Praktyka bałtycka na małym jachcie/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Kuliński
Tytuł Praktyka bałtycka na małym jachcie
Wydawca Wydawnictwo Ryt
Data wyd. 1995
Druk Drukarnia „RYT”
Miejsce wyd. Gdańsk
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Jerzy Kuliński



PRAKTYKA BAŁTYCKA
na małym jachcie
(kilka rad dla wybierających się na morze)







Wydawnictwo Ryt Gdańsk 1995


Opiniodawca:
Antoni Komorowski


Książka zalecana przez Komisję Żeglarstwa Morskiego PZŻ dla żeglujących po wodach morskich.

V-Prezes PZŻ ds. żeglarstwa morskiego
Bogdan Matowski

Gdynia, 3 marca 1995



Rysunki, fotografie i skład
Jerzy Kuliński

Rysunek na okładce
V. Straaten

Druk
Drukarnia „RYT”, ul. Grunwaldzka 345, Gdańsk
Gdańsk 1995

Copyright by Jerzy Kuliński

PRZEDMOWA

Zacznę od uprzedzenia Czytelników dla kogo ta książka nie jest przeznaczona. Generalnie nie jest przeznaczona dla kapitanów jachtowych, którzy całą jej zawartość powinni mieć w małym palcu (a na pokład małego jachtu z różnych powodów i tak nie wchodzą). Książka ta, w zamyśle autora, adresowana jest do zaawansowanych żeglarzy śródlądowych, zalewowych a nawet i zatokowych, którzy na swych małych ale solidnie wykonanych i dobrze wyposażonych jachcikach zechcą zrobić użytek z nadchodzącej swobody żeglugi morskiej. Książkę tą pisałem dla Was drodzy Czytelnicy jako zbiór opisów osobistych doświadczeń, popełnionych błędów, eksperymentów oraz tych rad i wskazówek kolegów, które trafiły mi do przekonania. Wykorzystałem w niej także kilka praktycznych pomysłów pochodzących z różnych czasopism, katalogów i podręczników zagranicznych. Książka ta daleka jest od pezetżetowskich programów szkolenia na różne stopnie żeglarskie a to dlatego, że programy te uważam za przeładowane informacjami teoretycznymi, opracowane dla jachtów o licznych i zhierachizowanych załogach oraz sztucznie warunkujące uprawnienia od numeru uzyskanego stopnia. Zapewne „Praktyka bałtycka na małym jachcie” wzbudzi wiele kontrowersji ale mam nadzieję, że zostanie zaakceptowana przez jej adresatów. Być może oceniona zostanie jako „antypodręcznik” – jako że jest tylko odbiciem subiektywnych opinii autora na wybrane tematy.
Pisałem ją głównie dla tych, którzy nie przeszli całej drabiny pezetżetowskich stopni morskich, którzy nie praktykowali pod okiem doświadczonych „Ocean-going Masters”, którzy nie mają pojęcia o trzebieskich „krajówkach” na J-80, a którzy odważają się wyjść na morze na swoich małych jachcikach – od razu jako ich „skippers”. Pewne zagadnienia, zawarte w tej książce poprzednio przemycałem do locji żeglarskich wydanych w ostatnich kilku latach. W międzyczasie poglądy moje na niektóre sprawy uległy zmianie. Czy słusznie? Ocenią Czytelnicy.
Inspiracji do napisania tej książki nadały mi prace: K. Adlard’a Coles’a „Żeglowanie w warunkach sztormowych” (w świetnym przekładzie Wacława Petryńskiego), Krzysztofa Baranowskiego „Praktyka oceaniczna” oraz Jerzego Janusza Sydowa „Żeglowanie po wodach śródlądowych”. Naśladując ich – pragnę przedstawiać wybrane problemy, pokazywać różne sposoby ich rozwiązywania ale bez przesądzania sprawy. Decyzje o słuszności czy zakresie stosowania podawanych rad – pozostawiam uznaniu Czytelnika.
„Praktyka bałtycka na małym jachcie” nie jest pracą kompletną bo taką oczywiście być nie może z powodu ograniczonego doświadczenia żeglarskiego autora, nieskończonością sytuacji i okoliczności. Będę wdzięczny za opinie, sugestie, przykłady, które mogłyby rozszerzyć drugie (oby) wydanie. Korespondencję do mnie proszę kierować na adres Jachtklubu Morskiego „Neptun”, ul. Przełom 6, Gdańsk - Górki Zachodnie.
Dziękuję towarzyszom moich załogowych rejsów morskich podczas których doświadczaliśmy – tego, co złożyło się na znaczącą objętość tej książki. Dziękuję więc moim przyjaciołom Wiesławowi Chrzanowskiemu, Tadeuszowi Dumie, Mieczysławowi Leśniakowi, Józiorowi Plenikowskiemu, Mirosławowi Włodkowskiemu i Eugeniuszowi Ziółkowskiemu za wiele mil wspólnej żeglugi, wspaniałą atmosferę i rzetelną współpracę. W trakcie pisania tej książki z uwagą wysłuchiwałem uwag Piotra Czabańskiego, jednego z najmłodszych ale też jednego z najintensywniej żeglujących polskich kapitanów jachtowych. Jemu też zawdzięczam wprowadzenie w magiczny świat komputerów, który zrewolucjonizował technikę mojego pisania. Bardzo sobie cenię sugestie i krytyczne uwagi Antoniego Komorowskiego – opiniodawcy „Praktyki”. Dziękuję.
Pragnę wyrazić wdzięczność wszystkim tym, którzy w najróżniejsze sposoby pomogli mi przy tworzeniu tej książki: Ignacemu Makowskiemu, Mikołajowi Frischowi, Timmowi Stutz, Bogdanowi Makowskiemu, Leszkowi Strzykowskiemu, Witoldowi Gizlerowi, Jerzemu Fijce, Andrzejowi Ejchartowi, Adamowi Woźniakowi i wielu innym. Dotyczy to także słów zachęty, podsuwania tematów i dzielenia się doświadczeniami przez Czytelników „Żagli”. Dziękuję pracownikom zakładu fotograficznego pana Kazimierza Lewandowskiego (service „Fuji”) we Wrzeszczu za specjalne traktowanie moich dziwnych zamówień. Tradycyjnie dziękuję mojej kochanej Żonie Edycie za wyrozumiałość.

Życząc pożytku z tej lektury

Autor


ZANIM WYJDZIEMY NA MORZE

Któż z nas, żeglując po Jezioraku, Śniardwach czy Mamrach nie marzył o przemierzaniu mórz, zawijaniu do cudzoziemskich portów, poznawaniu świata i ludzi? Przez wiele lat było to pytanie retoryczne. I dziś pozostaje nim często bo mimo tego, że sporo nam już wolno – nie bardzo jest za co. Prawdziwi entuzjaści potrafią wiele. Dlatego z roku na rok co raz więcej małych jachtów porzuca śródlądzie dla słonej wody. Rozsądnie etapowany szlak wiedzie najczęściej przez Zalew Wiślany i Zatokę Gdańską lub Zalew Szczeciński i wody Rugii – ku polskim portom otwartego morza, portom niemieckim, duńskim i szwedzkim.

Rys. 2.1. Laminatowy, siedmiometrowej długości jacht „Alek” – zaprojektowany i zbudowany przez Sławomira Czołczyńskiego. Ciekawostką techniczną jest to, że kadłub wylaminowano w jednorazowej formie.

Tytuł książki zapowiada gawędy na temat żeglugi na „małym jachcie”. Co to znaczy „mały jacht” w żegludze bałtyckiej? Do małych jachtów zaliczyłbym większość jednostek śródlądowych o długości do około 7,5 metra, zwłaszcza jeżeli są to „balastowo-mieczówki”. Małymi jachtami są więc „Skrzaty”, „Pegazy”, „Maki”, „Chochliki”, „Morsy”, „Venuski” czy „Lupusy”. Małymi jachtami są niewątpliwie „Pola”, „Misie”, a nawet „Nefryty”, „Conrady 760 RT”, „Cruisery 22”. Ten ostatni jachcik podoba mi się szczególnie. W Szczecinie jest ich sporo, w Gdyni znana jest „Marianna” pana Gurina.
Do kategorii tej nie zaliczyłbym już „Conrada 28” czy „Cartera 30”. Do małych jachtów włączyłbym natomiast niziutkie, chudziutkie laminatowe „haie” Maćkowiaka, które mimo imponującej długości (9,40m) w żegludze morskiej są jachtami najwyżej trzyosobowymi. I tu dochodzimy do umownego kryterium „małego jachtu”. Szczupłość załogi obok gabarytów i dzielności morskiej określa specyfikę żeglowania, bytowania, pełnienia wacht, przyrządzania posiłków.

Rys. 2.2. „Okręt podwodny”, „piroga”, „wąż morski” to tylko kilka z przydomków nadanych najstarszym polskim jachtom laminatowym (1967). Jachty typu „Zefir“ – projekt: Jerzy Maćkowiak, budowa: Stocznia „Wisła”.
Szczupłość załogi narzuca ponadto wymóg kompetencyjności każdego żeglarza na pokładzie. Jeśli skipper śpi – jego towarzysz
Rys. 2.3. Balastowo-mieczowy, gaflowy jacht „Fromma” o długości całkowitej 7,49 m. Balast wewnętrzny, ożaglowanie gaflowe. Projekt – Jerzy Maćkowiak, budowa – Henryk Brylski.

musi umieć sam sobie dawać radę. Specyficznych cech „małych jachtów” dałoby się doszukać także w mniejszych przebiegach dobowych czy skromnych osiągach w żegludze na silniejszy wiatr. Myślę jednak, iż Czytelnik zorientował się co mam na myśli przystępując do rozważań na temat żeglugi bałtyckiej na hipotetycznym „małym jachcie”.

Rys. 2.4. Laminatowy, balastowo-mieczowy jacht „Milagro IV”. Długość całkowita 8,25 m. Projekt – Jerzy Maćkowiak, budowa – autor.

Nie zabieram czasu i miejsca aby prezentować jachty powszechnie znane jak: „Nefryt”, „Conrad 760 RT”, „Mak”, „Pegaz”, „Tango”, „Venus”, „Mors”, „Carina” itd. Wiele z nich po odpowiednim przygotowaniu, wyposażeniu i poddaniu próbom technicznym mogą z powodzeniem uprawiać rozsądny bałtycki „cruising”.

Rys. 2.5. Protoplasta klasy „Micro”, balastowy, sklejkowy jachcik „Urwis 2” o długości całkowitej 5,5 m. Na nim Franciszek i Teresa Zatorscy odbywają rejsy, to na Morze Północne, to na Alandy. Projekt Zbigniew Milewski, budowniczy – Fr. Zatorski z żoną

Mały jacht – małemu jachtowi nie równy. Zanim przystąpimy do planowania pierwszego morskiego rejsu – musimy odpowiedzieć sami sobie na wstępne, ale zasadnicze pytanie: czy konkretnie nasz jacht zbudowany jest odpowiednio mocno, naprawdę szczelnie i czy potrafimy skompletować niezbędne wyposażenie ratunkowe, sygnalizacyjne, nawigacyjne, komunikacyjne. Jachty budowane „pod żeglugę szuwarową” mogą po prostu nie wytrzymać brutalnych trudów morskiej żeglugi. „Regatowa” grubość poszycia, delikatność sterów, mieczy i takielunku, brak hermetyczności zamknięć pokładowych, niedostatek żagli, a zwłaszcza małych i sztormowych – powinny skłonić amatora morskiej żeglugi do usunięcia braków lub zmiany łódki.
Nie chodzi mi tu o spełnianie formalnych wymogów nadzoru technicznego ani innych „papierowych” przepustek na morze ale o rozumną samozachowawczą ocenę stanu technicznego własnej łódki. Sama wielkość jachtu nie ma zasadniczego znaczenia dla bezpieczeństwa żeglugi morskiej – o czym świadczą liczne rejsy oceaniczne.

Rys. 2.6. Zgrabny, proporcjonalny przybrzeżny jachcik „Koziorożec” (Tango)
Rys. 2.7. „Acrohc Australis” (Lc=3,6 m) – okrążył glob
Rys. 2.8. S/y „Wiktoria” – najbardziej znany na środkowym wybrzeżu jachcik morski. Armator i budowniczy – Mirosław Włodkowski ze Słupska. Typ jachtu nie wymaga prezentacji.
Australijczyk Serge Testa w okresie od czerwca 1984 do maja 1987 odbył dookołaziemski rejs na aluminiowym jachciku „Acrohc Australis”, którego dlugość wynosiła 3,60&mnsp;m. Rejs trwał 500 dni a średnia prędkość wyniosła 2,25 węzła. Emocji musiało być mnóstwo skoro takiemu maleństwu zdarzało się osiągać 100-milowe przebiegi dobowe.

Brytyjski żeglarz, mieszkaniec Liverpoolu, Tom Mc Nally zacumował w środę 30 czerwca 1993 roku do nabrzeża portowego Fort Lauderdale na Florydzie po przepłynięciu Oceanu Atlantyckiego na mini-jachciku żaglowym, mającym 168,3 cm długości. Wzrost skippera wynosi znacznie więcej – 180 cm. Dzielny Tom pobił tym samym ustanowiony 25 lat temu rekord najmniejszego jachtu transatlantyckiego który należał dotąd do Hugha Vihlena, którego łódka miała właśnie 180 cm długości.
Można wymieniać nazwiska wielu dzielnych żeglarzy, którzy z powodzeniem odbyli rejsy oceaniczne na małych ale dzielnych jachcikach. Już 115 lat temu bracia Andrews przepłynęli Atlantyk na mieczowej łodzi żaglowej o długości 5,8 m. W roku 1880 dwaj brytyjczycy Norman i Thomas powtórzyli ten wyczyn ale na łodzi prawie pięciometrowej długości i to pokonując Atlantyk w obie strony. W tym samym czasie Norweg Olsen z Anglikiem Traynora przepływają Atlantyk na 5,5-metrowym jachciku. W roku 1981 obyły się pierwsze oceaniczne regaty samotnych żeglarzy. Uczestniczy w nich między innymi Josiah Lawior na 4,5 metrowym „Sea Serpent”. Współczesnym gigantem małych łódek zostaje Robert Manry, który w 1965 roku przepływa na 4,1-metrowym jachciku „Tinkerbelle”. W roku 1992 pokonuje Atlantyk polski jachcik klasy Mikro z Wojciechem Skórskim i Kazimierzem Kwasiborskim.
Nie znam dokładnej długości otwartopokładowej mieczówki przedwojennego Prezesa PZŻ – Ludwika Szwykowskiego, na której odbywał on załogowe i samotne rejsy bałtyckie ale myślę, że od nich powinniśmy zacząć odliczanie czasu doświadczeń żeglugi bałtyckiej na małych jachtach.
U nas odmawia się prawa do żeglugi morskiej balastowym „Kormoranom” („Crescent Skipper”) o długości 485 cm. O bezpieczeństwie żeglugi morskiej decyduje niezawodność sprzętu, kwalifikacje i roztropność żeglarza. Nie znaczy to, że spełnienie tych warunków eliminuje ryzyko. Statystyki mówią jednak, że samochody są znacznie niebezpieczniejszymi urządzeniami do przemieszczania się. Tysiąc rozbitych samochodów robi mniejsze wrażenie (na władzach) niż jeden wysztrandowany na plażę jacht. Stąd te rygory, nieznośna nadopiekuńczość, preteksty do atestowania, przeglądania, patentowania, odprawiania, kontrolowania i... wyłudzania pieniędzy.
Nie mniej ważnym problemem są nasze kwalifikacje. Obejmują one nie tylko teoretyczną wiedzę i praktyczne umiejętności udokumentowane takim czy innym patentem, ale sprawdzona odporność psychiczna i szczególnie konieczna na morzu – rozwaga. Oceny tych ostatnich przymiotów musimy dokonać samodzielnie, samokrytycznie i wnikliwie. Żegluga morska, nawet ta „najmniejsza” – tym się różni od śródlądowej, że port docelowy wpisujemy do Dziennika Jachtowego – dopiero po zacumowaniu.
Kazimierz „Kuba” Jaworski zapytany jak żeglować i jakie wartości w sobie wykształcić, aby to robić dobrze – tak odpowiedział Grażynie Murawskiej: „Piętnaście lat temu powiedziałbym, że najważniejsza jest wytrzymałość fizyczna i psychiczna. Teraz jednak sądzę, że solidność. Szczególnie w przygotowaniu jachtu do rejsu. Jestem zwolennikiem skrajnej opinii, że statki mogą zatonąć nawet dlatego, bo pudełko z zapałkami nie leżało na swoim miejscu”.
Żegluga bałtycka jest ciekawa, różnorodna ale i trudna. Ciekawa bo prowadzi nas do kilkuset portów ośmiu krajów, zachwyca różnorodnością brzegów, mnóstwem wysp, wysepek, przylądków, fiordów, szkerów i wspaniałych plaż. Pozwala podziwiać „białe noce” na północy i rozgwiazdy na zachodzie. Trudna – bo kapryśny Bałtyk jest prawdziwym poligonem groźnych frontów atmosferycznych pędzących na wschód, niosących sztormową pogodę.

Aby liznąć uroków żeglugi do zagranicznych portów – jacht wasz musi uzyskać Kartę Bezpieczeństwa przynajmniej na rejon „przybrzeżnej” (rejon III wg PRS lub P20 wg ZNT PZŻ). Na mapce (Rys. 2.8) zakreskowano akweny, na których żegluga z takimi papierami jest zabroniona. Najistotniejszym warunkiem uzyskania dokumentów na żeglugę bałtycką jest posiadanie pneumatycznej
Rys. 2.9. Bez tratwy lub „pontonu uznanego typu” wasz jacht nie dostanie nie więcej niż „przybrzeżną” (III rejon lub P20), co w konsekwencji wyłącza z żeglugi zakreskowane akweny.
tratwy ratunkowej (z ważnym certyfikatem) lub pontonu „uznanego typu”. Uważam posiadanie tratwy za bardzo pożyteczne, głównie dla dobrego samopoczucia załogi. Statystyki mówią, że katastrofy jachtów prawie zawsze wydarzają się w pasie wód przybrzeżnych, ponieważ są to akweny najniebezpieczniejsze. W kraju dotąd nie produkuje się pozakonwencyjnych, małych tratw dla jachtingu. Największymi przeciwnikami używania tratw ratunkowych przez polskich żeglarzy są minister finansów i prezes od ceł.
MORZE BAŁTYCKIE

To, że Bałtyk jest morzem szelfowym, prawie zamkniętym, śródziemnym wie każde dziecko. O tym, że geograficznie wchodzi w skład Oceanu Atlantyckiego – wiedzą nieliczni. Wybierając się jachtem na ten „atlantycki” Bałtyk przypomnijmy garść encyklopedycznych o nim wiadomości.
Powierzchnia Bałtyku wynosi 385 000 km², średnia głębokość – 55 metrów, największa głębia Landsort (NW od Gotlandu) – 459 m. Hydrolodzy dzielą go na trzy baseny: południowy – Bornholmski, środkowy – Gotlandzki i północny – Botnicki. Hydrografowie i meteorolodzy naturalnie mają swoje odmienne podziały (patrz „Pomoce nawigacyjne” i „Prognozy pogody”). Bałtyk ma 2 wielkie zatoki: Fińską i Botnicką, które na dobrą sprawę stanowią odnogi naszego morza. Prawdziwymi, wyraźnie wykształconymi zatokami, mogącymi udzielić schronienia żeglarzom są Zatoka Ryska, Zatoka Gdańska, Zatoka Hano, Zatoka Meklemburska i Zatoka Kilońska. Inne bałtyckie zatoki to tylko nazwy obszarów wodnych – na przykład Zatoka Pomorska. Nie ma wielu dużych wysp. Te większe to Gotland, Sarema, Oland, Hiuma, Rugia, Bornholm i Fehmarn. Nie liczę tu wysp duńskich bo Cieśniny Bałtyckie (przez Duńczyków zwane Cieśninami Duńskimi) to jeden wielki archipelag. Cieśniny Sund, Wielki Bełt i Mały Bełt łączą Bałtyk z Kattegatem i Skagerrakiem. Za formalną granicę Bałtyku od zachodu uważa się Cieśninę Sund i próg podwodny Gedser-Darss. My jednak, wyłącznie na nasz użytek – rozszerzymy sobie ten zasięg do wszystkich wyjść na Kattegat.

Powierzchnia Bałtyku jest porównywalna do Morza Kaspijskiego – 395 000 km², przez geografów klasyfikowanego jako największe jezioro świata. Morze Czarne jest jeszcze większe – 412 000 km². Morze Śródziemne – 2 969 000 km², w porównaniu z Bałtykiem, to prawie ocean.
Rys. 3. 1. Morze Bałtyckie – arena naszych doświadczeń nautycznych.

Główne porty to Kilonia, Gdańsk, Kopenhaga, Travemünde, Gdynia, Szczecin, Malmö, Rostock, Sztokholm, Helsinki, Turku, St. Petersburg, Tallin, Karlskrona, Ryga, Świnoujście, Flensburg, Kłajpeda, Kaliningrad itd.
Bałtyk jest morzeni „małosolnym” za sprawą ograniczonej cieśninami wymiany wód z Morzem Północnym oraz sporą zlewnią wpadających do niego rzek: Wisły, Dźwiny, Niemna, Odry, Newy, Tornijoki, Kemijoki, Pregoły, Ljungan itd. Zasolenie wód powierzchniowych jest bardzo zróżnicowane i waha się od 2°/oo do 20°/oo. Najmniejsze występuje w Zatoce Botnickiej. Zasolenie Bałtyku Południowego oscyluje koło 12°/oo. Średnie – całego Bałtyku obliczono na 7,8°/oo.
Geneza powstania Bałtyku sięga epoki lodowcowej. Jego obszar i charakter ulegały transformacjom, powodowanym przez zmiany klimatyczne zachodzące na kontynencie europejskim. Jest morzem ubogim w faunę i florę, mało wydajnym połowowo (10 kg ryb z hektara). Łowi się tu dorsza, śledzia, płastugi, szprota, łososia i węgorza. Ssaki morskie są na Bałtyku bardzo rzadkie. Spotyka się czasami fokę szarą, fokę obrączkowaną i morświna. Dzieje się tak nie tylko za przyczyną mało sprzyjającego klimatu czy niskiego zasolenia. Istotnym czynnikiem odstraszającym morskie ssaki jest przerażające zanieczyszczenie wody. Powodują to głównie rzeki, niosące do morza ogromne ilości ścieków przemysłowych i komunalnych oraz nawozów mineralnych. Detergenty, związki fosforowe, metale ciężkie, produkty ropopochodne – spływające do morza, dosłownie zabijają je. Podobno, ostatnimi laty proces degradacji został nieco spowolniony. Na ile jest to skutek działań sygnatariuszy licznych konferencji krajów nadbałtyckich a na ile jest wynikiem recesji gospodarczej – Bóg jeden wie. Za to żeglarze wiedzą jedno: talerze po myciu morską wodą – muszą być opłukane gorącą wodą słodką.
Pogodowo jest to morze niezwykle kapryśne, czasami potrafi być bardzo groźne. Naprawdę ładna, żeglarska pogoda (moja prywatna definicja: wiatr południowy o sile 4-5°B, stan morza 3, pojedyńcze cumuluski, temperatura 20°C) zdarza się bardzo, bardzo rzadko. Jeśli mówimy o stałości pogody to niemal zawsze mamy na myśli tak zwaną „damską pogodę”. Dlatego jachting bałtycki sprawnie, szybko i skutecznie selekcjonuje śródlądowych adeptów morskiej żeglugi. Bałtycka elegancja stroju: watowana kurtka, solidny sztormiak („Musto”, „Storm”, „LLoyd”, „Sportis”), wełniana czapka (z daszkiem) jest przypisana nie tylko jesiennym rejsom. Nie ma żadnej przesady, gdy z uśmiechem mówimy, że to morze „ryczących pięćdziesiątek”. Oczywiście, możemy trafić i na „zegrzyńską” aurę. Jest to możliwe, ale mało prawdopodobne. Od czasu, kiedy zacząłem żeglować – zdarzyła się taka pogoda dopiero w lipcu 1994 roku. Przy całej liście bałtyckich mankamentów mamy jeden jaśniejszy punkt – brak pływów (tego by jeszcze brakowało!). Pewne, niewielkie pływy występują co prawda na wodach Małego Bełtu ale nie są one na tyle intensywne aby się ich obawiać. Po prostu warto wiedzieć, że istnieją.

Klimat. Klimat Bałtyku określany jest jako umiarkowany, wilgotny o dużym zachmurzeniu, poddawany przeważnie zachodniej cyrkulacji mas powietrza Niżu Islandzkiego, bądź Wyżu Azorskiego. Północno-zachodnie wybrzeże Bałtyku jest typową trasą wędrówek – wypełniających się ośrodków niskiego ciśnienia. Typowy okres tworzenia, wypełniania i zanikania trwa przeważnie tydzień. Nim jednak nastąpi zanik pierwszego niżu, już przemieszcza się za nim następny a w kolejce rozwija się kolejny. Potocznie nazywamy to „procesją” wiecznie odradzających się niżów, stanowiącą specjalność średnich szerokości. Na Bałtyku Południowym obserwujemy latem pewne prawidłowości stagnacyjne. Po zachodnich sztormach – najczęściej następują kolejne, po długotrwałych opadach – leje dalej, po stacjonarnych wyżach (to najrzadziej) – formują się kolejne. Statystycznie czerwiec jest chłodny ale najbardziej sprzyjający żegludze. Prawdopodobieństwo udanego pogodowo rejsu w lipcu można ocenić jako jeden do jednego. Dobra pogoda w sierpniu może się zdarzyć. We wrześniu – wykluczone.

Typy letnich cyrkulacji. Północno-wschodnia jest rzadka Południowo-wschodnia przynosi zazwyczaj wiatry 10-15 m/sek, nieduże zachmurzenie i rzadkie przelotne deszcze z burzami. Można liczyć na upały. Południowo-zachodniej zazwyczaj towarzyszy znane z prognoz „przemieszczanie się zatoki niżowej nad Bałtykiem”. Niechybnie wiać będzie około 6° lub nie wiele więcej. Deszcze zapewnione. Północno-zachodnia to ulewne deszcze z burzami.
Kliny wyżowe pojawiają się gdy warunki hydrometeorologiczne nie sprzyjają umacnianiu się wyżu wschodnio-europejskiego. To wówczas obserwujemy słabiutkie wiatry zachodnie, pojawiają się zamglenia i mgły, nie pada. Kliny są formacją dość stałą.

Rys. 3.2. Typowe trasy przemieszczania się niżów nad północną Europą.
Zatoki niżowe latem zazwyczaj nie są zbyt głębokie. Przynoszą jednak zawsze dynamiczne pogorszenia pogody, burze, ciągłe opady. Przechodzenie zatoki poznajemy po nasileniu się wiatru, skręcającego z SE w prawo. Jeśli dojdzie do NW to mamy solidny sztorm. Przejście zatoki wróży osłabnięcie wiatru. Niż nad Bałtykiem to silne, dynamiczne wiatry – po prostu sztorm.
Rys. 3.3. Lipcowe róże wiatrów na Bałtyku
Wiatry. Kierunki wiatrów, jako pochodnych układów barycznych są latem mało zróżnicowane. Przeważają wiatry z szerokiego sektora zachodniego (od SW do NW). Najrzadziej mamy do czynienia z kontynentalnymi wiatrami SE do S. Jesienią rozrzut kierunków jest dużo szerszy, przeważające wiatry wieją z SW, bardzo rzadko z N i NE. Średnia letnia prędkość wiatru wynosi 4-6 m/sek. Wiatry sztormowe latem nie przekraczają 2% czasu. Zdecydowana większość sztormów zdarzających się w czerwcu i lipcu – nadchodzi z szerokiego sektora zachodniego. W sierpniu statystyczna szansa na sztorm zachodni jest taka sama jak na wschodni. Lato jest typowym okresem występowania szkwałów, które na Bałtyku bywają równie gwałtowne co zaskakujące. Nigdy za dużo przezorności i refowania. Okresy flauty w czerwcu i w lipcu występują trzykrotnie częściej niż prawdziwe sztormy. Bryzy sięgają w głąb morza nawet do 8 Mm, dlatego nie warto ryzykować żeglugi zbyt blisko brzegu.


Falowanie. Falowanie bałtyckie jest typowo wiatrowe. Latem najczęściej mamy do czynienia z falami o wysokości od 0,5 do 1,5 m i 3-sekundową częstotliwością. Podczas letniego sztormu możemy spotykać fale trzymetrowe, chociaż statystyki odnotowują i 9-metrowe monstra. Fale zbliżające się do lądu ukośnie – ulegają refrakcji, zmieniając w jego bliskości kierunek na prostopadły do linii brzegowej. Towarzyszy temu zmniejszenie długości fali, tym bardziej, im bardziej skośny względem brzegu był jej pierwotny kierunek. Parametry fali, w tym głównie jej stromość zmieniają się też wraz ze zmniejszającą się głębokością. Gwałtowność fali wzrasta także nad ławicami. Wielokrotnie obserwowałem wyraźnie agresywniejsze morze nad Ławicą Słupską. Tak zwane fale monstrualne zwykle wykształcają się nad granicą półki szelfowej (w bałtyckiej skali głębokości), to jest około 20 metrów. Zatem przekraczajmy te strefy tak, aby jak najkrócej przebywać w niebezpiecznych miejscach. Diagram bałtyckich fal znajdziecie w locjach żeglarskich „Polskie porty otwartego morza” oraz „Bornholm i Christianso”.
Rys. 3.4. Kierunki prądów bałtyckich, powodujących wymianę wód z Morzem Północnym. Obserwujemy je gdy ustają (zazwyczaj silniejsze) prądy o genezie wiatrowej.

Prądy. Interesujące nas powierzchniowe prądy wody na Bałtyku zależą głównie od kierunku wiatru. Na pełnym morzu wektor kierunku prądu odchyla się od kierunku wiatru o 20–30° w prawo za sprawą siły Coriolisa (będą o to pytać na egzaminie). Sprawę komplikuje nieco „prąd gradientowy” stanowiący skutek dążenia do wyrównania nachylenia lustra wody. Tak czy inaczej – prądy te rzadko przekraczają prędkość 0,5 węzła. Podczas silnych sztormów może dojść do 1,5 węzła. Zmiana kierunku wiatru najpierw wymusza zmianę kierunku falowania a dopiero później, zmianę kierunku prądu. Przy lądzie, prądy wzdłużbrzeżne o genezie wiatrowej bez trudu osiągają prędkość do 2 węzłów.
Podczas bezwietrznej pogody lub gdy wieją słabe wiatry – do głosu dochodzą prądy będące skutkiem różnicy poziomu Morza Północnego i Bałtyku. Wówczas w Sundzie i Bełtach możemy zaobserwować prawdziwy wypływ bałtyckiej wody, pochodzącej głównie z Zatoki Botnickiej i z Zatoki Fińskiej. Na Bałtyku istnieje bowiem „lewoskrętny” system cyrkulacyjnej wymiany wód z wszechoceanem.

Burze. Burze są specjalnością miesięcy wakacyjnych. Statystyczna liczba dni z burzą w tych miesiącach waha się od 3 do 6. Burzom towarzyszą oczywiście ulewy i gwałtowne szkwały.

Zaburzenia magnetyczne. Wartości deklinacji oraz miejsca stałych zaburzeń magnetycznych zaznaczane są na wszystkich mapach morskich. Deklinacje rzędu 7° nie są rzadkością. Szczególnie intensywne, całkowicie nieregularne zaburzenia magnetyczne objawiają się w Zatoce Ryskiej, przy przylądku Ristna, na Alandach, przy szwedzkim wybrzeżu w rejonie Sztokholmu, w północnej części Kalmarsundu i w rejonie Bornholmu.

Opady. Najsuchszym letnim miesiącem na Bałtyku, bez wątpienia jest czerwiec. Później – co raz gorzej. W czerwcu możemy liczyć iż padać będzie tylko 8 dni w miesiącu. W lipcu już 12 dni a w sierpniu nawet 15. Letnie ulewy trwają 1 do 3 godzin a mżawki, nie ustępujące po 12 godzinach – mogą dokuczać z małymi przerwami i kilka dni.

Inne zjawiska. Czasami mogą występować dziwne zjawiska optyczne w postaci świecenia wody morskiej, różnego rodzaju i zmiennej intensywności. Mogą to być świecenia tła, dające mleczną poświatę. Powodują je świecące organizmy morskie. Najczęściej jest to poświata seledynowa, czasami sinozielona, rzadziej żółtawa. Fenomen ten najczęściej bywa obserwowany jesienią i w obszarach przybrzeżnych (uwaga – brzeg!). Falowanie morza nie zmienia intensywności i jednorodności poświaty.

Rys. 3.5. Miejsca najintensywniejszych zaburzeń magnetycznych na Bałtyku
Innym rodzajem świecenia jest fluorescencja iskrząca, powodowana błyskami emitowanymi przez różne mikroorganizmy morskie. Intensywność tego rodzaju świecenia zmienia się pod wpływem falowania (na przykład kilwater jachtu). Ten rodzaj świecenia obserwowany jest najczęściej w pełni lata.

Z innych, charakterystycznych zjawisk można wymienić kwitnienie wody (woda brunatna, zielona, zupełnie nieprzeźroczysta) oraz ...plamy ropy. Źródłem ich są statki, ukradkiem płuczące zbiorniki. Zachęcam kolegów skipperów bałtyckich jachtów do niezwłocznej denuncjacji sprawców, jeśli istnieje możliwość ich identyfikacji. Radiotelefon, aparat fotograficzny, kamera video – orężem walki o czystości naszego morza.



JAK PRZYSTOSOWAĆ JACHT ŚRÓDLĄDOWY
DO MORSKIEJ ŻEGLUGI

W rozdziale tym zajmijmy się rozpatrzeniem możliwości dostosowania Waszych śródlądowych jachtów do żeglugi morskiej. Założywszy iż fachowo przeprowadzona analiza wytrzymałości kadłuba, takielunku, osprzętu oraz szczelności i stateczności wykazała, że jest to możliwe — celowym będzie omówienie dodatkowych elementów konstrukcyjnych, które powinny być zamontowane.
Większość jachtów śródlądowych to jednostki mieczowe i balastowo-mieczowe. Nie ma powodu aby „a priori” odradzać wyprawy na morze jachtami mieczowymi. Nie mniej — jachty balastowo-mieczowe należy uznać za bardziej nadające się do tego celu. Żegluga bałtycka „czystymi” mieczówkami powinna moim zdaniem odbywać się wzdłuż piaszczystych brzegów; umożliwiających miękkie sztrandowanie w razie pogorszenia się pogody. Mieczówki także mogą czuć się bezpiecznie w pobliżu dobrze rozwiniętej linii wybrzeża, bogatej w naturalne porty schronienia (zatoczki, półwyspy, laguny). Z tych i innych powodów (omówionych w rozdziale „Bezpieczeństwo żeglugi”) armatorzy jachtów mieczowych powinni ograniczać żeglugę morską do pory dziennej.
Wygoda morskiej żeglugi na małym jachcie polegać będzie na relatywnie obszernym wnętrzu (kosztem wielkości kokpitu), wydzieleniu kambuza, stołu nawigacyjnego i kingstonu. W surowych klimatycznie warunkach żeglugi bałtyckiej w kokpicie przebywa najczęściej jeden żeglarz. Kto nie musi — nie marznie bez potrzeby. Kokpitowe wylegiwanie się w negliżu to raczej śródlądowa przyjemność. Załoga we wnętrzu — to korzystne obniżenie środka ciężkości małego jachtu. Wanna kokpitu powinna być jak najmniejsza a szpigaty — o możliwie dużej średnicy. Stół nawigacyjny dobrze oświetlony lampką na giętkim ramieniu — powinien pomieścić polską mapę morską — złożoną na pół (1,0 x 0,6m). Jeżeli to zupełnie niemożliwe to — złożoną na czworo (0,6 x 0,5m) Prowadzenie nawigacji przy stole jadalnym jest uciążliwe dla nawigatora i konsumentów. Kambuz musi posiadać gazową kuchenkę dwupalnikową, zawieszoną wahliwie. Owa wahliwość jest technicznym warunkiem „sine qua non” bez spełnienia którego gotowanie na morzu jest niemożliwe. Posiadanie zlewozmywaka z odpływem zaburtowym ułatwia życie kukującemu. Kingston odpływowy lub chemiczny poprawiają bezpieczeństwo w trudnych warunkach nautycznych. Załatwianie potrzeb fizjologicznych z pokładu podczas chwiejby stwarza niepotrzebne ryzyko wypadnięcia za burtę. Wydzielenie przedziału kingstonowego (konieczna dobra wentylacja) jest szczególnie wskazane przy załogach mieszanych. Następne strony zawierają bardziej szczegółowe omówienia tych spraw. Tyle uwag ogólnych.

Kosz dziobowy. Przepisy klasyfikacyjne (bądź nadzoru technicznego) obligują aby jacht morski miał coś takiego. Wykonany powinien być z rur stalowych, najlepiej nierdzewnych (1H18N9T) o średnicy zewnętrznej nie mniejszej niż 25 mm, przy grubości ścianki 2,5 mm. Wysokość kosza powinna wynosić 600 mm. Małe jachty zatokowe skorzystać mogą z ulgi zmniejszającej wysokość kosza do 450 mm. Mimo, że kosze pokładowe rozpowszechniły się dopiero w ostatnim trzydziestoleciu – dziś nie do pomyślenia jest morska żegluga jachtowa bez tego elementu wyposażenia pokładu. Wspomniane przepisy nie precyzują kształtu kosza poza oczywistym wymogiem obejmowania swym zasięgiem zamocowania forsztagu. Zgodnie ze swym przeznaczeniem kosz dziobowy służy do zabezpieczenia pracy na dziobie jachtu (obsługa żagli, kotwicy, holu, cum, obserwacji („oko”) itp. Niejednokrotnie kosz dziobowy służy jako oparcie podczas manewrów portowych (praca bosakiem) lub jako stopień do wychodzenia na wysokie nabrzeże. Na koszu dziobowym montowane bywają lampy nawigacyjne. Jest to więc bardzo odpowiedzialny element wyposażenia pokładu o najróżniejszych kierunkach przyłożenia obciążeń. Mały jacht, podrzucany przez fale musi posiadać kosz o takim kształcie aby zapewnić maksymalną wygodę i bezpieczeństwo przebywającemu na dziobie żeglarzowi. Pełzający ku sztagowi człowiek musi mieć świadomość, że po osiągnięciu kosza nic już mu nic grozi. Nie może to więc być kosz „śródlądowy” przystosowany do wygodnego wchodzenia na jacht prosto z łąki. (Rys.4.1)

Rys. 4.1. Niski, delikatny, dekoracyjny kosz „śródlądowy” nie nadaje się do żeglugi morskiej

Nie może to być kosz bez podwójnych rur poziomych. Nie może to być wiotka konstrukcja podporządkowana wyłącznie gustom architektów jachtowych. Negatywnym przykładem takiej właśnie konstrukcji jest kosz licencyjnego, produkowanego w Polsce — jachtu „Carter 30” (Rys.4.2). Cóż z tego, że centralna stójka elegancko kontynuuje linię dziobnicy, kiedy wszystkie trzy — schodząc się niemal w jednym miejscu na poziomie pokładu sprawiają, że kosz chwieje się pod naciskiem jednego palca. Polscy wykonawcy bezkrytycznie kopiowali Dicka Cartera przez wiele lat.

Rekomendowanym przeze mnie kształtem kosza jest konstrukcja wypróbowana na jachcie „Milagro IV”. Nic dziwnego, że kolejne „Milagro” ma taki sam kosz (Rys.4.3.). Jest to konstrukcja bardzo wygodna, obręcz łuku górnej rury służąca do podwieszania worka spinakerowego nie tylko nadaje konstrukcji dużą sztywność ale
Rys. 4.2. Przerost formy nad treścią. Wiotki kosz jachtu „Carter 30”.

i ułatwia wnoszenie na jacht wiadra z wodą, roweru lub innych ciężkich przedmiotów. Złośliwi mówią, że można z niego załatwić „grubszy interes“. Proszę abyście zwrócili uwagę na na dwa pręty wspawane między obręcz a górne poręcze. Są to nieocenione zaczepy karabińczyków, bądź szekli zatrzaskowych, wykorzystywane do zabezpieczenia rogu falowego lub szotowego sztaksla (podczas zmiany) lub zabezpieczenia fału przed ucieczką czy nawet jego wyszorowaniem się ze zblocza masztu. Kształt tego kosza podpatrzyłem przed laty na angielskich jachtach. Kosze dziobowe mogą mieć specjalne przegięcia dla przepuszczenia genui ale małe jachty morskie zazwyczaj nie noszą nisko biegnących nad pokładem żagli aby nie wchodziły na nie fale. Połączenia lin sztormrelingów z koszem powinny być owinięte taśmą samoprzylepną — tak aby żagle nie zaczepiały się. Norbert Morawski, znany na Wybrzeżu takielarz, szkutnik i żaglomistrz uważa, że kosze nie powinny być mocowane do pokładu bezpośrednio ale przy pomocy gniazd — tak jak stójki

Rys. 4.3. Rekomendowany kształt kosza morskiego. Bezpieczny, funkcjonalny, sztywny i chyba nie szpetny.

sztormrelingów. Uzasadnienie: łatwy demontaż i montaż gdyby przyszło prostować pogięty kosz. Nie podzielam tego poglądu. Pogięcie kosza w żegludze morskiej nie zdarza się często a kosz osadzony w gniazdach straci nieco ze swej sztywności. Namawiam abyście konstrukcji kosza dziobowego poświęcili należytą uwagę. To bardzo ważny element wyposażenia pokładu.
Kosz rufowy. Status formalny i wymagania techniczne tego elementu wyposażenia pokładu są analogiczne jak do kosza dziobowego. Przeznaczeniem jego jest zabezpieczenie otoczenia kokpitu, zamocowania lin sztormrelingów, zawieszenie kół ratunkowych, szpuli z liną ratowniczą, ewentualnego światła rufowego oraz gniazda flagsztoku. Do kosza mogą być mocowane elementy samosteru, generatora wiatrowego lub różnego rodzaju anteny (GPS, Decca, CB). Kosze rufowe bywają jedno lub dwuczęściowe. Dwuczęściowy — powinien być zamykany linką z karabińczykiem. Kosz jednoczęściowy jest nieco uciążliwszy przy wchodzeniu na jacht od rufy ale znacznie bezpieczniejszy w żegludze. Z oparcia o kosz rufowy korzystamy zazwyczaj podczas załatwiania „małej potrzeby” fizjologicznej. Także i ten kosz musi być bardzo solidny abyśmy czuli się w pełni bezpieczni w jego obrębie.

Stójki sztormrelingów. Podobnie jak kosze winny posiadać wysokość 600 milimetrów, być wykonane z rur stalowych o średnicy zewnętrznej nie mniejszej niż 25 mm i grubości ścianki 2,5 mm. Ulga zatokowa obniża ich wysokość do 450 mm. Stójki mogą być „pocieniane” ku górze przy zachowaniu wskaźnika wytrzymałość na zginanie (Wx) rury 25-milimetrowej na górnej krawędzi gniazda. Wynika z tego, że praktycznie jest mieć stójki osadzone w gniazdach, co umożliwia ich łatwy demontaż. Nie powinniśmy stosować gniazd odlewanych ze stopów lekkich ani mosiądzu. Gniazda stójek dobrze jest mocować do pokładu mosiężnymi śrubami przelotowymi M8. W razie silnego uderzenia — lepiej jak urwie się śruba niż wyrwana zostanie dziura w pokładzie.

Rys. 4.4. Zabezpieczenie stójki sztormrelingu w gnieździe pokładowym.

Linki sztormrelingów mogą być przewlekane przez otwory nawiercone w rurach stójek (Rys.4.5.a) lub przez uszka — mocujące je na zewnątrz (Rys.4.5.b). W pierwszym przypadku — przelotki stójek powinny być uzbrojone w miedziane tulejki, zabezpieczające przed łamaniem splotek. W drugim przypadku — nakrętki jarzemek muszą być owinięte taśmą w celu ochrony przed zranieniami, podarciem żagli i odzieży. Rury stójek relingowych muszą być zaślepione od góry korkami z tworzywa sztucznego. Średnica wystającej części korka powinna odpowiadać zewnętrznej średnicy stójki. Ma to na celu ochronę przed skaleczeniami oraz zapobieżeniu całkowitemu wciśnięciu korka do rury.

Rys.4.5. Połączenia sztormrelingów ze stójkami — przelotki (a), jarzemka (b).

Zabezpieczenie stójki przed wysunięciem najlepiej jest wykonać przez włożenie w zgrane otwory gniazda i stójki — odpowiedniej średnicy mosiężnego wkręta do drewna i owinięcie go dwukrotnie wodoodporną taśmą adhezywną (Rys.4.4). W przypadku konieczności szybkiego demontażu sztormrelingu — przecinamy nożem zabezpieczający taśmę i wyjmujemy luźny wkręt blokujący stójkę. Stójki 600 milimetrowej wysokości prowadzą dwie liny stalowe o średnicy nie mniejszej niż 4 mm. Najlepiej nierdzewne, umiarkowanie napięte, mogą być w koszulkach plastikowych. Sztormreling nie zabezpiecza przed wypadnięciem za burtę, kiedy normalnie chodzimy po pokładzie. Ma zabezpieczyć żeglarza, kiedy pracuje on na decku siedząc lub porusza się na czworakach. Oczywiście podczas silnego wiatru, falowania czy znacznych przechyłów.

Napinanie linek sztormrelingów (Rys.4.6) dokonuje się najczęściej przy pomocy ściągaczy M8, zamocowanych do zaczepów kosza rufowego. Mniej eleganckim, ale tańszym i bezpieczniejszym
Rys.4.6. Napinanie linek sztormrelingów. Ściągaczem — „a”, „krawatem” — „b“.
jest naciąganie liny sztormrelingu kilkakrotnie nawiniętym „krawatem” z linki miękkiej. Jest to „patent hiszpański”. Umożliwia on błyskawiczne opuszczenie sztormrelingu przez przecięcie „krawata” nożem. Na jachtach w Vigo widywałem dyndające obok — małe, „reklamowe”, nierdzewne scyzoryki — przewidziane do tego celu. Stójki 450 milimetrowe mogą być cieńsze tzn. mieć średnicę 21 mm i grubość ścianki 2 mm, mogą prowadzić jedną linę, chociaż lepiej byłoby nie robić takiej oszczędności. A tak wogóle to namawiam do wysokich sztormrelingów, nawet gdybyście nie przewidywali wychylania nosa poza Zatokę Gdańską. Rozstaw stójek nie powinien być większy niż 2,15 m. Na odcinku dziobowym sztormrelingi mogą być przeplecione cienką linką lub siatką rybacką (Rys 4.7.) w celu zapobieżenia zsuwaniu się zrzucanego żagla do wody. Ma to sens właśnie na małych jachtach, gdzie czynności zmiany żagli dokonywane są zazwyczaj przez jednego żeglarza. Pamiętajmy jednak, że siatka powiększa w bardzo istotny opór czołowy jachtu, co nie jest bez znaczenia przy żegludze na wiatr. Liny sztormrelingów pomiędzy ostatnią stójką a koszem rufowym mogą być zastąpione taśmami, z jakich wykonane są pasy asekuracyjne. Służą jako oparcie osobom siedzącym w kokpicie.
Rys.4.7. Zabezpieczanie żagla przed zsuwaniem się do wody.
Rys.4.8. Taśmy stylonowe — jako rufowy odcinek sztormrelingu.
Widełki ściągaczy lub zawalcowywanych końcówek sztormrelingów nie powinny być wpinane do uszek kosza — odpowiednio rufowego czy dziobowego. Linkom tym musimy zapewnić „kardanową” swobodę wychyleń w każdym kierunku. Większości narzekań na marną jakość tych drogich elementów można uniknąć — „zerując przestrzenny moment gnący”. Rolę przegubu pełni mały togiel lub zwykła nierdzewna szekla (Rys.4.9). Nie zapomnijmy o owinięciu całości taśmą adhesywną, tak aby żagle, ciało i odzież załogi nie były narażone na zadrapania.
Rys.4.9. „Kardanowe” zamocowania sztormrelingów chronią widełki końcówek i ....ściągaczy przed wyłamywaniem.

Rufowy odcinek sztormrelingu wyposażony może być w wiatrochron (Rys.4.10). Nie ulega wątpliwości, iż szczególnie na małym jachcie, chroni on sternika, nie tyle przed wiatrem — co przed bryzgami wody. Nie ma jednak nic za darmo. Opory aerodynamiczne w żegludze na wiatr — znowu rosną. Wiatrochrony noszą zazwyczaj nazwę jachtu — wydrukowaną możliwie jak największymi i nie udziwnionymi literami. Wewnętrzne strony wiatrochronów mogą być wyposażone w kieszenie na pokładowe drobiazgi.

Rys. 4.10. Wiatrochrony.

Relingi. Są to „krawężniki” pokładu, zabezpieczające przed ześlizgnięciem się nogi poza burtę (Rys.4.11). Na jachcie morskim jest to element konieczny. Mogą to być zwykle „przetłoczenia” laminatowego pokładu, aluminiowe profile, drewniane listwy lub stalowe „mininadburcia”. Ważne aby posiadały możliwość przepuszczania za burtę wody wchodzącej na pokład. Ażurowe profile aluminiowe pozwalają na wygodne wszeklowywanie okazjonalnych bloczków, obciągaczy, kontr itp. oraz przysznurowanie plandeki podczas zimowego postoju na lądzie.

Rys. 4.11 Różnego rodzaju relingi pokładowe. Przetłoczenie pokładu (a), profil aluminiowy teowy (b), profil aluminiowy kątowy (c), listwa z szpigatami (d), listwa na podstawkach (e), „mininadburcie” (f).

Handrelingi. Są to drewniane lub metalowe poręcze, mocowane najczęściej na bocznych krawędziach pokładówek — pomiędzy kokpitem a masztem (Rys.4.12.). Stanowią podstawowe zabezpieczenie żeglarza pełzającego po pokładzie. Aby spełniać swe przeznaczenie muszą być bardzo mocne. Trzymamy się ich nieraz oburącz aż palce bieleją, zaczepiamy do nich linki pasów bezpieczeństwa (owijając i wpinając powrotnie), stajemy na nich podczas refowania grota itd. Muszą być mocowane śrubami przelotowymi.

Rys. 4.12. Handrelingi na pokładówce muszą być na tyle mocne aby nawet brutalne nastąpienie w środku przęsła (np. podczas refowania grota) nie spowodowało szkody.
Kosz przymasztowy. Jest to prawdziwy luksus bezpieczeństwa na decku. Coraz więcej jachtów wyposażanych jest w te bardzo użyteczne trójnogi z błyszczących rur stalowych (Rys.4.13). Poprawiają one wydatnie poczucie bezpieczeństwa pracującego przy maszcie żeglarza. Montowanie ich na rzeczywiście małych jachtach powodować może zauważalne podniesienie środka ciężkości jednostki.
Rys. 4.13. Kosze przymasztowe.

Liny bezpieczeństwa. Bardziej światowo nazywane bywają „lajflinami”. Najczęściej są to 2 stalowe lub miękkie liny rozpinane wzdłuż każdej z burt pomiędzy kokpitem i rejonem kosza dziobowego (Rys.4.14.a). Na małym jachcie powinny być zawsze używane,

Rys 4.14. Przykładowe usytuowania lin bezpieczeństwa (a), rozkład siły zaczepionej do liny bezpieczeństwa (b).
kiedy wybieramy się na morze. Powinny być tak umieszczone aby nie powodowały potykania się o nie podczas manewrów portowych. Służą jako swego rodzaju „troleje” do wszeklowania karabińczyka pasa bezpieczeństwa. Stanowią dodatkowe zabezpieczenie podczas „parterowego” przemieszczania się po pokładzie. Po osiągnięciu masztu lub kosza dziobowego zazwyczaj przeszeklujemy się do bardziej sztywnego zaczepu, skracając (o ile to jest możliwe) długość „smyczy”.

Karabińczyki pasów bezpieczeństwa narażane bywają na szarpnięcia w różnych kierunkach — dlatego nie powinny do tego celu być używane zatrzaski, których rygiel wykonany jest z drutu (Rys.4.15.a). Za właściwe do tego celu uważam karabińczyki przedstawione na Rys. 4.15.b oraz c). Przy okazji przypominam

Rys. 4.15 Karabińczyk (a) nie nadaje się do pasa bezpieczeństwa. Gwintowana tulejka karabińczyka (c) daje absolutną gwarancję zaczepienia.
Rys. 4.16.(a) i (b). Zaczepy pośrednie lin bezpieczeństwa, pozwalające na przejście karabińczyka pasa bezpieczeństwa.
o celowości okresowego przesmarowywania zawiasu karabińczyka aby na skutek zawieszenia się rygla niespodziewanie nie odczepić się od „lajfliny”.

Zaczepy lin bezpieczeństwa muszą być bardzo wytrzymałe ponieważ rozkład siły działającej na naciągniętą linę jest bardzo niekorzystny. Przykład — Rys.4.14.b.
Pośrednie zaczepy (jeśli są takie) lin bezpieczeństwa muszą pozwalać na przejście karabińczyka. Rys.4.16.a oraz b przedstawiają takie „patentowane” urządzenia.
W warunkach domowego warsztaciku możemy wykonać natomiast bardzo praktyczny stoper karabińczyka pasa bezpieczeństwa (Rys.4.17). Pozwala on na swobodne poruszanie się po pokładzie, kiedy dźwignia zaczepu znajduje się w położeniu pionowym. Przechylenie jej do przodu lub do tyłu powoduje zakleszczenie liny i unieruchomienie pełzacza.

Rys. 4.17. Stoper zaczepu karabińczyka pasa bezpieczeństwa. To proste i bardzo praktyczne urządzenie może być wykonane przez każdego majsterkowicza.

Kosze kół ratunkowych. Koła ratunkowe muszą w każdej chwili być gotowe do natychmiastowego rzucenia. Nie mogą być wiązane bo każda sekunda waży a „krawat” może się splątać. Dlatego też najlepszym rozwiązaniem jest włożenie kół ratunkowych do specjalnych koszy (obejm), mocowanych do kosza rufowego (Rys.4.18, a, b). Na jachtach niemieckich widuje się tu pływaki, będące skrzyżowaniem koła podkowiastego i pasa ratunkowego(Rys.4.18.c). Nie jest to wymagane żadnymi przepisami ale zapewniam Czytelników o użyteczności tych prostych urządzeń.

Rys. 4.18. Kosz „klasycznego” koła ratunkowego (a), kosz ratunkowego koła „podkowiastego” (b), stelaż pasa ratunkowego (c).
Szpula linki ratowniczej. O sposobach wyławiania człowieka na morzu piszę w rozdziale o bezpieczeństwie żeglugi. Tu kilka słów o urządzeniu do tego celu służące. Koło ratunkowe, spoczywające w lewym koszu powinno posiadać 40 — 50 metrowej długości „rzutkę” polipropylenową (pływającą), najlepiej pomarańczową. Aby się nie splątała (co przypadku liny zbuchtowanej dzieje się często) — nawijamy ją na szpulkę umieszczoną pod koszem rufowym (Rys. 4.19.). Szpulkę wykonać możemy z rury aluminiowej o średnicy 32 lub 50 mm, dwóch krążków policzkowych o średnicy 200 mm oraz stalowej ośki o średnicy 20 mm. Lina może być prowadzona przez bloczek, zamocowany do kosza rufowego.
Rys. 4.19. Szpula liny ratowniczej.

Tyczka ratownicza. Człowiek a nawet koło ratunkowe nikną nam z oczu bardzo łatwo już przy stanie morza 3. Dlatego koniecznym jest wyposażenie jachtu w coś, co będzie wystawało ponad

Rys. 4.20. Tyczka ratownicza wisi na achtersztagu.
fale. W sprzedaży tego u nas jeszcze nie ma a więc trzeba wziąć się samemu do roboty. Potrzebne będą następujące materiały: dwumetrowe wędzisko, pływak o objętości ponad litrowej z ekspandowanego polichlorku winylu, ciężarek ołowiany lub mosiężny, czerwona banderka formatu A3, bateryjka i lampka z pasa ratunkowego, kabel dwużyłowy (2x1, 5mm²) o długości ok 2 m. Włożony do damskiej pończochy, oblaminowany i pomalowany na pomarańczowo pływak ma być umieszczony na 1/3 wysokości tyczki. Lutowane połączenia lampki z bateryjką należy bardzo starannie zaizolować. Tyczkę należy umieścić w takim uchwycie, aby można ją wyrzucić tak samo sprawnie jak koło ratunkowe. Rzucając ją w nocy — nie wolno zapomnieć o wyjęciu koreczków z bateryjki.


Owiewka zejściówki. Te bardzo pożyteczne „budki suflera” nie mają jak dotąd jednej, powszechnie używanej nazwy polskiej. Jedni nazywają je „dodżerami”, inni „szprictapami” a jeszcze inni mówią po prostu „buda”. Proponuję, nazwę owiewka. Na śródlądziu widać je rzadko a stosowane są przeważnie gdy pada — jako osłona zejściówki podczas postoju, bądź jako „parasol” sternika, kiedy jacht napędzany silnikiem płynie kanałami. Na Bałtyku owiewka pozostaje

Rys. 4.21. Składana owiewka zejściówki na jachcie „KOT” („Pegaz 700”).
podniesiona nawet podczas słonecznej pogody. Konstrukcja osłony zejściówki chroni sternika przed wiatrem, deszczem, bryzgami i przenikliwym słonym aerozolem. Konstrukcyjnie przypomina budkę wózka dziecięcego (Rys.4.21).
Rys.4.22. Sztywna przesuwana owiewka zejściówki na jachcie „SELENE” („Mak 707”). Pozycja odsunięta (a), pozycja wysunięta (b).

Stelaż tworzą najczęściej trzy pałąki z nierdzewnych rur stalowych o średnicy 20 mm. Poszycie z niebieskiego (taka moda) brezentu wykonać Wam może każda firma szyjąca markizy sklepowe. Przednia ścianka wyposażona być musi w okienka obserwacyjne. Elastyczną mocną i nie twardniejącą folię na te okna odkupicie od żaglomistrzów winsurferowych. Wysokość owiewki ogranicza bom a wychylenie tylnego pałąka zależeć będzie od usytuowania talii grota. Od czasu do czasu widujemy sztywne osłony zejściówek, przeszklone niczym sterówki motosailerów. Mogą to być konstrukcje stałe, zdejmowane lub przesuwane. Przesuwaną owiewkę zejściówki gdańskiego jachtu „Selene” (Mak 707) przedstawiają fotografie (Rys.4.22 odsunięta (a), wysunięta (b)). Sztywne owiewki ważąc więcej – niekorzystnie podwyższają środek ciężkości małego jachtu. Bardzo zachęcając do zafundowania Waszym jachtom miękkich osłon — zwracam uwagę na celowość dokładnego rozpoznania jakości nabywanej tkaniny. Pierwsza wykonana przeze mnie owiewka wytrzymała tylko jeden sezon. Słońce, słona woda i wiatr dokładnie zniszczyły solidnie wyglądającą tkaninę. Nie oszczędzajcie na koszcie rur. Rury aluminiowe zupełnie się do tego celu nie nadają. Konstrukcja owiewki ma być na tyle mocna, aby nie tylko można się było jej przytrzymać podczas chwiejby ale by wytrzymała, kiedy na nią upadniecie. Zdarza się.
Żeglarze starszych generacji, a zwłaszcza wylegujący się w kojach kapitanowie dużych jachtów — bardzo niechętnie patrzą na te gnuśne nowinki (rolery, wiatrochrony, owiewki, samostery, autopiloty, GPS-y... itd) — tak obce atmosferze „niedźwiedziego mięsa” ich młodości.

Podwięzia want i achtersztagów. Najczęściej są to solidne płaskowniki wystające z pokładu lub biegnące po burcie czy pawęży (Rys.4.23.a). Czasami są to pałąki, wykonane z prętów okrągłych (Rys.4.23.b). Solidność podwięzi (obok zamocowania balastu) jest warunkiem wstępnym do uznania jachtu za nadającego się do żeglugi. Warunku tego nie spełniły np. polskie jachty „Carmen” i „Alpheratz”. Pierwszy z nich zatonął, drugi po utracie masztu nie był w stanie podejść do załogantki, która wypadła za burtę. Podwięzia mocowane są do burt lub grodzi poprzez przykręcenie śrubami lub przylaminowanie. Czasami mocowanie dokonywane jest przy wykorzystaniu obu tych metod razem. Pewien zaprzyjaźniony szkutnik twierdzi, że na małym jachcie tylko takie podwięzia zasługują na zaufanie — jeżeli możemy za nie podnieść jacht. Podwięzia wykonane z płaskowników zaopatrzone muszą być w togle (Rys.4.24) tj. odpowiednie łączniki — zabezpieczające widełki ściągaczy przed wyłamaniem a ich części śrubowe przed zgięciem. W przypadku utraty togla — możemy go zastąpić szeklą odpowiedniej wytrzymałości.

Rys. 4.23 Podwięzia wantowe. Płaskie (a), pałąki (b)
Rys. 4.24. Togiel
Sztagownik. Autor jest zwolennikiem sztagowników o dwóch grzebieniach. (Rys.4.25.a), pozwalających na niezależną pracę dwóch, równoległych sztagów. Montowanie dwóch sztagów do jednego grzebienia (Rys.4.25.b) nie spełnia tego ważnego warunku. Pojedynczy sztagownik będzie wystarczający o ile dysponujemy „prawdziwym” rolfokiem o sztywnej (nie skręcającej się pod obciążeniem żagla) owiewce sztagu. Wytrzymałość sztagownika musi przewyższać solidność podwięzi ponieważ oprócz obciążenia takielunkiem jest on niestety bardziej narażony na uszkodzenia wynikające z niezdarności manewrowania. Sztagownik niejednokrotnie stanowi wspólną konstrukcję z noszakiem kotwicy (Rys.4.25.c).
Rys. 4.25. Sztagowniki — podwójny (a), pojedyńczy (b), z noszakiem kotwicy (c)

Ściągacze. Jacht morski musi być wyposażony w ściągacze z stali kwasoodpornej. Żadne „ocynki”. Średnica gwintu to podwójna średnica liny stalowej. Wszystkie pracujące na jachcie ściągacze

Rys. 4.26. Zabezpieczenie ściągacza drutem a następnie taśmą
powinny być zabezpieczone przed samoczynnym poluzowaniem – a tym bardziej całkowitym odkręceniem się. Na jachtach śródlądowych robiliście to najczęściej przy pomocy nakrętek kontrujących. Na morzu metoda ta jest nie tylko niepraktyczna ale i niebezpieczna. Każdy ściągacz powinien być zabezpieczony drutem miedzianym, kilkakrotnie przewleczonym przez widełki i otwór w beczce ściągacza (Rys.4.24). Ściągacze sztagów, achtersztagów i want powinny być owinięte samoprzylepną taśmą tekstylną razem z toglami i zawleczkami sworzni. Tak zabezpieczony ściągacz nie zrani żeglarza, nie poluzuje się, nie zgubi sworznia, nie zaczepi żagla (np. delikatnego spinakera) ani liny.
Rys. 4.27. Kupując ściągacz — uważnie obejrzyj jakim frezem wykonano widełki

Kupując ściągacze zwróćcie specjalną uwagę jakim frezem wykonane są widełki (Rys.4.27). Wycięcie o ostrych krawędziach dyskwalifikuje ściągacz. Działanie karbu zmniejsza wytrzymałość tego bardzo odpowiedzialnego elementu konstrukcyjnego takielunku. Nie dajcie sobie wmówić, że stosowanie togli usuwa niebezpieczeństwo. Kończąc ten temat — jeszcze jedna rada: ściągacz zgięty nie może być prostowany! Ściągacz zgięty powinien niezwłocznie być utopiony.

Kotwice. W Polsce, jak dotąd najpopularniejszymi są kotwice Danfortha. Głównie dlatego, że są płaskie i dobrze się mieszczą w dziobowych komorach. Z trzymaniem ich, nawet w piasku i iłach bywa różnie. Czasami pomaga ponowne jej rzucenie. Dobre Danforthy mają spore zaczepy do otwierania płasko leżącej na dnie kotwicy. Bardzo „lubią” mieć kawałek łańcucha. Szkopuł w tym, że my nie lubimy łańcuchów. Alternatywą Danfortha stanowią różne (liczne) kotwice pługowe. Są to konstrukcje przestrzenne a więc muszą być noszone przed dziobnicą (Rys.4.25.c). Tym samym nie zmuszają nas do bardzo niebezpiecznego przerzucania ciężkiego żelastwa przez kosz dziobowy, zwłaszcza – kiedy kiwa. Dobór wielkości kotwicy odbywał się dotąd w oparciu o kryterium jej masy. Obliczenie polega na wyznaczeniu enigmatycznego „wskaźnika wyposażenia W”:

W=L(0,5B+H)+N

– gdzie: L jest „długością klasyfikacyjną jachtu” tzn. średnią arytmetyczną długości kadłuba i długości linii wodnej, B jest szerokością jachtu, H – wysokością boczną jachtu a N jest sumą połowy powierzchni bocznej nadbudówek i połowy powierzchni bocznej pokładówek, których długość lub szerokość przekracza pół szerokości jachtu. Dla jachtów mieczowych H powiększa się o 15%.

Cały rachuneczek dokonywany jest w metrach liniowych i chyba dlatego wynik ma miano metrów kwadratowych. Jak by nie było – masy kotwic waszych małych jachtów wahać się będą pomiędzy 8 i 13 kilogramami (wskaźniki W od 12 do 25 m²). Zdaniem wielu praktyków obliczenie powyższe jest próbą dorobienia „naukowej” teorii do zjawiska zależnego także od wielu innych nieznanych użytkownikom kotwic parametrów. Ta sama kotwica, w tym samym dnie – raz trzyma a innym razem nie. Do dna kamienistego potrzebna nam będzie raczej kotwica admiralicji lub zwykły „drapak”, koniecznie z łańcuchem. Łańcuchy o ogniwach z prętów o średnicy 8 mm (do zrywki karpiny) kupujemy w wiejskich sklepach i oddajemy do ocynkowania na gorąco. Na jachcie powinniśmy mieć ponadto drugą kotwicę, mniejszą, co najmniej 6–kilogramową, głównie przeznaczoną do rzucania z rufy (jeśli bardzo nas „wozi”). Autor uważa stawanie na kotwicy za manewr ostatecznej konieczności – kiedy naprawdę nie można się bez niego obyć. Pomijając dylematy „chwyci – nie chwyci”, „powlecze – nie powlecze” – każde rwanie kotwicy jest loterią czy złapaliśmy jakieś żelastwo, linę, łańcuch czy nie. Kto choć raz widział rybackie mapy morskie – wie o co chodzi. Ponadto wyciąganej na pokład kotwicy niejednokrotnie towarzyszy kilka lub kilkanaście kilogramów tłustych zamazutowanych iłów. Amerykanie wymyślili w ostatnich latach nową, rewelacyjnie lekką kotwicę ponoć o dużej sile trzymania. Nazywa się „Fortress”, produkowana jest w 5 rozmiarach (przyporządkowanych po prostu do długości jachtów bez żadnych, śmiesznych wskaźników „W”), Wykonywane są ze stopu glinowo–cyrkonowego, zapewniającego niezbędną wytrzymałość przy śmiesznie małej masie. Kotwice Fortress uzyskały atest Research Institute of US Navy. Dołączone do protokołu badań zestawienie porównawcze wykazało iż lekkie Fortressy wykazały się większą siłą trzymania niż podobnej wielkości ciężkie kotwice CQR, Bruce czy Danforth, których Fortress jest kolejną modyfikacją. Jerzy Knabe relacjonując nowości techniczne Boat Show Earls Court '93 przedstawił w „Żaglach” wyniki pięciu niezależnych testów z różnych krajów. Na wszystkich Fortress – zajęła pierwsze miejsca, dla której relacja między siłą trzymania a masą waha się od 114 dla miękkiego mułu do prawie 400 w piasku. Kotwice Fortress są rozbieralne. Najnowsze modele zostały zmodyfikowane – można nastawiać kąt wychylenia łap względem trzonu: 32° na piasek i zwięzłe iły oraz 45° na miękkie muły. Dla naszych małych jachtów (do 8,1 m długości) wystarczy model najmniejszy FX–7 o masie prawie 2 kg, wyposażonej w 180–centymetrowej długości nierdzewnego łańcucha (ogniwa z pręta o średnicy 6 mm). Zalecana lina – o średnicy 9,5 mm. Cena w USA – 70 dolarów. Entuzjastycznie pisał o niej w „Żaglach” Jerzy Salecki, sceptycyzm manifestowali Antoni Komorowski i Andrzej Ejchart a mnie nie dane było dotąd jej wypróbować.
Wydaje się, że najbardziej uniwersalnymi (jeśli takie istnieją) są kotwice pługowe lub Bruce’a. Nadają się tylko do wożenia na dziobowym stelażu ale trzymają w miarę pewnie w różnych dnach i najmniej są podatne na wyrwanie przy zmianie kierunku pracy. Andrzej Ejchart uważa, że kotwica admiralicji mimo relatywnie małej (do swej masy) siły trzymania jest zazwyczaj ostatnią deską ratunku tam, gdzie inny typ kotwicy nie chce chwycić dna. O stawaniu na kotwicy czytajcie w rozdziale „Kotwiczenie”.



Rys 4.28. Różnego rodzaju kotwice jachtowe: admiralicji (a), Danfortha (b), pługowa CQR (c), Bruce’a (d), pługowa Delta (c), Danforth Deepst VSB (f), Max.(g), Raphallo (h), Grapnel (i).

Rys. 4.29. Rewelacyjnie lekka, rozbieralna amerykańska kotwica Fortress FX–7.

Elektryczne gniazdku pokładowe. Zazwyczaj mamy do czynienia z dwoma rodzajami gniazdek. Pierwsze to metalowe, wodoszczelne, zakręcane na gwint wielowtykowe gniazda elektryczne łączące jachtową instalację elektryczną z kablami prowadzonymi wewnątrz masztu. Chodzi tu o lampy nawigacyjne (trójsektorową, kotwiczną, silnikową), lampy oświetlenia pokładu i podsalingowe lub masztowy reflektorek pokładowy), oraz wiatromierz. Drugie to wodoszczelne gniazda kabli koncentrycznych prowadzące do różnego rodzaju anten (UKF, Decca, radar itp). Gniazda te muszą być osłonięte przed nadepnięciem, kopnięciem, zaczepieniem się liny lub innymi „urazami” mechanicznymi. Najlepiej jeżeli uda się je umieścić wewnątrz jarzma masztu (Rys.4.30). Przed każdorazowym zakręceniem wtyczki warto styki i gwint spryskać sprayem do konserwacji styków elektrycznych. Lampy nawigacyjne mocowane na koszach dziobowym i rufowym powinny być podłączane także za pomocą wodoszczelnych gniazd wtykowych, umieszczanych obok zaczepów lamp. Przejścia kabli zasilających przez pokład powinny być wykonane przy zastosowaniu dławic zaciskowych. Dobrze jest prowadzić te kable wewnątrz rur koszy. Doszczelnianie gniazd można wykonać przy zastosowaniu taśmy samowulkanizującej. Przy „naprawianiu“ kabli do gniazd warto używać plastikowych koszulek termokurczliwych.


Rys 4.30. Dwudziestowtykowe gniazdu elektryczne umieszczone wewnątrz jarzma masztu jest doskonale zabezpieczone przed wszelkimi uszkodzeniami mechanicznymi

Gretingi. Drewniane gretingi wanny kokpitowej, a szczególnie bakist — powinny być mocowane, nie tylko aby nie przemieszczały się przy dużych przechyłach i wejściu fali na pokład ale aby w razie potrzeby można by się ich przytrzymać. Jeśli nie mogą być teakowe to malowane winny być lakierami przeciwpoślizgowymi.

Klapy, zasuwy, wywietrzniki, pokrywy pokładowe. W miarę możności należy dążyć do ich strugoszczelności a w każdym razie muszą one posiadać zdolność do ich zaryglowania, tak aby ani fale ani przewrotka jachtu nie otworzyły żadnego otworu. Wywietrzniki powinny być umieszczane możliwie daleko od burt.

Bosak i spinakerbom. Powinny leżeć na pokładzie, odpowiednio mocno doń przymocowane w taki sposób aby można było je łatwo oswobodzić. Bosak powinien leżeć hakiem skierowanym ku rufie aby nie zaczepiały się o niego szoty sztaksli. Niedopuszczalna jest śródlądowa praktyka wożenia bosaka na wancie. W najbardziej nieodpowiednim momencie, zazwyczaj podczas sztormu — wyczepia się i rani żeglarza. Jacht morski powinien być wyposażony w spinakerbom, nawet jeżeli nie ma spinakera. Oddaje on nieocenione usługi podczas żeglugi od fordewindu do półwiatru — stabilizując loka lub genuę. Dotyczy to także żeglugi półwiatrowej przy nękających żagle przechyłach z burty na burtę.

Stabilizator rumpla. Jacht morski musi cechować się możliwie dużą statecznością kursową, której jednym z warunków jest właściwe zrównoważenie żaglowe. Mówiąc prosto — nasz jacht musi być zdolny do samosterowności przynajmniej na kursach bajdewindowych. Ponieważ morze zazwyczaj jest sfalowane a jacht wytrącany jest ciągle z położenia wyważonej przez nas żaglami równowagi —

koniecznym jest dysponowanie elastycznym stabilizatorem kłusowym. Rolę tą doskonale spełniają dwa regulowane naciągi gumowe — mocowane obustronnie pomiędzy koszem rufowym a rumplem (Rys.4.31). Stery mocno (lub zbyt mocno) zrównoważone powinny ponadto być wyposażone w kołki ograniczające skok rumpla nieopatrznie wypuszczonego z dłoni, na przykład podczas zwrotów na fali. Kołki te ograniczają zasięg ruchu rumpla, kiedy ten opadnie pod swoim ciężarem (Rys.4.31).


Rys. 4.31. Stabilizator rumpla i kolki ograniczające jego wychylenie.

Kabestany pokładowe. Powinniśmy mieć ich co najmniej dwa. Nie mogą być aluminiowe — jak na śródlądziu. Nie muszą być wielobiegowe i nie muszą być przystosowane do korb. W żegludze turystycznej zawsze możemy „wyostrzyć” dla wybrania szota. Za kabestanem powinny być umieszczone knagi zaciskowe szczelinowe.

Knagi i półkluzy. Takie same jak na śródlądziu, lepiej byłoby gdyby były mosiężne lub ze stali nierdzewnej (spawane).


Rys. 4.32. Rajsbelka z szyną „teową”(a) oraz „iksową”(b)

Rajsbelka, wózek talii grota, talia i samozaciskowa knaga. Rajsbelka może mieć szynę teową, taką jakiej używa się do suwaków kip sztaksli (Rys.4.32.a). Jest wytrzymała ale kłopotliwa przy krótkich halsach bo wózek nie daje się przesunąć bez całkowitego poluzowania talii. Szyna „iksowa” z wózkiem na rolkach i obustronnie ustawianymi stoperami (Rys.4.32.b) pozwala na zajmowanie się tylko szotami foka. Talia powinna mieć stropik (Rys.4.33.a) usprawniający przejście z jednego baksztagu do drugiego (zwrot przez rufę). Górny bloczek talii warto wyposażyć w płaskowniczek eliminujący zaczepianie się o sztormreling (Rys.4.33.a). Dolne zblocze talii grota musi posiadać knagę szczękową samozaciskową (Rys.4.33.b), zwalnianą szarpnięciem liny ku górze. Element łączący (szekla zatrzaskowa, karabińczyk itp) owe zblocze z wózkiem dobrze jest wtłoczyć do kilkunastocentymetrowej długości węża gumowego aby zabezpieczyć się przed nieznośnym szczękaniem podczas słabszych wiatrów i wyższej fali. Podczas flauty i ten „patent” nie pomaga. Jeśli mając nadzieję złapania jakiegoś podmuchu podczas „martwicy”, nie decydujemy się na zrzucenie grota — to koniecznym będzie wstawienie stropiku z krawata między zblocze a wózek.



Rys. 4.33. Talia grota. Stropik (a), bloczek górny z zabezpieczeniem przeciwzaczepieniowym, zblocze dolne z knagą szczękową samozaciskową. Proszę zwrócić uwagę na sposób zamocowania knagi.
Pokładowe knagi zaciskowe fałów. Rozpowszechnione na śródlądziu kokpitowe stawianie i zrzucanie żagli moim zdaniem nie zdaje egzaminu w morskich warunkach silnych wiatrów. I tak trzeba iść do masztu aby sprawnie postawić, zrzucić, zarefować, sprzątnąć czy zmarlować żagle. Kokpitowe stawianie żagli to „firanki” na sztagu, walające się żagle po pokładzie, zacinające się pełzacze, których nie ma kto wstawić, czasami popchnąć itd. Kokpitowa obsługa żagli to konieczność kontrafałów i innych kłopotliwych patentów. Kto boi się wyjść z kokpitu niech lepiej zostanie na Jezioraku. Lubię różne usprawnienia ale obsługę żagli z kokpitu ani sterowania z koi do nich nie zaliczam. Nigdy nie marzyłem o elektrycznym podnoszeniu szyb w moim samochodzie. To mój prywatny pogląd i proszę czytelników o tolerancję.


Drabinka rufowa. Głównym jej zadaniem jest umożliwienie powrotu na jacht „człowiekowi zza burty” i wsiadanie do tratwy ratunkowej. Przy okazji służy przy kąpieli, przesiadaniu się na dinghy, oswobodzaniu się z sieci itd. Zgodnie z nazwą montowana jest na rufie. Po odłożeniu jej do wody powinna sięgać najniższym stopniem nie mniej niż 40 cm poniżej lustra wody, tak aby dało się postawić na niej podkurczoną nogę. Posiadanie drabinki rufowej na jachcie morskim stanowi istotny warunek bezpieczeństwa. Rekomendowany typ bardzo prostej drabinki rufowej przedstawia Rys.4.34.


Rys. 4.34. Lekka, prosta konstrukcja drabinki rufowej.
Po podniesieniu jej do góry — korzystnie wypełnia lukę pomiędzy obiema połówkami kosza rufowego. Wybór konstrukcji drabinki rufowej powiązany jest z wyborem typu samosteru i miejsca jego montowania.


Ekran radarowy. Ma za zadanie efektywne odbijanie fal radarów okrętowych i straży granicznej. Jachty laminatowe i drewniane dają słabe „echo” — dlatego też ekrany radarowe w swym założeniu mają stanowić istotne zabezpieczenie przed przejechaniem nas po nocy czy w mgle. Wynika z tego, że noszenie ekranu radarowego jest w naszym interesie. Najlepszy jednak ekran radarowy nic nie pomoże — jeżeli na statku nikt nie obserwuje ani radaru ani morza przed dziobem. Nosząc na maszcie lub między achtersztagami ekran radarowy — musimy o tym zawsze pamiętać. Polskie jachty poznawane są już z dużej odległości po „solasowskiej” kwadratowej, przestrzennie zmontowanej „klatce” ekranów okrętowych. Jachty krajów zachodnich noszą zazwyczaj ekrany cylindryczne — umieszczane w plexiglasowych rurach. Zaletą tych ostatnich jest dużo mniejszy opór powietrza. Nowością są bandery wykonane z tkaniny skutecznie odbijające fale radarowe. Ekran radarowy powinien być mocowany nie niżej niż 4 metry nad lustrem wody. Jeśli nie znajdziemy dla niego miejsca na topie — pozostaje zamontować go między achtersztagami. Na pojedyńczym achtersztagu możemy mocować tylko reflektor cylindryczny. Reflektor skrzynkowy — zamontowany na pojedyńczym achtersztagu będzie skręcał i rozkręcał linę aż... do niszczącego skutku. Reflektor skrzynkowy powinien być montowany w pozycji „łapiącej deszcz”. Podczas montażu reflektora na achtersztagu należy sprawdzić czy nie będzie się o niego zaczepiała topenanta i tylny lik grota.


Rys. 4.27. Reflektory (ekrany) radarowe. Skrzynkowy (a) i walcowy (b)

Tratwa ratunkowa. Wydatnie podnosi morale załogi podczas sztormu. Ratunkową alternatywą jest dla niej — wypełnienie jachtu, czyniące go niezatapialnym. Od tratwy ratunkowej wymagamy trzech cech: aby napewno się otworzyła w razie potrzeby, aby była lekka i aby nie sparciała przez 15 lat. Najlepiej dla trwałości tratwy jest zapakowanie jej do twardego pojemnika. Tratwy walizkowe kosztują drożej. Na małym jachcie potrzebować będziemy tratwy czteroosobowej. Zazwyczaj taka mała tratwa waży poniżej 30 kilogramów. Może być mocowana na pokładzie pomiędzy masztem a owiewką zejściówki. Pasy mocujące ją do pokładu mogą być wyposażone w zwalniak hydrostatyczny. Lepiej jeżeli znajdziemy dla niej miejsce w tylnej części kokpitu lub na pawęży. Tratwy ratunkowe powinny być przeglądane corocznie przez licencjonowane stacje. Przegląd polega na sprawdzeniu stanu powłoki, funkcjonowania automatycznego zaworu napełniania, stanu naładowania butli oraz ewentualnej wymianie rakiet sygnałowych. Stacja dokonująca przeglądu wydaje odpowiedni atest, którym najbardziej interesują się ci, którzy na jachcie nie płyną. Tratwy jachtowe używane są bardzo rzadko ponieważ katastrofy jachtów zazwyczaj polegają na kolizji z brzegiem czy falochronem. Od czasów drugiej wojny światowej na Bałtyku, bez kontaktu z brzegiem zatonęły tylko trzy jachty („Poświst” — utrata balastu, przewrotka i po kilku dniach wyrzucenie na radziecki brzeg, „Polaris” — przewrotka i zatonięcie, „Skalar” — przewrotka, przemieszczenie się balastu wewnętrznego i zatonięcie).


Rys. 4.36. Mała tratwa ratunkowa — zamocowana na koszu rufowym

TAKIELUNEK. Rozważając problemy techniczne „małego jachtu” wybierającego się na Bałtyk — można założyć iż będzie nim slup lub sluter. Pierwszym i najważniejszym wymaganiem stawianym takielunkowi — jest jego wytrzymałość. A więc — właściwy dobór profilu masztowego, nie przesadzona wysokość masztu, dobrze rozplanowane zamocowanie masztu olinowaniem stałym i prawidłowy naciąg lin. Jestem zwolennikiem „klasycznego”, dziesięciolinowego schematu olinowania stałego: dwa sztagi, dwa achtersztagi, dwie wanty topowe i cztery wanty kolumnowe. Przyjęcie takiego symetrycznego schematu zabezpiecza maszt przed najróżniejszymi rozkładami naprężeń. Może to trochę asekurancki model ale towarzysze moich rejsów także podzielają pogląd że „nic nie jest za mocne”.

Sztagi. Obstaję nadal aby była ich para, prowadzona równolegle obok siebie, w rozstawie około 50 mm. Przynajmniej te dwie liny powinny być z „nierdzewki” ponieważ tarcie raks o galwaniczną powłokę cynkową skutecznie przygotowuje grunt korozji. W zależności od rodzaju liny mogą być „szplajsowane”, zaciskane lub uzbrojone w końcówki Norsemana (Rys.4.37). Norsemanów nie stosowałbym na topie masztu bo tam każdy gram ma wpływ na moment prostujący małego jachtu. Między górnymi śrubami ściągaczy można mocować zawias bomu foka.


4.37. Końcówki Norsemana

Przewidując halsówkę podczas silnych wiatrów mam zwyczaj zapinania raks foka w taki sposób aby obejmowały one razem oba sztagi. Korzyści z tego wynikające są takie: mniejszy opór powietrza, równomierniejsze obciążenie sztagu — jako całości a wreszcie eliminacja wyczepiania się raks na skutek odciągania ich talerzyków przez wolny sztag podczas zwrotów. Mankamentem jest trudniejsze stawianie i oporniejsze zrzucanie żagla. Jeśli jest nim mały fok sztormowy to te mankamenty nie są istotne. Średnica lin sztagów zależy naturalnie od rozmiarów Waszego małego jachtu. Zazwyczaj będziemy mieli do czynienia z 5 lub 6 milimetrowymi linami. To, że macie dwa sztagi — nie zmniejsza średnicy obliczeniowej sztagu. Z wyjątkiem omówionego wyżej zwyczaju oraz kiedy stawiamy foki–bliźniaki — obciążenia żaglem przejmuje tylko jeden sztag.


