim promienna blondyna
Siadła, przez negra wcześnie uprzedzona;
A jej zwycięska, uśmiechnięta mina
Zdaje się mówić: „wędka już chwycona”.
Inne coś szepcą, księżniczka Amina
Szyderczo wznosi białe swe ramiona,
Irena ziewa — i je konfitury,
Księżna Bizancyum nos trzyma do góry.

Lud wierny, pilnie gapi się na gości;
Do księcia swego przywykły już tłumy;
I łamie głowy, która z tych piękności
Zdobędzie serce sławne z swojej dumy?
A stare księżne, pilnując godności
W wyborze miejsca, szerzą wielkie szumy...
Piór, wstęg, koronek przytłoczone mocą,
W oczekiwaniu — jak myszy się pocą.

Zdaleka, w ciżbie, gdzie motłoch zmieszany
Gryzie melony, figle różne broi,
Drażniąc z taborem przybyłe cygany,
Młoda dziewczyna zadumana stoi.
Szal różnobarwny, złotem przetykany,
Drobną jej postać i włos ciemny stroi.
Wśród zgiełku, który ją otacza — cicha,
Patrzy przed siebie i boleśnie wzdycha.

Ręce jej wiszą bez ruchu; dłoń śniada
Brzmiący tamburyn przyciska namiętnie;
A na jej lewem ramieniu zasiada
Biały gołąbek, drzemiąc obojętnie.
Na gry, zabawy, dziewczyna ta blada
Nie patrzy wcale, lub patrzy niechętnie;
A wzrok jej cichy, gwiaździsty, niebieski,
Ściga zoddali pyszny dwór królewski.

Wtem z wozu, który stał tam pod namiotem,
Wyszedł wódz bandy — i do tej marzącej
Przemawia, prosząc — potem grożąc, potem
Lżąc ją, lecz ona znak daje przeczący;
Wtedy mu w pięści nóż błysnął przelotem...
„Krwią mi zapłacisz!” — poszepnął. — Gorący
Płomień z jej źrenic trysnął... „Niech się stanie!
Tańczę ostatni raz w mem życiu, panie!”

I wnet, jak róża wichrem uniesiona,
Wzleciała w tańcu, porwana swym szałem;
A jej przejrzysta, jaskrawa zasłona
Lekko powiała nad drobnem tem ciałem.
Ciżba w milczeniu pogląda zdumiona,
Na tę, co tańczyć śmie przed gronem całem
Książąt — i gniewne rozchodzą się szmery,
O tem zuchwalstwie śniadej bajadery.

Wkrótce umilkło... i tylko „ach” zcicha!
Leci z ust do ust między patrzącemi;
Widziano różne tańce, lecz — do licha!
To dziewczę, zda się, nie tyka już ziemi!
Lekka, jak powiew ten, którym oddycha,
Niby pstry płomyk wzlatuje; bosemi
Stopkami ledwo czasem muśnie oto
Piasek, jak gdyby drażniąc go pieszczotą!

Protekcyę miewał oddawna już balet,
Na wszystkich dworach wschodu i zachodu.
Książe Perefis, znawca jego zalet,
Trochę się jakoś rozruszał; — on z młodu
Zbadał kunszt tańca, giestów i tualet
I nie miał większej rozkoszy powodu,
Jak z loży swojej, z książęcą swobodą,
Za „faux-pas” karcić figurantkę młodą.

Elsler, jak mówią, historyą tańczyła
I filozofii systemat Heglowski;
Gieniuszu tańca czarodziejska siła
Po wszystkie czasy wpływ wywiera boski!
Nauka taka korzystną już była
Nieraz; tu widzi polityk bez troski,
Jak równowagę (Europy) zachować —
A czasem, zręcznie za drugich się schować.

Lecz choć ekspertem był nasz książe tłusty,
Tutaj się jego kończyła łacina!
Patrzy ciekawie, z otwartemi usty,
Pojąc się tańcem, jak puharem wina.
Klaszcze z zapałem, niby młokos pusty —
I nogą ruszać do taktu zaczyna
Mimo podagry; chwycony za serce,
Rzuca nareszcie chustkę swą tancerce.

Lecz ona po nią schylić się nie raczy;
Iskry radości w oczach jej nie płoną.
Jej ruch, namiętny ból tylko tłómaczy,
Ucieczkę smutną — i pogoń stęsknioną...
Cóż ją obchodzi cały tłum dworaczy?
Ach! jednę tylko źrenicę zwróconą
Chce mieć na siebie — lecz ta jej nie błyska...
Nie wie, że cierpi — i że tak jest bliska.