Rys. 4.38. Technologia osadzaniu końcówek Norsemana

Wanty kolumnowe. Przednie z nich powinny być chronione nawleczonymi na nie (przed zaprawieniem końcówek) rurkami z PCW o średnicy 20 mm i długości około półtora metra. O celowości tej ochrony przekonają Was głębokie rysy, wgniecenia, zadry, które ocenicie po pierwszym sezonie używania rurek.
Powodują je uderzenia raksy rogu szotowego foka. Jeżeli uda Wam się zapewnić swobodne obracanie się (talerzyk oporowy) rurki na wancie — opory przechodzenia szotów foka, a tym bardziej genui — będą znakomicie mniejsze a żagiel zaoszczędzony. Mogą to być liny ocynkowane ale ich żywotność najprawdopodobniej nic przekroczy pięciu sezonów. Korozja want zaczyna się w dolnych zaplotach kauszy. Kausze muszą być nierdzewne. Teraz na zaploty nasuwa się plastikowe koszulki termokurczliwe. Modne, wygodne, estetyczne.


Rys. 4.39. Plastikowe rurki na przednich wantach kolumnowych to przedłużenie życia sztakslom i ich szotom oraz bardziej „gładkie” przechodzenie żagli przy zmianie halsu.

Wanty topowe. Ulegając niemieckiemu zwyczajowi łączenia wyrazów nazywają je niektórzy „topwantami”. Liny te narażone są na załamywanie się na końcówkach salingów. Trzeba o tym pamiętać — przygotowując im w tych miejscach łagodne prowadzenie. Połączenie (suwliwe) want kolumnowych i salingów powinno być starannie osłonięte „kotkami” lub piłeczkami tenisowymi. Grot będzie za to bardzo wdzięczny.

Achtersztagi. Są to najdłuższe i najlżej pracujące elementy olinowania stałego. Mogą być dwa, od topu do pawęży. Może być jeden od topu do rozwidlenia na dwa, mocowane do pawęży. Wreszcie może być jeden od topu do pawęży. Tylko te dwa pierwsze dobrze noszą reflektor radarowy. Achtersztagi wyposażane bywają w różnego rodzaju napinacze. Najczęściej mamy do czynienia z ściągaczem uzbrojonym w sporą obręcz pokrętła, talią do ściągania achtersztagów ku sobie lub zbloczem ściągającym.
Zdarza się, że na achtersztagach zagraniczne jachty (najczęściej brytyjskie) noszą swe bandery. U nas traktowane to jest tak jak jedzenie ryby nożem. Achtersztagi stanowią główną podporę siusiającego za rufę żeglarza.

Maszt. Obecnie jest to najczęściej profil ze stopu lekkiego. Jeżeli nie jest anodowany to koniecznie trzeba go pomalować. Najpierw „gruntem reagującym do aluminium”, później lakierem nawierzchniowym o dobrej odporności na otarcia i obtłuczenia. Proponuję kolor granatowy bo optycznie „wyszczupla” maszt i jest taki „marine”. Ideałem byłby maszt także pomalowany od wewnątrz. Maszt może być wstawiony do opętnika lub kładziony w cęgach. Wszystkie okucia muszą być wykonane ze stali kwasoodpornej. Bardzo dobrze jeżeli krążki bloczków mają poliamidowe łożyska. Fały mogą być prowadzone na zewnątrz lub wewnątrz profilu. Przewody elektryczne powinny biec w cienkościennej rurze z PCW przynitowanej wewnątrz masztu. Jeżeli fały biegną na zewnątrz – maszt może być wypieniony lub wypełniony styropianem. Na małych jachtach nie rekomenduje się montowania stopni masztowych. W dolnej części masztu mocowany jest zaczep obciągacza spibomu, trochę wyżej kabestany, jeszcze wyżej zaczep spibomu, a tuż pod salingiem zaczep bloczka fału spibomu. Na wysokości salingów zazwyczaj montujemy konsolkę reflektorka pokładowego a tuż nad nią konsolkę światła silnikowego. Obie konsolki powinny być osłonięte pałąkami ochronnymi z prętów nierdzewnych. Z konsolki dla reflektorka pokładowego zrezygnować możemy na korzyść zaczepów do świateł podsalingowych. Salingi powinny być wyposażone w uszka do flaglinek. Lewa dla proporczyka klubowego, banderek powrotnych, lub flag MKS, prawa dla banderek państw właśnie odwiedzanych. Topowy bloczek fału spinakera powinien być wysunięty nieco do przodu i zaopatrzony w krętlik.

Żagle. Zacznę od prośby abyście je szanowali w słowie i w czynie. Słowne szanowanie polega na nieużywaniu (podobno pieszczotliwej) nazwy „szmaty”. Za dużo im zawdzięczamy i za dużo od nich zależy aby nawet żartem opatrywać je takim epitetem. Każdy prawnik potwierdzi, iż słowo to powszechnie uważane jest w języku polskim za obelżywe. Szanowanie jest bardziej fatygujące i przejawia się: unikaniem forsowania, wczesnym refowaniem lub zmianą na mniejsze, zakładaniem pokrowców na postoju (Rys.4.40), nie chodzenie po nich, kiedy leżą na pokładzie, niedopuszczanie do zsuwania się do wody, minimalizowanie stanu łopotu i „chlastania” (flauta przy martwej fali), natychmiastowe po zauważeniu uszkodzeń — naprawy, suszenie przed włożeniem do worka, zabezpieczanie przed ocieraniem się o osprzęt itp. itp.


Rys 4.40. Uszycie pokrowca na grota sprawi prawdziwą przyjemność Waszym Paniom.

Dzisiejsze ożaglowanie typu slup wydaje się w swej geometrii być konstrukcją skończoną. Ten prosty kształt, dający największą sprawność energetyczną jest ukoronowaniem kilku tysięcy lat nautycznych doświadczeń ludzkości. Osiągi lokomocyjne żagli są imponujące. Dla przykładu szybkość 5 węzłów „Nefryta” w żegludze bajdewindowej jest wynikiem dobrym, choć nie rekordowym. Do uzyskania tej szybkości w podobnych warunkach potrzebny byłby kilkunastokonny silnik.
Mały jacht wybierający się na morze powinien być wyekwipowany przynajmniej w takie żagle:
— fok marszowy
— grot marszowy z dwoma refbantami
— genua
— mały grot
— fok sztormowy
— grot sztormowy lub trajsel
Naturalnie, nic nie stoi na przeszkodzie abyście zabrali ze sobą ulubionego spinakera, dryftera czy podciętego kliwra. Chodzi jednak aby na pewno mieć ze sobą owe, wyżej wymienione minimum.
Kilka słów omówienia. Fok marszowy, raczej cięższy niż za lekki. Grot marszowy musi mieć dwie refbanty i numer PZ. Jestem dużym zwolennikiem stosowania pełzaczy, które usprawniają stawianie, zrzucanie, refowanie grota. Zapobiegają ponadto zwalaniu się żagla na pokład. Pełzacze powinny być wykonane z materiału budzącego zaufanie. Widzę ostatnio dużo zagranicznych pełzaczy plastikowych. Wszyscy mówią, że są bardzo mocne (i ciche) ale ja nadal obstaję przy tych tradycyjnych z „nierdzewki”.


Rys 4.41. Pochwała pełzaczy (a), obok grot z likliną (b).
Uzupełnienie pełzaczy stanowi ich stoper (Rys.4.42), montowany w likszparze masztu, tuż nad wślizgiem. To jego obecność w tym miejscu nie pozwala pełzaczom wypaść na zewnątrz. Praktycznie jest mieć go na „smyczy” z grubego juzingu.


Rys. 4.42. Stoper zabezpiecza pełzacze przed wysunięciem się z likszpary gdy zrzucamy grota.


Najważniejszym żaglem według mojej opinii jest mały grot. Jego powierzchnia powinna odpowiadać normalnemu grotowi na drugim refie. Gramatura dacronu (dla jachtów do 7, 5 m długości) nie mniejsza niż 300 g/m². Ten żagiel nie potrzebuje refbant ale koniecznie musi mieć oznakowanie numerem PZ. Według moich doświadczeń powierzchnia grota nie ma zasadniczego wpływu na szybkość żeglugi. Ważna jest, i to bardzo — jego obecność. Współpraca z fokiem wydaje mi się — najważniejsza. Świetnie się składa bo zawsze wolę zmienić sztaksla niż refować, a tym bardziej zmieniać grota. Taki mały grot jest żaglem absolutnie uniwersalnym. Równie dobrze współpracuje z genuą jak i z sztormowym fokiem. Ma za to wspaniałą zaletę: nie przechyla jachtu.
Fok sztormowy, dobrze od dołu podcięty — musi być przykładem wytrzymałości. Każdy jego element musi być kilkakrotnie mocniejszy niż by się nam wydawało. Raksy, luwersy, obszycia muszą być „pancerne”. To ma być prawdziwa „zelówka”. Ten żagiel będzie nas wyciągał z najgorszych opresji. Fok sztormowy dla małego jachtu to 2 do 4 m² powierzchni. Jeśli jacht ma bliźniacze sztagi — raksy foka sztormowego mają obejmować obie liny. To ważne. Osprzęt foka sztormowego (raksy, karabińczyki, szekle, szoty, fał) — muszą mieć nasze bezgraniczne zaufanie. Nie inaczej ma się sprawa z grotem sztormowym. Powierzchnia najczęściej identyczna jak foka sztormowego. Jeśli nie mamy stalowych pełzaczy to zdecydujmy się na „żmijkę” — opasującą maszt spiralnie. Filozofia zaufania — jak wyżej. Zamiast grota sztormowego możemy używać trajsla. Jeśli bez bomu to trochę łagodniejsze przechodzenie żagla z burty na burtę, ale nie jest to płótno do żeglowania. Na takim żaglu staramy się przeżyć sztorm — zachowując się elegancko wobec miotających jachtem fal. Grot sztormowy i trajsel także powinny mieć naszyte numery „PZ”. Na ogół żegludze pod trajslem towarzyszą zaklęcia, że jest to nasz ostatni rejs bałtycki i że do końca życia nie opuścimy Jezioraka lub Wdzydz. Spotkałem się z żaglami sztormowymi, uszytymi z czerwonego dacronu.


Rys. 4.43 Fok sztormowy i trajsel to żagle ciężkiej pogody

Stół nawigacyjny. Jest to coś, czego na śródlądziu nie potrzebowaliście. Ma to być mocny blat o wymiarach złożonej na pół polskiej mapy morskiej (0,6 x 1,0 m). Dużym ułatwieniem dla nawigatora jest takie usytuowanie stołu aby można było przy nim siedzieć twarzą skierowaną ku dziobowi jachtu. Jeśli jacht rzeczywiście jest maleństwem (np. taki jak „Urwis 2” Tereski i Franka Zatorskich) stół można zmniejszyć do ćwiartki mapy. Nad stołem musi być zamocowana maleńka 3–watowa lampeczka (reflektorek) na giętkim ramieniu. Ma oświetlać wybrany fragment mapy a nie oślepiać nawigatora, a tym bardziej — sternika. Nawigator powinien móc wygodnie i pewnie siedzieć za stołem. Obok — półka na locje żeglarskie, przepisy o zapobieganiu zderzeniom, vademecum sygnalizacji, kod sygnałowy itp. Nad stołem uchwyty do trójkątów nawigacyjnych, przenośnika („skoczkiem” zwanego), długopisu i ołówków, lupy i stopera oraz ręcznego namiernika (ew. radionamiernika). W bezpośrednim zasięgu ręki nawigatora montowane są zazwyczaj odbiornik Decca lub GPS, radiotelefon UKE radioodbiornik radiowy, radio CB i barometr. W polu widzenia powinien znajdować się zegar jachtowy. Głośnik radioodbiornika


Rys 4.44. Stół nawigacyjny na s/y „Milagro IV

powinien być skierowany w kierunku zejściówki, tak aby ułatwić sternikowi wysłuchanie prognozy. To samo dotyczy radiotelefonów UKF i CB. Specjalną uwagę należy poświęcić głośnikowi radioodbiornika, którego silne magnesy mogą powodować odchylenia igły kompasu tablicowego. Oświetlanie kabiny nawigacyjnej lampką jarzeniową powoduje zazwyczaj zakłócenia wszystkich instrumentów elektronicznych. Speedolog, echosonda, wiatrowskaz mogą być montowane w kabinie nawigacyjnej, o ile ich wskazania są widoczne z kokpitu lub w specjalnej konsolce nad zejściówką. Przeciwko temu ostatniemu rozwiązaniu przemawia możliwość ich ukradzenia lub zdewastowania podczas postoju jachtu. Na tylnych ściankach kabiny, w bezpośredniej bliskości zejściówki warto zamontować uchwyty na lornetkę, latarkę i rakietnicę i rakietę (białą). Pod stołem nawigacyjnym można zamontować uchwyt gaśnicy.

Wybieramy koję. Projektanci nawet najmniejszych jachtów zapewniają swych klientów o wyjątkowej pojemności życiowej oferowanej jednostki. Na śródlądziu jachty nocą nie żeglują i na poczciwym, starym „Orionie” bywa, że sypia 6 osób. W morzu, mimo że zawsze ktoś pozostaje w kokpicie — sprawa wygląda zupełnie inaczej. Jacht wychodzący w rejs morski zabiera dużo większy ładunek aprowizacji, wody, żagli, ubrań „cywilnych”, sztormiaków, kombinezonów, środków lutowniczych, rowerów itd. niż podobnej wielkości jednostka śródlądowa. Objętość szafek, schowków, „jaskółek” zazwyczaj nie może pomieścić tej całej góry „szpejów” leżących na nabrzeżu. Wymóg dostępności do każdego potrzebnego w morzu przedmiotu nie pozwala na przywalanie jednego ładunku — innymi. Wymogi bezpiecznego „sztauowania” delikatnych przedmiotów stwarzają kolejne potrzeby przestrzeni ładunkowej. Taką przestrzeń uzyskujemy poprzez przeznaczenie najmniej dogodnych do spania w morzu koi na jachtowy magazynek. Redukuje to oczywiście liczebność załogi. Na jachtach morskich, szczególnie małych jachtach — w kojach dziobowych dobrze się śpi tylko kiedy jacht stoi w porcie. Duża amplituda wahań, łomot fal uderzających w poszycie, marna wentylacja, zsuwanie się na sąsiada podczas przechyłów — powodują, że koje forpikowe najchętniej przeznaczamy na magazyn. W przeciwieństwie do dużych jachtów nie urządzamy tam żadnych „żagielkoi“, bo na naszych maleństwach rzadko są warunki do otworzenia forpikowego świetlika pokładowego. Tak więc najczęściej zostajemy z dwoma kojami w mesie i jedną hundekoją. Jeśli pod kokpitem macie dwuosobową sypialnię — jeszcze lepiej. Spanie w mesie znajdującej się na śródokręciu daje najwyższy komfort — jeśli chodzi wahania wzdłużne. Koje mesy powinny posiadać sztormdeski lub płachty zapobiegające wypadaniu. Jeśli sternik nie prosi o balastowanie najlepiej sypia się w koi zawietrznej. W ciężkich warunkach pogodowych sternik może poprosić swych zmienników, aby przełożyli materace na podłogę. W przypadku małego jachtu takie obniżenie środka ciężkości może być wskazane. Komfortowym legowiskiem może być hundekoja, pod warunkiem, że nie jest zbyt niska. Jeżeli wyposażymy ją w dobry wywietrznik, świetlik wmontowany w ściankę wanny kokpitowej i poręczną lampkę–kojówkę — może okazać się, że ułożenie się głową ku rufie da nam pożądaną intymność, ochroni przed bryzgami fal, kroplami deszczu i.... siadaniem kolegi na naszej twarzy. Koję tą polecam przede wszystkim — skipperowi, który nawet śpiąc pozostaje w „centrum dowodzenia”. Szczególnie zwracam uwagę na pożyteczność świetlika — pozwalającego skipperowi obserwować co się dzieje w kokpicie. Uwaga ta także może dotyczyć kabiny pod kokpitowej. Każda z koi powinna posiadać 1–watową lampkę, pozwalającą na przygotowanie posłania, ubrania się na wachtę itd. Światło jej powinno być osłoniete, aby nie budziło innych śpiących ani nie raziło sternika.
Koje powinny mieć materace z wulkanizowanego włosia. Zaletą ich jest mała nasiąkliwość. Wadą — spory ciężar. Najczęściej spotykanymi materacami są pianki poliuretanowe. Są lekkie, ale nie wysychają już tak szybko. Minimalna grubość takiego materaca aby nie bolały kości — 10 centymetrów. Ja mam taki patent: sypiam smacznie na podwójnym materacu. Ten drugi pochodzi z koi przeznaczonej na magazynek. Najgorszym materiałem na materac jest pianka lateksowa. Ciężka, krucha, nasiąkająca, wygniatająca się. Koje mesy muszą posiadać drewniane „krawężniki” zabezpieczające materace przed zsuwaniem się na podłogę podczas przechyłów. Nie powinny być za wysokie, aby uda nie drętwiały, kiedy siedzimy. Pokrywy schowków podkojowych powinny otwierać się na zawiasach. Jeżeli koję można osłonić rypsowymi kurtynkami — zasypiać będziemy dwa razy szybciej.

Stół w mesie. Powinien być bardzo mocny, tak aby wytrzymywał zachwiania równowagi dobrze odżywionego mężczyzny. Nie powinien tarasować przejścia do forpiku. Można to osiągnąć poprzez opuszczanie przynajmniej jednej jego części. Blat stołu powinien być obramowany dookoła z przerwami na zaokrąglonych narożach. W środkowym elemencie dobrze jest wyciąć otwory na butelki. Dobrze jeżeli jest pomalowany lakierem poliuretanowym podłogowym. Taka powierzchnia dużo wytrzyma (jeśli nie będziemy na niej siekać cebulki). W mesie, nad stołem dobrze jest mieć elastyczne handrelingi sufitowe, zamocowane do przelotowych śrub hadrelingów pokładowych. Tradycja mówi, że posiłki podaje się na wilgotnym obrusie — aby talerze się nie ślizgały. Teraz wymyślono już trwałe, sztywne, łatwo myjące się antypoślizgowe serwetki. Nowe czasy, nowa technika nawet w takich sprawach. Skoro już mowa o nowych technikach to namawiam do używania duralexowych zastaw. Udają szkło lub porcelanę a jak dotąd nie zbiłem ani jednej sztuki.

Kambuz. Najlepiej aby kącik kambuzowy zlokalizowany był w bezpośredniej bliskości zejściówki. Zapewnia to zadawalającą wentylację, która byłaby trudna do uzyskania, nawet przy sporych wywiewnikach. Kuk powinien mieć zapewnioną stabilną pozycję siedzącą, nie tarasującą przejścia do mesy. Minimum urządzeń stanowią: dwupalnikowa kuchenka gazowa na kardanie i z balustradkami stabilizującymi garnki, pojemnik izotermiczny z wkładkami termicznymi, zlewozmywak zasilany wodą słodką i z odpływem zaburtowym, podręczna szafka na najczęściej używane wiktuały, stelaż dla kubków i sztućców, „jaskółka” do talerzy, podwieszone pod szafką słoiki „twist-off” — zawierające: herbatę, kawę, cukier, sól, olej słonecznikowy i „jarzynkę”. Używamy wyłącznie małych,


Rys. 4.45. Swobodnie wisząca kuchenka a regulowanymi uchwytami garnków
turystycznych butli o pojemności ok. 2 kg, ponieważ polskie przepisy zwalniają wówczas z obowiązku posiadania specjalnego, dostępnego tylko z pokładu — pomieszczenia na butlę oraz instalacji z sztywnych rur (odprowadzenie gazu do kambuza). Butli na rejs trzeba brać dużo, z rezerwą, bo polskich butli nikt za granicą nam nie napełni[1], nawet gdybyśmy mieli złączkę adaptacyjną. Zamiast kuchenki gazowej można instalować spirytusowe, naftowe, lub nawet benzynowe „prymusy”. Można, ale męki z nimi zawsze tyle, że to nie dla mnie taka zabawa. Pompka wodna zasilająca zlewozmywak powinna być obsługiwana kolanem lub stopą, tak aby w czasie, kiedy płynie woda, mieć swobodę obu rąk. Na małym jachcie nie zaleca się montowania grawitacyjnych zbiorników rozchodowych ponieważ niepotrzebnie podnosi to środek ciężkości jednostki. Odpływ ze zlewozmywaka (wąż ogrodowy, zbrojony włóknem stilonowym) powinien być prowadzony pionowo, bez żadnych załamań i uzbrojony w zasuwę mosiężną (nie zawór wodny!). Umożliwi to usuwanie makaronów, fusów, ryżu itd przy pomocy kawałka grubego drutu miedzianego, wożonego zawsze na jachcie dla różnych celów. Teraz dwa słowa o „technologii” pracy w kambuzie. Ponieważ widziałem skutki wybuchów propanu–butanu na trzech jachtach proponuję mieć jeden z kurków kuchenki zawsze otwarty. Każdorazowe zapalenie gazu poprzedzać będzie otwarcie zaworu butli. Gaszenie kuchenki także następować będzie zaworem butli. Zabezpieczymy się tym samym przed długotrwałymi (kiedy nie gotujemy) przeciekami gazu między zaworem bulli i reduktorem, z elastycznego wężyka gumowego (np od irygatora), z kurków kuchenki. Propan–butan nie pachnie intensywnie a niebezpiecznie gromadzi się w szafce podkambuzowej i zęzach.

Druga rada jest typowo morska. Zaparzanie kawy lub herbaty jest niebezpiecznym „manewrem”. Robi się to tak: do możliwie dużej średnicy garnka ustawionego i zabezpieczonego przed spadnięciem wstawiamy duralexowe kubki, wsypujemy kawę lub herbatę (np. ekspresówkę) oraz ewentualnie cukier. Dopiero teraz wlewamy wrzątek z czajnika. Przykrywamy garnek niespadającą pokrywką. Proces intensywnego zaparzania trwa a kawa ani herbata nie mają prawa wylewać się z kubków, które napewno się nie przewrócą. Kubek z gorącą herbatą wędruje do kokpitu. Jeżeli sternik musi na chwilę przerwać picie (np., aby podebrać szot foka) wstawia kubek do drucianego koszyczka — zawieszonego na nawietrznym sztormrelingu. Idea wahadła — ciągle w użyciu. Gotowanie na małym jachcie morskim jest prawdziwą sztuką techniczną. Jeśli idzie w parze z talentem i ambicją kuka — powstają dzieła nie tylko ambitne, ale i pożyteczne. Na prywatnych jachtach kukują najczęściej ich skipperowie.

Kingston. Jak już mówiliśmy na początku tego rozdziału — bardzo dobrze będzie, jeżeli uda się Wam wygrodzić takie pomieszczenie. Jeżeli to niemożliwe, to chemiczną toaletkę postarajcie się wmontować pod koją forpikową. Szczególnie godne polecenia są toaletki „Porta Potti” produkowane przez firmę Thetford w 11 modelach z udaroodpornego tworzywa sztucznego. Model „265”, używany na s/y „Milagro” wystarcza przeciętnie na 40 „grubszych interesów”, o ile siusiać w morzu starać się będziemy raczej za burtę. Toaletka składa się z dwóch części: górna jest sedesem, zbiornikiem wody do spłukiwania i muszlą, dolna to zbiornik fekalii, zaopatrzony w szyber. Szyber otwiera się tylko podczas „urzędowania”. Do zbiornika fekalii wrzucamy saszetkę z biodegeneratorem lub wlewamy odpowiedni płyn fabryczny (Aquazume”, „Aquakem” lub „Monochem”). Rozkładają one fekalia i papier toaletowy (ten ligninopodobny) na zielonkawą, prawie bezwonną pulpę o konsystencji uczciwej śmietany. Przepraszam za porównania i szczegółowy opis. Zawartość zbiornika wylewamy we właściwym czasie do portowej ubikacji. Uwaga: biodegeneratory tracą swe biodezo-dorantowe właściwości po około miesiącu od momentu ich wrzucenia lub wlania do zbiornika. W razie wyczerpania zapasu fabrycznych chemikalii możemy zastępczo stosować krajowy, wszechstronnego zastosowania płyn do mycia naczyń „Ludwik” z dodatkiem delikatnego „adikałonu”. Przestrzegam przed użyciem do tego celu enzymatycznego proszku do prania. Ktoś, kiedyś to poradził. W nocy obudził mnie fetor tak okrutny, iż wypadłem w gaciach na pokład jak szalony. Wachlujący Wiesiek myśląc, że to pożar — złapał za gaśnicę. Toaleta musi być dobrze zamocowana. Przykładowy sposób zamocowania toalety „Porta Potti” przedstawia Rys.4.46.
Nie dyskwalifikuję toalet odpływowych — chociaż nie będziecie mogli ich używać podczas postoju w porcie. Elastyczne zbiorniki fekaliowe do odpompowywania na pełnym morzu — to nie dla małych jachtów. Montując takie urządzenie na jachcie nie zapomnijcie o syfonowym podłączeniu zasilania i odpływu, znacznie przewyższającym poziom linii wodnej jachtu podczas głębokiego przechyłu (Rys.4.48.). Pomieszczenie kingstonu powinno posiadać mocne uchwyty dla rąk. Jeżeli uda się Wam znaleźć chociaż trochę miejsca na maleńką blaszaną umywaleczkę (taką jak w wagonach sypialnych) i zasilić ją wodą zaburtową — będziecie mieli to niezbędne minimum komfortu mieszkalnego. Ujęcie i zrzut wody powinny być zabezpieczone mosiężnymi zaworami kulowymi lub zasuwami


Rys 4.46. Przykładowe zamocowanie chemicznej toalety „Porta Potti”

Połączenie zalet toalety chemicznej oraz klasycznej zaburtowej toalety jachtowej przedstawił Jerzy Dziewulski w miesięczniku „Żagle”. Pomysł jest tak prosty, aż wstyd, iż przez tyle lat użytkowania mojego „Porta-Potti” sam na to nie wpadłem. Stara prawda — wynalazki najprostsze są najtrudniejszymi. Zatem ów pochwalony pomysł polega na wyposażeniu chemicznej toalety w system odpływowy, składający się z elastycznych przewodów, pompy ssąco-tłoczącej i zasuwy odlotowej. Tak zmodernizowana toaleta staje się więc ekologiczno–praktycznym urządzeniem sanitarnym, w pełni zasługującym na nazwę uniwersalnej. W porcie i na wodach specjalnie chronionej czystości używana jest jako chemiczna i bezodpływowa. Po wyjściu na otwarte morze jej zneutralizowana zapachowo i rozdrobniona do konsystencji homogenizowanej śmietanki zawartość może być odpompowana za burtę. Wówczas „klopik” może być użytkowany jako odpływowy. Nie widzę przeszkód, aby wyposażyć go dodatkowo w przewodowy system uzupełniania wody płuczącej — wodą zaburtową. Nie jest to konieczne, bo okresowo wodę można dolewać po prostu czajnikiem.


Rys. 4.47. Toaleta chemiczna „Porta Potti” wyposażona w system zaburtowego odprowadzania fekalii. Prezentowane rozwiązanie sprawia iż spory zwolenników toalet chemicznych z tradycjonalistami stają się bezprzedmiotowe. Teraz obie strony mają rację. Objaśnienia: 1 — toaleta, 2 — króciec węża, 3 — złączka węża, 4 — wąż, 5 — pompa, 6 — poszycie kadłuba, 7 — zasuwa (kurek, zawór kulowy).

Rys 4.48. Syfonowe przewody zasilania i odpływu toalety zaburtowej
Przy doborze pompy (nie istotne, tłokowej czy membranowej) — zwróćcie uwagę na konstrukcję i materiał zaworków zwrotnych. Chodzi nie tylko o odporność na korozję, ale i o to czy są one przystosowane do pracy z medium o pewnej lepkości i zawierającym cząstki twarde. Średnica światła przewodów odprowadzających fekalia nie powinna być mniejsza niż 25 mm. Syfonowa pętla ponad linię wodną stanowi dodatkowe zabezpieczenie jachtu przed zalaniem jachtu wodą zaburtową. Odlot fekalii, jak zawsze, powinien być zabezpieczony zasuwą lub kurkiem mosiężnym, bądź zaworem kulowym.


Ciepła kąpiel. Jest to możliwe, o ile postaramy się o czarny mocny zbiornik gumowy lub 20–litrowy kanister plastikowy, który pomalujemy czarną matową farbą do tablic szkolnych. Czterometrowy odcinek węża ogrodowego, kurek, sitko prysznicowe i obszerny worek z (możliwie nie przejrzystej ale jasnej) folii polietylenowej — stanowi armaturę. Całość instalacji przedstawia Rys.4.49. Czarny zbiornik napełniamy wodą, podnosimy na fale do


Rys 4.49. Jachtowa instalacja ciepłego natrysku.
wysokości salingu. Na pełnym morzu, kiedy słońce praży a flauta dokucza — woda nagrzewa się w czasie pół godziny. Rozkoszy natrysku zażywamy w wannie kokpitowej. Jeśli robimy to w porcie (np. w Darłowie) to względy ekologiczno–dyscyplinarne zmuszą nas do zaniechania użycia mydła.

Czym jest ciepła kąpiel w rejsie morskim nie jestem w stanie Wam w tym miejscu wytłumaczyć. Jeżeli macie wydzielony przedział sanitarny, w którym można chlapać a wodę wypompowywać — nic nie stoi na przeszkodzie aby wąż doprowadzający ciepłą wodę przeciągnąć do wewnątrz.

Zapas wody słodkiej. W naszych warunkach klimatycznych, mając na jachcie zapas butelkowanej wody mineralnej, domowych kompotów czy innych puszkowanych napojów — potrzebować będziemy około 5 litrów wody słodkiej na dobę dla każdej z osób. Używamy ją do herbaty, kawy, zup, gotowania warzyw, makaronu, ryżu, do ostatecznego etapu zmywania naczyń kuchennych i stołowych, mycia rąk, twarzy i zębów. Do mycia „nadwozia” (osobna, oznaczona miska) i „podwozia”, wstępnego szorowania najbrudniejszych garów — w morzu używana musi być zaburtówka. Nie ma żadnych powodów, aby na małym bałtyckim jachcie bawić się w klasyczne, stałe, metalowe tanki wodne. Po pierwsze — przeloty międzyportowe nie są długie a woda długo wożona zaczyna się psuć. Dezynfekcja tanków jest kłopotliwa i nic do końca skuteczna. Po drugie — tank skrajnika dziobowego (tu często lokalizowane są stałe zbiorniki) bardzo niekorzystnie wpływa na „posłuszeństwo” jachtu. Po trzecie — sprawdzanie poziomu wody w zbiorniku to także lepsza zabawa. Po czwarte — skrajnik dziobowy potrzebujemy do wypełnienia przeciwzderzeniowego. Po piąte — istnieje lepsze rozwiązanie — specjalnie korzystne właśnie dla małego jachtu w bałtyckiej żegludze. Polega on na wygospodarowaniu przestrzeni (jeśli nie macie silnika stacjonarnego — na przykład pod zejściówką) dla trzech polietylenowych kanistrów 15 lub 20–litrowych. Ustawia się je równolegle i mocuje się drewnianym kołkiem przetkniętym pod uchwytami lub taśmami plastikowymi. (Rys.4.50.) Elastyczny przewód ssący, przeprowadzony przez korek wstawia się do pierwszego zbiornika. Po wyczerpaniu — do drugiego a następnie do trzeciego. Mamy stałą kontrolę zapasu wody. W porcie możemy korzystać zarówno z węża na nabrzeżu lub z kanistrem udać się na poszukiwanie zaworu wodnego. Jeśli czujemy, że wnętrze kanistra staje się śliskie lub pojawia się podejrzany zapaszek — przystępujemy do intensywnego mycia. Jeśli portowy sanitariat ma gorącą wodę — zabieg staje się skuteczniejszy. Zawsze czysto, zawsze świeżo. Zdradzę tu mój maleńki jachtowy sekret: „Milagro IV” ma w skrajniku dziobowym piękny 110 litrowej pojemności nowiutki nierdzewny zbiornik, wykonany i podarowany mi przez Gienka Ziółkowskiego. Jest hermetycznie zamknięty, nie używany, ale spełnia wymóg przepisu klasyfikacyjnego.


Rys. 4.50 Bateria „przenośnych” zbiorników wodnych pod zejściówką

Silnik pomocniczy. Mimo nazwy „pomocniczy” — rola silnika na jachcie żaglowym nie jest drugorzędna. Bywają jeszcze „czyste żaglowce”, ale jest to już „gatunek wymierający”. Dzieje się tak za sprawą zatłoczonych marin, przewrażliwionych władz portowych, zanikaniu tradycji, dążeniu do luksusu i wszechobecnego pośpiechu. Dziś silnik służy nie tylko do wchodzenia i manewrowania wewnątrz portu. „Katarynę” włącza się podczas flauty, dla zabezpieczenia skuteczności zwrotu, zabezpieczenia przed „wywiezieniem” prądem wzdłużbrzeżnym przed główkami falochronowymi czasami dla „złapania wysokości” — jeżeli hals wypada nam wstecz, dla podładowania akumulatorów, podgrzania wnętrza (jeśli mamy taką instalację) oraz naturalnie w czasie akcji ratowniczych. Szybkość jachtu napędzanego silnikiem pomocniczym jest mała, ale posiadanie sprawnego „kaszlaka” znakomicie ułatwia skuteczność wymienionych wyżej czynności czy manewrów. Moc generowana przez napęd żaglowy w korzystnych warunkach pogodowych kilkakrotnie przewyższa moc silnika pomocniczego. Jeśli tak nie jest — znaczy, że mamy do czynienia z „motosailerem”. Jednak nie o takich jachtach mowa w tej książce. Wbrew posądzeniom — nie lubię jazdy pod „grotdieslem” (neologizm — autor Henryk Brylski). Odstawienie silnika zawsze kojarzy mi się z ustaniem dokuczliwego bólu zęba.
Niewątpliwie najkorzystniejszym napędem pomocniczym jachtu żaglowego jest mały stacjonarny silnik wysokoprężny. Ekonomiczność zużycia paliwa, długowieczność i mniejsze zagrożenie pożarowe stanowią główne atuty jachtowego diesla. Podstawową wadą jest cena i wysokie koszty instalacji go na jachcie. Obecnie nawet najmniejsze wysokoprężne silniki jachtowe produkowane są jako dwucylindrowe. Nie mniej na polskich jachtach do dziś wspaniale sprawują się stareńkie, jednocylindrowe „Penta” MD-1 z prostym ale niezniszczalnym rewersem „RB”. Napęd może być wyprowadzany bezpośrednim, skośnie biegnącym wałem napędowym (Rys.4.5l.a) albo poprzez przekładnię kątową „S-drive” (Rys.4.5l.b). Montaż silnika z przekładnią kątową jest łatwiejszy, ale przekładnia znacznie droższa a straty przełożenia mocy — większe. Żeglarze najchętniej używają składanych śrub napędowych (Rys.4.52.a). Mniej sprawne w pracy zarówno na biegu marszowym jak i wstecznym — nie hamują zbytnio jachtu podczas żeglugi pod żaglami. Spotykane są czasami silniki Volvo-Penta (np MD6A) z przystawką „Kombi”, drążonym wałem napędowym i śrubą o nastawnych


Rys. 4.51. Wyprowadzenie napędu. Wałem skośnym, bezpośrednim (a), przekładnią kątową „S-drive” (b)
płatach (Rys.4.52.b). Wał napędowy kręci się zawsze w tym samym kierunku bez względu na to czy jacht płynie do przodu, do tyłu czy stoi z pracującym silnikiem. Decyduje kąt natarcia płatów śruby. Podczas żeglugi pod żaglami płaty śruby ustawiane są w pozycji „bezcieniowej”. Małe silniki mogą być także uruchamiane „na korbę”. Do elektrycznego rozruchu potrzebny jest akumulator kwasowy. Z reguły każdy nowoczesny diesel jachtowy, nawet ten najmniejszy — wyposażony jest w alternator, ładujący jachtowe akumulatory. Na naszych hipotetycznych małych jachtach będziemy mieli do czynienia z silnikami diesla do 10 KM.

Rys. 4.52. Śruby napędowe. Składana (a), nastawna (b).

Ponieważ w dzisiejszych czasach posiadanie pomocniczego silnika na jachcie żaglowym jest konieczne nie tylko z wyłuszczonych poprzednio powodów ale i surowych a kategorycznych zwyczajów portowych (vide Nowy Port, gdzie jeden statek co kilka godzin przepływa) — przychodzi nam rozważyć rozwiązanie zastępcze benzynowy silnik przyczepny. Przyczepny dlatego — że polskie przepisy klasyfikacyjne nie akceptują stacjonarnych jachtowych silników benzynowych. Dlatego namawiam do unikania określenia „zaburtowy” („outboard”) podczas wypełniania różnych formularzy. Rozpowszechniający się ostatnio sposób montowania silników przyczepnych w studzienkach zagrożony jest bowiem wymyśleniem troskliwego komentarza. Nie kłamać, ale i prawdy nie pisać. Przyczepny może być przyczepiony w studzience. Miejsce zaburtowego, jak sama nazwa wskazuje jest za burtą (pawężą?).
W taki to sposób dobrnęliśmy do zasadniczego problemu technicznego napędu pomocniczego jachtu żaglowego. Jakim ma być ten silnik przyczepny? Zacznijmy od mocy. Byłoby dobrze gdyby na stojącej wodzie, bez wyraźnie przeciwnego wiatru potrafił nadać jachtowi prędkość maksymalną nie mniejszą niż 5 węzłów. Chodzi mi tu o pełną, chwilową moc, którą silnik może się pochwalić. Normalnie będziemy usatysfakcjonowani stałą prędkością ponad 4 węzłów. Podczas wchodzenia do portu, położonego w ujściu rzeki (prawie wszystkie polskie porty otwartego morza), kiedy będziemy mieli przeciwko sobie wiatr południowy i prąd wody — możemy doświadczyć niebezpiecznego niedoboru mocy. Sprawa nie ogranicza się tylko do mocy silnika. Równorzędną rolę gra tu właściwy dobór śruby napędowej. Ciężkie, wypornościowe łodzie — jakimi dla silników przyczepnych o mocy rzędu kilku KM są jachty żaglowe — wymagają śrub pociągowych, o małym skoku i znacznej powierzchni płatów. Ważnym parametrem silnika z konkretną śrubą jest statyczny „uciąg na palu”. Dla przykładu: ponad ośmiometrowej długości jacht „Milagro IV”. którego „masa podróżna brutto” przekracza 3 tony — napędzany był z powodzeniem przez silnik „British Seagull — Kingfisher” o mocy maksymalnej 6,4 KM (na śrubie), uzyskując na dynamometrze około 58 kilogramów uciągu. Atutem tego małego przecież „osiołka” jest czterołopatowa śruba o średnicy 270 mm, o małym skoku a dużej powierzchni. Jacht nigdy nie popisywał się szybkością ale przyrost obciążenia (wiatr, prąd, hol) nie wiele ją zmniejszał. Najważniejszymi wymaganiami stawianymi przed silnikami przyczepnymi udającymi się na morze są odporność na wodę słoną i niezawodność rozruchu. Warunku tego nie spełniały niestety — używane przez nas z konieczności przez wiele lat silniki polskie, radzieckie i enerdowskie. Mimo o wiele niższej ceny od silników takich marek jak „Mercury”, „Johnson”, „Evinrude czy wspomniany „British Seagull” — stanowczo odradzam takie oszczędności.
Montowanie silnika przyczepnego za pawężą niesłychanie utrudnia manewrowanie i obsługę na sfalowanym morzu czyniąc je niebezpiecznymi i nieskutecznymi. Współczesne jachty mają pawęże tak wysokie, że nawet tzw „długa kolumna” (1195 mm) nie wystarcza aby główka silnika znalazła się podczas pracy na poziomie pokładu. Niebezpiecznymi są tzw „pantografy”, których sztywność poprzeczną testować będzie wzburzone morze. Zakładanie, zdejmowanie, chowanie do bakisty silnika na morzu jest uciążliwe i może być niebezpieczne. Silnik deponowany w bakiście musi być układany skośnie (główką ku górze), zajmuje mnóstwo miejsca a z gaźnika wylewa się benzyna. Najkorzystniejszym rozwiązaniem „semi–stacjonarnego” napędu małego jachtu morskiego jest studzienka. Wykonuje się ją w tylnej części kokpitu (nie żałujcie kokpitu — w morzu nie ma kto w nim siedzieć) lub w achterpiku. To pierwsze rozwiązanie przedstawia Rys.4.53. Jeżeli silnik wasz ma bieg do tyłu (rewers) i nie gaśnie na małych obrotach — polubicie nawet ciasne „parkowania” w skandynawskich marinach. Potrzebny będzie przegubowy przedłużacz dźwigni zmiany biegów. Szczytem komfortu jest oryginalny zestaw zdalnego sterowania („remote steering”). Zbiornik paliwa musi być umieszczony w achterpiku. Nie ma mowy o śródlądowych zwyczajach wożenia zbiornika paliwowego w kokpicie. Bardzo dobrze — jeśli wasz silnik przyczepny może ładować akumulatory. Przygotujcie odpowiednie gniazdko wtykowe w kokpicie. Zapas paliwa w ilości 2 samochodowych kanistrów


Rys. 4.53. Silnik przyczepny w studzience. Zwróćcie uwagę na stożkową obudowę kolumny — eliminującą konieczność mocowania silnika i uszczelniającą ją.
20 litrowych najlepiej umieścić na dnie bakisty. Zamknięcia wlewów powinny być zabezpieczone drutem lub „krawatem” przed przypadkowym otwarciem pod kanistry i pomiędzy nie należy włożyć szmaty. Kanistry, jak wszystkie inne ciężkie przedmioty na jachcie muszą być nie tylko usztauowane w sposób przemyślany, ale i doskonale zabezpieczone przed przemieszczeniem. Na kanistrach zazwyczaj leżą odbijacze.

Ciepła woda wypływająca z kontrolnego przelewu układu chłodzenia silnika może być wykorzystywana do wstępnego mycia tłustych naczyń. Normalnie odpływa na przez kokpitowe szpigaty.

Pompy zęzowe. Wśród różnych pomp jachtowych te z pewnością zasługują na miano „niezbędnych”. Od ich konstrukcji wymaga się tylko absolutnej niezawodności bo w razie czego... pozostanie nam tylko wiadro. Na małym jachcie powinny być zainstalowane przynajmniej dwie pompy i to w taki sposób aby jedną z nich można było obsługiwać z kokpitu. Najlepszą sławą cieszą się przeponowe pompy „Whale” i „Gusher”. Żywot pompy zależy przede


Rys. 4.54. Membranowa pompa zęzowa marki „Gusher”

wszystkim od trwałości gumy, z której wykonana jest membrana oraz sprawności zaworków zwrotnych. Pompa zęzowa, którą zamontowaliśmy w kokpicie powinna być chroniona przed promieniami słonecznymi. Dobrze by było osłaniać ją „czapką” uszytą ze skayu. Nigdy nie należy bawić się pompą w okresie zimowym. Przed każdym rejsem warto sprawdzić czy pompa działa, czy nie łapie „fałszywego powietrza” i czy na membranie nic widać spękań. Końcówka węża ssącego, spoczywająca w zęzie powinna być wyposażona w sitko, zabezpieczające przed zassaniem przedmiotów, mogących zaszkodzić drożności przewodów lub uszkodzić pompę. Woda najczęściej wypompowywana jest do kokpitu, skąd grawitacyjnie odpływa przez szpigaty.
W usuwaniu bardzo dużej ilości wody może pomóc wąż ssący układu (otwartego) chłodzenia silnika stacjonarnego. Zamykamy zawór denny, zdejmujemy wąż z króćca zaworu i kierujemy go do zęzy. Jest to jednak manewr ostatniej deski ratunku. W takim przypadku współpraca wiader jest nieodzowna. Wbrew pozorom czerpanie wiadrem jest najskuteczniejsze, chociaż bardzo męczącym.
Oprócz pomp membranowych możemy stosować pompy tłokowe, najlepiej dwustronnego działania wydajność tych pomp w większym stopniu zależy od ich gabarytów. Uszkodzeniom ulegają zazwyczaj uszczelnienia, które z reguły są do naprawienia na morzu w przeciwieństwie do pomp membranowych (najczęściej pękają membrany).

Balast. Większość jachtów śródlądowych to jednostki balastowe–mieczowe, w żargonie klasyfikatorów — szyfrowane jako BMP (balastowo–mieczowe, pełnopokładowe). Nie widzę przeszkód aby takim jachtem wybrać się do Kilonii, Kopenhagi czy Sztokholmu. Regulowana wielkość zanurzenia stwarza możliwość odwiedzenia wielu maleńkich portów i przystani rybackich oraz bezpośredniego podchodzenia do przyjaznych brzegów. Uzyskanie przez jacht balastowo–mieczowy zadawalającego momentu prostującego przy przechyle do 90° okupiony bywa większą masą balastu niż w przypadku klasycznej jednostki balastowej (finkeel). Nie pozostaje to bez wpływu na właściwości trakcyjne jachtu ale w fizyce nie ma nic za darmo. Skipperom jachtów balastowo–mieczowych, wybierających się na morze polecam uwadze wielkość luzu miecza w prowadnicach. Na śródlądziu problem ten nie istnieje. Dopiero zataczanie się jachtu na dużo dłuższych falach spowoduje niepokojące wstrząsy. Im miecz cięższy — tym problem poważniejszy. Dlatego wolę jacht o cięższym balaście i lżejszym mieczu. W ciężkich warunkach pogodowych podniesienie lekkiego miecza zmniejsza przechyły (powiększając dryf, niestety).
Jachty balastowe niesłusznie uchodzą za „niewywracalne”. Z reguły jednak legitymują się korzystniejszą statecznością przy przechyle „masztem do wody”. Ich balasty formowane są różnie. Praktycznie sprowadzaja się do skutku najechania na rybackie sieci. Klasyczny balast (Rys.4.55 A) zazwyczaj chroni jacht przed zaczepieniem. Najechanie sieci przez jachty przedstawione na Rys.4.55 B i C powoduje spore kłopoty. Szczególnie źle się przedstawia sytuacja jachtu B („Nefryt”) gdy sieć lub lina znajdą się między balastem i pozbawionym skegu sterem. Jedynym sposobem oswobodzenia jachtu jest podciągnięcie bosakiem liny na wysokość pokładu i zrobienia użytku z toporka, którego w tym właśnie celu wprowadzono do waszego WWR. Toporek obuchem opieramy na pokładzie, w poprzek ostrza przekładamy linę i uderzamy w nią młotkiem do skutku. Wiem, że to wandalizm ale jakoś trzeba się uratować.


Rys. 4.55. Kształt balastu przesądza o odporności na nieumyślnie najechane sieci. Jacht powinien prześlizgnąć się bez problemów. Jacht C może mieć kłopoty. Beznadziejna jest sytuacja jachtu B. Załoga balastowo–mieczowego jachtu D ma szanse przepchnięcia bosakami liny poza podniesiona płetwę sterową.
Ster. Najważniejszym jest aby konstrukcja steru była solidna. W tym przypadku przewymiarowanie konstrukcji uważam za pochwały godną przezorność. Powszechnymi grzechami śródlądowych sterów pawężowych są: zbyt cienka płetwa, nie dość wytrzymałe policzki jarzma, zbyt małej średnicy sworznie zawiasów zawieszenia, brak nakrętek tychże sworzni (możliwość zgubienia steru) oraz nieodpowiedni materiał rumpla (mahoń).

Rys 4.56. Taki ster z pewnością nie nadaje się do morskiej żeglugi

Utrata steru w ciężkiej pogodzie to źródło bardzo poważnych kłopotów. Wiosło z przywiązanym krawatami sklejkowym elementem podłogi lub pokrywą schowka kojowego stanowi bardzo mało efektywny przyrząd do kierowania jachtem. Jego przygotowanie trwa, podczas kiedy łódka nie stoi zaparkowana nieruchomo.
Ster integralny, szczególnie kiedy nie jest podparty skegiem powinien być pozbawiony nadmiernych luzów. Ciche i lekko pracujące łożyska to tulejki poliamidowe. Zastosowanie poliamidu związane jest jednak z ryzykiem zablokowania steru, jeżeli zapas luzu (na puchnięcie materiału pod wpływem wody) okaże się za mały. Żadnych recept nie ma, doświadczenie mówi, że każdorazowe eksperymentowanie jest konieczne.

Rys 4.57. Integralny ster jachtu balastowo–mieczowego. Fał podnosi a kontrafał opuszcza płetwę sterową. Ewentualne złamanie płetwy sterowej jedynie upośledza sprawność sterowania. Cztery zapałki to bezpiecznik (s/y „Milagro IV”), wariantowe zabezpieczenie stanowi sprężyna (s/y „Margarita”).


Przedłużenie kadłuba. Pawęże małych jachtów często ciągną wodę. Łagodne połączenie strug wody za pawężą możemy uzyskać poprzez dolaminowanie „dostawki” rufy — wydłużającej przy okazji linię wodną. Dodatkowy efekt to stworzenie nawisu rufowego, tak cennego przy żegludze z wiatrem. Przedłużenie jachtu laminatowego, lub sklejkowego–oblaminowanego nie jest trudne i nie wymaga usuwania starej pawęży. Jako formy użyjemy arkusza lakierowanej (fabrycznie) płyty pilśniowej twardej lub odpowiednio gładkiej folii plastikowej. W tak zaimprowizowanej formie wylaminujemy poszycie „przedłużki”. Prefabrykowana płyta pawęży zamknie, powstały w taki sposób schowek. Pawęż może posiadać przetłoczenie w kształcie stopnia. Podwięzia achtersztagów i kosz rufowy pozostają na swoich miejscach. Jeśli jacht ma ster zawieszony na pawęży — trzeba dokonać odpowiednich przeróbek. Przedłużanie jachtów laminatowych od lat jest specjalnością szkutniczą JKM „Neptun” w Górkach.


Rys 4.58. Etapy operacji przedłużenia kadłuba

Jedynym prawdziwym kłopotem będą papierowe formalności związane ze zmianą długości (całkowitej, linii wodnej i klasyfikacyjnej). Sporządzanie i zatwierdzanie rysunków trwać będzie dłużej niż sama robota.



RÓŻNE WYMAGANIA

Techniczne przepisy nadzoru technicznego nad jachtami morskimi zawierają setki szczegółowych zaleceń, warunków, nakazów, wymagań, norm, receptur itd. Wiele z nich opatrzonych jest klauzulą indywidualnego uznania. Wybierający się na morze armatorzy jachtów śródlądowych będą więc mieli z nimi do czynienia już przy pierwszym kontakcie z inspektorem technicznym. Rozdział niniejszy ma wstępnie zorientować zainteresowanych czytelników z niektórymi wymaganiami i zaleceniami stawianymi, nawet najmniejszemu polskiemu jachtowi morskiemu.

Objętość kokpitu. Objętość wanny kokpitowej nie powinna być większa niż 40% iloczynu długości klasyfikacyjnej, szerokości klasyfikacyjnej i wolnej burty. Kokpit musi być samoodpływowy a średnica szpigatów (po prawej i lewej stronie) nie może być mniejsza niż 20 mm (dla jachtów do 7 m długości klasyfikacyjnej). Jeśli nie są to rury monolitycznie łączące dno wanny z dnem jachtu – konieczne są zasuwy odcinające wylot wody przy dnie jachtu. Wskazanym jest aby szpigaty prowadzone były pionowo aby ułatwić, ewentualne udrożnienie odpływu.

Próg zejściówki powinien być umieszczony wyżej niż ławki kokpitowe (bakistowe).

Okna. W odróżnieniu od zwyczajów śródlądowych – okna jachtów morskich powinny być możliwie małe (aby nie brakowało światła można zrezygnować z firaneczek). Szczególnie nie mile widziane są okna, których powierzchnia (netto) przekracza 0,18 m². W takim przypadku wymagane jest uzbrojenie ich w „blindklapy” o uzgodnionej indywidualnie konstrukcji.
Szyby okienne muszą być osadzone poprzez nałożenie (Rys. 5.1) a nie przy użyciu uszczelek samochodowych (tak, jak to się spotyka głównie na jachtach niemieckich).


Rys. 5.1. Nałożenie szyby na ścianę kabiny zabezpiecza ją przed wypchnięciem. Aby szyby nie pękały promieniście wokół śrub – „stożkowanie” otworów należy wykonywać frezem o kącie stożka jakim wyprofilowano łby śrub.

Wloty i wyloty jachtowych instalacji rurowych muszą być wyposażone w nierdzewiejące zasuwy (co raz częściej – kulowe) lub zawory. Ich rozmieszczenie powinno zabezpieczać przed wlewaniem się wody nawet przy przechyłach do 90°.

Pompowanie wody. Jachty morskie muszą posiadać instalację intensywnego osuszania zęzy. Pompy (najlepiej membranowe, dwustronnego działania) powinny być tak umieszczone aby można było je obsługiwać z kokpitu.

Śruby mocujące balast zewnętrzny („bolce”). Koniecznie ze stali nierdzewnej.

Skrzynia mieczowa musi być od góry hermetycznie zamknięta.

Instalacja gazowa. Jeśli kambuzowa kuchenka jest zasilana z 2–kilogramowej butli turystycznej to unikniecie spełnienia wymogu specjalnego, wydzielonego, dostępnego z pokładu pomieszczenia na butlę oraz metalowych przewodów.

Materiały do budowy jachtu morskiego także muszą odpowiadać licznym i szczegółowym wymogom. Oto najważniejsze z nich:
– sklejka – wyłącznie atestowanie wodoodporna (różowe pieczątki)
– laminat poliestrowo–szklany o zawartości zbrojenia matą – od 28% do 35% (wagowo), bada to się poprzez palenie wyciętych z kadłuba próbek (aby to zrobić należy np. wyciąć schodek na pawęży. Od „morskiego” laminatu (w zależności od „procentu szkła”) wymaga się aby wytrzymałość na zginanie mieściła się w przedziale 147 do 175 MPa, moduł sprężystości przy rozciąganiu wynosił od 7400 do 8800 MPa a moduł sprężystości przy zginaniu wynosił od 6800 MPa do 8200 MPa.

Stopy aluminiowe. W zależności do jakiego celu przeznaczone mają być elementy ze stopów lekkich – decydować będą dane zawarte w ateście hutniczym. Obok parametrów mechanicznych – specjalne znaczenie przywiązuje się do odporności na wodę słoną, w szczególności na korozję międzykrystaliczną. Z reguły dyskwalifikowany jest materiał oznaczany symbolem PA11.

Kleje do drewna. Obecnie istnieje mnóstwo gatunków kleju do drewna. Dla nas decydującą jest próba długotrwałego moczenia a nawet – gotowania. Innym zagadnieniem jest elastyczność kleju. Jak do tej pory, najbardziej przywiązani jesteśmy do „Cascamitu” i „AG”. Kleje mocznikowo–formaldehydowe mogą być stosowane do klejenia wyposażenia wnętrza ale nie w tych miejscach, które często są moczone. Nie należy stosować ani „Wikolu” ani kleju kazeinowego.

Farby i lakiery. Oczywiście tylko wodoodporne. Żadne „zewnętrzne”. Stal i aluminium należy uprzednio gruntować odpowiednimi farbami podkładowymi. Szczególnie aluminium wymaga podkładu „grunt reagujący”. Sfatygowane kadłuby laminatowe najlepiej jest malować syntetycznymi lakierami samochodowymi (po uprzednim wyszpachlowaniu i zmatowieniu żelkotu). Uzyskane efekty (przywarcie do podłoża, odporność na ścieranie) są o wiele lepsze niż przy malowaniu lakierami poliuretanowymi. Gdyby, nie daj Boże przyszło Wam w trakcie rejsu dokonywać napraw skorupy kadłuba np. przez zalaminowywanie dziury – nie zaniedbajcie tymczasowego zabezpieczenia zżelowanej żywicy prowizoryczną powłoką dostępnej farby. Po powrocie do macierzystego portu zostanie ona zeszlifowana i pokryta prawdziwym żelkotem. Wewnętrzne strony skorup kadłuba można malować topkotem lub farbą epoksydową do okrętowych zbiorników wody słodkiej. Jest to zabieg niezbędny nie tylko dla ochrony laminatu ale i dla zdrowia załogi jachtu bo proces emisji styrenu praktycznie ustaje dopiero po upływie 20 lat. Podwodna część nowego kadłuba powinna być zabezpieczona przed wpływem osmozy. Zagraniczne, specjalne farby antyosmozowe z powodzeniem zastępowane są przez syntetyczne lakiery samochodowe. Malowanie podwodnej części kadłuba (z wyjątkiem protekcyjnych „cynków”) należy wykonać dopiero po uzupełnieniu ubytków farb antykorozyjnych. Dla jachtu turystycznego nie jest konieczny zakup drogiego, zagranicznego antyfoulingu samopolerującego. Mam doskonalą opinię o farbach antyporostowych gdańskiej „Olivii”. Do przesądów należy konieczność malowania dna tuż przed wodowaniem jachtu. Wprost przeciwnie – kilkudniowe sezonowanie powłoki poprawia jej odporność na ścieranie. W warunkach bałtyckich antyporostowa skuteczność farb „Olivii” wynosi 2 sezony.
Drewniane elementy laminatowego pokładu – po których się nie chodzi butami (handrelingi, nakładki, listwy relingowe, wsuwki zejściówki itp.) warto malować wodoodpornym lakierem olejno–żywicznym. Oczywiście, elementy te uprzednio powinny być zaimpregnowane pokostem. Lakier poliuretanowy, który jest bardziej odporny na ścieranie, zostawiamy do pomalowania stołu mesy, stołu nawigacyjnego oraz pokryw bakist i gretingu kokpitowego, o ile są one wykonane z mahoniu, peroby lub dębu. Wszystkie pokładowe elementy teakowe nasączamy drogim, specjalnym, zachodnim impregnatem – kupowanym dla bezpieczeństwa wyłącznie w sklepach żeglarskich.
Drewniany wystrój grodzi, jaskółek, szafek malujemy transparentnymi lakierami matowymi, ale wyłącznie na odpowiednio wygładzony podkład z lakieru „gloss”. W przeciwnym przypadku – schnący lakier matowy może pokryć się szpetnym białym nalotem.
Na elementy wykonane ze stali konstrukcyjnej pospolitej jakości, żeliwne lub ołowiane (balast, falszkil etc.), przewidziane do oblaminowania – nakładamy wyłącznie epoksydowe farby antykorozyjne. Inne pospolite farby (olejne, ftalowe, karbomidowe, żywiczne, chromianowe, chlorokauczukowe, minie) są rozpuszczane przez styreny, zawarte w żywicach poliestrowych („polimalach”). Skutkiem dopuszczenia do takiego „mezaliansu” będzie zniszczenie warstwy antykorozyjnej, a co za tym idzie – powstawanie rdzawych pęcherzy. Natomiast powszechnie używane w budownictwie i do konserwacji blach samochodowych farby antykorozyjne mogą stanowić podłoże dla laminatu epoksydowego.

Połączenia różnych metali. Najbardziej „wrogimi” wobec siebie są miedź i jej stopy oraz aluminium i jego stopy. Należy za wszelką cenę unikać, nie tylko kontaktu ale i zbytniego zbliżenia tych metali. Jeżeli jest to niemożliwe, lub na krótki czas nie do uniknięcia – wskazanym jest pokrycie (pobielenie) cyną elementów mosiężnych oraz dodatkowe pomalowanie, każdego z nich.
Dla orientacji przytaczam średnie wartości potencjału korozyjnego (w voltach) niektórych metali. Poniższą listę ułożyłem w kolejności od pasywnych do aktywnych:
Magnez i jego stopy = -1,62, cynk = -1,00, aluminium i jego stopy = od -0,76 do -1,00, kadm = -0,72, stal konstrukcyjna, staliwo i żeliwo = -0,65, stał nierdzewna (typ 304, aktywna) = od -0,43 do -0,58, mosiądze, brązy, spiże = od -0,24 do -0,46, stal nierdzewna chromowa (typ 410, pasywna) = od -0,26 do -0,35, nikiel 200 = od -0,10 do -0,20, stal nierdzewna molibdenowa (typ 316, pasywna) = od 0,00 do -0,10, tytan = 0,00, grafit = od +0,20 do +0,30.

Próby stateczności jachtu. Sprawdzanie stateczności na drodze empirycznej (po prostu przewracanie łódki) lub przeprowadzanie analitycznej analizy stateczności może być zaniechane jeżeli wasz jednokadłubowy jacht wyjdzie obronną ręką z takiego oto rachuneczku:

(B + 2 WB) : Lpp + (Tk + R) : 2 > 0,8

gdzie:
B – szerokość klasyfikacyjna (m)
WB – wolna burta (m)
Lpp – długość wodnicy konstrukcyjnej (m)
Tk – zanurzenie klasyfikacyjne (m)
R – współczynnik balastowy (stosunek ciężaru zewnętrznego balastu stałego oraz 50% balastu wewnętrznego, do wyporu konstrukcyjnego...ale stały balast wewnętrzny umieszczony powyżej stępki uwzględnia się tylko w połowie a masę miecza wlicza się do masy wewnętrznego balastu stałego także ze współczynnikiem 0,5. (m). Dla przykładu – stara „Venuska” („Edel”) legitymuje się współczynnikiem 0,22.

Jest wątpliwe, czy jacht Wasz zostanie zwolniony z próby przechyłów do kąta 90°, której wynikiem będą pomiary siły (co 10°), przyłożonej do topu masztu. Oczywiście wymagany będzie zakres dodatniej stateczności w zakresie przechyłu do 90° oraz nie osiągnięcia krawędzi szczelnie zamykanego otworu w kadłubie w przechyle do 45° (żegluga bałtycka). Werdykt zależy od tego czy sporządzony w wyniku przechylania jachtu przebieg krzywej ramion prostujących stateczności statycznej jest taki, że pod działaniem momentu przechylającego Mw = 57,4 x S x h, kąt przechyłu nie będzie większy niż 30°. Naturalnie wszyscy Czytelnicy już doskonale orientują się, że „S” oznacza klasyfikacyjną powierzchnię trójkątów żagli a „h” jest odległością pomiędzy środkiem oporu bocznego i środkiem ożaglowania.
Pozostaje jeszcze praktyczne sprawdzenie stateczności początkowej – polegające na zgrupowaniu załogi przy podwięzi topwanty.

Niezatapialność jachtu. Od tego zależy dyspensa od niesłychanie drogiej, obłożonej cłem i podatkiem tratwy ratunkowej. Aby jacht balastowy spełnił ten warunek – należałoby wypienić go niemal całkowicie. Nie mniej, możliwość taka istnieje. Stąd łaskawość prawodawcy – zwalniający taką jednostkę z obowiązku posiadania tratwy podczas żeglugi po tytułowym akwenie. Jachtom balastowo-mieczowym także trudno spełnić ten warunek. Teoretycznie mogłyby z niego skorzystać „czyste” lub „szczątkowo-balastowe” jachty ale te odpadną podczas prób statecznościowych. Pozostaje więc żegluga „przybrzeżna” w III rejonie. Najłatwiejszym sposobem wypełnienia poświęconych do celu przestrzeni – jest zastosowanie samopieniących się tworzyw. Muszą to być jednak specjalne tworzywa – krzepnące w postaci takiej struktury szczelnych pęcherzyków, które w żadnym przypadku nie komunikują się wzajemnie co zapewnia bezdyskusyjną nienasiąkliwość. Absolutna większość pianek używanych w budownictwie jako izolacje termiczne i akustycznenie spełniają tego warunku. Pozostaje więc tylko pracowite upychanie klocków styropianowych. Zastosowanie styropianu nakłada na nas obowiązek ochronienia go przed zabójczym działaniem emisji styrenów, acetonów i innych chemikalii, których przy budowie jachtu użyliśmy wiele. Emisja ta trwa latami. Zlekceważenie ochrony naraża styropian na intensywną reakcję „gaśnięcia” czyli redukcję objętości. Najprostszymi metodami ochrony styropianu są: szczelne opakowywanie w cienką folię polietylenową wszystkich elementów których wymiary dyktuje technologia „pakowania” albo dokładne malowanie wszystkich powierzchni laminatu wnętrza – lakierem epoksydowym do zbiorników wody słodkiej (dwuczęściowy, produkowany przez „Olivię“ w Gdańsku Oliwie). Ten drugi sposób zaliczyłbym do zabiegów sanitarno-higieniczno-ekologicznych (przykład technicznej „nowomowy”) – jako że emisja styrenów nie jest zupełnie obojętna dla zdrowia załogi. Znany na rozlewisku Martwej Wisły uwodziciel – twierdzi, że osłabia popęd.

Solidność połączeń i zamocowań. Na to nie ma żadnych norm oprócz doświadczenia, wyobraźni i rozsądku budowniczego oraz indywidualnej oceny inspektora. Nie wszystkie zamocowania i połączenia dają się sprawdzić podczas inspekcji. Wiele z nich pozostaje ukrytych przez następne fazy technologiczne. Stąd apel o poważne traktowanie każdego elementu jachtu morskiego.
Bardzo solidnego umocowania wymagają gniazda stójek sztormrelingów i koszy. Montaż sztagownika, podwięzi wantowych i zawieszenia steru to czynności specjalnie odpowiedzialne. Każda wątpliwość powinna przesądzić decyzję o zwiększeniu podkładki, średnicy śruby czy zastosowaniu zawleczki – zabezpieczającej nakrętkę przed odkręceniem. Nie dopuszczajmy do użycia jakiejkolwiek śruby czy nakrętki o podejrzanym (czytaj nadwątlonym) gwincie. Sprawdzajcie wszystkie elementy drewniane czy nie są spróchniałe, nadgniłe czy spękane – chociaż błyszczą poliuretanową powierzchnią.
Szczególnej trosce powierzam olinowanie stałe. Gdy jest to „ocynk” – zmieńcie wszystkie liny, jeśli ukończyły piąty rok służby, choćby w słonawej wodzie, nawet jeżeli prezentują się przyzwoicie. Pod opaskami, w szplajsach zawsze czyha zdradliwa korozja. Sprawdzajcie czy nie pękają splotki na wyjściach z zawalcowanych końcówek. Absolutnie przed każdym sezonem poddajcie kontroli stan stropiku podnoszącego miecz. Zwłaszcza w miejscu gdzie zaczyna się „szplajs” górnej kauszy. Po kilku sezonach morskiej żeglugi warto zainteresować się stanem osi miecza sektorowego.
Szczegółowych nakazów, zakazów, zaleceń itp. szukajcie w broszurowych wydaniach przepisów Polskiego Rejestru Statków (można je kupić w dziale wydawniczym PRS przy ulicy Hallera 126 w Gdańsku-Wrzeszczu, tel. 058-41.17.00) lub w jednoczęściowym zbiorze ZNT PŻŻ (tel. 058-41.99.53).
Sądzę, że tylko właściciel jachtu (prywatnego) najlepiej wie co jest w jachcie do naprawy, wymiany itd.



JACHTOWA INSTALACJA ELEKTRYCZNA

Instalacja elektryczna na jachcie śródlądowym w zasadzie sprowadza się do jednego lub kilku obwodów oświetlenia wnętrza. Zużycie prądu zależy głównie od tego czy kolację jada się przed czy po zmierzchu i jakiej mocy jest żaróweczka lampki nad stołem biesiadnym. Równie dobrze problem oświetlenia „szuwarowca” można rozwiązać turystyczną lampą gazową i latarką ręczną. Pomijam tu sprawę rozruchu silników pomocniczych bo przeważnie są nimi motorki przyczepne, uruchamiane ręcznie.
Na jachcie morskim, chociażby tym najmniejszym, sprawa jest poważniejsza. Liczba niezbędnych odbiorników rośnie za przyczyną obowiązku palenia świateł nawigacyjnych, zasilaniem urządzeń nawigacyjnych, radiokomunikacyjnych i pomocniczych. Dochodzi także często elektryczny rozruch silników stacjonarnych.
System zasilania. Rekomendowany przeze mnie system zasilania wszystkich odbiorników energii elektrycznej na jachcie polega na rozdzieleniu obwodu rozruchu silnika od całej reszty. Wynika on nie tyle z uniwersalnej zasady „co cesarskie — cesarzowi...” co przekonania o celowości separowania zagrożeń niewydolności energetycznych. Przyjęcie koncepcji takiego podziału — zaprasza do wprowadzenia na jacht dwóch rodzajów akumulatorów: kwasowego — wyłącznie do rozruchu silnika oraz zasadowego do całej reszty „niskoprądowców”.
Akumulator kwasowy. Obecność na jachcie akumulatora kwasowego wymuszona jest jego zdolnością do dostarczenia rozrusznikowi silnego prądu. Jego pojemność zależy od wymagań rozrusznika silnika pomocniczego. Do niedawna używane były wyłącznie do tego celu normalne ołowiowe akumulatory samochodowe, wypełniane roztworem kwasu siarkowego o gęstości 1,273 g/ml (stan pełnego naładowania). Akumulatory kwasowe są wrażliwe na głębokie rozładowanie (granica — około 50%), które powodują deformację płyt i odpadanie substancji czynnej. Do rozruchu jachtowych silników diesla korzystnie jest stosować akumulatory o grubszych płytach i substancji czynnej o większej gęstości. Akumulatory te powszechnie nazywane są „heavy – duty“. Akumulator kwasowy w pełni naładowany powinien się legitymować napięciem (mierzonym bez obciążenia) nie mniejszym niż 12,6 volt. Jeżeli analogiczny pomiar wykazuje napięcie 11,8 volt — akumulator jest kompletnie rozładowany. Pomiarów napięcia pod obciążeniem (mostkiem, każdej celi osobno) wykonywać już nie możemy ponieważ współczesne akumulatory mają odkryte tylko kołki klemowe. Innym sposobem pomiaru stanu naładowania jest pomiar gęstości elektrolitu. Dokonujemy go przy pomocy areometru. Dolna, zielona kreska na pływaku oznacza stan pełnego naładowania — górna, czerwona jest świadectwem pełnego rozładowania. Jeszcze innym wskaźnikiem jest obserwacja amperomierza podczas ładowania. Wielkość prądu ładowania (A) powinna wyraźnie zmniejszać się w miarę upływu czasu. Dla nas bardzo ważną informacją jest aktualna pojemność akumulatora, która maleje wraz z jego wiekiem. Jeśli podczas ładowania napięcie własne akumulatora szybko rośnie a po naładowaniu szybko spada mamy do czynienia z dużym ubytkiem pojemności. Napięcie ładowania powinno wynosić 14,4 volt.
Powszechnymi grzechami w stosunku do akumulatorów jachtowych jest dopuszczenie do zasiarczenia płyt na skutek: nie podładowywania pomiędzy rejsami i w okresie zimowym, nie uzupełniania ubytków wody destylowanej, niewystarczającego ładowania podczas rejsu, głębokie rozładowywanie i nadmiernie intensywne ładowania. Nie eksploatowany akumulator winien być doładowywany „do pełna“ — raz na miesiąc. Stała kontrola poziomu elektrolitu powinna owocować uzupełniania braku i to wyłącznie wodą destylowaną a nie wodą z czajnika okrętowego. Codzienne (!) podładowywanie akumulatora podczas rejsu kompensować musi z naddatkiem (Ah) zużytą energię. Szczególny pośpiech w uzupełnieniu energii wskazany jest po zaistnieniu głębokiego rozładowania. Nadmiernie intensywne ładowanie powodowane jest zazwyczaj krótkim postojem w porcie. Ładowanie prądem znacznie przewyższającym 10% aktualnej pojemności akumulatora (np. 5 A dla akumulatora 50Ah) powoduje nie tylko nadmierne odparowywanie wody z elektrolitu, a tym samym nieodwracalną dezaktywizację odsłoniętych górnych części płyt ale i deformację płyt, co zdarza się już przy nagrzaniu elektrolitu do temperatury 50°C. Deformacja płyt prowadzi do zwarcia wewnętrznego. Jest to wyrok śmierci na akumulator. Niezbędny czas ładowania nie odpowiada arytmetycznemu rachunkowi brakujących amperogodzin ponieważ proces ładowania obciążony jest, jak wszystko w życiu — określonymi stratami. Przykładową sprawność prawidłowego ładowania akumulatora o pojemności 100 Ah przedstawia poniższa tabelka:

stan naładowania w % 50 70 80 90 95
czas ładowania do 100% 6,6 h 6,8 h 5,2 h 3,3 h 1,9 h


Samochodowe akumulatory kwasowe bardzo nie lubią przechyłów przekraczających 30° oraz silnych wstrząsów. Z tego ostatniego powodu nie należy umieszczać ich w pomieszczeniach znajdujących się przed masztem. Dobrze traktowane akumulatory tego typu powinny służyć nam od 4 do 7 lat. Odpowiada to przeciętnie 50 umownym cyklom rozładowania do 60% + następne ładowanie.
Akumulatorem kwasowym „nowej generacji” — szczególnie zalecanym do użytku jachtowego jest tzw „akumulator bezobsługowy”. Nie wymaga on uzupełniania odparowywanej wody z elektrolitu ponieważ ma on konsystencję galarety. Wydzielający się podczas rozładowywania tlen i wodór, zamiast wydostawać do atmosfery, łączą się wewnątrz akumulatora — tworząc wodę. Zjawisko to nazywane jest rekombinacją gazów. Jej sprawność wynosi około 98%. Zaletami tych akumulatorów jest znacznie dłuższa żywotność, wynosząca przeciętnie 300 cykli. Jeśli miałoby to bezpośrednio odpowiadać czasowi eksploatacji — mielibyśmy akumulator na jakieś 20 lat. Jak to będzie z tą nowością — zobaczymy. Natomiast już teraz możemy powiedzieć, iż w porównaniu do klasycznych baterii kwasowych — akumulatory te charakteryzują się mniejszym samorozładowywaniem, większą odpornością na skutki głębokiego rozładowania, lepszą odpornością na wstrząsy oraz nie wymagają uzupełniania wody.


Rys. 6.1. Akumulator „najnowszej generacji” (Optima 850) jest drogi ale jego zalety są szczególnie pożądane na jachcie żaglowym.

Wśród akumulatorów „najnowszej generacji” szczególne miejsce zajmują baterie „Optima 850” o ogniwach spiralnych (Rys. 6.1.). W akumulatorach tych, spiralne zwinięcie płyt (tajemnica technologii) pozwoliło na znaczne zwiększenie pojemności elektrycznej i natężenia pobieranego prądu. Akumulator „Optima 850” osiąga napięcie końcowe 9 V po 120 minutach poboru prądu 25 A. Akumulatory tradycyjne o tej samej pojemności dają trzykrotnie mniejszy prąd rozruchowy. Separatory płyt wykonane są ze szkła mikroporowatego. Uwięziony w nich elektrolit nie wypływa nawet po rozbiciu obudowy akumulatora. Dlatego akumulatory „Optima” mogą pracować nawet dnem do góry. Bateria jest całkowicie szczelna. Tylko przy przekroczeniu napięcia prądu ładującego 14,4 V — zawór bezpieczeństwa uwalnia nadmiar gazów. Dochodzi wówczas do uszkodzenia akumulatora. Wyjątkowa czułość na zbyt wysokie napięcie ładowania jest jedyną ale istotną wadą akumulatorów tego typu. Regulator napięcia prądnicy musi być równie wysokiej jakości. Z drugiej strony — akumulatory te cechują się długowiecznością oraz gwarantowaną liczbą 12 000 cykli rozruchowych. Jest to trzykrotnie więcej niż w akumulatorach tradycyjnych tej samej wielkości. Liczba „850” oznacza zdolność dostarczenia prądu o natężeniu 850 A przez okres 30 sekund w temperaturze minus 18°C. Dodatkową zaletą jest możliwość naładowania kompletnie rozładowanego akumulatora w czasie krótszym niż 1 godzina (prądem aż 100A ale i napięciu nie większym niż magiczne 14,4V). W Polsce sprzedażą akumulatorów „Optima 850” zajmuje się Szwedzkie Biuro Techniczne. Pod koniec 1994 roku kosztowały 4 miliony złotych.


Jeśli miałoby to bezpośrednio odpowiadać czasowi eksploatacji — mielibyśmy akumulator na jakieś 20 lat. Jak to będzie z tą nowością — zobaczymy. Natomiast już teraz możemy powiedzieć, iż w porównaniu do klasycznych baterii kwasowych — akumulatory te charakteryzują się mniejszym samorozładowaniem, większą odpornością na skutki głębokiego rozładowania, lepszą odpornością na wstrząsy oraz nie wymagają uzupełniania wody. Kosztują za to dużo. Są importowane do Polski. Jeżeli używane są na jachcie do rozruchu silnika — należy montować je jak najbliżej startera, używając do doprowadzenia energii kabla miedzianego (wyłącznie!) o możliwie dużej średnicy.

Akumulator zasadowy. Zaletą akumulatorów zasadowych jest nieszkodliwość doprowadzenia ich nawet do stanu głębokiego rozładowania oraz możliwość awaryjnego podwyższania napięcia (o czym niżej). Akumulatory zasadowe uważane są ponadto za długowieczne, o ile wymieniamy w nich elektrolit co jakieś 3 lata. Jest to wodny roztwór KOH z dodatkiem wodorotlenku litu. Wymiany elektrolitu dokonują stacje konserwujące urządzenia techniczne miejskich centrali telefonicznych.
Akumulatory zasadowe nie mogą służyć do rozruchu, nawet malutkiego silniczka. Żywotność ich wynosi kilkanaście lat. Jak mówiliśmy są zupełnie odporne na całkowite nawet rozładowanie (byle nie zwarciem) i mogą w tym stanie pozostawać przez długie okresy czasu. Wygoda zabudowy tych akumulatorów wymaga zazwyczaj rezygnacji z długich, 10-cio ogniwowych, rzędowych obudów fabrycznych („Centra — Poznań”) i wykonania we własnym zakresie nowych skrzynek drewnianych, mieszczących po 5 ogniw. Ułatwia to pomieszczenie akumulatorów oraz obniża ciężar zestawów. które na zimę warto przenieść do ogrzewanego pomieszczenia. Jeśli ogniwa posiadają blaszane koszulki (starsze modele), dno każdej ze skrzynek musi być ażurowe, a każde z ogniw dobrze zakonserwowane na zewnątrz techniczną wazeliną bezkwasową. Powodem perforacji ogniw zawsze jest korozja zewnętrzna. Między ogniwami należy umieścić przekładki klingerytowe lub polietylenowe o grubości około 2 mm. Zaletą akumulatora zasadowego jest możliwość łatwego ustalenia ewentualnego defektu, którejś z cel i dokonania jej wymiany a nie wyrzucenia całej baterii — jak to ma miejsce w przypadku akumulatora kwasowego. Szczególnie troskliwej konserwacji wymagają połączenia międzyogniwowe, na których powstają wykwity krystaliczne o znacznej oporności.
Przy każdej baterii 10-cio ogniwowej (12 V) powinno być przewidziane miejsce na zamontowanie jedenastego ogniwa, które awaryjnie może być włączone (szeregowo) w obwód zasilający dla „ratowania” spadającego napięcia. Robimy to, kiedy (już po wyłączeniu wszystkich poważnych odbiorników energii) pozostanie nam tylko zasilanie pokładowej elektroniki (log, radiodbiornik, Decca lub GPS, radiotelefon).
Dysponując dwoma lub więcej akumulatorami należy korzystać z nich kolejno, nie łącząc ich równolegle. Celowym jest zamontowanie wysokoamperowego przełącznika zasilania celem uniknięcia niebezpiecznych przełączeń przewodów — możliwe pomyłki po ciemku i podczas chwiejby.
Akumulatory zasadowe powinny być zabudowane na jachcie z dala od akumulatorów kwasowych (rozruchowych). W żadnym przypadku akumulatory zasadowe nie mogą być ładowane we wspólnym pomieszczeniu z akumulatorami kwasowymi. Pipety, areometry itp. przyrządy, używane do obsługi akumulatorów kwasowych nie mogą być „pożyczane” dla obsługi akumulatorów zasadowych i vice versa. Płukania, mycia itp. zabiegi nie wchodzą w rachubę.
Do prostowników ładowarek akumulatorów zasadowych należy nawinąć specjalne transformatory o napięciu wyjścia większym od nominalnego o około 25%. Oznacza to, że dla 12-voltowej baterii napięcie robocze (pod obciążeniem) powinno wynosić co najmniej 15 volt. Ładowanie akumulatora zasadowego 100-amperowego typowym „samochodowym” prostownikiem nie zapewnia wykorzystania znamionowej pojemności akumulatora. Akumulatory zasadowe mogą być ładowane prądem rzędu 15% pojemności akumulatora (do 15 A dla 100 Ah).
Uwagi ogólne do wszystkich typów akumulatorów. Stabilność baterii jachtowych musi być zapewniona przy użyciu np. pasów z tworzyw kwaso i zasadoodpornych, tak aby ewentualna wywrotka jachtu nie oswobodziła ich ze swych wanienek lub skrzynek. Także pamiętać należy, iż większość pożarów na jachtach wybucha nie w kambuzie czy przedziale silnikowym ale w pomieszczeniach akumulatorowych. Zwraca to uwagę na celowość stosowania takich połączeń, które by były zawsze gotowe do natychmiastowego rozłączenia. Jest to trudne do pogodzenia z solidnością dobrego styku eksploatacyjnego. Polecane są wysokoamperowe wyłączniki — przy samych akumulatorach. Szczególnie na jachcie każdy musi być elektrykiem w pewnym sensie.

Generator spalinowy. Jeżeli jacht wasz nie posiada silnika pomocniczego, lub silnik ten nie ma prądnicy do ładowania akumulatorów (np. mało który „British Seagull” czy „Penta” MDI ma takie wyposażenie) to celowym jest pozyskanie do tego celu małego, cichobieżnego, ekonomicznego japońskiego agregaciku. Tak dla przykładu — wcale nie najmniejszy agregat „Honda”, mod. EX 350, ważący 8,5 kg, o wymiarach 365 x 195 x 305 mm, napędzany dwusuwowym silniczkiem o pojemności 34 cm3 — daje nam prąd stały o napięciu 12 V i mocy 73 W. Są tacy, którzy wolą „pędzić” takie maleństwo niż silnik napędowy.
Agregat powinien być ustawiony i dobrze zamocowany na pokładzie od strony zawietrznej, tak aby fale ani bryzgi wody do niego nie docierały. Kabel zasilający akumulatory nie powinien wchodzić w kolizję z szotami ani stanowić „potykacza” dla załogi.

Generator wiatrowy. Ten sposób pozyskiwania energii elektrycznej właściwy jest raczej dużym jachtom i to w żegludze oceanicznej. Aby uzyskiwać godne uwagi ilości energii musimy zdecydować się na zainstalowanie sporego wiatraka i prosić Boga o wiatr w przedziale 3 do 6°B. Generatory wiatrowe montuje się na szczycie mniej więcej dwumetrowej, pionowej rury lub ramy usytuowanej na rufie jachtu (Rys.6.2). Dla przykładu przedstawiam podstawowe dane angielskiego generatora firmy „The Rutland” model Marine, najmniejszego z tych, które mogą być zainstalowane na naszym jachciku.


Rys. 6.2. Usytuowania generatora wiatrowego na jachcie

Sześciołopatowy propeler ma średnicę 910 mm. Generator obracając się dookoła osi pionowej zatacza koło o promieniu 470 mm. Może być montowany na typowej rurze aluminiowej 2½ – calowej. Waży 13,7 kg. Zależność pomiędzy szybkością wiatru (pozornego) a natężeniem produkowanego prądu przedstawia się następująco: 4,5 m/sek — 1,0 A, 7,0 m/sek — 2,0 A, 9,0 m/sek — 3,5 A, 13,5 m/sek — 5,4 A, 18,0 m/sek — 6,8 A.


Rys. 6.3. Generator wiatrowy firmy „Areogen”.

Aby generator wiatrowy nie stanowił zagrożenia dla naszego ciała, lin i żagli musi być instalowany wystarczająco wysoko i z tyłu. Generatory zagraniczne kosztują sporo. Krajowi majsterkowicze wykorzystują do tego celu 24-voltowy silnik od dmuchawy (ogrzewania) ciężarówki „Robur”.

Baterie słoneczne. Te nowoczesne, pożyteczne i sympatyczne urządzenia najbardziej pasują do cichego, eleganckiego, przyjemnościowego jachtingu pod żaglami. Nowoczesność i elegancja w jednym. Słońce świeci a my się ładujemy.
Panele baterii słonecznych umieszczane na pokładzie nie przeszkadzają w poruszaniu się po jachcie, nie rozpieszczają nas swą wydajnością ale pozwalają na uczciwe (5 godzin) palenie lampy trójsektorowej w nocy. Technika w tej dziedzinie jeszcze ma sporo do powiedzenia. Zapewne podane poniżej dane współczesnych baterii za kilka lat będą budzić uśmiech. Liczę na miniaturyzację i większą moc z hektara.
Baterie słoneczne, będące zbiorem światłoczułych fotoogniw półprzewodnikowych są wspaniałym źródłem energii na wiele lat, gdyż elementy półprzewodnikowe starzeją się niezwykle wolno. Są one wodoszczelne, lekkie, nic zajmują wiele miejsca, wiele z nich daje się mocować do podłoża gumowymi przyssawami. Wytwarzają energię nawet podczas pochmurnego dnia. Nie tyle co w pełni słońca ale zawsze....
Najmniejszą z tych, które widziałem jest „Rasch” 738 N o wymiarach 540x340x40 mm. ważąca 2,4 kg o mocy 8,8W (0,35A). Podobną jest „AEG Yacht-Funk” mod. SLB1 o wymiarach 600x275x48 mm, ważąca 3,3 kg. o mocy 10W (0,38A) Mocniejsze są droższe ale nie większe gabarytowo. Na przykład „Solarex” mod. SVE – SXL 18 o wymiarach 500x550x10 mm waży tylko 1,5 kg i ma moc 18,6W (0.75A) a „ARCO Solar” mod. Marine 22 Teak – Atec o wymiarach 570x330x36 mm waży 2,5 kg i ma moc 22W (0,88A). Większe zużycie energii wskazuje na celowość zakupu np. 50-cio watowego panelu „Siemens” SM 50-18A2 o wymiarach 980x460x55 mm.
Amerykańską baterię „Sun Fleks Solar” mod. MA 12K można zwijać w rulonik. Ma moc 12 W (0,8 A), waży 0,9 kg, wymiary 500x650 mm. Jerzy Salecki, znany z publikowanych w „Żaglach” przeglądów jachtowych nowoczesności — kupił taką w USA za jedyne $ 277. Inny z moich kolegów wydał DM 539 — nabywając w Niemczech amerykańską baterię „dywanikową” o mocy 18 W („Solarex”, mod. MSX-18L).
Baterie słoneczne mają też i swoje wady. Po pierwsze — tracą dużo ze swej nominalnej wydajności jeżeli nie są dobrze chłodzone. Baterie „dywanikowe” przyklejone na stałe do pokładu są właśnie w tej sytuacji. Ponadto nie można ich ustawiać pod kątem prostym do promieni słonecznych, kiedy to ilość dostarczanej energii jest największa, ani usuwać ich z cienia żagli. Dochodzi do tego ryzyko złośliwej dewastacji urządzenia, kiedy jacht pozostaje na cumach bez opieki. Mankamenty te eliminuje bateria sztywna, której łatwo zapewnić lepsze chłodzenie. Korzystne ustawienie względem promieni słonecznych i eliminacja zasłaniania przez żagle — okupione muszą być specjalnym, regulowanym uchwytem na koszu rufowym. Przed cumowaniem lepiej panel zdemontować i bezpiecznie schować pod koją. Takiej baterii nie można zostawić na jachcie bez dozoru. Baterie słoneczne powinny być wyposażone w regulatory zapobiegające pobieraniu prądu kiedy jest ciemno. Gdyby nie problem kradzieży — system ten miałby prawie same zalety.

Instalacje. Elektryczne instalacje jachtów morskich pracują w jeszcze cięższych warunkach niż samochodowe. Dzieje się tak za sprawą wszechobecnej słonej wilgoci, powodującej przewodność elektryczną laminatu i drewna oraz utlenianie się przewodów, styków itd. Do wykonywania instalacji jachtowych mogą być używane tylko i wyłącznie kable miedziane (koniecznie linki) w dobrej jakości izolacji plastikowej (nie gumowej). Niedopuszczalne jest używanie przewodów aluminiowych. Kładąc nową instalację — nie używajcie kabli „z odzysku”. Nie sztukujcie kabla — kiedy nie jest to absolutnie niezbędne. Przekrój kabli — zawsze „numer większy” niż by to wynikało z potrzeb odbiornika. Mówiąc prosto — nie stosować cieńszych kabli niż „półtora kwadrat”. Doświadczenie mówi, że 2,5 mm2 dla lampy trójsektorowej to w sam raz. Wszystkie elementy elektryczne (styki, końcówki, oprawki, wyłączniki itp.) muszą być wykonane z mosiądzu. Niedopuszczalnym jest stosowanie elementów stalowych — galwanizowanych. Nieszczęściem polskich jachtów jest powszechność stosowania samochodowych lamp sufitowych, kojówek — adaptowanych z lampek słupka międzydrzwiowego {„Polonez”) itd. Prawdziwie jachtowa galanteria elektryczna kosztuje więcej niż elektronika nawigacyjna.
Jachtowa instalacja elektryczna tym głównie różni się od samochodowej, że nie ma w niej „masy”. Do każdego z odbiorników energia musi dotrzeć instalacją dwuprzewodową. Wszystkie żarówki na jachcie muszą być podłączone identycznie biegunowo. Każdy odbiornik energii elektrycznej (wyjątek — rozrusznik silnika) musi być zaasekurowany bezpiecznikiem. Należy dążyć do tego aby jak największa ilość połączeń przewodów była lutowana. Dobrą cyną, na kalafonię, starannie oczyszczone kable, pobielone i lutowane „na gorąco”.
Kable nie powinny być prowadzone tam gdzie zazwyczaj zbiera się woda. Łączenia kabli oraz wprowadzanie do różnego rodzaju urządzeń, skrzynek, dławic, gniazdek powinny być zabezpieczone koszulkami termokurczliwymi lub taśmą samowulkanizującą. Kładąc nową instalację należy oznakowywać przewody opaskami z literami lub cytrami — odpowiadającymi symbolom na planie instalacji, który powinien być przyklejony na wewnętrznej stronie drzwiczek szafy ubraniowej. Jest to specjalnie użyteczne przy lokalizowaniu niesprawności instalacji prowadzącej do masztu. Kable radiowe i radionawigacyjne nie powinny być „oplatane” kablami elektrycznymi.

Tablica rozdzielcza. Jest to centrum dowodzenia całą instalacją elektryczną jachtu. Należy dążyć do uzyskania pełnej koncentracji wskaźników, wyłączników, bezpieczników i gniazd wtykowych w jej obrębie. Powinna być umieszczona możliwie blisko zejściówki, tak aby mogła być obserwowana z kokpitu przy zachowaniu osłonięcia jej przed deszczem i bryzgami fal. Zazwyczaj jest to tekstolitowa, winidurowa lub ebonitowa płyta o powierzchni 0,05 — 0,10 m2 i grubości 3 – 4 mm. Grubsze tablice stwarzają problemy z montażem wyłączników i gniazd bezpiecznikowych. Laminat p.s. nie jest dobrym materiałem do tego celu. Tablica rozdzielcza powinna być zamocowana uchylnie na zawiasach. Przejrzyście skrosowane i oznaczone przewody doprowadzone są do tablicy właśnie w pobliżu krawędzi zawiasowej. Za tablicą rozdzielczą przebiegają dokładnie oznakowane szyny rozdzielcze.
Co powinno się znaleźć na tablicy? W pierwszej kolejności — wyłącznik główny. Montujemy go niezależnie od wyłączników akumulatorowych — umieszczonych bezpośrednio przy każdym z akumulatorów oraz niezależnie od ewentualnego przełącznika zasilania (np. „Nr 1”, „Nr 2”, „Nr 1 + dodatkowe ogniwo”). Tablicowy wyłącznik główny powinien być umieszczony u góry tablicy i w środku jej szerokości (powinien być łatwo rozpoznawany „na dotyk”). Po obu stronach wyłącznika głównego powinny się znaleźć: voltomierz o zakresie 0-20 V oraz dwukierunkowy amperomierz (zero w środku) z zakresem po 10 A w każdym z kierunków (ładowanie, rozładowywanie). W drugim rzędzie wygodnie jest umieścić 3 gniazda wtykowe. Pierwsze do podłączenia zasilania zewnętrznego prądem stałym 12 V (z panela słonecznego, generatora spalinowego, generatora wiatrowego lub prostownika sieciowego), drugie do poboru prądu o napięciu 12 V (do aldisa lub innego urządzenia), trzecie — koncentryczne, także 12 voltowe do okazjonalnego podłączania ręcznych radiotelefonów lub dodatkowych instrumentów nawigacyjnych. Wszystkie te gniazdka muszą mieć wyraźnie oznakowaną biegunowość. Gniazdka powinny posiadać ochronne kołnierze, zabezpieczające przed przypadkowym zwarciem — na przykład metalową bransoletką zegarka.
Kolejnym rzędem uzbrojenia tablicy są wyłączniki przerzutowe poszczególnych obwodów, na przykład: „pozycyjne”, „podsalingowe”, „silnikowe”, „gniazda”, „kabiny”, „punktowe”, „elektronika”, „kotwiczne” itp. Jeżeli nie są to wyłączniki z wbudowanymi bezpiecznikami — poniżej umieszczone powinny być ich gniazda bezpiecznikowe. Ważne aby wyraźnie było widać który bezpiecznik należy do konkretnego wyłącznika. Aby wszystko było zupełnie jasne — pod każdą parą wyłącznika z bezpiecznikiem warto zainstalować kolorową diodę (LED), sygnalizującą, że konkretny obwód jest „pod prądem”. Świecące, różnokolorowe kontrolki ułatwiają trafienie ręką na żądany wyłącznik.
Wyłączniki tablicowe sterują włączeniem, bądź wyłączeniem całego obwodu, obejmującego różne odbiorniki. Każdy z tych odbiorników posiada swój własny wyłącznik, umieszczony w najbardziej wygodnym miejscu. Dla przykładu lampa mesy (obwód „kabiny” ) ma wyłącznik sufitowy, lampka kojowa (obwód „punktowe”) zapalana jest wyłącznikiem umieszczonym obok poduszki a masztowe światło trójsektorowe (obwód „pozycyjne”) zapalane jest wyłącznikiem umieszczonym na wewnętrznej krawędzi obramowania zejściówki.

Bilans energetyczny. Lektura wszystkich, tych rozdziałów, które omawiają elektryczne i elektroniczne wyposażenie jachtu nasuwa oczywiste pytanie — skąd tyle energii na małym jachcie? W celu uniknięcia nieporozumień — należy podkreślić, że wymienione w różnych rozdziałach, zarówno odbiorniki jak i źródła energii są po prostu prezentowane — jako potencjalne możliwości. To, że żeglujemy na małym jachcie wynika zazwyczaj z tego, że nie stać nas na większy. Nie stać więc nas i na zakup tych wszystkich wspaniałych urządzeń — znakomicie ułatwiających i zabezpieczających żeglugę. W taki to naturalny, niemal automatyczny sposób — ilość odbiorników reguluje się na poziomie tylko tych najniezbędniejszych. Co, dla kogo jest najniezbędniejsze — musi wybrać sam zainteresowany. Zatem ilość koniecznej energii podlega samoredukcji. Kolejny element bilansu energetycznego to znany, nie tylko profesjonalnym elektrykom „współczynnik jednoczesności”. Nie każdy odbiornik musi „chodzić na okrągło” i równocześnie. Takie urządzenia, jak: echosonda, radioodbiornik, radiotelefon UKF radio CB, radioteleks, wiatromierz itp. — włączamy na krótko, w razie potrzeby.
Elektronika, generalnie nie bierze dużo prądu ale jeśli jest liczna — to zawsze skonsumuje trochę amperogodzin. Największe zużycie energii przypada zawsze oświetleniu nawigacyjnemu. Jeśli ograniczymy się do jednej (25 watowej) żarówki masztowej lampy kombinowanej („trójsektorówki”), bardzo ograniczać będziemy palenie lamp i lampeczek wnętrza — powiększymy możliwość zamknięcia naszego bilansu „na zero”. Sprzyjają temu specjalnie rejsy czerwcowe — kiedy noc jest najkrótsza. Oszczędzanie energii to palenie tylko maleńkiej trzy watowej lampki nad mapą, podobnej nad kambuzem, używanie latarek ręcznych — podczas krzątania się po wnętrzu czy palenie naftowej (szalupowej) lampy kotwicznej.
Pewne odbiorniki muszą jednak pracować w sposób ciągły. Chodzi tu głównie o log i odbiornik Decca. W okresie nocnym, oprócz lampy trójsektorowej pobiera trochę prądu oświetlenie kompasowe, którego nie powinno się zastępować latarką.
Pozyskiwanie energii zależy od możliwości ładowania akumulatorów prądnicą silnika pomocniczego, agregatem spalinowym, generatorem wiatrowym, baterią słoneczną lub ograniczenia się do użycia prostownika sieciowego w odwiedzanych portach. To ostatnie rozwiązanie na małych jachtach — niestety dominuje. Ewentualny deficyt w bilansie przychodów i rozchodów energii może być okresowo kompensowany retencją energii, polega to na wyposażeniu jachtu w większą ilość akumulatorów. Jak już mówiliśmy, bazując jedynie na ładowaniach w portach — bez 200 Ah nie ma co się wypuszczać na Bałtyk.

ORIENTACYJNE WIELKOŚCI DOSTAWY I POBORU MOCY
1. dostawa
nazwa urządzenia moc dostarczana
alternator pomocniczego
silnika stacjonarnego
100-200 W
prądnica pomocniczego
silnika przyczepnego
(zaburtowego)
40-80 W
generator spalinowy 50-75W
generator wiatrowy 12-60 W
bateria słoneczna mała 10-20 W
2. pobór
nazwa urządzenia moc pobierania
(prąd)
lampa trójsektorowa 25 W (2 A)
lampa dwusektorowa
wraz z lampą rufową
30 W (2,5 A)
lampa kotwiczna 10 W (0,83 A)
lampa silnikowa 25 W (2 A)
lampy podsalingowe 2 x 5 W (0,83 A)
odbiornik Decca 3,6 W (300 mA)
echosonda (różne typy) 0,3-10 W
(25-833 mA)
autopilot 4 W (1,7 A)
wiatromierz 1,5 W (100 mA)
aldis 45 W (3,8 A)
oświetlenie mesy 10 W (0,83 A)
oświetlenie innego pomieszczenia 10 W (0,83 A)
oświetlenie kambuza 2 x 5 W (0,83 A)
oświetlenie przedziału silnikowego 5 W (0,4 A)
lampki – kojówki 3 W (0,25 A)
oświetlenie kompasu 1 W (0,83 A)
log 0,2 W (0,83 A)
radiotelefon UKF stacjonarny
nasłuch/nadawanie
8,5/55 W
(0,7/4,5 A)
radioodbiornik 3 W (250 mA)
radio CB
nasłuch/nadawanie
3/8 W
(250/700 mA)
radiotelex ekranowy (video)
nasłuch/wyświetlanie
3/11,5 W
(250/950 mA)
zegar kwarcowy 0,1 W (8 mA)
rozrusznik silnika pomocniczego 750 W (62 A)
oświetlenie stołu nawigacyjnego 5 W (0,4 A)


Tabelka ta nie uwzględnia oczywiście takich luksusów jak oglądanie telewizji, używanie radaru, elektrycznych pompek kambuzowych i zęzowych czy windy kotwicznej.



ELEKTRONIKA POKŁADOWA

Przystosowanie jachtu śródlądowego do morskiej żeglugi obejmuje także wydatki na zakup kilku podstawowych instrumentów elektronicznych. Kolejność ich prezentacji odpowiada gradacji ich przydatności według mojej subiektywnej oceny. Jak dotąd, tylko odbiornik radiowy stanowi obligatoryjną pozycję wyposażenia jachtu bałtyckiego w tym zakresie. Relatywny spadek cen elektronicznych urządzeń nawigacyjnych i radiokomunikacyjnych oraz prywatyzacja polskiego żeglarstwa sprawia iż, co raz częściej korzysta się z dobrodziejstw nowoczesności. Nie ma co się tu rozwodzić o roli „elektronizacji” jachtu na bezpieczeństwo żeglugi.
Zacznijmy od braku konsekwencji w zapowiedzianej na wstępie klasyfikacji ważności poszczególnych „pudełek”. Pierwszą pozycję dzielą ex equo log i radiotelefon UKF. Nie mogę się zdecydować – co ważniejsze. Wniosek z tego może być tylko taki, że oba te urządzenia nabywamy i montujemy równocześnie. Zacznijmy od logów. Współczesne urządzenia tego rodzaju służą nie tylko do pomiaru przebytej drogi ale i aktualnej prędkości jachtu. Nazywamy je najczęściej: log ze speedometrem.


Rys 7.1. Log ze speedometrem „Sting Ray” firmy NASA. Wskaźnik przebytych mil – mechaniczny wskaźnik prędkości na płynnych kryształach. Jest on identyczny jak „Euromarine”.
Składają się z 2 podstawowych zespołów – przekaźnika montowanego w dnie jachtu oraz właściwego przyrządu pomiarowego z wskaźnikami drogi i prędkości. Przekaźniki mogą być wiatraczkowe lub indukcyjne. Pomiarowy segment przebytej drogi może mieć konstrukcję elektroniczno-mechaniczną lub tylko elektroniczną.

Wskaźniki elektroniczne przebytej drogi wymagają instalacji (malutkich) wewnętrznych baterii służących do podtrzymywania pamięci kiedy odłączone jest zasilanie zewnętrzne z jachtowego akumulatora. Osobiście wolę log z mechanicznym wskaźnikiem przebytych mil morskich – a to z bardzo prozaicznego powodu: rytmiczne „cykanie” przyrządu stale sygnalizuje mi nie tylko prędkość jachtu ale i czy wiatraczek logu nie znieruchomiał w zwojach napotkanej trawki morskiej. Przekaźnik logu montujemy w takim miejscu kadłuba, gdzie jest on najmniej narażony na urazy mechaniczne podczas żeglugi, wejścia na mieliznę oraz podczas podnoszenia jachtu z wody (pasy). Miejsce to powinno być wybrane tak aby strugi przepływającej wody były jak najmniej zakłócone i aby przekaźnik nie zbliżał się zbytnio do lustra wody, kiedy jacht płynie w przechyle. Ten ostatni warunek czasami jest trudny do spełnienia. Aby pozbyć się zafałszowań wskazań logu podczas żeglugi, kiedy burtą nawietrzną była ta, po stronie której był zamontowany przekaźnik – zmuszony byłem wyposażyć „Milagro V” w drugi, bliźniaczy przekaźnik po stronie przeciwległej burty. Rtęciowy przełącznik przechyłowy decyduje o tym z którego przekaźnika biegną sygnały do urządzenia pomiarowo-wskaźnikowego. O logu wleczonym mam nadzieję nikt już nie pamięta. Mało prawdopodobne jest spotkanie logu ręcznego, logu rotacyjnego, logu ciśnieniowego czy logu hydroakustycznego. Defekt logu zmusza nas do szacowania prędkości jachtu na podstawie stoperowania czasu jaki upłynął od momentu wrzucenia do wody z kosza dziobowego połówki kromki chleba do momentu, kiedy minie ona kosz rufowy. Na wszelki przypadek przypominam arytmetyczną formułę logu burtowego:

V = 2 L/t

gdzie – V = prędkość jachtu w węzłach

L = długość jachtu w metrach
t = stoperowany czas w sekundach
Innym sposobem szacowania prędkości są obroty śruby napędowej na biegu jałowym.

Oprócz powszechnie znanych polskich logów jachtowych (YL-42) produkcji Morskiej Radiowej Obsługi Statków w Gdyni — na rynku polskim pojawia się coraz więcej logów zagranicznych, różnej jakości i w różnych cenach. Od lat najtańszymi urządzeniami z tej grupy są angielskie logi NASA, WASP, WALKERS, SEAFARER i EUROMARINE (70 – 130 Ł).
Proponuję abyście urządzenie odczytowe logu (nawet jeśli jest ono wodoszczelne) montowali wewnątrz jachtu, w bezpośredniej bliskości zejściówki, tak aby było ono widoczne z kokpitu. Jest to podstawowy sposób zabezpieczenia się przed wandalizmem lub zwykłym złodziejstwem. Jeżeli zależy wam jednak na tym aby log mieć dosłownie pod ręką – koniecznym będzie zakrywanie go odpowiednio solidną pokrywą ochronną. Jeżeli będziecie mieli do wyboru display z odczytem płynnokrystalicznym lub z świecącymi LEDami – namawiam na ten drugi. Ciekłe kryształy są oszczędniejsze energetycznie ale nie widać ich dobrze ani w słońcu ani w nocy.
Unieruchomiony nawiniętą trawką wiatraczek przekaźnika przywracamy do pracy za pomocą obracania go w studzience (uszczelnienie O-ringowe). Odradzam całkowite wyjmowanie przekaźnika ze studzienki, kiedy jacht jest na wodzie.
Radiotelefon UKF. Posiadanie radiotelefonu UKF na jachcie morskim oznacza spełnienie warunku minimum w zakresie bezpieczeństwa żeglugi (wzywanie pomocy, ostrzeżenia nawigacyjne, sztormowe, prognozy) oraz dwustronnej informacji (stacje portowe,


Rys. 7.2 Typowy stacjonarny morski radiotelefon UKF
statki, jachty). Już na wstępie powinniście się zdecydować czy chcecie kupić urządzenie stacjonarne czy ręczne. W obu tych przypadkach przepisy wymagają aby jacht posiadał ważną licencję radio-telefoniczną wydawaną przez Państwową Agencję Radiokomunikacyjną (patrz „Dokumenty jachtu”). Uzyskacie ją, jeżeli radiotelefon posiada homologację PAR lub jeżeli jest dopuszczony na podstawie badania. Standardowy stacjonarny radiotelefon morski posiada 55 kanałów pasma „V”, może pracować mocą 25 lub 1 wata, ma wyodrębnione wybieranie kanału bezpieczeństwa (Nr 16), ma możliwość regulacji poziomu szumów oraz podwójnego nasłuchu (kanał roboczy + kanał bezpieczeństwa). Zasilanie zewnętrzne prądem stałym o napięciu 12 volt. PAR robi trudności, jeżeli radiotelefon wyposażony jest dodatkowo w kanały „amerykańskie”. Antena radiotelefonu UKF (dobrana charakterystyka) powinna być umieszczona na topie masztu i połączona z radiotelefonem koncentrycznym kablem 50 ohmowym. Zaletą radiotelefonów stacjonarnych jest możliwość prowadzenia wielogodzinnego nasłuchu oraz zasięg rzędu 30 Mm.

Rys.7.3. Ręczne radiotelefony morskiego pasma UKF.

Odizolowanie się od hałasu pracującego silnika następuje przy użyciu dodatkowych słuchawek. Jeżeli stać was na to – proponuję zakup profesjonalnej aparatury „Sailor”. Radiotelefony te posiadają homologację PAR-u, krajowy serwis, używane są powszechnie przez flotę rybacką i techniczną. Inne, godne uwagi radiotelefony za umiarkowane ceny to („Raytheon VXE200” (170 Ł), „Kelvin Hughes Huson” (175 Ł), „Navico 6500SSF” (190 Ł), „Stingray 5600” (140 Ł) czy „Icom M56” (290 Ł). Czy przejdą przez PAR sito badań – nie ręczę. Nie przeszedł takich prób np. „President 511”. Absolutnie odradzam wszelkie zainteresowania radiotelefonami „FM-309”, nawet gdyby ktoś chciałby wam coś takiego podarować.
Ręczne radiotelefony UKF, popularnie przezywane „ręcznikami” legitymują się mocą 5 W/1 W, małymi gabarytami i wcale nie są tańszymi urządzeniami. Ich zaletą jest wygoda użycia na jachcie, pontonie czy brzegu morskim. W większości przypadków morska łączność telefoniczna UKF prowadzona jest na odległości nie przekraczające zasięgu wzroku (rozmowa ze stacją portową przed wejściem, rozmowa z mijanym statkiem itd.) i tu radiotelefony ręczne spełniają nasze oczekiwania. Szczególnie wygodnym w użyciu jest ręczny radiotelefon podczas wchodzenia do portu. Stojąc w kokpicie czy na pokładzie za sprawą hałasu pracującego wówczas silnika nie słyszymy radiotelefonu stacjonarnego, zainstalowanego w kabinie nawigacyjnej. Przykładowe aparaty: „Icom M11” (280 Ł), „Ranger 1200” (190 Ł), „ApelcoVX100” (180 Ł). Wadą „ręczników” jest konieczność częstego podładowywania wewnętrznych akumulatorków.

Aby uzyskać wymaganą prawem licencję koniecznym jest przedstawienie Karty Bezpieczeństwa jachtu i Świadectwa Radiotelefonisty użytkownika. Fakt posiadania licencji odnotowany zostanie w Karcie Bezpieczeństwa (wraz z sygnałem wywoławczym np. SPG2383). Nadgorliwy funkcjonariusz portowy może nie wypuścić polskiego jachtu, na którego pokładzie nie ma akurat uprawnionego operatora radiotelefonicznego. Jeśli dyskusja się zaogni to nie pomoże nawet wymontowanie lub zdeponowanie nadobowiązkowej przecież armatury bo jest już ona wpisana do Karty Bezpieczeństwa. Uzyskanie świadectwa ograniczonego do pasma UKF (kurs, egzaminy, wystawianie dokumentu) trwa w Polsce przeciętnie pół roku. W Anglii 1–3 dni. Nic dziwnego skoro żeglarze polscy mają swe władze a nie mają reprezentacji...
Kolejnym elektronicznym urządzeniem który powinien być zainstalowany na jachcie morskim jest odbiornik nawigacyjny. Tu proponuję wybór pomiędzy starzejącym się systemem Decca i panującym już powszechnie systemem GPS. Decca ma gwarancje do 2014 roku. Czy termin ten będzie prolongowany jeszcze raz – trudno przewidzieć. Posiadanie odbiornika nawigacyjnego to więcej niż trzech specjalnych, wachtujących na zmianę nawigatorów na jachcie. Cały czas dokładnie wiemy gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy. Te urządzenia rejestrują, pamiętają i przewidują wszystkie istotne parametry nawigacyjne naszego rejsu.


Rys. 7.4 Najmniejsze z nawigacyjnych odbiorników. Po lewej „Navstar 2000D – Dinghy” (Decca), po prawej – dużo młodszy „Navstar XR4-L” (GPS).

Nie mylą się. Jeśli otrzymują mało wiarygodne informacje – zawiadamiają nas o tym. Są to mniej lub więcej rozbudowane komputery specjalistycznego zastosowania. Posiadanie odbiornika nawigacyjnego na jachcie nie uważam za zbytek, mimo, że nie są to urządzenia tanie. Odbiornik nawigacyjny nie tylko uwalnia od pracochłonnej nawigacji zliczeniowej ale zapewnia uzyskanie wyników o wiele bardziej wiarygodnych. Andrzej Felski w referacie wygłoszonym na Żeglarskiej Konferencji Bezpieczeństwa ’94 słusznie przestrzega jednak przed „ślepą wiarą w to, co pokaże przyrząd” – żartując że „niedługo wyrośnie nam pokolenie, które po wejściu na mieliznę będzie gotowe dowodzić, że to mielizna jest w złym miejscu, bo urządzenie pokazuje mu, że tu można płynąć”.


Rys.7.5. Najpopularniejszy z współczesnych odbiorników nawigacyjnych Decca – „Navstar 2000D Navigator”.

Moje kilkusezonowe doświadczenie w użytkowaniu odbiornika nawigacyjnego systemu Decca pozwala mi zaryzykować twierdzenie, że błędne wskazania pozycji zawsze są sygnalizowane alarmem „niepewności” oraz że jeśli występuje błąd – to jest on tak „gruby”, że wskazana pozycja jest absurdalna. Decca jeśli kłamie – robi z tego przedstawienie. Na korzyść organizacji systemu Decca trzeba powiedzieć iż o wszystkich nieprawidłowościach użytkownicy są powiadamiani natychmiast za pośrednictwem radiotelexu NAVTEX. Błędy wskazań GPS też są możliwe. Ponownie cytując za profesjonalistą Andrzejem Helskim: „...teoretycznie odbiornik sam automatycznie eliminuje te satelity, które nie zapewniają poprawnych wyników (w zależności od wyników autotestów „Healthy/Unhealthy”). Jednak codzienność jest bardziej skomplikowana, gdyż informacja o „zdrowiu” jest przekazywana stosunkowo rzadko i bywały sytuacje, że satelita przez kilka godzin „oszukiwał” odbiorniki. W jednym z bardziej spektakularnych przypadków tego typu, sam obserwowałem przez około 10 godzin, jak odbiornik na okręcie płynącym na południe wzdłuż Portugalii pokazywał pozycję odległą o około 200 Mm, głęboko na Półwyspie Iberyjskim”. Częste nanoszenie na mapę wskazań odbiorników nawigacyjnych przy jednoczesnym konfrontowaniu ich z wskazaniami logu i kompasu zabezpieczają nas przed jakimikolwiek niespodziankami. Namiary optyczne na obiekty lądowe oraz radionamiary stanowią kolejną linię obrony przed skutkami ewentualnych psikusów nowoczesności. Sceptycyzm żeglarzy starszych roczników wobec elektronicznej nawigacji wynika najczęściej z żalu za epoką szamaństw i tajemnej wiedzy odnajdywania drogi na morzu, którą odczarowały te małe pudełka. Nie ma jednak najmniejszej wątpliwości, iż rozpowszechnienie nawigacji elektronicznej ma zasadniczy wpływ na poprawienie bezpieczeństwa żeglugi. Anteny wszystkich odbiorników stacjonarnych powinny być montowane na topach masztów, zdala od mogących powodować zakłócenia – elementów takielunku.


Rys. 7.6 Konkurujący z „Navstarami” – odbiornik nawigacyjny Decca – „APN-4 NAVIGATOR” — Philips/Dantronik.

Najtańszymi i chyba najprostszymi obecnie jachtowymi odbiornikami nawigacyjnymi są „Navstar 2000D Dinghy” oraz „2000 Dinghy Decca 2” pracujące w systemie Decca. Są to urządzenia o wymiarach 2 paczek papierosów, pobierające prąd 100mA. pokazują pozycję, mają także funkcję „człowiek za burtą” (kierunek i odległość). Cena – około 8 mln zł[2]. Bardziej rozbudowanym jest „AP Navigator Popular” także pracujący w systemie Decca. Jego angielska cena wynosi około 340 funtów. Zupełnie profesjonalnym odbiornikiem nawigacyjnym Decca jest „Navstar 2000D”, kosztujący około 450 funtów.

Rys 7.7 Ręczne odbiorniki nawigacyjne GPS – „Magellan” i „Garmin”.


Stacjonarne odbiorniki satelitarne są znacznie droższe. Umiarkowanymi cenami wyróżniają się ręczne odbiorniki Magellan 1000 Plus oraz Garmin. Po wojnie kuwejckiej („Pustynna Burza”) pojawiło się na rynku polskim sporo ręcznych odbiorników marki Panasonic – wyprzedawanych po rewelacyjnie niskich cenach. Reklamowane były jako „niezastąpiony ekwipunek automobilistów, piechurów, narciarzy, alpinistów i żeglarzy.” Zafascynowanym nowoczesnością amatorom ręcznych odbiorników GPS rekomenduję bardzo orzeźwiający artykuł mojego przyjaciela Andrzeja Ejcharta pod tytułem „Satelity – jak na dłoni”, opublikowany w styczniowym (1994) numerze miesięcznika „Żagle”. Po tej lekturze zrozumiałem, że przedwczesne pogrzebanie mego „Navstara 2000D” byłoby zupełnie nierozsądne.
Jeśli żeglujecie na jachcie balastowym to teraz kolej na echosondę. W pewnych warunkach, na przykład – wybrzeża polskiego jest to także instrument nawigacyjny. Gdyby na „Korsarzu” (1994) była sprawna echosonda – pewnie by nie wysztrandowano wśród golasów na plaży w Dąbkach (nad morzem mgła, nad plażą słońce). Echosonda spełnia swe zadanie gdy dno podnosi się łagodnie, zostawiając załodze jachtu choć chwilę na zawrócenie. Tak jest przeważnie przy południowych wybrzeżach Bałtyku. Wybrzeża skandynawskie w dużej swej części nie dają echosondzie dużego pola do popisu. Podwodne skalne półki, grzbiety, wzniesienia częstokroć zmieniają głębokość „z metra na metr”. Tu alarm echosondy może nastąpić dokładnie nawet w momencie uderzenia o skaliste dno. W takich warunkach jacht mieczowy (o lekkim, sektorowym mieczu) jest w nieco lepszej sytuacji. Szeroka oferta handlowa echosond jachtowych jest atrakcyjna. Nie namawiam was jednak do zakupu ani drogich cacek ekranowych o kolorowych displayach ani zawodnych przyrządów krajowej (E-46). Od 1982 roku użytkuję angielską echosondę „Seafarer 700” o podwójnym odczycie (dial i digital), z dolnym i górnym alarmem kotwicznym i 3 zakresami głębokości (do 200 m). Jest to urządzenie dobrej jakości o zadawalającej dokładności wskazań i umiarkowanej cenie. Nowszy model „Seafarera” (701) kosztuje obecnie około 130 funtów szterlingów. Oczywiście jest sporo różnych, jeszcze tańszych echosond – na przykład „Navico Digisounder DS 160” (około 100 Ł) ale wydaje mi się, że „Seafarer” uzyskał to co nazywamy „optimum wartości i ceny”.
Współczesne echosondy nie wymagają perforowania kadłubów drewnianych i laminatowych dla zamontowania czujników. Emitują i odbierają sygnały poprzez poszycie kadłuba o ile nie jest to jacht metalowy lub siatkobetonowy. Do niedawna wytwórcy rekomendowali umieszczanie czujników w rurkowych, plastikowych studzienkach, przylaminowanych pionowo od wewnątrz do dna i wypełnionych olejem transformatorowym. Dzisiaj czujniki zazwyczaj przykleja się do dna na silikon. Jeśli dno jachtu w dogodnym dla czujnika miejscu nie jest poziome — należy nadlaminować to miejsce do poziomu i dopiero wtedy przykleić czujnik. Celowym jest wykonanie osłony czujnika przed uszkodzeniami mechanicznymi, powodowanymi często przez przesuwające się przy przechyłach jachtu przedmioty zasztauowane pod koją.
Wiatromierz. Sens posiadania wiatromierza na jachcie uzasadniają głównie argumenty natury psychologicznej. Przede wszystkim przyrząd ten potrafi wykazać iż wieje „tylko 6” a więc wszystko jest w normie. Po drugie – pozwala ustalić tendencję: czy „tężeje” czy „siada”. Oceny na oko są bowiem bardzo subiektywne – zasadniczo różnią się w nocy i za dnia. Do wyboru mamy wiatromierze stacjonarne i ręczne. Te pierwsze mogą dodatkowo być wyposażone we wskaźnik kierunku ale to zazwyczaj podwaja cenę zakupu. Na jachcie turystycznym wskaźnik kierunku wydaje mi się luksusem („podaruj sobie odrobinę luksusu”).

Rys.7.8 Wiatromierz (anemometr) ręczny.


Najtańszymi są oczywiście wiatromierze ręczne, na przykład takie, jakich używają operatorzy żurawi portowych. Polskim wiatromierzem z wskaźnikiem kierunku jest powszechnie znany YW‑41 produkcji MORS Gdynia. Wiatromierze bez takiego wskaźnika (tylko anemometr) to jachtowy YA‑46 oraz jego przemysłowa odmiana – przeznaczona do montażu na dźwigach. Polskim anemometrem ręcznym jest YA‑45. Instalując wiatromierz na topie masztu pamiętajmy, że nawet ten bez wskaźnika kierunku potrzebuje trzech kabli w maszcie.

Rys. 7.9. Anemometry masztowe bez wskaźnika kierunku wiatru (a i b) oraz wiatromierz masztowy z wskaźnikiem kierunku (c).


Wiatromierz bez wskaźnika kierunku wiatru to wspaniała okazja zaprezentowania swych umiejętności przez jachtowych majsterkowiczów. Trzy kolejne „Milagra” (II–IV) żeglowały z własnoręcznie skonstruowanym wiatromierzem. Wirujący na topie masztu wiatraczek (oryginalny „morsowski”) napędzał maleńki silniczek używany w zabawkach, który pracował jako minigenerator. Elastycznym sprzęgłem pomiędzy osią wiatraczka a osią wirniczka silniczka była gumka wentylka rowerowego. Generowany na topie masztu prąd biegł do umieszczonego w kabinie nawigacyjnej miliamperomierza, przeskalowanego (komparacja wskazań) na węzły, stopnie B i metry na sekundy. W obwodzie pracował jakiś opór, który został dobrany w taki sposób aby wiatr o sile 6°B wypadał w połowie skali. Żadnego zasilania zewnętrznego. Autarkia kompletna. Zupełnie prymitywny wiatromierz ręczny możemy zbudować sami przy wykorzystaniu zasady anemometru Wilda (zwisająca płytka, odchylająca się od pionu pod wpływem wiatru). Używanie takiego miernika na przechylonym jachcie wymaga zainstalowania w rękojeści libelli, wymontowanej z murarskiej „wasserwagi”. O tym, że wskazania wiatromierzy zależą od tego czy płyniemy z wiatrem czy na wiatr – nie śmiem się rozwodzić.
Wiatromierze z wskaźnikiem kierunku i zwyczajne anemometry są relatywnie drogie w stosunku do stopnia ich niezbędności. Szczególnie dotyczy to produktów zagranicznych. W Anglii, gdzie elektronika jachtowa jest najtańsza (w USA bywa jeszcze tańsza) ceny tych urządzeń zawarte są pomiędzy 150 a 350 £. Dlatego zainteresowanych wiatromierzami zachęcam do wizyty w znanej żeglarzom firmie, mieszczącej się przy ulicy Zygmunta Augusta 3/5/7 w Gdyni.

Systemy wieloinstrumentalne. Są to multifunkcyjne „kombajny”, łączące role logu, echosondy, wiatromierza i kompasu elektronicznego. Wydają się nam drogie, chociaż okazują się tańszymi, niż gdybyśmy kupowali je osobno. Ze względów praktycznych ograniczam się tylko do informacji, że coś takiego jest produkowane.

Rys. 7.10. Zestaw instrumentalny „Voyager” – prędkościomierza, wiatromierza z wiatrowskazem oraz sondy – produkt firmy „Seafarer”.


Radiotelex NAVTEX. Użytkuję to cudo dopiero drugi sezon ale już jestem absolutnie przekonany o jego praktycznej pożyteczności. O eksploatacyjnych możliwościach w aspekcie informacji meteorologicznych piszę w rozdziale „Prognozy pogody”. Jachtowy video­‑radiotelex jest tani bo nie ma drukarki a informacje pojawiają się jak w telewizyjnej „telegazecie” na 6‑calowym monitorku (wielkość pocztówki). Identyczne video­‑radiotelexy „Navtex” produkowane są przez „NASA”, „Seafarera” i „Aqua­‑Marine” w Anglii, gdzie kosztują około 180 funtów. W Niemczech cena tych „telewizorków” przekracza 1000 DM.

Rys. 7.11. Radiotelex Video NAVTEX, produkcji firmy NASA. Identyczne aparaty produkują także firmy „Seafarer” i „Aqua-Marine”.


Przypominam, że wszystkie tak ważne dla żeglarzy informacje jak prognozy pogody, ostrzeżenia sztormowe, ostrzeżenia nawigacyjne. komunikaty o akcjach ratowniczych, komunikaty o zakłóceniach pracy systemu Decca itp dla każdego interesującego nas akwenu wyświetlane są w postaci tekstu angielskiego. Cienką metalową antenę „Navtexa” montuje się do kosza rufowego. Zużycie prądu w pozycji „stand by” (odbiór i zapamiętanie, bez wyświetlania) nie jest godne uwagi. Przy włączeniu – strzałka amperomierza na tablicy rozdzielczej drga ale nie wychyla się.
Radiopława. Standardową radiopławą morską jest taka, która pracuje na częstotliwości satelitarnego systemu COSPAS­‑SARSAT – 406 MHz. Ma same zalety i łatwą do odgadnięcia wadę. Cena najtańszej, jaką odszukałem — „Locata 406P EPIRB” wynosi prawie 900 funtów. W żegludze bałtyckiej (gęsta sieć lotniczych korytarzy powietrznych) powinna wystarczyć dużo tańsza radiopława „Locat LDT 26 EPIRB” pracująca na częstotliwościach lotniczych 121,5 MHz oraz 243,0 MHz. Moc nadajnika wynosi 300mW, emisja A2A, gwarantowana szczelność do 50 metrów, masa 0,33 kg, trwałość baterii – 7 lat. Aktualna cena bez VAT (eksport) wynosi 125 funtów.

Rys 7.12. Radiopława „LOCAT 26” EPIRB – emitująca sygnały wzywania pomocy na częstotliwościach lotniczych. Obok standardowa radiopława EPIRB pracująca na satelitarnej częstotliwości 406 MHz.


Radionamiernik. Stosunkowo odległą pozycję w tej liście zajmuję radionamiernik za sprawą radykalnej reformy tego systemu nawigacyjnego, która nastąpiła w roku 1992. Piszę o tym szczegółowo w rozdziale „Radionamierzanie”. Turystyczne odbiorniki radiowe z anteną ferrytową mogą być nadal używane do tego celu ale tylko po dokonaniu odpowiednich przeróbek. Pisze o tym Antoni Komorowski w książce „Urządzenia nawigacyjne jachtów morskich”. Bardzo dobrą ocenę mogę wystawić ręcznemu radionamiernikowi „Seafix 2000” (produkt firmy „Seafarer” – Navigation International Ltd.)

Rys. 7.13. Radionamiernik „Seafix 2000” – produkt firmy „Seafarer”.


Wybrana częstotliwość radiolatarni jest wskazywana digitalnie na ciekłokrystalicznym, podświetlanym displayu z dokładnością do 0,1 kHz. Kompas magnetyczny fosforyzowany. Zakres częstotliwości od 220–420 kHz (można wysłuchać prognozy pogody I programu PR). Zasilanie baterią 9 V, słuchawki. Radionamiernik ten używam też do namiarów optycznych na charakterystyczne obiekty lądowe. Cena ok. 100 £.
Noktowizor. Przydatne urządzenie, zwłaszcza podczas podchodzenia do nieznanego portu, wyszukiwania i rozpoznawania pław nieświecących itp. Zachodnioeuropejskie przyrządy tego typu – na przykład „Vetus­‑Oldelft” PM5FG są dość drogie. Dlatego doradzam spacer na najbliższy bazar – odwiedzany przez turystów z WNP. Cena najprostszego urządzenia tego typu nie przekracza 1 mln zł. Prawdziwe cacka militarnej techniki optyczno­‑elektronicznej kosztują mniej więcej 5 milionów złotych. Za pośrednictwem noktowizora otrzymujemy monochromatyczny, kontrastowy, zielony obraz o niewielkim przybliżeniu ale znacznym rozjaśnieniu. Niedopuszczalne jest zdejmowanie pokrywki obiektywu w porze dziennej.

Rys. 7 11. Noktowizor „Vetus­‑Oldelft PM5FG”. Dane techniczne: przybliżenie – , rozjaśnienie – 250 do 600x, dostrojenie ostrości wzroku – +/– 4 dioptrie, głębia ostrości – 10m – , zasilanie – 2 baterie 1,5 V (AA), masa – 1,2 kg.


Autopilot. To bardzo pożyteczne urządzenie znam od strony praktycznej tylko w odniesieniu do najmniejszego z najmniejszych – „Autohelmu 800”. Szanując każdą amperogodzinę akumulatorowego zapasu energii elektrycznej jachtu znajdującego się na morzu – raczej staram się aby przy rumplu zastępował mnie samoster wiatrowy lub Wiesiek, Gienek, Mirek, Tadek, Mietek itd. Czasami jednak przychodzą takie chwile, kiedy wszyscy mają pełno roboty, wieje fordewind lub idziemy na silniku a jacht ma utrzymać konkretny kurs. Wtedy do akcji wkracza autopilot. Na małych jachtach stosowane są urządzenia przypominające kształtem samochodowe amortyzatory. Przekazują swe działanie bezpośrednio na rumpel. „Autohelm 800” może sterować jachtem o długości do 9 m (30’ LOA) – wywierając na rumpel siłę do 30 kG. Jest przystosowany do współpracy z wskaźnikiem wiatrowym, odbiornikiem nawigacyjnym i z pulpitem zdalnego sterowania.

Rys. 7.15. Autopilot „Autohelm 800”.


Instrukcja użytkowania mojego autopilota zawiera jedną życiową (dosłownie życiową) przestrogę: Remember, a large ship can travel 2 miles in 5 minutes – just the time it takes to make a cup of coffee![3] Autopilot i samoster to także urządzenia dla takich, którzy wolą obierać kartofle lub pomywać gary niż sterować. Zwłaszcza w nocy, wpatrzony w „cyferblat” kompasu. To właśnie ja. Cena takiego małego autopilota oscyluje wokół 200 funtów.
Radioodbiornik. Już na wstępie powiedzieliśmy sobie, że turystyczny bądź samochodowy radioodbiornik należy do obligatoryjnego wyposażenia polskiego jachtu (pozycja WWR). Teraz wracamy do tematu aby tylko przypomnieć luksusowy wariant tego przyrządu – omówiony w rozdziale „Prognozy pogody”. Jest nim niemiecki jachtowy radioodbiornik „Siemens RK 651”, dysponujący 15 zakresami fal długich, średnich i ultrakrótkich oraz 12 zakresami fal krótkich. Słuchamy niemal wszystkich rozgłośni, prognoz pogody, morskiej radiofonii UKF, CB, policji, straży pożarnej i różnych popiskiwań telegrafii. Cyfrowy odczyt częstotliwości. Cena w Niemczech – 350 DM.

Radio CB. Niezastąpiona zabawka, jeżeli płyniemy w dwa lub więcej jachtów. Możliwość utrzymywania łączności nawet na odległość kilkudziesięciu mil. Największym wrogiem dobrej łączności w tym paśmie są zakłócenia przemysłowe, których na morzu nie ma. Radio CB na jachcie umożliwia ciekawe kontakty z różnymi amatorskimi „stacjami brzegowymi”. Służby ratownictwa brzegowego prowadzą stały nasłuch wzywania pomocy na kanale 11A (w „piątkach”). Zainteresowanych odsyłam do rozdziału „Radiowa łączność morska”. Skromne „radyjko” CB z anteną nie powinno kosztować więcej niż 3 mln zł.

*  *  *

Znalazłoby się jeszcze kilka elektronicznych zabawek, takich jak radar, detektor radarowy, mapy, barograf, kompas digitalny itp. Myślę, że odłożymy sobie te frykasy do następnej okazji. Podejrzewam, że skompletowanie wyposażenia z powyższej listy (wybrane pozycje) zajmie wam jednak trochę czasu. Zainteresowanym zakupami wybranych elementów prezentowanej elektroniki mogę udostępnić adres wypróbowanego przeze mnie angielskiego jachtowego domu sprzedaży wysyłkowej.



KILKA SŁÓW O KOMPASIE I NAMIERNIKU

(Wyposażając mały jacht w morski osprzęt nie wzorujmy się na dużych jednostkach. W przypadku kompasu nie chodzi tu nawet o to, że mają to być przyrządy mniejsze. „Dorosły” jacht morski – wielkości „Opala” ma zazwyczaj duży kompas główny, używany jako namiarowy, przeważnie zamocowany na pokładówce, przed kopertą suwklapy oraz mniejszy, zwany sterowym – usytuowany w kokpicie. W naszym małym jachcie takie wyposażenie nie byłoby ani ekonomicznie uzasadnione ani wygodne. Kompasem głównym będzie zatem kompas sterowy. Namiary będziemy robili ręcznym namiernikiem optycznym, lornetką „Steinera” lub przy wykorzystaniu kompasu radionamiernika. Uwagi do przyrządów namiarowych przedstawię w dalszej kolejności.

Rys. 8.1. Alternatywne usytuowania kompasu na małym jachcie, „A” – klasyczny kompas łodziowy w kokpicie na „łaminóżce”, „B” — kompas sferyczny w tylnej ściance pokładówki.


Na małych polskich jachtach nierzadko widujemy szalupowe kompasy (średnica 100 mm), zawieszone kardanowo w kokpicie. Owe zawieszenie zamocowane jest do poprzecznej deski, dzielącej i tak mały kokpit. Deska kompasowa utrudnia poruszanie się w nim tak dalece, że zasłużyła na powszechnie używaną nazwę „łaminóżki”. Takie usytuowanie kompasu na małym jachcie wyposażonym w silnik stacjonarny zmusza do znacznych zabiegów kompensacyjnych. Innym mankamentem jest konieczność demontażu, każdorazowo, gdy załoga opuszcza jacht. Przez wiele lat nie było alternatywy.

Rys 8.2. Sferyczny kompas „Plastimo­‑Contest 130”, stosowany na jachcie „Milagro V”.

Latami, jedynymi dostępnymi kompasami były kompasy łodziowe produkowane przez Zakłady Mechaniki Precyzyjnej w Gdańsku (na licencji Platha) oraz radzieckie kompasy szalupowe. Jedne i drugie miały te same zalety i wady. Zaletami była ich osiągalność i uznanie PRS, między innymi dlatego, że miały podziałkę jednostopniową. Wady oceniłbym jako mniej formalne: bardzo chętnie się „zapowietrzały” a ich tarcze były tak monotonne w rysunku, kolorystyce i miniaturyzacji cyfr, że nocne sterowanie bywało stosowane jako kara dyscyplinarna. Do tej pory kompasy te pokutują na małych jachtach głównie z tego powodu, że łatwo uzyskujemy na nie urzędowe atesty ważności. Coraz częściej są one traktowane jako przeglądowe atrapy, pokazywane tylko inspektorom urzędów morskich. Później wracają do szafek przystaniowych pakamer lub owinięte w szmaty – pieczołowicie sztauowane są między dennikami, pod koją czy za urządzeniem kingstonowym. Stało się to za sprawą ukazania się w naszych sklepach prawdziwych jachtowych zachodnich kompasów sferycznych, przystosowanych do wygodnego montowania w tylnej ścianie pokładówki, dużo wyżej nad silnikiem, dużo bliżej oczu sternika. Tarcze kompasów bywają różnokolorowe w sąsiadujących ćwiartkach, pięciostopniowa podziałka tarczy wyróżniona jest dużymi cyframi co 10 stopni (bez zbędnych zer), podświetlenie o regulowanej intensywności, wskaźnik przechyłu jachtu, trwałe zamocowanie – oto główne zalety tej nowszej (nie najnowszej!) generacji kompasów jachtowych.

Rys. 8.3. Przybliżony przebieg krzywej dewiacji możemy ustalić w oparciu o pomiary dokonane w narożniku pomostów naszej przystani.

Niektóre kompasy sferyczne są tak skonstruowane, że nawigator siedzący za stołem nawigacyjnym sam może obserwować wskazania – bez nękania sternika stereotypowym „co leży na kompasie?”. Kupując takie cudo – sprawdźcie jednak w instrukcji dla jakiej strefy geograficznej jest on przystosowany. Porządny kompas sferyczny powinien mieć szufladkę na wkład kompensacyjny. Kompas sferyczny powinien być montowany po tej stronie zejściówki od której jest dalej do radiotelefonu, radioodbiornika i pozostałej elektroniki. Mówiąc prosto – po stronie kambuza. Taka lokalizacja uchroni go przed wpływem magnesów stałych (głośniki) oraz innych, trudnych do przewidzenia wpływów pokładowej elektroniki a skipper­‑kuk będzie cały czas dobrze zorientowany dokąd jacht zmierza.

O ile zupełnie nieistotną kwestią jest to czy urzędowo powołanym do troski o moje bezpieczeństwo instytucjom będzie się mój kompas podobał – ważnym jest sporządzenie rzetelnie dokładnej krzywej dewiacji. Jeżeli jej ekstrema przekroczą wartość 10 stopni – warto by dokonać odpowiedniej kompensacji. Jeśli wyniki tych zabiegów okazałyby się mało zadowalajace – proponuję zlecić to dewiatorowi (np. w JKMW „Kotwica”). Do uzyskania wstępnych danych do krzywej dewiacji wcale nie musimy szukać specjalnej dalby. Wystarczy nam narożnik pomostów cumowniczych lub nabrzeż, których kierunki są nam znane z planu portu. Zwróćcie jednak uwagę aby nie były to pomosty stalowe lub nabrzeża na ściankach larssena. Ustawiając jacht w sposób pokazany na rysunku uzyskujemy cztery odczyty. Cumując po przekątnej (równe długości cum) – uzyskujemy następne 4 odczyty. Zatem mamy już pomiary co 45 stopni. Do wstępnego oszacowania kompasu – powinno wystarczyć. Małych jachtów zazwyczaj nie buduje się ze stali. Nie mniej – ewentualnych wątpliwości co do dewiacji przechyłowej możecie się pozbyć wykonując kontrolne pomiary tak przechylonego jachtu (Rys.8.4.)

Rys. 8.4. Przebalastowanie jachtu do kontroli wielkości dewiacji przechyłowej

Gdybyście jednak kupowali klasyczny, kociołkowy kompas szalupowy to unikajcie takich, które mają dwa (od 0° do 180°) lub cztery (od 0° do 90°) sektory podziałki na tarczy. Posługiwanie się takimi kompasami to duży kłopot i bardzo łatwo o pomyłki.

Rys 8.5. Najzręczniejszy przyrząd do namierzania się na obiekty lądowe – lornetka/namiernik firmy „Steiner” (a), oraz oszczędnościowy model tego samego pomysłu (b).

Oczywiście można zlecić zmianę tarczy w stacji atestacji kompasów na Oksywiu ale zastanówcie się czy przeróbka ta będzie opłacalna. Na zakończenie tego tematu – dwie rady praktyczne. Na szybie klasycznego kompasu możecie postawić kieliszek koniaku – ale nigdy szklankę herbaty czy kawy. Usuwanie bąbla (małego bąbelka – nie warto) powietrznego dokonujemy spirytusem, przy użyciu strzykawki, po uprzednim ochłodzeniu kompasu i alkoholu w chłodziarce domowej. Kompasami elektronicznymi zajmiemy się przy następnej okazji.

Kompas sferyczny lub kompas sterowy w „łaminóżce” nie nadają się do dokonywania namiarów bezpośrednich. Jak już wspomniałem – scedujemy te zabiegi na ręczny namiernik optyczny, lornetkę „Steinera” lub radionamiernik. Nie oznacza to, że nie możemy dokonać namiaru pośredniego – zwracając na moment dziób jachtu na obserwowany obiekt.

Za najlepszy sposób dokonywania namiarów optycznych uważam użycie lornetki „Steinera”, wyposażonej w integralną busolę, której odczyt pojawia się w okularze. Droższe modele lornetek tego typu (niekoniecznie firmy „Steiner”) posiadają guziczek, którego naciśnięcia zatrzymuje odczyt. Najistotniejszą zaletą tego przyrządu jest dokładność pomiaru – wynikająca z tego, że z jednakową ostrością obserwujemy siedmiokrotnie przybliżony obiekt – jak i pionową nitkę namiarową. Zatem szybkość i precyzja pomiaru, „dwa w jednym”. Lornetki namiarowe mają tylko jedną ale niestety istotną wadę. Ich ceny zaczynają się od 1000 DM. Namiar wykonany ręcznym namiernikiem optycznym nie jest już tak dokładny, chociażby z tego powodu, że przeciętny wiek armatora nawet małego jachtu morskiego oscyluje lub przekracza 40 rok życia. W tym wieku akomodacja oka zaczyna napotykać już na pewne trudności. Użytkownik namiernika zauważa ze zdumieniem, że albo dobrze widzi namierzany obiekt albo „muszkę” namiernika. Dalsi sąsiedzi mówią akomodacji nie chwatit’. Stąd niedokładności pomiaru. Wniosek – powierzać namiary młodej, lub młodziej czującej się żonie. Identyczne problemy występują przy zastępowaniu namiernika optycznego – radionamiernikiem.

Rys. 8.6. Ręczny namiernik optyczny firmy „Plastimo”

Na zakończenie dwa słowa o kompasiku skippera. Skipper, będący jednocześnie armatorem – zazwyczaj ma swe legowisko w hundce. Śpiąc – jak przysłowiowy zając w bruździe może czuwać nad sternikiem jeśli ma zainstalowany przy poduszce mały (40–60 mm) sferyczny kompas z lotniczego demobilu lub nabyty na rynku od rosyjskich turystów.



SAMOSTEROWNOŚĆ I NAJPROSTSZY SAMOSTER

Każdy, dobrze zaprojektowany, nawet mały jacht, powinien umożliwiać samosterowną żeglugę bajdewindem. Żeglarzom śródlądowym ta cecha jachtu jest raczej mało znana. Kilku, najwyżej kilkunastominutowe halsy nie zachęcają sternika do blokowania steru i ustawiania żagli na tak krótkie okresy czasu. W żeglarstwie śródlądowym – sterowanie stanowi właściwą przyjemność żeglugi. Posiłki i nocleg odbywają się gdy jacht stoi dziobem na łące. Zagadnienia samosterowności i samosterów nie znają także załogi „Opali” i „Jotek”. „Kanaki” zmieniają się co 4 godziny a kapitan jest przekonany, że brak zajęcia demoralizuje załogę. Na małym, a więc „szczupłozałogowym” jachcie żeglującym po morzu – sterowanie jest długotrwałym, męczącym i nużącym zajęciem. Nic więc dziwnego, iż problem samosterowności i samosterów szczególnie zajmuje naszą uwagę.
Samosterowność jachtu pogarsza się zazwyczaj w miarę jak kurs staje się bardziej pełny. Półwiatrem idą jachty nie tylko dobrze zrównoważone żaglowo ale te, których części podwodne przystosowano do wytrwałej stateczności kursowej. Mimo, że problemy te dawno zdefiniowano matematycznie – rezultaty zamierzonej samosterowności wielu, projektowanych zgodnie z wszystkimi kanonami wiedzy jachtów – na wodzie okazywały się pomyłkami. W poszukiwaniu tej, tak pożądanej na morzu cechy – czasami pomocnym okazuje się przypadek. Tak było z jednym z poprzednich jachtów „Milagro”, który po przebudowie rufy zadziwiał zdolnością do wielogodzinnej samosterowności, nawet na kursach baksztagowych. Oczywiście nie obyło się bez strat. Przy halsówce na wiatr, jacht stawał na zwrocie, nie reagując na żadne zabiegi, zwracał do baksztagu i dopiero po nabraniu prędkości wracał do bajdewindu. Czasami operacja ta trwała tak długo, że korzystniejszym i bezpieczniejszym było „wykręcenie rufki“ – jako że przy zwrotach przez sztag zdarzało mu się nie przejść przez linię wiatru, stanąć i... odpaść z powrotem. Na sródlądziu takim jachtem nie dawałoby się pływać. Na morzu – jego niewiarygodna samosterowność, stukrotnie wynagradzała wymienione wyżej niedomogi. Samosterowność jachtu to trzydaniowe obiady, galaretki, budynie, placki ziemniaczane, wypełniony dziennik, rozpisane na noc latarnie, naszkicowany plan najbliższego portu, przeczytana locja, zszyty żagiel, pozmywane gary i no przede wszystkim – precyzyjna nawigacja. W nocy, samosterownie idący jacht z reguły dokładniej trzyma się zadanego kursu, niż gdy jest sterowany przez człowieka, któremu co chwila opadają powieki. Komu opadają? Każdemu. Jeśli ci ktoś mówi, że nie przysypia za sterem – bądźcie pewni, że sterował jachtem tak dawno, że już wszystko zapomniał. Samosterownie idący jacht nie utrzyma granicznie ostrego bajdewinu (pójdzie jakieś 5° pełniej) ale z pewnością nie wykręci „magisterki”, które sternikom nocnych wacht zdarzają się nader często.
Jachtowi płynącemu samosterownie powinniśmy pomóc poprzez elastyczne unieruchomienie rumpla. Doskonale nadają się do tego celu gumy od ekspandorów lub dachowych bagażników samochodowych. Jeżeli nie mają oryginalnych białych oplotów dzianinowych – koniecznym jest uszycie odpowiednich osłon bo guma na słońcu i w morskim aerozolu potrafi sparcieć nawet w przeciągu 2 tygodni. Obustronnie założone gumy muszą mieć klamerki do regulacji napięcia oraz zaczepy karabińczykowe (lub raksy) do szybkiego i pewnego ich wyczepiania lub mocowania. Zadaniem naciągów gumowych jest amortyzacja zarzucania rufy przez fale, które raz po raz usiłują wytrącić jacht z ustawionej przez nas równowagi żaglowej. Wielkość napięcia i jego ewentualną asymetrię należy dobrać w drodze kolejnych przybliżeń doświadczalnych. Różne napięcia prawej i lewej gumy nie skorygują skłonności jachtu do ostrzenia lub odpadania. To musi być „załatwione” odpowiednią proporcją wybrania szotów foka i grota.
Bardzo zrównoważone płetwy sterowe (to znaczy, takie w których powierzchnia za osią obrotu jest 2–3 krotnie większa od powierzchni przed osią) mogą utrzymywać jacht na zadanym kursie reagując na bodźce przekazywane bezpośrednio z płata wiatrowego samosteru. Jest to najprymitywniejsze urządzenie samosterujące, które z powodzeniem użytkowałem przez dwa sezony nawigacyjne.

Rys 9.1. Ta prosta konstrukcja, służąca do bezpośredniego przekazywania siły wiatru na rumpel, jest możliwa do zastosowania tylko gdy płetwa sterowa jest niemal całkowicie zrównoważona.

Tak znaczne zrównoważenie spotykane jest bardzo rzadko i to tylko wtedy gdy wymuszają je inne powody konstrukcyjne. Zrównoważenie steru, oprócz zmniejszenia siły na rumplu ma bowiem kilka innych niekorzystnych skutków (np. konieczność stałego używania odciągów gumowych, kiedy jacht nie jest prowadzony przez samoster, stosowanie ograniczników skrętu).
Wraz z budową mego kolejnego jachtu, którego zupełnie nie zrównoważona płetwa, poprzedzana jest skegiem – rozglądałem się za jakąś, możliwie prostą i sprawdzoną konstrukcją samosteru wiatrowego. Z rozważań skreśliłem wszystkie fabryczne konstrukcje o uchylnych płatach wiatrowych lub z uchylnymi fletnerami. Mimo, że uważam je za doskonałe – wybrałem niemieckiego „Nordsee II” (John Adam, Ahrensburger Strasse 66, Hamburg), konstrukcję banalnie prostą, która nie przekraczała ani moich możliwości wykonawczych ani finansowych. Przyglądając się amerykańskim samosterom „Monitor” (Scanmar Marine Products) doszedłem do wniosku iż pewne szczegóły samosteru „Nordsee II” można zmodyfikować. Stąd ta kompilacyjna konstrukcja nosi nieco dłuższą nazwę (Rys 9.4).

Rys. 9.2. Samosterowną żeglugę baksztagową pod samym fokiem umożliwiają nam takie proste patenty.

Płat wiatrowy nie potrzebuje żadnych operacji aby w razie potrzeby go zdemontować. Po prostu się go zdejmuje. Fletner może być podniesiony. Koła zębate pozostają w stałym zazębieniu. Szkielet płata wiatrowego wykonany jest z rur aluminiowych. Poszycie płata – dacron. Pozostała konstrukcja – rury i blachy nierdzewne. Fletner, to rura stalowa nierdzewna z blaszanymi zaczepami – obłożona airexem i oblaminowana. Profil hydrodynamiczny.

Rys 9.3. Baksztagową żeglugę pod fokiem i grotem (zakontrowanym) umożliwia zaimprowizowany płat wiatrowy, którego udaje sztormowy foczek, podniesiony topenantą na achtersztagu. Rolę bomu spełniać może pagaj lub bosak.

Siła wiatru, działająca na ster, przeniesiona zostaje za pośrednictwem zębatych kół poliamidowych (przełożenie 1:1) na oś fletnera. Sprzęgło spinające i regulujące wzajemne położenie płata wiatrowego i fletnera – to dwie tarcze z wieloma otworami na obwodzie. Sprzęgnięcie polega na włożeniu przetyczki w odpowiednią parę otworów obu tarcz. Na pewno nie jest to konstrukcja perfekcyjna. W Niemczech kosztuje 2000 DM (z MwSt.) i w dużym stopniu cena ta odpowiada otrzymanemu w zamian komfortowi. Jak by nie było – nie liczcie jednak, że będzie on was prowadził fordewindem, na którego mamy zupełnie inną metodę: bliźniacze foki na zakontrowanych wytykach, naturalnie przy zrzuconym grocie. Ta rutynowa technika żeglugi pasatowej nie ma istotnego zastosowania na Morzu Bałtyckim.

samoster wiatrowy
"NORDSEE II – COOLIN"
Rys. 9.4. Nieco zmodyfikowana konstrukcja niemieckiego samosteru „Nordsee II” jest tak prosta w budowie, montażu i obsłudze, że zasługuje na rekomendację. Zasada działania nie wymaga dłuższych wyjaśnień.

Rozważania nad opłacalnością wyposażenia poprawnie samosterownego jachtu sprowadzają się do rozstrzygnięcia dylematu: czy zależy nam na zwiększeniu wachlarza kursów z 2 × 45° na 2 × 90°.
Na Bałtyku samoster nie pozwala na wylegiwanie się w koi bo ruch statków (zwłaszcza kutrów) jest za duży. Zawsze ktoś musi prowadzić obserwację, zwłaszcza nocą, kiedy dla statków jesteśmy prawie niewidoczni. Nie mniej, widzę ogromną różnicę pomiędzy warowaniem a sterowaniem na kompas. Za dnia, samoster powoduje, że statki częściej pozwalają nam cieszyć się prawem drogi.


Rys. 9.5. Samoster powiększa sektor samosterowności jachtu – mniej więcej dwukrotnie.



Rys. 9.6. Konstrukcja „prawdziwego” samosteru (uchylny płat wiatrowy, uchylny fletner, współdziałanie steru z fletnerem) jest dość skomplikowana.


RÓŻNE, NIBY DROBNE SPRAWY

Teraz krótko o różnych, pozornie mało ważnych sprawach. Zacznijmy od porządku na jachcie. Nie chodzi o to czy koje zasłane są tak jak wymagano w wojsku za dawnych lat. Idzie natomiast o to aby każdy przedmiot, część odzieży, wyposażenia jachtu powracało po użyciu zaraz na swoje stałe miejsce. Zwłaszcza w ciężkich warunkach żeglugi, zagrożenia czy braku oświetlenia porządek na jachcie może decydować o bezpieczeństwie. Ustalenie stałych miejsc składowania wyposażenia nawigacyjnego, alarmowego, sygnalizacyjnego, asekuracyjnego, żagli, sztormiaków itd. przyśpiesza każda czynność. Najistotniejsze jest utrzymanie porządku sprzętu ratunkowego i przeciwpożarowego, który absolutnie zawsze musi być dosłownie pod ręką.
Dobrze jest aby każdy członek załogi własną odzież oraz przedmioty użytku indywidualnego przechowywał w osobnych, odpowiednio oznakowanych workach. Kombinezony ocieplające i sztormiaki całej załogi lepiej jest przechowywać wspólnie. Koce oraz śpiwory sprawiają mniej zamieszania jeżeli są zrolowane i włożone do pokrowców.
Rozmieszczenie sprzętu, wyposażenia, odzieży i żywności, powinno być podporządkowane potrzebie maksymalnego obniżenia środka ciężkości jachtu. Cokolwiek składujemy nad linią wodną – działa na naszą niekorzyść. Szczególnie dotyczy to zapasowej kotwicy, łańcucha kotwicznego, akumulatorów, zbiorników wodnych, kanistrów z paliwem, butli z gazem i zapasów żywności (szczególnie skrzynek z wodą sodową, piwem i konserwami). Sztauowanie żywności to cała nauka. Z jednej strony ciągnie nas do grupowania opakowań według asortymentu, z drugiej – ergonomia nakazuje takie rozmieszczenie, które by nie zmuszało do przekopywania spiżarni, trzykrotnie każdego dnia. Ideałem byłoby zafoliowanie przed rejsem osobnych porcji na każdy posiłek. Andrzejowi Urbańczykowi – żona przygotowała tak żywność i ubranie na rejs dookoła świata.
Każdy z członków załogi powinien mieć przydzieloną na wyłączny użytek – choćby najmniejszą podręczną „jaskółkę". w której będzie on mógł przechowywać podręczne drobiazgi: okulary przeciwsłoneczne, okulary korekcyjne, zegarek, dokumenty, pieniądze, aparat fotograficzny, przybory do pisania, szczoteczkę i pastę do zębów.
Wspomniałem o okularach. Każdy żeglujący na jachcie morskim musi zabrać ze sobą ciemne, przeciwsłoneczne okulary. Używamy ich za dnia niemal zawsze. Natężenie nawet rozproszonego i stłumionego przez chmury letniego światła słonecznego na morzu jest zbyt duże dla ludzkiego wzroku. Odbicia promieni słonecznych od gigantycznego lustra wody oraz białego laminatu jachtu wzmagają potrzebę chronienia oczu. Żeglarze używający okularów korekcyjnych powinni mieć ich ze sobą przynajmniej dwie pary, z których jedna to tzw. „fotochromy”. Okulary używane na jachcie, zwłaszcza podczas żeglugi sztormowej powinny mieć szkła o małej średnicy (np. modne kiedyś „lenonki”) a do ich zauszników dobrze jest przymocować kawałek gumki „od damskiego kapelusza” (Rys. 10.1). Czasami bywają się u optyków specjalne okularowe oprawki „sportowe” – wyposażone w zauszniki ze sprężynkowatymi końcówkami. Ostatnimi czasy pojawiły się w sprzedaży szkła optyczne z lekkiego tworzywa sztucznego. Okulary z takimi soczewkami są nie tylko lżejsze ale i bardziej odporne na uszkodzenia.

Rys. 10.1 Okulary noszone na jachcie – asekurujemy „gumką od kapelusza”.

Niemal każdy człowiek po czterdziestce zaczyna potrzebować okularów „do czytania”. Specjalnie dotyczy to tych, którym przyjdzie pracować na mapie. Maleńkie literki i piktogramy „kocie oczko” lampki nad stołem nawigacyjnym, huśtanie jachtu – wszystko to razem sprawia, że okulary „plus jeden” stają się nieodzowne, nawet dla tych sokolookich.

Mały jacht powinien mieć na swym wyposażeniu taką jedną dziwną rzecz, jaką jest... poduszka dla wachtującego. Na dużym jachcie ludzi jest zazwyczaj tylu, że wachty trwają 4 godziny. Takie posiedzenie z przerwą 8 godzinną to dziecinna igraszka w stosunku do tego co wysiedzieć musi prawdziwy żeglarz na małym jachcie. Wachty 12‑godzinne są zupełnie normalne a zdarzają się i takie, które są ich wielokrotnościami. Poduszka, w pewnym stopniu łagodzi dokuczliwość siedzącej pozycji wachtowego. Nie odmawiajmy mu (sobie) tego luksusu. W razie „wilgotnej żeglugi” należy ją zapakować do 3 plastikowych torebek na zakupy („reklamówek”), kierunkowo na przemian. Poduszka taka jednocześnie bardzo skutecznie zapobiega przecieraniu się spodni sztormiaka na siedzeniu.

Do pełnienia wietrznej, deszczowej lub „chlapiącej” wachty ubieramy sztormiak, pod którym grzeją nas różnego rodzaju dresy, swetry, bluzy i długie „niewymowne”. Na nogach oczywiście kalosze, w kaloszach ciepłe, wełniane skarpetki. Nogawki sztormiaka wywinięte na cholewki kaloszy. Na głowie czapka, koniecznie z daszkiem aby kaptur nam na oczy nie spadał. Jeśli nie mamy rękawic to wystarczą skarpetki, na które wdziewamy małe torebki foliowe. Gdyby jednak wachtujący na pokładzie kolega wywołał was z koi podczas sztormowej pogody do zmiany sztaksla – nie ubierajcie się w żadne dresy czy swetry – tylko od razu wkładajcie sztormiak. Najlepiej szybko i tylko na piżamę lub bieliznę, w której dotąd tak wygodnie się wylegiwaliście. Żadnych „kotwic”. Zwykłe tenisówki (nie „adidasy”) na nogi. Bez skarpetek. Na sztormiak – pas bezpieczeństwa i hajda! Pierwsza fala z dziobu potwierdzi wam słuszność tej rady. Wlewająca się kołnierzem, rękawami i nogawkami woda zmoczy tylko ową piżamę lub koszulkę i gacie. Co się górą wleje – dołem wypłynie. Ile później suszenia mniej.

Palenie tytoniu na jachcie jest prawdziwą udręką nie tylko dla tych co nie palą. Dlatego kardynalną zasadą przyzwoitości palaczy wobec całej załogi jest ograniczenie palenia do zawietrznej bakisty kokpitowej. Chodzi nie tylko o dym ale i o popiół wpadający przyjaciołom do oczu. Sprawy palenia na jachcie nie załatwią żadne nakazy – jeśli palaczom brakuje właśnie owej przyzwoitości. Wiesław Chrzanowski, z którym przeżeglowałem mnóstwo godzin i mil jest żywym przykładem, iż palacz może nie być uciążliwy.

Każdy rejs ma swoje wydatki, które solidarnie pokrywają uczestnicy – bez względu jaką funkcję na nim pełnią. Dotyczy to naturalnie i prowadzącego bo jak mówi definicja jachtu – jest to jednostka pływająca wyłącznie dla przyjemności jej załogi. Przed rejsem powinien być sporządzony preliminarz wydatków (ubezpieczenie, aprowizacje, opłaty portowe) oraz wyłoniony „płatnik”, który będzie trzymał „kasę okrętową”. Początkową zawartość kasy stanowi preliminowana kwota wydatków, pomnożona przez praktycznie wypróbowany współczynnik „drożyźniany” w wysokości 1,15. Płatnik bez żadnej zwłoki zbiera pieniądze od wszystkich deklarujących udział w rejsie członków załogi – nie wyłączając samego siebie. Jest to jednocześnie kaucja, która przepada na rzecz uczestników rejsu w przypadku rezygnacji kogoś przed wypłynięciem. Praktyka ta niestety jest konieczna ale w taki prosty sposób uzyskujemy prawdziwą wiarygodność akcesów. Dobrze jest mieć kandydatury zapasowe. Dobry, uświęcony tradycją zwyczaj nie zezwala na cesję wkładu z rezygnującego na wchodzącego z listy rezerwowej. W takim przypadku nadwyżka wkładu powinna być zagospodarowana na podwyższenie atrakcyjności planu rejsu (np. zawiniecie do jeszcze jednego portu, przejście płatnego kanału itp). Płatnik finansuje zakupy i wydatki złotowe i dewizowe w ramach uzgodnionego preliminarza. W przypadku deficytu – załoga zrzuca się dodatkowo jednakowymi wpłatami. Pozostałe po rejsie pieniądze wypłacane są załodze – analogicznym kluczem. Podobnie postępuje się z pozostającymi zapasami żywności. Preliminarz nie może zawierać wydatków na zakupy czy świadczenia nie dotyczące w jednakowym stopniu wszystkich członków załogi (np. papierosy). Kasa jachtu nie ma żadnego związku z indywidualnymi zasobami pieniędzy krajowych i zagranicznych poszczególnych członków załogi ale warto mieć na uwadze dobrą atmosferę gdy zasobności portfeli różnią się bardzo.
Każdy jacht, w szczególności morski musi być wyposażony w zestaw niezbędnych narzędzi i materiałów do wykonywania różnych napraw. Ze wszystkich narzędzi warsztatowych za najbardziej niezastąpione uważam imadło. Czyż można cokolwiek odkręcić, nawiercić, przeciąć, wydrążyć, opiłować, skleić itd. jeśli nie mamy twardego, pewnego uchwytu? Myślę o takim średnim, koniecznie obrotowym imadle, przykręcanym do stołu śrubą motylkową (jak maszynka do mięsa). Teraz powstaje problem gdzie je mocować w razie potrzeby. Chciałbym zaproponować bardzo wygodne do pracy miejsce – jakim jest zejściówka (Rys. 10.2).

Rys. 10.2. Sposób zamocowania imadła w zejściówce jachtu.

Przygotowanie stanowiska pracy i zamocowania imadła polega na wykonaniu blatu stołu warsztatowego, deski mocującej i 2 śrub M8 z nakrętkami motylkowymi. Blat stołu z obu stron (od dołu) powinien mieć przymocowane listwy zapobiegające przesuwaniu się „warsztatu” podczas pracy pilnikiem, piłką itd. Od góry warto go uzbroić w listwę zabezpieczającą nie tylko przed upadkiem śrubek, nakrętek i innych drobiazgów ale i przed wsypywaniem się opiłków czy trocin do wnętrza jachtu. Dolna deska nie powinna być cieńsza niż 25 mm.
Co powinniśmy włożyć do skrzynki narzędziowej? Nie ma na to żadnej recepty bo wszystko zależy od naszych warsztatowych umiejętności. Zaproponuję taki zestaw minimum: kombinerki, kleszcze, młotek, przecinak, wybijak, punktak, piłka do metali, wiertarka ręcznie kręcona, pudełko wierteł od 1–10mm, pilnik „raszpel”, pilnik zdzierak, pilnik gładzik, zestaw pilniczków „iglaków”, nożyce, klucze płaskie i klucze rurkowe 6, 8, 10, 12, 13, 14, 17 mm, mały, średni i duży wkrętak, kilka małych kluczy imbusowych, oliwiarkę, kowadełko, marszpikiel, uchwyt do szplajsowania, nitownica do „popnitów”, kolba do lutowania, szczotka druciana, mały i duży pędzel, dłuto, osełka, suszarka do włosów, kabel oponowy z wtyczkami (min. długość 20 m), elektryczny przyrząd pomiarowy, prostownik do ładowania akumulatorów. Chyba nie wszystko zmieści się do jednej skrzynki.

Druga skrzynka to reperaturka. Ma tam być wszystkiego po trochu: podkładki, nakrętki, śruby mosiężne i ze stali nierdzewnej od M4 do M10, „popnity” 4 i 5 mm, nity miedziane i aluminiowe, różnej wielkości mosiężne wkręty do drewna, kilka blachowkrętów nierdzewnych różnej wielkości, kilka cybantów, drut miedziany, drut stalowy, 4 dcm² gumy z dętki samochodowej, kilka rodzajów papieru ściernego, cyna, kalafonia, malutka buteleczka wody cynkowej, taśma izolacyjna, klej „Distal”, klej „Cascamite”, klej „Butapren”, szczeliwo elastyczne „Bostik”, mała puszeczka białej farby ftalowej, pół litra „Polimalu 109” z dodatkami i 1 m² maty szklanej, pudełeczko towotu, kilka metrów przewodu elektrycznego, juzing i nici poliamidowe, igły, naparstek, spray do połączeń elektrycznych, zaciski do lin stalowych, kilka kausz szekli i bloczków, lina stalowa z jednej strony zaszplajsowana – o długości achtersztagu.
Żegluga bałtycka zazwyczaj nie rozpieszcza nas upałami ale wszystko może się zdarzyć. Gdyby wysoka temperatura lub potrzeba usunięcia przykrych zapachów wymagała intensywnego przewietrzenia wnętrza jachtu – namawiam do zastosowania takiego prostego „supernawiewnika” (Rys. 10.3). Szczególnie przydatnym jest podczas postoju w porcie, kiedy gotujemy lub spożywamy obiad. Przy takim przeciągu możemy nawet (w drodze wyjątku) pozwolić gościowi na zapalenie papierosa.

Rys 10.3. Taki oto „supernawiewnik” pozwala na sprawne przewietrzenie wnętrza jachtu.

Można go wykonać we własnym zakresie z absolutnie każdej tkaniny lub zgrzać z folii polietylenowej. Po zwinięciu nie zajmuje wiele miejsca w szafce ubraniowej.
Akwatoria morskich przystani jachtowych nie zawsze są oazami spokoju. Bywa, że jachty szarpią liny niczym narowiste wierzchowce. Cumy, knagi, kluzy poddawane są zmęczeniowym próbom wytrzymałości. Spanie na szarpanym falą jachcie w porcie bywa czasami bardzo przykre. Dlatego warto powrócić do przedwojennej tradycji stosowania jachtowych amortyzatorów cumowniczych. Te tradycyjne – dotąd wykonywane są ze sprężystego drutu (Rys. 10.4).

Rys 10.4. Tradycyjny druciany amortyzator łagodzi nie tylko szarpanie zacumowanego juchtu ale i nerwy armatora.

W zagranicznych sklepach żeglarskich pełno gumowych amortyzatorów (Rys. 10.5). których ceny są jednak dla nas dotąd zbyt wysokie. Na usprawiedliwienie braku produkcji krajowej tych akcesoriów trzeba przyznać iż od materiału oczekujemy sprężystości, wytrzymałości i odporności na starzenie się gumy. Gdyby jednak ktoś z czytelników miał zbyteczne 2 × 45 DM[4] to dwa amortyzatory mogą być jego.


Rys. 10.5. Eleganckie, nie skrzypiące amortyzatory gumowe są droższe bo dotąd tylko importowane.

Wachtującym w kokpicie bardzo użytecznym okazuje się koszyczek do szklanki z herbatą lub Coca Colą. Stosowanie tego prostego patentu zapobiega wylewaniu się płynów i wałęsaniu się szklanki w obrębie całego kokpitu. Koszyczek można wykonać samodzielnie z drutu nierdzewnego lub mosiężnego o średnicy od 2 do 3 mm (Rys. 10.6). Jeżeli używamy na jachcie „duralexowych” szklanek (nie tylko się nie tłuką ale i ust nie parzą) z uszkiem należy odpowiednio uformować górny pierścień koszyczka. Coś takiego jak jachtowy kosz dziobowy do przepuszczenia genui. W żadnym przypadku nie wolno stawiać szklanki z ciepłym napojem na szkle kompasu. To wyjątkowo honorowe miejsce zarezerwowane jest wyłącznie do okolicznościowego kieliszeczka dobrej brandy lub whisky przyznawanej wachtującemu przez skippera za określony sukces. Etykieta jachtowa zabrania także dwukrotnego stawiania kieliszka na kompasie tego samego dnia. Profanacją jest zaparkowanie na szkle kompasu kieliszka z białą „berbeluchą”.

Rys 10.6. Antyprzechyłowy koszyczek do szklanki z napojami — wieszany na górnej lince nawietrznego sztormrelingu.

Dobrze mieć na jachcie kilka latarek. Przynajmniej jedna z nich powinna być strugoszczelną aby można się nią było posługiwać na pokładzie i to w czasie złej pogody. Coś na ten temat mówi „wuwuerka“. Latarki wodoszczelne (specjalność płetwonurków) są drogie i wcale nie potrzebujemy takiego luksusu. Wykorzystując jednak doświaczenia podwodnych kolegów możemy każdą okrągłą latarkę przystosować do naszych potrzeb. Najelegantszym rozwiązaniem jest naciągnięcie (pomocnymi są mydło lub talk) na latarkę odpowiednio dłuższego segmentu dętki z rowerowej. Dobrze by było gdybyście użyli do tego celu zużytej „singletube“ z roweru wyścigowego. Z tyłu latarki dętkę zawiązujemy na węzełek. Z przodu dętka musi zachodzić i przylegać do szkła reflektorka.
Mniej eleganckim i optycznie gorszym rozwiązaniem jest włożenie latarki do możliwie najbardziej przeźroczystej torebki polietylenowej na zakupy („anóżki“) i zawiązanie (Rys. 10.7). Do takiego opakowania nadaje się każda latarka, bez względu na kształt.

Rys 10.7. Najprostszy sposób doraźnego przystosowania zwyczajnej latarki do celów morskich.