Trzykroć się skłania; a blade jej czoło
Dotyka ziemi; — nagle szybkim ruchem
W powietrze rwie się, oblatując wkoło
Wieżę, w pośrodku równiny... z wybuchem
Jakiegoś szału, stopką swoją gołą
Przefruwa schody — jakby była duchem —
I na wierzchołku staje jednym skokiem,
Wiejąc zasłoną, jak mglistym obłokiem.

W tysiącu piersi serce uderzyło
Zgrozą, kiedy tak na blanku zwieszona,
Gdzie ludzkiej stopie postać się nie śniło,
Dziewczyna drobne wyciąga ramiona!...
Czyż śmierć zakończy tę zabawę miłą?...
Czy się odważy tancerka szalona
Na szczupłej, stopkę szerokiej przestrzeni,
Kręcić się nakształt wirowych promieni?

Waży się! tańczy!... Jak dym lekką chmurką,
Ponad zgaszoną pochodnią drży w wietrze,
Tak ona krąży... dech niosący piórko
Mógłby ją także porwać gdzieś w powietrze...
Gołąbek lata nad tą wieszczek córką,
Która podnosi lica coraz bledsze —
A jej tamburyn, jak czarów muzyka,
Brzmi kędyś w chmurach — i dreszczem przenika.

Niemy, jak gdyby okrzyk mógł ocucić
Ducha, co igra ze śmiercią uśpiony,
Tłum nie mógł od niej spojrzenia odwrócić.
Kalilbad tylko, jak ptak raniony,
Pochylił głowę — i zdawał się smucić,
I siedział w sobie tylko zatopiony
I myślał o tem, że nim zajdzie słońce,
On wybrać musi... I serce miał drżące.

Nagle — z błękitów wysokich dolata
Śpiew przenikliwy — aż do jego ucha...
Czy on śni?... głos ten, przez tak długie lata
Stracony — on go dzisiaj znowu słucha!...
Dreszcz mu gorący po żyłach przelata...
Podnosi oczy — i widzi, jak ducha
W powietrzu — postać drobną, ukochaną,
Złotemi łuny zachodu oblaną!

Lecz ona śpiewa a nuta tęskliwa
Łzy wywołuje między przytomnemi.
„Żegnaj o książe!... a ty, szczęśliwa
Oblubienico, raj stwórz mu na ziemi!
Mnie czeka podróż, zkąd nikt nie przybywa...
Żegnaj raz jeszcze, słowy ostatniemi...”
I otulona w swe lekkie zasłony
Chce z wzniesionemi rzucić się ramiony.

„Stój! — zabrzmiał okrzyk — stój, o ulubiona...
Chcesz-że wraz z sobą zabrać moje życie?...
Giulnaro moja! kochanko stracona!
Teraz na wieki złączym się w błękicie!...”
I nim kompania jaśnie oświecona
Zdołała fakt ten pojąć należycie,
Już młody książe biegł do wieży szczytu,
Pełen uniesień, tęsknoty, zachwytu!

A gdy miłością swoją upojony,
Wpadł jako wicher na najwyższe blanki,
Podniósł zemdloną i tulił ramiony,
Usta i czoło całując kochanki.
W powietrzu gasnął krąg słońca czerwony —
Wzruszone tłumy cisną się przez szranki...
W ciszy zabrzmiały uroczyste słowa:
„Ludu mój! oto jest twoja królowa!”

Wyznać tu muszę, że to zakończenie
Wygląda, jakby z ostatnią odsłoną
Na scenie błysły bengalskie płomienie
I pyszny finał zabrzmiał unisono.
Cóż jednak począć!... wszystko to, uczenie
W kronice mojej stoi dowiedziono,
Jakby dziejopis stawszy się poetą,
Do czarodziejskich sztuk pisał libreto.

Na drugiej stronie dodaje on przecie,
Że widowisko sykaniem przyjęto
Zrazu; nieznanem było „wieszczek dziecię”
Chyba urokiem i tańca ponętą;
A baletnicy, jak zwykle na świecie,
Za godną tronu nie miano — ni świętą;
Więc takież było przyjęcie Giulnary,
Jak pewnej „Loli” na brzegach Izary.

Książe Perefis, co przed balleryną
Niejedną klękał w latach swej młodości,
Teraz trząsł turban z pomieszaną miną,
Mrucząc: „No proszę!... pocóż wzywał gości?”
Dopiero, kiedy książe z swą jedyną
Poszedł do tronu — a wszystkie piękności
Zagasły wobec uroku Giulnary,
Dał się pozyskać dobry pan ten stary!