Wśród żeglarzy morskich dużo mniej szantymenów niż wśród „szuwarowo­‑bagiennych”. Nie można jednak wykluczyć iż taki bard opiewający sztormy, reje i podarte topsle trafi na autentyczny morski jachcik. Od razu powstaje problem zasztauowania jego gitary. Wielkie to i delikatne a wody nie lubi. Do achterpiku czy bakisty nie pasuje, z koi spada na podłogę. Duże prawdopodobieństwo że w końcu ktoś nadepnie lub siądzie na kłopotliwym instrumencie. Jedyną radą jest jej podwieszenie pod sufitem kabiny w miejscu najmniej uczęszczanym (Rys. 10.8). Potrzeba do tego dwóch zaczepów i kawałka solidnej gumy z używanej do mocowania pakunków na dachowym bagażniku samochodowym.


Rys. 10.8. Muzyczny sprzęt pokładowego szantymena — podwieszamy pod sufitem mesy.


Rys. 10.9. Tak zabezpieczone cumy będą służyć latami.

Przecieraniu się cum o poler lub krawędź nabrzeża możemy skutecznie przeciwdziałać, nanizując na liny krótkie odcinki gumowego lub plastikowego węża (Rys. 10.9). Wszelkie doraźne sposoby, polegające na owijaniu cum szmatami są nieskuteczne i wyglądają niechlujnie.


Na śródlądziu cumowanie burtą do nabrzeża ogranicza się zazwyczaj do użycia 2 cum: dziobowej i rufowej. Podobne cumowanie w portach morskich z reguły dokonujemy przy użyciu 4 lin. Tymi dwoma dodatkowymi są oczywiście szpringi. Przenosząc poważne obciążenia od wiatru i falowania — stabilizują pozycję burty względem nabrzeża – niosąc ulgę maltretowanym odbijaczom. Nawet przy flautowatej pogodzie zakładamy szpringi, kiedy oddalamy się od jachtu lub udajemy się na spoczynek. Jestem pewny, że wielu z was uzna to za przesadę ale to ci właśnie będą po nocy grzebali w bakistach i z latarką w zębach gramolili się na nabrzeże. Podczas wyraźnego niepokoju w portowym akwatorium to właśnie szpringi wystąpią w roli głównych cum.

Rys. 10.10. To szpringi najlepiej okiełznują brykający jacht.

Bardzo ważnym elementem wyposażenia jachtu są odbijacze. Mniej zasobni armatorzy używają opon od „malucha” lub „gocartów”. Obszyte mocną, niezbyt szorstką tkaniną – spełniają zadanie amotryzacyjne na „czwórkę” i wyglądają znośnie. Aby nie tonęły – można wypełnić je zrzynkami plastizotu lub innym nienasiąkliwym a elastycznym materiałem. Na burcie leżą stabilnie. Ich niepodważalnymi zaletami są: mała atrakcyjność dla złodzieja oraz niski koszt. Luksusową ochronę burt zapewniają odbijacze pneumatyczne. Najczęściej spotykanym kształtem są gruszki, kule i „serdelki”. Najlepiej amortyzują kule i gruszki, najstabilniejsze i najbardziej uniwersalne są te ostatnie. Odbijacz im większy – tym sprawniejszy ale i kłopotliwszy w przechowywaniu. Każdy jacht powinien posiadać 4 odbijacze. Najlepiej wieszać je na relingu (nie sztormrelingu). Jeśli reling (krawężnik pokładu) jest perforowanym profilem aluminiowym – warto linki odbijaczy wyposażyć w karabińczyki. Usprawni to niezwykle czynność wywieszenia odbijaczy.

Jeśli na nabrzeżu wiszą opony samochodowe lub ściana nabrzeża jest zbyt szorstka – odbijacze nie tylko nic spełnią swej roli ale i mogą ulec rozdarciu. Zaraz po zacumowaniu powinniśmy udać się na poszukiwanie kawałka deski, o długości około półtora metra. Do obu jej końców przywiązujemy „parówki” i tak zaimprowizowany „mostek“ wywieszamy za burtę (Rys. 10.11).

Rys. 10.11. Tak chronimy odbijacze przed nieprzyjaznym nabrzeżem.

Każdy elegancki jacht ma swoją wycieraczkę do obuwia, która powinna leżeć na pomoście, w miejscu z którego najwygodniej wchodzić na pokład. Jak sama nazwa wskazuje – wycieraczka służy nie tylko do wycierania obuwia. Dobrze wychowany gość i tak w skarpetkach będzie się gramolił na jacht. Wycieraczka jest dobrym miejscem do umieszczenia stosownego zaproszenia w rodzaju „Welcome” lub „damskie towarzystwo mile widziane”, czy „mówimy po szwedzku”. Te najbardziej konkretne propozycje lepiej umieszczać na rewersie wycieraczki aby w każdej chwili mogły być zdezaktualizowane. Nie będę rozwijał tematu aby nie zmieniać tytułu książki. Wycieraczka powinna być na uwięzi, nie tylko aby po wpadnięciu do wody nie utonęła ale i aby nie zapomnieć jej przy opuszczaniu portu. Pozostawione przez gości ślady obuwia na pokładzie możemy spłukać (jednym) chluśnięciem wody z wiadra. Przestrzegam przed pienistym myciem pokładu podczas postoju w porcie.

Bardzo poważnym tematem jest przystosowanie jachtu do poboru prądu z nabrzeżowych rozdzielnic elektrycznych. Problem ten oceniam jako totalną klęskę europejskiej standaryzacji. Przyjmując naszą poczciwą wtyczkę domową za punkt odniesienia stwierdzamy, że postsowieckie bolce są cieńsze, niemieckie są grubsze, wtyczki szwedzkie i duńskie przeważnie mają garbiki i żłobki a w małych portach szwedzkich dotąd panują takie – podobne z zewnątrz do naszych przemysłowych. Prawdziwego „baltic­‑trottera” poznać po tym. iż jest przygotowany na wszystkie, najbardziej wyszukane możliwości. Kabel zasilający (około 50 metrów) jego jachtu jest wyposażony w najrozmaitsze złączki redukcyjne, umożliwiające podłączenie się do każdej rozdzielnicy. W cywilizowanych krajach podpinanie się „na zapałki” lub na „spinacze biurowe” jest absolutnie niedopuszczalne. Będąc w tej materii dobrze przygotowani — nie dacie satysfakcji bosmanowi, który już układa sobie tekst reprymendy.
W zachodnioeuropejskich marinach coraz powszechniej stosowane są tabliczki informujące, które stanowiska cumownicze są wolne. Każde stanowisko zaopatrzone jest w blaszaną tabliczkę, zawieszoną zawiasowo. Jeśli widoczna jest strona czerwona – znaczy, że stanowisko jest zajęte lub zarezerwowane. Jeśli z oddali widzimy kolor zielony, koniecznym jest odczytanie daty powrotu gospodarza. Uwaga ta jest szczególnie ważna dla jachtów wchodzących do mariny wieczorem. Niezbędnym jest użycie latarki. Zajęcie czyjegoś miejsca uważane jest za poważny brak taktu.
W marinach z reguły cumuje się prostopadle do pomostów lub nabrzeży bo chodzi o to aby pomieścić jak najwięcej jachtów. Podchodzimy do pomostu dziobem i tak cumujemy. Cumowanie rufą nie jest zabronione ale nie ma takiego zwyczaju. Chodzi o to aby przechodnie nie zaglądali w czeluść zejściówki. Rufa jachtu cumowana jest do pali lub pław. Eleganckie zacumowanie polega na podłożeniu naszej cumy pod cumę stojącego już obok jachtu. To, że sąsiedzi mają już odbijacze na burtach nie zwalnia nas od ich zdublowania. Jest to przejaw szacunku.

Cumowanie innemu jachtowi do burty może mieć miejsce tylko wtedy, kiedy nie ma już innej możliwości i musi być poprzedzone przyzwoleniem. Jachty duże cumują do burt jachtów dużych a małe do małych. Przechodzenie przez jacht sąsiada może się odbywać wyłącznie przez dziobową część pokładu. Nigdy przez kokpit. Zawsze dobrze widziane są spacery w skarpetkach.

Absolutnie niedopuszczalnym jest nastawianie radioodbiorników, magnetofonów, telewizorów – które mogły by być słyszane na sąsiednim jachcie. Właściwym miejscem dla gitary (szanty) są odludne partie brzegu morskiego. Pomijając różne gusta – pamiętajmy iż dla bardzo wielu ludzi najpiękniejszą muzyką jest...cisza.

Podczas postoju w duńskiej, szwedzkiej czy niemieckiej marinie może się zdarzyć iż damy na sąsiednim pokładzie będą zażywać kąpieli słonecznej w kostiumach „topless”. Proszę abyście z tego wydarzenia nie wyciągali zbyt pochopnych wniosków.

Suszenie wypranej bielizny i skarpetek, wilgotnych kołder, ręczników itd. jest koniecznością. Chodzi jednak o to aby rozwieszać je możliwie dyskretnie. W żadnym przypadku nie należy suszyć staników na topenancie i sztormrelingach.

Prawdziwą udręką jachtowego nawigatora jest permanentna pogoń za uciekającymi przyborami: ołówkiem, przenośnikiem („skoczkiem”) i długopisem. Jacht to nie statek a więc przechyły 20­‑stopniowe są normalnością. Bardzo użytecznym jest uniwersalny uchwyt nad stołem nawigacyjnym (Rys. 10.12). Chwilowo można w nim przechować także inne podręczne przedmioty jak mały śrubokręt instalatorski czy lizak na patyku.


Rys. 10.12. Uchwyt na przybory do pisania i kreślenia

Przeciwdziałanie turlaniu się i spadaniu ołówka ze stołu nawigacyjnego przeciwdziała prosta do wykonania nakładka z drewna, gumy lub modeliny.


Rys. 10.13. Ołówek w takim „ubranku” nie spada ze stołu przy każdej okazji.
TECHNIKA ŻEGLOWANIA
Żeglowanie na wiatr. Technika prowadzenia jachtu na morzu znacznie odbiega od tej, do której przyzwyczaiły was gładkie lustra jezior. Od stanu morza 3 wzwyż – zadanie sternika ulega zasadniczemu rozszerzeniu. Zadany mu kurs kompasowy musi stać się wynikiem cyklicznie powtarzanych manewrów „ostrzenia i odpadania” w stosunku do linii wiatru. Małe śródlądowe jachty o pełnotliwych i płaskodennych (maksimum pakowności przy minimum wymiarów) kształtach – już przy małym pofałdowaniu morza zaczynają z hukiem spadać z grzbietów fal. Bryzgi rozbijanych fal zaczynają moczyć pokład a następnie docierają do kokpitu. W miarę wzrostu wysokości fal owe lawirowanie staje się nie tylko warunkiem utrzymania kursu ale i istotnym czynnikiem bezpieczeństwa jachtu. Przy wyższych stanach morza odstawiamy samoster. Ręczne sterowanie wymaga skoncentrowanej uwagi sternika, zwłaszcza jeżeli wysokim falom towarzyszą gwałtowne zmiany nasilenia i kierunku wiatru.


Rys. 11.1. Okrężny ruch cząsteczek falującej wody. Zwróćcie uwagę na przeciwstawne wektory ruchu w dolinie i na grzbiecie fali.

Technika „ostrzenia i odpadania” wynika z tego, że falowanie w swej istocie nie jest prostolinijnym przemieszczaniem się wody zgodnie z kierunkiem wiatru – ale okrężnym orbitowaniem cząsteczek (Rys. 11.1).


Rys 11.2 Manewry „ostrzenia i odpadania” w żegludze pod falę.

Zręczny sternik szybko nabędzie wprawę w wykorzystywaniu tego zjawiska. W dolinie między falami, wykorzystując chwilowo sprzyjający na powierzchni wektor ruchu wody – sternik powoduje odpadnięcie do pełniejszego bajdewindu. Jacht nabiera „rozpędu”. Zbliżający się grzbiet fali, charakteryzujący się przeciwnym jachtowi kierunkiem powierzchniowego ruchu cząsteczek wody oraz grzebieniem piany jest sygnałem do energicznego zwrócenia dziobu – niemal prostopadle do wału wodnego. Teraz zaczyna procentować nabrana przed chwilą inercja bo mamy przeciwko sobie powierzchniowy ruch wody, dynamiczne uderzenie grzywacza i zmniejszoną podczas wyostrzenia siłę napędową żagli. Sprzyja nam, chwilowe zmniejszenie uporu czołowego. Jeśli nie zaryliśmy dziobem w grzbiet fali (specjalność smukłych „oldtimerów”) i sucho osiągnęliśmy szczyt – natychmiast należy odpaść, niemal równolegle do mijającego jacht grzywacza. Pozwoli to uniknąć tąpnięcia dnem o wodę i zjechać łagodnie zakosem w dolinę. Zjazd ten odbywa się pełniejszym kursem i mimo nadal przeciwnego wektora orbitalnego ruchu cząsteczek wody jacht ponownie nabiera szybkości. Opisane tu manewry przedstawia Rys. 11.2.
Cała sztuka tych manewrów polega na optymalizacji odpadania i ostrzenia. Przy żegludze ostro na wiatr – niebezpieczeństwo „stanięcia” jachtu jeszcze przed osiągnięciem grzbietu fali, powiększa się. Jeśli nic nie stoi na przeszkodzie aby żeglować pełniejszym bajdwindem – zróbcie tak, a jazda będzie łagodniejsza i szybsza. Tu dwie uwagi. Lawirowanie między falami zawyża wam zdecydowanie wskazania logu. Ma to istotne znaczenie przy prowadzeniu nawigacji zliczeniowej. Wielkość tego zawyżania będziecie musieli ustalić eksperymentalnie przy okazji najbliższego wyznaczenia pewnej pozycji obserwowanej (np. z namiarów terestrycznych). Druga uwaga dotyczy oszacowania, indywidualnej dla każdego z siadających za sterem, wielkości „poprawki na sternika”. Są tacy co „chytrzą”, inni zaś to „liberałowie”. Prowadzący nawigację powinien zawczasu rozpoznać wrodzone inklinacje poszczególnych sterników. A więc poprawka całkowita to nie tylko dewiacja, deklinacja, prąd i dryf ale i skłonności sternika.

Warunki morskiej żeglugi podyktują wam konieczność zweryfikowania wyobrażenia o wielkości kąta martwego waszego jachtu w żegludze na wiatr. Nie bądźcie zdziwieni, gdy wskazania kompasu na obu halsach wykażą 100° i więcej. A gdzie dryf i inne „przydatki“? Silniejsze wiatry, balansowanie żagli, zrywanie strug wodnych, lawirowanie, uderzenia fal i inne złożone przyczyny składają się na to, że wasz śródlądowy rumak przekształca się niespodziewanie w leniwą krowę.
Bardzo ważną cechą jachtu żeglującego na wiatr po wzburzonym morzu jest jego bezwładność kierunkowa, dająca znać o sobie zarówno w płaszczyźnie pionowej, jak i poziomej. Szczególnie jacht morski powinien charakteryzować się wyraźnym skupieniem mas na śródokręciu lub z małym przesunięciem ku rufie. Chodzi tu o taką zabudowę wnętrza (np. umieszczenie zbiorników wody słodkiej, akumulatorów itd.), usztauowanie ładunku i rozmieszczenie śpiących towarzyszy rejsu aby dziób jachtu nie opóźniał reakcji steru ani nie wbijał się w nadbiegające fale.
W żegludze na wiatr szczególnie dają się odczuć uderzenia szkwałów, pogłębiające przechyły jachtu. Dobry sternik będzie dążył do „amortyzowania” tych przechyłów aby życie na jachcie było znośniejsze i kuk nie sztorcował. Może to osiągnąć wyostrzając albo popuszczając wiatr z grota. W obu przypadkach jacht zwolni bieg i może utracić sterowność. Taka sytuacja prowadzi często do nie kontrolowanego zwrotu. Podczas lawirowania między falami nie powinno się do tego dopuszczać. Jedną z kardynalnych zasad żeglugi na silniejszy wiatr jest nawet przesadne refowanie grota lub stawianie małego grota. Praktyczne doświadczenia, poparte wymiernymi wskazaniami „speedometru” mówią, że wielkość grota nie ma istotnego wpływu na szybkość jachtu w bajdewindzie. Liczy się jego obecność, a właściwie jego współpraca z przednim żaglem. Duży grot to tylko duże przechyły, gorsza praca miecza (kila) i jazda na niekorzystnej wodnicy.

Stawanie w dryf. Jest to zupełnie nowy manewr dla „szuwarowców” chociaż i Bałtyk nie jest tak szeroki abyśmy mogli sobie pozwolić na beztroskie dryfowanie. Dryfowanie nie jest sposobem na żeglugę ale na chwilę odpoczynku, bądź wykonanie pilniejszej pracy niż podążanie w określonym kierunku. W dryf stajemy najczęściej podczas sztormowej, lub prawie sztormowej pogody. Podczas bardzo silnych wiatrów lub (i) wysokiego stanu morza stawanie w dryf, nawet na żaglach sztormowych może stać się niebezpieczne. Takie warunki pogodowe mogą wytrącić nasz mały (o krótkim balaście lub mieczu) z balansu zrównoważenia i wymusić jakiś nieoczekiwany i niekontrolowany manewr. Może dojść do wywrotki. Dlatego, już na wstępie uprzedzam, że dryfować możemy do czasu, kiedy warunki pogodowe na to pozwalają. Każdy roztropny śródlądowy skipper, wychodząc na morze powinien wykorzystać pierwszą nadarzającą się okazję trochę silniejszego wiatru do próbnego stanięcia w dryf – chociaż na kilka minut. Jeśli wiatr zaczyna tężeć – warto powtórzyć ten manewr przy większej sile wiatru i wyższej fali. Test ten uzupełnia wiedzę skippera o cechach jachtu, którego stateczność, ostrość chodzenia do wiatru, inercję miał okazję wypróbować na jeziorach. A że te znane dotąd cechy jachtu, na morzu okażą się nieco lub zupełnie inne – to temat do rozważań w długich godzinach przy rumplu.
W dryfie „leżą” najlepiej jachty o długim (wzdłuż długości jachtu) kilu, „falszkilu” lub mieczu. Można by zaryzykować nowy termin „o długiej powierzchni oporu bocznego”. Widzę tu zgorszoną minę Wacława Petrydskiego. Więc przepraszam. Ta sama pożyteczna cecha jachtu, którą chwalimy przy okazji omawiania samosterowności. Rysuje się więc już obraz turystycznego jachtu morskiego. Ma być możliwie płytko zanurzony, samosterowny i posłusznie leżeć w dryfie. Straci trochę na prędkości i zwrotności – ale takie są prawa fizyki.
Klasyczne położenie jachtu w dryf z bajdewindu polega na świadomym wykonaniu „zwrotu magisterskiego” bez wyluzowania foka i przy prawidłowym przepuszczeniu bomu grota na zawietrzną (Rys. 11.3.).

Rys. 11.3. Położenie jachtu w klasyczny dryf (2 żagle).

Ster wykładamy na nawietrzną i stabilizujemy gumami. Eksperymentujemy wielkość wybrania szotów grota i kąta wychylenia steru.

Jeśli bardzo odrzucany jest dziób na zawietrzną – popuszczamy nieco foka. Jacht powinien zacząć samodzielnie myszkować do przodu i do tyłu, niczym ilustracja do słynnego kiedyś tytułu klasyka marksizmu. Starsi wiekiem żeglarze wiedzą o co chodzi. W miarę wzrostu siły wiatru koniecznym będzie zredukowanie powierzchni obu żagli.
Dryfowanie tylko na samym grocie będzie bardzo mało stabilne (bliżej linii wiatru) i w każdej chwili może zakończyć się „magisterką” i nie kontrolowaną „rufą”, a ta ostatnia w połączeniu z niekorzystnym układem fal – grozi wywrotką.
Aby na chwilę (ale tylko na chwilę) zmniejszyć w myszkowaniu ruch ku przodowi – można grota wypuścić do łopotu. Hałas, jaki temu towarzyszy jest tak nieznośny, wprowadza na jacht taki niepokój i niszczy żagiel, że odradzam przetrzymywanie łódki w tym stanie ponad czas niezbędny do jej wyhamowania.
Można wreszcie dryfować z wiatrem tylko na samym foku. Jacht ustawia się w baksztagu i jedzie do przodu z pewnym dryfem. Ster i fok wyłożone są na nawietrzną. Rumpel steru – ja zwykle ustabilizowany gumami (Rys. 11.4). Jacht otrzymuje łagodne fale skośnie na rufę – wpadając w ruch „śruby diagonalnej”. Teraz okazuje się kto przechwalał się przed rejsem, że nie „jeździ do Rygi”.

Rys. 11.4 Dryfowanie z wiatrem tylko na foku.

Do dryfowania z wiatrem trzeba mieć dużo miejsca. Najczęściej wypadało mi dryfować (na wiatr), czekając na świt – aby dopiero za dnia wchodzić do portu, w którym dotąd nie byłem.

Dryfowanie z dryfkotwą. Ten rodzaj dryfowania polecić można na okazję naprawdę ciężkiej przeprawy ze sztormem. Warunek, jak zwykle ten sam – odległy brzeg na zawietrznej. Dryfkotwa powinna być uprzednio przetestowana aby mieć pewność, że nie będzie się składać. Dryfować możemy na różne sposoby: dziobem na wiatr, skośnie na wiatr, prosto z wiatrem, skośnie z wiatrem. Dryfowanie dziobem lub rufą skierowanymi prosto na wiatr dryfuje się podobnie chociaż różne jachty różnie to znoszą. W obu tych sposobach długość dryfliny powinna odpowiadać odległości pomiędzy falami. Znaczy to, że gdy jacht wspina się na falę to i jego dryfkotwa powinna robić to samo. Taka jest zasada ale warto ustalić ewentualne poprawki na drodze empirycznej. Przy dryfowaniu z dziobem skierowanym prosto na wiatr – występuje czasami skłonność do odpadania to w jedną to w drugą stronę. Każde takie „odejście” kończy się nieprzyjemnym szarpnięciem i popadnięciem w przeciwległe odpadnięcie. Aby tego uniknąć możemy wystawić trajsla w diametralnej. Może to być także fok sztormowy. Albo normalnie albo tak, jak tu pokazuje Rys. 11.5. Dryfowanie dziobem prosto na wiatr zazwyczaj jest najbardziej brutalne. Jacht staje „dęba” i bierze sporo wody na pokład.

Rys 11.5. Dryfowanie z dryfkotwą – dziobem na wiatr. Na achtersztagu (pojedyńczym) postawiono foka sztormowego.

Dryfowanie prosto z wiatrem zazwyczaj jest łagodniejsze, chociaż niektóre jachty mogą nabierać sporo wody do kokpitu. Dlatego też, wielu żeglarzy wybiera dryfowanie skośne do linii wiatru. Coś w rodzaju „dryfowego bajdewindu” lub „dryfowego baksztagu”. Aby taki manewr się udał – musimy użyć dodatkowej liny. Będzie to taki osobliwy „dryfszpring”. Ani się obejrzałem, a już zaczynam wymyślać swoją prywatną terminologię. Jeżeli do sztagownika przymocujemy odpowiednio mocny blok to uzyskamy możliwość wyważania kąta ustawienia jachtu do kierunku wiatru. Będzie to kierunek stabilny, zapewniający najłagodniejsze zachowywanie się łódki. Sposób ten przedstawiony jest na Rys. 11.6.

Rys. 11.6. Dryfowanie z dryfkotwą na „dryfszpringu”. Użycie tej dodatkowej liny – pozwala na skośne ustawienie jachtu względem linii wiatru.

Żegluga z wiatrem. Żegluga z wiatrem jest idealnym przykładem dla zdefiniowania uczuć ambiwalentnych. Doceniamy jej zalety polegające na szerokim wyborze kursów, łagodniejszym kołysaniu, braku bryzgów na pokładzie, przyzwoitej prędkości i absencji najważniejszego składnika poprawki całkowitej. W przypadku wiatrów sztormowych żegluga z wiatrem ma w sobie coś z ucieczki przed żywiołem. Do minusów takiej żeglugi zaliczyłbym usypianie czujności wobec wiatru i fal, które wędrując razem z jachtem wydają się być przyjaznymi oraz niespodzianki wynikające z braku uwagi sternika.

Kursów baksztagowych nie lubią ci, którym dokucza morska choroba ale zachwycają się nimi entuzjaści spinakerów. W stosunku do fordewindu panuje zgodna antypatia. Wolniejsze to od baksztagu a uważać trzeba niesamowicie. Wałęsający się z burty na burtę sztaksel i bom, czający się do skoku na przeciwległą burtę – sprawiają że sternik znajduje się w stanie permanentnego rozdrażnienia. Można ujarzmiać foka spinakerbomem i wiązać bom grota do tylnych want kolumnowych ale tylko częściowa ulga.

Przy dłuższej żegludze z silnym wiatrem warto przesunąć środek ożaglowania ku dziobowi jachtu. Jeśli port docelowy jeszcze daleko i nie przewidujemy żadnych manewrów – można to uzyskać, zrzucając grota. Jacht poczuje się zaraz jakby był ciągnięty a nie popychany (szturchańcami). Unikając kursów fordewindowych na korzyść baksztagów obu halsów poprawimy pracę żagli, uzyskamy lepszą prędkość oraz ustabilizujemy kierunek żeglugi (wdzięczność nawigatora). W żegludze w silniejszych wiatrach od rufy nie powinniśmy nieść więcej żagla niż gdybyśmy zawrócili na wiatr. Pełne wiatry od rufy działają przecież także na kadłub, takielunek i.... sternika. Nie raz wysłuchiwaliśmy mrożących krew w żyłach opowieści o jachtach o gołych masztach, pędzonych wiatrem z niewiarygodnymi prędkościami. Dlatego też chciałbym zwrócić wam uwagę na dwie rady. Pierwsza, mówi o tym że pragnąc prawidłowo ocenić co się dzieje wokół nas – powinniśmy, chociaż, na chwilę zawrócić na wiatr. To jest ta rada, która ma was sprowadzić na ziemię. Druga rada dotyczy odwrotnej sytuacji. Gdy żegluga na wiatr staje się już mordęgą nie do wytrzymania – pamiętajcie, że (jeśli ląd wam nie zagraża) zawrócenie jachtu uspokoi jacht.
Sternikom debiutującym na morzu odradza się oglądanie do tyłu (jak żona Lota) na fale goniące jacht. Początkowo wydaje się, że co druga fala musi sięgnąć kokpitu. Później okazuje się, że te spienione bałwany pokornie chowają się pod nawisem rufy. Atrakcyjne fotografie dzielnego sternika robimy z zejściówki, kiedy jacht idzie kursem baksztagowym. Pamiętajmy aby miał na sobie pas bezpieczeństwa i był wszeklowany. Nie tylko do fotografii, oczywiście!
Jacht płynący pełnym wiatrem, zwłaszcza pod oboma żaglami – ma zachcianki do zawrócenia w kierunku wiatru. W sztormie taki manewr, zwłaszcza niekontrolowany – może być groźny. Jeśli macie uzasadnione obawy, iż jakaś większa fala może okazać się skuteczniejsza niż ster jachtu – należy temu przeciwdziałać. Jest na to sporo recept. Każda z nich ma tyle samo zwolenników co przeciwników. Mimo wszystko zaryzykuję przytoczenie tej najpopularniejszej. Wydanie z rufy pewnej (dobrać eksperymentalnie) długości liny, która będąc holowana – powinna zapobiegać zjawisku „nadrzucania” jachtu. Dobór długości liny ma na celu ustalenia najdogodniejszej prędkości jachtu względem goniących go fal.
Żegluga w silnych wiatrach, wiejących od rufy jest specjalnością Adama Woźniaka, przy którym wolałbym się nie mądrzyć. Dlatego zapraszam czytelników do lektury rozdziału „Mówią kapitanowie”, gdzie znajdziecie więcej informacji na ten temat.



OBSŁUGA ŻAGLI

Zmiana przednich żagli. Potrzeba zmiany żagli przednich na morzu występuje często. O ile nie dysponujemy rolfokiem z prawdziwego zdarzenia (Rys. 12.1.), w którym lik przedni wprowadzony jest do odpornego na skręcanie profilu owiewki – przyjdzie nam nabrać wprawy w tych wymagających zręczności ćwiczeniach.

Rys. 12.1 Rolfok u nieskręcającej się owiewce, obracającej się wokół sztagu.

Zmiana foka jest niebezpieczną pracą pokładową, dlatego musi być odpowiednio przygotowaną, z zachowaniem niezbędnych środków ostrożności. Sprawnej zmianie foka pomaga posiadanie dwóch równoległych sztagów. Prześledźmy jednak wariant trudniejszy – to jest, kiedy jacht nasz posiada tylko jeden sztag (Rys. 12.2). Przygotowujemy worek z żaglem, który ma być postawiony. Sprawdzamy czy wszeklowany jest karabińczyk rogu halsowego (ewentualnie stropik podwyższający). Worek powinien być wyposażony w krawat – umożliwiający zamocowanie np. do knagi dziobowej. Na noszoną zawsze podczas pobytu na pokładzie kamizelkę asekuracyjną zakładamy pas asekuracyjny i wszeklowujemy się do „lajfliny”. Jeśli jest dzień i morze spokojne (stawiamy genuę) – możemy „odpuścić” sobie zakładanie „szelek”, kamizelki nigdy.


Rys. 12.2 Zmiana foka. Fok przygotowany do postawienia wpinamy między dolne raksy foka pracującego.

Worek z przygotowanym do postawienia żaglem przywiązujemy do knagi dziobowej. Wracamy do masztu, odknagowujemy fał foka, leciutko go luzujemy i przenosimy się pod osłonę kosza dziobowego. Wszeklowujemy „smycz” pasa asekuracyjnego w sztagownik lub podstawę kosza dziobowego. Trzymany w ręku naprężony fał foka przywiązujemy do kosza w taki sposób aby można go było odwiązać nie przeciągając końcówki. To bardzo ważne. Nie tylko dlatego aby pracujący nadal fok nie zjechał przedwcześnie ale i dlatego aby nie uciekł nam za burtę – a co gorsza, nie wyszorował się. Zluzowany nieco fał pozwala nam na wypięcie dolnej raksy foka. W to miejsce zaczynamy wpinać raksy foka przygotowanego do postawienia.

zamiast takich akrobacji


TAK MOŻESZ ZRZUCIĆ FOKA
Rys. 12.3. Prosty sposób sprawnego sprowadzenia foka na pokład.


Rys. 12.4. „Pompowanie” fału – zastępuje użycie korby kabestanowej.


Rys. 12.5. Na dziobie jachtu. Szekle sztormrelingów – owinięte taśmą (a), zakończenie fału ma małą pętelkę (b), fał zawsze przywiązany (c), żagiel zmarlowany i przywiązany krawatem (d), róg żagla z fałem razem do kosza wszeklowane.

Wpinamy karabińczyk rogu halsowego. Klarujemy ułożenie żagla, przyciskamy róg szotowy kolanem do pokładu. Koniec fału foka wiążemy mocno do kosza. Rozwiązujemy poprzedni węzeł – wiązany „podwójna liną”. Równocześnie znak sternikowi aby wyostrzył. Dobrze byłoby aby żagiel sam zjechał. Jeśli nie chce, musimy szybko mu pomóc, najlepiej kontra­‑fałem (Rys. 12.3).
Wypinamy raksy zrzuconego foka, przekładamy karabińczyk fału na stawiany żagiel a następnie przystępujemy do przełożenia szota. Proponuję tu stosowanie sposobu „Damour” (Rys. 12.6.). Szybki, pewny (szekla automatyczna potrafi się otworzyć przy uderzeniu o wantę) i bezpieczny (szekle powodują czasami urazy głowy).

Rys. 12.6 Francuski „patent Damour” – eliminuje tu niepewną i niebezpieczną szeklę zatrzaskową.

Zrzucony fok wędruje do worka i zostaje przekazany do kokpitu. Przy dobrej pogodzie może być wrzucony do luku dziobowego lub poczekać na zmarlowanie go na sztormrelingu. Teraz fok idzie w górę. Stawiając go – patrzymy w górę. Fał napinamy korbą kabestanu lub „pompując” go tak – jak to przedstawia Rys. 12.4.
Sprawne stawianie lub zmiana sztaksli polega na przestrzeganiu kolejności zaplanowanych czynności oraz na zabezpieczeniu żagli i lin przed ucieczką. Na Rys. 12.5 pokazano kilka elementów, mających wpływ na powodzenie pracy.
Mniej zamożni armatorzy, etapujący wydatki na zakup pełnego kompletu żagli, mogą przejściowo zadowolić się uniwersalnym fokiem, którego można refować (Rys. 12.7). Wyposażony jest on w refbantę z refsejzingami na 1/5 wysokości żagla.

Rys. 12.7. Oszczędnościowy fok przystosowany do refowania.

Refowałoby się go sprawnie i prosto, gdyby nie konieczność zawijania zbyt długiego rogu szotowego. W zasadzie, jest to jego jedyny istotny mankament. Długotrwała forsowna żegluga na zarefowanym foku powoduje trwałe odkształcenia żagla w linii refbanty. Nie jest to jednak specyfika akurat tego żagla.
Zwolennicy „mechanizacji” refują foka w sposób wyjaśniony przez Rys. 12.8. System ten nie uwolni nas od pojawienia się na pokładzie aby wygładzić fałdy żagla, zawiązać refbanty i sklarować róg szotowy. Z kokpitu można natomiast opuścić żagiel i skrócić krawędź spływu żagla.

Rys 12.8. Usprawnienie czynności refowania foka.

Refowanie grota
Analogię do rolfoka stanowią różne, nieco młodsze „patenty” polegające na zwijaniu grota do masztu albo do bomu. Sam pomysł rolowania grota, jest równie stary jak rolowania foka. Diabeł jednak zawsze tkwi w szczegółach. Problem polega na tym iż konstruktorzy musieli dać sobie radę nie tylko z wypukłością żagla ale i z listwami, które są specjalnością grota. Niezależnie od tego pojawiły się specjalne wymagania techniczne co do kształtu i wymiarów drzewc (profili aluminiowych). Gramatura tkaniny, sposób wzmacniania rogów, mechanizmy rolujące, sprężystość profili — to następne kłopoty. Wymagający i zasobny klient twardodewizowy nie chciał jednak słuchać o trudnościach. Facet który nie wyobraża sobie ręcznego podnoszenia szyby w samochodzie narzucił swój styl konstruktorom jachtów. W technice i miłości nie ma jednak nic za darmo. Tak, jak luksusowe samochody zużywające połowę mocy swych silników na automatyczne skrzynie biegów, elektryczne bajery podnoszenia dachów, szyb i Bóg wie czego jeszcze – tak luksusowe jachty z tego też powodu muszą poświęcać swą zwinność na korzyść „pomocniczych grot­‑diesli”. A swoją drogą – im więcej mechanizmów tym większe prawdopodobieństwo, że coś się zepsuje, zatnie, zablokuje..... Na naszych małych skromnych jachcikach zapewne nie będziemy instalować takich urządzeń ale warto wiedzieć, że coś takiego jest w użyciu. Rysunek 12.10 przedstawia schemat rolera bomowego oraz zasadę działania rolera masztowego.

Rys. 12.9. Przed refowaniem lub zrzucaniem grota – sprawdź czy luz topenanty nie jest za duży.

Wracając do naszych skromnych żagli – prześledźmy typową operację refowania normalnego grota. Klasyczny grot małego jachtu posiada zazwyczaj dwie refbanty i refowany jest ręcznie. Refowanie grota nie jest trudne, ale kiedy ma się już niezbędną wprawę. Aby ją nabyć należy ćwiczyć tą operację w warunkach, kiedy jeszcze jacht nie leży na burcie a sternik panuje nad przebiegiem zamierzonych manewrów. „Ćwiczenia czynią mistrza”. Ćwiczenia z żaglami są w doskonałej zgodzie z zasadą przezorności przed szkwałami spod „podejrzanych” chmur. Przy okazji gawędzenia o cumulonimbusach mówiliśmy, że nie zawsze przyjmują one wzorcową postać wielopiętrowego kowadła oraz, że często przybywają do nas w otoczeniu towarzystwa, które do ostatniej chwili maskuje potwora. Treningi w refowaniu grota mogą być przeprowadzane każdorazowo, kiedy podejrzewamy takie spotkanie. Chyba, że płynie z wami Tadeusz Duma (JKM „Neptun” Gdańsk) szybownik­‑akrobata, wyjątkowy znawca chmur i ich psikusów. Wówczas część alarmów zostanie odwołana.

Rys. 12.10. Zasady działania rolerów grota. Po lewej – żagiel rolowany jest do bomu, po prawej – do masztu.

Do refowania, zwłaszcza grota lepiej zabrać się za wcześnie niż za późno. W odróżnieniu od refowania foka – ten zabieg oczywiście wymaga skierowania jachtu na wiatr. W pewnych krótkich momentach jacht musi dojść prawie, prawie do linii wiatru. Podczas ostrzenia i dalszych podostrzeń – konieczna jest duża dokładność i wyczucie prędkości jachtu. Niedbałe podostrzenie, konieczne w momentach popuszczania lub wybierania fału grota, może spowodować niekontrolowane przejście na drugi hals, stanięcie jachtu, utratę sterowności i w rezultacie nie kontrolowany zwrot przez rufę z gwałtownym przelotem bomu. Refowanie wymaga zręczności i szybkości działania ale i przy sterze nie może pozostać fujara. Praktycznie wygląda to następująco: jacht idzie w miarę ostrym bajdewindem i na żądania refującego chwilowo podchodzi do linii wiatru. Powrót do pełniejszego bajdewindu musi być wykonany sprawnie, z zachowaniem bezpiecznej prędkości jachtu.

Rys. 12.11. Jeśli nie ma kogo zostawić przy sterze – talia grota powinna być ostro wybrana i zabezpieczona.

Przed refowaniem należy sprawdzić czy luz topenanty nie jest za duży i bom grota nie spadnie na sternika lub nie spowoduje wyrwania („z mięsem”) któregoś z pełzaczy (Rys. 12.9.). Wychodzący do refowania musi być „na smyczy”, dobrze wpiętej i nie za długiej. Jeżeli warunki pogodowe są już ciężkie nie zawadzi refowania grota dokonać „pod osłoną” silnika. Dotyczy to także, kiedy umiejętności sternika budzą pewne wątpliwości. Gdy żeglujemy samotnie – refowanie będzie musiało odbywać się w miarę pełnym bajdewindzie (niezbędna samosterowność jachtu) a talia grota winna być zaasekurowana przed „popuszczeniem” (Rys. 12.11). Jeżeli dysponujemy silnikiem, który bez trudności utrzymuje jacht w linii wiatru – możemy pozwolić sobie na luksus refowania w kokpicie przy wyluzowanej topenancie.

Rys. 12.12. Fazy refowania grota.
Kolejność czynności refowania grota przedstawia Rys. 12.12 (1), (2), (3) i to bez względu czy będzie to refowanie „ręczne” czy „patentowane”. Zaczynamy od takiego wyluzowania fału aby za jednym zamachem udało się przenieść zaczep rogu halsowego refbanty do bomu. Jeżeli jeszcze w macierzystej przystani chciało się wam zaznaczyć (farbą) ten odcinek na fale – z pewnością obejdzie się bez poprawek. Poluzowany fał prowizorycznie (ale pewnie) obkładamy.


Wycofujemy się do noku bomu. Może nas w tym wyręczyć kokpitowy asystent sternika. Raczej nie sternik bo za bardzo będzie go ta czynność rozpraszała. Tu należy wybrać „do oporu ale z czuciem” krawat oznaczony strzałką na Rys. 12.12.(2) oraz strzałką (E) na Rys. 12.13 a następnie zamocować zarefowany róg szotowy grota do bomu, tak jak to pokazuje strzałka (E) na Rys. 12.13. Podniesienie zarefowanego grota (wybraniem fału do rozsądnego napięcia) oraz obwiązywanie bomu refsejzingami następować będzie podczas cyklicznie powtarzanych „podostrzeń”.

Rys. 12.13. Nok bomu z zarefowanym grotem. Krawat oznaczony literą „E” należy zawiązać szczególnie starannie.

Jeśli prace pokładowe spadają na jednego załoganta – należy pomyśleć o pewnym zmechanizowaniu czynności refowania grota. Rysunek 12.14. przedstawia cztery schematy linek refujących. Schemat „b” jest najprostszy. Nie oddalając się od masztu, operując fałem grota, ściągając i wiążąc refowy róg halsowy – przy pomocy jednej linki możemy sprowadzić w dół lik tylny żagla. Jeżeli pozostałemu w kokpicie koledze uda się zawiązać krawat w tym miejscu – to już prawie po kłopocie. Schematy „a” i „c” teoretycznie powinny umożliwić sprowadzenie całej refbanty do bomu przy pomocy jednej reflinki idącej do kokpitu. Niestety jest to tylko teoria, nawet gdybyśmy mieli bardzo grube luwersy i naprawdę śliską linkę. Za dużo zmian kierunków. Robiłem takie próby, opory tarcia są do pokonania, tylko kiedy żagiel zwisa bez wiatru. Najkorzystniej wypadły eksperymenty schematu „d”. To że trzeba tu operować dwoma linkami – wcale nie opóźnia refowania. Sprowadzenie refbanty do bomu umożliwia przejście do refsejzingów.

Rys. 12.14 Różne schematy prowadzenia reflinek. Optuję za prostym schematem „b” lub pełną mechanizacją schematu „d”.

Używając różnych grotów musimy zabezpieczyć możliwość przesuwu bloków reflinek. Przykładowe rozwiązanie tego problemiku przedstawia Rys. 12.15.

Rys. 12. 15. Przesuwne bloczki reflinek.

Montowanie bloków na bomie, np tak jak to pokazuje Rys. 12.15. stanowi jednak spore zagrożenie dla załogi – o ile bom zawieszony jest na tyle nisko, że może sięgnąć głowy stojącego w kokpicie żeglarza. Mimo uwagi, każdy z nas od czasu do czasu zostanie, choćby lekko przez bom „muśnięty”. Taki bloczek, kiedyś podczas manewrów cumowania w Jastarni – mało mi ucha nie urwał.

Rys 12.16. Trajsel postawiony na bomie, na którym widzimy solidnie przymarlowanego grota.

Wreszcie sprawa trajsla. Są tu różne szkoły. Jedni stawiają go na bomie (Rys. 12.16.), inni w ciężkiej pogodzie woleli by mieć bom dobrze przywiązany do pokładu. Optuję za tym drugim rozwiązaniem bo bardzo boję się tego latającego kija. Stawianie trajsla bez bomu wymaga przeszeklowania talii szotowej do specjalnego zaczepu w rejonie achterpiku. Ma to i dobre strony bo zaraz koło zejściówki luźniej się robi.
Trajsel, jako żagiel na ekstremalne warunki powinien być stawiany na żmijce, spiralnie owijającej maszt. W takiej sytuacji nie powinniśmy zawierzać liklinom czy pełzaczom. Trajsel – znaczy bardzo poważna żegluga, praktycznie – gra o przetrwanie.

Rys. 12.17 Fały grota i foka mogą z powodzeniem także spełnić rolę kontrafałów, ułatwiając sprawne zrzucania żagli bez obawy o ucieczkę i „wyszorowanie” się tych, tak ważnych lin.

Na zakończenie jeszcze jeden patent z gatunku tych, mających wpływ na bezpieczeństwo. Stawianie i zrzucanie żagli na pochylonym i uciekającym spod nóg pokładzie stanowi rutynowy sprawdzian naszego obycia i sprawności. Jedna ręka „dla jachtu”, druga „do roboty”. Przy zrzucaniu żagla bardzo łatwo o ucieczkę i „wyszorowanie” fału. Aby temu zapobiec i ułatwić ściąganie w dół rogów fałowych obu żagli – uczyńcie z fałów linki „bez końca”. Uciec taka pętla może ale nie ma obawy o „wyszorowanie”. Pętlę fału, który wysunął się z ręki – łatwo złapać bosakiem. Tylko dla przejrzystości (Rys. 12.17.) połowa długości każdego z fałów została przedstawiona, jako luźna. Pomysł ten ma zastosowanie do foka, spinakera i grota.



KOTWICZENIE

Kotwiczenie należy do manewrów, których w miarę możliwości powinniśmy unikać. Nigdy nie ma pewności czy zamierzony postój rzeczywiście będzie odpoczynkiem i nie przysporzy nam nieoczekiwanych kłopotów. Matematyk powiedziałby, iż sukces kotwiczenia jest funkcją co najmniej kilkunastu zmiennych, o których zazwyczaj bardzo mało wiemy (dno). Jeżeli więc kotwiczenie ma być tylko sposobem na przeczekanie do świtu, na otwarcie śluzy czy oczekiwaniem na wyjście statku, z którym nie chcemy się mijać w kanale wejściowym do portu – radziłbym wyciąć sobie kilka wahadłowych halsików lub potrenować stawanie w dryfie. Nie ma co dyskutować o okolicznościach, w których kotwiczenie ma nas uchronić od jakiegoś niebezpieczeństwa. Zdecydowanie odradzam stosowanie zamierzonego kotwiczenia do manewrów cumowniczych, na przykład do hamowania jachtu przy podchodzeniu dziobem do nabrzeża, stawania na kotwicy przed nawietrznym nabrzeżem w celu „spuszczania się” z wiatrem itd. Kotwica może nie złapać natychmiast i kolizja gotowa. Skipperzy własnych jachtów intuicyjnie unikają takich manewrów.
Najczęstszymi kłopotami kotwiczenia są: złe trzymanie kotwicy lub jej ślizganie się na skutek nie otwarcia się, wyrywanie kotwicy przy zmianie kierunku wiatru lub myszkowaniu, zaczepienie o przeszkodę denną (łańcuch, pręty, liny lub inne żelastwo), lub tak silne „zażarcie się” kotwicy w zwięzłych iłach, że problemem staje się jej wyrwanie. W jakich gruntach skutecznie trzymają poszczególne typy kotwic – mówiliśmy przy okazji analizowania wyposażenia jachtu morskiego.

Wstępnymi warunkami pewnego trzymania kotwicy jest właściwy dobór typu kotwicy do rodzaju dna oraz długość kabla. Termin ten obejmuje bądź linę kotwiczną, bądź linę z łańcuchem, lub sam łańcuch pomiędzy kotwicą a jachtem. Trzeci z klasycznych warunków „kotwica tym lepsza – im cięższa” trochę stracił ze swej aktualności od czasów amerykańskiego wynalazku lekkiej kotwicy „Danfortha” (dla latających lodzi „Catalina” – podczas II wojny światowej). Ukoronowaniem wyścigu konstruktorów sprawnych kotwic jest omawiana poprzednio superlekka kotwica „Fortless”. Poprawianie trzymania wleczonej po dnie kotwicy uzyskać można poprzez wydłużanie kabla, stosowanie łańcucha, obciążanie kabla „prosiakiem”. Pod żargonową nazwą normalnie kryje się żeliwna kostka balastowa o masie 20, 25 lub 30 kilogramów. Dla małego jachtu i nielicznej załogi, przy braku windy kotwicznej – standardowy, stoczniowy czy dźwigowy prosiak jest zbyt ciężki. Namawiam do wykonania we własnym zakresie prostopadłościennego odważnika o masie od 10 do 15 kilogramów, wyposażonego w wygodny uchwyt do przenoszenia (standardowe prosiaki przenosić można tylko przy użyciu haka). Rzucanie drugiej kotwicy, tylko na pomoc pierwszej – na ogół nie przynosi zamierzonego skutku. Pracuje albo pierwsza albo druga. Solidarna współpraca kotwic to bardzo rzadki przypadek.

Dwie kotwice rzucane są przeważnie albo w celu zmniejszenia obszaru dryfowania jachtu podczas łukowania albo w przewidywaniu zmiany kierunku wiatru (Rys. 13.1). W tym drugim przypadku, po rzuceniu pierwszej kotwicy w linii aktualnego wiatru – drugą stawiamy lub wywozimy w kierunku skąd ma przyjść odkrętka. Powyższe rozumowanie odnosi się także do prądów wody.

Rys. 13.1. Dwie kotwice w wodzie to sposób na zmniejszenie pola łukowania podczas zmian kierunku wiatru.


Absolutnie najmniejsza długość kabla przy krótkotrwałym, stale dozorowanym postoju, przy flaucie lub delikatnych powiewach wiatru odpowiada potrójnej głębokości w miejscu kotwiczenia. Praktycznie – rozsądna długość kabla rozpoczyna się od 5‑cio krotnej głębokości. Im warunki kotwiczenia są gorsze (wiatr, prąd, słabe dno, niezbyt „trafiony” typ kotwicy – tym bardziej kabel należy wydłużać. Dowiedziono, iż dosłownie każdy typ kotwicy „lubi” być obciążony siłą równoległą do dna. Taki kierunek obciążenia pogłębia efekt samopogrążania się kotwicy w podłoże. Diagram Smitha (Rys. 13.2) przedstawia przykładową zależność pomiędzy głębokością a obciążeniem kotwicy. Zasadniczej pomocy udzielają tu właśnie różnego rodzaju obciążniki, stanowiace pośrednie ogniwo kabla albo opuszczane równolegle (Rys. 13.3)

Rys. 13.2 Długi kabel – wstępnym warunkiem trzymania kotwicy.


Zarówno łańcuch jak i prosiak, oprócz zwiększania statycznej siły trzymania kotwicy – amortyzują szarpnięcia jachtu, spowodowane przez falowanie morza. Pojawia się tu przy okazji sprzężenie zwrotne – jacht łagodniej szarpany ma mniejsze skłonności do odwzajemniania się kotwicy dynamicznymi obciążeniami.

Rys 13.3. Sposób kotwiczenia dostosowujemy do siły wiatru i falowania.


Amortyzujące działanie łańcucha dotyczy tylko umiarkowanych warunków pogodowych, kiedy część kabla tworzy krzywą, przez matematyków zwaną – krzywą łańcuchową a pozostały odcinek leży na dnie. Nie ma co specjalnie liczyć na amortyzowanie, kiedy tak wieje, że krzywa zwisu zaczyna się przy samej kotwicy. Andrzej Ejchart wykazał bardzo przekonującymi rachunkami („Żagle” nr 11/93), że „wyprostowanie” zwisu 30‑metrowego odcinka łańcucha cofnie jacht o... 8 mm (różnica długości łuku i cięciwy). Rozważając ten problem nie wolno ograniczyć się tylko do kręgu statyki. Między uderzeniami szkwału łańcuch opada na dno długim odcinkiem. Może się zdarzyć, że momentami łańcuch będzie „patrzył” prawie pionowo. Gwałtowny podmuch wiatru podrywa go jednak na tyle łagodnie na ile pozwala dynamiczna zasada bezwładności. Ewentualne wleczenie kotwicy zostaje zahamowane do następnego szkwału. Ruszenie jej z miejsca wymagać będzie siły większej – niż ta która podtrzymuje ruch „orania”. Jakie wnioski? Po pierwsze – nie przeceniać amortyzującego działania łańcucha, po drugie – nie sztormować na kotwicy.

Rys. 13.4. Sposób na kolejne podnoszenie łańcucha i kotwicy. Nie gorsze trzymanie a dużo łatwiejsze zerwanie kotwicy.


Odcinek łańcucha, wchodzący w skład kabla, niewątpliwie poprawiający warunki pracy kotwicy ma jednak jeden poważny mankament – specjalnie dokuczliwy dla 2–3 osobowych załóg małych jachtów. Jest to problem zerwania i podniesienia kotwicy wraz z łańcuchem. Małe jachty zazwyczaj nie posiadają wind kotwicznych. Kotwica waży – powiedzmy 12 kilogramów, łańcuch także kilkanaście. Ciężar łańcucha, połączonego z kotwicą sprawia, że wyrwanie kotwicy z dna może przekroczyć siły nawet sprawnego i nie cierpiącego na dolegliwości kręgosłupowe, mężczyzny. W tej materii mam swoje doświadczenie: łańcucha nie łączę bezpośrednio z kotwicą ale za pośrednictwem kawałka liny, której długość powinna być większa niż głębokość w miejscu cumowania (Rys. 13.4.). Łańcuch z jachtem łączy lina o długości nie mniejszej niż trzykrotna głębokość. Efekt trzymania jest nie gorszy od „podręcznikowego” a ja podnoszę osobno łańcuch i osobno kotwicę. Ciężar łańcucha zatem nie utrudnia rwania kotwicy. Do łączenia kotwicy z liną, liny z łańcuchem i łańcucha z liną – używam także szekli nierdzewnych. Oszczędzanie na tym wydatku sprawia, że nawet dobrze nasmarowany ocynkowany sworzeń nie daje się odkręcić, kiedy na gwałt jest to potrzebne.

Do obsługi łańcucha kotwicznego należy koniecznie zakładać robocze rękawice brezentowo­‑skórzane. Jeśli rwanie lub podnoszenie łańcucha wymaga siły dwóch lub więcej osób – warto to zrobić z pomocą linek od pasów bezpieczeństwa. Wszeklowując karabińczyki w ogniwa łańcucha umożliwiamy rzeczywiste zsumowanie naszych sił. Na tym nie koniec. Każdy jacht używający łańcucha powinien mieć na dziobowej części pokładu prosty stoper (Rys. 13.5.) dostosowany do kalibru ogniw.

Rys. 13.5. Prosty pokładowy stoper łańcucha kotwicznego.


Elastyczność lin z tworzyw sztucznych w dużym stopniu amortyzuje szarpanie jachtu ale powoduje „katapultowanie” jachtu ku kotwicy między porywami wiatru. Owe skoki jachtu często nie wypadają w linii wiatru – powodując łukowania i nieprzyjemne zwroty. Można temu zaradzić albo stawiając maleńkiego foczka (od „Cadeta”) na achtersztagu lub decydując się na „bajdewindowe” kotwiczenie przy pomocy szpringu (Rys. 13.6.).

Rys. 13.6. „Bajdewindowe” kotwiczenie na szpringu.


Technika manewrów kotwiczenia na morzu nie odbiega od tej, do której jesteście przyzwyczajeni na śródlądziu. Krótko: na wiatr, pod prąd aż do stanięcia jachtu. Stajemy na kotwicy, sondujemy, podejmujemy decyzję co do długości kabla i ewentualnego wspomagania.

Rys. 13.7. Kiedy kierunki wiatru i prądu wody są przeciwne – kotwicę wydajemy z rufy.



Rys. 13.8. Stan pogotowia kotwicy – zwany „na wszelki wypadek” (a), tak utrzymujemy kotwicę tuż przed jej rzuceniem (b)



Rys. 13.9 Uwaga na nogi


Wreszcie problemy bezpieczeństwa pracy przy kotwiczeniu. Miarą doświadczenia skippera w manewrach portowych jest rozważenie tzw. „manewrów awaryjnych”. Jednym z nich jest gotowość do natychmiastowego stanięcia na kotwicy. Przewidując taką ewentualność mocujemy kotwicę krawatami do kosza dziobowego. Jest to pozycja „na wszelki wypadek”, praktykowana szczególnie przez żeglarzy zmierzających do Górek Zachodnich. Rozwiązanie kokardkowych węzełków powoduje sprawne uwolnienie kotwicy (Rys. 13.8 „a”). Podczas zamierzonych manewrów prowadzących do ustawienie jachtu bezpośrednio przed zakotwiczeniem – kotwicę przytrzymujemy na koszu dziobowym, tak jak to pokazano na Rys. 13.8.„b”. Na prywatnych jachtach często kotwiczących – górne rury koszy dziobowych miewają opaski ochronne.
Kotwica przygotowana do rzucenia musi mieć kabel dokładnie sklarowany aby w decydującym momencie nie okazało się, że lina przebiega po koszu dziobowym, plącze się czy obejmuje pętlą nogę żeglarza (Rys. 13.9). Pierwszy odcinek kabla wyposażonego w łańcuch należy spokojnie wydać za burtę aby me pogruchotał żelkotu. Najwygodniejsze jest wydawanie kotwicy ze stelaża dziobowego (Rys. 13.10). Upewnijmy się że koniec kabla jest pewnie obłożony na knadze dziobowej.

Rys. 13.10 Kotwica wydawana ze stelaża dziobowego


Opuszczamy bojrep (Rys. 13.11), podnosimy kulę na sztagu lub zapalamy światło kotwiczne. Bojrep może też być przywiązany do kotwicy od strony łap. Utrudnia to stawianie ale skutecznie zabezpiecza przed skutkami zaczepienia się kotwicy o przeszkody denne. Teraz najważniejszą czynnością są stałe namiary na kilka charakterystycznych obiektów lub świateł. Oprócz namiarów kompasowych dobrze jest sprawdzać czy wybrane obiekty lądowe dalszego i bliższego planu zmieniają położenie względem siebie (zaimprowizowane „nabieżniki”). Zmiany namiarów świadczą, że wleczemy kotwicę. Wachta kotwiczna jest konieczna. Czujność wachtującego powinna być wzmożona przy jakiejkolwiek odkrętce wiatru. Przy postoju na dwóch kotwicach należy wybierać nadmierny luz niepracującego kabla. Nie wolno dopuszczać żadnego kabla w okolice steru i śruby.

Rys. 13.11. Bojrep i kula lub światło kotwiczne



Rys. 13.12. Bojrep wystawiony po kablu.


Rwanie kotwicy wymaga cierpliwości. Zaczynamy od podniesienia prosiaka. Powoli wybieramy kabel aż zacznie patrzeć pionowo. Kolej na bojrep. Wybierając go – zrywamy kotwicę. Teraz przystępujemy do podnoszenia kotwicy. Przy dnie mulistym lub ilastym kotwica nie od razu puści dno. Trzeba utrzymać napięcie przez kilkanaście sekund. Jeżeli solidarny wysiłek mięśni załogi nie skutkuje – należy obłożyć napiętą linę kotwiczną i doprowadzić do rozkołysania jachtu. Ponowić próbę zruszenia kotwicy bojrepem. Może okaże się koniecznym obciążenie kotwicy siłą skierowaną dokładnie na wiatr. Tu potrzebny będzie silnik ale bardzo uważajcie aby jakaś lina nie poszła wam w śrubę.
Cumowanie do pławy. Cumować możemy oczywiście tylko i wyłącznie do pław cumowniczych, zwanych popularnie „beczkami”. Zazwyczaj za to się nie płaci ale zawsze należałoby się zapytać – jeśli jest kogo. Duński związek żeglarski autentycznie troszczy się o żeglarzy i to nie tylko swojej nacji – wystawiając corocznie dziesiątki pław cumowniczych dla jachtów. Są to właśnie pławy specjalnie dla małych jachtów. „Jotkom”, „Opalom” itp. – cumować do tych pław nie wolno. Wystawiane są one w malowniczych zatoczkach i osłoniętych zakątkach Cieśnin Bałtyckich, które przez nich słuszniej Cieśninami Duńskimi są zwane. Usytuowanie pław przedstawiły „Żagle” w numerze 7/93. Stać przy takiej pławie wolno tylko 24 godziny. Oznakowane są literami „DS” (Dansk Sejlunion). Pławy „DS” nie są jedynymi bojami cumowniczymi na Bałtyku ale inicjatywa duńskiego związku żeglarskiego jest dowodem, że nie dążeniem do władzy nad żeglarzami żyje zarząd DS.
Cumowanie do pławy jest bezpieczniejsze i wygodniejsze niż stawanie na własnej kotwicy. Po pierwsze – stoi się bez obawy, że kotwicę powlecze (chociaż nigdy nic nie wiadomo), po drugie – pławy stawiane są w miejscach o wypróbowanym statystycznie osłonięciu od wiatru. Jeśli przy pławie stoimy sami – kłopotów z reguły nie ma. Cumowanie we flaucie jest uciążliwe ponieważ jacht zwykł „najeżdżać” na pławę – obtłukując żelkot lub ocierając lakier. Odbijacze są w tym przypadku bezradne. Jeżeli przy pławie już ktoś cumuje – wypada zapytać o zgodę aby stanąć „na drugiego”. Sposób zacumowania także jest przedmiotem uzgodnienia. Najlepiej cumować na własnej ale znacznie dłuższej cumie. Jeśli mamy naprawdę długą linę – możemy zacumować nabiegowo. Pozwoli to na bezszelestne odejście o świcie, bez budzenia sąsiadów. Czasami koniecznym może być cumowanie do rufy poprzednika. Przy cumowaniu więcej niż jednego jachtu należy zachować wszelkie środki ostrożności aby jachty się nie tłukły i nie zahaczały salingami. Mogą być potrzebne kotwice rufowe (z bojrepem aby nikt się nie zaplątał). Jeśli kotwica rufowa – to światło kotwiczne lub kulę należy zawiesić na achtersztagu. Cumowanie do burty poprzednika (wszystkie odbijacze na burtę) stosuje się tylko przy flaucie, za pozwoleniem sąsiada, na bardzo krótko i pod stałym nadzorem wachtowych z obu jachtów. Zwróćcie uwagę aby salingi obu jachtów mijały się w bezpiecznej odległości. Podczas manewrów zwracajcie szczególny uwagę na luźne cumy aby żadna nie wkręciła się w śrubę. Podchodząc do pławy przy której już ktoś stoi oszczędzajcie ich nerwy i starajcie się nie podchodzić na żaglach.
Nim wyprawicie się dinghy na ląd – zapoznajcie się z prognozą pogody, popatrzcie na niebo i barometr. Na wachcie musi pozostać przynajmniej jeden żeglarz i to całkowicie samodzielny. Nie można bowiem nigdy wykluczyć konieczności odejścia od pławy. Dlatego też nie należy się godzić na wachtowanie jednego żeglarza na dwóch, lub co gorzej na trzech jachtach. Odpływając na dinghy od jachtu – oceńcie czy wiatr nie jest (lub się zanosi) zbyt silny i czy dacie radę przewiosłować w obydwu kierunkach. Do sygnalizacji między jachtem a dinghy (lub lądem) nie używajcie pirotechniki. Rożki mgłowe i gwizdki nie są dobrze przyjmowane. Najlepszym środkiem łączności jest ręczny radiotelefon „CB” (np. „Alan 38”) lub 100‑miliwatowy „łokitoki”.



BEZPIECZEŃSTWO ŻEGLUGI

Od razu powinniśmy sobie otwarcie i szczerze powiedzieć, że jachting morski, zwłaszcza na Bałtyku zawiera określoną dawkę różnego rodzaju zagrożeń życia i utraty mienia. I tym głównie się różni od innych hobby, powszechnie uważanych także za „eleganckie“ (tenis, golf). Minimalizacja zagrożeń zależy od wiedzy, doświadczenia i rozsądku żeglujących. Wiedzę uzyskujemy najłatwiej bo kursów i podręczników jest mnóstwo. Proces nabywania doświadczeń jest wprost proporcjonalny nie tylko do ilości godzin spędzonych na morzu ale i do stopnia odpowiedzialności funkcji pełnionej na jachcie. Mówiąc prosto: trudno o doświadczenie pływając jako załogant i to na dużym jachcie. Praktyka w samodzielnym prowadzeniu jachtu, ocenie sytuacji i podejmowaniu decyzji – jest bezcenna. Nawet, jeśli zdobywana tylko na Zatoce Gdańskiej. Wymagania egzaminacyjne na poszczególne stopnie określają dokładnie ilość godzin morskiej praktyki. Przez wiele lat „tor przeszkód“ (regulamin stopni) utrzymywał taki stan wymagań, przez który można było się prześlizgnąć aż do piątego stopnia (j. kpt. ż. b.) prowadząc samodzielnie jacht tylko przez 100 godzin po Zatoce Gdańskiej. Zbiurokratyzowani szkoleniowcy, publikujący komentarze do tych wymagań – żądają aby w rejsie morskim odliczano godziny poświęcone na pokonanie tejże Zatoki, nie zaliczają wejścia do portu Hel jeżeli jacht nie wraca z pełnego morza itd. Wszystkie te formalne utrudnienia stażu morskiego kamuflowane były rzekomą troską o bezpieczeństwo żeglugi. Liczbowe, bardzo skrupulatnie rachowane limity godzin nie uznawały na przykład za rejs morski takiej podróży, która trwała mniej niż 72 godziny. Praktycznie rzecz biorąc – można było latami (żeglując nawet we wszystkie weekendy) nie zdobyć żadnego stażu. Tymczasem właśnie takie cotygodniowe „żeglowanka” po ruchliwych przybrzeżnych szlakach żeglugowych, liczne zawinięcia do portów, porcików i przystani przysparzają najwięcej doświadczeń. Nie mniej istotnym parametrem, służącym do oceny stażu morskiego jest liczebność załogi. Zaryzykuję tezę, ze godzina stażu w dwuosobowej załodze małego jachtu morskiego warta jest więcej niż trzy godziny na standardowo zapełnionym „Opalu“. Ponieważ już na wstępie powiązaliśmy bezpieczeństwo żeglugi z doświadczeniem, a doświadczenie ze stażem – wniosek jest oczywisty: aby żeglować bezpiecznie – trzeba żeglować dużo. Złośliwcy mawiają: wypadku zaś nie ma ten, który nie żegluje. Znamy takich, którzy uważają się za ekspertów od jachtów a nie zaprojektowali i nie zbudowali nawet kajaka, znają się na żegludze bo bywają na nabrzeżach gdyńskiego basenu jachtowego.

Przejdźmy do wspomnianego także na wstępie – rozsądku. Dotyczy on bardzo szerokiego wachlarza zagadnień. Zaczyna się od planowania rejsu, kiedy konfrontujemy warunki żeglugi z wiedzą, doświadczeniem, siłą, wytrwałością, liczebnością załogi oraz dzielnością jachtu i stanu jego wyposażenia. Później czas na rozsądek podczas podejmowania decyzji o wyjściu na morze na tle wysłuchanej właśnie prognozy pogody, decyzje o refowaniu, o schowaniu się przed wiatrem w „cieniu” Bornholmu, o wejściu do Łeby, o nocnym halsie w kierunku brzegu, o kontrkursie gdy światła się nie zgadzają itd. itd. Niezwykle szerokie pole do popisania się zdrowym rozsądkiem przedstawia techniczny stan jachtu. Nie liczcie nigdy na przeglądy rzeczoznawców. Prawdziwe zagrożenia z reguły są niewidoczne. Powszechnie znane przypadki wyrywanych podwięzi, urywanych balastów, złamanych sterów – pogląd ten dokumentują. To tylko skipper­‑armator wie że ten ściągacz był już dwukrotnie prostowany, że zęzówka ma sparciałą membranę, że akumulator dogorywa, prawy kabestan „przepuszcza“ a kliwer nie przetrzyma wiatru o siłę „piątki”. To także tylko skipper wie co warte są jego mapy, czy naniósł poprawki do spisu świateł i czy krzywa dewiacji ma coś wspólnego z tym jachtem. Jestem praktykiem, a więc nie chcę ciągnąć listy tych przykładów. Dlatego uważam wszystkie te inspekcje za szkodliwe (nie tylko dlatego że kosztują sporo czasu, pieniędzy i fatygi) bo usypiając czujność – pozbawiają żeglarzy instynktu samozachowawczego. Fakt przedłużenia „Karty Bezpieczeństwa” – jakby zwalniał od wnikania w rzeczywisty stan rzeczy. Obserwując coroczne zabiegi przedinspekcyjne i przed‑ rejsowe – wyraźnie widzę co i kiedy się na jacht pożycza. Moim skromnym zdaniem, najlepszym inspektorem technicznym jachtu jest żeglujący na nim właściciel. Wiem, że jeśli ma wątpliwości techniczne to sam przyjdzie do fachowca z prośbą o poradę.
Bałtyk, mimo swych małych wymiarów i śródkontynentalnego położenia jest morzem burzliwym o bardzo szybkich zmianach pogody. Jego brzegi w większości nie są gościnne. Albo szkerowo­‑skaliste albo plażowe bez żadnych załamań, dających osłonę przed wiatrem i falowaniem. Skipper jachtu wychodzącego w morze zawsze musi być świadomy, że nazwa kolejnego portu i data zawinięcia – to tylko zamierzenia.<br'>
Przechodząc do konkretów – kilka słów rozprawy z pokutującymi tu i ówdzie przesądami na temat stateczności jachtu. Pierwsza obawa śródlądowego żeglarza, myślącego o Kopenhadze związana jest z tym iż jego jachcik jest mieczówką. Dobalastowaną ale – mieczówką. Próby stateczności są konieczne ale najpierw popatrzmy co ma wpływ na stateczność jachtu.

Zacznijmy od stateczności kształtu. Na śródlądziu – ta cecha jachtu jest najważniejsza bo przechył zależy tam tylko od wiatru. Po prostu nie ma fal. Stateczność kształtu jest jedyną bronią jachtu mieczowego przed wywrotką. W małym jachcie, gdzie ciężar załogi przekracza ciężar jachtu – stateczność kształtu broni jacht przed niebezpiecznymi przechyłami już w momencie wchodzenia na pokład czy przesiadaniu się z jednej bakisty na drugą. Duża stateczność kształtu to szerokie owręże i szybsze przemieszczanie się środka wyporu niż środka ciężkości w przechyle. Stateczność kształtu przeciwdziała początkowym przechyłom ale stosunkowo szybko daje za przegraną (Rys. 14.1.).
moment prostujący Przy­kła­dy za­leż­noś­ci po­mię­dzy kształ­tem o­wrę­ża jach­tu i wiel­koś­cią mo­men­tu pro­s­tu­ją­cego przy ró­ż­nych ką­tach prze­chy­łu.
JAK TO JEST Z TĄ STATECZNOŚCIĄ KSZTAŁTU?
Przy­kła­dy za­leż­noś­ci po­mię­dzy kształ­tem o­wrę­ża jach­tu i wiel­koś­cią mo­men­tu pro­s­tu­ją­cego przy ró­ż­nych ką­tach prze­chy­łu.

Rys. 14.1. W początkowej fazie przechyłów najsztywniejszymi są płaskie, szerokie kadłuby ale najwcześniej kończy się ich tendencja do wstawania. Wąskie, wysokie kadłuby nerwowo reagują na chodzenie po pokładzie gdy jacht stoi przy nabrzeżu ale można liczyć na ich powstanie nawet z groźnie wyglądających przechyłów.
Dopiero znaczniejsze przechyły dopuszczają do działania kolejnego obrońcę stateczności jachtu – balast. Zapowiedziany poprzednio mit sugeruje, że jachty balastowe są „nieprzewracalne”, że są to takie „bańki­‑wstańki”, które zawsze muszą się podnieść. Niestety tak nie jest, a to z bardzo prostego powodu. Nieporozumienie polega na błędnym założeniu, że ciężki, głęboki, (często ołowiany) balast spowoduje, że środek ciężkości całego jachtu znajdzie się pod środkiem wyporu. Gdyby udało się nam zbudować taki jacht – byłby rzeczywiście niewywracalny. W „normalnych” jachtach balastowych liczymy na solidarne współdziałanie obu czynników zmierzających do przeciwdziałania przechyłom. Do 30° liczymy na stateczność kształtu, dalej wszystko w rękach stateczności ciężarowej (Rys. 14.2)


° środek wyporu
• środek ciężkości
MÓWIĄC O STATECZNOŚCI JACHTU PAMIĘTAJMY IŻ NAWET W JACHTACH BALASTOWYCH ŚRODEK CIĘŻKOŚCI LEŻY PONAD ŚRODKIEM WYPORU (czyli jacht balastowy także jest wywracalny)
Rys. 14.2. W jachcie balastowym środek ciężkości też leży nad środkiem wyporu.


Bezpieczeństwo żeglugi na jachcie balastowo­‑mieczowym polegać więc będzie na unikaniu okazji do przechyłów na tyle dużych, kiedy wszystko zależy już od balastu umieszczonego w okolicach dna. Nasz przyczynek do poprawy stateczności polega na rozsądnie zredukowanej powierzchni żagli, nisko rozmieszczonym wyposażeniu jachtu i... balastowaniu ciężarem załogi. Im mniejszy jacht – tym rozmieszczanie „ładunku” wewnętrznego staje się czynnością bardziej odpowiedzialną. Im przedmioty są cięższe – tym niżej powinny być umieszczane. Generalnie: każdy przedmiot umieszczony ponad poziomem koi – działa na naszą niekorzyść. Uwagi te dotyczą w pierwszym rzędzie akumulatorów, kotwic, łańcuchów, konserw, narzędzi, butli gazowych, zapasów wody i paliwa, silnika przyczepnego, rowerów itd. Niesłychanie ważnym jest takie unieruchomienie ładunku, aby nie mógł się on przemieścić nawet, gdyby jacht położyłby się na burcie. Na zupełnie malutkich jachtach, zaleca się sypiać na podłodze kabiny – kiedy warunki pogodowe stają się trudnymi.
W żeglarstwie, podobnie jak w lotnictwie, nurkowaniu, taternictwie i jeszcze kilku podobnych dziedzinach wiele zależy od niezawodności sprzętu. Niezawodność nie jest darem niebios ale wynikiem naszej staranności i zapobiegliwości, których źródeł dopatrywałbym się w wyobraźni i właściwym nie tylko człowiekowi – instynkcie samozachowawczym. Rejs musi być dobrze przemyślany i przygotowany. Począwszy od dokładnego rozpoznania trasy rejsu, właściwy dobór załogi, przygotowanie sprzętu, pomocy nawigacyjnych, wyposażenia – na odpowiednich zapasach żywności skończywszy. Żadnych improwizacji. Gdybyśmy przykładowo zechcieli wymienić jakieś elementy technicznego przygotowania sprzętu to oczywiście byłaby mowa, że „nic na drucie”, żadnej wątpliwej (obwąchać!) „bawełnianki”, „tylko trochę” przetartego fału, stalówki o pękniętej splotce, nie zagiętej zawleczce, zapieczonej czy luźnej kont­rnakrętce. Bardzo dużą wagę przywiązuję do porządku na jachcie. Nie do takiego, gdzie koje są ładnie posłane ale do takiego, w którym dosłownie każdy potrzebny przedmiot może być odnaleziony natychmiast. W pierwszym rzędzie dotyczy to sprzętu ratunkowego, sygnalizacyjnego, przeciwpożarowego i pierwszej pomocy.

Rys. 14.3 Na zachodnioeuropejskich jachtach widujemy takie oto skrzyżowanie koła ratunkowego z pasem ratunkowym. Tanie, poręczne, a możeby warto coś takiego i u nas....?


Cały rozdział poświęciłem (aktualnie poprawianym) pomocom nawigacyjnym. Jako awanturnictwo traktować należy włóczenie się po małych szwedzkich porcikach jedynie z polskimi mapami 1 : 200 000 na stole nawigacyjnym. Namawiam abyście jeszcze zimą zrobili użytek z treści owego rozdziału.
Wspomniałem o załodze. Doświadczenie mówi, że optymalna załoga naszego wirtualnego małego jachtu powinna liczyć 3 sprawnych i niezbyt chorujących morsko mężczyzn. Przynajmniej dwóch z nich powinno dobrze wiedzieć (choćby teoretycznie) o co chodzi na morzu. Kobiety niezbyt nadają się do bałtyckich rejsów na małych jachtach. Znam tylko kilka wyjątków z Tereską Zatorską (s/y „Urwis 2”) na czele.
Do najpoważniejszych zagrożeń bezpieczeństwa bałtyckich podróży zaliczam zlekceważenie prognozy pogody, kolizję z kutrami i wypadnięcie za burtę. Nie wolno zapominać o podwodnych skałkach. W ciężkiej pogodzie nie dopuszczajmy do bierności wobec morza. Nie chodzi o „walczenie z żywiołem” ale o aktywne poszukiwanie sposobu najłagodniejszego poruszania się po powierzchni morza. Zawsze pamiętajmy, że największym zagrożeniem dla jachtu, a tym samym dla jego „zawartości” jest ląd, zwłaszcza po zawietrznej. W takich warunkach zapominajcie natychmiast o tych wszystkich „kreskach na wodzie” – uciekając w morze. Na pełnym morzu jachty toną niesłychanie rzadko – a jeśli toną to z przyczyn nie mających nic wspólnego z przekroczeniem magicznego „rejonu żeglugi”. Kto nie wierzy – zapraszam do statystyk Woźniaka.

Rys. 14.4. Pasy bezpieczeństwa dla każdego załoganta


Rys. 14.5. Pławka świetlna „Aigus” firmy McMurdo­‑Marine. Masa z bateriami – 445 gramów, światło błyskowe, czas świecenia 2 godziny, jasność światła 2 candele, cena 1,5 mln zł (1994)[5].


Jak już pisałem przy innych okazjach – bezpieczeństwo naszego rejsu w pierwszym rzędzie zależeć będzie od systematycznego słuchania prognoz pogody i wyciągania właściwych wniosków z tych informacji. Chodzi głównie o to aby bezmyślnie nie pakować się w nadchodzący sztorm. Każdy sztorm stanowi zagrożenie i to dla każdego jachtu. Dlatego propozycje „rady starców” aby staż zaliczać dopiero po uzyskaniu jakiegoś tam limitu godzin w sztormie – uważam za skończone bałwaństwo. Wykwalifikowany żeglarz to taki, który zdołał przed sztormem schronić się w porcie.

Rys. 14.6. Kieszonkowa, sześciostrzałowa mini­rakietnica „Nico­‑Signal”, indywidualne wyposażenie załoganta na pokładzie. Masa 280 gramów, wysokość lotu rakiety – do 80 metrów, czas świecenia 6 sekund, jasność rakiety – 10 000 candeli. Cena rakietnicy z 6‑strzałowym magazynkiem — 92 DM[6]. Cena zapasowego magazynka — 25 DM (1994).


Rys. 14.7. Pneumatyczne "kamizelki" (lifejackets) są bardzo wygodne


Cudów nie ma, a sztuka żeglarska polega tylko na minimalizacji ilości popełnianych błędów. Statystyki dowodzą, iż nawet przy zachowywaniu największej ostrożności, prędzej lub później sztorm nas dopadnie. Po prostu zmienność nie całkiem przewidywalnych warunków meteorologicznych jest większa od kilku węzłów prędkości naszego jachtu. Pamiętajmy: słuchanie prognoz, obserwacja nieba, refowanie, pomiary wiatru, ucieczka od brzegu, kamizelki asekuracyjne, pasy bezpieczeństwa, kombinezony izotermiczne. Wszystko to przerabialiśmy. Żadnego elementu nie lekceważymy. Pamiętamy, że najwięcej żeglarzy zginęło w konsekwencji wypadnięcia za burtę. Zawsze na smyczy!
Najniebezpieczniejszymi czynnościami pokładowymi są: refowanie grota i... robienie siusiu. Jeśli w środku sztormowej nocy pojawi się w zejściówce rozespany zmiennik, który wypełza tylko na „pipi” – podajcie mu wiadro i zagońcie do kabiny.

Rys. 14.8. Rozmieszczenie osprzętu bezpieczeństwa na pokładzie.


Podczas ciężkiej pogody nie ma sensu aby w kokpicie warował ktokolwiek oprócz sternika. Dobra praktyka nakazuje aby zmiennik, ubrany w kamizelkę, sztormiak i pas bezpieczeństwa był w pogotowiu w bezpośredniej bliskości zejściówki (zasunięta suwklapa). On też ma czuwać nad urządzeniami nawigacyjnymi, radiotelefonem, sprawując nieprzerwany nadzór nad aktualną pozycją jachtu. Dopiero trzeci z załogi może sobie pozwolić na luksus wypoczynku na koi nawietrznej burty. Nie powinien jednak rozbierać się „do rosołu”. Takie rozłożenie obciążenia: „wachta – podwachta – odpoczynek“ daje możliwość złagodzenia groźnego wówczas zmęczenia.
Na usuwanie zmęczenia i pokonywanie senności jest wiele recept. Zależy to oczywiście od przyzwyczajeń i od wieku. Moje doświadczenia wykazują skuteczność kilku (3 do 5) półgodzinnych drzemek. Potrafię robić to nawet przy stole nawigacyjnym – kładąc poduszkę na mapie.
Gdyby z jakichś wręcz nieprawdopodobnych powodów (na przykład: nocnego najechania na zgubiony – kontener, wybuchu gwałtownego pożaru) jacht zaczął tonąć — kolejność czynności ratunkowych powinna być następująca:

– radiotelefoniczne wezwanie pomocy „Mayday” na 16 kanale UKF z podaniem nazwy jachtu, jak najdokładniejszej pozycji, liczby załogi oraz rodzaj zagrożenia (patrz „International Distress Call Procedure”)
– wystrzelenie 2 czerwonych rakiet, szczególnie ważne jeżeli w zasięgu wzroku widać światła statku
– uruchomienie radiopławy (jeśli jest)
– założenie ciepłej odzieży i pasów ratunkowych
– otwarcie tratwy ratunkowej (jeśli jest), wejście do tratwy, zabierając ze sobą pirotechnikę, dokumenty, radiopławę, ręczny radiotelefon UKF (jeśli jest), lornetkę

Zatem kilka słów o pneumatycznych tratwach ratunkowych. Z tratwami jest tak, jak w starym dowcipie o salwach armatnich na cześć Napoleona. Po pierwsze: nie ma tratw. Oczywiście mam tu na myśli małe, 4‑osobowe jachtowe tratwy pozakonwencyjne. „Stomil” Grudziądz, mimo kilku przymiarek, dotąd ich nie produkuje. „Sportis” zaczął kleić prototyp i zniechęcił się a minister finansów z prezesem od ceł podbili (i tak wysokie) ceny zagranicznych tratewek do wartości małego samochodu. W żegludze przybrzeżnej (20 milowej) tratwa nie jest wymagana. Na cenę standardowej tratwy oceanicznej w dużej mierze wpływa wyposażenie sygnalizacyjne, żywność itp.

Rys. 14.9. Czteroosobowa tratwa w kontenerze


W żegludze ograniczonej do II rejonu (tu bałtyckiej, gdzie nie ma obaw, że rozbitkowie nie zostaną szybko znalezieni) z wyposażenia takiego można było zrezygnować. Stąd powstała idea tratwy „Y Pack” o szczątkowym wyposażeniu: pływający krążek ratunkowy z liną, czerpak, 2 gąbki, dryfkotwica, 2 wiosła, gwizdek, latarka, instrukcja przetrwania. Tratwa umieszczona w kokpicie lub jego pobliżu nie musi mieć zwalniaka hydrostatycznego. Aby mieć wyobrażenie co to znaczy „mała tratwa” – przedstawiam 4‑osobową angielską RFD „Seasava”. Zapakowana w sztywny prostopadłościenny kontenerek o wymiarach 75x39x20cm waży 22 kilogramy. Komory wypornościowe wykonane są z niezwykle odpornej na uszkodzenia mechaniczne (przebicia, przetarcia) tkaniny poliuretanowo­‑nylonowej. Ta doskonale zaimpregnowana, cienka, elastyczna tkanina posiada syntetycznie wulkanizowane połączenia. Odznacza się wyjątkową odpornością na butwienie i na promienie słoneczne. To na tratwie tej firmy dryfowali po Pacyfiku rozbitkowie przez 108 dni. Posiadanie tratwy podnosi morale załogi. Ze statystyk wynika, że tratwa w jachtingu używana jest, na szczęście niesłychanie rzadko.

Rys. 14.10. Czteroosobowa tratwa jachtowa i jej pełne wyposażenie


Linkę manewrową tratwy uwiązuje się do jachtu. Wodowanie następuje po zawietrznej burcie. Bywa, że otwierająca się tratwa będzie pływać dnem do góry. Ćwiczenia na pływalni Szkoły Morskiej w Gdyni mają na celu także nauczenie odwracania tratwy do właściwej pozycji. Wchodzący do tratwy powinni być ubrani możliwie najcieplej oraz zabrać ze sobą jak najwięcej pirotechniki i radiopławę (jeśli jest na jachcie). Najważniejszym momentem desembarkacji jest zwolnienie linki manewrowej, łączącej tratwę z tonącym jachtem. Rozbitkowie powinni osuszyć wnętrze tratwy przy pomocy czerpaka i gąbek, przesłonić właz, przytulić się jeden do drugiego, prowadzić obserwację na zmianę. Ratownictwo życia ludzkiego, mocą międzynarodowych porozumień — jest bezpłatne. Za pomoc (np. holowanie) i ratowanie jachtu trzeba płacić. Uczciwe umowy o ratownictwo zawierane są w oparciu o zasadę

Rys. 14.11. Litery „SAR” oznaczają, że mamy do czynienia z ratownikiem.

„No cure, no pay” (bez uratowania nie ma zapłaty). Dotyczy to przede wszystkim ratowników zawodowych. Jachty zazwyczaj pomagają sobie wzajemnie na zasadzie solidarności (co nie zwalnia skippera uratowanego jachtu do okazania adekwatnej do wysiłku i ryzyka ratownika — wdzięczności). Jeżeli potrzebujemy tylko pomocy polegającej na holowaniu — musimy wyraźnie wykluczyć akcji ratowniczej. Jeżeli pertraktacje z ratownikiem odbywają się za pośrednictwem radiotelefonu dobrze jest nagrywać rozmowy na taśmie magnetofonowej oraz upewnić się kto jeszcze słuchał waszej konwersacji. W rozmowach z ratownikiem dobrze jest podawać aktualną godzinę i minutę. Takie działanie może uchronić przed niepotrzebnymi sporami podczas spisywania umowy ratowniczej lub umowy o holowanie. J.J. Sydow przestrzega „użycie liny holującego może być, w skrajnym przypadku, podstawą do roszczeń za ratownictwo“. Ratownicy zawodowi (np. „POLRATOK“) mają swoje formularze umów ratowniczych i raczej beznadziejne są próby negocjacji jakiegokolwiek paragrafu. Gdy pomocy udziela inna jednostka (np. kuter rybacki, motorówka ekologów) jest szansa zawarcia porozumienia w oparciu o powszechnie szanowany, brytyjski tekst jachtowej umowy o ratownictwo „Simple Form of Salvage Agreement”. Jest to wzór opracowany przez prawników Royal Yachting Association. O wielu różnych pułapkach ratowniczych pisał w „Żaglach“ Jerzy Janusz Sydow. On też jest autorem tłumaczenia angielskiego tekstu. Namawia aby formularze tej umowy mieć na jachcie (na wszelki wypadek — oczywiście). Popieram. Przy okazji, zwracam uwagę na dwuwariantowe potraktowanie sprawy wysokości wynagrodzenia. TUR „Warta” zaleca, aby nie ustalać kwoty.

Simple form of salvage agreement
NO CURE, NO PAY
On board the yacht 
Date 
IT IS HEREBY AGREED BETWEEN 
(afterwards called ‘The Master’) and 

(afterwards called ‘The Contractor’) as follows:

1 The Contractor agrees to use his best endeavours to salve

the yacht 
and take her into 
or other place to be hereafter agreed with The Master providing at his own risk all proper assistance and labour. The service shall be rendered and accepted as salvage upon the principle ‘no cure no pay’ and the contractor’s remuneration shall be £ 

or if no sum be herein named such sum as may be decided by subsequent arbitration in accordance with the terms of Clause 3 herein.

2 Contractor may make reasonable use of the vessel’s gear anchor chain and other appurtenances during and for the purposes of the operations but shall not unnecessarily damage abandon or sacrifice the same or any other of the property.

3 Any question or difference at anytime arising out of this agreement whether as to construction or otherwise or the operation thereunder shall be referred to arbitration by a sole arbitrator to be nominated by agreement between the parties hereto or in default of agreement by an arbitrator to be appointed by the secretary of Lloyd's. Any award by arbitration shall be final and binding on the parties hereto and the arbitrator shall have power to obtain call for receive and act upon any such oral or documentary evidence or information (whether the same is strictly admissible as evidence or not) as he shall think fit. Save as aftersaid the statutory provisions as to arbitration for the time being in force in England shall apply.

4 All costs of and incidental to any arbitration shall be paid by such of the parties hereto as the arbitration shall direct.

Signatures of Master and Contractor

 
 


Reproduced by kind permission of the Royal Yachting Associacion


Rys. 14.12. Reprodukcja jachtowej umowy ratowniczej opracowanej przez RYA


Nierozłącznym od ratownictwa tematem jest ubezpieczenie jachtu. Pisałem już o tym kilkakrotnie w mych żeglarskich locjach. Zatem teraz tylko streszczenie. W rejsach zagranicznych uważam ubezpieczenie jachtu jako celowe. Za realne zagrożenia (jak zwykle

Prosty wzór umowy o ratownictwo
BEZ URATOWANIA NIE MA WYNAGRODZENIA
Na pokładzie jachtu 
data 
NINIEJSZYM UZGODNIONO POMIĘDZY 
(zwanym dalej „Kapitanem”)

(zwanym dalej „Ratownikiem”) co następuje:

1 Ratownik dołoży swych najlepszych starań, by uratować

jacht 
i doprowadzić go do 
lub innego miejsca, które będzie uzgodnione z Kapitanem. Ratownik bierze na swoje ryzyko całą właściwą pomoc i pracę. Pomoc będzie uznana i zaakceptowana jako ratownictwo na zasadzie „no cure, no pay”. Wynagrodzenie ratownika wyniesie 

lub: Kwota wynagrodzenia zostanie ustalona przez późniejszy arbitraż, zgodnie z p. 3 niniejszej umowy.

2 Ratownik może w sposób rozsądny użyć urządzeń jachtu, łańcucha kotwicznego i innego wyposażenia jachtu do celów operacyjnych podczas akcji, lecz nie powinien niepotrzebnie uszkadzać, porzucać lub poświęcać wyżej wymienionego lub innego wyposażenia jachtu.

3 Każdy problem lub różnica zdań wynikłe w dowolnym czasie z niniejszej umowy a odnoszące się do uszkodzeń konstrukcji lub innych aspektów działania będą przedstawione do arbitrażu wykonanego przez wyłącznego (jedynego) arbitra wyłonionego do tej sprawy przez porozumienie między stronami. Przy braku porozumienia w tej kwestii, arbiter zostanie wyznaczony przez ubezpieczyciela jachtu. Każda decyzja arbitra będzie ostateczna i zobowiązująca strony do jej wykonania, zaś arbiter będzie miał prawo wezwać strony do odbioru jego orzeczenia.

4 Wszystkie koszta wynikające z arbitrażu muszą być pokryte przez strony bezpośrednio po ogłoszeniu orzeczenia arbitra.

Podpisy Kapitana i Ratownika

 
 


Rys. 14.13 Polski tekst umowy RYA o ratownictwo jachtu - opracowany przez Jerzego Janusza Sydowa.


statystyki !) uważam koszty pomocy lekarskiej w obcym porcie, wynagrodzenie za ratownictwo lub holowanie oraz odpowiedzialność cywilną. Z rozważań eliminuję ubezpieczenie „Casco” do pełnej wartości jachtu w przypadku całkowitej jego utraty. Oczywiście jest to możliwe, ale bardzo mało prawdopodobne. To tylko mój pogląd, tak jak ten, że ubezpieczam się w „Warcie”, która choćby ze względu na swój staż – ma określoną pozycję za granicą. Wadą „Warty” jest zbyt formalne podchodzenie do różnych, zupełnie nieistotnych” okoliczności („kreski na wodzie”, patenty oficerów itd.) oraz nieadekwatność stawek do rejonów żeglugi i czasu trwania rejsu. Jak konkurencja okrzepnie to „Warta” dojrzeje do indywidualnych negocjacji.

Oprócz sztormowania – zawsze najbardziej emocjonującym manewrem jest wychodzenie i wchodzenie do portu. Emocjonującym – bo zawierającym zawsze zwiększoną dawkę ryzyka (znowu statystyki Woźniaka). W pewnym sensie manewry te mają w sobie coś ze startu i lądowania samolotu. Zacznijmy od wychodzenia. Jeśli wieje trochę mocniej – mam zwyczaj najpierw przejść się na główki i zobaczyć co się dzieje. Jaki kierunek wiatru względem toru podejściowego, gdzie fala się łamie, jak dryfują patyczki, czy gdzieś dno nie prześwituje. Bardzo jestem kontent jeśli jakiś jacht wychodzi wcześniej. Lubię na to popatrzeć, przyglądam się ile dryfuje, czy go kładzie bardzo, ile niesie żagla, czy i na ile pomaga sobie silnikiem. To są zawsze pouczające obserwacje a załodze wychodzącego jachtu (macham im ręką) miło, że ktoś ich żegna. Może to zbytek ostrożności ale zazwyczaj kręcę się po małych porcikach, z których każdy jest dla mnie nowym. Bogatszy o takie rozpoznanie – wybieram odpowiednie żagle, sprawdzam gotowość kotwicy do natychmiastowego rzucenia, patrzę czy bosak przywiązany jest na „kokardki” do handrelingu. Jeśli nie ma przeciwwskazań staram się postawić żagle już w porcie, jeśli wiatr wieje „prosto w mordę” żagle należy przygotować do błyskawicznego postawienia. W tym przypadku nieocenionym jest grot na pełzaczach. Wszystkie pełzacze w likszparze, grot jedną gumą uchwycony na bomie. Fok zmarlowany na koszu i sztormrelingu i uchwycony dwoma krawatami aby się nie rozwiewał i nie przeszkadzał w przypadku kotwiczenia. Silnik spokojnie rozgrzany, ciśnienie (silnik stacjonarny) w porządku. Odchodzimy od kei, odbijacze precz, cumy do bakisty. Na pokładzie klar i cała załoga. Żadnych rozmów do momentu postawienia żagli i odłożenia się od wiatru.
Najlepiej jest wychodzić z portu na żaglach i silniku razem. Nawet wtedy, kiedy pomaganie sobie silnikiem nie jest konieczne – uważam, że nic się nie stanie jak motor popracuje trochę na biegu jałowym. Ot tak, na wszelki wypadek.
Wchodzenie do portu kryje w sobie więcej niespodzianek. Poza tym nie ma możności uprzedniego obejrzenia sobie tego i owego z głowic falochronowych. Z morza widać nabieżniki, głowice falochronowe, pianę i to wszystko. Nie wiadomo jakie prądy na wejściu, co za głowicami, czy jest miejsce i czasu wystarczy do zwalenia żagli itd. W większości portów wchodzenie na żaglach nie jest dobrze widziane. W polskich portach, poza nielicznymi wyjątkami – wręcz zabronione. Zatem wchodzimy tylko na silniku. Żagle idą w dół ale nie są zdejmowane ani nie nakłada się na nie pokrowców aż do momentu zacumowania. Licho nie śpi. Kotwica, cumy, odbijacze, bosak – przegotowane. Radiotelefon na podwójnym nasłuchu: kanał roboczy i 16. Załoga w kamizelkach (jak zawsze!) rozstawiona, skupienie i żadnych rozmów do zacumowania.
Zmierzając do portu, w którym jeszcze nie byłem – zazwyczaj posługuję się odręcznym szkicem sporządzonym uprzednio na podstawie mapy, locji, fotografii lotniczej. Zaznaczam na nim geometrię falochronów, nabrzeży, nabieżniki, charakterystyczne budowle oraz pławy toru podejściowego. Podczas wchodzenia nie mam już możliwości korzystania z niczego innego jak tylko z tego obrazka. Wiesiek na pokładzie, ja przy sterze. Rumpel, manetka, lornetka, szkic a ja stoję na bakiście aby wszystko z góry dobrze widzieć. Gdy dzieje się to nocą – dochodzi jeszcze latarka, czasami sowiecki noktowizor. Jeśli podejście jest trudne – bez szkicu (wyjmowanego co chwila z kieszeni lub trzymanego w zębach) – ani rusz. To też jest bezpieczeństwo żeglugi.
Do portów posiadających „labiryntowe” wejścia (chroniące przed penetracją fal do portowego akwatorium) wpływamy z absolutnie minimalną prędkością, pozwalającą na wykręcenie ostrego „zawijasa”. Kto na przykład był w porcie Aarsdale na Bornholmie – rozumie sens tej przestrogi. Podejście do portu Degerhamn na Olandzie przez pół mili biegnie równolegle do skalistego brzegu, niemal po linii przyboju. Tu żagle i silnik na pełnych obrotach są najlepszymi gwarantami utrzymania się w linii nabieżników. Zatem nie ma żadnej uniwersalnej recepty ani na port ani na kierunek wiatru. Po prostu musicie dobrze przemyśleć każdy manewr, no i starannie rozpoznać port przeznaczania. „Pocztówkowa nawigacja” czyli fotografie portów z lotu ptaka są w tym niesłychanie przydatne. Manewry muszą być ostrożne ale śmiało, bez wahania realizowane. Trudne? Jeszcze jak! Do portów zawsze lepiej wchodzić za dnia, zwłaszcza do tych które wizytujemy po raz pierwszy. Noc utrudnia ocenę odległości, nie wszystkie obiekty portowe są wystarczająco oświetlone, cumowanie do zobaczonych w ostatnim momencie pław sprawia kłopoty itd. Jeśli macie jakieś wątpliwości przeczekajcie na redzie do świtu. W lecie noc jest krótka.



COMPRO – NOWY SYSTEM POLSKIEJ ŁĄCZNOŚCI RATOWNICTWA W MORSKIM PAŚMIE UKF

Nowy, zaprojektowany i wdrożony przez szczecińską firmę EPA Ltd.[7] system skomputeryzowanej i zautomatyzowanej łączności w morskim paśmie UKF dla potrzeb Morskiego Ratowniczego Ośrodka Koordynacyjnego (MROK) w Gdyni usprawnia dotychczasowe sposoby porozumiewania się z jednostkami ratowniczymi wzdłuż całego wybrzeża polskiego. Istota systemu polega na zainstalowaniu 7 radiowych przekaźnikowych stacji lądowych (LS) połączonych kablowo z MROK w Gdyni. Anteny stacji przekaźnikowych, umieszczone na wysokich obiektach nadmorskich (latarnie morskie i maszty) zapewniają kilkudziesięciomilowy zasięg łączności na strzeżonych kanałach 11 oraz 74. Kanał 11 przeznaczony jest do łączności fonicznej, kanał 74 jest używany do transmisji danych DSC, kodowanych i rozkodowywanych przez właściwe stacje lądowe. Pewność i skuteczność wywoływania konkretnej jednostki (lub grupy jednostek) ratowniczej przebywającej na morzu wzdłuż wybrzeża polskiego podwyższa zastosowanie selektywnego wywołania. Nowy system umożliwia też nawiązanie łączności pomiędzy jednostką zagrożoną lub wzywającą pomocy a statkiem ratowniczym, helikopterem lub innym statkiem zaangażowanym w akcję ratowniczą za pośrednictwem najbliższej ze stacji lądowych.


Stacje lądowe – Land Stations
LC1 – Grzywacz (Wolin)
LC2 – Kołobrzeg
LC3 – Barzowice
LC4 – Czełpino
LC5 – Rozewie
LC6 – Oksywie
LC7 – Krynica Morska (Mierzeja)

Rys. 15.1. Usytuowanie radiotelefonicznych stacji lądowych ratownictwa wzdłuż wybrzeża polskiego.

W konsekwencji wyposażenia wszystkich statków ratowniczych w odbiorniki nawigacji satelitarnej GPS i podłączenia ich do okrętowych radiotelefonów UKF powstała możliwość automatycznego przekazywania do MROK drogą radiowo­‑kablową danych o pozycji, kursie i prędkości każdej z jednostek ratowniczych. Skomputeryzowanie MROKu pozwala na ciągłe odwzorowywanie sytuacji na monitorze w Gdyni. Dopiero pełny zestaw całkowicie obiektywnych informacji gwarantuje podejmowanie właściwych decyzji przez dyżurnego koordynatora. Zastosowanie elektronicznego systemu przekazywania danych umożliwiło automatyczną rejestrację wszystkich faktów w czasie, co ewentualnie może stanowić niepodważalny dokument dla Izby Morskiej.
Wdrożony system jest zgodny z wprowadzanym obecnie globalnym systemem łączności morskiej w niebezpieczeństwie (GMDSS) w strefie przybrzeżnej (A1) na falach ultrakrótkich. System ten pozostanie aktualnym po wprowadzeniu automatycznego wywołania w niebezpieczeństwie na kanale 70 UKF.
Co prawda zasięg łączności na częstotliwościach UKF nie gwarantuje (choć może mieć miejsce) łączności z całym obszarem polskiej strefy odpowiedzialności ratowniczej SAR ale pociesza nas to, że podobny system przekazywania informacji na falach pośrednich działa za pośrednictwem stacji brzegowej Witowo­‑Radio.



ŻEGLUJ BEZPIECZNIE

Przekraczanie torów wodnych (farwaterów). Niezależnie od przepisów wymagających aby przekraczanie torów wodnych przez jachty odbywało się szybko, sprawnie i tylko wtedy, kiedy jest niezbędnie konieczne, każdy z nas zainteresowany jest aby manewr ten był bezpieczny. W razie kolizji – jacht statkowi farby nawet nie podrapie. Marynarze chcieliby aby zawsze odbywało to się pod kątem prostym do osi toru wodnego – zupełnie jakby nie wiedzieli, że jacht prosto pod wiatr płynąć nie może. Rozpatrzmy sytuacje, kiedy wiatr wieje pod kątem 90°, 105° oraz 115° do osi farwateru o jednym paśmie (kierunku) ruchu. (Rys. 16.1.a.b.c). Załóżmy, że całkowity kąt martwy jachtu wynosi 90° i że nie mamy do czynienia z żadnym prądem wody.
Po przekroczeniu jednego pasa oraz pasa rozgraniczenia ruchu sytuacja odpowiadać będzie zwierciadlanemu odbiciu. Chodzi jednak o to, aby wykorzystać pas rozgraniczenia ruchu do zmiany halsu. Z tą zmianą halsu należy bardzo uważać aby nie spłoszyć sternika statku. Zmiana halsu przy nocnym przekraczaniu farwateru jest ryzykowna. Jeśli tor wodny nie ma pasa rozgraniczenia ruchu – zmiana halsu w jego granicach, zwłaszcza w nocy jest wielce niewskazana. Chyba, że żadnego statku nie ma w pobliżu.
Pamiętajmy, że dysproporcja szybkości pomiędzy statkiem i naszym małym jachtem nierzadko jest dziesięciokrotna. Dlatego, nie uważam za uchybiające honorowi żeglarskiemu włączenie na chwilę „kataryny” aby przy sporym ruchu statków i flautowatej pogodzie – szybko usunąć się z drogi.

Rys. 16.1. Przekraczanie toru wodnego.
a. Przy wietrze wiejącym pod kątem 90° – rekomendowanym kursem będzie „1” ponieważ kurs „2” prowadzi przeciwko kierunkowi ruchu na torze.
b. Przy wietrze wiejącym pod kątem 105° – rekomendowanym kursem będzie „3” chociaż kurs „4” jest krótszy. Kurs „4” prowadzi niekorzystnie naprzeciw ruchowi toru wodnego.
c. Przy wietrze wiejącym pod kątem 115° – rekomendowanym kursem jest „6”. Jest on co prawda minimalnie skierowany „pod włos” ruchowi statków na torze ale jest niemal trzykrotnie krótszy od kursu „5”.

Żeglowanie wzdłuż toru wodnego. Żeglarzom trudno się z tym pogodzić, że tory wodne, poza torami prowadzącymi ku głowicom falochronowym portu – nie zostały wyznaczone dla jachtów. Tory wodne mają za zadanie uporządkowanie ruchu statków w wąskich przejściach lub/i poprowadzenie go przez akweny odpowiadające ich zanurzeniu. Ponieważ jachty różnią się od statków minimalnymi wymiarami (czasami trudno je dojrzeć z mostku), śmieszną szybkością, małym zanurzeniem a na dodatek uzależnieniem od kierunku wiatru – nic dziwnego, że nie jesteśmy mile widziani nawet przy „krawężniku” farwateru. Zresztą co to za partner, którego ewentualnego uderzenia nie musi brać pod uwagę duża jednostka. Jest to coś w rodzaju zadufania kierowców autostradowych lor i... motorniczych tramwajowych. W różnych krajach – różnie jest traktowane uwijanie się jachtów między statkami. Swego czasu zdumiało mnie „razreszenje” przejścia torem wodnym na żaglach – udzielone przez stację pilotów przed wyspą Kotlin (podejście do Sankt Petersburga). „Tolko nie mieszajtie krupnym sudnom” – była to noc a „wołgobałty” szły jeden za drugim aby zdążyć na otwarcie miejskich mostów. Paradoks polegał na tym, iż było to wtedy, kiedy miasto nosiło jeszcze imię wodza rewolucji a o prawach człowieka dopiero zaczynał dyskutować Zjazd Deputowanych Ludowych.
Analiza mapy i locji musi udzielić nam odpowiedzi czy żegluga po zewnętrznej stronie granicy toru wodnego jest możliwa. Posuwanie się równolegle do toru wodnego jest o tyle wygodne, że korzystamy cały czas z jego oznakowania a „skanalizowany” ruch statków redukuje nieco obawy o przejechanie jachtu, zwłaszcza nocą. Jeśli z analizy pomocy nawigacyjnych wynika, iż żegluga w tym akwenie jest dozwolona lub wskazana tylko w obrębie toru wodnego to pożądanym jest trzymanie się blisko prawego obrzeża farwateru. Żegluga małym jachtem po torze wodnym podczas ograniczonej widoczności jest niezwykle ryzykowna, mimo respektowania zasady ruchu prawostronnego i bliskości obrzeża toru. Dla statku – nasza kilkuwęzłowa prędkość równoznaczna jest staniu w miejscu. Na dostrzeżenie nas na radarze – nie liczcie. Wracając do starych doświadczeń z Zatoki Fińskiej – mniejszym ryzykiem podczas mgły było wejście na radziecki akwen poligonowy niż żegluga w bezpośredniej bliskości toru.
Nie dać się przejechać. Najwięcej stresów i obaw w żegludze bałtyckiej związanych jest z zagrożeniem kolizji ze statkami i kutrami. Szczególnie ruch jednostek rybackich daje się we znaki wachtującym przy sterze. Kutry są wszędzie. Na rozległych łowiskach, na tradycyjnych rutach dużych statków, tuż pod brzegiem, na podejściach do portów. Brzmi to jak bajka ale najwięcej jest ich w nocy. Za dnia znikają jak senne mary. Jest ich zawsze dużo, jadą pojedyńczo, podwójnie lub w trójkę, ciągną w tukę, dryfują, kręcą się w kółko, zmieniają kierunki i szybkości. Nigdy nie wiadomo co taki zrobi za chwilę i czy napewno nas widzi. Bywa, że jedzie prosto na nas aby.... obejrzeć jacht (!). W godzinach wieczornych wyrajają się z portu – pędząc na wyścigi ku łowisku. Biada nerwom sternika jachtu, który znalazł się na ich drodze. Kuter trałujący nie da nam drogi – nawet gdyby chciał. Musicie o tym pamiętać. Najkoszmarniejszym snem żeglarza jest być zagarniętym przez trał – chociaż rybacy przekonywali mnie, że liny i sieć idą głębiej niż zanurzenie mego jachtu. Wolałbym nie sprawdzać.
Z statkami handlowymi nie jest tak źle. Idą statecznie swoimi stałymi kursami, nie podchodzą ku brzegom, przeważnie wiadomo co się po nich można spodziewać. Między innymi nie należy się spodziewać, że nas zauważą. Istnieje szansa, że prowadzą nasłuch na UKF.
We wszystkich przypadkach morskich spotkań musimy pamiętać o jednej ale za to kardynalnej zasadzie: „nie mamy żadnych praw” (off law). Każdemu musimy ustępować i to w naszym najżywotniejszym (dosłownie) interesie. Ustępowanie drogi musi być dokonywane odpowiednio wcześnie oraz powinno być wyraźnie sygnalizowane. Sygnalizowanie – polega przede wszystkim na zaakcentowaniu manewru ustąpienia drogi. Zmiana kursu, jeśli nie jest zmianą halsu – musi być bardzo wyraźna. Nie jakieś odpadnięcie o głupie 5° bo takiej zmiany nikt na statku nie dostrzeże. Ja wiem, że to co piszę nie spodoba się czytelnikowi. Rozumiem, że halsującemu na wiatr jachtowi – bardzo nie w smak jest odpadanie aby przepuścić pędzący kontenerowiec. Boli marnowanie ciężko wypracowanej „wysokości”.

Rys. 16.2. Lampa światła silnikowego – podnoszona nad lampę trójsektorową.

Szczególnie dużo uwagi należy poświęcić nocnemu ustępowaniu drogi. Zakładam iż wszyscy przestrzegają regulaminowej zasady palenia świateł nawigacyjnych. Małe jachty żaglowe korzystają z przywileju zastąpienia oddzielnych lamp nawigacyjnych – jedną lampą trójsektorową, umieszczoną na topie masztu. Zaletami takiego systemu świateł pozycyjnych są: dużo lepsza widoczność światła, ekonomika zużycia energii elektrycznej oraz lepsze zabezpieczenie przed uszkodzeniem i kradzieżą podczas postoju. Wady są dwie: niewykonalność zmiany żarówki na morzu oraz kłopot z przewyższeniem o jeden metr świateł pozycyjnych przez światło silnikowe. Kłopoty te można rozwiązać na dwa sposoby: albo przystosować jachtową instalację elektryczną do doraźnego zamontowania rezerwowej „dwusektorówki” na koszu dziobowym i rezerwowego światła rufowego z tyłu, albo wykonanie „patentowanego światła silnikowego” według wzoru przedstawionego na Rys. 16.2. Lampa taka podnoszona jest na fale grota na wymaganą wysokość 1 metra nad topową lampę trójsektorową. Ponieważ jacht idzie na silniku – likszpara grota może być zwolniona do tego celu. L. Strzykowski (Mówią kapitanowie) twierdzi że światło kotwiczne trójsektorówki najłatwiej zauważyć.
Być dobrze przygotowanym do nocnej wachty polega miedzy innymi na sklarowaniu całego arsenału środków do rozpoznawania i sygnalizowania niebezpieczeństwa. A więc dobra lornetka, o dokładnie wyczyszczonych soczewkach (słony areozol z poprzedniej wachty), strugoszczelna latarka ręczna, podłączony aldis, rosyjski noktowizor (luksus), ustawiony na kanał 16‑ty radiotelefon UKF oraz rakietnica z dwoma białymi rakietami. Lornetka i rakietnica z nabojami powinny się znajdować w podręcznych uchwytach (Rys. 16.3) na tylnej wewnętrznej stronie kabiny. Aldis wygodnie jest przechowywać w jaskółce pod zejściówką.
Jeżeli wasze zabiegi, mające na celu zejście z drogi statkowi nie odnoszą skutku (na przykład z powodu mizernej prędkości) – powinniście zacząć od zwrócenia uwagi na siebie poprzez zapalenie świateł podsalingowych lub/i zapalenie aldisa i oświetlenie żagli. Można też poświecić aldisem w kierunku statku. Jeśli to nie pomaga – warto odezwać się przez radiotelefon UKF. Jeśli to kuter przy polskim wybrzeżu – wywołujemy po polsku. W innych przypadkach od razu zaczynamy po angielsku – na przykład tak: „Attention, attention, the passenger vessel near Arkona Cap – do you see our sail yacht about one nautical mile before your bow?” albo „Attention, attention – the big tug near Dueodde light – can you turn to your Star board? Our yacht is about one nautical mile stright ahead from your craft”, albo „Attention, the fishing craft in Kalmar Sund – wait for sail boat to cross ahead of you”. Aby uniknąć wątpliwości co do intencji, nieporozumień językowych czy terminologicznych – najlepiej jeżeli będziecie używali typowych, międzynarodowych zwrotów „znormalizowanych” przez IMO. Do tego celu służy „Morski nawigacyjny słownik frazeologiczny” (Standard Marine Navigational Vocabulary). Polskie wydanie tej użytecznej broszury zawdzięczamy Polskiemu Rejestrowi Statków. Wydano ją tak dawno, że najczęściej mamy do czynienia z kserograficznymi kopiami. Jeżeli podczas radiowych konwersacji nie rozumiemy sensu wypowiedzi naszego rozmówcy – należy poprosić: „please use the Standard Marine Vocabulary”.

Rys. 16.3. Wybrane z MPZZM światła i znaki dzienne (najczęściej spotykane)

Jeśli wszystkie dotychczas użyte sposoby zwrócenia uwagi na nasz jacht nie odniosły skutku, statek płynie na nas a my nie jesteśmy w stanie zejść mu z drogi na żaglach lub/i na silniku – pozostaje wystrzelić białą rakietę w kierunku statku. W przypadku nieuchronnej kolizji należy zminimalizować skutek uderzenia przez zwrot jachtu w kierunku równoległym lub stycznym do kursu statku. Na szczęście nie było mi dane próbować skuteczności tej rady.


Rys. 16.4. Podręczne uchwyty lornetki, rakietnicy i rakiet.

Na żeglarskich egzaminach męczono was zapewnie z „świetlnych krzyżówek”. Daję słowo, że w praktyce nie ma to większego znaczenia. Cokolwiek płynie, jest holowane, trałuje, łowi itd. ma nad nami wszelkie przewagi i musimy przed nim uciekać. Bez wątpienia musicie umieć natychmiast rozpoznać statek w drodze od wszystkich innych. Nie mogą się wam pomylić kolory świateł burtowych. Wstydzę się przypominać, która burta jest czerwona a która zielona. Jasne, że nic się nie stanie jak nie rozpoznacie statku stojącego na kotwicy bo ten was z pewnością nie potrąci. Tyle, że wstyd tego nie wiedzieć. Uważajcie na światła wodolotów bo te jednostki pędzą jak samochody. Żarty na bok: najważniejsze światła pokazane są na Rys. 16.3 a z Międzynarodowymi Przepisami o Zapobieganiu Zderzeniom na Morzu musicie się zapoznać i jesteście zobowiązani wozić je ze sobą.
Na zakończenie tego tematu – podstawowa uwaga praktyczna: jeśli namiar na jakiś statek od dłuższego czasu nie zmienia się – znaczy, że idziecie na zderzenie. Geometryczne wytłumaczenie tego zjawiska przedstawia Rys. 16.5.

Rys. 16.5. Namiar na statek nie ulega zmianie – idziemy na zderzenie

Spróbujmy rozważyć przykładową sytuację naszkicowaną na Rys. 16.5. O ile przedstawiona na nim jednostka w drodze (czarna sylwetka) nie jest statkiem zajętym połowem a zwyczajnym statkiem o napędzie mechanicznym w zrozumieniu Prawidła 18 MPZZM – powinien ustąpić z drogi statkowi żaglowemu, którego jedynym używanym w danym czasie środkiem napędu są żagle. Jeżeli oprócz żagli używamy dodatkowo napędu mechanicznego – priorytet drogi z tytułu żagli – wygasa. Przedstawiona powyżej przykładowa sytuacja jest także przedmiotem Prawidła 15, które mówi, że statek który ma drugi statek ze swej prawej burty – powinien ustąpić mu drogi i jeżeli okoliczności na to pozwalają, unikać przecinania kursu przed jego dziobem. W naszym przypadku nie ma to znaczenia, że pierwsze słowa cytowanego prawidła mówią o dwóch statkach o napędzie mechanicznym. Jedna z podstawowych zasad interpretacji zapisu litery prawa mówi o tym, że żądanie wyższe legitymuje zasadność żądania niższego bo statek żaglowy w zrozumieniu przywoływanego na początku Prawidła 18 daje priorytet statkowi żaglowemu. Jednym słowem „czarny statek” z naszego przykładu powinien ustąpić z drogi naszemu jachtowi z tytułu Prawideł 15 i 18, o ile nie istnieją inne przyczyny uniemożliwiające owemu statkowi wywiązanie się z tych obligacji. Powinien ustąpić i zapewne ustąpi o ile na czas dostrzeże nasz mały jacht. A jeśli zawczasu nie ustępuje – zgodnie z naturalnym instynktem samozachowawczym oraz zapisem Prawidła 17.ii (skoro tylko stanie się oczywistym, że statek obowiązany do ustąpienia z drogi nie podejmuje właściwego działania) – niezwłocznie przystępujemy do ratowania własnej skóry. Popatrzmy na Rys. 16.6, na którym zamarkowano manewry, mające zażegnać niebezpieczeństwo zderzenia. Jacht idzie bajdewindem lewego halsu. Wszystkie manewry rozpoczynają się w dziesiątej minucie od momentu zaoczenia statku przez załogę jachtu. Szybkość statku jest dwukrotnie większa od prędkości jachtu.

Rozpatrzmy najpierw wykonanie zwrotu w lewo i odłożenie się na prawy hals. Jest to kierunek „na spotkanie” z pozornie rozsądnym zamiarem przejścia statkowi za rufą. Psychologicznie nie jest to manewr korzystny ponieważ jeżeli w tym momencie zostaniemy dostrzeżeni przez sternika statku – ten może się spłoszyć. Trudno mu będzie w krótkiej chwili zorientować się, że tak mała szybkość, z jaką płyniemy – prowadzi właśnie za rufę. Obawiając się, że idziemy na zderzenie może wykonać jakiś nieoczekiwany dla nas manewr, na przykład zmniejszyć szybkość – co byłoby dla nas mało korzystne. Może się zdarzyć, iż w momencie wykonywania przez nas zwrotu w lewo – statek równocześnie odłoży się w prawo aby odkładając się za naszą rufę – udzielić nam pierwszeństwa. Taki rozwój sytuacji jest bardzo groźny. W 12 minucie jacht znajdzie się punkcie C a statek w punkcie A. Kontrkursy w bezpośredniej bliskości, obawa że dryf jachtu wprowadzi nas pod statek może podyktować paniczną decyzję ratowania się odpadnięciem do fordewindu co sprowadza się do przecięcia kursu statku, tuż przed jego dziobem. Groza!

Rys. 16.6. Rozważania nad wyborem manewru mającego na celu uniknięcie zderzenia ze statkiem.

A co będzie, jeżeli w owej dziesiątej minucie od zaoczenia statku, działając w celu uniknięcia zderzenia odpadniemy w prawo do półwiatru na równoległy kierunek? Jeżeli statek nadal nas nie dostrzega i idzie swoim kursem – sprawa jest załatwiona. Po zobaczeniu jego światła rufowego ostrzymy do poprzedniego kursu i kwita. Jeśliby tak się zdarzyło, że razem z nami ów statek także odłożył się w prawo z zamiarem przejścia nam za rufą – sprawa znowu się komplikuje. W 12‑tej minucie jesteśmy w punkcie D a statek w pogoni za nami w punkcie A. Ekstrapolując następne 3 minuty – mamy go bardzo blisko za rufą, Cała nadzieja w tym, iż już jesteśmy pewni, że jesteśmy obserwowani. Co robić? Wyraźnie i zdecydowanie wyostrzyć do poprzedniego kursu. Nie ostrzyć nadgorliwie aby nie stanąć i nie wykonać „magisterki”, która mogłaby w tym przypadku okazać się tragiczna w skutkach.
Rozpatrzyliśmy tylko dwa warianty manewrów, mających na celu uniknięcie zderzenia. Oczywiście może być ich więcej a sytuacji geometrycznych „sprzeczności interesów” jest nieskończenie wiele. To był tylko taki maleńki asumpt do przemyślenia. Na koniec raz jeszcze wracam do wyznawanej przeze mnie zawsze na morzu „zasady nieograniczonej nieufności”. Dysproporcje wielkości pomiędzy statkiem i jachtem są zbyt duże aby można było zaufać paragrafom. Chcesz żyć – to ustąp, bez względu czy masz rację.



NA MARGINESIE NAWIGACJI

„Jak się ściemni to się rozjaśni”. Może nie tyle „rozjaśni” co „wyjaśni” ale chodzi o to, że zupełnie jednoznaczne charakterystyki latarni morskich lub innych świateł nawigacyjnych rozpraszają wątpliwości nawigatora czy dobrze zidentyfikował brzegowe punkty orientacyjne za dnia. Obserwowany komin, wieża kościelna, silos itp. nie zawsze gwarantują, że są właśnie tym obiektem, który widnieje na mapie. Latarnia o rozpoznanej bez wątpliwości charakterystyce jest orzeczeniem bezdyskusyjnym. Chociaż nie zawsze. Pamiętam nocne rozterki na wejściu do Zatoki Ryskiej. Po kilku namiarach na dalekie latarnie, stojące na brzegu – stwierdziłem iż bliski latarniowiec nie stoi na swojej pozycji. Roztropny nawigator powinien zatem zawsze liczyć się z tym, że pływający sygnał lub znak nawigacyjny (latarniowiec, pława) mógł zdryfować.
Żeglarskie powiedzonko o ściemnianiu i rozjaśnieniu jednak nie ma stanowić zachęty do zwlekania z podchodzeniem do portu, wejściem do cieśniny, odszukiwaniem toru do zachodu słońca. Wręcz odwrotnie. Zapalenie się świateł nawigacyjnych o zmroku pozwoli na natychmiastowe upewnienie się co do aktualnej pozycji jachtu ale nadchodzące ciemności przynoszą w zamian inne utrudnienia. Pogarszają ocenę odległości, utrudniają rozróżnianie, które obiekty znajdują się bliżej a które dalej, znikają nieoświetlone punkty orientacyjne, zagrożenia itd. Pojawiające się w polu widzenia światła nawigacyjne statków powodują obawy czy ich kapitanowie widzą naszą łupinkę. W nocy byle kot wydaje się być zaczajonym na nas tygrysem. Wyszukanie świateł nawigacyjnych portu wśród ferii świateł miejskich (kolorowe reklamy, neony itd) także może sprawić kłopoty. Konsternację debiutanta może spowodować czerwone światło wejściowe po prawej burcie podchodzącego do portu jachtu. Możecie to zobaczyć na przykład podchodząc do basenu jachtowego w Gdyni lub we Władysławowie. Po prostu widzicie światła wejściowe od tyłu („od kuchni”). Odbicia lamp ulicznych w wodzie mogą zdezorientować nawet doświadczonego nawigatora. Zlewające się kontury zachodzących na siebie falochronów powodują złudzenia optyczne. Od pewnego czasu używam podczas nocnych podejść – myśliwskiego noktowizora, nabytego na targowisku od rosyjskich „turystów” (za zupełnie umiarkowaną cenę). Pozwala mi on na oglądanie właśnie tych obiektów, które nie świecą. W zestawie przyrządów nawigacyjnych obserwujemy obecnie prawdziwą zmianę warty.

A jeśli światła się nie zgadzają? Jest to sygnał bardzo poważny, którego nie wolno zlekceważyć. Zdarza się, że jakieś światło okresowo nie pali lub ustawiono wczoraj jakieś nowe światło ostrzegawcze. Niesłychanie rzadko zdarzają się przypadki zmiany charakterystyki światła lub jego lokalizacji Zmianie lokalizacji musi towarzyszyć zmiana charakterystyki. Hydrografowie od oznakowania nawigacyjnego zawsze biorą pod uwagę możliwość pojawienia się statku (jachtu) „taniej bandery”, który zaoszczędzając na korekcie – posługuje się zdeaktualizowanymi mapami, spisami, locjami. Jeśli nie zgadza się to co macie na mapie z tym co widzicie dookoła jachtu – niezbędnym jest natychmiastowy zwrot dokładnie na kontrkurs. Jest to decyzja minimalizująca ryzyko wejścia na mieliznę lub inny kłopot. Raz przebyta droga uprawdopodobnia bezkolizyjny powrót. Powracając – mamy czas na analizę sytuacji, ponowienie namiarów, pomierzenie charakterystyk, sprawdzenie spisów świateł, odszukanie opisów locyjnych itd.
Sytuacja niezgodności obserwowanych świateł z pomocami nawigacyjnymi jest dowodem, że popełniony został duży błąd i że znajdujemy się zupełnie gdzie indziej niż myśleliśmy. Powodów może być sporo. Najczęściej mamy do czynienia z błędem rachunkowym przy wyznaczaniu kursów kompasowych dla sternika, szacunkiem poprawki na dryf lub niefrasobliwym sterowaniem. Może to być błąd odczytu w spisie świateł. Koniecznym jest powrócenie do ostatniego punktu drogi, w którym pozycja jachtu była z pewnością poprawna. Teraz analizując poprawność pośrednich kursów i zliczenia drogi może uda się ustalić czy nie popełniliśmy zasadniczego błędu rachunkowego. Gruby błąd łatwo znaleźć. Jeśli tu była halsówka na wiatr – nie spodziewajmy się wiele po tych inwestygacjach. Niezależnie od tego warto wrócić do spisu świateł, poszukując obserwowanych sygnałów.
Nie ulega wątpliwości, że posiadanie na jachcie radionamiernika pozwala zmniejszyć prawdopodobieństwo takich rozterek. Pamiętajmy jednak, że pozycja radionamiarowa jest tylko pozycją domniemaną (zwłaszcza nocą) a nadchodzące zmiany z roku na rok zmniejszają liczbę bałtyckich radiolatarni. Dopiero posiadanie odbiornika Decca lub GPS wyzwala z nawigacyjnych stresów. Nie znaczy to abyśmy mieli zaniechać regularnej, cogodzinnej rejestracji pozycji, kursu i przebytej drogi. Są to kardynalne obowiązki nawigatora, wynikające z zasady „dobrej praktyki morskiej”.



OSTRZEŻENIE O SZTORMIE

Nawet najbardziej przezornym skipperom sztorm się przytrafia od czasu do czasu. Najskrupulatniejsze studiowanie prognoz, mapek synoptycznych nie ustrzeże nas już przed biciem morza. Musimy być zatem nie tylko świadomi ale i przygotowani. Rozważny żeglarz nie wychodzi w morze, kiedy z głośnika grozi „ostrzeżenie o silnym wietrze”. „Silny wiatr” to niby tylko „siódemka” ale mało kiedy mamy pewność, że na tym się skończy. Powrót do portu zazwyczaj jest trudniejszy niż sztormowanie na pełnym morzu.
A więc jesteśmy na morzu i słyszymy „ostrzeżenie o sztormie”. Do portu za daleko aby udało się nam uciec. Najwyższy czas przygotować jacht na spotkanie z wichurą. Zaczynamy od ogólnego klaru na decku i we wnętrzu jachtu. Porządkujemy rzeczy osobiste, pakujemy do strugoszczelnych opakowań sprzęt fotograficzny, kamery, dokumenty, pieniądze, zegarki ręczne itp.). Zapisujemy godzinę, ciśnienie atmosferyczne, pozycję, stan logu, kurs kompasowy. Przygotowujemy, aby były pod ręką sztormiaki, bądź kombinezony asekuracyjne, pasy asekuracyjne oraz pasy bezpieczeństwa.
A teraz jacht:

1. Przygotowujemy do postawienia, marlując na sztormrelingu foka sztormowego. Doładowujemy akumulatory, sprawdzamy światła nawigacyjne.
2. Zamieniamy grota marszowego na foka małego (60% powierzchni). Przygotowujemy, aby był „pod ręką” – grota sztormowego (30% powierzchni) lub trajsla – nie zapominając o „żmijce”.
3. Zamykamy i zaśrubowujemy świetliki pokładowe oraz klapy bakist i achterpiku. Przygotowujemy wsuwki (sztorcklapy) do założenia.
4. Zdejmujemy fajki nawiewników, zastępując je pokrywami, zakręcamy wywietrzniki.
5. Sprawdzamy takielunek, ściągacze, zawleczki, szekle. Przygotowujemy linę holowniczą. Usuwamy z pokładu – jeśli to możliwe – spinakerbom i bosak. Jeśli nie – to przywiązujemy je kilkoma krawatami do pokładu w taki sposób aby nic nie mogło się zaczepić.
6. Zamykamy wszystkie zasuwy i zawory denne, wieszając na rozruszniku silnika stacjonarnego (jeśli taki mamy) deseczkę z napisem „otwórz zawory”. Oczywiście nie zamykamy zaworów szpigatowych (jeśli takie mamy).
7. Sprawdzamy działanie pomp zenzowych, przygotowujemy wiadro, czerpak i sporą gąbkę. Wlewamy kilka wiader wody zaburtowej do kokpitu – obserwując szybkość odpływu wody przez szpigaty. W razie wątpliwości udrożniamy je.
8. Sprawdzamy zamocowanie tratwy ratunkowej, kotwicy, „lajflin”
9. Przypominamy wszystkim członkom załogi gdzie znajduje się sprzęt ratunkowy i sygnalizacyjny. Sprawdzamy czy selektor radiotelefonu UKF jest nastawiony na kanał 16.
10. Przygotowujemy herbatę i kawę w termosach. Kanapki pakujemy do foliowych torebek.

Obserwując bacznie niebo i wodę staramy się uprzedzić pierwsze uderzenie wiatru włożeniem sztormiaków lub kombinezonów asekuracyjnych („Delfin”, „Sportis”) oraz pasów bezpieczeństwa. W miarę narastania wiatru przystępujemy do zamiany foka marszowego na sztormowy. Fok marszowy winien być schowany pod deckiem. Zasuwamy suwklapę, wkładamy wsuwki. W razie konieczności zastępujemy małego grota grotem sztormowym. Jeśli grot sztormowy okazuje się zbyt niebezpiecznym – wybieramy trajsla, stawianego bez bomu. Sztormując w zasięgu szwedzkiej strefy odpowiedzialności ratowniczej SAR możecie połączyć się z odpowiednim (rejonom) ośrodkiem ratowniczym MRCC lub MRSC – powiadamiając go przez UKF lub CB (kanał 11A czyli 27,095 Mhz – w „piątkach”). Folder szwedzkiego „Coast Guard”u doradza: ”Jeśli czujesz się niepewnie – skontaktuj się z MRCC przez radio lub telefon (komórkowy). Sam kontakt i rozmowa ze stacją nie powoduje uruchomienia akcji ratowniczej, natomiast może cię uspokoić a nam pozwoli obserwować sytuację w jakiej się znajdujesz...”. Zaczyna się sztorm ale o żegludze na wysokiej fali – w innym rozdziale.



CZŁOWIEK ZA BURTĄ

Najgroźniejsza sytuacja na morzu, podczas której nie wolno tracić głowy ani nadziei na uratowanie człowieka. Najczęściej dzieje się to w ciężkiej pogodzie, nie rzadko w nocy. O powodzeniu akcji decyduje jej sprawność. A więc nigdy za dużo ćwiczeń i to nie na rozlewisku Wisły Śmiałej w Górkach czy w Basenie Zaruskiego w Gdyni. Obserwowane tam manewry alarmów „człowiek za burtą” i podchodzenie burtą w łopocie żagli do rzuconego przez instruktora koła nie wiele mają wspólnego z przygotowaniem żeglarzy do rzeczywistej akcji ratowniczej. Ćwiczyć trzeba na morzu, bez uprzedzenia, podczas silniejszego wiatru, stoperując czas.
Alarm. Okrzyk „CZŁOWIEK ZA BURTĄ!” włącza do akcji wszystkich pozostałych. Koło ratunkowe z pławką świetlną i tyczką natychmiast do wody. Jeśli jest noc – nie zapomnieć wyrwać koreczek z bateryjki zamocowanej do tyczki. Wyznaczenie obserwatora, który ma tylko obserwować pływającego człowieka i stale wskazywać kierunek – jednocześnie podając odległość. Naciśnięcie przycisku „człowiek za burtą” w przyrządzie nawigacyjnym Decca lub GPS. Jeśli nie straciliśmy głowy – naciśnijmy także przycisk stopera lub zapamiętajmy godzinę i minutę wypadku.

Rys. 19.1. Manewr „człowiek za burtą” oraz podnoszenie rozbitka przy użyciu pasa ratowniczego „LIFESLING”.

Manewr. Dopiero teraz jacht zawraca, wyrzucając za rufę drugie koło ratunkowe uwiązane do 50‑metrowej pomarańczowej linki polipropylenowej (lub innej pływającej). Jeśli jacht dysponuje pasem ratowniczym „LIFESLING” to lepiej. Linka wywija się ze szpuli – holując koło. Po wywinięciu pełnej długości linki – lepiej obłożyć jej końcówkę na knadze rufowej bo ośka szpulki może nie wytrzymać szarpnięć. Żadnych szkolnych manewrów podchodzenia. Sternik ma za zadanie jak naszybciej powrócić na miejsce wypadku starając się okrążyć rozbitka, tak aby holowana lina zagarnęła go (Rys. 19.1). Teraz koniecznym jest zwolnienie biegu jachtu by rozbitek mógł wytrzymać napór wody i nie odpadł od liny. Jeśli w międzyczasie udało się uruchomić silnik – jacht może łatwo stanąć do wiatru i zrzucić żagle. Jeśli nie, należy próbować stanąć w dryf. Wybieramy linę – podciągając rozbitka ku opuszczonej z pawęży drabince. Ktoś z załogi, zabezpieczony pasem asekuracyjnym powinien wejść na drabinkę aby wyciągać doholowanego do drabinki człowieka. Wydobycie go na pokład będzie z pewnością ciężką próbą. Starajcie się zaoszczędzić mu wysiłku. Na Rys. 19.1. pokazano jak jedna osoba (kobieta) może podnieść z wody rozbitka – używając pasa ratowniczego „LIFESLING”. Uratowanego przenosimy do kabiny. Staramy się wyłowić rzucone w pierwszej kolejności koło, pławkę i tyczkę. Jeśli ich nie odnajdziemy – jesteśmy zobowiązani natychmiast radiotelefonicznie powiadomić MRC lub MRSC o tym fakcie. Podać należy dokładne oznakowanie tych przedmiotów.

Adam Woźniak, doświadczony żeglarz morski na małym jachcie (co wśród wielkich kapitanów oczywiście jest rzadkością) ma w tej materii nieco inne zdanie. Pozwalam sobie zacytować jego opinię, zatytułowaną: „TWÓJ CZŁOWIEK za burtą” aby ułatwić Czytelnikowi wybranie tego, co mu będzie łatwiej w czyn wprowadzić. „Wypadł człowiek za burtę. Wszyscy jesteśmy przygotowani na taką ewentualność. Limit czasowy na egzaminie jest spory, więc wszyscyśmy go jakoś zdali. I co? – wypadają ludzie i toną. Na morzu wygląda to mimo wszystko trochę inaczej. Pierwsza i najważniejsza różnica to ta, że człowiek natychmiast ginie z oczu między falami; kontakt wzrokowy napewno był przerwany podczas prawie każdej, nawet udanej akcji. Nie wspominam oczywiście o nocy, podczas której na śródlądziu żegluje się rzadko. A więc poszukiwanie – zupełnie inne klocki niż szkolny manewr. Rola obserwatora, chyba najważniejsza na jachcie. Dlatego niegłupio by było wyznaczyć dwóch obserwatorów. Dobry pomysł przy ośmioosobowej załodze. Co natomiast ma robić człowiek żeglujący w 2-3 osoby, kiedy jedna z nich wypadnie. „Lec i reczec” (to jest kaszubska wersja „siąść i płakać”). Bo nawet zalecane przez łysego Jurka (to o mnie te grzeczności – przyp. autora) krążenie z kołem na sznurku nie będzie dla niego prostą sprawą. Recepty pewnej na taki wypadek nikt dotąd nie wymyślił i długo nie wymyśli. Radzę spróbować szkoleniowo następującego manewru: wypadł człowiek, zostałeś sam przy sterze, wypychasz rumpel na zwrot przez sztag i tuż po przejściu linii wiatru – obficie luzujesz szot grota. Fok cię nie obchodzi, pozostał zaknagowany na poprzednim halsie. Zanim to wykonasz – masz raczej dość czasu aby rzucić koło. Jeżeli – nie, robisz to po zwrocie i wyluzowaniu grota. I jeszcze jedno – zaraz po tym – przekładasz ster na przeciwną burtę. Co się dzieje? Jacht dryfuje z wyluzowanym do want grotem i fokiem na nawietrznej. Idzie wolno bokiem, trochę do przodu. Człowiek się tapla w wodzie parę metrów od dziobu, burty lub rufy. Jeżeli uda ci się zdryfować na niego burtą to wykonałeś pomyślnie manewr monachijski. Tak, tak – to nie pomyłka bo w Bawarii go wynaleziono i w niemieckim dwutygodniku „Yacht” opisano już w 1978 roku.

Rys. 19.2. Manewr „monachijski” (wg W. Petryńskiego)

Moje wielokrotne próby wykonywane na morzu przy silnym wietrze na małym (24 stopy) jachcie balastowym – raczej rzadko kończyły się tak elegancko. Przeważnie „człowiek” przesuwał się wolno parę metrów przed dziobem lub za rufą. Pomimo to pozostałem entuzjastą tego manewru. Bo gdybym naprawdę zgubił człowieka to mógłbym w tym czasie spokojnie:

* zwołać resztę załogi do „mądrzejszych” manewrów
* rzucić mu spokojnie i celnie dobrze sklarowaną linę lub koło (nawet drugie) lub koło na linie
* uruchomić silnik, co zawsze uważam za jedną z pierwszych czynności po ogłoszeniu alarmu
* liczyć na to, że rozbitkowi uda się zbliżyć do jachtu
* przygotować „ratownika” do wyskoczenia na pomoc – jeżeli to będzie możliwe
* wreszcie najważniejsze – nie stracić go z oczu.


Schemat manewru, przedstawiony na rysunku 19.2 zapożyczony został z pracy doktorskiej Wacława Petryńskiego, obronionej w 1990 roku na AWF Wrocław („Kryteria bezpieczeństwa w żegludze jachtowej”). W. Petryński, parę lat wcześniej opisał ten manewr w broszurze „Człowiek za burtą” i w „Żaglach”. Akcja jest prosta i można jej nauczyć nawet dziecko. Radzę o tym pamiętać, bo wy skipperze, też możecie wypaść. Każdy jacht, na różnych zestawach żagli będzie dryfował trochę inaczej – najlepiej zatem ćwiczyć to na swoim jachcie. Uwaga W. Petryńskiego – mały, lekki jacht, na dużej fali może w takim dryfie po prostu się przewrócić. Tym bardziej należy ostrożnie spróbować na co stać nasz jacht w konkretnych warunkach. Mając jeszcze na względzie, że dziś się pływa małymi załogami, a nawet przy większych rzadko kiedy wszyscy siedzą na pokładzie, gotowi do manewrów i jeszcze to, że sternicy wypadają rzadko bo z urzędu trzymają się rumpla – polecam wszystkim sternikom ten sposób”. Koniec cytatu Adama Woźniaka w sprawie manewrowania, mającego na celu zbliżenia się do kolegi, który miał pecha wypaść za burtę. Moim komentarzem jest stare przysłowie, że „każda dieta jest skuteczna, o ile naprawdę się jej przestrzega”. W tym konkretnym przypadku, uważam że największą szansą dla rozbitka jest to, by pozostający na jachcie nie stracił głowy. Nie powinien jej stracić o ile uprzednio wielokrotnie ćwiczył dowolnie wybrany manewr ratowniczy. Manewr „monachijski” – znany mi ze wspomnianej przez Adama książeczki nie był przeze mnie trenowany z powodu wielkiego strachu, jakiego się najadłem podczas pierwszej próby na balastowo­‑mieczowym „Milagro&bnsp;IV”. Uznałem wówczas, że nie jest to manewr dla mojej łódki. Adam robił to na balastowym C‑24 a jego umiejętności zarówno nautyczne, jak i gimnastyczne są bez wątpienia wyższej klasy. Podejrzewam, że i z moją odwagą nie mam co się równać....

Poszukiwanie. Niestety nie zawsze akcja ratownicza ogranicza się do manewru wyłowienia człowieka. Bywa, że straciliśmy go z oczu lub w ogóle nie widzieliśmy jak wypadał. Przystępujemy więc do skrupulatnych i wytrwałych poszukiwań. Pierwszą wskazówką jest zapamiętana przez odbiornik Decca lub GPS pozycja, na którą te nieocenione przyrządy nas naprowadzają – podając kierunek i odległość. Jest to jednak pozycja na której nacisnęliśmy przycisk alarmowy. Wiatr wieje i wszystko dryfuje. Rzucone przez nas w pierwszej kolejności koło ratunkowe z tyczką i pławką dryfują zapewne nieco szybciej. Jeśli koło zostało rzucone natychmiast – istnieje szansa, że kolega nasz zdołał dopłynąć do niego. Dlatego musimy koniecznie odszukać je. Jeżeli przy znalezionym kole nie będzie rozbitka – odczytajmy z Dekki lub GPS‑a namiar i odległość od pozycji wypadku. W połączeniu z upływem czasu (naciśnięty stoper lub zapamiętana godzina i minuta) uzyskujemy orientację co do kierunku i szybkości dryfu koła. Człowieka zatem powinniśmy szukać między tymi punktami.

Sposobów przeczesywania morza w poszukiwaniu rozbitka jest wiele. Traktuje o tym przede wszystkim „Poradnik poszukiwania i ratowania dla statków handlowych (MERSAR)”, będący oficjalną publikacją IMO (Międzynarodowa Organizacja Morska). Żeglarskim podręcznikiem w tym zakresie jest bardzo praktycznie napisana książka „Ratownictwo – poradnik dla żeglarzy” autorstwa H. Drogosiewicza i A. Komorowskiego. Odsyłam czytelników do tych specjalistycznych publikacji.

Wreszcie problem czasu prowadzenia poszukiwań. Są to właściwie dwa problemy: sumienia i prawa. Zacznijmy od prawa. Decyzję o uznaniu poszukiwań za bezskuteczne podejmuje Co‑ordinator Surface Search (CSS) kierujący poszukiwaniami od chwili naszego radiotelefonicznego wezwania o pomoc w poszukiwaniu. Decyzję taką ogłasza po utracie wszelkich racjonalnych nadziei na uratowanie rozbitka. Podstawową przesłanką jest czas przebywania człowieka w zimnej wodzie. Poradnik „MERSAR” przyjmuje (tab. 6.1.). że czas przetrwania człowieka w wodzie o temperaturze 4 do 10 °C wynosi do 3 godzin, w temperaturze od 10 do 15 °C – do 6 godzin a w temperaturze od 15 do 20 °C – do 12 godzin. Wytyczne te podkreślają potrzebę bardzo szybkiego działania a nie oznaczają arbitralnego ustalania granicy wysiłków poszukiwań. Znane są bowiem przypadki, kiedy poszczególne osoby przekroczyły znacznie spodziewany czas przetrwania (np. dzięki korzystnemu ubiorowi, który skutecznie ograniczał wymianę wody ogrzanej przez ciało). Sprawa sumienia jest niewymierna. Przyjaciela szuka się do upadłego ale chodzi też o to aby nie powiększyć liczby ofiar.

Wyniki pomiarów
Pręd­kość wia­t­ru (w m/sek.) 1 m nad wo­dą Od­po­wia­da­ją­ca jej si­ła wia­t­ru (w °B) na wys. 10 m Pręd­kość dry­fu (w m/sek)
Pod­ko­wa Pod­ko­wa z dryf­kot­wą Ko­ło ra­tun­ko­we Pas ra­tun­kowy Pas ra­tunkowy „Secu­mar‑17” Tyka
1,6
2,2
2,3
3,1
4,0
5,0
7,0
8,0
8,0
2° B
3° B
3° B
3° B
4° B
5° B
6° B
6° B
6° B
0,17
0,24
0,22
0,25
0,26
0,28
0,31
0,52
0,34
0,03
0,10
0,11
0,11
0,10
0,12
0,15
0,19
0,16
0,14
0,19
0,18
0,21
0,25
0,24
0,31
0,31
0,31
0,14
0,18
0,18
0,22
0,25
0,28
0,33
0,53
0,34
0,16
0,20
0,19
0,26
0,33
0,41
0,37
0,52
0,47
0,13
0,19
0,18
0,20
0,22
0,24
0,29
0,26
0,26
Rys. 19.3. Prędkości dryfowania środków ratunkowych (wg. A. Wożniaka)


Jedną z najważniejszych okoliczności, mających wpływ na szanse dotarcia rozbitka do rzuconego mu koła ratunkowego ma szybkość jego dryfowania pod wpływem wiatru. Jeszcze raz poczytajmy co o tym sądzi Adam Woźniak: „Dogoń szansę! Parę lat temu zabrałem się do zmierzenia prędkości dryfu jachtowych środków ratunkowych. Robiłem to w gdyńskim Basenie Żeglarskim, mierząc przy tym dokładnie średnią prędkość wiatru – a więc na prawie gładkiej wodzie. Wyniki zawiera tabelka 19.3.

Pomierzcie swoje pływackie osiągi w sprincie wykonanym w pełnym ubraniu. Już pomierzyliście – to dobrze. Być może, ktoś z was zauważył, że ostatnie modyfikacje wytycznych egzaminacyjnych z manewrówki na wszystkie stopnie wybitnie skróciły odległość na jaką należy rzucać koło i dodało po nawietrznej. To też jest skutek podobnych przymiarek. I jeszcze jedno. W tabelce są dane koła z dryfkotwą. Płynie przeważnie dwa razy wolniej niż bez niej. Takie dryfkotwy od dawna są wymagane na morskich jachtach regatowych. Na innych, całe szczęście nie, bo SAJ‑owcy już by dawno Inspektorów zagryźli za utrudnianie i mnożenie kłód pod nogami (Adam, jak dotąd żegluje na jachcie klubowym – zapewne stąd taka awersja do Stowarzyszenia Armatorów Jachtowych – przyp. autora). Ja nic więcej nie dodam – pomyślcie sami.”

Aby przedstawić w miarę pełne spektrum poglądów na tą sprawę zapoznajmy się się ze zdaniem Jerzego Maćkowiaka. „Ja, jako kapitan jachtowy, nie wyobrażam sobie aby stojący nocą na wachcie sternik, gdy wypadnie za burtę jego kolega, mógł szybko i sprawnie wyrzucić koło ratunkowe, pławkę świetlną, tyczkę z flagą, dryfkotwą i liną ratunkową, sterując jednocześnie jachtem oraz alarmując resztę śpiącej załogi o człowieku za burtą. Przy szybkim i nerwowym działaniu – splączą się linki tych wielu urządzeń i wszystko może być holowane tuż za jachtem, zamiast znaleźć się obok pływającego człowieka. Przy wolnym i spokojnym wyrzucaniu tylu przedmiotów – jacht odpłynie daleko i nie zobaczy on tych urządzeń w ciemności i na wzburzonym morzu.”
Mój komentarz do obu wyżej cytowanych poglądów sprowadza się do ubolewania, iż stosowane w naszym jachtingu koła ratunkowe rzeczywiście dryfują za szybko, jak na możliwości pływackie ubranego człowieka. Z drugiej strony – znane nam konstrukcje dryfkotw bez wątpienia bardzo utrudnią rzucenie koła, nie mówiąc już o celności i zasięgu rzutu. Kto wie, czy PZŻ nie powinien ogłosić konkursu na taką konstrukcję koła (np. z otwierającymi się pod wpływem opływającej wody – kieszeniami), które dryfowałoby wyraźnie wolniej.

Dać szanse wyłowienia. Najważniejszym warunkiem znalezienia i wyłowienia człowieka, który wypadł z jachtu jest to – aby w czasie poszukiwań i manewrów nie zniknął pod powierzchnią wody. Jeśli myślicie że decyduje tu tylko umiejętność pływania – to grubo się mylicie. Absolutna większość ludzi umiejących pływać potrafi to czynić tylko na spokojnej wodzie. Pierwsza załamująca się fala, na głowie rozbitka – powoduje utratę orientacji, panikę, najczęściej zachłystnięcie się. Błyskawicznie tracące pływalność ubranie zaczyna nieznośnie ciążyć. Buty (nie daj Boże kalosze) stają się przysłowiowymi kotwicami. Szok termiczny, podczas którego trudno się zdecydować czy wpadliśmy do ukropu czy lodowatej wody. Jeśli ubiorem jest zwykły sportowy dres – sprawa jest tragiczna. Namoknięte spodnie stają się nieznośnie ciężkie. Gumka utrzymująca je dotąd w linii paska nie jest w stanie wytrzymać obciążenia. Spodnie spływają na kolana i łydki – skutecznie pętając pływaka. Zsunąć je z siebie jest o tyle trudno, że przeszkadzają buty. Trzeba wieloletniego morskiego obycia podwodnego łowcy ryb aby zachować zimną krew w takiej sytuacji. Ale i to nie gwarantuje niczego.

Zatem kilka rad praktycznych. Kamizelka asekuracyjna jest kluczem otwierającym pierwsze drzwi. Produkowane obecnie kamizelki są wygodne, trwałe, twarzowe i relatywnie tanie. Zupełnie nie krępują ruchów, „grzeją” lepiej niż wełniany pulower, łagodzą ucisk krawędzi kokpitowego falochroniku. Młodzi ludzie specjalnie nie lubią zakładać kamizelek, bojąc się posądzenia o brak umiejętności pływania. Uważam, że na pokładzie zawsze, naprawdę zawsze należy nosić kamizelkę. Dotyczy to nie tylko wachtującego ale i tego rozespanego, który tylko wyszedł na chwilę na pokład aby (trzymając się przecież achtersztagu) zrobić „pipi”. Niektórzy myślą, że ubierając „szelki” aby założyć ref na grocie – mogą zostawić kamizelkę pod pokładem. Krótka chwila, potrzebna na przeszeklowanie się z jednego zaczepu do drugiego lub „lajfliny” może być tą, w której jacht strząśnie nas ze swego pokładu. Wachtowi ciężkiej pogody noszą zazwyczaj pływające ubrania „Delfin” lub „Sportis”. posiadające na piersiach uchwyty do wszeklowania „smyczy”. Jeżeli bardzo lubicie dresy to przyszyjcie do spodni mocne (nie gumowe) szelki. Najlepszym ubiorem żeglarza w rejsie jest kombinezon.

Rys. 19.4. „Embrionalna” pozycja rozbitka, oczekującego pomocy.


A więc po pierwsze – przewidywać, iż mimo przestrzegania zasad bezpieczeństwa pobytu i pracy na pokładzie – wypadnięcie może się zdarzyć każdemu. A więc jeśli mimo wszystko wpadłeś do wody w owej chwalonej przed chwilą kamizelce lub kombinezonie – twoje szanse na uratowanie niezmiernie rosną. Jeżeli na jachcie zauważono wypadek i natychmiast wyrzucono koło ratunkowe z tyczką – masz prawo sądzić, iż jest to tylko przykra przygoda. Musisz dołożyć wszelkich starań aby jak najszybciej dotrzeć do tyczki. Jeśli jest to noc – sprawdź czy rzucający ci ją – wyrwał koreczek z bateryjki. Jest to warunek zapalenia się lampki. Kamizelka lub kombinezon pozwolą ci przyjąć pozycję „embrionalną” – zmniejszającą utratę ciepła (Rys. 19.4). Nie płyń, nie wykonuj żadnych zbytecznych ruchów. Od czasu do czasu zawołaj. Jeśli umiesz gwizdać na palcach – tym lepiej. Jacht powinien zagarnąć cię liną holującą koło ratunkowe. Uchwyć się jej. Jeśli jej naciąg na chwilę zelżeje – spróbuj obwiązać się ją lub przewlec przez ucho szelek.

Piszę te słowa pod silnym wrażeniem śmierci młodego człowieka, I oficera gdyńskiego jachtu, którego fala wyrzuciła za burtę koło przylądka Ristna. Rówieśnik mojego syna. Bez kamizelki, splątane liny, koła uwiązane krawatami, tak że nie można ich było natychmiast oswobodzić. Jak to często na klubowych jachtach – zepsuty silnik. Sztormowa zimna noc na Północnym Bałtyku.


Jak uratować wyłowionego. Znalezienie i podjęcie człowieka, który wypadł z jachtu do morza jest ogromnym sukcesem. Sukces ten nie jest jednak ostatecznym, bo wyłowionemu z zimnej wody człowiekowi nadal grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Jest nim przechłodzenie organizmu. Na skutek ponad dwudziestokrotnie większej przewodności cieplnej wody w porównaniu do powietrza – utrata ciepła organizmu ludzkiego w zimnym Bałtyku następuje bardzo szybko. To tylko nam się zdaje, że manewry i wydobycie rozbitka trwały minutę. Człowiek, który wpadł do wody czuje wszechogarniające zimno. Po kilku minutach samoobrona organizmu wywołuje drżenie mięśni. Temperatura ciała na początku spada powoli ale dłuższy pobyt w wodzie doprowadza do obniżenia temperatury ciała nawet do 30°C. Wówczas dochodzi do sztywnienia mięśni. Poniżej tej temperatury człowiek traci przytomność. Śmierć następuje po spadku temperatury ciała o kilka następnych stopni.
U przemarzniętego człowieka ulegają zwolnieniu najważniejsze dla życia procesy fizjologiczne. Organizm sam broni się przed utratą ciepła ochraniając przede wszystkim mózg i serce. Chodzi teraz o to abyśmy po wydostaniu rozbitka z wody nie zaszkodzili mu – dopuszczeniem do wysiłku czy zbędnego ruchu. Każdy ruch prowadzi do wymiany ciepłej krwi z ośrodków najbardziej chronionych z chłodną z oziębionych kończyn. Doprowadzić to może do śmierci ratowanego i to wtedy, kiedy szczęście wydawało się być tak blisko. Dlatego podczas podnoszenia z wody, przenoszenia do kabiny, układania na koi musimy dołożyć wszelkich starań aby odbyło to się bez wysiłku i ruchów pacjenta. Właśnie – pacjenta bo przychodzi kolej na udzielenie mu pierwszej pomocy. Jeżeli przebywał on w wodzie krótko, jest tylko ogólnie przemarznięty i w pełni świadomy, nie występują zesztywnienia mięśni a tylko ich drżenia – możemy rozebrać go (nie on sam), owinąć śpiworem i podawać ciepłą (nie gorącą) herbatę. Nie należy aplikować „sznapsa”.
Jeżeli pacjent jest osowiały, śpiący, stwierdzamy zesztywnienia mięśni kończyn – nie rozbieramy go. Moczymy ręczniki w letniej wodzie i okładamy go, zaczynając od kończyn. Ręczniki nie mogą być za ciepłe. Jeśli w warunkach małej kabiny jesteśmy w stanie urządzić pacjentowi inhalację parą – byłby to pożądany zabieg. Przy pełnej kontroli nad pacjentem można dać mu ciepłej herbaty. W tym drugim przypadku celowym jest nawiązanie kontaktu radiowego albo z przepływającymi statkami albo najbliższym morskim ośrodkiem ratownictwa (Maritime Rescue Coordination Centre lub Maritime Rescue Search Centre). Jacht powinien być skierowany do najbliższego portu celem poddania pacjenta badaniom i ewentualnemu leczeniu. Nie należy tego lekceważyć ponieważ częstym następstwem przemarznięcia (nie tylko w wodzie) jest zapalenie płuc.
W skrajnie ciężkich przypadkach może zaistnieć konieczność przeprowadzenia zabiegów resuscytacyjnych, polegających na stosowaniu sztucznego oddychania (metoda M‑M wyłącznie!) oraz zewnętrznego masażu serca. Obie te czynności wymagają praktycznych umiejętności w tym zakresie (nabytych na fantomach) a więc nie będę ich omawiał. Ciężki stan pacjenta uzasadnia nadanie sygnałów „Mayday”.



PROGNOZY POGODY

Korzystanie z prognoz pogody uważam za wstępny warunek bezpiecznej żeglugi morskiej. Często się mówi „tylko bez warunków wstępnych”. O ile zamierzeniem moim było, aby książka ta okazała się przykładem szacunku dla każdego spojrzenia — tu muszę zaprezentować całkowite nieprzejednanie. Powiedzą mi starzy kapitanowie — „kiedyś nie było żadnych prognoz i żeglowaliśmy”. Oczywiście, że można ślepo wierzyć obserwacji barometru i nieba. Trzeba się jednak na tym patrzeniu znać bardzo dobrze, co nie wyklucza wystąpienia staroświeckiego zaślepienia. Każdy z nas powinien wykorzystywać wszelkie możliwe sposoby aby zawężać margines ryzyka wypuszczenia się na morze w małej łupince. Jeżeli tego zaniedbujemy — naruszamy doktrynę „dobrej praktyki morskiej”, na którą zawsze powołuje się Delegat Ministra. O tym jak ważne są dla żeglugi okrętowej prognozy pogody — świadczy mnogość ich emisji i różnorodnych środków technicznych do ich propagowania. Prognoz nie opracowuje się dla naszych jachcików. Tych prognoz oczekują duże statki. A więc jeśli one — to my po trzykroć.
Prognozy pogody i komunikaty ostrzeżeń nawigacyjnych docierają do odbiorców w różnej formie. Najpopularniejsze z nich to radiowe komunikaty meteorologiczne nadawane przez stacje broadcastingowe, czyli normalne rozgłośnie — emitujące foniczne programy słowne i muzyczne. Najczęściej są to dalekosiężne stacje fal długich — na przykład Polskie Radio. Program I 225 kHz lub Danmarks Radio 245 kHz. Informacje meteorologiczne retransmitowane też bywają przez regionalne rozgłośnie miast nadmorskich w paśmie fal ultrakrótkich.
Do słuchania tych prognoz, wystarcza zwyczajny, czterozakresowy odbiornik turystyczny lub samochodowy. W przypadku prognoz stacji zagranicznych — przydatnym jest radiomagnetofon, pozwalający na kilkakrotne odtworzenie obcojęzycznego komunikatu. Nie należy zabierać na morze radioodbiorników przestrojonych do odbioru „polskiego UKF” 67-74,5 MHz. Polska odchodzi od standardu radiowego OIRT i coraz częściej wykorzystywane jest „zachodnie pasmo UKF” 88 do 107 MHz. W Niemczech i krajach skandynawskich radiostacje UKF nadają właśnie w tym paśmie. W okresie przejściowym, do czasu całkowitego zarzucenia przez polskie radiostacje pasma 67-74,5 MHz — radioodbiornik nie przestrojony musi używać konwertora, pozwalającego na odbiór w paśmie OIRT. Konwertor (aktualna cena 75 tyś. zł (1993) włącza się pomiędzy antenę a odbiornik. Spotyka się radioodbiorniki, fabrycznie wyposażone w oba pasma UKF. W trakcie pisania tej książki Gdańsk, Koszalin i Szczecin rozpoczęły próbną emisję w paśmie 88 do 107 MHz.
Moje doświadczenia w tej materii dotyczą tylko polskiego, samochodowego odbiornika „Safari 4” — wbudowanego w trzech ostatnich „Milagrach” oraz sporadycznie zabieranego (w rejsy


Rys.20.1 Jachtowy radioodbiornik „Siemens” RK 651 — dysponuje 15 zakresami fal długich, średnich i ultrakrótkich oraz 12 zakresami fal krótkich.
zagraniczne) radiomagnetofonu „Sanyo” Z-52L. Polski radiodbiomik okazał się zadziwiająco nieczuły na słoną wilgoć, wstrząsy, zmianę temperatury (+30 do -30 °C) i upływ czasu. Jego „high fidelity” zupełnie wystarcza do zrozumienia prognozy.

Droższym radiodbiornikiem jest 27 zakresowy aparat „Siemens” RK 651 (Rys.20.1), produkowany specjalnie dla żeglarzy. Praktycznie można na nim wszystkiego się dosłuchać, nie wyłączając radiowozów policyjnych, morskiego UKF i CB Radia. Nie jest to urządzenie duże (292 x 161 x 60 mm) a cena w niemieckim sklepie żeglarskim „A.W. Niemeyer” wynosi 350 DM.
Przeszło dwa razy droższym urządzeniem, z czterema stałymi kwarcami, jest „Naviscope” SEQ 804 — przystosowanym do odbioru „Kiel Radio”, „Norddeich Radio”, „Rugen Radio” i „Deutsch-landfunk” (lub „Schveringen Radio”) w SSB.

Innym sposobem docierania prognoz do zainteresowanych jest telewizja. W żegludze jachtowej korzystać z niej możemy raczej podczas postoju w porcie. Szczególnie cenną zaletą tych komunikatów jest wgląd do generalnej mapy synoptycznej całego kontynentu oraz poglądowego obrazu zachmurzenia, opracowywanego na podstawie zdjęć satelitarnych. Są to oczywiście rozległe schematy ale pozwalają na szybkie zorientowanie się w skali „makro”. W przypadku lokalnego, gdańskiego programu telewizyjnego — mamy okazję skonfrontować prognozy IMiGM z prognozami Biura Hydrologicznego Marynarki Wojennej.
Radioodbiorniki i małe turystyczne telewizorki korzystać mogą z uniwersalnych „talerzowych” anten mocowanych do kosza rufowego. Polskie anteny typu „Glomex” (cena 600 tyś. zł w 1993) umożliwiają odbiór telewizyjny bez względu na ustawienie jachtu względem kierunku, skąd nadchodzi sygnał. Produkowana w Andrychowie, aktywna antena szerokopasmowa „Sky Plus” o średnicy 300 mm zasilana jest z akumulatora jachtowego lub z zasilacza sieciowego (podczas postoju w porcie). Część aktywna anteny i wzmacniacz antenowy, umieszczone wewnątrz plastikowego, hermetycznego dysku zasilane są 75 ohmowym kablem koncentrycznym, którym jednocześnie przesyłany jest sygnał do odbiornika. Prawidłowość działania anteny sygnalizowana jest w sposób ciągły przez świecenie kontrolnej diody, Sygnały do różnych odbiorników rozdzielane są za pośrednictwem specjalnego elementu. Zysk energetyczny anteny wynosi 30 do 40 db. Impedencja wyjściowa — 75 ohm. Zakres stosowania: od 1 do 60 kanału, z wyłączeniem kanałów od 13 do 20. Postulowana adaptacja polegałaby na zastąpieniu galwanizowanych uchwytów montażowych, wykonanych z normalnej stali — uchwytami ze stali kwasoodpornej. Cena oryginalnej anteny włoskiej (chyba nie lepszej) jest pięciokrotnie wyższa.


Rys. 20.2. „Talerzowa” antena telewizyjno-radiowa nie reaguje na halsówkę

Profesjonalny przekaz komunikatów meteorologicznych, ostrzeżeń sztormowych i nawigacyjnych zaczyna się od radiotelefonu UKF pasma morskiego. Informacje nadawane są przez publiczne stacje brzegowe oraz stacje państwowych administracji morskich. Polskimi przykładami są radiostacje „Gdynia Radio” oraz „GUM Radio”. Zasięgi tych stacji zazwyczaj nie przekraczają rejonu żeglugi przybrzeżnej.
Kolejnym źródłem informacji pogodowych jest jachtowa radiostacja pośredniofalowa ale temat ten przekracza zainteresowanie armatorów małych jachtów ze względów oczywistych.
W ten sposób dochodzimy do skrótowego omówienia radioteleksów pogodowych „Navtex”. Jest to obecnie najwygodniejszy system uzyskiwania prognoz pogody, ostrzeżeń nawigacyjnych i sztormowych oraz informacji dotyczących akcji ratowniczych. O skuteczności tego systemu świadczy wprowadzenie (od dnia 1 sierpnia 1993 roku) obowiązku wyposażenia każdego statku powyżej 300 BRT w radioteleks pogodowy. System prognoz radioteleksowych obejmuje całą powierzchnię Morza Bałtyckiego, podobnie jak i innych uczęszczanych szlaków wodnych w odległości do 200, miejscami do 400 Mm od brzegów. Odbiór komunikatów, który jest automatyczny (z możliwością programowania) zapewnia: bezobsługowy, całodobowy nasłuch, wydruk odebranych komunikatów, kontrolę błędnie odebranych komunikatów, selekcję odebranych komunikatów według programu wynikającego z zainteresowania nawigatora. Do propagacji komunikatów „Navtex” wykorzystuje się wąskopasmową radiotelegrafię dalekopisową w trybie FEC. Na wszystkich obszarach transmisja odbywa się na tej samej częstotliwości 518 kHz. W celu uniknięcia interferencji komunikatów z dwóch różnych stacji wprowadzono ich podział czasowy oraz ograniczono moc nadajników do poziomu niezbędnego dla odpowiedniego zasięgu. Komunikaty przekazywane są w języku angielskim. Poszczególne narodowe administracje morskie (ze względu na kłopoty językowe rybaków) mogą nadawać komunikaty w swoich językach ale na częstotliwości 490 kHz.

Każdy komunikat „Navtex” poprzedzany jest nagłówkiem, składającym się z 4 znaków. Pierwszy znak jest literą określającą stację danego obszaru. W przypadku Bałtyku będą to: litera „H” (Stockholm, z nadajnikiem w Zatoce Botnickiej), litera „U” (Tallinn) oraz litera „J” (Stockholm, z nadajnikiem usytuowanym na NW od Bornholmu). Drugą literą jest oznaczenie klasy komunikatu: litera „A” to ostrzeżenia nawigacyjne, litera „U” to ostrzeżenia meteorologiczne, litera „D” to informacje SAR, litera „E” to prognozy meteorologiczne, litera „G” to komunikaty dotyczące systemu DECCA, litera „K” to komunikaty dotyczące elektronicznych pomocy nawigacyjnych, litera „L” to suplementy do ostrzeżeń nawigacyjnych „A”, litera „Z” to po prostu brak komunikatów. Literowych oznaczeń różnych rodzajów komunikatów jest więcej ale nie dotyczą one naszej żeglugi. Ostatnie dwa znaki nagłówka to cyfry, stanowiące numer komunikatu od 01 do 99. Później numeracja zaczyna się od nowa.


Rys. 20.3. Radiostacje systemu ostrzeżeń „Navtex” na Morzu Bałtyckim

Odbiorniki „Navtex” pozwalają na zaprogramowanie selekcji nie interesujących nas komunikatów. System ten jednak jest na tyle rozważny, że nie pozwoli nam zignorować komunikatów „A”, „B” i „D”. Odbiorniki „Navtex” produkowane są przez szereg firm, w różnych modelach i z różnym oprzyrządowaniem pomocniczym.

Komunikaty „NAVTEX” Morza Bałtyckiego (518 kHz, emisja F1B)
radiostacja iden­ty­fi­ka­tor czas nadawania UTC
Stockholm-B H 0000 0400 0800 1200 1600 2000
Tallin U 0030 0430 0830 1230 1630 2030
Stockholm-G J 0330 0730 1130 1530 1930 2330


Generalnie dzielą się na urządzenia z wydrukiem na taśmie papierowej oraz urządzenia, w których treść komunikatu ukazuje się na sześciocalowym monitorku. Do pierwszych, tych droższych należą na przykład „Navtex‑2” firmy LO‑KATA (Rys. 20.4), „RS 6100” firmy SHIPMATE czy „NCR‑300A firmy RAYTHEON. Ich ceny oscylują wokół mało dostępnej dla żeglarzy kwoty 30 mln zł (1993).


Rys. 20.4. Radioteleks pogodowy z wydrukiem na papierze — „Navtex‑2” f‑my LO‑KATA. Zapotrzebowanie energii podczas nasłuchu — 0,1 A, podczas wydruku — 1,0 A.

Rys. 20.5. Ostrzeżenie o sztormie Nr 602 ze stacji „J” (Gislovshammar­‑Stockholm) dla Skagerraku i Kattegatu, Jeziora Vaenern i różnych rejonów Bałtyku nadane systemem radioteleksu „Navtex”. Reprodukcja wydruku papierowego. Ta sama treść pojawia się na monitorze „Video Radiotelex“.



Rys. 20.6. Ostrzeżenie nawigacyjne Lyngby Radio Nr 412 (Dania), nadane przez stację radioteleksową „J” systemu „Navtex”. Niepodważalnym atutem tego serwisu informacyjnego jest kompletność i zrozumiałość (wszystko po angielsku)


Radioteleksy jachtowe ze względów ekonomicznych najczęściej muszą obyć się bez papierowego dokumentu. Dlatego najpopularniejszym w światku zachodnioeuropejskich żeglarzy urządzeniem tego typu stał się dużo tańszy „NASA VIDEO NAVTEX“ (151 funtów szterlingów – 1993 r). Kojarzy mi się ze skrzyżowaniem turystycznego telewizora z kieszonkowym kalkulatorem.


Rys. 20.7 Radioteleks jachtowy „NASA VIDEO NAVTEX” z odczytem na 6 calowym monitorze


Instalacja i użytkowanie radioteleksów systemu „Navtex” nie wymaga żadnych uprawnień, rejestracji ani opłat. To znaczy w Polsce jeszcze nic takiego, na szczęście, nie wymyślono. Nie jest to żadna złośliwość bo drakońskie cła importowe na sprzęt sygnalizacyjny i ratunkowy oraz asekuranckie procedury krępujące żeglarstwo wskazują na to iż żeglarstwo nie jest obecnie w naszym kraju dobrze widziane.