Zacierał ręce — i przymrużał oczy
„Oj! dobrze ci tak, moja panno córko!...
Myślałaś, że mu serce już wyskoczy?...
Teraz bez męża wracaj, choćby czwórką!...
A powiedz-że mi, mój książe uroczy,
Gdzie się poznałeś z tą śliczną figurką?...
To awantura, na proroka brodę!
Ażem przypomniał lata moje młode!”

Tutaj Kalilbad — o święta prostoto! —
Przed całym ludem romans swój wyznaje;
Jak ujrzał, stracił, jak szukał z tęsknotą,
Przez obce długo przebiegając kraje —
Jak wreszcie skarb swój odzyskuje oto.
Tu okrzyk tłumu, jak burza powstaje;
A wpośród gwaru tego i wesela,
Zabrzmiała hucznie książęca kapela.

Do stopni tronu ciśnie się, kto może;
Od dostojnika państwa — aż do dziada.
Dam tylko miejsca głuche są w tej porze;
Dobry ton pierwszy, pchać się nie wypada!
Księżne są mocno dotknięte w honorze...
Księżniczki, mszcząc się, szepczą: „Jaka śniada! —
A jaka chuda! — Ręczę, ta kobieta
Nie zwykła myć się! — Co za toaleta!”.

Pobladło nagle słońce Trebizondu
I Badrul-Budur, z uroczą Aminą...
A żadna z dam tych wyższego poglądu,
Nie będzie dzisiaj na balu z rodziną!
Tegoby tylko brakło?... Bez przesądu,
Czy można z jakąś wdawać się dziewczyną?...
Nie! — jedną, jaka pozostała drogą —
Jest list francuski, że... przybyć nie mogą.

Kiedy Hussejna doszły takie wieści,
„No! — rzekł — straciłem porządne faktorie!
Lecz wiem, że książe odda mi w czterdzieści...
Więc przyrządziłem nakrycie wieczorne
W małym salonie; dwoje się tam zmieści!
Książe Perefis, panisko wyborne,
Moją „ciemnością” — niech mi to wybaczy —
Dziś przy wieczerzy obywać się raczy!”.

Późną już nocą, kiedy tłumów gwary
Szumiały w mieście echy dalekiemi,
Spoczęła postać uroczej Giulnary,
W miejscu, gdzie niegdyś upadła na ziemi
W łzach i rozpaczy... i znów księżyc stary
Komnatę zalał blaskami srebrnemi...
A książe tulił gorącem objęciem
Tę, co mu była znów „wieszczek dziecięciem”.

Jakże jest cudną! — głód, nędza, strapienie,
Długie tułactwo, tęsknota miłości,
Stracone szczęście i śmierci pragnienie —
Nic nie zmniejszyły uroku piękności.
Usta jej kwitną — jak wiosny marzenie,
A długie rzęsy z wyrazem tkliwości
Wznoszą się, jakby pytając miłego:
„Snem-że to wszystko?... Nie zbudzę-ż się z niego?...

„O mój jedyny! — cichutko szeptała —
Mnie tak jest w duszy, jakbym znów na szczycie
Wieży tej, wobec śmierci bliskiej stała!...
O jakże dziwnem w szczęściu jest to życie!
Daj mi dłoń swoję!... Terazbym nie chciała
Umrzeć, w najwyższej rozkoszy zachwycie!...
Teraz żyć pragnę — z tobą — i przy tobie...
Ja, com dziś napół prawie była w grobie!”.

Tu następują cztery bite karty,
A na nich długa miłosna rozmowa;
Którą, jak dywan kwiatów rozpostarty,
Kronikarz utkał w najdobrańsze słowa.
Lecz duch, do wyżyn swoich gdzieś wyparty,
Milczy; rozkoszy niemą jest wymowa!
A że i Hussejn rzucił się na łoże,
Nikt jej — na szczęście — podsłuchać nie może.

Tyle mi tylko tu dodać wypada,
Że serc wierniejszych nie znała kraina,
I że ramiona księcia Kalilbada,
Nim rok upłynął — kołysały syna.
Książe wczas dziecię w ręce negra składa,
Bo — doświadczony — nie chce, by chłopczyna
Słuchał bajarek i starych piastunek,
Których opowieść upaja, jak trunek.

Lecz chociaż Hussejn — wówczas wezyr stary —
Kształcił książątko, o ile miał siły,
Nie wyrwał przecież z duszy jego wiary
I marzeń, które widać we krwi tkwiły.
Lud sławił piękność i dobroć Giulnary
I pozostawił jej przydomek miły,
Twierdząc, iż ona tak żyła na świecie,
Jak nie z tej ziemi, jakby „wieszczek dziecię”.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Heyse i tłumacza: Maria Konopnicka.