Urządzenia do przekazywania pogodowych map faksymilowych pozostawiam bez omówienia z powodów analogicznych do tych, które spowodowały zaniechanie zajmowania się jachtowymi radiostacjami pośredniofalowymi. Nie mniej, w każdym bosmanacie lub kapitanacie prawdziwego portu możecie dostać do wglądu (bywa, że jest wywieszana) aktualną mapkę synoptyczną. Duże, zachodnioeuropejskie jachty – często dysponują urządzeniami do odbioru map faksymilowych. Jeśli na pokładzie zacumowanego niedaleko jachtu widać atrakcyjną blondynę – jest pretekst do wypróbowania waszych uzdolnień (nie tylko językowych i meteorologicznych).
Zanim przejdziemy do harmonogramów prognoz i ostrzeżeń nawigacyjnych, nadawanych od Cieśnin Bałtyckich aż po Zatokę Fińską i Zatokę Botnicką koniecznym jest zwrócenie uwagi skipperów jachtów na absolutnie konieczne słuchanie prognoz 4 razy na dobę. Prognozy te powinny być notowane w specjalnie do tego przeznaczonym kajecie. Jeżeli szczegółowość komunikatu na to pozwala – powinniśmy postarać się naszkicować schemat sytuacji barycznej. Polskie prognozy, niestety są na to zbyt lapidarne.


Rys. 20.8 Podział Morza Bałtyckiego na obszary dla których podawane są prognozy pogody


W żegludze bałtyckiej przeważnie ważnymi są informacje pogodowe dotyczące akwenów położonych na zachód od rejonu, w którym przebywamy. Nie jest to absolutną regułą ale najczęściej niże i fronty atmosferyczne przesuwają się z zachodu na wschód. Do wysłuchania prognozy radiowej należy się przygotować bo tylko tak możemy nadążyć za spikierem. Przygotowanie to polega na sporządzeniu kwestionariusza, do którego będziemy wpisywali aktualne dane. Adam Wożniak namawia debiutantów, aby już zimą nabywali obycia z prognozami rybackimi, nadawanymi przez Polskie Radio w programie 1 (225 kHz). W przypadku prognozy obcojęzycznej – najlepsze jest nagrywanie jej na taśmę a następnie – spokojne jej przesłuchanie. Jeśli potrzeba to kilkakrotnie. Jeśli nie mamy magnetofonu to korzystne jest zapisywanie prognozy przez 2 lub 3 osoby równolegle. Prognozy nadawane są dla określonych obszarów bałtyckich. Jednolity, międzynarodowy system podziału i nazw poszczególnych obszarów Bałtyku, obowiązuje od 01.08.1984 r. (Rys. 20.8.) w komunikatach meteorologicznych państw nadbałtyckich. Mimo tego, możecie czasami natknąć się na stare, pokutujące jeszcze „narodowe” numeracje (np. Nr 10 – Bałtyk Południowy bywa przez Szwedów nazywany numerem 8, a przez Niemców i Duńczyków numerem 2).



NAZWY OBSZARÓW MORZA BAŁTYCKIEGO
sym­bol polska angielska niemiecka szwedzka rosyjska
B1 Zatoka
Botnicka
Bay of
Bothnia
Bottenwick Botenviten Botnickij
Zaliv
B2 Kwark The Quark Norra
Kvarken
Norra
Kvarken
Kvark
B3 Morze
Botnickie
Sea of
Botnickie
Bottensee Bottenhavet Botnickije
Morje
B4 Morze
Alandzkie
i Wyspy
Alandzkie
Sea of
Aland
and Aland
Archipelago
Aland-See
und Aland
Inseln
Alands Hav
och Skargaa
rdshavet
Alandskie
Morje
i Alandskie
Ostrovie
B5 Zatoka
Fińska
Gulf of
Finland
Finnisher
Meerbusen
Finenhavet Finskij
Zaliv
B6 Zatoka
Ryska
Gulf of
Riga
Rigaischer
Meerbusen
Rigahavet Riżskij
Zaliv
B7 Bałtyk
Północny
Northern
Baltic
Nördliche
Ostsee
Norra
Östersjön
Sieviernaja
czast’
Balitijskovo
Morja
B8 Bałtyk
Środkowy
Central
Baltic
Zentrale
Ostsee
Mellerska
Östersjön
Centralnaja
czast’
Balitijskovo
Morja
B9 Bałtyk
Południowo
Wschodni
Southeast-
-ern Baltic
Südöstliche
Ostsee
Sydöstra
Östersjön
Jużnowo-
stocznaja
czast’
Balitijskovo
Morja
B10 Bałtyk
Południowy
Southern
Baltic
Südliche
Ostsee
Sodra
Östersjön
Jużna
czast’
Balitijskovo
Morja
B11 Bałtyk
Zachodni
Western
Baltic
Westliche
Ostsee
Sydvästra
Östersjön
Zapadnaja
czast' Bal-
tijskovo
Morja
B12 Bełty i
Sund
The Sound
and the Sund
Belte und
Sund
Oresund och
Balsen
Bełty i Sund
B13 Kattegat Kattegat Kattegat Kattegat Kattegat
B14 Skagerrak Skagerrak Skagerrak Skagerack Skagerack
B15 Vänern Vänern Vänern Vänern Oziero Vänern


Schemat prognozy polskiej najlepiej skopiować kserograficznie w tylu egzemplarzach aby dało się z nich zszyć zeszycik prognoz u formacie A6. Na jednej odbitce formatu A4 powinny się zmieścić 4 prognozy — czyli dzienne minimum. Wypełnianie takiego formularza będzie wydatnym usprawnieniem zapisania polskiej prognozy:

PROGNOZA POGODY

Dnia........................ godzina.................... radio....................................

1. Ostrzeżenie (o silnym wietrze lub sztormie)....................................
........................................................ (jeśli nie ma –wpisać „brak”)
2. Sytuacja baryczna............................................................................
...............................................................................................................
3. Prognoza na 12 godzin:
3.1. Bałtyk Południowy (B 10)
3.1.1. Kierunek i siła wiatru (w stopniach B)..........................................
3.1.2. Stan morza......................., Zatoki Pomorskiej.............................
Zatoki Gdańskiej..................... i Zalewu Wiślanego....................
3.1.3. Temperatura powietrza (w stopniach C)......................................
3.1.4. Widzialność............................. mgły, zamglenia (ew. podkreślić)
3.1.5. Burze, opady – lokalne, przelotne, intensywne (ew. podkreślić)

3.2. Polska strefa brzegowa (3 do 6 Mm)
3.2.1. Siła wiatru.......................... Kierunek wiatru..................................
3.2.2. Stan morza........................
3.2.3. Widzialność...................................................................................
3.2.4. Burze, opady – lokalne, przelotne, intensywne (ew. podkreślić)

3.3. Prognoza Zalewu Szczecińskiego i zespołu portów
3.3.1. Siła wiatru............................. Kierunek wiatru...............................
3.3.2. stan zalewu.............................
3.3.3. Burze, opady – lokalne, przelotne, intensywne (ew. podkreślić)

4. Orientacyjna prognoza na następne 12 godzin:
4.1. Kierunek wiatru ........................., siła wiatru ..................................

5. Ostrzeżenie nawigacyjne Nr .................
...............................................................................................................
...............................................................................................................
...............................................................................................................
Zamyka się dla żeglugi i rybołówstwa:
Akwen Nr ............. dnia .......... od godz......... do dnia......... godz.........
Akwen Nr ............. dnia .......... od godz......... do dnia......... godz.........
Akwen Nr ............. dnia .......... od godz......... do dnia......... godz.........

Prognozy polskie:

Prognozy polskie ostrzegają o silnym wietrze, jeżeli przewiduje się wiatr do 6°B. Jeżeli synoptycy przewidują wiatr o sile 7°B lub więcej – podawane jest wówczas ostrzeżenie o sztormie. Harmonogram prognoz polskich jest następujący:

UKF i fale pośrednie
GDYNIA RADIO GUM
RADIO
SŁUPSK
RADIO SPG21
UKF
kanały
SPC
fale pośr.
UKF
kanał
UKF
kanał
26 24*) 2726 kHz 71 12
0135
0735
1335
1935
0135
0735
1335
1935
0135
0735
1335
1935
0005
0705
1305
1905
0615 do 0630
1215 do 1225
1815 do 1825
2315 do 2325

*) nadajnik Rozewie

Rozgłośnie radiowe *)

POLSKIE RADIO
W-Wa
Program I
225 kHz
RADIO GDAŃSK
UKF stereo
67,85 MHz
i 103,7 MHz
RADIO KOSZALIN
UKF stereo
67,73 MHz
i 103,1 MHz
RADIO SZCZECIN
UKF stereo
67,52 MHz
i 92,0 MHz
0055-0058 - - -
0625
0755**)
0645*** 0645*** 0645***
1255
do 1310
- - 1207
1925 - - -
*)

podczas transmisji obrad sejmowych, festiwali piosenek
itp. mogą nastąpić opóźnienia nawet o jedną godzinę,
prognoza może nie być nadana lub zostać nadana przed czasem

**) w niedziele i święta
***) bez niedziel
Telewizja
TELEWIZJA POLSKA Program 1 (TV 1) 1955 IMiGW
TV GDAŃSK „Panorama” Pr. 2-1800, Pr. 3-2000 BH MW
TELEWIZJA POLSKA Program 2 (TV 2) 2120 IMiGW
TV Szczecin (kanał 7) 181 oraz 2148 Sz.P.P.

Weekendowe prognozy pogody z mapkami synoptycznymi zamieszcza „Gazeta Morska” - gdański dodatek regionalny do „Gazety Wyborczej”.

Prognozy niemieckie
Prognozy niemieckie są dla żeglugi bałtyckiej najbardziej przydatnymi za sprawą zwyczajowych „przeciągów”, ciągnących od zachodu. Prognozy niemieckie zawierają ponadto informacje pogodowe z Morza Północnego, będące zazwyczaj zwiastunem prognoz jutrzejszych. Ich prowincjonalość polega na tym iż rzadko podawane są po angielsku. Aktualność poniższych wykazów najlepiej sprawdzać z biuletynami „Wetter und Warnfunk” – wydawanymi przez Deutsches Hydrohraphisches Institut z Hamburga. Oznaczenia „Wx” to prognozy pogody, „Nx” to ostrzeżenia nawigacyjne. Stacje brzegowe, wyróżnia od rozgłośni – sygnał wywoławczy, na przyklad: „Kiel Radio DAO” lub „Gdynia Radio SPC”.

Rozgłośnie radiowe (Rundfunksender — Rdfs.)
godzina nazwa rozgłośni częstotliwości
0005

Norddeutscher
Rundfunk (NDR 4)

558, 576, 657, 702, 729, 972 kHz
0105 Deutschlandfunk 1269, 1539, 1575 kHz
0640 (DLF) 88,7, 101,8, 101,9, 102,2, 103,3 MHz
0700 Radio Bremen

936 kHz (Hansawelle)
89,3, 93,8 MHz – retransm. dla Ostsee

0830 Norddeutscher
Rundfunk (NDR 2)

612, 702, 828, 972 kHz
93,2 MHz – Flensburg
98,3 MHz – Kiel
90,7 MHz — Lübeck

1300 Radio Bremen

936 kHz (Hansawelle)
89,3, 93,8 MHz – retransm. dla Ostsee

1900 Radio Bremen

936 kHz (Hansawelle)
89,3, 93,8 MHz – retransm. dla Ostsee

2305 Radio Bremen

936 kHz (Hansawelle)
89,3, 93,8 MHz – retransm. dla Ostsee



Stacje brzegowe (Kustenfunkstellen — KuFuST)
godzina nazwa stacji częstotliwości
0223 Kiel Radio (DAO) 2775 kHz - ostrzeżenie przed sztormem
0633 Kiel Radio (DAO) 2775 kHz - ostrzeżenie przed sztormem
0740 Kiel Radio (DAO) 2775 kHz - prognoza pogody
0740 Kiel Radio - UKF instrukcja na kanale 16
0830 Radio Schleswig-Holstein (RSH)

101,4 MHz - Flensburg
102,4 MHz – Kiel
101,5 MHz — Lübeck

0930 Rügen Radio - UKF

Wismar - kanały 05 i 84
Arkona - kanały 01 i 62
Fischland - kanały 23 i 87
Rostock - kanały 21, 26 i 80

1430 Radio Schleswig-Holstein (RSH)

101,4 MHz - Flensburg
102,4 MHz – Kiel
101,5 MHz — Lübeck

1840 Kiel Radio - UKF instrukcja na kanale 16
0740 Kiel Radio (DAO) 2775 kHz
2130 Rügen Radio - UKF

Wismar - kanały 05 i 84
Arkona - kanały 01 i 62
Fischland - kanały 23 i 87
Rostock - kanały 21, 26 i 80

Poniżej znajdziecie schemat niemieckiej, radiowej prognozy pogody - zaczerpnięty z książki Jacka Czajewskiego „Meteorologia żeglarska”.

PO NIEMIECKU POLSKIE TŁUMACZENIE
Kein Wind und Storm Gefahr
Żadnych wiatrowych ani sztormowych ostrzeżeń
Die Wetterlage
Sytuacja baryczna
Resttief 1010 hPa Finland auffullend. Strumtief 950hPa sudostlich von Island mit Warmfront ostlich und Kaltfront westlich der Britischen Inseln snell nordostverlagern.
Płytki niż 1010 hPa nad Finlandią wypełnia się. Głęboki (sztormowy) niż 980 na południowy wschód od Islandii z ciepłym frontem po wschodnie stronie Wysp Brytyjskich i zimnym frontem po ich zachodniej stronie - szybko przemieszcza się na północny wschód.
Hochdruckgebiet 1015 Spanien – Südfrankreich – Deutschland wenig ostwandernd.
Obszar wysokiego ciśnienia 1015 hPa nad Hiszpanią, południową Francją Niemcami – powoli przemieszcza się na północny wschód.
Die Wettervorhersage bis 18 Uhr:
Prognoza pogody do godziny 1800
Nordlische Ostsee und Zentrale Ostsee — W3..4 rückdrehend, Nebelfelder
............
Süd-Ostliche Ostsee – Südliche Winde 3...4 gute Sicht
............
Boddengewässer – SW 2...3, gute Sicht
............
Südliche Ostsee – SW 3...4, gute Sicht
............
Westlische Ostsee – SW 3...4, gute Sicht
............
Kattegat – S 4...5, gute Sicht
............
Skagerrak – S 4...5, gute Sicht
............
Die weitere Wettervorhersage bis morgen 6 Uhr
Orientacyjna prognoza na następne 12 godzin tj. do godziny 0600 dnia następnego
............etc. ............etc.

A oto 34 najważniejszych słów, potrzebnych do zorientowania się w niemieckiej prognozie pogody:

abflauen — słabnąć
ausfüllen — wypełniać
Boe – szkwał
fallen – spadek
gelegentlich – przelotny
gute Sicht – dobra widoczność
Hochkeil – klin wys. ciśń.
kalt – zimny
Luft – powietrze
Nebel – mgła
rasch – szybko
Richtung – kierunek
schnell – szybko
verlagern – przemieszczać się
wechseln – zmieniać
Wind – wiatr
zeitweise – czasami

aufhören – zanikać
Ausläufer – zatoka niżowa
Druck – ciśnienie
Gebiet – obszar
Gewitter – burza
Hoch – wyż
langsam – powoli
kühl – chłodny
nachlassen – słaby
Niederschlag – opad
Regen – deszcz
Schauer – ulewa przelotna
Tief – niż
sich vertiefen – pogłębiać
Wetter – pogoda
Windstärke – siła wiatru
zunehmen – wzrastać

Ponadto przydatna jest znajomość liczebników do piętnastu oraz podstawowych zasad wymowy słów napisanych po niemiecku.

Prognozy duńskie
Poza stacjami brzegowymi Lyngby i Rønne wszystkie prognozy są nadawane w powszechnie znanym języku duńskim. Tylko Lyngby i Ronne mówią do nas po angielsku. Strata to niemała bo Dania stoi prognozami nadawanymi przez silną rozgłośnię „Danmarks Radio I” pracującą nie tylko na falach długich oraz średnich ale i za pośrednictwem 15 regionalnych rozgłośni UKF, nadających na 45 częstotliwościach. Prognozy duńskie, obejmujące wody Atlantyku, Morza Północnego i Kanał Angielski, Bałtykiem przejmują się tyle, ile ich potrzeba Bornholmowi. Ich bałtycki zasięg ogranicza linia Kłajpeda – Oland Grund.


Rys. 20.9 Zasięgi duńskich stacji brzegowych pracujących w paśmie UKF



Stacje brzegowe
(prognozy na żądanie – płatne, ostrzeżenia nawigacyjne o stałych godzinach)
języki: duński i angielski
nazwa stacji częstotliwość
Lyngby Radio (OXZ)

ostrzeżenia nawigacyjne 0133, 0533, 0933,
1333, 1733, 2133

1687 kHz
Anholt

Fornæs
Nakkehoved
Roesnaes
København
Moen
Langeland
Hyldager

UKF kanał 07

UKF kanał 05
UKF kanał 01
UKF kanał 02
UKF kanał 03
UKF kanał 02
UKF kanał 05
UKF kanał 25

Ronne Radio (OYE)

ostrzeżenia nawigacyjne: 0933, 1533, 1933

2586 kHz
Aarsballe (Bornholm) UKF kanał 04



Rozgłośnie radiowe
nazwa rozgłośni częstotliwość godzina
Danmarks Radio,

Programme 1

245 kHz 0550, 0850, 1150

1750, 2250

1062 kHz 0550, 0850, 1150

1750, 2250

Danmarks Radio,

Programme 2

patrz rysunek 0630, 0730, 0830

1230, 1730


Ostrzeżenia o silnym wietrze podawane są zawsze na kanale 16 UKF o każdej pełnej godzinie i wpół – do 3 minut po nich. Wiatr sztormowy nazywa się „stormvarsel” i ma prędkość ponad 25 m/sek, czyli jest 10°B. Bardzo silny wiatr zaczyna się u Duńczyków od 14 m/sek., czyli od 7°B i nazywa się „kulingsvarsel”. Silny wiatr – 6°B jest dolną granicą ostrzeżeń wiatrowych.


20.10. Duńskie regionalne rozgłośnie pracujące w paśmie fal ultrakrótkich


Specjalną, wiodącą rolę pełni stacja Lyngby Radio usytuowana na północnych przedmieściach Kopenhagi. Jest to bardzo ważny ośrodek koordynacyjny wszystkich rodzajów działalności i usług morskich, nie tylko o zasięgu Danii ale panskandynawskim. Oprócz lokalnych prognoz pogodowych w paśmie „V”, emitowane są szczegółowe serwisy na częstotliwościach pośredniofalowych. Odbiorcy prognoz nadawanych radioteleksowo („Navtex”), zauważą że w zachodniej części Bałtyku najwięcej informacji nadawanych przez szwedzką stację, „J” (Gislovshammar­‑Stockholm) sygnowanych jest przez ten ośrodek. Jest to zrozumiałe ze względu na rolę Bełtów i Sundu. Lyngby Radio świadczy także usługi w bardzo szerokim zakresie transmisji rozmów telefonicznych pomiędzy jednostkami pływającymi i różnymi środkami łączności lądowej.
Podstawowy duński słowniczek prognoz meteorologicznych ograniczyłem tylko do pojęć podstawowych:

vejrudsigt – prognoza pogody
lavtryk – niż
kile – klin
udfylede – wypełnia się
hurtig – szybko
himmel – niebo
front kold[8] – front zimny
regn – deszcz
moderat – umiarkowana
tåge – mgła
tordenvejr – burza
vind – wiatr
en – jeden
tre – trzy
fem – pięć
syv – siedem
ni – dziewięć
elleve – jedenaście
tretten – trzynaście
femten – piętnaście

vejrmelding – komunikat meteo
udløber af lavtryk[9] – zatoka niż.
højtryksområde – wyż
uddybe – pogłębia się
langsom – wolno
skyet – pochmurno
front varm[10] – front ciepły
sigtbarhed – widzialność
god – dobra
ringe – zamglenie
bølger – fale
omskiftelig[11]
to – dwa
fire – cztery
seks – sześć
otte – osiem
ti – dziesięć
tovl – dwanaście
fjorten – czternaście
hårdvindsvarsel – prognoza[12]

Liczebników wyszukałem 15, bo tyle jest obszarów prognoz bałtyckich. Proszę abyście pamiętali, iż Duńczycy są najbardziej przywiązani do swojej starej numeracji obszarów. Zarysów tego starego podziału nie zamieszczam z premedytacją. Podszepnę tylko, że obszar Nr 1 to czworobok: Łeba – Mys Taran – Oland Grund – Łeba, obszar Nr 2 to czworobok: Łeba – Oland Grund – Ystad – Stralsund – Łeba, obszar Nr 3 to Bałtyk Zachodni, Nr 4 to Bełty, Nr 5 to Kattegat, Nr 6 to Skagerrak, Nr 9 to Zatoka Niemiecka.

Prognozy szwedzkie

I tu jeszcze czasami możemy się natknąć na starą numerację obszarów prognozowych, na przykład Bałtyk Południowy, nazywający się „Sodra Ostersjon” - bywa oznaczany numerem „8”.
Rozgłośnie radiowe (po szwedzku)
nazwa rozgłośniczęstotliwość godzina
LB MOTALA Sveriges Radio191 kHz 0805, 1301, 2150
MB HORBY Sveriges Radio1179 kHz 0805, 1301, 2150
GÖTEBORG Sveriges Radio981 kHz 0805, 1301, 2150
KARLSBORG Sveriges Radio6065 kHz 0805, 1301, 2150
SVENSK RADIO Program I (P1) 0625-0635 (pon.-sob.)
0805, 1300, 1637
2150 (wszytkie dni)
Stacje brzegowe

Z mnóstwa szwedzkich stacji brzegowych, podających gratisowe prognozy doszukałem się tylko:

GÖTEBORG RADIO, kan. 24 i 26 godz. 0333, 0733 1133, 1533, 1933, 2333.
po szwedzku i po po angielsku - dla Kattegatu i Skagerraku.
oraz po angielsku:
  • na 1785 kHz o godzinach 0633, 1033, 1433, 1833, 2333,
  • ostrzeżenie sztormowe, także na 1785 kHz dla obszarów B9 do B14
STOCKHOLM RADIO, kan. 24 i 28 godz. 1133, 1433, 1833, 2233.
po szwedzku i po po angielsku - dla Bałtyku
oraz po angielsku:
  • na 1771 kHz i 1778 kHz, (ta druga nadawana jest z Gislövhammar) o godz. 0533, 0933, 1333, 1733, 2133,
  • Ostrzeżenie sztormowe dla obszarów B3, B4, B7 do B12 nadawane są na 1778 kHz o godz.: 0333, 0433, 0833, 1233, 1633, 2033.

Inne stacje podają prognozy „na żądanie” („on request”) za franki szwajcarskie. W razie czego bydgoski „CEBERACH” — może Was podsumować i obciążyć. Jachtowe stacje „pirackie”, nie posiadające swego sygnału rozpoznawczego — nic nie uzyskają. Dla kompletności informacji cytuję listę szwedzkich stacji brzegowych, pracujących na UKF i CB-Radio:
Zatoka Botnicka (Bottenviken) B1
Haparanda, Erikoren, Lulea, Pitea, Skelleftehamn.
Morze Botnickie (Bottenhavet) B3
Holmsund, Skagsudde, Harnosand, Harnon, Spikarna, Hudiks-vall, Ljusne, Bonan, Fosmark, Understen, Kulvskaret, Svartklubben
Sztokholm (Stockholm)
Soderarm, Sandhamn, Svenska Hogarna, Stockholm Radio, Tistronskar, Musko, Landsort.
Wybrzeże Wschodnie (Ostkusten)
Sodertalje, Oxelosund, Marviken, Gryt, Stockholm Radio, Ido, Gromskallen, Oskarshamn, Kalmar
Gotland
Gotska Sandon, Tigstade, Visby, Hoburg.
Wybrzeże Południowe (Sydkusten)
Karlskrona, Inre Ortholmen, Karlshamn, Solvesborg, Aahus, Simrishamn
Oresund
Falsterbokanalen, Malmo, Helsinborg

Dalsze stacje leżą poza Kattegatem. Terminologia szwedzkich komunikatów meteorologicznych jest bardzo podobna do duńskiej. Ostrzeżenie o silnym wietrze to „kulinvarning” (14 m/sek) a ostrzeżenie o sztormie to „stormvarning“ (24 m/sek).

Prognozy alandzkie:
Jeszcze nie ma takiego państwa, ale archipelag Alandów lubi podkreślać swoją odrębność. Pamiętajcie o fladze Alandów (szwedzkiej, z naszytą na żółty krzyż – czerwoną tasiemką).

Stacje brzegowe
MARIENHAMN RADIO (MAARIANHAMINA RADIO) - 1852 kHz
  • prognozy po angielsku o godz. : 0433, 0833, 1233, 1633, 2033.
  • ostrzeżenia sztormowe dla obszarów B3, B4 i B5 o godz.: 0833 i 2033
LOTSBERGET, kanał 25 UKF
  • prognozy i ostrzeżenia sztormowe po angielsku o godz.: 0833 i 2033



Prognozy fińskie

Rozgłośnie Yleisradio (Radio Finland)
nazwa rozgłośni częstotliwość godziny emisji
LAHTI 1 254kHz pon.-sob. 0615, 1020, 1710, 2005

niedziela 0630, 1040, 1710, 2005

OULU 1 540 kHz jak Lahti 1
HELSINKI 558 kHz jak Lahti 1
TURKU 1 936 kHz jak Lahti 1
PORI 6120 kHz
9645 kHz
9655 kHz
87,7 MHz
98,6 MHz
jak Lahti 1
jak Lahti 1
jak Lahti 1
jak Lahti 1
jak Lahti 1
VASA 3 1242 kHz jak Lahti 1
AABO 3 1278 kHz jak Lahti 1
HELSINGFORS 1404 kHz jak Lahti 1
BJÖRNEBORG 6120 kHz
11755 kHz
15265 kHz
88,9 MHz
99,7 MHz
jak Lahti 1
jak Lahti 1
jak Lahti 1
jak Lahti 1
jak Lahti 1

Niestety prognozy LahtI 1, Oulu 1, Helsinki 1, Turku 1 i Pori nadawane są po fińsku. Pozostałe — po szwedzku. Jeśli ktoś z Czytelników potrafi opracować fiński minisłowniczek prognoz — proszony jest o nadesłanie go do redakcji miesięcznika „ŻAGLE”. Wydrukujemy wklejkę.

Stacje brzegowe
nazwa rozgłośni częstotliwość godziny emisji
HELSINKI RADIO (OGH)
(po angielsku)
(po angielsku)
1682 kHz 0333, 0733, 1133, 1533, 1933, 2333
2803 kHz jak wyżej
2810 kHz jak wyżej
ostrzeżenia sztormowe 0733 i 1933 dla obszarów B1 do B5 i B7
KOTKA (OFU) 1852 kHz 0810 i 1810 (po angielsku)
UKF kan. 25 i 27 jak wyżej
VIROLAHTI UKF kan. 23 jak wyżej (po angielsku)
HANKO 2649 kHz 0825 i 1825 (po angielsku)
4425,5 kHz jak wyżej
UKF kan. 03 i 25 jak wyżej
UTO UKF kan. 24 jak wyżej
TURKU UKF kan. 02 jak wyżej
HAILUOTO (OFW) 1862 kHz 0933 i 1733 (po angielsku)
UKF kan. 27 jak wyżej
RAIPPAUOTO (OFW) 2803 kHz jak wyżej
UKF kan. 25 jak wyżej
RAUMA UKF kan. 28 jak wyżej
REPOSAARI UKF kan. 26 jak wyżej
KRISTINA UKF kan. 24 jak wyżej
VAASA UKF kan. 02 i 27 jak wyżej
KOKKOLA UKF kan. 28 jak wyżej
KALAJOKI UKFm kan. 24 jak wyżej
KEMI UKF kan. 26 jak wyżej



Prognozy litewskie
Jedynym źródłem informacji powinna być stacja brzegowa w Kłajpedzie, nadająca ostrzeżenia sztormowe po rosyjsku i angielsku na częstotliwości 3215 kHz. Godziny emisji 0333, 0733, 1133, 1533, 1933 i 2333. Nadaje wówczas także ostrzeżenia nawigacyjne.

Prognozy estońskie
Radiowe prognozy pogody i ostrzeżenia nawigacyjne po rosyjsku i angielsku nadaje stacja brzegowa Tallinn. Pracuje na częstotliwości 3310 kHz, emitując interesujące nas informacje o godzinach: 0233, 0633, 1033, 1422, 1833, 2233.

Prognozy rosyjskie
Nadal są to informacje zastrzeżone do użytku służbowego rosyjskich jednostek pływających.

Angielskojęzyczna terminologia komunikatów meteorologicznych. Poniższy mini-słowniczek nadawanych po angielsku prognoz i ostrzeżeń sztormowych powinien wystarczyć do zrozumienia treści informacji „pisanych" (radioteleks). Do prognoz radiowych potrzebna będzie dodatkowo – podstawowa znajomość angielskiej wymowy.[13]

abating – cichnący, słabnący
air – powietrze
arctic – arktyczny
area – obszar
atmosferic pressure – ciśnienie atm.
aurora – zorza
backing – skręcający w lewo
bad – zła
baric – baryczne
breeze – bryza
belt – pas
building – wypiętrzający
broken sky – zachmurzenie zmienne
calm – cisza, flauta
centre – ośrodek
change – zmiana
clear – bezchmurne
cloud – chmura
cloudiness – zachmurzenie
cloudless – bezchmurnie
col – siodło
cold – zimny
collapsing – zanikający
complex – złożony, wieloskładnikowy
continous – ciągły
confidence of forecast – wiarygodność prognozy
convection – wstępujący
cover – pokrywa, warstwa
damp – wilgoć
dangerous – niebezpieczny
declining – malejący
decreasing – zmniejszający
deep – głęboki
deepening – pogłębiający
dense – gęsta
depression – niż
dew – rosa
dew point – punkt rosy
disturbance – zaburzenia
direction – kierunek
drizzle – mżawka
dry – suche
dust – pył
easterlies – wiatr z E
easterly wave – fala z E
eastward – na E
eddy – zawirowanie
extending – rozciągający się
extensive – rozległy
fair – bezchmurnie
fall – spadek
filing – wypełniający
fine (weather) – ładna (pogoda)
fog – mgła
forecast – prognoza
forecast for coastal zone – prognoza dla strefy brzegowej
forecast for high (open) sea – prognoza dla pełnego morza
forming — tworzący się
further outlook – orientacyjna prognoza
gale – silny wiatr
gale warning – ostrzeżenie o sztormie
general – ogólny
gradually – stopniowo
gust – poryw
gustiness – porywistość
hail – grad
hail shower – opad gradu
heat – ciepły
heavy – silny
high – wyż
humid(ity) – wilgotne(ość)
hurricane – huragan
imminent – wkrótce
increasing – wzrastający
inland fog – mgła nad lądem
insignificant – nieznaczny
instability – niestałość
intesification – wzmagający się
inversion – odwrócenie
isobar – izobara
land – ląd
later – później, następnie
layer – warstwa
lighting – błyskawice
locally – lokalnie
long range forecast – prognoza długoterminowa
low – niż
low clouds – chmury niżowe, także – chmury niskiego pułapu
lying – zalegający
main(ly) – główny(nie)
marine – morska
mass – masa
mean – średnie
message – komunikat, wiadomość
middle cloud – chmury średniej wysokości
mist – zamglenie
moist – wilgoć
mostly – głównie
motion – ruch
moving – przemieszczający się
moderate – umiarkowany
near – blisko
none – nie ma
normal – normalne
occasional – przelotne, okresowe
occlusion – okluzja
off – od
old – stary, poprzedni
on – do
outlook – możliwość
overcast – pełne zachmurzenie
passage – przechodzenie
path – tor, trasa
pattern – układ
period – okres
postfrontal – zafrontowy
precipitation – opady
prefrontal – przedfrontowy
present – obecna
pressure – ciśnienie
pressure reduction – spadek ciśnienia
pressure rise – wzrost ciśnienia
prevalling – przeważający
quasistationary – stacjonarnopodobny
quickly – szybko
radiation – promieniowanie
rain – deszcz
rain cloud – chmury deszczowe
rainbow – tęcza
rainless – bezdeszczowy
range – zasięg
rapidly – b. szybko
rather quickly – średnio szybko
relative – względnie
remainder – pozostały
ridge – klin wysokiego ciśnienia
rise – wzrost
roll of cloud – kołnierz burzowy
saddle – siodło
scattered – rozproszony
sea – morze
severe – silny
shower – ulewa
significant – znaczący
slowly – powoli
spray – bryzgi
squall – szkwał
steadily – umiarkowanie
swell – martwa fala
swinging – skręcający
thaw – ocieplenie
throughout – wszędzie
thunder – grzmot
thunderstorm – burza morska
track – trasa
trough – zatoka
upper – wysoko
urgency – pilne
vapour – para wodna
variable – zmienny
warm – ciepły
warm front – ciepły front
warning – ostrzeżenie
weak – słaby
weather – pogoda
westerlies – wiatry z W
wet – mokry
wind – wiatr
wind shift – skręt wiatru
wind warning – ostrzeżenie o silnym wietrze
zone – strefa, obszar, rejon

Liczebniki: one – jeden, two – dwa, three – trzy, four – cztery, five – pięć, six – sześć, seven – siedem, eight – osiem, nine – dziewięć, ten – dziesięć.
Tłumaczenie skali Beauforta:
00° B – Calm – Cisza
01° B – Light air – Bardzo słaby powiew
02° B – Light breeze – Słaby wiatr
03° B – Gentle breeze – Łagodny wiatr
04° B – Moderate breeze – Umiarkowany wiatr
05° B – Fresh breeze – Świeży wiatr
06° B – Strong breeze – Silny wiatr
07° B – Near gale – Bardzo silny wiatr
08° B – Gale – Sztorm
09° B – Strong gale – Silny sztorm
10° B – Storm – Bardzo silny sztorm
11° B – Violent storm – Gwałtowny sztorm
12° B – Hurricane – Huragan.



BRYK Z METEOROLOGII

Meteorologia żeglarska (nie mówiąc o meteorologii jako dziedzinie wiedzy) jest tak rozbudowana, że zupełnie zasługuje na miano wiedzy tajemnej. Ilekroć zaglądam na przykład do „Meteorologii żeglarskiej” Jacka Czajewskiego zawsze przeraża mnie ogrom wymaganych od nas wiadomości. Zachęcając do studiowania tych uczonych ksiąg – nie mogę się powstrzymać aby nie uraczyć Czytelników „ekstraktem meteorologii praktycznej”.
Zacznijmy od tego, że rozdział ten jest tylko załącznikiem do czysto użytkowego rozdziału „Prognozy pogody”. Jak już gdzieś pisałem – uważam że człowiek nowoczesny nie może znać się na wszystkim. Dlatego nie próbuję naprawiać zegarka, przyrządów elektronicznych, leczyć hemoroidów czy przepowiadać pogody. Od tego są specjaliści, którym należny jest nie tylko szacunek, posłuch ale i godziwy zarobek. Dlatego też żeglarze w pierwszej kolejności powinni korzystać ze wszelkich dostępnych im fachowych informacji pogodowych. A jest tego już mnóstwo i co raz trafniejsze. Z tego więc powodu, poniższy „bryk” powinien być traktowany jako wykaz elementarnych terminów meteorologicznych lub kanwa do kawiarnianych opowieści morskich. I tylko tak.
Strefą zainteresowania żeglarzy jest troposfera. Ma ona 3 „piętra”. Niskie – obejmuje przestrzeń do wysokości 2 km, średnie od 2 do 7 km oraz wysokie – od 5 do 12 km nad powierzchnią ziemi (morza).
Ciśnienie atmosferyczne we wszystkich prognozach podawane jest hPa, czasami jeszcze i w milimetrach słupa rtęci. Normalne ciśnienie atmosferyczne mierzone na poziomie morza przy temperaturze 0°C wynosi 1013,3 hPa lub 760 mm Hg.

Aby odczytać prędkość wiatru z mapki synoptycznej – najpierw należy wyliczyć gradient ciśnienia. Oblicza się go ze wzoru:
G = Δp : Δl

gdzie:

Δp – różnica ciśnień wyrażona w hPa
Δl – odległość, jednostką jest 60 Mil morskich

przykład liczbowy:

– odległość 100 Mm
– różnica ciśnień 6 hPa
G = 6 hPa : (100 : 60) = 3,61
– teraz możemy wyznaczyć prędkość prognozowanego wiatru:
V = G x 4 = 3,61 x 4 = 14,4 m/sek (7°B)
(gdzie 4 jest wartością współczynnika empirycznego dla obszarów morskich.)

W rejonach zalegania wyżów barycznych (przy małych gradientach ciśnienia) występują w strefie brzegowej wiatry lokalne zwane bryzami. Bryza dzienna (morka) to wiatr wiejący ku brzegowi. Zaczyna się przed południem i zamiera wieczorem. Bryza nocna to wiatr wiejący ku morzu. Zaczyna się kilka godzin po zachodzie słońca i cichnie o świcie, jest słabsza od morki. Zasięg bryz bałtyckich wynosi do 4 Mm od linii brzegowej.
Wszystkie widoczne na niebie chmury są produktem parowania, deszcze są wynikiem kondensacji niektórych z nich. Oto charakterystyka ich podstawowych form:

* cirrusy (Ci) – najwyżej – białe nitki, włókna, kłaczki
* cumulusy (Cu) – na różnych wysokościach – białe kalafiory – czasami powodują przelotne opady
* stratusy (St) – nisko – szare, mgliste, jednolite – pochodzą z nich mżawki

Ponadto występują formy złożone alto (altocumulusy) lub nimbo (nimbostratusy) oraz pośrednie („kundle”), powstające z mieszania się chmur „rasowych” (Stratus, cumulus, cirrus):

* cirrocumulusy (Cc) – wysoko – kryształki lodu, ławice lub płatki, nie dają opadów, nie przesłaniają słońca
* cirrostratusy (Cs) – wysoko, warstwowo­‑pierzaste, rozproszone kryształki lodu, niebo zamglone, powodują zjawisko halo
* altocumulusy (Ac) – raczej wysoko, średniokłębiaste, kropelki wody, przyjmują formy walcy, fali, płatów
* altostratusy (As) – nisko, średnio­‑warstwowe, szare, niebieskawe, długie, zbudowane z mieszaniny kropelek wody i kryształków lodu
* nimbostratusy (Ns) – nisko­‑wybudowane wysoko, ciemno­‑szare, rozległe, deszczowe, przeważnie w towarzystwie różnych małych chmur-satelitów, zbudowane są z kropelek wody
* stratocumulusy (Sc) – nisko, kłębiasto­‑warstwowe, białe lub szare, zbudowane z kropelek wody ale rzadko powodują opady deszczu
* cumulonimbusy (Cb) – niskie – wybudowane wysoko, kłębiaste, ciemne, często z żółtą poświatą, bywa że schowane między innymi niskimi chmurami, dołem zbudowane z kropelek wody, górą z kryształków lodu, cumulonimbusy rzadko chadzają parami. Jest to najgroźniejsza dla żeglarzy chmura. Daje gwałtowne szkwały, w ślad za którymi przychodzą wietrzne ulewy. Adam Wożniak mówi o nich „chmurwy”.


Rys. 21.1. Chmury i czego się po nich można spodziewać.

Fronty atmosferyczne wyraźnie zaznaczane na mapach synoptycznych to granice mas powietrza o różnych temperaturach. W zależności, która masa powietrza jest rozwojową to front jest:

* ciepły (linia z wyrastającymi z niej półkolami). Powietrze ciepłe, przemieszczając się napotyka przeszkodę w postaci powietrza zimnego i wślizguje się na nie. Następuje kondensacja i z chmur warstwowych zaczyna padać deszcz. Chmury: cirrus, cirrostratus, altocumulus, nimbostratus. Front ciepły nie powoduje silnych wiatrów ani sztormów.
* chłodny (linia z wyrastającymi z niej trójkątami). Powietrze zimne, przemieszczając się napotyka na przeszkodę w postaci powietrza ciepłego i wbija się pod nie klinem. Powstają prądy wstępujące, chmury kłębiste burzowe, padają deszcze, nadchodzą ostre szkwały. Chmury: cumulus, cumulonimbus.
* zokludowany (linia z wyrastającymi z niej na przemian półkolami i trójkątami). Front ciepły, przemieszczający się wolno (np. 15 węzłów), doganiany przez szybki (np. 25 węzłów) front zimny łączą się w front mieszany, czyli zokludowany. Powietrze rozwarstwia się: ciepłe idzie do góry. Chmury: mieszane. Najpierw opady małe, później ulewa a długotrwały „kapuśniak”.


Rys. 21.2. Schemat typowego niżu.

Wokół klasycznego niżu (Rys. 21.2.) izobary (linie łączące punkty o tym samym ciśnieniu) przebiegają niemal koncentrycznie. Na mapach synoptycznych dużych obszarów widać zazwyczaj, że izobary układają się w:

* kliny – gdzie obszary podwyższonego ciśnienia wchodzą w obszary niskiego ciśnienia
* zatoki – gdzie obszary obniżonego ciśnienia wchodzą w obszary wysokiego ciśnienia
* siodła – są to obszary między wyżami i niżami

Kierunki wiatrów wyznaczają ośrodki niskiego i wysokiego ciśnienia. Na naszej (północnej) półkuli wiatry wieją wokół centrum WYŻU – zgodnie z ruchem wskazówek zegara a wokół NIŻU – przeciwnie do ruchu wskazówek zegara.
Wiatr wiejący ku centrum niżu unosi się ku górze. Wiatr wiejący od centrum wyżu opada.
Każda odosobniona, ciemna, niska chmura – przynosi silniejszy podmuch wiatru, bywa że szkwał. W przypadku cumulonimbusa, będącego autentycznym postrachem żeglarzy – przebieg zjawisk najczęściej przebiega według scenariusza przedstawionego na Rys. 21.3.

Rys. 21.3 Typowy scenariusz spotkania z cumulonimbusem. Cumulonimbus, wielowarstwowa, wysoko wybudowana chmura, o płaskim stropie i spągu nadchodzi od lewej strony, zgodnie z kierunkiem wiejącego dotąd wiatru. Fazy rozwoju wydarzeń: 1 – wiatr cichnie, 2 – zaczyna wiać ciepły, słabiutki wiaterek z przeciwnego kierunku, 3 – bezpośrednio przed nasunięciem się nad jacht ciemnej, centralnej płachty chmury – zrywa się niezwykle gwałtowny szkwał, zazwyczaj trwający kilka, najwyżej kilkanaście minut, 4 – w chwilę po uderzeniu szkwału przyłącza się do niego przelotna ulewa, często z wyładowaniami atmosferycznymi, 5 – ulewa uspakaja się, przechodząc w deszcz, 6 – następuje bardzo gwałtowne oziębienie powietrza, 7 – towarzyszy mu wiatr szkwalisty o zmiennych kierunkach, 8 – pioruny oddalają się.


Rys. 21.4. Reakcja barometru na przemieszczanie się frontów atmosferycznych

Dysponując pokładowym barografem (lub prowadząc nakres wskazań barometru) oraz konfrontując je z zapisami w kolumnach 12 do 17 dziennika jachtowego możemy z pewnym prawdopodobieństwem przewidywać rozwój bieżącej sytuacji meteorologicznej. Oto kilka przykładów:

Rys. 21.5. Typowy przebieg zmian ciśnienia. Przejście niżu z wyraźnie zaznaczonym ciepłym sektorem.


Rys. 21.6. Front zokludowany przesuwa się, ciśnienie wzrasta, ulewy i chmury kłębiaste.


Rys. 21.7. Za okluzją postępuje zatoka niżowa, mogąca przynieść sztormowo-szkwalisty wiatr.

Symptomy złej pogody:

* niebo – za dnia białe, wieczorem szare, zachód słońca liliowy, wschód słońca czerwony – czekają nas opady deszczu i silny wiatr.
* chmury (źle wróżące) – cirrusy – długie pasma ciągnące się z jednego kierunku
– cirrocumulusy – zawsze
– altocumulusy – gdy nadciągają na inne chmury
– różne chmury gdy idą pod wiatr (nasz)
– cumulonimbus – refować lub wręcz zrzucać żagle!
* ciśnienie – jeśli strzałka barometru stale spada lub spada gwałtownie oraz jeżeli ciśnienie rośnie podczas wzmagającego się wiatru
* tęcza – rano lub do południa (to pachnie zabobonem).

Jako symptom złej pogody należy przyjąć pojawienie się (na mapie synoptycznej lub w prognozie) frontu chłodnego. Manifestuje się to:

* pojawieniem się cumulonimbusów
* wyraźnym wzrostem siły wiatru (pomijając chwilowe szkwały)
* skręcaniem wiatru w prawo (np. z W na NW lub jeszcze mocniej – z W na N).
* znacznym ochłodzeniem
* poprawą widoczności do bardzo dobrej

Te dwie ostatnie oznaki świadczą, że front już przeszedł, co nie oznacza rychlej poprawy pogody. Pojedyncze cumulonimbusy jeszcze mogą się trafiać.

Wnioski. Jeśli będziecie umieli korzystać z radiowych, radiotelefonicznych. radiotelexowych prognoz, jeśli będziecie znali skale Beauforta i Petersena to zostawcie miłośnikom meteorologii przyjemność studiowania „warunków powstawania mgieł: radiacyjnej, adwekcyjnej, frontowej, z wyparowania” czy analizowania „procesów pogodotwórczych, ze szczególnym uwzględnieniem współzależności temperatury, wilgotności i ciśnienia powietrza”, nie zapominając o fundamentalnym „wpływie siły Coriolisa na rozkład ciśnień i wiatrów na kuli ziemskiej”. Wbrew pozorom nie są to tytuły prac doktorskich ani dysertacji habilitacyjnych ale regulaminowe żeglarskie pytania egzaminacyjne.



RADIOWA ŁĄCZNOŚĆ MORSKA

Spróbuję zaryzykować tezę, że wprowadzenie radionadajników na jachty jest jednym z trzech „siedmiomilowych kroków” jakie w okresie po II wojnie światowej zrobiło żeglarstwo w dziedzinie bezpieczeństwa. Myślę, że poprzednim było upowszechnienie sztormrelingów, krokiem następnym wydają mi się odbiorniki wyznaczające pozycję jachtu.
Radiotelefon UKF. Jak dużą wagę przywiązują zachodni żeglarze do wyposażenia jachtu w radiotelefon UKF – mogą opowiedzieć ci z naszych kolegów, których dopuszczenie do uczestnictwa w powszechnych imprezach żeglarskich uzależniano jedynie od faktu posiadania tego „pudełka”. Nie pytano o tratwę, pasy ratunkowe, pasy asekuracyjne, rakiety, pławki czy Kartę Bezpieczeństwa.
Podstawowym rodzajem radiokomunikacji w jachtowej żegludze bałtyckiej jest łączność radiotelefoniczna UKF w morskim paśmie „V” fal ultrakrótkich pomiędzy 156 do 174 MHz. Zasięg łączności tego rodzaju jest „horyzontalny” co w praktyce oznacza odległość do 30 Mm. Bywa, że w warunkach dobrej propagacji uzyskuje się o wiele dalsze kontakty ale zawdzięczamy je tylko okazjonalnym odbiciom fal radiowych (np. od jonosfery). W warunkach jachtowej żeglugi bałtyckiej zasięg ten jest zupełnie wystarczający aby mieć świadomość, iż w razie czego – ktoś usłyszy nasze wołanie o pomoc. Łączność radiotelefoniczna jest nieocenionym źródłem informacji pogodowych, ostrzeżeń nawigacyjnych, zwrócenia uwagi, uzyskania informacji czy porad medycznych. Usprawnia procedury portowe, kanałowe, śluzowania itd. Najważniejszym atutem jest oczywiście nie tylko poczucie bezpieczeństwa ale i realna możliwość uzyskania pomocy. Dlatego uważam, że pierwszym z zakupów elektroniki jachtowej powinien być właśnie radiotelefon UKF, wyprzedzający log, anemometr, Dekkę (lub GPS), echosondę, radiotelex czy radiopławę EPIRB.
Chyba niemal wszystkie współczesne radiotelefony morskie posiadają pełny zakres kanałów w liczbie 55 (od 1 do 88). Radiotelefony specjalnie przeznaczone dla jachtów wyposażane są w „M” kanał 67, na którym pracują administracje marin. Radiotelefony z dodatkowym zakresem kanałów amerykańskich do tej pory nie są dopuszczane przez Państwową Agencję Radiokomunikacyjną (niemożność uzyskania licencji). Nadajniki radiotelefonów stacjonarnych dysponują mocą 25 watów i redukcją mocy do 1 wata – obowiązującą gdy odległość między rozmówcami nie przekracza 2 Mm. Ponadto radiotelefon morski posiada urządzenie „podwójnego nasłuchu” (DW) i osobnego wybierania kanału bezpieczeństwa (16). Czasami podobne wybieranie stosuje się dla kanału „M”. Oprócz tego powszechnie używane są radiotelefony przenośne, zasilane z wewnętrznych baterii i posiadające własną elastyczną antenkę typu „helical”. Moc tych poręcznych urządzeń wynosi zazwyczaj 4/1 watów a zasięg oczywiście jest mniejszy. Radiotelefony przenośne cieszą się dużym powodzeniem ponieważ ich legalność jest trudniejsza do sprawdzenia. O polskiej procedurze uzyskiwania „świadectwa” i „licencji” – czytajcie w rozdziale o dokumentach jachtowych.
Kompletując wyposażenie morskie waszego jachtu możecie spotkać się z propozycjami okazyjnego nabycia radiotelefonu UKF typu FM‑309. Nie kupujcie nic takiego – nawet gdyby przypadkowo działało i cena była bardzo atrakcyjna. Absolutnie zawodne, prądożerne, tylko 12 watowe i o okrojonej do kilku, liczbie kanałów. Decydując się na jakikolwiek zakup – upewnijcie się w PAR co do możliwości uzyskania homologacji. Różne renomowane marki radiotelefonów powszechnie używanych na zachodnioeuropejskich jachtach – bywa, że nie uzyskują polskiej homologacji (np. „President 511”).
Warunkiem dobrej słyszalności jest markowa jachtowa antena UKF, umieszczona na topie masztu. Wszystkie inne lokalizacje nie powinny być rozpatrywane. W żadnym zaś przypadku – na salingu. Awaryjnym miejscem montowania anteny może być kosz rufowy. Takie umiejscowienie upośledza zasięg i wszechkierunkowość anteny. Antena na topie masztu zapewne powiększa efekt ostrza jeżeli chodzi o uderzenia pioruna ale taką ewentualność musimy wliczyć w kalkulację zagrożeń związanych z wypuszczeniem się na morze. Zamocowana na topie antena nieuchronnie wchodzi w kolizję z lampą trójsektorową/kotwiczną. Jeżeli nie jest ona umieszczona wewnątrz półtoracalowej średnicy rurze z PCW (zwyczaj okrętowy) – nie ma sprawy. Cienki pręt lub nieco grubszy kijek „fiberglas” nie zasłoni żadnego sektora. Zresztą jacht się kiwa i myszkuje, więc światło pozycyjne najwyżej zamruga.
Antena podłączona musi być przy użyciu koncentrycznego kabla 50 ohmowego. Bardzo dobrze jeżeli uda się Wam nabyć kabel o podwójnym ekranie. Jest trochę grubszy ale do radiotelefonu dotrze tylko to co przekazała antena. Kabel antenowy powinien być prowadzony wewnątrz masztu. Jak wszystkie inne przewody biegnące w maszcie nie powinien się obijać o ścianki oraz być narażony na ocieranie się o fały. Najlepiej jeśli biegną one wszystkie wewnątrz cienkościennej rury PCW — przynitowanej (popnitami) do masztu (Rys. 22.1). Technologia takiego zamocowania wcale nie jest taka prosta. Wojtek Pawlicki, żaglomistrz i takielarz zna podobno 17 sposobów na jej zrealizowanie. Wypróbowałem dopiero dwa.

Rys. 22.1. Najkorzystniej jest poprowadzić wszystkie kable rurą z PCW


Gdyby z jakiegoś powodu przeprowadzenie kabla antenowego wewnątrz masztu nie było możliwe – zostają nam jeszcze dwie możliwości. Pierwsza z nich polega na poprowadzeniu go na zewnątrz, wzdłuż krawędzi natarcia profilu masztowego i osłonięcie go połówką cienkościennej rurki aluminiowej (Rys. 22.2). Półrurka mocowana jest do masztu za pomocą półopasek i popnitów.

Rys. 22.2. Kabel antenowy (wraz z innymi) może też biec na zewnątrz masztu


Gdyby i to rozwiązanie nie mogło być zastosowane – pozostaje poprowadzić kabel po jednej z want topowych. Kabel mocowany jest do liny przy pomocy taśmy izolacyjnej. Opaska od opaski w odległości nie większej niż 1 metr. Jest to rozwiązanie doraźne ale zupełnie skuteczne. Mówią, że prowizorki są najtrwalsze. Wstyd się przyznać ale żeglowałem z tak podłączoną anteną przez kilka sezonów.

Rys. 22.3. Prowizoryczne podłączenie anteny


Jak już mówiliśmy – do użytkowania radiotelefonu UKF wymagane jest legitymowanie się, wystawianym przez Państwową Agencję Radiokomunikacyjną „Zezwoleniem na stację okrętową”, krótko – „licencją” (tak to się nazywa po angielsku, francusku, hiszpańsku, włosku itd.). Podstawy do uzyskania tego dokumentu stanowią „Świadectwo radiotelefonisty”. „Karta bezpieczeństwa” oraz dowód uiszczenia opłaty. Licencja, zawierająca nazwę jachtu, znak wywoławczy (np. SPG2383), personalia armatora, kategorię stacji (CO/HX), typ i model urządzenia (np. „Aqua Marine 5600”), moc (max 25/1 watów), rodzaj emisji (F3E/G3E), datę ważności – określa zakres przydzielonych częstotliwości. Na razie z zakresu tego wyłączony jest kanał 70, przeznaczony do służby distress (Art 60 – AP 18, RR Geneva 87). W najbliższej przyszłości będzie to powszechny kanał automatycznego wzywania pomocy w obszarze „A” (koncepcja systemowa GMDSS).
Dla przypomnienia podaję poniżej międzynarodowy podział kanałów morskiego pasma UKF:
Wywołanie i bezpieczeństwo / Calling & Emergency: Kanał 16 (156,8 MHz)
Korespondencja publiczna / Public Correspondence: Kanały duplexowe 26, 27, 25, 24, 23, 28, 4, 1, 3, 2, 7, 5, 84, 87, 86, 83, 85, 88, 61, 64, 65, 62, 66, 63, 60, 82.
Korespondencja między statkami / Intership: Kanały simplexowe 6, 8, 10, 13, 9, 72, 73, 69, 67, 77, 15, 17.
Stacje portowe / Port Operations: Kanały simplexowe 12, 14, 11, 13, 9, 68, 71, 74, 10, 67, 69, 73, 17, 15 oraz kanały duplexowe 20, 22, 18, 19, 21, 5, 7, 2, 3, 1, 4, 78, 82, 79, 81, 80, 60, 63, 66, 62, 65, 64, 61, 84.

Kanał 6 UKF może być wykorzystywany do korespondencji bezpieczeństwa ze statkami powietrznymi. Straże graniczne państw zachodnioeuropejskich mają zwyczaj rozmawiać z jachtami na kanale 67 (157,85 MHz). Na tym kanale można (w razie pogarszającej się pogody) zapytać Coast Guard o prognozę meteorologiczną.
W polskim obszarze morskim kanałami portowymi i administracji morskiej są 12, 14, 71 i 10. Ten ostatni najczęściej używa Straż Graniczna. Polskie kutry rozmawiają na kanale 6 a jednostki taboru pogłębiarskiego na kanale 9. Gdynia Radio pracuje na kanałach 26 i 24. Informacje o kanałach roboczych portów i stacji brzegowych znajdziecie w „Spisie Radiostacji Nautycznych BHMW”, wydawnictwach „Radio Signals” oraz przewodnikach żeglarskich.
Jeszcze dwie uwagi z tej materii: w korespondencji ze stacjami znajdującymi się zasięgu wzroku redukujmy moc nadajnika do 1 W. Radiotelefony bazowe, wyposażone w sprawnie działającą antenę topową powinny zagwarantować zasięg do 12 Mm. Drugą uwagą jest zalecenie redukcji mocy na kanałach 15 i 17. Ma to na celu zapobieżeniu ewentualnym przesłuchom („sianiu”) na kanał 16-ty.
Statki i jachty wyposażone w radiotelefon UKF powinny prowadzić nasłuch dopóki znajdują się w 30 milowym pasie przybrzeżnym, w okresach ograniczonej widoczności oraz kiedy inne jednostki znajdują się w zasięgu widzenia. Sposób użytkowania radiostacji pokładowych w portach i 30 milowym pasie wód przyległych do wybrzeża uregulowany jest Zarządzeniami Dyrektorów Urzędów Morskich, ogłoszonych w Dzienniku Urzędowym WRN Gdańsk Nr 19/66 (poz. 128) oraz w Dzienniku Urzędowym WRN Szczecin Nr 3/78 (poz. 18).

CB Radio. Radiotelefony UKF, będące oficjalnym i urzędowym środkiem łączności morskiej oraz stanowiący podstawowy element bezpieczeństwa żeglugi – nie powinny być wykorzystywane do towarzyskich pogawędek między jachtami i statkami. Do tego celu świetnie nadają się radiotelefony Citizens’ Band czyli CB – Radio. Jest to niestrzeżone pasmo 27 Mhz (26,960 do 27,405 MHz), powszechnie wykorzystywane przez kilkadziesiąt milionów ludzi na całym świecie. Wstępną zaletą tego typu łączności jest brak wymogów jakichkolwiek certyfikatów kwalifikacyjnych i zupełnie nie kłopotliwa procedura rejestracji urządzenia (zazwyczaj sklep sprzedaje „radyjko” opatrzone certyfikatem homologacyjnym i zarejestrowane na nazwisko klienta). Osiągi CB Radia, zwłaszcza na morzu są imponujące. Początki CB Radia sięgają roku 1947, gdy w Stanach Zjednoczonych odbył się pierwszy kongres poświęcony idei łączności radiowej zwyczajnych obywateli. Rzeczywisty rozwój światowego CB rozpoczął się w roku 1959. W Polsce pierwsze jednokanałowe urządzenia przenośne małej mocy (100 mW) pojawiły się w latach sześćdziesiątych. Sukcesy użytkowe radia obywatelskiego na lądzie przesądziły o rozszerzeniu tej tak powszechnej łączności na obszary wodne, gdzie brak przeszkód terenowych i zakłóceń przemysłowych – stworzyły idealne warunki propagacji. Niedostatek telefonów przewodowych, niesłychany koszt telefonów komórkowych, uciążliwa procedura zezwolenia instalacji radiotelefonu UKF – przy odczuwanej potrzebie prywatnej łączności towarzyskiej sprawiają iż z roku na rok rośnie ilość stacji „CB MARINE”. Na wzór państw zachodnich wprowadzane są do stacji pogotowia ratunkowego, straży pożarnej i straży miejskiej urządzenia CB Radio. Przodują w tym miasta portowe. W Danii, Szwecji i Niemczech służby ratownictwa brzegowego SAR prowadzą takie nasłuch na kanale CB 11A czyli 27,095 MHz.
Pasmo 27 MHz podzielone jest na szereg podzakresów, oznaczonych literami: „A”, „B”, „C” itd. W Polsce udostępnionym (normalnym ludziom) podzakresem jest „podstawowa czterdziestka” kanałów od 1 do 40 między 26,960 Mhz do 27,405 MHz. W odróżnieniu od większości krajów europejskich przyjęto standard pracy w „zerach”, co oznacza że częstotliwości poszczególnych kanałów kończą się zerem. Europa rozmawia w „piątkach”. Jak w dowcipie o carskiej decyzji dotyczącej szerszego rozstawu szyn kolejowych. Przelicznik jest prosty: jeśli polski kanał wywoławczy Nr 28 ma częstotliwość 27,280 MHz to europejski kanał 28 ma częstotliwość 27,285 MHz. Dlatego radyjka instalowane na jachtach bałtyckich powinny być wyposażone w dodatkowy przełącznik z „zer” na „piątki”. To jest ważne. Kolejnym ważnym elementem jest wybór modulacji. Polską specjalnością jest AM. Europa rozmawia także w FM i SSB (USB i LSB). Aby mieć możliwość dopasowania się do każdego możliwego rozmówcy zagranicznego należy wyposażyć jacht w transceiver o charakterystyce AM/FM, SSB, ”5”/”0”. Na przykład: Galaxy-Pluto–Saturn-Uranus, Lafayette-Typhoon 11, President-Jack-Grant-Jackson-Lincoln, Superstar-2000-2200-360-3900. Jeśli chcemy coś tańszego to zrezygnujmy z modulacji jednowstęgowej SSB. Moc nie jest najważniejsza o ile dysponujecie dobrą i prawidłowo zestrojoną anteną, o czym dalej będzie mowa. W Polsce obowiązuje ograniczenie mocy do 4 watów, wyjątkowo (ratownicy drogowi) do 10 watów. Powolutku powstaje sieć ochotniczych stacji brzegowych, opiekujących się jachtami. Im także powinien przysługiwać przywilej rozwijania większej mocy w razie potrzeby. Polskimi pionierami w tej dziedzinie są trójmiejskie stacje dyżurne „1214 – Stanisław” oraz „690 Bravo – Danka”. Łączność CB jest simpleksową (albo mówimy albo słuchamy).
Polskie ośrodki ratownictwa morskiego ani administracja morska nie prowadzą nasłuchu CB Radia. Jednakże spora ilość amatorskich stacji usytuowanych w nadbrzeżnych miejscowościach – dokładnie pokrywa całą powierzchnię polskiego morza terytorialnego. Czasami dalej. Prowadziłem zupełnie wyraźne rozmowy ze Słupskiem podczas okrążania Bornholmu. W AM przy 4 watach mocy. W razie kłopotów zawsze można liczyć na solidarność i uczynność przyjaciół z eteru. Najlepszą porą dla dobrej słyszalności są godziny ranne i nocne.
Numery kanałów wywoławczych większych miast polskiego pasa brzegowego są różne. Oto one:

— 
Elbląg, Gdańsk, Hel, Władysławowo, Łeba, Ustka, Kołobrzeg, Świnoujście 
 kanał 28
— 
Gdynia 
 kanał 6
— 
Sopot 
 kanał 38
— 
Koszalin 
 kanały 13 i 15
— 
Słupsk 
 kanał 11
— 
Szczecin 
 kanał 7


Numery i częstotliwości „podstawowej czterdziestki w zerach” (pasmo „C”) są następujące:

Nr. 1 — 26,960 MHz Nr. 21 — 27,210
2 — 26,970 22 — 27,220
3 — 26,980 23 — 27,250
4 — 27,000 24 — 27,230
5 — 27,010 25 — 27,240
6 — 27,020 26 — 27,260
7 — 27,030 27 — 27,270
8 — 27,050 28 — 27,280 (wyw)
9 27,060 (rat.) 29 — 27,290
10 — 27,070 30 — 27,300
11 — 27,080 31 — 27,310
12 — 27,100 32 — 27,320
13 — 27,110 33 — 27,330
14 — 27,120 34 — 27,340
15 — 27,130 35 — 27,350
16 — 27,150 36 — 27,360
17 — 27,160 37 — 27,370
18 — 27,170 38 — 27,380
19 — 27,180 39 — 27,390
20 — 27,200 40 — 27,400

Jak widać z powyższego zestawienia – odległości międzykanałowe wynoszą 10 kHz. Istniejące w tej czterdziestce „dziury” (26,990 MHz, 27,040 MHz, 27,090 MHz, 27,140 MHz oraz 27,190 MHz) nie powinny być używane do zwyczajnej korespondencji ponieważ mają inne przeznaczenia, np. do sterowania radiomodeli, urządzeń medycznych, alarmowych itp. Jednym z tych kanałów jest omówiona wyżej alarmowa częstotliwość morska CB 27,095 MHz (FM w „piątkach”) – słuchana przez niemieckie, szwedzkie i duńskie ośrodki ratownicze. Na jachtach – szczególnie wygodne jest instalowanie wywołania selektywnego.
Płynący po morzu, z dala od różnego rodzaju zakłóceń lokalnych jacht, jest idealnym miejscem do prowadzenia dalekosiężnych rozmów wykorzystujących efekt odbicia fal radiowych od jonosfery. Z Bałtyku wspaniale udają się konwersacje z jachtami Zatoki Biskajskiej, Morza Kantabryjskiego, Oceanu Atlantyckiego i Morza Śródziemnego. O wiele łatwiej o rozmowy z lądowymi stacjami Francji, Hiszpanii czy Włoch. Takie rozmowy prowadzimy zazwyczaj na SSB, chociaż i łączności na AM – nie są rzadkością. Dla amatorów takiej rozrywki podaję poniżej kilka kanałów wywoławczych:

* Międzykontynentalny kanał wywoławczy – 27,455 MHz
* Polonijny kanał wywoławczy „Echo Echo” – 26,425 MHz
* Klub „Whisky Alfa Charlie” – Holandia i inne kraje – 26,285 MHz
* Klub „Alfa Tango” – Włochy i inne kraje – 27,555 MHz

Zainteresowanych ogólnymi problemami łączności radia CB odsyłam do dobrego poradnika Andrzeja Janeczka „CB RADIO” (Wydawnictwa Komunikacji i Łączności, Warszawa, 1992, wyd. drugie). Naszym, żeglarskim problemem pozostają anteny. W przeciwieństwie do anten lądowych – anteny morskie CB powinny być montowane jak najniżej. Niemal jedynym miejscem do tego celu jest pawęż jachtu i to nie wyżej niż metr nad lustrem wody. Brzmi to nieprawdopodobnie ale – im wyżej, tym mniejszy zasięg. Brałem udział w takich eksperymentach na Zatoce Gdańskiej w 1991 roku.
Doświadczeni użytkownicy sprzętu radiowego na jachcie morskim wiedzą jak ważną rzeczą jest szczelność anteny i fidera oraz odporność na korozję wszystkich metalowych części anteny i przejść pokładowych i gniazd wtykowych. Jakiekolwiek zaniedbanie w tym względzie powoduje gwałtowny wzrost SWR a przy wartości 3 może dojść do poważnego uszkodzenia aparatury. Na rynku krajowym pojawiło się już sporo importowanych anten „łodziowych”:

* MS27 – 1/4 falowa, długość 155 cm
* MOBAT 27 (27S) – 1/4 falowa, długość 160 cm
* MOTOP 27 – 1/4 falowa, długość 155 cm
* TS 27 – Marine – 1/4 falowa, długość 83 cm
* AZURRA 27 (30,40) – 1/4 falowa, długość 160 cm
* AZURRA INOX – 5/8 falowa, długość 230 cm

Moja, użytkowana już kilka sezonów antena to „Nautilius” firmy „Pan International”.

Rys. 22.4. Antena pawężowa CB Radio na małym jachcie. Podczas strojenia może się okazać konieczne lekkie odchylenie anteny do tylu. Jest to wpływ takielunku i kosza.


Nie jest prawdą, że na jachcie używana może być wyłącznie antena łodziowa. Dowodem na to są doskonale osiągi radiokomunikacyjne jachtu „Fromma” – na którym zainstalowana jest najzwyklejsza antena samochodowa. W niektórych sklepach sprzedających sprzęt CB można nabyć praktyczne imadełka służące do mocowania anteny do kosza rufowego. Jest to rozwiązanie prowizoryczne i mogą wystąpić kłopoty z jej zestrojeniem.
Dobrym miejscem do zamontowania radia CB na małym jachcie jest sufit w pobliżu zejściówki, tak aby bryzgi fal i deszczu doń nie docierały a rozmowy można by prowadzić z kokpitu. Radiotelefony CB i UKF winny być tak mocowane aby ich demontaż przy opuszczaniu jachtów nie zajmował dużo czasu. Zabieranie z sobą do domu radiotelefonów, radionamiernika, rakietnicy, lornetki i innych cennych przedmiotów jest wskazane. Elektryczne kable zasilające radiotelefony powinny być podłączane do instalacji elektrycznej jachtu za pomocą wtyczek koncentrycznych, tak aby nie pomylić biegunowości (pewne uszkodzenie).
Na zakończenie tematu UKF i CB przytaczam wątpliwość Andrzeja Janeczka co do właściwości terminu „radiotelefon”. Pisze on „... urządzenia te nie mają nic wspólnego z telefonem. W krajach Europy zachodniej od połowy 1991 roku jest wprowadzany jednolity system telefonii komórkowej, w której stosowane są telefony bezprzewodowe, czyli radiotelefony, za pomocą których można wybierać numery telefoniczne”.

Rys. 22.5. Nowoczesna jachtowa radiostacja pośredniofalowa „ICOM" IC­‑700UK (emisje I3E, R3E i H3E). Jak małe jest to urządzenie – świadczy porównanie z leżącym obok standardowym mikrofonem. Na razie są to urządzenia zbyt drogie na nasze kieszenie.


Radiostacja pośredniofalowa. Jest to urządzenie drogie i w żegludze bałtyckiej nie wydaje mi się aby było nieodzowne. Gdyby miał to być na przykład taki „mamut” jak unimorowska radiostacja typu RR 3307 ważąca blisko 100 kilogramów to po prostu zabrakłoby miejsca, nie mówiąc o apetycie energetycznym takiego zwierza. Wytwarza się już na świecie wspaniałe, małe, całkowicie zautomatyzowane radiostacje pośredniofalowe ale jeszcze w tej książce nie będę ich prezentował – ze zrozumiałych względów. Częstotliwością bezpieczeństwa jest tu 2128 kHz a moce nadajników zaczynają się od 100 watów.
Radiotelefon komórkowy. Obecnie, kiedy piszę te słowa za wcześnie jest jeszcze na omawianie tego tematu. Jachty skandynawskie i niemieckie często stosują ten sposób łączności użytkowej, towarzyskiej i bezpieczeństwa żeglugi. Ośrodki ratownicze tych krajów są wyposażone w tego rodzaju instalacje.
Jednostki i terminologia. Aby ułatwić poszukiwania potrzebnych informacji w spisach, locjach czy przewodnikach, najczęściej angielskojęzycznych – przypomnijmy kilka najważniejszych terminów z zakresu łączności radiowej.

JEDNOSTKI

ZAKRESY

* fale b. długie — Very Low Freq. 10-30 kHz — 30-10 km VLF
* fale długie — Low Freq. 30-300 kHz — 10-1 km LF
* fale średnie — Med. Freq. 300-3000 kHz — 1 km-100 m MF
* fale krótkie — High Freq. 3-30 MHz — 100-10 m HF
* fale b. krótkie — Very High Freq. 30-300 MHz — 10-1 m VHF
* fale ultra krótkie — Ultra High Freq. 300-3000 MHz — 1 m-10 cm UHF
* fale super krótkie — Super High Freq. 3-30 GHz — 10-1 cm SHF
* fale ekstra krótkie — Extra High Freq. 30-300 GHz — 1 cm-1 mm EHF

Na falach długich nadawane są prognozy pogody przez stacje broadcastingowe w przedziale od 150 kHz do 400 kHz. Zakres pośredniofalowy (pasmo „t”) w przedziale 1600–4000 kHz jest właściwy dla stacji okrętowych. Na falach krótkich (w paśmie „u”) – 4 do 23 MHz pracują radiostacje brzegowe i okrętowe. Światowe „CB” słychać od 26 do 30 MHz a radiotelefon UKF (pasmo „v”) pracuje między 156 i 174 MHz.



LATARNIE MORSKIE

Mimo niezwykle dynamicznego rozwoju elektronicznych technik nawigacyjnych latarnie morskie i pozostałe światła wskazujące drogę na morzu wydają się być nie do zastąpienia. Światło latarni morskiej jest niemal namacalnym wskaźnikiem drogi, nie wymagającym żadnych przyrządów – poza wzrokiem. Sygnały świetlne pozwalają, nie tylko weryfikować wskazania „cudownych pudełek“ ale i orientować pozycję jachtu wobec brzegu. Światło latarni morskiej spełnia też istotną rolę w samopoczuciu nawigatora, zwłaszcza podczas ciężkiej pogody.
Bałtycki spis świateł zawiera około 10 000 pozycji, zajmując 318 stron formatu A4. Jest to po mapach morskich drugi co do ważności element nawigacyjnych pomocy. ORP „Orzeł” uciekając z Tallina (internowany w 1939 r.) przepłynął Bałtyk bez skonfiskowanych map – dzięki pozostałemu na okręcie spisowi świateł. Spis świateł musi być zaktualizowany zanim wyruszymy na morze. Mimo tych oczywistych stwierdzeń postanowiłem przedstawić charakterystyki wybranych świateł aby zorientować czytelnika w najważniejszych bałtyckich drogowskazach „tranzytowych”. Szereg prezentowanych w poniższej tabeli świateł ma charakter sektorowy. Tu konfrontacja pełnego spisu świateł z mapą morską jest konieczna.

Tabela ta nie zawiera „wybranych" świateł Zatoki Botnickiej, Alandów i północnego brzegu Zatoki Fińskiej. Stało tak się z trzech powodów, z których ten ostatni chyba jest najważniejszy. Po pierwsze — żegluga w tych rejonach wydaje mi się za trudna — jak na pierwszy stopień bałtyckiego wtajemniczenia, po drugie — w tych rejonach nie można mówić o latarniach „wybranych”, „najważniejszych” itd. a po trzecie — ja tam jeszcze nie byłem.
Nazwy rosyjskie podane zostały w transkrypcji angielskiej, bo taka jest obecnie powszechnie stosowana w różnojęzycznych pomocach nawigacyjnych. Z rosyjskimi mapami, locjami i spisami — nie sądzę abyście mieli zbyt często do czynienia.
Nowe czasy zastawiają na nawigatorów pułapki polegające na zmianach nazw geograficznych. Mało kto z nas wie, że Nidden (Nidy) trzeba teraz szukać w spisach świateł pod URBE KALIS (Hill), Juodkrante przeniosło się w alfabetycznych spisach pod YUODKRANTE a zamienną nazwą Sorve (Syrvejaer) jest SWALFER ORT. Zmian tych jest sporo — dlatego nie wyrzucajcie starych spisów, które są bardzo pomocne w ustaleniu jak się teraz nazywa „po mężu” szukana latarnia. Kończąc temat nazw — nie mogę ukryć zdziwienia, że w brytyjskim admiralicyjnym „List of Lights and Fog Signals” figurują: Swinemunde, Kolberg i Danzig — jako, że nie są to chyba angielskie nazwy naszych portów. IMO zaleciło stosować w pomocach nawigacyjnych wyłącznie nazwy miejscowe, dopuszczając jedynie umieszczanie w nawiasach nazw w języku edytora.
Sposób posługiwania się polskimi i brytyjskimi spisami świateł jest sprawdzany na niemal każdym żeglarskim egzaminie. Nic będę więc się rozwodził nad różnicą pomiędzy światłem błyskowym a blaskowym ale przypomnę kilka praktycznych a podstawowych wiadomości. Zasięg podawany w spisach świateł jest zasięgiem nominalnym, to jest — optycznym dla widzialności meteorologicznej 10 Mm. Każdy spis świateł zawiera wykres umożliwiający wyznaczenie rzeczywistego zasięgu optycznego światła o znanym zasięgu nominalnym i przy konkretnej widzialności meteorologicznej wyrażonej w milach morskich. Korzystając z takiego wykresu należy pamiętać, że widzialność światła zależy od tła. Jeżeli latarnia morska obserwowana jest na tle łuny świateł portowych to zasięg rzeczywisty może okazać się dwukrotnie mniejszy od nominalnego (ze spisu).
Sektory świateł podawane są jako namiary rzeczywiste w kierunku od jachtu ku latarni a nie odwrotnie. Taka pomyłka może być tragiczna w skutkach. Przed rozpoczęciem pracy ze spisem należy dokładnie przestudiować część wstępną, w której wyjaśniono co oznacza druk tłusty, kursywa, duże litery itd.
Podawaną w spisach świateł wysokość latarni nad poziomem morza wykorzystujemy do oszacowania odległości w momencie „odkrycia się” nad horyzontem. Dość przybliżonego rachunku dokonujemy za pomocą wzoru:


gdzie:

d — szukana odległość w Mm

H — wysokość latarni ze spisu świateł w metrach npm

h — wzniesienie oka żeglarza na poziomem morza (w metrach)

W spisach świateł zazwyczaj zamieszczane są tabelki, które mogą zastąpić powyższy rachunek, zwłaszcza kiedy pokładowy kalkulator nie ma funkcji „pierwiastek kwadratowy”.
Do ustalenia charakterystyki światła warto używać stopera. Żeglowałem też z takimi, którzy obserwując mrugającą latarnię — coś tam sobie mruczą pod nosem. Ja jestem jednak zwolennikiem techniki. Moi stali kompani: Chrzanowski, Ziółkowski, Włodkowski, Leśniak, Duma — także. Pomiary należy powtórzyć kilkakrotnie aby uzyskać całkowitą pewność. Co robić, kiedy idziemy w kierunku latarni a charakterystyka absolutnie się nie zgadza? Natychmiast zrobić zwrot na kontrkurs i dopiero wtedy zacząć analizować sytuację. Bardzo ostrożnie należy podchodzić do określenia barwy światła, kiedy jest ono bardzo odległe. Zamglenie może zmienić barwę światła białego na czerwone. Najtrudniejsze są pomiary świateł rozbłyskowych (światło stałe, regularnie wzmacniane pojedynczymi rozbłyskami).
Przed nastaniem każdej nocy nawigator powinien wyszukać w spisie wszystkie światła, które mogą być zaoczone z jachtu. Należy je rozpisać czarnym flamastrem w brulionie, tak, aby później, przy dwuwatowej żaróweczce nie dręczyć się wypatrywaniem maleńkich literek i cyferek.

Wreszcie sprawa różnicy symboli świateł białych w spisach. W polskim spisie brak oznaczenia koloru — oznacza kolor biały. Angielskie oznaczenie światła białego to litera „W” (white).


RADIONAMIARY

Nawet jeżeli będziecie już dysponować tak doskonałymi instrumentami nawigacyjnymi jak GPS czy Decca – nie powinniście lekceważyć umiejętności określania linii pozycyjnej lub pozycji z namiarów na radiolatarnie morskie i lotnicze. Reorganizacja służb radiolatarnianych przeprowadzona w roku 1992 radykalnie przerzedziła sieć bałtyckich stacji, zredukowała ilość łańcuchów i zmieniła rodzaj emisji. Nie mniej radionamiary pozostały nadal (obok „zliczeniówki”) podstawowym sposobem określania pozycji na jachtach mniej zasobnych armatorów, zwłaszcza polskich.
Zadaniem tego rozdziału nie jest nauka prowadzenia radionawigacji ani wyszczególnianie zalet tej techniki odnajdywania się na morzu. Robi to fachowo i przystępnie Jacek Czajewski w książce „RADIONAWIGACJA” (wyd. Sport i Turystyka 1987). Ograniczam się więc tylko do podsunięcia podstawowych danych dotyczących radiolatarni bałtyckich i nowości, jakimi nas uraczono 2 lata temu.
Nowy system radionawigacyjny przydzielił radiolatarniom morskim pasmo od 283,5 kHz do 315,0 kHz, które podzielono na 62 kanały co 0,5 kHz (w tym przedziale są dwie „dziury”). Zatem radiolatarnie pracują teraz albo w „zerach” albo w „piątkach”. Na Bałtyku pozostał dotąd tylko jeden łańcuch pracujący w „trójkach”. Jest nim 5‑latarniowy łańcuch polskiego wybrzeża od Świnoujścia do Rozewia. Należy się liczyć z rychłą zmianą częstotliwości pracy tego łańcucha z 287,3 kHz na 287,5 kHz, tak jak to już zrobiono z łańcuchem Hel – Krynica, zmieniając jego częstotliwość z 310,3 kHz na 310,5 kHz. Żeglarzy najbardziej dotyka innowacja polegająca na zmianie dotychczasowej emisji A2A (Telegraphy by the on‑off keing of tone modulated carrier, Morse code: double sideband) na emisję A1A (Continous wave telegraphy, Morse code). Zmiana ta niestety wyklucza bezpośrednie wykorzystywanie turystycznych radiodbiorników do radionamierzania. Odbiór sygnałów nadawanych w nowej emisji możliwy jest tylko przez urządzenie wyposażone w dodatkową heterodynę (Beat Frequency Oscilator) – wytwarzający wraz z sygnałem radiolatarni – sygnał akustyczny. Radionamierniki nowszych generacji są do tego przystosowane. Przełącznik „IDENT – DF” w pozycji DF (direction-finding) czyli namierzania – uruchamia wewnętrzny BFO i sygnał radiolatarni jest słyszalny. W momencie pisania tego tekstu nieliczne radiolatarnie bałtyckie pracują nadał w emisji A2A.
Posiadacze turystycznych radioodbiorników, służących dotąd jako radionamierniki mogą je dostosować do nowej techniki po dokonaniu pewnych zmian, o których szczegółowo pisze Antoni Komorowski w książce „URZĄDZENIA NAWIGACYJNE JACHTÓW MORSKICH” (rozdział „Przystosowanie odbiorników turystycznych do radionawigacji”).
Sposób operowania przełącznikiem BFO przedstawia poniższa tabelka:

poz.
Adm.
List of
Lights
& Fog
Sign
nazwa latarni
lub światła

pozycja N/E
wysokość
nad
p. m.
m
zasięg


Mm
światło



inne informacje




SUND
2288 HELSINBORG
56°02,6 i 12°41,4
18 18/15/13 P 15s bcz N część Sun­du, wie­ża i czerw. bud.
1908 KRONBORG
(Helsingør)
56°02,4 i 12°47,4
34 15/12/11 P(2)6s bcz
p1, ś1, p1, ś3
NE wie­ża zam­ko­wa
2060 DRODGEN
55°32,2 i 12°42,8
20 18/15/13 P(3)15s bcz
p2, ś2, p2,
ś2, p2, ś5
Bia­ła 4-bo­cz­na wie­ża, czer­wo­ne pa­sy, sza­ra podst.
2094 STEVNS
55°17,5 i 12°27,5
64 26 Bl 25s
ś2
Bia­ła cy­lin­dry­cz­na wie­ża
2517 FALSTERBOREV
55°18,5 i 12°39,5
30 22/19/18 I 8s bcz S we­j­ście na Sund. Po­ma­rańcz. wie­ża, czar­ne pa­sy, sza­ra podst., pod­świetl.

WYBRZEŻE DUŃSKIE
2142 MØN
54°56,8 i 12°32,5
25 22 B(4)30s
ś0,2 p4,8
ś0,2 p4,8
ś0,2 p4,8
ś0,2 p14,8
SE skraj wy­s­py Møn. Żół­ta 4-bo­cz­na wie­ża
2186 GEDSER ODDE
54°33,9 i 11°57,9
26 24 B(3)20s
ś02 p3,8
ś02 p3,8
ś02 p11,8
S cy­pel wy­s­py Fal­s­ter. Bia­ła 6-bo­cz­na wie­ża
1706 KELDSNOR
54°43,9 i 10°43,4
39 25 B(2)20s
ś0,3 p4,7
ś0,3 p14,7
S skraj wy­s­py Lan­ge­land. S we­j­ście na Du­ży Bełt. Bia­ła 4-bo­cz­na wie­ża
1070 SKJOLDNAES
54°58,2 i 10°12,5
32 20 Bl 30s
ś4
N skraj wy­s­py Aero. Cy­lin­dryc­zna gra­ni­to­wa wie­ża
1034 TAKSENSAND
55°00,4 i 09°58,0
19 15/11/11 P(2)12s bcz
p2 ś2 p2 ś6
W brzeg Ma­łe­go Beł­tu. Bia­ła cy­lin­dry­cz­na wie­ża
1100 GAMMEL-PØL
54°52,9 i 10°04,2
20 14/10/10 P(3)15s bcz
p2 ś1 p2 ś1
p2 ś7
SE skraj wy­s­py Als (Ma­ły Bełt). Bia­ła ko­lum­na z cze­r­wo­nym pa­sem.

WYBRZEŻE NIEMIECKIE
1113 KALKGRUND (G)
54°49,6 i 09°53,4
24 19/16/15 S bcz Fiord Flens­bur­s­ki. Cze­r­wo­na, cy­lin­dry­cz­na wie­ża z 2 bia­ły­mi pa­sa­mi i 3 ga­le­ria­mi, pod­świe­tlo­na.
1108 FALSHOFT
54°46,2 i 09°58,0
25 18/15/14 P(2)16s bcz
p1,5 ś2,5
p1,5 ś10,5
We­j­ś­cie do Fior­du Flens­bur­s­kie­go. Bia­ła wie­ża z cze­r­wo­nym pa­sem i la­ter­ną.
1215 KIEL (Kilonia)
54°30,0 i 10°16,5
33 18/15/14 I 6s bcz Za­to­ka Ki­loń­s­ka. Bia­ła cy­lin­d­ry­cz­na wie­ża z cze­r­wo­ną ga­le­r­ią i pod­sta­wą. Stoi na ke­so­nie. Pod­świe­t­lo­na.
1216 BÜLK
54°27,3 i 10°12,0
29 14/11/10 B 3s bcz
ś 0,7
We­j­ś­cie do Fior­du Ki­loń­skie­go. Bia­ła wie­ża z czar­nym pa­sem i 2 ga­le­ria­mi.
1276 NEULAND
54°21,7 i 10°36,2
40 21/18 Bl(4) 30s bc W skraj Za­to­ki Hoh­wach­ter. Cze­r­wo­na wie­ża.
1288.1 FLÜGGE
54°26,6 i 11°01,1
37 25 S SW cy­pel wy­s­py Fehmarn. Cze­r­wo­na 8-bo­cz­na wie­ża z bia­ły­mi pa­sa­mi, żół­te przy­bu­dów­ki.
1284 MARIENLEUCHTE
54°29,7 i 11°14,4
40 22/18 B(4)15s bc
ś0,2 p2,8
ś0,2 p2,8
ś0,2 p2,8
ś0,2 p5,8
N brzeg wys­py Fehmarn. Cze­r­wo­na cy­lin­drycz­na wie­ża z 2 bia­ły­mi pa­sa­mi i ga­le­rią.
1286 STABERHUK
54°24,4 i 11°18,8
25 18/14 P(2)16s bz
p1 ś3
p1 ś11
E cy­pel wys­py Żół­ta wie­ża z cze­r­wo­ną lam­pą.
1342 DAHMESHOVED
54°12,2 i 11°05,0
33 23 B(3)12s
ś0,8 p2,2 ś0,8 p2,2
ś0,8 p5,2
W brzeg Za­to­ki. Cze­r­wo­na 8-bo­cz­na wie­ża z bia­łym pa­sem. Blis­ko żół­ty bu­dy­nek.
1360 TRAVEMÜNDE
53°57,8 i 10°53,0
114 19/15 B4s bc
ś 0,1
Za­to­ka Lu­bec­ka
1386 TIMMENDORF
53°59,6 i 11°22,6
21 16/13/11 S bcz W wys­py Poel. Po­dej­ście do Wis­maru. Bia­ła cy­lin­dry­cz­na wie­ża, bia­ła la­tar­nia.
1398 GOLWITZ
54°01,5 i 11°28,3
13 17/13/12 P 5s bcz
p 1
N wys­py Poel. Cze­r­wo­na wie­ża na bia­łym bu­dyn­ku.
1400 BUK
54°08,0 i 11°41,8
95 24/20 Bl(4)45s bc
ś2,1 p6,9 ś2,1 p6,9 ś2,1 p6,9 ś2,1 p15,9
Pół­wy­sep Buk. Cze­r­wo­na cy­lin­dry­cz­na wie­ża z bia­łym pa­sem.
1404 WARNEMÜNDE
54°10,9 i 12°05,2
34 20 B(3+1)24s SE Zatoki Me­k­lem­bur­s­kiej W  stro­na we­j­ś­cia do por­tu
1436 GOLWITZ
54°20,2 i 12°22,6
12 16 P(3)12s
p1 ś2 p1 ś2 p1 ś5
S cieś­ni­ny Kadett­rinne. Cze­r­wo­na 4-bo­cz­na wie­ża z 2 bia­ły­mi ga­le­ria­mi na NW na­ro­żu bu­dyn­ku.
2586 GELLEN
54°30,6 i 13°04,6
12 15/11/10 P(2)10s bcz
p1 ś2 p1 ś6
Po­dej­ś­cie do Stral­sun­du. Bia­ła cy­lin­drycz­na sta­lo­wa wie­ża na ka­mien­nej pod­sta­wie
2588 DORNBUSCH
54°36,1 i 13°07,2
95 21/15 Bl 10s bc
ś 2,4
N Hidden­see sza­ra wie­ża.
2592 ARKONA
54°40,9 i 13°26,1
75 22 B(3)17,1s Cy­pel Arko­na (Ru­gia). Czar­na cy­lin­d­rycz­na wie­ża z czer­wo­nym pa­sem.
2594 RAZNOW
54°35,2 i 13°38,2
55 14 B 5s NE wys­py Ru­gia. Bia­ła cy­lin­d­rycz­na wie­ża.
2662 GREIFSWALDER OIE
54°15,0 i 13°55,5
48 26 B 3,8s
ś 0,3
Wy­sep­ka na po­dej­ściu E do Greifs­walder Bod­den. Czer­wo­na 8-bocz­na wie­ża z 2 ga­le­ria­mi i czar­ną la­ter­ną.

WYBRZEŻE POLSKIE
2668 ŚWINOUJŚCIE
53°55,0 i 14°17,2
68 25/9 P 5s bc
p 1
NW wys­py Wo­lin. Żół­ta ce­g­la­na cy­lin­d­rycz­na wie­ża z czer­wo­ny­mi pa­sa­mi.
2892 KIKUT
53°59,0 i 14°34,9
91 16 I 10s Wys­pa Wo­lin. Sza­ra cy­lin­d­rycz­na ka­mien­na wie­ża z bia­łą la­ter­ną.
2904 NIECHORZE
54°05,8 i 15°03,9
63 20 B 10s
ś 0,5
Mię­dzy Dziw­no­wem i Ko­ło­brze­giem. Sza­ra 8-bo­cz­na wie­ża.
2906 KOŁOBRZEG
54°11,3 i 15°33,4
36 16 B 3s
ś 1
Czer­wo­na wie­ża.
2914 GĄSKI
54°14,7 i 15°52,2
50 23,5 P(3)15s
p1,2 ś2,5 p1,2 ś2,5 p1,2 ś6,4
Czer­wo­na cy­lin­d­rycz­na wie­ża.
2918 DARŁOWO
54°26,5 i 16°22,9
21 15 Bl (2) 15s
ś2 p3 ś2 p8
Czer­wo­na 4-bo­cz­na wie­ża z bia­łą la­ter­ną.
2926 JAROSŁAWIEC
54°32,5 i 16°32,7
50 23 B(2) 9s
ś 0,5 p2
ś 0,5 p6
Czar­na wie­ża.
2930 USTKA
54°35,4 i 16°51,4
22 18 P 6s
p 2
Brą­zo­wa 8-bo­cz­na ka­mien­na wie­ża z bia­łą ko­pu­łą.
2940 CZOŁPINO
54°43,3 i 17°14,6
75 21 P(2) 14s
p1 ś2,5
p1 ś9,5
Cy­lin­drycz­na ce­g­la­na wie­ża z czar­ną ko­pu­łą.
2954 STILO
54°47,3 i 17°44,2
75 23,5 B(3) 12s
ś0,3 p2,2
ś0,3 p2,2
ś0,3 p6,7
Sta­lo­wa ko­lum­na w czer­wo­no­‑bia­ło­‑czar­ne pa­sy.
2960 ROZEWIE
54°49,8 i 18°20,4
83 26 B 3s
ś 0,1
Czer­wo­na cy­lin­d­rycz­na wie­ża z 2 ga­le­ria­mi.
2965 JASTARNIA
54°42,1 i 18°41,1
22 15 P(2) 20s
p7 ś2 p2 ś9
Bia­ła cy­lin­d­rycz­na z czer­wo­nym pa­sem.
2968 HEL
54°36,1 i 18°48,9
41 17 I 10s Czer­wo­na 8-bo­cz­na wie­ża.
3080.8 GDAŃSK
54°24,1 i 18°41,9
(Port Północny)
56 25 B(3) 9s
ś0,5 p1,5 ś0,5 p1,5 ś0,5 p4,5
Sza­ra 4-bocz­na wie­ża z ga­le­rią nad bu­dyn­kiem Ka­pi­ta­na­tu.
3090 KRYNICA MORSKA
54°23,3 i 19°27,2
53 18 Bl(2) 12s
ś2 p2 ś2 p6
Mie­rze­ja Wi­ś­la­na 8 Mm na SW od gra­ni­cy z ro­syj­s­ką en­kla­wą Ka­li­nin­gra­du

DUŃSKIE WYSPY — BORNHOLM I CHRISTIANSØ
2508 HAMMERODDE
55°17,9 i 14°46,5
21 18 B(2) 10s
ś 0,3 p 2,2 ś 0,3 p7,2
N cy­pel wy­s­py Born­holm. Bia­ła 4­‑bo­cz­na wie­ża
2530 SVANEKE
55°07,9 i 15°09,2
20 21 B(2) 20s
ś 1 p 3 ś 1 p 15
E skraj wy­s­py Born­holm. Ce­gla­na 4­‑bo­cz­na wie­ża
2550 DUEODDE
54°59,5 i 15°04,6
48 20 B(3) 10s
ś 0,5 p1,2 ś 0,5 p1,2 ś 0,5 p6,1
S skraj wy­s­py Born­holm. Bia­ła 6­‑bo­cz­na wie­ża z ga­le­rią
2556 CHRISTIANSØ
55°19,3 i 15°11,3
29 19 B 5s
ś 0,5
Śro­dek wy­s­py. Bia­ła przy­sa­dzis­ta wie­ża na for­cie

WYBRZEŻE SZWEDZKIE
2424 TRELLEBORG
55°21,4 i 13°09,1
12 16/12/12 I 8s bcz SW brzeg Szw­cji. Czar­na wie­ża z bia­łym pa­sem, na sza­rej stoż­ko­wa­tej podst., Bia­ła la­ter­na
2445 KULLAGRUND
55°17,9 i 13°19,5
18 16/13/12 I 4s bcz Czer­wo­na ko­lum­na z czar­nym pa­sem i bia­łą la­ter­ną. Plat­for­ma dla śmi­g­łow­ca. Pod­świet­lo­na.
2450 YSTAD
55°25,5 i 13°49,8
24 15 I 4s Po­ma­rań­czo­wy trój­kąt na wie­ży
2460 SANDHAMMAREN
55°23 i 14°11,8
31 22 B 5s NW cieś­ni­ny Born­holms­gat. Czer­wo­na sta­lo­wa wie­ża kra­to­wa.
7538 HANÖ
56°00,8 i 14°50,9
70 23 B(3) 13,5s N Za­to­ki Hanö. Bia­ła żel­be­to­wa wie­ża
7442 UTKLIPPAN
55°57,2 i 14°42,2
31 23 B 15s Ska­ły na W od po­dej­ścia do Kal­mar­sun­du. Czer­wo­na kra­to­wa wie­ża na for­cie.
7280 ÖLANDS SODRA UDDE
56°11,8 i 16°24,0
41 26 B(2) 30s S cy­pel wys­py Öland. Cy­lin­drycz­na ka­mien­na wie­ża z czar­nym pa­sem. Pod­świet­lo­na.
7284 ÖLANDS SODRA GRUND
56°04,2 i 16°40,8
33 21 I 8s Na o­si roz­dzie­le­nia ru­chu. Czar­na wie­ża, czer­wo­ne pa­sy. Pod­świetl.
7270 KAPELLUDDEN
56°49,2 i 16°50,8
32 12 Bl 10s E wys­py Öland. Czer­wo­na kra­to­wa wie­ża
7266 HÖGBY
57°08,8 i 17°02,8
23 12 Bl(2) 12s ś2 p2 ś2 p6 E wys­py Öland. Bia­ła kra­to­wa wie­ża.
7260 ÖLANDS NÖRRA UDDE
57°22,0 i 17°05,9
32 14 B(4) 15s N wys­py Öland
7022 HARADSKAR
58°09,0 i 16°59,5
36 24 Bl(3) 20s Szwedz­ki brzeg. Czer­wo­na wie­ża na kra­to­wej podst.
6829 GUSTAF DALEN (S)
58°35,7 i 17°28,2
20-14 I 8s bcz Po­dej­ście do Norr­koping. Bia­ła cy­lin­dry­cz­na żelb. wie­ża, czer­wo­ny szczyt.
7210 HOBURG
56°55,3 i 18°09,3
58 27 B 5s S wys­py Got­land. Bia­ła wie­ża z bia­łym szczy­tem.
6944 ST. KARLSO
58°37,0 i 16°11,3
23 B(2) 12s Wy­sep­ka przy W brze­gu Got­lan­du
7188 ÖSTERGARN
57°26,6 i 18°59,4
36 16 B(2) 15s Wy­sep­ka przy E brze­gu Got­lan­du. Bia­ła cy­lin­dry­cz­na wie­ża z czar­nym pa­sem
7162 FARÖ
57°57,7 i 19°21,1
30 16/13 I 8s bc N wys­py Got­land. Bia­ła cy­lin­d­rycz­na wie­ża.
7150 GOTSKA SANDON
58°23,7 i 19°11,8
42 24 B 8s N wys­py Gotska. Brą­zo­wa drew­nia­na wie­ża

WYBRZEŻE ROSYJSKIEJ ENKLAWY KALININGRADU
9100.1 BALTIYSK
54°38,4 i 19°53,8
32 16 P 12s Wej­ście do por­tu. Cy­lin­d­rycz­na bia­ła wie­ża, czer­wo­ny szczyt, 2 ga­le­rie
3256 (MYS) TARAN
54°57,6 i 19°58,9
55 21 P(3) 15s
p1 ś3 p1,5 ś3 p3 ś3
Cy­pel Ta­ran. Czer­wo­na 8­‑bo­cz­na wie­ża na za­bu­dow.
3318 URBE KALLIS HILL
(d. Nidden lub Nida)
55°18,2 i 21°00,8
77 22 B(2) 5,8s
ś 0,2 p 1,2 ś 0,2 p 4,2
Mie­rze­ja Ku­roń­ska. Czer­wo­na cy­lin­d­ry­cz­na wie­ża.
3334 YUODKRANTE
(d. Juodkrante)
55°35,5 i 21°07,2
68 18 Bl 8s
ś 3
Mie­rze­ja Ku­roń­ska. Bia­ła 4­‑bocz­na wie­ża kra­to­wa
3345
3346
KLAIPEDA (Kłajpeda)
55°43,7 i 21°05,9
31/44 16/18 2 I 6s 2 świa­t­ła na­bież­ni­ko­we 092° do por­tu od­leg­łe o 305 m. Czar­na kra­to­wa i bia­ła cy­lin­d­ry­cz­na — wie­że.

WYBRZEŻE ŁOTEWSKIE
3396 LIEPAJA
56°31,1 i 20°59,5
32 16 I 6s Wej­ście do por­tu. Czer­wo­na cy­lin­d­rycz­na wie­ża z bia­ły­mi pa­sa­mi
3442 AKMENRAGS
56°50,0 i 21°03,6
38 18 Mo(A)10s
ś 1 p 1 ś 3 p 5
Czer­wo­na cy­lin­d­ry­cz­na wie­ża
3470 OVIŠI
57°34,3 i 21°42,8
38 18 Bl 7,5s
ś 3
S brzeg Irb. Prolivu. Bia­ła cy­lin­d­ry­cz­na wie­ża
3476 MIKELBAKA
57°36,0 i 21°59,5
56 20 B(2) 3,8s
ś 0,2 p 1,4 ś 0,2 p4,2
Bia­ła cy­lin­d­ry­cz­na żel­be­to­wa wie­ża
3474 IRBENSKIY
57°45,0 i 21°43,5
37 17 B(2) 10s Wej­ś­cie do Za­to­ki Rys­kiej. Żół­ta wie­ża z bia­ły­mi pa­sa­mi. Pod­świet­lo­na.
3704 SWALFER ORT
(d. Syrvsjaer lub Sorve)
57°55,0 i 22°03,6
52 17 B(2) 30s
ś 0,9 p 6,6
ś 0,9 p 21,6
N brzeg Irb. Pro­li­vu Bia­ła cy­lin­d­ry­cz­na wie­ża z czar­nym szczy­tem.
3716 KIJPSAARE (Nuk)
58°30,2 i 21°50,0
26 15 Bl 15
ś 2
N brzeg wy­s­py Saare­maa. Bia­ła cy­lin­dry­cz­na wie­ża z czar­ny­mi pa­sa­mi.
3744 RISTNA
58°56,8 i 22°03,8
37 17/10 Bl 15s bc
ś 3
We­j­ście do Za­to­ki Fiń­skiej Czer­wo­na cy­lin­d­rycz­na wie­ża.
3746 KOPU
58°55,2 i 22°12,3
102 26 B(2)10s Bia­ła 4-bo­cz­na wie­ża
3754 TAHKUNA NINA
59°05,8 i 22°35,4
43 18 P(2)15s
p 1,5 ś 4,5
p 4,5 ś 4,5
Bia­ła cy­lin­d­ry­cz­na wie­ża.
3760 OSMUSSAAR
59°18,3 i 23°23,0
39 18 B 10s
ś 4
Czar­na wie­ża z bia­ły­mi pa­sa­mi.
3774 PAKRINEEM
59°23,3 i 24°02,3
73 20 B 15s Czer­wo­na cy­lin­d­rycz­na wie­ża
3786 SUURUPI
59°28,4 i 24°25,1
66 20 P(2)15s
p 1,5 ś 4,5
p 4,5 ś 4,5
Bia­ła wie­ża

WYBRZEŻE ROSYJSKIE
5374 GOGLAND
60°05,6 i 26°57,2
132 26 B 7,5s
ś 3
N wy­s­py Gog­land. Czer­wo­na kwa­d­ra­to­wa wie­ża z 2 pla­t­for­ma­mi
3938 BOLSHOY TUTERS
59°57,2 i 27°11,3
75 20 Bl(2) 14s
ś 1 p 2
ś 3 p 9
NW wy­s­py B.T. Ce­g­lana 6-bo­cz­na wie­ża.
3918 KAYBOLOVO
59°44,4 i 28°02,0
61 18 I 8s S brzeg Za­to­ki Fiń­skiej. Bia­ła kra­to­wa wie­ża.
3944 SOMMERS
60°12,5 i 27°38,7
53 20 I 6s Wy­s­pa Som­mers. Cze­r­wo­ny wa­lec z bia­łym pa­sem na kra­to­wej wie­ży.
3946 NERVA
60°14,8 i 27°57,4
44 18 Bl 8s
ś 1
Wy­sep­ka Nerva Czer­wo­na 4-bo­cz­na wie­ża kra­to­wa.
5584 (MYS) SEYVESTE
(d. Stirsudden)
47 21 Bl(2) 15s
ś 0,4 p 3,5
N brzeg Za­to­ki Fiń­skiej
4004 SHEPELEVSKIY 37 17 Bl(2) I6 bc S brzeg Za­to­ki Fiń­skiej. Bia­ła cy­lin­dry­cz­na wie­ża z cze­r­wo­nym pa­sem.
4010 TOLBUKHIN
60°02,6 i 29°32,6
29 16 Bl 12s Po­dej­ś­cie do wy­s­py Kot­lin. Bia­ła cy­lin­drycz­na wie­ża.
emisja podczas namierzania podczas identyfikacji
A1A BFO – WŁĄCZONY (On) BFO – WŁĄCZONY (On)
A2A BFO – WŁĄCZONY (On)
lub – WYŁĄCZONY (Off)
BFO – WYŁĄCZONY (Off)
NON
A2A
BFO – WŁĄCZONY (On) BFO – WYŁĄCZONY (Off)

Jak widać wszystkie bałtyckie latarnie to morskie lub lotnicze RC (Non-directional Radiobeacons). Likwidacji uległy tu wszystkie RD (Directional Radiobeacons).

Absolutna większość bałtyckich radiolatarni pracuje już w reżimie nadawania ciągłego, co w spisach oznaczane jest symbolem H24. Chyba z tego powodu zmieniona została „fotografia” sygnału, której kompozycja obecnie przedstawia się następująco:
identyfikator, przynajmniej dwa razy 
 ok. 13 sek.
długi dźwięk 
 47 sek.

razem 
 60 sek.

Dotychczasowa kompozycja sygnału, stosowana jaszcze przez nieliczne latarnie pracujące w starym systemie, zamyka się także w jednominutowym interwale:

identyfikator, 3 do 6 razy 
 ok. 22 sek.
długi dźwięk 
 25 sek.
identyfikator, 1 lub 2 razy 
 ok. 8 sek.
okres ciszy 
 5 sek.

razem 
 60 sek.

Latarnie pracujące w łańcuchach nadają sygnały na wspólnej częstotliwości w kolejnościach określonych w tabelach, jako minuty po każdej pełnej godzinie: H+n. Polega to na zasadzie 6 minutowego cyklu repetycji sygnału.

KOLEJNOŚĆ 1
Pełna godzina + 00 06 12 18 24 30 36 42 48 54 min.
KOLEJNOŚĆ 2
Pełna godzina + 01 07 13 19 25 31 37 43 49 55 min.
KOLEJNOŚĆ 3
Pełna godzina + 02 08 14 20 26 32 38 44 50 56 min.
KOLEJNOŚĆ 4
Pełna godzina + 03 09 15 21 27 33 39 45 51 57 min.
KOLEJNOŚĆ 5
Pełna godzina + 04 10 16 22 28 34 40 46 52 58 min.
KOLEJNOŚĆ 6
Pełna godzina + 05 11 17 23 29 35 41 47 53 59 min.

Sygnały radiolatarni zawierają czasami litery, których nie ma w alfabecie języka angielskiego. Oto te, które możecie spotkać na Bałtyku:

Rys. 24.1. To jest stan radiolatarni bałtyckich po „rewolucji”, rozpoczętej w roku 1992. Można oczekiwać, iż tak radykalne zmiany były dobrze przemyślane i prezentowany powyżej stan utrzyma się do chwili podjęcia decyzji o odstąpieniu od tej techniki ustalania pozycji statku na morzu. Zwróćcie uwagę, iż pozostało tylko 6 łańcuchów (Polska, Rosja, Litwa, Łotwa i Estonia)


Ä (niemiecki), Æ (duński), Ya (rosyjski) – (RT)
kropka – kreska – kropka – kreska

Å (skandynawskie)
kropka – 2 kreski – kropka – kreska

Ö (niemiecki, szwedzki) – (OE)
3 kreski – kropka

Ü (niemiecki), Yu (rosyjski) – (UT)
2 kropki – 2 kreski

Aktualne w 1994 roku zestawienie bałtyckich radiolatarni przedstawia poniższa tabela. Mam nadzieję, że przeprowadzenie tak radykalnej reformy zapewni jej ważność na dobre kilka lat.

nr RS nazwa radiolatarni sygnał
Morse
reżim
kolejn
częstotl.
kHz
emisja zasięg
Mm
pozycja
N/E
DANIA
0333 Frederikshavn RC FK n/ż 414 A1A 10 57°26,02 10°33,43
0339 Hals Barre RC HB H24 299 A1A 50 56°57,32 10°25,60
0361 Sjaellands Rev RC SG H24 310,5 A1A 50 56°06,08 11°12,17
0363 Nakkehoved RC NA H24 306,5 A1A 50 56°07,18 12°20,81
0377 Stevns Klint RC ST H24 290 A1A 50 55°17,47 12°27,53
0386 Gedser RC GR H24 303,5 A1A 50 54°33,88 11°57,89
0395 Hammerodde RC MN H24 289,5 A1A 50 55°17,97 14°46,43
0393 Ronne-Fauna
Aero RC
FAU H24 334 NON
A2A
20 55°01,67 15°54,10
0407 Kiel (Kilonia) RC KI H24 310 A1A 20 54°30,02
10°16,47
0413 Fehmarnbelt
Landby RC
FE H24 304 A1A 10 54°36,00
11°09,00
SZWECJA
0657 Kullen RC KUL H24 294 A1A 70 56°18,10
12°27,35
0647 Falsterborev RC FV H24 303 A1A 40 55°18,53
12°39,50
0637 Oland Sodra
Grund RC
OG H24 313,5 A1A 70 56°04,13
16°40,92
0625 Hoburg RC OB H24 301,5 A1A 70 56°55,40
18°09,20
0629 Visby RC VY H24 290,5 A1A 30 57°38,10
18°16,60
0613 Landsort S RC LO H24 289,5 A1A 55 58°44,40
17°52,15
0609 Almagrundet RC AL H24 286,5 A1A 70 59°09,30
19°07,75
0603 Understen RC UN H24 299 A1A 70 60°16,55
18°55,40
0599 Oskar RC OR H24 291 A1A 70 60°31,67
18°22,63
0595 Soderhamn
Aero RC
OZ H24 337 NON
A2A
45 61°13,67
17°10,97
0589 Sundsvall
Aero RC
OS H24 378 NON
A2A
25 62°27,67
17°29,33
0585 Skagsudde RC SE H24 306 A1A 70 63°11,35
19°01,20
0573 Bjuroklubb RC BB H24 303 A1A 70 64°28,87
21°34,75
0631 Visby Aero RC OV H24 351 NON
A2A
25 57°43,88
18°23,88
POLSKA
Łańcuch 0445, częstotliwość 287,3 kHz
0435 Świnoujście RC OD 5 287,3 A2A 50 53°55,05
14°17,17
0437 Kołobrzeg RC KB 4 54°11,28
15°33,55
0440 Jarosławiec RC JA 3 54°32,67
16°33,10
0443 Łeba RC LE 2 54°46,02
17°33,50
0445 Rozewie RC RO 1 54°49,97
18°20,15
Łańcuch 0453, częstotliwość 310,5 kHz
0447 Hel RC HL 5 i 6[14] 310,5 A2A 50 54°36,08
18°48,90
0453 Krynica Morska RC KM 3 i 4[15] 54°23,23
19°27,18
ROSJA – ENKLAWA KALININGRADZKA
0459 Baltijsk RC BK H24 299 A1A 20 54°38,25
19°53,90
Łańcuch 0466, częstotliwość 312,5 kHz, łącznie z RC Litwy i Łotwy
0461 Mys Taran RC BT 5 312,5 A1A 120 54°57,60
19°58,87
LITWA
Łańcuch 0466, częstotliwość 312,5 kHz, łącznie z RC Rosji i Łotwy
0463 Klaipeda RC
(Kłajpeda)
KA 4 312,5 A1A 120 54°43,98
21°06,17
0462 Nidden RC
(Nida)
ND H24 315,5 A1A 20 55°18,40
20°59,90
Łańcuch 0466, częstotliwość 312,5 kHz, łącznie z RC Rosji i Litwy
0465 Liepaja RC
(Nida)
LA 3 312,5 A1A 120 57°31,07
20°59,52
0466 Akmerags RC AK 2 100 56°50,17
21°03,92
0467 Ventspils RC WW H24 309 A1A 100 57°23,74
21°32,40
0469 Irbenskij RC YuH H24 285,5 A1A 35 57°45,40
21°43,80
0475 Mersrags RC MR H24 291,5 A1A 15 57°22,00
23°07,35
0477 Riga (Ryga) RC
(Daugavgriva)
DG H24 286,5 A1A 30 57°03,58
24°01,43

Łańcuch 0479, częstotliwość 306,5 kHz, łącznie z RC Estonii
0473 Kolkasrags RC KL 6 306,5 A1A 100 57°44,90
22°35,50
ESTONIA
0494 Tallinn RC
(Tallin)
TN H24 300,5 A1A 25 59°42,70
24°44,00

Łańcuch 0479, częstotliwość 306,5 kHz, łącznie z RC Łotwy
0483 Sorve RC SY 5 306,5 A1A 100 57°54,97
22°03,75
0487 Ristna RC RS 3 58°56,35
22°03,15
0489 Ostr. Osmussaar RC OR 2 80 59°18,23
23°21,67
0479 Kubassaar RC KR 1 100 58°25,65
23°17,90
0491 Pakrineem RC PA 6 294,5 A2A 80 59°23,25
24°02,40
0493 Pikasaare Ots RC NG 5 70 59°36,25
24°30,83
0495 Mohni RC MH 4 70 59°41,05
25°47,83
ROSJA
Łańcuch 0499, częstotliwość 294,5 kHz, łącznie z RC Estonii
0499 Kaybolovo RC KA 1 294,5 A2A 70 59°44,75
28°02,33
0497 Mys Lounatrivi RC
(wyspa Gogland)
UG H24 294,5 A1A 50 60°00,65
27°00,60
FINLANDIA
0521 Porkkala RC
(stacja pilotów)
PR H24 284,5 A1A 60 59°58,51
24°23,72
0113 Hekka RC Aero HEK H24 344 NON
A2A
25 60°15,35
25°29,70
0527 Finno RC Aero
(Kokar)
FIN H24 354 20 59°55,97
20°54,20
0533 Godby RC Aero GDY H24 392 25 60°11,20
19°57,47
0551 Laanila RC Aero LAA H24 350 A1A 40 64°58,00
25°12,90
0539 Mantyluoto RC MA H24 297,5 A1A 60 63°32,23
21°27,90


Wykaz powyższy zawiera szereg radiolatarni lotniczych. Dlatego uzasadnionym jest przypomnienie, że nie są one kalibrowane do poziomu morza. Przy małych odległościach namiary mogą nie być zbyt dokładne ponieważ emitowane fale są częściowo spolaryzowane poziomo.
Na zakończenie pragnę przypomnieć 5 kardynalnych zasad prowadzenia radionamiarów nawigacyjnych:
* do radionamiarów należy wybierać stacje, które nie są oddalone więcej niż 3/4 ich zasięgu nominalnego
* należy unikać między namiarami kątów zbyt ostrych i rozwartych
* nie należy prowadzić namiarów o wschodzie i zachodzie słońca
* namiary powinny być dokonywane z miejsc oddalonych od silnika napędowego i jeśli to możliwe, kiedy on nie pracuje
częste pomiary to nie tylko perfekcja ale i eliminacja błędu grubego

Mam nadzieję, że ten „bryk” radionawigacyjny okaże się pomocny w waszych poszukiwaniach morskiej drogi.



POMOCE NAWIGACYJNE

Kiedyś przygotowania do rejsu morskiego rozpoczynano od prób uzyskania paszportu i starań o wizy. To wówczas było zadaniem najtrudniejszym, zajmującym najwięcej czasu i fatygi. Starzy żeglarze poświadczą, że zdobycie duńskiej wizy żeglarskiej stanowiło sukces niebagatelny. Dziś środek ciężkości naszych trudów przedrejsowych leży wśród niezbędnych pomocy nawigacyjnych. Dzieje się tak z powodu dość skromnej oferty krajowego monopolisty w dziedzinie wydawnictw hydrograficznych oraz powszechnemu przekonaniu o niebotycznych cenach publikacji zagranicznych. Rzeczywiście, ceny profesjonalnych katalogów, locji, spisów i map brytyjskiej Admiralicji są wysokie nawet dla zachodnioeuropejskich żeglarzy. Nie wszyscy jednak wiedzą iż ceny popularnych, wysokonakładowych morskich map żeglarskich są niższe niż polskich.
Zacznijmy zatem od map morskich. W żegludze bałtyckiej potrzebne nam będą dwa rodzaje map. Pierwsze to mapy generalne w skali 1:500 000 lub mapy drogowe (rutowe) w skali 1:300 000. Na podstawie takich map opracowujemy plan i harmonogram rejsu. Na nich można markować dłuższe przebiegi dzienne. Pięć polskich map z serii „300” opracowanych przez Biuro Hydrograficzne Marynarki Wojennej obejmuje swymi zasięgami cały Bałtyk wraz z Cieśninami Bałtyckimi. Problem polega na tym, że są to już mapy stare, przeważnie o wyczerpanych nakładach. Oto ich lista:

* Nr 301, skala 1:500 000, BAŁTYK — część środkowa, 1970, korekta 1985
* Nr 302, skala 1:500 000, CIEŚNINY BAŁTYCKIE, 1971, korekta 1985
* Nr 303, skala 1:500 000, BAŁTYK, ZATOKA RYSKA I ZATOKA FIŃSKA, 1971, korekta 1983
* Nr 304, skala 1:500 000, BAŁTYK, ZATOKA BOTNICKA część południowa, 1971, korekta 1972
* Nr 305, skala 1:500 000, BAŁTYK, ZATOKA BOTNICKA część północna, 1971, korekta 1972
BHMW zapowiedziało kolejne wydanie mapy Nr 301 oraz całkiem nową, dwujęzyczną (polski i angielski) mapę Nr 500 (INT 1021) obejmującą południową część Morza Bałtyckiego. W stosunku do mapy 301 — sięga ona mniej na północ ale bardziej na zachód. Zatem pierwszym zakupem musi być jedna z tych dwóch ostatnio

Rys. 25. 1. W zależności od kierunku rejsu — wybierajcie mapy z tego zestawu.

wymienionych. Jeżeli chcecie popłynąć na Oland, Kalmarsund i Gotland — wybierzcie mapę Nr 301, jeżeli na Bornholm i Rugię — to Nr 500. Dalsze rejsy oznaczają wybór z pozostałych „generalek”.

Jeżeli celem waszego rejsu są tylko porty krajowe i Bornholm — rezygnujemy z poprzednio omówionych map generalnych, ograniczając wydatki do zakupu polskich map brzegowych Nr 251 (INT 1218) w skali 1:250 000 oraz Nr 252 (INT 1219). Są to nowe dwujęzyczne mapy, zastępujące stareńkie: Nr 201 OD STILO DO KŁAJPEDY 1967/1989 oraz Nr 202 OD ŚWINOUJŚCIA DO STILO 1967/1989 (obie w skali 1:200 000).
Wyruszając do Sundu należałoby dodatkowo zaopatrzyć się w starą „dwusetkę” Nr 203 BAŁTYK, część zachodnia, WARNEMÜNDE — LANDSKRONA — DZIWNÓW, 1967/1983 — spełniającą rolę „rutówki” oraz równie leciwą mapę brzegową Nr 68, SUND — część południowa, skala 1:60 000. Pozostałe „brzegówki” z tej serii to Nr 69 SUND — część północna oraz mapy Nr Nr 64 i 65 — obejmujące WIELKI BEŁT.
Gdybyście się wybierali dalej na zachód — na przykład na Fehmarn, do Kilonii, na oba Bełty czy do uroczego Flensburga to próbujcie wejść w posiadanie map brzegowych (wszystkie w skali 1:100 000) Nr 105 OD DORNBUSCH DO ŚWINOUJŚCIA, 1971/ 1985, Nr 106 OD WARNEMÜNDE DO STRALSUND, 1987/1989, Nr 107 ZATOKA MEKLEMBURSKA 1985, Nr 108 ZATOKA KILOŃSKA 1976/1982, Nr 109 MAŁY BEŁT 1976/1981 oraz Nr 110 WIELKI BEŁT, 1981/1982. Nakłady większości z tych map są już wyczerpane.
Proszę abyście nie szli w rejs do Karlskrony, Kalmarsundu czy Sztokholmu tylko na „dwusetkach” Nr 205, Nr 209 i Nr 210. Spotykałem tam takich „dzielnych” ale uważam, że brak im wyobraźni. Wszystko jest dobrze za dnia i podczas dobrej pogody. Posiadanie szczegółowych i aktualnych map uważam za wstępny warunek wiarygodnej nawigacji.
Jeżeli zaprzyjaźnieni żeglarze lub kluby nie będą w stanie wam pomóc — koniecznymi okażą się zakupy zagraniczne. Uzyskanie morskich map jachtowych na drodze „indywidualnego importu” nie jest drogie ale dość kłopotliwe. Można je otrzymać po wysłaniu należności jako przesyłkę pocztową lub zakupić bezpośrednio podczas zagranicznych podróży. Nie zachęcam natomiast do korzystania z usług różnych krajowych firm zajmujących się importem profesjonalnych pomocy nawigacyjnych dla floty. Ceny map Admiralicji są bardzo wysokie.
W taki to sposób doszliśmy do map jachtowych, zwanych też mapami sportowymi. Czym się różnią od tych profesjonalnych? Głównie tym, że przekazują tylko te informacje, które interesują żeglarzy, są niezwykle szczegółowe (zwłaszcza małe porciki i przystanie) oraz są znacznie tańsze. Zacznijmy od map szwedzkich. Wydawca nazywa się SJOFARTSVERKET, Sjokarteavdelningen i mieści się w Norrkopping. Dystrybucją map zajmuje się sieć 191 agentów (sklepów) w Szwecji oraz 16 agentów zagranicznych w Danii, Finlandii, Norwegii, Holandii i w Niemczech. Informacja dla bywających w Niemczech — oto kilka adresów gdzie można kupić szwedzkie mapy: Kilonia — Nautischer Dienst, Maklerstrasse 8, tel. 0431.33.17.72, Hamburg — Bade & Horing GmbH, Deutsches Seekarten Berichtigungs-Institut, Stubbenhuk 10, tel. 040.36.45.87, Brema — „Seekarte”, Kapitan A Dammeyer, Korffsdeich 3, tel. 0421.39.50.51/2.
Szwedzkie mapy BATSPORTKORT mieszczą się doskonale na każdym stole nawigacyjnym (format 595 × 425 mm). Dwujęzyczne (szwedzki/angielski), kolorowe, drukowane obustronnie na gładkim kartoniku mapy pakowane są w komplety składające się z kilkunastu kart. Podziałki map — 1:50 000, 1:25 000, 1:12 500 wraz z planami portów o jeszcze większych skalach. Kolejne wydania następują zazwyczaj co 2 lata. W roku 1994 było w sprzedaży 10 kompletów (serii):
* SERIA A — Arholma — Landsort, 40 map, cena 481 SEK
* SERIA B — Stromstad — Varberg, 36 map, cena 400 SEK
* SERIA C — Landsort — Oskarhamn, 38 map, cena 470 SEK
* SERIA D — Malaren (Sztokholm), 20 map, cena 295 SEK
* SERIA E — Vänern (jezioro), 20 map, cena 300 SEK
* SERIA F — Oskarhamn — Ahus, 28 map, cena 300 SEK
* SERIA G — Haparanda — Nygran, 26 map, cena 360 SEK
* SERIA H — Hudiksvall — Simpnasklubb, 26 map, cena 360 SEK
* SERIA J — Dalslandskanal, 22 mapy, cena 200 SEK
* SERIA K — Sikea — Hogbonden, 26 map, cena 360 SEK.


Rys. 25.2. Szwedzkie mapy jachtowe dokumentują rzeczywistą troskę o bezpieczeństwo żeglarzy.
Dla polskich żeglarzy najbardziej atrakcyjne są komplety: F (od Zatoki Hano, przez Karlskronę do Kalmarsundu i Olandu), A (brzeg szwedzki na wysokości Sztokholmu) i D (sztokholmskie rozlewiska Malaren). Czego brak? Odcinka od Zatoki Hano, przez

Rys. 25.3. „Luki” w szwedzkich kompletach jachtowych wypełniają profesjonalne mapy brzegowe, obejmujące między innymi Gotland, południowe wybrzeże Szwecji oraz Sund i SE wody Kattegattu. Dla polskich żeglarzy najcenniejsze są mapy Nr Nr 921 i 922 oraz 731.

Falsterbo, Malmö do Helsinborga oraz Gotlandu. Północną połowę Gotlandu (z Visby) objejmuje profesjonalna szwedzka mapa Nr 731 w skali 1:120 000 (format 1120 × 770 mm) kosztuje 100 SEK. Inna, bardziej „generalna” to znaczy w skali 1:200 000 obejmuje cały Gotland i Gotska Sandon, ma taki sam rozmiar i kosztuje tyle samo (kategoria „e“). Wyprawiając się do Sundu bez polskiej mapy Nr 68 — warto zakupić świetną profesjonalną mapę szwedzką Nr 921 ORESUND, sodra delen, skala 1:60 000, kosztującą także 100 SEK. Oglądałem dużo szwedzkich map. Wniosek jest jeden — bez szwedzkich map raczej nie wybierajcie się do szwedzkich portów. Poprawki do szwedzkich map profesjonalnych zamieszczane są w wydawanych co tydzień w „marynarskich notisach” (Underrattelser for sjofarande, Ufs). Żeglarze mają czytać „wiadomości dla jachtsmenów“ (Underrattelser for batsporten, Ufs), które ukazują się 5 razy do roku. Wszystkie szwedzkie książkowe czy broszurowe pomoce nawigacyjne publikowane są tylko po szwedzku. Koniec, kropka i to w kraju, w którym niemal każdy obywatel zna angielski i w którym co raz więcej podręczników szkolnych i akademickich wydawanych jest w tymże języku a jachtów zagranicznych widać niepoliczalne mrowie.
Szwedzkie mapy jachtowe nie obejmują Alandów mimo, że alandzka bardziej szwedzką niż fińską banderę przypomina. Płynąc na Alandy powinniśmy wejść w posiadanie fińskiego atlasu map specjalnych. Nie mam na ten temat aktualnych wiadomości. Wdzięczny byłbym za kserokopię fińskiego katalogu map. Najszczegółowszą ze szwedzkich jest mapa Nr 719 ALANDS HAV w skali 1:120 000, która na dodatek obcina wschodnie wysepki archipelagu.
Myszkując w obfitości sklepowych ofert pomocnym będzie poniższy klucz do rozpoznawania rodzaju szwedzkich map morskich. Ich klasyfikacja różni się od klasyfikacji polskiej, głównie tym, iż nie wyodrębnia map drogowych (wg BHMW — skala 1:150 000).

∗ mapy generalne (Oversikkort) — oznaczane są numerami jednocyfrowymi od 1 do 9. Skala 1:500 000 lub mniejsza.
∗ mapy brzegowe (Kustkort) — oznaczane są numerami dwucyfrowymi od 21 do 99, gdzie pierwsza cyfra koresponduje z numerem mapy generalnej. Skala 1:200 000, wyjątkowo 1:250 000
∗ mapy archipelagowe (Skargardskort) — oznaczone są numerami trzycyfrowymi od 211 do 999, gdzie dwie pierwsze cyfrykorespondują z numerem mapy brzegowej. Skala 1:50 000 do 1:125 000
∗ mapy specjalne (Specialkort) — oznaczone są numerami czterocyfrowymi, gdzie pierwsze trzy cyfry korespondują z numerem mapy archipelagowej. Skala 1:25 000 i większa.
∗ mapy jachtowe (Batsportkort) — oznakowanie cyfrowe odpowiada oznakowaniu mapy profesjonalnej, zwanej tu „zwyczajną” (Ordinarie kort), z dodaniem określenia jej części: NW, SW, NE i SE. Starsze mapy jachtowe ponadto opatrzone są literą „J” i dodatkowym numerem.
∗ inne mapy — mapy rybackie (Fiskerikort) oznaczone są literami „DF”, mapy z siatką Decca (Deccakort) oznaczone są literą „D” oraz mapy wód śródlądowych (Insjokort) symbolami dwu-, trzy- i czterocyfrowymi.

Zawsze starajcie się używać mapy o NAJWIĘKSZEJ (tzn. najbardziej szczegółowej) skali. Na szwedzkich mapach brzegowych bardzo często będziemy spotykali odsyłacze do map archipelagowych a na mapach archipelagowych napotkamy nieraz uwagi, że rozsądniej byłoby w tym rejonie użyć mapy specjalnej. To też jest namacalny dowód troski o bezpieczeństwo żeglugi.
Przygotowując mapy pod konkretne zamierzenia trasy i portu docelowego nie popełniajcie grzechu skąpstwa. Żeglarstwo ma to do siebie, że trasa rzeczywista może w istotny sposób różnić się od zamierzonej. Nigdy nie wiadomo, dokąd nas wiatry zapędzą. Przynajmniej „dwusetki” powinny obejmować rozsądną powierzchnię akwenów, na które możemy być wydmuchani.
Innym bałtyckim mocarstwem hydrograficznym są Niemcy. Absolutnym autorytetem jest tu oczywiście Deutsches Hydrographisches Institut w Hamburgu. Mimo mniejszego zasięgu zainteresowań pozycja DHI porównywalna jest do autorytetu jaki posiada The Hydrographer of the Navy. Jeżeli w drodze jakiejś okazji staniecie się posiadaczami solidnych profesjonalnych map DHI — gratuluję sukcesu. Do normalnych zakupów nie zachęcam z powodów ekonomicznych. W cieniu i przy pomocy DHI działa kilka firm wydawniczych, specjalizujących się w dziedzinie żeglarskich pomocy nawigacyjnych. W pierwszym rzędzie wymienię firmę NAUTISCHE VERÖFFENTLICHUNG Verlagsgesellschaft Scheidt&Co (D‑2341 Arnis, Lange Straße 95, telefon 046.42/31.72) z której mapami udało mi się już zaprzyjaźnić. W porównaniu do szwedzkich map jachtowych wydają mi się być bardziej lakonicznymi ale pozostają w proporcji do trudności akwenów, których dotyczą. Są to oczywiście mapy kolorowe, dwustronnie drukowane na przyzwoitej jakości kartoniku, sprzedawane w kompletach zapakowanych w foliową kopertę. Format map 840 ×600 mm lub połowa. Poniżej przedstawiam 3 komplety Sportschiffahrtskarten NV, dotyczące bałtyckiej żeglugi po wodach niemieckich, duńskich, szwedzkich i polskich.
Komplet (Serie) 1 obejmuje wody dookoła wyspy Fyn i Zatokę Meklemburską. Składa się z 22 map w skalach: 1:40 000, 1:80 000, 1:50 000, 1:33 000, 1:25 000 i 1:15 000. Najliczniejsze są mapy


Rys.25.4. Komplet 1. „Rund um Funen — Kieler Bucht” niemieckie mapy jachtowe Nautische Veröffentlichung
w skali 1:80 000. Na mapach naniesiono Way Points oraz izobatę 2 metrową w kolorze czerwonym. Załączona jest tabela pływów dla Małego i Dużego Bełtu. Cena kompletu — około 150 DM.

Komplet (Serie) 2 obejmuje obszar od Zatoki Lubeckiej do Bornholmu oraz południową część Zelandii z Kopenhagą. Składa się z 20 map w skalach 1:220 000, 1:150 000, 1:140 000, 1:80 000; 1:60 000, 1:40 000, 1:33 000, 1:25 000, 1:17 000 oraz 1:15 000. Szczerze mówiąc, nie podoba mi się aż taka różnorodność i to zupełnie nietypowych podziałek. Nawigator traci poczucie dystansu przy przechodzeniu z arkusza na arkusz. Na mapach także izobata 2 metrowa na czerwono oraz Punkty Drogi (WP). Cena kompletu — około 150 DM.

Rys. 25.5. Komplet 2. „Lübecker Bucht bis Bornholm — Südlich Seeland — Kopenhaga”. Niemieckie mapy jachtowe.

Komplet (Serie) 4 obejmuje Greifswalder Bodden, Rugię, kawałek Bornholmu, Zalew Szczeciński i Odrę do Szczecina włącznie. Składa się z 10 map w skalach 1:260 000, 1:80 000, 1:60 000 i 1:30 000. Na mapach naniesiono tylko Punkty Drogi. Tytuł kompletu „Die Boddengewässer”, cena — około 100 DM.

Rys.25.6. Komplet 4. „Die Boddengewässer. Rügen — Stettin — Bornholm”. Niemieckie mapy jachtowe.

Najbliższym znanym mi punktem zaopatrzenia w te mapy jest żeglarsko-rybacki sklepik na I piętrze nabrzeżowego magazynu w Sassnitz (nad zachwalaną już przeze mnie w innym miejscu portową restauracją „Am Kai”).
Inni wydawcy map jachtowych, o których mi wiadomo to Bundesamt für Seeschiffahrt und Hydrographie w Hamburgu (filia w Rostocku, Dierkower Damm 45, tel/fax 4.56.39.48 — Ing. Fritz Klemenz), Eckardt & Messtorff, Seekarten und Fachbücher w Hamburgu (Rodingsmarkt 16, tel.040/37.13.35) oraz Bade & Hornig GmbH, Deutsches Seekarten Berichtigungs-Institut w Hamburgu (Stubbenhuk 10, tel/fax 040/36.45.87).
Mapy duńskie wydawane są przez firmę Kort & Matrikelstyrelsen, Sokortkontoret, mieszczącą się w Kopenhadze przy ulicy Rentemstervej 8 (tel. 35 87 50 50, fax 35 87 50 57). Oto wykaz wybranych profesjonalnych map brzegowych:
* Kattegat — Nr Nr 112, 113, 114.
* Mały Bełt — Nr Nr 151, 152, 153, 154, 155, 156, 158.
* Południowe wybrzeże w. Fyn — Nr Nr 170, 171, 172
* Duży Bełt — Nr Nr 141, 142
* Wyspy Lolland, Falster i Mon — Nr Nr 160, 161, 162, 163.
* Sund — Nr Nr 131, 132.
* Bornholm — Nr 189
* Wyspa Fehmarn — Nr 196
* Fjordy północnego wybrzeża Zelandii — Nr Nr 116, 117, 118.
Cena każdej z tych map wynosiła (1994) — 105,— Dkr.
Mapy jachtowe, o podobnych jak szwedzkie formatach sprzedawane są w kompletach lub „na sztuki”. Komplet, składający się z 19 map, obejmujących wody duńskie, wybrzeże niemieckie, zachodnią część wybrzeża szwedzkiego (do połowy Kattegatu) kosztował — 925 Dkr. Cena pojedyńczej mapy wynosiła 53 Dkr.

Rys.25. 7. Zasięgi map duńskich
O mapach fińskich nie mam bliższych informacji. Oglądany na jachcie z Helsinek, fiński atlas szkerów wzbudził u mnie ubolewania godne uczucie autentycznego pożądania. Numerowane egzemplarze map radzieckich (jeszcze radzieckich) nie budzą we mnie entuzjazmu z powodu nieuniknionego trudu sylabizowania cyrylicowej pisowni. Bariera alfabetu wydaje się wytyczać praktyczną granicę Europy. O mapach morskich Litwy, Łotwy i Estonii nic mi dotąd nie wiadomo.

Polskie mapy kupujemy w Biurze Hydrograficznym Marynarki Wojennej w Gdyni (w porcie wojennym na Oksywiu) lub księgami jurorskiej „Róża Wiatrów” na ulicy Starowiejskiej. Korektę tych map zlecamy w Biurze Hydrograficznym Rzeczpospolitej w Gdyni na ulicy Jana z Kolna (budynek Hotelu Garnizonowego). Gdyby pogłoski o likwidacji BHRP — spełniły się to placówka korekty map musiałaby chyba wrócić do Urzędu Morskiego w Gdyni. Korekty zagranicznych map jachtowych praktycznie nie ma jak dokonać w Polsce. Podczas pobytów w portach zagranicznych — można próbować porównywać je z mapami cumujących tam jachtów. Zawsze to pretekst nawiązania rozmowy z atrakcyjną żeglarką spod obcej bandery.
Przechowywanie map na małym jachcie to zawsze duży problem. Jedni magazynują je w tubusach (takich, jakie noszą po mieście studentki architektury), inni w dużych foliowych kopertach. Moje doświadczenie nakazuje mi zwijać mapy „brzuchem do góry” bo później łatwiej je okiełznać na stole nawigacyjnym. Ostatnio, przewaga map jachtowych w mojej „mapotece” spowodowała, iż przechowuję je pod materacem w obszernej hundkoi.
Rozpowszechnienie elektronicznej techniki nawigacyjnej na polskich jachtach bardzo przedłużyło okres, w którym mapy wyglądają „świeżo”. Prowadzenie nawigacji zliczeniowej bardzo szybko upodabniało powierzchnię mapy do brudnego, wilgotnego ręcznika „frote”. Korzystając ze wskazań pokładowego GPS czy odbiornika Decca nanosimy (w odstępach godzinnych, przy brzegu, nawet co kwadrans) na mapę krzyżyk pozycyjny z odnośnikiem ułamkowym, w którym tradycyjnie „licznik” to godzina i minuty a „mianownik” to stan logu. Każdemu takiemu krzyżykowi na mapie powinien odpowiadać identyczny zapis w Dzienniku Jachtowym. Ceremonia taka wcale nie musi być dokonywana o pełnych godzinach, połówkach czy ćwiartkach ale wtedy, kiedy nawigator uzna to za celowe. Te mapy, które umieszczone są w indywidualnych, dobrze dopasowanych wymiarami polietylenowych kopertach mogą być używane bez wyjmowania bo pozycje dają się nanosić przy pomocy zmywalnego cienkopisu. Dla żeglarzy starszej generacji zapewne brzmi to dziwnie ale zapewniam was, że wygląd mapy jachtu prywatnego zazwyczaj różni się od stanu jej siostry na klubowej „jotce”.
O kilku elementarnych sprawach niestety muszę tu przypomnieć. Odległości na mapie bierzemy tylko z pionowej[16] ramki i to na wysokości pomiaru. Jednej minucie szerokości geograficznej odpowiada jedna mila morska. Na mapie nie piszemy ani nie rysujemy niczym innym niż ołówkiem o twardości „H” lub „HB”. Ołówki miększe („B”, „Swojak”) nieodwracalnie brudzą mapę. Ołówki twardsze (2H, 3H itd.) — niszczą strukturę papieru. Wandalizmem jest pisanie czy rysowanie na mapie długopisem, cienkopisem czy flamastrem. O mapach elektronicznych porozmawiamy za parę lat.
Drugim, co do ważności elementem morskich pomocy nawigacyjnych jest spis świateł, znaków dziennych i sygnałów mgłowych. Biuro Hydrograficzne Marynarki Wojennej od niepamiętnych czasów opracowuje, drukuje, uaktualnia i rozpowszechnia te wydawnictwa wśród zainteresowanych, Przez wiele lat były to straszliwie nieporęczne w użyciu jachtowym grube segregatory z wpinanymi kartkami. Mimo przyjęcia takiej konwencji edytorskiej, niestety nigdy nie można było kupić tylko wybranych kartek dotyczących interesującego akwenu, na przykład Zatoki Gdańskiej, wybrzeża polskiego itd. Stąd tyle krążących wśród żeglarzy kserograficznych kopii wybranych fragmentów Spisów Świateł i Sygnałów Nawigacyjnych. Wydany w 1980 roku „segregatorowy” tom I (Nr urzędowy 521) obejmował swym zasięgiem Bałtyk Południowy, Środkowy i Północny z Wyłączeniem Zatoki Botnickiej i Cieśnin Bałtyckich.
Od 1993 roku zastępuje go nowy I tom Spisu Świateł o tym samym numerze ale już w normalnej, książkowej szacie i standardowym formacie A4. Obejmuje on wybrzeża i akweny południowej i zachodniej części Morza Bałtyckiego. Zawiera światła Polski, Niemiec, południowych wybrzeży Danii od granicy niemiecko­‑duńskiej do Sundu oraz Bornholmu, południowych wybrzeży Szwecji od Sundu do południowego cypla Olandu oraz wybrzeży rosyjskiej enklawy Kaliningradu. Zatem jest to spis przydatny w rejsach krajowych, do Niemiec oraz do „bliskich” portów Danii i Szwecji. Nie starcza zasięgu nie tylko na rejs do Kopenhagi ale i do bliskiego Kalmarsundu. W spisie znajdziemy wszystkie te światła, które zaznaczone zostały na mapach BHMW (nie wyłączając pław, niższych niż 7 m). Polski spis jednoznacznie określa, które światła zasłużyły na nazwę latarni morskiej (symbol „Lt“). W pierwszej kolumnie spisu podano podwójną numerację świateł — numer narodowy nad numerem międzynarodowym, gdzie litera „C” oznacza bałtycki tom Adm. List of Lights & Fog Signals


Rys.25.8. Zasięg nowego I tomu Spisu Świateł i Sygnałów Nawigacyjnych, wydanego przez Biuro Hydrograficzne Marynarki Wojennej w 1993 roku.
Do nowego spisu przyczepiłbym się tylko w jednym ale dotkliwym punkcie (0073/C3082) — Górki Wschodnie. To światło chyba od dziesięciu lat się nie pali. W obiegu znajduje dotąd II tom Spisu Świateł BHMW obejmujący Cieśniny Bałtyckie, wydany w roku 1981 i permanentnie uaktualniany. W przygotowaniu znajduje się tom III.

Wszystkim, tym którzy mają możliwości wejść w posiadanie brytyjskiego Admirality List of Lights and Fog Signals, Volume C, Baltic Sea with Kattegat, Belts and Sund winien jestem uzasadnienie sensu takich starań. Dwuwiekowe doświadczenia Admiralicji w uzyskiwaniu wiarygodnych i aktualnych danych źródłowych i współpracy z wszystkimi liczącymi się w świecie hydrografiami (w tym z BHMW) owocuje doskonałymi publikacjami dla potrzeb marynarek wojennych, handlowych, flot rybackich i jachtowych całego globu. Układ, terminologia i objaśnienia opracowane są tak prosto, aby były zrozumiałe nawet przez tych, którzy język angielski znają bardzo słabo. Do użytkowania tego spisu przyzwyczaiłem się za sprawy souvenirów otrzymywanych od zaprzyjaźnionego kapitana, pływającego na tankowcach obcych bander. Innego (poza kupnem) sposobu uzyskania admiralicyjnego spisu nie mogę wam doradzić bo pachnie to naruszeniem klauzuli „Crown Copyright”. Bałtycki spis admiralicyjny zawiera około 10 000 pozycji, zamieszczonych na 340 stronach formatu A4. Nie uwzględnia świateł pław niższych niż 7 metrów, wyróżnia drukiem pogrubionym światła o zasięgu nominalnym 15 Mm i większym, dużymi literami pochyłymi — latarniowce, małymi literami pochyłymi — pławy. Numeracja świateł odpowiada rezolucji Międzynarodowej Organizacji Hydrograficznej (IHO).
Innych bałtyckich spisów nie przedstawiam z różnych powodów: niedostępność, cena, język, wiarygodność. Z tych z którymi miałem do czynienia wymienię szwedzki spis „Fyr lista” (200 SEK); niemiecki „Leuchtfeuerverzeichnis, Ostsee” (DHI 2101), oraz radziecki „Ogni Bałtijskowo Morja” (numerowany, bezcenny).
Kolejnymi podręcznikami nawigacyjnymi są różnego rodzaju spisy radiostacji nautycznych. Żeglarzy bałtyckich w zasadzie interesują tylko 3 grupy stacji radiowych: radiolatarnie (RC radiobeacons), stacje portowe (port operations) oraz stacje brzegowe (coastal stations). Te ostatnie głównie w aspekcie prognoz pogody i ostrzeżeń nawigacyjnych. Polskim podręcznikiem w tym zakresie jest Spis Radiostacji Nautycznych wydany przez BHMW w roku 1981 dla Bałtyku i Cieśnin Bałtyckich. Rozdział A zawiera informacje o radiolatarniach morskich, B — o radiolatarniach lotniczych, H — o radiostacjach brzegowych, I — o radiostacjach portowych, J — o ostrzeżeniach nawigacyjnych. N — o komunikatach meteorologicznych.
Admiralicyjne podręczniki z tego zakresu to wielotomowe publikacje pod wspólnym tytułem Admirality List of Radio Signals. Na użytek bałtyckiej żeglugi powinny wystarczyć informacje zawarte w rozdziałach o prognozach pogody, łączności radiowej, radionamierzaniach oraz w opisach portów (zamieszczanych w miesięczniku „Żagle”).
Locje to morskie przewodniki. Po angielsku „pilot”, po hiszpańsku „derrotero”, po niemiecku „lotsee”. Nie trudno zgadnąć skąd przywleczono to słowo do języka polskiego. Istnieją dwa rodzaje locji. Te prawdziwe, urzędowe mające moc dokumentu, opracowywane przez zawodowych hydrografów dla zawodowych zejmanów i ich wielkich statków oraz te z „drugiego obiegu”, bez żadnych zatwierdzeń ni mocy, pisane przez dyletantów dla urlopowych amatorów wałęsających się po morzu na swych małych łupinkach o śmiesznych nazwach. Zacznijmy od tych locji na serio.
Z locyjnych wydawnictw BHMW interesują nas następujące locje:

* Wiadomości ogólne. Nr urzędowy 501, rok 1985
* Wybrzeże polskie. Nr urzędowy 502, rok 1994
* Wybrzeże niemieckie, południowe duńskie z Bornholmem oraz szwedzkie od Falsterbo do Torhhamnsudde, Nr urzędowy 503, rok 1975
* Mały Bełt, Wielki Bełt, Sund, Nr urzędowy 504, rok 1978.
* Bałtyk, część środkowa z Zatokami Fińską i Ryską., Nr urzędowy 507, rok 1982.
* Warunki meteorologiczne i oceanograficzne Morza Bałtyckiego.
Skrupulatnie uaktualniane egzemplarze locji starszych roczników mimo iż pełne są skreśleń, poprawek i wklejek, świadczących dobrze i o autorach i o użytkownikach nie zmieniają smutnej prawdy, że są to już poradniki przestarzałe, nie dostosowane do nowego porządku europejskiego. Nie wątpię, że autorzy tych tomów dobrze zdają sobie z tego sprawę — ale niestety nic z tego nie wynika. Dowodem na to jest najnowszy tom locji BHMW dotyczący wybrzeża polskiego. Cóż z tego, że dobry układ, aktualne i dobrze dobrane informacje — kiedy cena 625 000 zł ogranicza liczbę nabywców do 500. Takiej ekonomii nie wytrzyma nawet budżetowa organizacja. Koszt wykonania i oprawienia pirackiej kopii (w indywidualnym wykonaniu) nie przekracza 20% tej ceny. Cóż tego, że autorzy nowej locji wybrzeża polskiego — skorzystali z doświadczeń żeglarskich przewodników (brawo!) — skoro techniczna wartość reprodukowanych czarno­‑białych zdjęć portów z lotu ptaka przypomina fotografie z radzieckiej prasy codziennej w latach pięćdziesiątych. Aby nie skończyć w minorowym nastroju tego akapitu — warto podkreślić iż nowa locja wybrzeża polskiego uwzględnia także problematykę żeglarską.

Locje żeglarskie są różne. Od lakonicznego ale dobrze ilustrowanego niemieckiego katalogu portów Hafenhandbuch Ostsee (Band IB — Deutsche und Dänische Ostseeküste, Südküste Schweden und Bornholm oraz Mecklenburg/Vorpommern) wydawanego przez Bundesamt für Seeschiffahrt und Hydrographie oraz Deutscher Segler Verband (Niemiecki Związek Żeglarski!), przez bardziej nautyczny przewodnik „Revierführer Ostsee — Einschließlich Kattegat und Beltsee” wydany przez DSV czy bardzo specjalistyczny przewodnik po kotwicowiskach jak „Ankern in Dänemark” do autorskich książek o portach jak „Bootsurlaub an der Ostseeküste”, „Eine Woche Bornholm mit der Yacht” i lotniczych wizji portów z lotu ptaka jak „Dänemarks Häfen aus der Luft”. Bałtyckie przewodniki żeglarskie wydawane są w Niemczech (najważniejsi wydawcy to Delius Klasing, Maritim, DSV), Danii, Szwecji i w Polsce.
Uniwersalna, statkowo­‑jachtowa szwedzka locja (Svensk Lots) ma trzy tomy. Tom A to wiadomości ogólne, przepisy, warunki klimatyczne, hydrologiczne i meteorologiczne. Tom I zawiera informacje o akwenach od Svinesund do Torhansudde oraz opisy jeziora Vänern i kanału Trollhatte. Tom II obejmuje rejon Torhamnsudde do Haparanda oraz rozlewiska Malaren. Jedynym mankamentem tych publikacji jest to że są tylko po szwedzku. Szczegółowe opisanie, niemal każdej skałki szwedzkiego wybrzeża znajdziecie w przewodnikach pod tytułem Svensk Kusthadbok. Tom 1 obejmuje odcinek od Svinesund do Kullen, tom 2 od Kullen do Krakelund i Gotland, tom 3 od Krakelund do Eggegrund, tom 4 od Eggegrund do Haparanda a tom 5 zajmuje się szwedzkim śródlądziem. Naturalnie wszystkie tomy wydane są po szwedzku, Jest jednak i jedna umiarkowanie dobra wiadomość: tomy 1 do 3 są także sprzedawane w niemieckojęzycznej wersji. Dlaczego nie po angielsku? Przecież każdy dzisiejszy Niemiec — jeśli ma jacht, znaczy się że umie po angielsku.
Polskie przewodniki żeglarskie, jak dotąd — to skromne książeczki opracowywane na podstawie materiałów źródłowych zbieranych podczas bałtyckich rejsów „hydrograficznych” autora. Z morskich przewodników wydano: „Zatokę Gdańską”, „Leningrad — Tallin — Ryga — Kłajpeda”, „Polskie porty otwartego morza” oraz „Bornholm i Christianso”. Zaawansowane są prace nad przewodnikiem „Kalmarsund — Oland“. Zwyczajowo, publikacje książkowe poprzedzane lub uzupełniane są locyjnymi artykułami w miesięczniku „Żagle”. Mankamentem wszystkich żeglarskich locji jest brak stałego serwisu uzupełnień, korekt czy dezaktualizacji. Cały ciężar wyszukiwania i nanoszenia ich obciąża skrupulatnego użytkownika.
Dobrze przygotowany jacht do żeglugi morskiej będzie miał w swej nawigacyjnej bibliotece jeszcze kilka książeczek i broszur: „Znaki i skróty stosowane na mapach polskich” (Nr urzędowy 551), której nowe wydanie właśnie jest przygotowywane przez BHMW, „Oznakowanie morskie — System IALA”, „Katalog map morskich i wydawnictw nawigacyjnych”, „Harbour Regulations — Standing Order No 8 of the Maritim Board Słupsk” (przepisy portowe Kołobrzegu, Darłowa, Ustki i Łeby), „Wykaz sygnałów stosowanych w radiokomunikacji morskiej — kod Q”, „Standard Marine Navigational Vocabulary” (znormalizowane „rozmówki morskie”), Aneks do SMNV „Zasady korespondencji w morskim paśmie UKF” (IMO 10.10.84), „Słownik nawigacyjny angielsko-polski (suplement do morskich map i publikacji nawigacyjnych), „Morski nawigacyjny słownik frazeologiczny — Standard Marine Navigational Vocabulary”, „Wegepunkte der Ostsee für Sportschiffahrtskarten”.
Skoro już jesteśmy przy książkach — wymieńmy i pozostałe tytuły: „Międzynarodowe przepisy o zapobieganiu zderzeniom na morzu” wraz ze zmianami, obowiązującymi od 1.6.1983 (pozycja obligatoryjna, wpisana do WWR), „Vademecum sygnalizacji jachtowej” (J.Dziewulski, A.Gańko, E.Dziewulska, A.Bebłowski), „Jachtowy poradnik medyczny” (J.Morzycki) oraz „Vademecum żeglarskie” (A.Komorowski). Bardzo przydatnymi mogą okazać się „dwukierunkowe” słowniki: angielski i niemiecki. W kokpicie dobrze jest przykleić kalkomanię z flagami jednoliterowego MKS i podstawowymi sygnałami dźwiękowymi. Na rewersie okładki Dziennika Jachtowego zazwyczaj wpisuje się godziny najważniejszych prognoz pogody. Na okładce mojego dziennika można odczytać także numery wszystkich zaprzyjaźnionych kutrów wraz z imionami lub przezwiskami ich szyprów. Za bardzo użyteczny uważam kajet w plastikowej oprawie, służący za brulion dziennika, miejsce rozpisywania latarni morskich, radiolatarni, zapisywania takich spraw, które nie nadają się do zapisania w dzienniku oraz do przygotowywania szkiców wejściowych do nowych portów.

Do podstawowego wyposażenia nawigatora zaliczamy: trójkąt nawigacyjny, liniał (przeźroczysty) 50 cm, przenośnik, stoper, kalkulator, lupę lub plusowe okulary, namiernik ręczny, lornetkę 7×50, ołówki automatyczne, gumkę „Rotring” i kilka flamastrów (tylko do brulionu). Do najłatwiejszego wyznaczania pozycji na mapie z 3 równoczesnych namiarów potrzebujemy arkusik kalki technicznej formatu A4. Przechowujemy go na przykład pod okładką Dziennika Jachtowego. Na ścianie kabiny nawigacyjnej można przykleić kilka użytecznych kalkomanii: różę wiatrów z literowym oznakowaniem rumbów (przydatne przy wypełnianiu 12 kolumny dziennika), tabelkę przeliczeniową szybkości z m/sek na km/godz i na węzły, tabelkę sygnałów do porozumienia się z brzegiem i samolotem itd., w zależności od indywidualnego upodobania.
Powyższe „litanie” mogą spłoszyć potencjalnych żeglarzy morskich. Rzeczywiście jest tego sporo. Czy wszystko, o czym napisałem jest absolutnie niezbędne musicie zadecydować sami przy użyciu waszego rozsądku, poczucia odpowiedzialności i instynktu samozachowawczego. Dużo zależy od tego na jaki akwen się wybieracie. Nie wszystkie pozycje łączą się z kosztami, zatem nie powinniście ich zaniedbać. Myślę, że przedstawiony zestaw można potraktować jako normę, którą warto osiągnąć. Powiedzmy, etapami.


MORSKIE NIESPODZIANKI

Cały czas się obawiam, iż moje rozważania o samosterowności, samosterach i autopilotach mogą osłabić wasze zainteresowanie prowadzeniem stałej i bacznej obserwacji morza, które pełne jest najróżniejszych niespodzianek. Tak się nieszczęśliwie składa, że absolutna ich większość to niespodzianki kłopotliwe lub wręcz niebezpieczne.


Rys. 26.1. Samopodnośna platforma wiertnicza

Prawdziwą konsternację nawigatora może spowodować nieoczekiwane zaoczenie na pełnym morzu budynków, którym — jak się wydaje, towarzyszy żuraw budowlany. Jeśli nie jest to statek najnowszej generacji architektonicznej (przerost funkcji nad formą prowadzi do tego, że nowoczesne statki bywają łudząco podobne do bloków mieszkalnych lub fragmentów fabryk) to najprawdopodobniej mamy przyjemność z platformą wiertniczą lub platformą eksploatacyjną – ropy naftowej lub gazu. W zachodniej części Bałtyku nie raz będziecie mieli sposobność zobaczyć taką konstrukcję.
Do platform wiertniczych nie należy się zbliżać bardziej niż na jedną milę[17], zwłaszcza jeżeli znajdują się przy niej jakieś jednostki pływające. W sąsiedztwie platformy może być zakotwiczona pława do przeładunku pozyskiwanych produktów na tankowce. Tym bardziej nie należy się tam zbliżać. Polską platformę „Petrobalticu”[18] widywałem w 1994 roku na pozycji 55°25,5′N i 18°08,0′E czyli około 35 Mm na N od Karwi. W nocy platforma wiertnicza to prawdziwa feria roboczych świateł i reflektorów nad pokładem oraz oświetlonych okien. Światła nawigacyjne platformy to centralnie umieszczone białe świecące dookoła horyzontu, widoczne na odległość 10 Mm oraz także bezsektorowe czerwone światła na każdym narożu, widoczne na odległość 2 Mm. Wszystkie one wspólnie nadają sygnał litery „U” (dwie kropki, kreska) co 15 sekund.
Zbliżając się do brzegu możemy stać się obiektem zainteresowania dozorowców straży granicznej, policji, „Coast Guard”, „Kustbevakningen” (ukośne, kolorowe pasy na kadłubie), służb celnych („Told”, „Zoll”, „Tull”, „Custom” itd) lub marynarki wojennej. Zainteresowanie patrolowców służb granicznych sprowadza się zazwyczaj do okrążenia jachtu, celem ustalenia jego bandery, nazwy i numeru na żaglu. Pogranicznicy państw skandynawskich i Niemiec nie mają zwyczaju indagowania jachtów. Patrolowce celne czasami posuwają się do indagowania skippera jachtu (przez tubę ze wzmacniaczem lub przez radiotelefon UKF). Bliższe zainteresowanie celników objawia się, gdy jacht, znajdujący się na ich wodach terytorialnych zmierza do portu lub właśnie go opuścił. Aktywne zainteresowanie jachtem gaśnie z chwilą uzyskania informacji skippera iż to tylko tranzytowy („nieszkodliwy”) przepływ. Nocne kręcenie się w bezpośredniej bliskości brzegu może być powodem zatrzymania jachtu do kontroli. W takim przypadku bądźcie przygotowani na wizytę funkcjonariusza z pieskiem – poszukiwaczem narkotyków.

Rys. 26.2 Motorówka straży granicznej.

Zbliżający się do jachtu patrolowiec marynarki wojennej (nie zapomnijcie salutu banderowego) z reguły przynosi nam ostrzeżenie, że zbliżamy się do obszaru ćwiczeń bojowych, strzelań artyleryjskich, zrzutów itp. Jeżeli nie pogwałciliśmy żadnej czerwonej kreski na mapie – zazwyczaj konwersacja sprowadza się do zapytania „czy nie zrobiłoby nam dużej różnicy, gdybyśmy się odłożyli na kurs np. 330° i pożeglowali tak 3 Mm”. Oczywiście „w interesie panów bezpieczeństwa”. Wezwaniem do zatrzymania jachtu może być flaga „L” MKS (żółto-czarna szachownica), zielona rakieta lub migający niebieski „kogut”. Zazwyczaj dochodzi tylko do zbliżenia się jednostek. Cały czas jest mowa o skandynawskich, niemieckich i naszych wodach.
Na północno-wschodnich wodach Bałtyku można mieć pecha, polegającego na spotkaniu szybkiej motorówki z osobnikami uzbrojonymi w „Kałasznikowy”. Jeśli ktoś dotąd lubił filmy o piratach — od tej pory zmieni gust. Szwedzkie i duńskie czasopisma żeglarskie radzą nie stawiać oporu. Poza rabunkiem – z pewnością zostanie zniszczony radiotelefon i utopiona pirotechnika. Sprzymierzeńcem jachtu udającego się do portów fińskich jest wysoka fala, możliwie duża odległość od brzegu oraz towarzystwo innych jachtów.
Niespodziankami nocnej żeglugi mogą być nie oświetlone jednostki wojenne, stojące w dryfie oraz jachty żaglowe w drodze, których akumulatory oddały ducha. Prawdopodobieństwo takich niespodzianek jest małe a gdy ktoś ma pecha...
O ile wypatrzenie jednostki bez świateł jest możliwe, zwłaszcza gdy noc nie jest zbyt ciemna – o tyle najechania na dryfujące przedmioty nie sposób uniknąć. Od czasu do czasu ze statków spadają kontenery lub inne ładunki przewożone na pokładzie. Jeśli nie toną – stanowią ogromne zagrożenie dla naszego kadłuba. Swego czasu spotkałem dryfującą sosnę, zdarzają się dryfujące pale, zabrane przez sztorm. Zauważony przez was przedmiot, mogący stanowić zagrożenie żeglugi powinien być niezwłocznie zgłoszony za pośrednictwem radiotelefonu UKF. Szczególnie ważnym jest przekazanie dokładnej pozycji. Atrakcją rejsu jest spotkanie i wyłowienie dryfującej piłki plażowej, pneumatycznego odbijacza jachtowego czy balonu meteorologicznego. Zapisujemy wówczas w Dzienniku, że przeprowadzono ćwiczenia wyłowienia rozbitka.

Rys. 26.3. Takiej nocnej niespodzianki można uniknąć tylko podczas pełni księżyca.

W razie spotkania żółtych pław, które nie są uwidocznione na waszej mapie – powinniście się jak najszybciej oddalić z tego akwenu. Jeżeli nie potraficie ustalić granic niebezpiecznej strefy – najlepiej będzie jeżeli zawrócicie na kontrkurs.


Rys. 26.4. Każde zbliżenie się do burty statku jest zagrożeniem dla masztu

Bardzo przykrą niespodzianką może być gwałtowne zachorowanie lub wypadek na pokładzie. Jeżeli w konsekwencji tego wydarzenia koniecznym będzie oddanie pacjenta na pokład statku – pamiętajcie że podchodzić należy do jego burty zawietrznej.
Bezpieczeństwo manewru zależy od spokoju wody za statkiem. Żądajcie opuszczenia ze statku pneumatycznego pontonu lub tratwy ratunkowej. Bezpośrednie podchodzenie do wysokiej burty statku nawet przy braku falowania grozi złamaniem masztu (co najmniej uszkodzeniem salingu).
Sieci rybackie na morzu to sprawa tak powszednia, że mam wątpliwość czy zasługują aby umieścić je między niespodziankami. Na Bałtyku ryb co raz mniej a sieci – co raz więcej. Sieci mają to do siebie, że w 9 przypadkach na 10 zmuszają nas do „odpadnięcia”. Teoretycznie sieci stawne dzielą się na powierzchniowe i denne (w szwedzkiej terminologii „głębinowe”). Sieci powierzchniowe stanowią ewidentną przeszkodę. Z dennymi to różnie bywa, głównie za sprawą niestarannego ich oznakowywania. Bardzo często spotykamy pojedyńczą tykę i to z zupełnie nieregulaminowym oflagowaniem. Niestety jest to specjalność polskich wód. Na dobrą sprawę – nie jest to wina tylko rybaków, skoro przepisy są tak mało precyzyjne: „Zależnie od potrzeb i miejscowych zwyczajów (!) narzędzia połowu mogą być oznaczane w sposób uzgodniony z właściwym inspektorem rybołówstwa morskiego”. Sieć „denna” nie zawsze jest tak zupełnie denna i to trzeba brać pod uwagę, zwłaszcza na płytszych akwenach.
Uwikłanie się w sieć lub liny im towarzyszące może być groźne w skutkach. Dlatego namawiam do trzymania się od nich jak najdalej. Tu nigdy dość przezorności. Opis mojej „sieciowej” przygody zatytułowanej „Po pysku!”, zamieściły kiedyś „Żagle”. Mimo dużego strachu po pysku nie dostałem bo sieci były ...„pirackie”. Rybacy przestraszyli się więcej – stąd była to humoreska a nie fragment raportu policyjnego o pobiciu. Życiowym, chociaż mało wychowawczym jest fragment doskonałej książeczki Kazimierza „Kuby” Jaworskiego „1140 GMT – Newport”: „W dół grot, w dół fok. Bałagan na pokładzie nie do opisania. Plątanina lin, góra dacronu, mokrego stilonu, ślisko. Bosakiem macam w ciemnej wodzie, szukam sieci. Jest lina. Ale ciężko idzie do góry. Mam ją na powierzchni wody, dalej ani rusz. Stalówka. Co robić? Udaje mi się przywiązać bosak krawatem do sztormrelingu, w pionie. Puszczam trochę, poszedł w dół pod ciężarem liny, która znika pod wodą. Wracam do środka, zabieram talię roboczą, mocuję jeden koniec na pokładzie, drugi opuszczam aż do wody. Znowu bosakiem podnoszę linę, wisząc głową nad wodą, drugą ręką zatrzaskuję szeklę na linie siatki. No teraz jesteś moja. Lina talii na kabestan. Kręcę korbą, zaczyna trzeszczeć. Stalówka dochodzi prawie pod nadburcie, dalej ani centymetra. Trzeba ciąć. Siekiera. Pod linę deska do krojenia mięsa aby nie uszkodzić toporkiem burty. Zamach, ciach! Poszło całkiem łatwo. Przecięta lina wpadła do wody. Jacht ruszył, powoli, dryfuje bez żagli..... jacht jest wolny”. Przestrzegam – był to opis ostateczności.

Rys. 26.5 Dzienne oznakowanie stawnych narzędzi połowowych według polskich przepisów.

Zakończenia sieci przybrzeżnych, zwłaszcza w Zatoce Pomorskiej powinny być oznakowywane następująco:
* powierzchniowe – flagi czerwona nad inną, o dowolnym kolorze od strony zachodniej – jeśli sieć ustawiono równolegle do brzegu, albo od strony morza – jeśli sieć ustawiono prostopadle do brzegu. Drugi koniec sieci w obu tych ustawieniach oznakowywany powinien być tyką z pojedyńczą flagą czerwoną.

Rys. 26.6. Najważniejsze przykłady (nowego – od 1994 r) oznakowania szwedzkich narzędzi połowowych. Objaśnienia skrótów na rysunkach: L – folia odblaskowa żółta, T – kula, jako znak szczytowy, odblaskowa, K – reflektor radarowy, kl. – krzyż, jako znak szczytowy, żółty, odblaskowy.

* denne — flagi czarna nad „dowolną“ od strony zachodniej — jeśli sieć ustawiono równolegle do brzegu albo od strony morza — jeśli sieć ustawiono prostopadle do brzegu. Przeciwległy koniec sieci oznaczony powinien być tyką z flagą czarną.

„Normalne”, morskie sieci nasi rybacy powinni oznakowywać tak, jak to przedstawiają Rys. 26.5a,b,c. Przepisy mówią o nocnej iluminacji topu każdej z tyczek. Jeszcze nic takiego na polskiej sieci nie dane mi było zaoczyć.
Płynąc ku zagranicznym portom, będziecie mieli do czynienia z nieco innym oznakowaniem, które poznajmy na przykładzie nowych przepisów szwedzkich. Duńskie i fińskie są bardzo podobne. Otóż szwedzki zarząd rybołówstwa (Fiskeriverket) wprowadził z dniem 1 stycznia 1994 roku bardziej przejrzyste sposoby oznakowania narzędzi połowowych. (Rys. 26.6) Chodzi zarówno o poprawienie bezpieczeństwa żeglugi jak i ochronę drogiego sprzętu rybackiego. Zarząd rybołówstwa wyraża nadzieję, że nowy system oznakowania sprawi, że wzajemne pretensje rybaków w stosunku do marynarzy oraz żeglarzy (i vice versa) będą rzadkością.
Ostrzeżenie przed sieciami może być wystawiane w odległości 600 metrów na wodach przybrzeżnych lub 1 Mm na wodach pełnego morza. Tym znakiem ostrzegawczym jest biała bojka z tyką i białą flagą. Dla naszych żeglarzy to zupełna nowość. Tyki nie mogą być ani zielone ani czerwone. Bobiny za to powinny być czerwone, pomarańczowe, żółte lub białe. Tyki wód przybrzeżnych wystają z wody na około 1,2 metra, tyki pełnego morza – 2 m. Pamiętajcie, że kula lub okrągły reflektor radarowy nad flagą to sieć denna lub przynajmniej głębinowa (tak oni je nazywają). Nad taką siecią powinniście przejść bez kłopotów.



DOKUMENTY JACHTU PO NOWEMU

Ten mało pasjonujący, zupełnie urzędniczy, a dość rozległy temat postaram się przedstawić metodą „step by step”. Wymienione poniżej zabiegi formalne stanowią (jak dotąd) kompleks niezbędnych warunków aby jacht Wasz pod biało­‑czerwoną banderą mógł zakosztować choćby tylko słonawej wody. Gdybyście zdecydowali się na obcą banderę to sprawa oczywiście byłaby grubo prostsza. Zajmijmy się jednak niezbędnymi formalnościami dotyczącymi jachtów polskich, obowiązującymi w roku 1995. Jakie będą koleje wniosków o uproszczenie tej procedury nikt, ale to zupełnie nikt nie jest w stanie prognozować. Tak głębokie są sprzeczności interesów decydentów, opiniodawców, konsultantów, realizatorów, egzekutorów itd.
Podstawowym, najważniejszym i absolutnie niezbędnym dokumentem zezwalającym na żeglugę po interesujących nas akwenach jest „Karta Bezpieczeństwa”. Wystawiana może być na różne rejony Bałtyku w zależności od konstrukcji jachtu, jego wyposażenia i instytucji sprawującej nadzór techniczny.
Zacznijmy od nomenklatury Polskiego Rejestru Statków (PRS):

  • „rejon IV” — obejmuje Zalew Szczeciński, Zalew Wiślany, Zatokę Gdańską (na zachód od linii pomiędzy cyplem helskim i latarnią morską w Krynicy Morskiej), Zatokę Pomorską (na akwenie ograniczonym od zachodu torem wodnym do portu w Świnoujściu, od północy równoleżnikiem 54°02’ N a od wschodu południkiem 014°30’ E), inne wody osłonięte o podobnych warunkach żeglugowych oraz mórz zamkniętych w odległości do 6 Mm od miejsca schronienia.
  • „rejon III” — obejmuje wody przybrzeżne w odległości 20 Mm od linii brzegu na Bałtyku i innych morzach zamkniętych o podobnych warunkach żeglugowych.
  • „rejon II” — obejmuje Bałtyk z Kattegatem i Skagerrakiem do 010° E oraz inne morza zamknięte o podobnych warunkach żeglugowych (Adriatyk, M. Czarne) oraz morza otwarte do 50 Mm od portu schronienia z dopuszczalną odległością między dwoma miejscami schronienia do 100 Mm.

Są to nowe rejony, wprowadzone w życie akurat po zakończeniu sezonu 1994. Z zadowoleniem zauważam bardziej życiowe granice poszczególnych rejonów. Dla przykładu Kanał Kiloński spadł z rejonu II do III.
Nomenklatura rejonów żeglugi przyznawanych przez Zespół Nadzoru Technicznego PZŻ jest następująca:

  • „wody portowe i akweny treningowe” (PT) — obejmuje akwatoria portowe oraz wody wyznaczone przez urzędy morskie do celów treningowych oraz Zalew Wiślany, Zatokę Pucką, cześć Roztoki Odrzańskiej, Starą Świnę, część jeziora Wicko, cześć Zatoki Skoszowskiej, Dziwnę, Zalew Kamieński itp.
  • „wody osłonięte” (O) — obejmuje Zatokę Gdańską (na zachód od linii pomiędzy cyplem helskim i latarnią morską w Krynicy Morskiej), Zalew Szczeciński, Zatokę Pomorską w części ograniczonej od zachodu południkiem 14°20’ E i od północy równoleżnikiem 54°02’ N oraz inne wody osłonięte o podobnych warunkach żeglugowych.
  • „wody przybrzeżne” (P12) — obejmuje akweny przybrzeżne do 12 Mm od linii brzegu Morza Bałtyckiego lub innego morza o podobnych warunkach żeglugowych.
  • „wody przybrzeżne” (P) — obejmuje akweny przybrzeżne do 20 Mm od linii brzegu Morza Bałtyckiego lub/i innego morza o podobnych warunkach żeglugowych. Nieoficjalną nazwą tego rejonu jest symbol „P20”.

Likwidacji uległy takie rejony jak „Zl”, „We”, „PW5” (fantazyjne freski na mapie Zatoki Gdańskiej), nie mówiąc o tych drobiazgach o symbolach ułamkowych.
Tak oto przedstawiają się aktualne „kreski na wodzie”, które jak dowodzą wieloletnie statystyki Adama Woźniaka — absolutnie nie mają nic wspólnego z bezpieczeństwem morskiej żeglugi. „Lataj nisko i powoli” przestrzegała lotnika troskliwa babcia.
Rozróżnienie „żeglugi krajowej” od „żeglugi międzynarodowej” zależy od miejsca rejestracji jachtu. Do uprawiania żeglugi bez zawijania do obcych portów wystarczy rejestracja we właściwym dla portu macierzystego urzędzie morskim. Dokumentem uprawniającym do żeglugi będzie wówczas mała, polskojęzyczna Karta Bezpieczeństwa typu „Ł”. Gdy zamierzacie odwiedzać zagraniczne porty – niezbędna będzie rejestracja jachtu w Izbie Morskiej. Wówczas wydawana przez urząd morski Karta Bezpieczeństwa (bez żadnego „Ł”) będzie płachtą o formacie A3, wydrukowaną i wypełnioną po polsku i angielsku. Będzie o tym dalej.
W chwili, kiedy piszę te słowa nadal trwają targi o tak zwaną „żeglugę plażową” jachtów posiadających rejestrację śródlądową. Problem polega na tym iż organizacji formalnie reprezentującej petentów mniej na tym zależy niż decydentom.

Jest bardzo wskazanym aby jachty przeznaczone do żeglugi morskiej były projektowane i budowane pod nadzorem fachowców, spełniając wymagania techniczne określone przez towarzystwa klasyfikacyjne. Leży to wyłącznie w interesie armatora i żeglujących na nim jachtsmenów. Nie wierzcie aby komukolwiek więcej na tym zależało – chociaż różni ludzie, chętnie i przy każdej okazji, o tym mówią. Jacht budować możemy pod nadzorem różnych towarzystw i przepisów klasyfikacyjnych. Moje doświadczenia budowy kilku jachtów związane są z Polskim Rejestrem Statków, firmą o zasięgu międzynarodowym i nie wiele młodszą ode mnie. Warunki, procedurę i opłaty PRS uznałem za najkorzystniejsze z tych, których nie mogę uniknąć. Konkuruje z nim Zespół Nadzoru Technicznego PZŻ, którego uprawnienia nic przekraczają rejonu żeglugi przybrzeżnej i siły wiatru 8°B.

WYKAZ DOKUMENTACJI JACHTÓW
zatwierdzonych przez Zespół Nadzoru Technicznego PZŻ dla morskiej żeglugi przybrzeżnej.
W trzeciej kolumnie znajdziecie między aktualnymi, także i stare rejony żeglugi: „We”, „PW5”
i „ZI”. Wykaz obejmuje dokumentacje zatwierdzone do roku 1993 włącznie.




lp






nazwa typu zatwierdzonego
jachtu prototypowego


000
max. rejon
żeglugi
000
000
max. siła
wiatru (w stop. B)
000
000
max. liczba
załogi
000
000
długość
całkowita (m)
000
0 CONRAD 600 MBW ZI 6 05 6,00
0 CONRAD 600 B i CONRAD 600 BM PW5 6 05 6,00
0 CONRAD 605 PW5 5 05 6,05
0 NEFRYT I i NEFRYT II P20 8 05 7,25
0 CONRAD 825 (CONRAD 28) P20 8 06 8,25
0 KORMORAN ZI 5 04 4,85
0 CARINA (Bora-Bora) We 6 04 5,96
0 MIŚ B i MIŚ BM P20 8 04 5,43
0 CHOCHLIK III P12 7 06 7,48
10  CHOCHLIK III dwubalastowy PW5 6 06 7,48
11  CHCHLIK IV P20 8 06 7,48
12  PEGAZ S-5 PW5 5 05 6,00
13  PEGAZ S-6 PW5 6 05 6,00
14  PEGAZ 696-P20 P20 7 06 6,96
15  MAK 707 — PW5 PW5 5 05 7,07
16  MAK 707 — BMA — P20 P20 8 05 7,00
17  VENUS — PW5 PW5 5 05 6,50
18  VENUS 80 — We We 6 05 6,50
19  VENUS — S, VENUS — N P12 6 05 6,50
20  JUST 580 P20 8 04 5,85
21  JUST 800 P20 8 04 7,83
22  JUST 940 Retro P20 8 06 9,30
24  SKRZAT — 560 PW5 6 04 5,60
25  SKRZAT — 595 (Sportina z Ostródy) P12 6 05 5,95
26  SKRZAT — 700 (Aster — P20) P20 8 05 6,99
27  SKRZAT — 590 (Sasanka — PW5) PW5 5 05 5,90
28  SKRZAT — 590 (Sasanka — P20) P20 7 04 5,90
29  SKRZAT — 550 (Spark — We) We 6 04 5,45
30  SKRZAT — 620 (Sportina — We) We 6 05 6,20
31  SKRZAT — 720 (Tango — P20 B) P20 8 05 7,20
32  SKRZAT — 720 (Tango — We BM) We 6 05 7,20
33  SKRZAT — 730 P20 8 05 7,30
34  SKRZAT — 850 (Shanta — P20) P20 8 06 8,50
35  SKRZAT — 620 (Sasanka — P12) P12 7 05 6,20
36  MORS — P12 P12 7 05 6,96
37  GIGA — PW5 PW5 6 05 6,42
38  BONITO 6 — P12 P12 8 06 9,15
39  SZALUPA DZ — ZI ZI 6 11 8,50
40  POLO — BWBK — P20 P20 8 04 5,45
41  POLO — BWM — P12 i POLO — BK — P12 P12 6 03 5,45
42  SIATEK — P12 P12 7 05 6,90
43  CRUISER 22 — P20 P20 8 05 6,66
44  URSA MAJOR P20 8 05 6,80
45  NASH — We We 6 04 6,10
46  TS-CONRAD 777 — P20 P20 8 04 7,77
47  GROSZEK-MICRO — P12 P12 6 02 5,50
  w rejonie PW5 PW5 6 03  
48  GROSZEK-MICRO II P12 6 02 5,50
  w rejonie PW5 PW5 6 03  
49  MICRON — P12 P12 6 03 5,50
  w rejonie PW5 PW5 6 04  
50  TEST PW2 4 05 5,40
51  MIRACLE — P12 P12 8 05 7,00
52  GRUBA — KSS PW5 6 04 5,50
53  HABER 555 PW5 6 04 5,55
54  HABER 700 P20 8 06 6,95
55  LUPUS — P20 P20 8 05 7,04
56  MOANA — P20 P20 8 06 8,00


Decydując się na budowę jachtu morskiego upewnijcie się czy oferowana dokumentacja jest już zatwierdzona przez PKS lub przez ZNT PZŻ, dla jakiego rejonu i jakiej siły wiatru. Jeśli nie – będziecie musieli wystąpić o jej zatwierdzenie. To kosztuje. Nie dajcie się zwieść ogłoszeniami różnych wytwórców, że produkują jachty morskie. Niech was nie zmylą powszechnie znane nazwiska sławnych konstruktorów jachtowych. Sporo wspaniałych krążowników mazurskich nie spełnia istotnych wymagań wytrzymałościowych i statecznościowych. Zatem przystępując do budowy lub zlecając ją zakładowi szkutniczemu – zapewnijcie sobie asystencję inspektora PRS. W tym celu wskazanym jest wizyta w Inspektoracie Jachtów PRS, mieszczącym się w kompleksie biurowców Centrali PRS w Gdańsku­‑Wrzeszczu przy ulicy Gen. Hallera 126. kod pocztowy 80‑416 (II piętro, pokoje 232–235), telefon (058) 41.17.00 w. 235, fax 46.03.92 lub 46.03.94. Rozmawiamy z Janem Ludwigiem (kierownik), Sławomirem Czołczyńskim lub Bernardem Korybalskim. Finałem rozmowy będzie ustanowienie inspektora. Inspektor, okresowo wizytujący budowę może wymagać prowadzenia „dziennika budowy” obejmującego te etapy robót, w których przestrzeganie określonego reżimu technologicznego ma wpływ na wytrzymałość konstrukcji (np. laminowanie skorup kadłuba i pokładu). Inspektor może zażądać swojej obecności podczas wybranych operacji czy zabiegów. Może także wymagać poddania próbom laboratoryjnym laminatu p.s. Mogą to być zarówno badania płyt wypadowych, jak i wycinków z konstrukcji. Te ostatnie – są ostatecznością. Badania wykonują uznane przez PRS laboratoria (najczęściej politechniczne). Nie pamiętam kwot ale nie są to tanie usługi. Spełnienie ewentualnego warunku „niezatapialności” – dokonuje się na szczęście w sposób obliczeniowy. Końcowym akordem nadzoru są zazwyczaj próby statecznościowe, których najbardziej spektakularnym elementem jest przechylanie jachtu masztem do poziomu. Istniejące już jachty, które nie posiadają zatwierdzonej dokumentacji lub (i) nie były budowane pod nadzorem także mają szanse morsko się „zalegalizować” – chociaż może to się okazać nieco trudniejsze. PRS przewidział takie sytuacje i posiada wypracowane metody stwierdzenia czy przedstawiony do badań jacht zdolny jest do bezpiecznej żeglugi morskiej. Biorąc pod uwagę, że większość żeglujących po śródlądziu jachtów jest właśnie w takiej (godnej ubolewania z powodu kłopotów) sytuacji – przedstawiam poniżej ile to was będzie kosztowało. Przegląd zasadniczy i próby jachtu o długości klasyfikacyjnej (średnia arytmetyczna długości całkowitej i długości linii wodnej) 6 metrów – kosztuje obecnie (1993) 500 000 zł. Za każdy następny metr długości klasyfikacyjny płacimy 60 000 złotych. Ceny usług wynikają z ilości taryfowych punktów, wycenianych według aktualnego kursu dolara. W dniu, kiedy ostatni raz regulowałem rachunki PRS‑u – kurs dolara dobijał do 20 000 zł. Dane te pozwolą na ekstrapolowanie wielkości czekającego was wydatku.
Koniecznie muszę uprzedzić, iż za próby trzeba będzie zapłacić bez względu jakim zakończą się werdyktem. Werdykt negatywny zawiera za to nie tylko wykaz usterek ale i wskazówki co do sposobu ich usunięcia – tak aby wymagania techniczne zostały spełnione.
Najważniejszym jest przegląd zasadniczy, przeprowadzany w celu ustalenia możliwości nadania klasy jachtowi zgłoszonemu po raz pierwszy do klasyfikacji w PRS. Zakres przeglądu jest ustalany każdorazowo w oparciu o przepisy klasyfikacyjne, dokumentację oraz czy jest to finał budowy czy uznanie istniejącej jednostki ponieważ PRS może przyjąć pod swój nadzór klasyfikacyjny jacht, który poprzednio był pod nadzorem innego klasyfikatora (także ZNT PZŻ), a nawet gdy nie był budowany pod żadnym nadzorem, w tym ostatnim przypadku należy liczyć się z ewentualnością kłopotów. Klasa nadawana lub odnawiana jest na okres od 1 do 5 lat w zależności od stanu technicznego jachtu, jego urządzeń i osprzętu. Ograniczenia mające wpływ na treść dokumentu klasyfikacyjnego uwidaczniane są w postaci rejonu żeglugi i okresu trwania klasy.

Każdorazowe przeglądy techniczne jachtu dokonywane są przez inspektora PRS dwukrotnie: na lądzie, przed wodowaniem oraz na wodzie, po sklarowaniu i wyposażeniu. Powstają wówczas okazałe dokumenty: „Sprawozdanie z przeglądu podwodnej części kadłuba” oraz „Sprawozdanie z przeglądu kadłuba i wyposażenia jachtu (Rys. 27.1.a,b). Jeśli dokumentacja, próby i przeglądy uzasadnią

Rys.27.1 Sprawozdanie z przeglądu podwodnej części kadłuba jachtu (a), Sprawozdanie z przeglądu kadłuba i wyposażenia jachtu (b), Zaświadczenie klasyfikacyjne jachtu (c), Świadectwo klasy jachtu (d). Te dokumenty wystawia PRS.
odpowiednią techniczną ocenę – jacht wasz może uzyskać „Zaświadczenie klasyfikacyjne jachtu”, po roku zamienione na „Świadectwo klasy jachtu” (Rys. 27.1.c, d.) pięcioletniej. Klasa pięcioletnia kosztuje około 300 000 zł. (1994 r).

Jeśli wasz mały jacht jest w naprawdę dobrym stanie, jego laminatowy kadłub nie jest starszy niż 20 lat, lub jeśli jest stalowy i nie ma więcej niż 15 lat lub jeśli jest zbudowany z drewna nie dawniej niż 10 lat temu – unikniecie przeglądu pośredniego. Przepisy milczą na temat kadłuba ze stopów aluminiowych. Wielkość interwału czasowego pomiędzy ewentualnymi przeglądami pośrednimi zależy od uznania inspektora. A gdyby tak zredukować te wszystkie ceremonie do jednego „odbioru technicznego po zakończeniu budowy”? Nie sądzę, że miało by to wpływ na stopę bezrobocia.
Jednym z najbardziej bolących armatorską kieszeń dokumentów jest „Wykaz wyposażenia ruchomego jachtu”, popularnie zwany „wuwuerką”. Wyposażenie to musimy skompletować przed „przeglądem kadłuba i wyposażenia”. Dla przykładu: aby żeglować po „rejonie IV” musicie mieć na jachcie: kompas, mapę morską (poprawioną), locję (może to być przewodnik dla żeglarzy”), MPZZ 1972/83 (prawo drogi), tablicę oznaczeń jednoliterowych kodu (najlepiej kalkomania w kokpicie), liniał z podziałką, trójkąt nawigacyjny, cyrkiel nawigacyjny, sondę ręczną, zegarek, lornetkę (najlepiej siedmiokrotną), Dziennik Jachtowy, radioodbiornik, latarnie świateł pozycyjnych, latarnię kotwiczną, latarnię silnikową (jachty o długości klasyfikacyjnej do 7 m mogą mieć tylko jedną latarnię – białą), spis znaków i skrótów, stosowanych na mapach morskich, przepisy portowe, czarną kulę, czarny stożek, róg mgłowy, 6 czerwonych rakiet spadochronowych, reflektor radarowy, latarkę strugoszczelną z zapasowym kompletem baterii i żaróweczką, banderę, koło ratunkowe, pasy ratunkowe (dla całej załogi), pasy asekuracyjne (dla całej załogi), kotwicę, łańcuch, tubę głosową, apteczkę, gaśnicę, koc ognioodporny, rękawice ognioodporne (wymóg w stosunku do jachtów motorowych), wiadro, toporek, bosak, cumy, odbijacze, rzutkę, linę holowniczą. Aby wyruszyć na żeglugę przybrzeżną (III rejon) – koło ratunkowe musi przypadać na 2 osoby załogi, kompas powinien uzyskać atest PRS (np. stacja atestacji i napraw na terenie Stoczni Marynarki Wojennej na Oksywiu). Wymaga się aby miał on średnicę tarczy nie mniejszą niż 100 mm. Dodatkowo – namiernik (może to być lornetka z kompasem), spis świateł, druga kotwica, barometr, lupa, termometr, stoper, tabela (lub krzywa) dewiacji, jeszcze czarna kula, pławka świetlna, żagle sztormowe i mały komplet flag MKS. Pełnomorska żegluga bałtycka rozszerzy wyposażenie o: zapasowy kompas, tratwę, tablice nawigacyjne, księgę kodu, log i zegar z sekundnikiem. Przepisy PKS zwalniają w żegludze po II rejonie z obowiązku posiadania zegarka ręcznego lub kieszonkowego ale muszą już być 2 koła ratunkowe. Ja osobiście do każdego z omówionych powyżej zestawów dodałbym: rakietnicę, radiotelefon UKF (przynajmniej radio CB), tyczkę ratowniczą i budzik (aby przypominał o godzinie prognozy). Ideałem jest posiadanie odbiornika nawigacyjnego Decca lub GPS.


Rys. 27.2. Począwszy od żeglugi przybrzeżnej – kompas waszego jachtu będzie musiał uzyskać taki oto atest. Pilnujcie daty ważności bo każda inspekcja od tego się zaczyna.

Rys. 27.3. Na skipperze jachtu ciąży obowiązek sporządzeniu krzywej dewiacji przed praktyczną inauguracją każdego sezonu nawigacyjnego. Leży to w dobrze pojętym interesie samego skippera... a nie bosmana (polskiego) portu, który ten wykresik koniecznie chce zobaczyć.

Wymagania techniczne PRS zawarte są w kilku zeszytach, których lekturę polecam armatorom. Tytuł cyklu — „Przepisy klasyfikacji i budowy jachtów morskich”. A oto tytuły poszczególnych zeszytów: „Część I. Zasady klasyfikacji” (nowość, zasadnicze zmiany, rok wydania 1994, nieaktualny adres Inspektoratu Jachtów). „Część II. Kadłub”, „Część III. Ogólne wymagania techniczne”, „Część IV. Urządzenia maszynowe i rurociągi”, „Część V. Urządzenia elektryczne i radiokomunikacyjne”, „Część VI. Osprzęt żaglowy”. Są to wydawnictwa własne PRS Gdańsk. Na marginesie: tamże można nabywać coroczne wydanie „Rejestru Jachtów”.
Podobny nadzór techniczny sprawuje Zespół Nadzoru Technicznego PZŻ. Procedura podobna, wielu inspektorów działa w obu tych instytucjach. Jak już wspominałem, ZNT ma prawo wystawiania swych „Orzeczeń zdolności żeglugowej” (wzór Nr 4) do rejonu P. (potocznie zwanym P20).
Zakończenie budowy jachtu pod nadzorem ZNT PZŻ potwierdza „Świadectwo budowy jachtu pod nadzorem” (wzór Nr 1). Przegląd wstępny zamyka „Protokół z przeglądu wstępnego jachtu, którego kadłub zbudowano pod nadzorem służb upoważnionych przez Zespół Nadzoru Technicznego Polskiego Związku Żeglarskiego (wzór Nr 2). „Protokół z przeglądu zasadniczego jachtu, którego kadłub został zbudowany bez nadzoru ZNT PZŻ” legalizuje standardowego cruisera z Mikołajek lub Jadwisina (wzór Nr 3). Wreszcie „Wykaz wyposażenia ruchomego jachtu” zawierający kilkadziesiąt pozycji. „Orzeczenia” ZNT zawsze zawierają ograniczenie siły wiatru. Inspektorzy posługują się „Przepisami nadzoru i wyposażenia jachtów żeglujących po morskich wodach przybrzeżnych”. Jeden zeszyt, stustronnicowy, petitem drukowany, wydany także w 1994 roku, zarekomendowany przedmową prezesa Głównej Komisji Morskiej PZŻ Bogdana Matowskiego.
Aby PRS (lub ZNT PZŻ) mógł wystawić dokument uznający wasz jacht za nadający się do podróży morskich musicie dokonać rejestracji jednostki w Centralnym Rejestrze Jachtów prowadzonym przez biuro Zarządu Głównego Polskiego Związku Żeglarskiego w Warszawie. Adres: ul. Chocimska 14. kod pocztowy 00-791. tel. (022) 49.57.31 lub 49.90.82. telex 825370pzz pl. Trzeba wypełnić kartę ewidencyjną, dostarczyć 2 fotografie jachtu (pod żaglami) — format 55×80 mm oraz uiścić 240 000 zł (1993 r). W karcie ewidencyjnej oprócz danych technicznych jachtu (długopisem) należy zaproponować nazwę jachtu (ołówkiem). Po sprawdzeniu, że nazwy takiej już nie nadano innemu jachtowi — można wpisać ją długopisem. Pani Jola nie zgodzi się także na nazwę np. „Nauticus II” bo już jeden „Nauticusjest zarejestrowany. Jacht może mieć wyróżnik cyfrowy ale nazwa słowna nie może się w rejestrze powtarzać. CRJ jest rejestrem jachtów morskich — dlatego nie dobrze się stało, że wprowadzono do niego dużo śródlądowych pływadełek, które blokują nazwy i niepotrzebnie podwyższają numerację na żaglu. Jacht wasz zostanie opatrzony numerem „PZ”, który zastąpi na żaglu numerację śródlądową. Jachty morskie nie noszą numerów na kadłubie. Krój czarnych liter i cyfr jest znormalizowany. Dostaniecie dwa dokumenty. Pierwszy — „Zatwierdzenie nazwy” jest dokumentem niezbędnym do zarejestrowania jachtu w Urzędzie Morskim (morska żegluga krajowa) lub Izbie Morskiej (morska żegluga międzynarodowa). Drugi – jest zupełnie zbędnym bibelotem. Jest to kartonik „Patent Flagowy”. Poza pokazywaniem go dziewczynom (namawianym do zwiedzenia wnętrza jachtu) do niczego nie służy. Ktoś mi mówił, że bardzo podobał się w jakimś porciku na Morzu Śródziemnym. Naszywając czy przyklejając na żaglu litery „PZ” — zostawcie trochę miejsca bo prawdopodobnie, śladem jachtów regatowych przyjdzie nam wkrótce nosić 3 litery — „POL”.


Rys. 27.4. Zaświadczenie o rejestracji statku — dokument dla żeglugi „krajowej”.


Teraz zabieramy się do prawdziwej rejestracji. Jeżeli na razie wystarczy wam żegluga po polskich portach — udajemy się do jednego z trzech Urzędów Morskich: w Szczecinie (Pl. Batorego 8), w Słupsku (Al. Sienkiewicza 18, kod pocztowy 76-200, tel. (059) 284.06) lub w Gdyni (ul. Chrzanowskiego 10, kod pocztowy 81-338, tel. (058) 21.53.76, pokój Nr 24). Sprawy rejestracyjne jachtów załatwiane są w Wydziale Bezpieczeństwa Żeglugi. Przynosimy z sobą: uzyskane w CRJ PZŻ „Zatwierdzenie nazwy” oraz dokumenty własności. Jeżeli jacht kupiliśmy w stoczni lub zakładzie szkutniczym — będzie nim imienna faktura. Jeżeli jacht kupiliśmy od innego żeglarza — umowa kupna z potwierdzeniem opłacenia podatku. Jeżeli jacht budowaliśmy sami, systemem gospodarczym — piszemy odpowiednie oświadczenie. Kiedyś trzeba było przestawiać rachunki na wszystkie ważniejsze materiały i osprzęt. W przypadku jachtów użytkowanych poprzednio na śródlądziu — dowodem własności może być także dokument rejestracyjny wystawiony przez państwową administrację śródlądową (Inspektoraty Żeglugi Śródlądowej). Na marginesie: w 1992 roku zlikwidowano obowiązek rejestracji jednostek śródlądowych, tak jak czterdzieści lat temu dano sobie spokój z rejestracją rowerów. Niestety nowe wraca i każdy grosz się liczy. Dostajemy „Zaświadczenie o rejestracji statku (Rys. 27.4). Kasują nas na umiarkowaną kwotę.
Dysponując już dokumentem morskiej rejestracji, możemy rozpocząć starania o zakup rakietnicy, przepraszam – „pistoletu sygnałowego”. Z podaniem o pozwolenie, zakupu i wydanie „Świadectwa broni” idziemy do komendy wojewódzkiej policji. Pokazujemy „Zaświadczenie o rejestracji statku” i zostawiamy kserokopię tego dokumentu. Spisują nas dokładnie i podpisujemy jakieś deklaracje. Otrzymujemy odpowiednie zezwolenie i udajemy się do sklepu z bronią. Kiedyś handlował tym tylko „Handlomor”, dziś takich sklepów jest już sporo. Kupujemy rakietnicę i wracamy do policjantów. Tu spisują numer pistoletu, uiszczamy 20 nowych złotych (1995) i dostajemy upragniony dokument. Przy odnawianiu ważności legitymujemy się już aktualną „Kartą Bezpieczeństwa”. Można ubiegać się o zezwolenie długoterminowe.
Teraz czeka nas batalia o pozwolenie ewentualnego radiowego wołania o ratunek (radiotelefon UKF). Pozwalać będzie Państwowa Agencja Radiokomunikacyjna. W Gdyni mieści się ona w dzielnicy Witomino przy ulicy Kieleckiej 1, tel. (058) 21.96.03. Oprócz udowodnienia że jesteście armatorem jachtu morskiego (oryginał i kserokopia „Zaświadczenia o rejestracji jachtu”, podania i uiszczenia 200 000 zł (1994 r.) — będziecie musieli wylegitymować się „Świadectwem ograniczonym radiotelefonisty w służbie morskiej – pasmo UKF”. To ciężka sprawa. Kurs, egzaminy, praktyka. Sam zdałem egzamin za drugim razem. Radiotelefon musi być homologowany lub badany tamże. Urządzenie posiadające homologację (5 mln zł w 1994 r.) dostaje licencję na 5 lat. Radiotelefon badany — tylko na jeden rok. Procedura jest czasochłonna bo wszystkie papiery podpisywane są w Warszawie. Specjalnie drobiazgowo badane są radiotelefony zagraniczne. Takie „maszyny” jak FM‑309 są natomiast nadal dobrze widziane. A więc sprawdzane są stabilności frekwencji i czy przypadkiem nie ma kanałów amerykańskich. Jeśli to wszystko przetrzymacie i opłacicie – po kilku miesiącach zapewne uzyskacie „Zezwolenie na stację okrętową” — po prostu zwaną „licencją” (Rys. 27.5). Będziecie bardzo dumni bo wystawiana jest ona na papierze firmowym podsekretarza stanu w Ministerstwie Łączności i opatrzona jego własnoręcznym(!) podpisem. W innych krajach urzędniczka pocztowa podpisuje takie zezwolenie. Nasza procedura zachęca do radiopiractwa. Obecnie, kiedy piszę te słowa zakończono akcję wymiany Świadectw Radiotelefonistów. Kto nie wymienił ich w przewidzianym terminie (1994) pójdzie na egzamin. Nowe świadectwa będą ważne tylko 5 lat. Później, aby uzyskać przedłużenie trzeba będzie wykazać się praktyką. W tym okresie zatem pamiętajcie o prowadzeniu „Dziennika Radiotelefonicznego”. Misternie pleciona pajęczyna wszechobecnych papierków – ogarnia nas.


Rys. 27.5. Zezwolenie na stację okrętową. Dokument PAR — zezwalający kwalifikowanemu operatorowi na użytkowanie jachtowego radiotelefonu UKF


Z morskim dokumentem rejestracyjnym udajecie się teraz do sklepu handlującego pirotechniką sygnalizacyjną. Ceny ręcznych czerwonych rakiet spadochronowych są obłędne. Rakiet trzeba mieć 6 a więc bez półtora miliona (1993) nie ma po co wchodzić do sklepu. Z „świadectwem broni” idziemy kupować białe i czerwone rakiety. Nie kupujcie rakiet w tekturowych gilzach.
Kiedy już mamy wszystko, co wpisano nam do „wuwuerki” — telefonujemy do Urzędu Morskiego, Wydziału Bezpieczeństwa Żeglugi, konkretnie do Kierownika Oddziału Inspekcji Okrętowej. W Gdyni jest nim pan Andrzej Nowak. Umawiamy się na inspekcję. Przywozimy inspektora własnym pojazdem. To bardzo ważne. Gdyby inspektor przyjechał z Gdyni do Górek samochodem Urzędu Morskiego — musielibyście zaciągnąć kredyt pod zastaw jachtu. Inspektor wchodzi na jacht, sprawdza wszystko co da się sprawdzić a atesty (których, trzeba uczciwie przyznać co roku mniej się wymaga) w szczególności. Jak sama nazwa wydziału wskazuje — zawsze najbardziej interesuje się wyposażeniem bezpieczeństwa. Z udziałem armatora spisywany jest „Protokół z inspekcji” (Rys. 27.6.a). Po inspekcji, biorąc wszystkie dokumenty PRS‑u (wraz z protokółem) jedziemy do Urzędu Morskiego. Tu wypisywany jest końcowy dokument bezpieczeństwa żeglugi — „KARTA BEZPIECZEŃSTWA(Rys. 27.6.b). Płacimy za inspekcję według taryfy dolarowej (Nowy cennik wprowadzony wspólnym Zarządzeniem 3 dyrektorów Urzędów Morskich Nr 2/94 z dnia 6 grudnia 1994). Opłatę za Kartę Bezpieczeństwa uiszczamy w wysokości zależnej od metrażu żagli jachtu. Jachty do 30 m² żagla płacą: 20 jednostek taryfowych x 0,30$ x bankowy kurs dnia. Jachty o powierzchni od 30 do 80 m² płacą 30 j.t. x 0,30$ x kurs dnia. Proste. Za silnik pomocniczy (zawsze przestrzegam przed lekkomyślnym deklarowaniem silnika) doliczą wam 30% stawki, za pierwsze wystawienie Karty Bezpieczeństwa dodatek 10%. Jeżeli armator jest emerytem, rencistą, studentem lub uczniem korzysta ze zniżki 50%. Ale to jeszcze nie koniec opłat. Musicie jeszcze uiścić opłatę przystaniową, co najmniej w wymiarze półrocznym. Piszę o tym w rozdziale „Portowe korowody”. Nie wychodząc z urzędu zakupujemy „Dziennik Radiotelefoniczny”, wypełniamy stronę tytułową i przedstawiamy go pani Tatianie (GUM) do zalegalizowania. Zostaje przeszyty i opatrzony piękną pieczęcią lakową. Nie kosztuje to dużo. Wygląda jak akt królewskiego nadania. Od czasu do czasy wypada coś do niego wpisać.


Rys.27.6. Protokół z inspekcji i Karta Bezpieczeństwa — dokumenty Urzędu Morskiego

Jeżeli jednak chcemy pożeglować sobie na Bornhohn, do Sassnitz czy Kopenhagi — to jeszcze nie koniec udręk. Jacht musi uzyskać międzynarodową rejestrację w postaci „Certyfikatu Okrętowego” (Rys. 27.7). Taką pułapkę dla jachtów zastawili socjalistyczni legislatorzy — zrównując „Misia” z „Czantorią“. Niesławny art. 4 Kodeksu Morskiego zmusza do następnych wydatków i fatyg bez żadnego naszego interesu w tej sprawie. Aby jacht nasz został wpisany do „Rejestru Okrętowego“ w Izbie Morskiej (Gdynia, Pl. Konstytucji 1) musimy odwiedzić Biuro Pomiarowe PRS, mieszczące się także w budynku Centrali PRS w Gdańsku (adres fax i telefon centrali j.w. — pokój 118.)

Rys. 27.7. Certyfikat Okrętowy jest międzynarodowym świadectwem własności i potwierdzeniem wpisania jachtu do Rejestru Okrętowego — wystawia Izba Morska.


Zamawiamy „pomiar statku”. Przedstawiamy dokumentację (jeśli mamy). Umawiamy się na wizytację jachtu. To, że już kilku jachtom z tej samej formy robiono pomiary — zazwyczaj nie zniechęca inspektorów do wyjazdu. Dobrze by było abyście dysponowali samochodem. Jedziemy, dokonujemy zupełnie abstrakcyjne pomiary elementów nadbudówek. Biuro pomiarowe liczy i oblicza „pojemność brutto” i „pojemność netto”. Są to wartości niemianowane. W przypadku „MILAGRA IV” wartości te wyniosły odpowiednio 3,52 i 1,06. Zupełna zabawa dla zabawy. Za tą zabawę przyjdzie wam jednak zapłacić w zależności od tych liczb. Ja płaciłem połowę urzędowej ówczesnej minimalnej pensji miesięcznej. Dostajecie do ręki „Świadectwo pomiarowe — Tonnage Certificate” (Rys. 27.8). Jedziecie do Izby Morskiej. Tu niespodzianka! Jest to pierwsza firma, która nie chce od was pieniędzy. Zagląda do dokumentów PRS, do „Karty Bezpieczeństwa”, zabiera jeden egzemplarz „Świadectwa pomiarowego”, wpisuje do „Rejestru Okrętowego” i po kilku dniach otrzymujecie pocztą (Polecony) wielki dokument pt. „Certyfikat Okrętowy”. Znaczy („się”), że jacht jest nasz, własny. Rzeczpospolita bardzo dba aby nikt za granicą nie podważył naszego prawa własności. Gdy przy kielichu pokazuję cudzoziemskim żeglarzom mój „Certificate of Registry“ — wszyscy ryczą ze śmiechu. Nigdy mnie nikt o coś takiego nie pytał w obcych portach. Gdy pytali o długość jachtu, od którego zależy opłata — wierzyli mi na słowo. Jaki jest „qń” (kuń) — każdy widzi. Jeżeli będziecie sprzedawali lub kupowali jacht, który ma już „Certyfikat Okrętowy” nie obejdzie się bez notariusza, co naturalnie znowu będzie kosztować. Umowy kupna­‑sprzedaży bez notariusza — dla Kodeksu Morskiego nie są wiarygodne. Jeden z sympatycznych i bardzo rzeczowych sędziów izby zapytał czemu tak nie lubimy Kodeksu Morskiego. Artykuł 4 Kodeksu Morskiego czyni wasz jachcik statkiem!!! No comments.


Rys. 27.8. Świadectwo pomiarowe. Najbardziej zbyteczny ze wszystkich dokumentów jachtowych.


Takie, w wielkim skrócie, są doświadczenia w walce o papiery dla moich kilku kolejnych łódek. W praktyce mogą się różnić w mało istotnych szczegółach. Liczę, że z dalszym nastawaniem „nowych czasów” — może coś się zmieni na rozsądniejsze (np. jak w Szwecji). Czy nie uważacie że to ambitne i pożyteczne zadanie dla naszego związku żeglarskiego?



ŻEGLARSKIE DOKUMENTY

Z pisaniem tego rozdziału zwlekałem do chwili, kiedy telefon z drukarni przywołał mnie do porządku. Powodem wyczekiwania była nadzieja, że reforma polskich stopni żeglarskich zostanie wreszcie ogłoszona. Niestety, luty 1995 roku zastaje nas z socjalistyczną drabiną stopni, która tylko dla interesującego nas teraz akwenu obejmuje pięć stopni żeglarskich:
* żeglarz jachtowy (ż.j.)
* sternik jachtowy (st.j.)
* sternik jachtowy z pełnymi uprawnieniami (st.j.p.u.)
* jachtowy sternik morski (j.st.m.)
* jachtowy kapitan żeglugi bałtyckiej (j.kpt.ż.b.)
Tylko dzięki „Notatce Słupskiej” (1992), stanowiącej prowizorium, interpretujące pojęcie enigmatycznych „wybranych akwenów“ – sternicy jachtowi i morscy od kilku lat mogą wychylać się poza zalewy i Zatokę Gdańską. Warto wiedzieć iż ta częściowa liberalizacja rygorów nastąpiła z inicjatywy urzędów morskich. Uchwała sejmikowa PZŻ (1991) dotycząca pilnej potrzeby wdrożenia „swobody żeglugi” nie doczekała się realizacji do chwili, kiedy kończę pisanie tej książki. Upływ czasu potwierdził przypuszczenia że „kadra” związku żeglarzy, a zwłaszcza grupa szkoleniowców nie jest zainteresowana żadną redukcją ilości stopni żeglarskich ani nadaniem sternikom jachtowym i morskim uprawnień do prowadzenia jachtów po morzu. O intencjach tej wpływowej jeszcze grupy świadczą starania o ustanowienie kilku stopni instruktorów żeglarstwa. Motywacja takiego stanowiska jest oczywista.
Jak dotąd sternicy jachtowi i morscy (mocą wspomnianej „Notatki Słupskiej”) mogą prowadzić swe małe jachty wyłącznie po akwenach wymienionych w Kartach Bezpieczeństwa ale nie dalej niż w rejonie P12. Według obowiązującego prawa dopiero jachtowy kapitan żeglugi bałtyckiej może poprowadzić jacht na Bornholm czy Oland (także w zgodzie z Kartą Bezpieczeństwa). Nie wyobrażajcie sobie, że stopień ten możecie uzyskać wcześniej niż po 5 latach bardzo intensywnego żeglowania. Wszyscy zainteresowani, i to z obu spierających się stron zdają sobie sprawę z absurdalności problemu ponieważ morska żegluga na jachtach prywatnych ma się doskonale i rozwija się w oczach. Wbrew zaklęciom „żeglarskiego betonu” – wypadki powodowane są nadal prawie wyłącznie przez „namaszczonych”. Ilość wizyt polskich jachcików w portach skandynawskich i niemieckich rośnie z roku na rok. Morski jachting prywatny jest już liczniejszy niż „społeczny”, skąd rekrutuje się większość hamulcowych. Cierpliwości, za kilka lat panowie ci nie będą już reprezentowali nikogo a ustawodawstwo regulujące zasady uprawiania morskiego jachtingu będzie musiało być dostosowane do standardów europejskich. Nikt się nie będzie nikogo pytał o zdanie. Po prostu nastąpi ratyfikacja normalnego, europejskiego prawa. Chodzi bowiem tylko o jedno: aby uprawnienia (czy stwierdzenie kompetencji) wynikały z wyegzekwowanej na egzaminach wiedzy i umiejętności oraz odbytej praktyki. Aby wymagania te odpowiadały wymaganiom innych europejskich systemów oraz nie przekraczały wymagań egzaminacyjnych dla profesjonalistów. Tak dla ciekawości – wymagania wiedzy nautycznej na stopień jachtowego sternika morskiego są porównywalne do wiedzy szypra bałtyckiego trawlera o długości 25 metrów.

Rys. 28.1. A gdyby tak skorzystał z doświadczeń zachodnioeuropejskiego żeglarstwa?

Sprawa patentów żeglarskich ma jeszcze istotny wpływ na ubezpieczenia zawierane w polskich towarzystwach. Podpisywana polisa zazwyczaj zawiera klauzulę o nieważności umowy w przypadku przekroczenia granicy rejonu żeglugi, do której upoważnia patent prowadzącego i jego I Oficera. Dla przykładu – jeżeli szkoda nastąpiła na jachcie prowadzonym przez j.st.m. w odległości 15 Mm od brzegu – polski ubezpieczyciel odmawia prawa do odszkodowania, mimo że jacht znajdował się w rejonie III, objętym polisą. Stąd takie zainteresowanie ubezpieczaniem jachtów polskich w towarzystwach zagranicznych. Blisko – już w Sassnitz.
Przygotowywany, modyfikowany, poprawiany, dyskutowany, znowu uzgadniany projekt nowego regulaminu, ma podobno (do ostatniej chwili nikt tego nie będzie wiedział napewno) zawierać 4 stopnie: żeglarz, sternik jachtowy, jachtowy sternik morski i kapitan jachtowy. Jachtowy sternik morski prawdopodobnie ma mieć prawo do żeglugi bałtyckiej ale nadal odmawia się mu tytułu skippera (szypra). Chodzi o to aby sternik (helsman) znaczył – pomocnik, a nie samodzielny jachtsmen.
Nazewnictwo obecnych wyższych polskich patentów pachnie megalomanią. Posiadacz kapitańskiego patentu, żeglujący do obcych portów na „Nefrycie”, „Tangu” czy równie małym jachciku to zawsze będzie „skipper”. Przedstawianie się jako „master” czy „captain” sugeruje, że z rozmówcy robimy sobie „jaja”. Na „Zawiszy Czarnym”, „Zjawie” – to są kapitanowie. Tyle, że to nie są jachty.
Dokumentem legitymującym żeglarskie „curriculum vitae” każdego szanującego się jachtsmena jest „Książeczka Żeglarska” – w naszym przypadku (cruising) – niesłusznie zwana „Sportową”. Na szczęście nie jest to już dokument obowiązkowy i nikt z powodu braku tego dokumentu nie może być dyskryminowany. Uważam go za godny polecenia „pamiętnik”, gdzie wpisywane są odbyte rejsy (odwiedzone porty, przebyte mile, pełnione funkcje, ukończone kursy, pokrewne kwalifikacje, przynależność klubowa) stanowiące wiarygodne dane rekomendujące żeglarza, jego doświadczenie i kwalifikacje. Kilka kartek przeznaczono na wpisywanie corocznych, mających 6‑cio miesięczną ważność „aktualnych wyników badań lekarskich”. W mojej opinii jest to absolutna fikcja urzędnicza, wyrosła na gruncie zwyczajnego asekuranctwa i w klimacie klubowych rejsów. Wszyscy wiemy, że 95% corocznych wpisów (żeglarstwo turystyczne) uzyskuje się bez żadnych badań. Dzieje się tak, ponieważ życie udowodniło że badania takie są po prostu zbędne. Każdy rozsądny człowiek (nie mam żadnego powodu aby podejrzewać żeglarzy o brak rozsądku!) idzie do internisty, gdy go boli brzuch i do ortopedy, gdy dokucza kolano. Zdrowy człowiek dostaje bezterminowe samochodowe prawo jazdy. Prawodawca nie ma powodu mu nie ufać. Corocznie powtarzana fikcja „badań” od maleńkości uczy nasze dzieci i wnuki, że te wszystkie polskie papiery to tylko „pic i propaganda”.
Zupełnym polskim curiosum jest Karta Pływacka, wymagana przy pierwszym egzaminie żeglarskim. Spotykałem jednak nadgorliwych funkcjonariuszy, żądających ode mnie tego śmiesznego kartonika. Jest on dla mnie podwójnie śmieszny – jako że imię moje wykaligrafowano jako „Jeży” a na pieczątce podpisowej widnieją literki „mgr” przed nazwiskiem wystawiającego. Kiedyś dla hecy próbowałem się wykpić karnetem instruktora nurkowania swobodnego. Nie uzyskał akceptacji. Karty Pływackiej mogą żądać od tych waszych załogantów, którzy nie mają patentów żeglarskich. Aby zamknąć temat Kart Pływackich pragnę zadeklarować się jako zdecydowany zwolennik dobrej umiejętności pływania. Podzielam starogrecki pogląd że „analfabetą jest nie umiejący pisać i pływać”, nie zgadzam się z poglądem zaprzyjaźnionego żeglarza starszej generacji – Zygmunta Bielawskiego, że „umiejętność pływania tylko mękę przedłuża”. Jestem za pływaniem ale wieloletnie doświadczenie płetwonurka i żeglarza mówi, że zależność pomiędzy pływaniem i Kartą Pływacką są tylko zbiegiem okoliczności. Uczcie się pływać!
Zupełnie poważnym dokumentem osobistym, uprawniającym do obsługi jachtowego radiotelefonu jest „Świadectwo ograniczone operatora radiotelefonisty – zakres UKF”. Wydawane jest po zdaniu odpowiedniego egzaminu w Państwowej Agencji Radiokomunikacyjnej na okres 5 lat. W czasie tego okresu należy praktykować (konieczne udokumentowanie) aby ważność świadectwa mogła być prolongowana. Zdanie egzaminu bez uczęszczania na kurs jest możliwe ale mało prawdopodobne.
Wyruszając na wody przybrzeżne musicie zabrać z sobą Dowód Osobisty. Do dalszej podróży wymagany jest Paszport. Do krajów nadbałtyckich nie potrzebujecie wiz. O polisie ubezpieczeniowej, zwłaszcza w zakresie następstw zachorowań i nagłych wypadkach wspomniałem w innym miejscu.


Rys. 28.2. Ten jachcik właśnie wrócił z kolejnego rejsu bałtyckiego ale skipper zasłania nazwę łódki i odwraca się od obiektywu. Jak myślicie – dlaczego?
PORTOWE KOROWODY

Obowiązujące od 1993 roku zasady odpraw jachtów polskich z portów krajowych powoli upodobniają się do procedur europejskich, co odnotowujemy z nie ukrywanym ukontentowaniem. Mimo jednolitych dla wszystkich portów zasad – praktyka wykazuje pewne zróżnicowania w zależności od ludzi, na których trafiamy. Spotyka się więc jeszcze takich, którzy nie mogą się pogodzić, że to oni są dla nas a nie odwrotnie. Działają też i tradycje. Dlatego żeglarze w Górkach, Władysławowie i Jastarni przyjaźnią się z bosmanami i strażnikami. Nie będę wskazywał tradycyjnych nadgorliwców, którzy bez celebrowania odprawy nie pozwolą wypłynąć nawet na przyportową „oślą łączkę”.
Zacznijmy od odpraw granicznych. Wypływając na „wody wewnętrzne” (Zatoka Gdańska, Zalew Wiślany, Zalew Szczeciński) nie zawracamy głowy Straży Granicznej. Przy wyjściu w rejs krajowy, bez opuszczania polskich wód terytorialnych (12 Mm od linii brzegu polskiego) mamy do wyboru albo odwiedzić placówkę Straży Granicznej (GPK) lub zgłosić wyjście „środkami technicznymi” tzn. radiotelefonicznie. Numer kanału zależy od zwyczaju miejscowego. Górki lubią rybacki kanał 6‑ty, Władysławowo 10‑ty itd. Straż Graniczna pyta o nazwę jachtu, numer na żaglu, port macierzysty, liczebność załogi i port docelowy. Wyjście w rejs pełnomorski nakłada na skippera obowiązek dokonania odprawy granicznej. Skipper jachtu przybywa do GPK z paszportami i 2 egzemplarzami „Listy załogi” (Rys. 30.1). Może się zdarzyć, iż zostanie poproszony aby na jej odwrocie złożył deklarację, że na jachcie są tylko te osoby. Kotów się nie wpisuje ale też nie należy ich zabierać ze sobą bo będą poważne kłopoty. W skrajnym przypadku (który miał miejsce) do eskortowania wydalonego jachtu poza wody terytorialne. Polskie psy także nie są dobrze widziane przez skandynawskie władze sanitarne. Wracając do polskiej odprawy – bywa, że prawdomówność skippera zostanie sprawdzona. Odprawy naszej Straży Granicznej to kurtuazja, takt i życzliwość.
Z odprawami u władz portowych to różnie bywa. Są bosmanaty, które życzą sobie aby tylko radiotelefonicznie uzgodnić moment odejścia od nabrzeża. Są też i takie, które żądają przedstawienia wszystkich dokumentów jachtu i załogi, sprawdzają aktualność badań lekarskich oraz spisują ze skipperem odpowiedni protokół kontrolny.

Rys. 30.1. Lista Załogi – dokument wymagany w rejsie zagranicznym


Odprawy celne obowiązują tylko w rejsach zagranicznych. Zgłaszamy się do odprawy w portowej placówce celnej. Niektóre urzędy chcą aby to czynić z antycypacją 2 godzin. Przepisy celne jak na każdym przejściu granicznym. Zapasy żywnościowe odprawiane są według statkowych norm. Bywa, że celnicy chcą od nas trzeci egzemplarz „Listy załogi”. Dlatego przed rejsem zagranicznym piszemy (kserujemy) ją od razu w 5 egzemplarzach. Chcieli raz abym (jak za kartkowych lat bywało) sporządził „Listę prowiantową” ze szczególnym uwzględnieniem konserw mięsnych. Chyba jeszcze tego starego okólnika nie unieważniono.
Odwiedzając porty polskie — prosimy radiotelefonicznie o zgodę wejścia. Jest to w naszym interesie aby nie spotkać się z kutrem w wąskim kanale między falochronami (np. Łeba). Zazwyczaj bosman udziela informacji o miejscu cumowania. Uzyskaną zgodę możemy traktować jako zgłoszenie. Zdarza się, iż po zacumowaniu bosman chce uścisnąć prawicę skippera. Jeśli wracamy z zagranicy – już z portowej redy zgłaszamy się radiotelefonicznie Straży Granicznej i Urzędowi Celnemu. Jeśli wyrażą takie życzenie – skipper (z dokumentami) będzie musiał złożyć im wizyty.
Powrót z rejsu zatokowego – to radiotelefoniczne zgłoszenie się bosmanatowi. Wracając z rejsu „krajowego”, zgłaszamy radiotelefonicznie wejście do portu bosmanowi i Straży Granicznej. Jeśli nie mamy radiotelefonu – spacerek, zaraz po zacumowaniu, przestrzegając jednocześnie załogę aby pozostała na jachcie do powrotu skippera.
Zbliżając się do wód terytorialnych obcego państwa podnosimy pod prawym salingiem jego banderkę. Ważne aby o tym nie zapomnieć. Przed jej podniesieniem zwróćcie uwagę aby nie postawić jej „do góry nogami”. Dotyczy to banderek Litwy, Estonii, Rosji i Niemiec. Żeglując po Bałtyku powinniśmy mieć ze sobą banderkę nie tylko państwa, do którego się wybieramy ale i banderki jego sąsiadów. Wiatry w różne strony mogą nas zapędzić. Własną banderę nosimy zawsze ale na obcych wodach jest to absolutnie obowiązkowe.
Podchodząc ku falochronom obcego portu wypatrujemy masztu sygnałowego, na którym mogą być wywieszone znaki ograniczenia lub zakazu ruchu w porcie (Rys. 30.2)
Znakiem zakazu wpłynięcia do portu także może być wygaszenie świateł wejściowych. Takie praktyki stosowane są w małych duńskich porcikach rybackich.
Proszenie przez radiotelefon UKF o pozwolenie wejścia jachtu jest raczej wschodniobałtyckim zwyczajem. Na zachodzie pytamy raczej rzadko i to wtedy gdy istnieją uzasadnione wątpliwości czy obawy o spotkanie się ze statkiem w ciasnym wejściu. Gdyby tak pytać w Svanemollehavnen czy Limhamn to bosman poprosiłby kapitana portu o zmianę angażu na konferansjera. Wątpliwości także mogą dotyczyć zasięgu rozwiezionych kotwic pogłębiarki, obszaru prowadzonych prac podwodnych itp. Jeżeli nie znamy języka gospodarzy – posługujemy się angielskim. Specjalistyczną morską terminologię zawiera niezwykle użyteczny „Morski nawigacyjny słownik frazeologiczny” wydany przez PRS w oparciu o tekst angielski, zatwierdzony rezolucją IMCO z 1977 roku. Na wodach rosyjskich pomocnym może być czterojęzyczny „Wojenno-morskij razgowornik”. Niemiecką, duńską, rosyjską i angielską terminologię – przełożoną na polski zawiera „Dziesięciojęzyczny słownik żeglarski” Barbary Webb, Teresy Dudzic i Jerzego Knabe. Najłatwiej osiągalne są „marginesy” z miesięcznika „ŻAGLE” na których Adam Piechal prowadził kurs „Yachting English”. Chociaż minimalna znajomość języka angielskiego przez skippera jachtu jest wskazana w portach skandynawskich. W portach Litwy, Łotwy i Estonii, poza sytuacjami zagrożenia – trudno będzie znaleźć rozmówców po rosyjsku.

Rys. 30.2. Sygnały ograniczenia lub zakazu ruchu w porcie.


Wchodząc do obcego portu prowadzimy nasłuch na kanale 16-tym UKF. Jeżeli jest to port niemiecki – podnosimy pod lewym salingiem III zastępczą flagę jednoliterowego kodu MKS (biały proporczyk z czarnym pasem). W portach pozostałych państw bałtyckich podnosimy żółtą flagę „Q”. Podniesienie, każdej z tych flag oznacza deklarację poddania się procedurze wymaganych miejscowymi przepisami odpraw. O ile w portach Litwy, Łotwy, Estonii i Rosji nie ma żadnych dowolności a odprawy paszportowe i celne są obowiązkowe zawsze – to w portach pozostałych krajów bałtyckich panują zupełnie liberalne zwyczaje. W portach skandynawskich generalnie panuje zasada jednorazowego zgłoszenia się w policji w pierwszym odwiedzonym porcie. Najlepiej, niezwłocznie po zacumowaniu, wziąć kolejną kserokopię „Listy załogi” i zanieść ją na komisariat. Na odwrocie należy dopisać z jakiego portu przypłynęliśmy i o której godzinie tu przybyliśmy. Jeżeli jest to pora nocna i komisariat jest zamknięty – należy wrzucić naszą „Listę” do szczeliny na korespondencję lub wsunąć pod drzwi. Jeśli nic dotąd nie zbroiliśmy i komputer policyjny nie ma nas na czarnej, elektronicznej liście – jesteśmy odprawieni nie tylko w tym ale i każdym następnym skandynawskim porcie. Taką procedurę lubią tamtejsze władze i ja was do niej zachęcam. Są tacy skipperzy, którzy czekają na jachcie na wizytę funkcjonariusza „immigration”. Ten sposób uwiązuje nas na czas bliżej nieokreślony i naraża na ewentualne pretensje. Są i tacy, którzy uważają, że wywieszona flaga deklaracji odprawy wystarczy. Ja zachęcam do manifestowania szacunku dla gospodarzy, zwłaszcza kiedy na jachcie jest więcej alkoholu niż pozwalają na ogół bardzo rygorystyczne przepisy celne.
Zrozumiałym jest iż „bund” jachtowy musi mieć napoje wyskokowe dla gości wizytujących nasz okręt. Aby nie być posądzonym o chęć spieniężenia na miejscu wolnocłowej „wody ognistej” – warto poprosić celnika lub policjanta (w małych porcikach to ta sama osoba) aby zaplombował nadwyżkę kontyngentu. Zdarzało mi się mieć zaplombowaną torbę turystyczną. Jacht prawdziwego „seafarera” ma specjalnie do tego przygotowaną szafkę z uszkami do zawieszenia celnej plomby. Przeważnie zgłoszenie takie kwitowane jest machnięciem ręki ale zaufanie do nas od razu rośnie. Po kilku dniach postoju lub w następnym porcie można wystąpić o uwolnienie z depozytu jakiejś butelki. Wypada wówczas funkcjonariusza zaprosić na drinka. Czasami chętnie wypije (jednego), czasami rozłoży ręce w rozpaczliwym ale międzynarodowym geście „służba nie drużba”. Reguł jednak nie ma żadnych bo ludzie – jak to ludzie – są różni. Pamiętam jak kiedyś nieśliśmy policjanta. Duże, klubowe jachty bywają czasami poddawane „superkontroli”, przeprowadzanej znienacka na okoliczność ilości butelek. W stosunku do małych jachtów stosowana jest czasami perfidna metoda prowokacji („transakcji kontrolowanej”). Nie ulegajcie więc namowom odstąpienia zbytecznej butelczyny. Nie darowujcie „na drogę” nawet butelki piwa.

Rys. 30.3. Tak wyglądają deklaracje celne (duńska i szwedzka), które czasami przyjdzie wam wypełniać.


A więc — sumujemy. Jacht odprawiony w jednym porcie skandynawskim jest odprawiony we wszystkich Danii, Szwecji, Finladii i Norwegii. Jacht odprawiony w Sassnitz – jest odprawiony tak we Flensburgu jak i w Holtenau. To jeszcze w Polsce pokutuje odprawianie zagranicznych jachtów w każdym kolejnym polskim porcie. Że nie jest to zwyczaj europejski – czują sami polscy pogranicznicy. Wielokrotnie obserwowałem jak przepraszali cudzoziemskich jachtsmenów za kłopotliwe formalności. Nestor niemieckich żeglarzy – sławny Herbert Lupke mówi, że mu bardzo głupio przyjmować ciągle te przeprosiny. Mówi, że mu wstyd robić ciągle tyle kłopotu.
W porcie zazwyczaj stajemy tam, skąd wystaje las masztów. Raczej nie ma zwyczaju stawać przy nabrzeżach przemysłowych. Przepisy portowe tego nie zabraniają (np. na wysokości „Eros Center”, przed silosami w Kilonii) ale nie jest to zbyt dobrze widziane, jacht nie jest chroniony przed „obszczymurami”, skinami, złodziejami i innymi wandalami. Nie ma też żadnych wygód ani instalacji a z jachtu na nabrzeże trzeba się wspinać po brudnych odbijaczach. Naszą obecność w takich miejscach tłumaczy jeden argument – jest to postój darmowy.
Człowiekiem, z którym napewno się nie miniecie na nabrzeżach czy pomostach przystani jachtowych (marin) jest poborca postojowego. Zjawia się niemal natychmiast po zacumowaniu. Wysokość opłaty zależy od długości jachtu. Opłata taka obejmuje czas jednej doby od momentu zacumowania. Płatność zawsze w walucie krajowej. Jeśli nie mamy koron czy marek – trzeba iść do banku wymienić nasze ulubione dolary. Inkasent daje nam kwit a na wantę (czasami) przykleja banderolkę kontrolną. W portach niemieckich często nie biorą opłat jeśli schroniliśmy się przed sztormem. Piękny zwyczaj! Opłacenie postojowego przeważnie zawiera pobór wody pitnej, dostęp do toalet i gorący natrysk. Za prąd do ładowania akumulatorów prawie zawsze płaci się osobno. Przykłady bywają różne od przemiłej sztokholmskiej mariny (tej koło Muzeum Wazy) gdzie całkiem spory jacht, płacąc za postój 120 koron, ma za darmo nie tylko gorącą kąpiel ale i pralkę oraz suszarkę do – jednej z goeteborskich, gdzie trzeba zapłacić 295 koron za postój bez tych wygód.
Przypływając do portów Litwy, Łotwy, Estonii i Rosji – już na redzie musicie mieć zakończony rachunek sumienia. Znaczy, że każdy z załogi musi spisać co posiada a skipper dodatkowo – co ma na wyposażeniu jachtu. Jest to bardzo ważne bo zaraz po dobiciu do wskazanej kei — na jachcie zjawi się tłum władz. Deklaracje celne muszą być nie tylko prawdziwe oraz szczegółowe ale i identyczne z tymi, które będziecie wypełniali przy opuszczaniu portu. Jakakolwiek niezgodność będzie interpretowana jako próba handlu. Musicie mieć na jachcie tyle czynnych długopisów ilu jest załogi bo władze nie mają czasu na czekanie abyście pisali papiery jeden po drugim. Nie liczcie aby została wam zaoszczędzona jakakolwiek formalność. Szczególnie dziwi to na Litwie, gdzie co drugi obywatel tego kraju mówi po polsku, jako że się wychował na polskiej telewizji (od „Jacka i Agatki” począwszy).
Odpraw wyjściowych przy opuszczaniu państw zachodnich – nie praktykuje się. Tylko zaplombowany „bund” musi być uwolniony. Zazwyczaj udzielane jest zezwolenie dokonania tego własnoręcznie.
Przy opuszczaniu wód terytorialnych obcego państwa – opuszczamy banderkę spod salingu. Wchodząc na polskie wody terytorialne mamy prawo podnieść pod lewym salingiem banderki odwiedzonych krajów (w odwrotnej kolejności ich odwiedzenia). Mają zwyczajowy przywilej powiewać tam przez 24 godziny od powrotu do macierzystej przystani. W gdańskim jachtklubie „Neptun” kultywowany jest zwyczaj strzelania białej rakiety na wejściu do przystani. Kto w klubie żyw – bieży na powitanie jachtu wracającego zza morza.
Skoro już wróciliśmy do naszych portów – moim bardzo przykrym obowiązkiem jest przedstawić cennik opłat portowych, wprowadzonych Zarządzeniem dyrektorów urzędów morskich (Nr 29/94 z dnia 6 grudnia 1994). Cennik ustanawia między innymi taryfy opłat za usługi w „małych portach morskich”[19]. Stawki opłat podawane są w jednostkach taryfowych (j.t.), stanowiących aktualną równowartość 30 centów USA (od pół wieku jest to polski miernik wszelkiej wartości). W szczególnie uzasadnionych przypadkach dyrektorzy urzędów morskich mogą (na prośbę petenta) zastosować zniżki do 50% taryfowej należności. A ile to trzeba płacić?

OPŁATY PRZYSTANIOWE STATKÓW SPORTOWYCH
Lc jachtu opłata dobowa opłata miesięczna opłata roczna
do 5,5 m 2 j.t. 10 j.t. 30 j.t.
5,5 – 8 m 5 j.t. 25 j.t. 75 j.t.
8 – 10 m 10 j.t. 50 j.t. 150 j.t.
10 – 13 m 15 j.t. 75 j.t. 225 j.t.


Tabelka jest dłuższa ale to jest książka o problemach małych jachtów. Podwyższone o 50% opłaty przystaniowe pobierane będą od jednostek wykreślonych z rejestru w okresie 6 miesięcy od wykreślenia. Od jachtów nieeksploatowanych przez okres 6 miesięcy opłaty podwyższa się o 200%. Zwolnione są z opłat jachty wchodzące do portu w celu schronienia się przed sztormem, dla uzupełnienia paliwa, prowiantu i wody, dla uzyskania pomocy lekarskiej, dokonania odprawy celno-granicznej i udziału w regatach ale tylko międzynarodowych. W takich przypadkach zwolnienie od opłat przysługuje przez okres 5 godzin od czasu ustania przyczyny (12 godzin w przypadku udzielania pomocy lekarskiej). Zwolnienie przysługuje także jeśli zawinięcie nastąpiło na czas krótszy niż 3 godziny i o ile nie jest to port macierzysty statku sportowego. Jachty, za które uiszczono opłatę miesięczną lub roczną są zwolnione od opłat dobowych we wszystkich portach, które są w wyłącznej gestii urzędów morskich (np. Władysławowo jest portem „Szkunera”). Opłaty roczne mają być uiszczane do 31 marca za I półrocze i do 30 września za II półrocze ale zgłoszenie jachtu do wymiaru opłaty musi nastąpić do 31 grudnia roku poprzedniego.
Opłaty za wodę słodką:
pobierane będą według wskazania wodomierza, według taryfy miejscowej, powiększonej o 100 procentowy narzut.
Opłaty za energię elektryczną:
inkasowane będą od ilości pobranych przez jacht kWh, według stawek elektrowni, powiększonych o 100 procentowy narzut.
Tyle o postojach w portach (nie marinach!) polskich. Nie miejcie mi za złe, że nie komentuję tych decyzji władz morskich.
Cytowane zarządzenie zawiera ponadto nowy cennik (także dolarowy!) za przeprowadzanie inspekcji, dojazdy inspektorów i wystawianie Kart Bezpieczeństwa. Czytajcie o tym w rozdziale „Dokumenty jachtu”.
Na zakończenie tematu procedur portowych – taka jedna refleksja. Odwiedziłem już sporo portów duńskich, szwedzkich i niemieckich ale tylko jeden raz rozmawiałem (służbowo) z funkcjonariuszem administracji morskiej. Było to w duńskim porcie. Weszliśmy, zacumowaliśmy, zrobiliśmy klar na jachcie, przebraliśmy się w eleganckie ubranka i już byliśmy gotowi wyruszyć do miasta, kiedy do jachtu zbliżył się jakiś pan w morskim uniformie. Niesłychanie grzecznie zapytał czy jestem skipperem. Zaniepokoiło mnie to, mimo że nie poczuwałem się winnym jakiegokolwiek wykroczenia. To ja – powiedziałem bardzo niepewnie. Ów pan przedstawił się z imienia i nazwiska i powiedział iż jest dyżurnym oficerem portu. Przeprosił, że przeszkadza ale czuje się zobowiązany przestrzec, że obracający się po drugiej stronie basenu prom może zrobić falę, która będzie obijała nasz jacht o pomost, do którego jesteśmy zacumowani. Jeśli nie robi to nam zbyt dużej fatygi, to – radził nam dalej ten miły pan – warto się przestawić ot... tam, za te białe jetty. Wołałem do panów przez radiotelefon ale panowie byli już zajęci manewrami cumowania. Przepraszam, że nie wskazałem panom tego pomostu, kiedy mijaliście moją wieżę. Spojrzałem – do wieży był dobry kilometr. Przyszedł, ostrzegł, chciało mu się. Podziękowaliśmy tak pięknie jak to tylko robią dzieci w przedszkolu. Wypiliśmy po kieliszku „Starki”, poszliśmy do miasta, a mnie to się zawsze przypomina, kiedy do Gdyni zawijam.



TERMINY MEDYCZNE PO ANGIELSKU

Oby ten rozdział nie okazał się potrzebny. Może jednak się zdarzyć, iż będziecie zmuszeni poprosić o radiową poradę „Radio Medical” ze stacji brzegowej lub statku. Może niezbędnym okazać się także uprzedzenie kapitanatu portu, do którego zdąża wasz jacht, że potrzebna jest pomoc medyczna. Zakładam, że ktoś z załogi zna, choć trochę, język angielski. Zazwyczaj jest to znajomość potocznych zwrotów codziennych, bez terminologii medycznej i pierwszej pomocy. Jak widać, dużą część angielskich terminów medycznych stanowią nazwy łacińskie.

atak pęcherzyka (pop. woreczka) żółciowego — cholecystits
atak serca — heart attack
astma oskrzelowa bronchial asthma
badać tętno — to feel pulse
bladość — pallor
ból — ache, pain
ból głowy — headache
ciało obce w gardle — foreign body of the troat
ciało obce w oku — foreign body of the eye
czyrak — boil
działanie przeciwbólowe — analgesic action
gaza — antiseptic gauze
igła do strzykawki — injection-needle
kamica nerkowa — nephrolithiasis
krwotok — bleeding
krwotok wewnętrzny — internal bleeding
krwotok z nosa — nosebleeding
lignina — lignin
materiały opatrunkowe — dressing materials
nieżyt jelit — acute enterocolitis
nieżyt oskrzeli — acute bronchitis
oddech — breath
omdlenie — fainting
oparzenie — burn
opaski — bandage
pinceta — forceps
pocić się — to sweat
porażenie (prądem elektr.) — electric shock
przechłodzenie — freezing
rana — wound
rana cięta — cut wound
rana miażdżona — crash wound
rana szarpana — lacerated wound
rana tłuczona — pound wound
skurcze (mięśni) — cramps
sinica — cyanose
sterylizator — sterilizer
strzykawka — syringe
szyny — splints
śpiączka — coma
tętno — pulse
tętno przyspieszone — accelerated pulse
tętno zwolnione — decelerated pulse
udar słoneczny (porażenie słoneczne) — sunstroke
uraz — injury
uraz brzucha — abdomen injury
uraz klatki piersiowej — chest injury
uraz powierzchniowy — slight contusion
wata — cotton-wool
wstrząs — shock
wstrząs termiczny — thermal stress
wstrząśnienie mózgu — concussion of the brain
zaczerwienienie (skóry) — flush
zapalenie miedniczek nerkowych — pyelitis
zapalenie pęcherza moczowego — cystitis
zapalenie płuc — pneumonia
zapalenie okostnej (zęba) — periositis
zapalenie otrzewnej — peritonitis
zapalenie ucha wewnętrznego — otitis media
zastrzyk — injection
zastrzyk domięśniowy — intramuscular injection
zastrzyk podskórny — hypodermic injection
zatrucie — intoxication
zatrucie pokarmowe — food poisoning
zawroty głowy — dizziness
złamanie — fracture
złamanie kręgosłupa — spinal fracture
złamanie otwarte — gaping fracture
zwichnięcie — dislocation


MÓWIĄ KAPITANOWIE

Tradycyjną częścią, każdej z moich książek jest rozdział, w którym „dopuszczam do głosu”, wszystkich chcących przedstawić swoje zdania w kwestiach tytułowych tematów. Inicjatywa miesięcznika „Żagle” (tu: cykl „Z Mazur na Bałtyk”), drukującego skróty wybranych rozdziałów przygotowywanych do druku książek powiadamia czytelników o możliwości współpracy. Szczególnie pożyteczne i ciekawe są prezentacje odmiennych poglądów. Taka konwencja mobilizuje czytelnika do krytycznej analizy różnych punktów widzenia i wybrania tego co mu bardziej odpowiada lub przekonuje.
Adam Woźniak, emerytowany zawodnik regatowy, jachtowy kapitan ż.w. jest pracownikiem naukowym gdańskiej AWF oraz członkiem zwyczajnym żeglarskiej partii zachowawczej, powszechnie znanej pod skrótem „giekaesz”. W rozmowach poprzedzających pisanie tekstu, którego studiowanie za chwilę rozpoczniecie — zadałem mu pytanie czy potrafi udowodnić tezę, że żeglowanie szybkie jest bezpieczniejsze. Odparł, że podczas zajęć ze studentami, właśnie takie przekonanie stara się im zaszczepić. Oto głos profesjonalnego pedagoga żeglarskiego:
Żegluj szybko. To, co tu napisałem nie jest poradnikiem regatowca, nie będzie ani słowa o taktyce. Chciałbym tylko zachęcić do poprawnego wykorzystywania możliwości każdego jachtu, poruszania się tak szybko, jak się da, a może nieco szybciej. Po co w ogóle się śpieszyć? Istnieje słuszny pogląd, że komu pilno — niech leci samolotem. Też prawda. Mimo to — rozważmy wybrane aspekty szybszego żeglowania.
Pływając po jeziorze, każdy niemal cel możemy osiągnąć w kilka godzin. Żeglując tam różnymi kursami spędzamy na wodzie czasami cały dzień. I nawet nas to bawi. Jeśli pożeglujemy pół, a tym bardziej dwie doby — zazwyczaj zaczynamy myśleć o istnieniu paru powodów aby znaleźć się już w porcie. To pierwsze. Kiedy radośnie halsujemy pod zachodni wiatr, wzdłuż naszych pięknych lecz trochę monotonnych plaż i zauważamy, że żagiel, który rano pokazał się za rufą, należący do podobnej wielkości jachtu, przechodzi nam właśnie przed dziobem to sobie myślimy i........ (tu wpisujemy, co myślimy). Jeżeli pewne plany rejsowe trzeba modyfikować, albo dla odmiany brzydka pogoda dopada nas tuż przed portem, a mogłaby już w porcie, albo jeszcze lepiej, w portowej tawernie — pomyślimy zapewne.... można było szybciej płynąć. Jednocześnie nie wykluczam sensu kotwiczenia aby spokojnie spożyć trzydaniowy obiad, czy zrzucenia foka, przeszkadzającego mojej pani w zażywaniu pokładowej kąpieli słonecznej. Ale kiedy rzeczywiście żeglujemy — róbmy to na serio. Taka żegluga chyba także jest przyjemną. Piszę „chyba” bo może zdania są podzielone. Mój dobry kolega, od lat ścigający się po morzu, poślubił młodą żeglarkę (tak mu się przedstawiała). Aby stopniować stres uroków morskiej żeglugi zaczął od mazurskiej. Płyną sobie rano, pogoda ładna, Basia (imiona zmienione) leży w kabinie i czyta. W pobliżu pojawiają się inne żagle — jakby szybszych jachtów. No, ja wam pokażę — sternik wybiera żagle, wyostrza, rusza do boju. A tu z pudła głos ukochanej — Wojtuś, nie przechylaj bo kwiatki ze stołu spadają. Koniec.


Rys. 31.1. Biegunowy wykres prędkości jachtu „Milagro IV” na różnych kursach.

Nie chciałbym ale muszę zacząć „ab ovo”. Wybierając jacht nie powinniśmy zaniedbać zapoznania się z jego prędkością. Zazwyczaj jest ona wyraźnie eksponowana przez producenta lub autora testów eksploatacyjnych. Poglądowa prezentacja szybkości na różnych kursach przybiera postać wykresu biegunowego (Rys. 31.1).
Skoro jacht już jest (kupiony, własnoręcznie zbudowany lub nawet i zaprojektowany) — popatrzmy na niego pod kątem prędkości.
Ciężar — Zastanówmy się kto i co na jachcie jest zbyteczne, przefajnione lub źle rozmieszczone. Może lepiej będzie pasowało w altance albo w budzie psa. Może zbytecznymi są wielkie zbiorniki wymyślone za starego reżimu (na kradzione paliwo), może akumulatory i zapasowa kotwica mogą być umieszczone niżej i bliżej diametralnej oraz bliżej środka długości kadłuba. Krótko mówiąc — wyrzuć to co nie pogarszając bezpieczeństwa żeglugi, niekoniecznie jest wygodne albo przydatne. Odchudź łódkę!
Rzuć okiem na takielunek. Czy te liny są takie grube bo muszą, czy dlatego że wtedy takie miałeś. Może już czas je wymienić, poradź się konstruktora lub policz sam. Pamiętaj, że w zatwierdzonych projektach, z reguły wszystko jest za mocne, a zatem ciężkie i drogie. Czy tam na topie nie ma przypadkiem szekli stosowanych raczej do kotwicy? Odchudzenie takielunku to również zdjęcie nadmiaru fałów. Niech ich będzie tyle ile się przyda a nie tyle co się zmieści. Pomyślicie, że to straszne. Straszne to dopiero jest szlifowanie masztu (importowanego) z ochronnej warstwy stopu. Był taki przypadek wśród naszych najlepszych ścigantów. Tak ekstremalnych zabiegów oczywiście nie proponuję. Pamiętajcie jednak, iż każdy dekagram na maszcie mnoży się przez 10-metrowe ramię i dlatego jest to tak ważne. Tu pojawia się pierwsza kolizja z zasadami bezpieczeństwa. Lampa na topie to „śliczna rzecz” ale wraz z kablem i rurką w maszcie już troszkę ważą.
Wszystko, to czynimy na rzecz stateczności. Jeżeli w tym celu również przyjdzie wam do głowy dobalastowanie jachtu — radzę trzy razy się zastanowić a następnie spytać o zdanie samego konstruktora lub kogoś kompetentnego. Może nawet warto samemu coś policzyć?
Opory. Opory. Opory części podwodnej wynikają między innymi z kształtu i długości zanurzonej części jachtu. Ale i tu pozostaje małe pole do usprawnień. Natomiast gładkość powierzchni zanurzonej to kwestia jakości matowania, szpachlowania, szlifowania i malowania. Tu nie wiele trzeba tłumaczyć poza tym, że szczególnie ważną jest część dziobowa. Dochodzi oczywiście kwestia obrastania. Farby przeciwporostowe są znane powszechnie i chętnie stosowane. Nie wszyscy zdają sobie w pełni z tego sprawę, że są produkty toksyczne. Zatem kierowanie do tej pracy (zwłaszcza do szlifowania zeszłorocznej powłoki) — młodzieży, jest nieporozumieniem. Oczywiście można to robić w masce. Do każdej farby powinna być dołączona instrukcja dotycząca malowania, rozcieńczania oraz zawierająca okres przydatności do stosowania, którą radzę przeczytać. Flagowy jacht mojego klubu „Copernicus”, po jesiennym wydobyciu z wody — okazał się być dokładnie obrośnięty. Coś nawaliło — pozostałe jednostki klubowe miały dna gładkie. Niezależnie od malowania — dobrze jest czasami umyć dno z drobnego osadu, czy po prostu tłustego brudu. Wątpiącym w skuteczność takich zabiegów — zapewniam co najmniej poprawę samopoczucia.
Niezależnie czy chodzi o mieczówkę, jacht balastowy czy jakiś twór pośredni ważnym jest aby kształt (profil) wszystkich opuszczanych i stałych płetw był jak najbardziej opływowy, bez nacięć, chropowatych spawów, nakrętek, nakładek itd. Hydrodynamika premiuje głębokie, smukłe płetwy o wyraźnie cienkich profilach. Pamiętajmy, że hydrodynamika i aerodynamika są rozległymi działami wiedzy o bardzo praktycznych zastosowaniach (przede wszystkim — militarnym). W hydrodynamice i aerodynamice nadal dzieje się dużo nowego za sprawą fantastycznie rozwijających się możliwości obliczeniowych (najnowsza technika komputerowa) jak i „kosmicznej” technologii badań empirycznych. Okruchy uzyskiwanych rezultatów docierają do konstruktorów jachtowych. Co kilka lat dochodzi do rewizji żeglarskich kanonów i dogmatów. Ponadto, pewne powszechnie znane i reklamowane rozwiązania wymyślano kiedyś pod kątem określonych formuł regatowych (np. kile R-12 na przedostatnie regaty o Puchar Ameryki) lub też dostosowywane do innego przedziału prędkości (np. miecze do wielokadłubowców). Dlatego ich kopiowanie dla naszych łódek, budowanych w garażu — nie jest najlepszym pomysłem.
Żagle to podstawa. Kompletowanie żagli zaczynamy od grota. Nie na darmo w najważniejszych żeglarskich językach świata nazywa się on „main” — główny lub „mayor” — większy. Jeśli projektant obdarzył jacht modnym kiedyś wąskim grotem — postarajcie się o większy, aby można było używać go z dłuższym bomem (ale zapominając o bliskości achtersztagu). Jeśli jest to jacht klasowy — sprawa oczywiście staje się nieaktualna. Proponuję przy tym, ani trochę nie przejmować się groźbą nawietrzności. Przy słabym wietrze nie wystąpi a dalej — możemy się refować, tak jak to Jurek w innym rozdziale opisuje. Zadbajmy jednak o to aby każdy róg miał możliwość płynnej regulacji. Halsowy też. Skoro finniści wyprowadzają to na obie burty — nam też coś takiego może się przydać.
Listwy: parę lat temu przepisy IOR (International Offshore Rule) dopuściły listwy dłuższe. Stanowi to wskazówkę, że przedłużenie listew powinno przynieść korzyści. Oczywiście nie będą to listwy sosnowe. Obecnie do tego celu stosowane są przenajróżniejsze tworzywa sztuczne. Jak to już wszystko skompletujecie i dopasujecie, a grot leżeć będzie ślicznie, to pomyślimy o zapasowych listwach i solidnych zabezpieczeniach przed ich wypadaniem. W tym celu spróbujmy popatrzeć jak to robią deskarze. Wszystkie te bajery nie zdadzą się psu na budę jeżeli zapomnimy o skutecznym obciągaczu bomu. Sterowanie napięciem obciągacza i inne sznurki proponuję sprowadzić w pobliże kokpitu (kabestan, knaga). Takie rozwiązanie zapewni luksus natychmiastowej wykonalności regulacji żagla, a nie wtedy jak się samemu zechce wyleźć z przytulnego kokpitu lub kogoś posłać do masztu. Nie uwierzycie, ale kiedyś, kiedy jeszcze młodym byłem — do masztu z kokpitu się wyłaziło dopiero jak śmierć w oczy zaczynała zaglądać. Dlaczego? Bo bez współczesnych „patentów” do każdej regulacji czy refowania była na pokładzie potrzebna kupa ludzi. Rozważania o grocie należy uzupełnić kilkoma słowami o topenancie. Jeśli jacht naprawdę jest mały to można zastanowić się nad jej niezbędnością. Jeśli się na nią decydujemy to napewno nie musi być ona najgrubszym z fałów na jachcie — jak to się czasami widzi.
Sztaksle to temat na osobną książkę. Zatem — tylko o kilku podstawowych problemach. Rola sztaksli w bezpośrednim sąsiedztwie grota była i jest nadal oceniana różnie. Zmieniają się teorie, mody i formuły pomiarowe. Proponuję na morze trzy dobre sztaksle. Oczywiście — duży, średni i mały. Duży, nie powinien być bardzo lekki ale dobrze by było, aby dawał się wybrać na ostrym bajdewindzie. Ważne aby zgodnie współpracował z grotem, nawet gdy ten jest zarefowany na pierwszej refbancie. Genua BLW (bardzo lekki wiatr) na morzu to ostatni żagiel, na który warto wydać pieniądze, zwłaszcza na jachcie z silnikiem.
Średni sztaksel raczej nie powinien pokrywać grota. Musi on z nim współpracować aż do maksymalnego zarefowania. Najmniejszy — to właściwie żagiel sztormowy, który stawiamy z grotem całkowicie zarefowanym.
Różne kombinacje doboru żagli i refowania powinny być przećwiczone przed pierwszym morskim rejsem. Efekty zależeć będą także od zrównoważenia na różnych zestawach. Pamiętajcie przy tym, że łatwiej jest wyluzować a następnie wybrać grota, którego talię i stoper mamy pod ręką — niż szarpać się z fokiem, nawet z najlepszym „Lewmarem”.
Obfitość foków nie zmusza do pamiętania o każdorazowym przestawianiu bloków szotowych lub przeprowadzce na inne kipy. Dotyczy to nie tylko każdego żagla ale i pełniejszych kursów. Stąd na pokładzie jachtu regatowego taka mnogość szyn.
Spinakery to jeszcze grubsza księga. Zainteresowanych czytelników odsyłam do specjalistycznej, niestety — obcojęzycznej literatury. Teraz tylko słowa zachęty. Na jachtach turystycznych, szczególnie na małych jednostkach — zasadnicze trudności sprawnego, stawiania, prowadzenia i zrzucania wynikają z nielicznej załogi pokładowej. Dlatego każdy „patent” służący do okiełznania tej bestii jest szczególnie cenny na małym jachcie. „Rękaw” („kiszka”), „worek”, „gumki” itp — jako pożyteczne akcesoria do zręcznego stawiania i zrzucania spinakera były wielokrotnie opisywane. Należy więc przyjąć iż są dobrze znane żeglarzom jeziorowym. Pewnemu żeglarzowi z Górek Zachodnich, którego mały, starannie utrzymany jacht wyposażony jest we wszystkie „bajery” regatowe zdarza się brać udział w regatach z podniesioną przez cały czas do topu kiszką spinakerową. Nosi ją nawet w tych biegach, w których nie konieczne jest pewne użycie spinakera. Takiej bojowości nie pochwalam. Spinaker odpowiedniego kroju i o żywej kolorystyce bywa miłym urozmaiceniem żeglugi. Nawet jeśli na pełnym bajdewindzie lub w półwietrze nie wiele przewyższa genuę — to bez wątpienia robi na widzach większe wrażenie. Jeżeli naszą małą załogą chcemy bezpiecznie „jeździć w spinakera” — trzeba wszystkie jego linki sprowadzić do kokpitu. Stąd go stawiać i tu go zrzucać. Pamiętajmy, że obciągacz spibomu to linka, która bardzo ciężko pracuje, potrafi gwałtownie szarpać, a nawet się urwać. Po dalsze rady o tym co ciągnąć, co popuszczać aby masztu nie złamać — wysyłam na praktykę do „starszych i mądrzejszych”.
Operacje żaglami. Zaczerpnięta z książki A. Rymkiewicza „Regaty” tabelka może się przydać nie tylko żeglarzom jachtów mieczowych.
Rymkiewicz zastrzegając, że są to dane orientacyjne — formułuje jednak generalne zasady:

na bajdewindzie: żagle ustawione są pod stałym kątem do symetralnej łodzi a na wszelkie zmiany wiatru reagujemy sterem
na kursach wolnych: staramy się nie zmieniać kursu sterem i od czasu do czasu luzować żagle, ponieważ normalną tendencją wielu żeglarzy jest przebieranie żagli a niektórzy wręcz uważają chyba luzowanie za objaw niemęskiej słabości..


Kolejna tabela jest nieustalonego pochodzenia. Dostałem ją w odpisie, i podejrzewam iż jest tłumaczeniem z niemieckiego „Yachtu”. Dotyczyła także większych jednostek z dużymi możliwościami regulacji olinowania stałego, na waszym jachcie nie musi być w pełni i zawsze stosowana, ale przewidując np. długą halsówkę lub generalnie silny wiatr — można się nią podeprzeć.
Na jachtach z małym trójkątem przednim trzeba zastanowić się przy haśle „achtersztag” i uważać aby wszystkie tabelkowe rady, dotyczące ustawienia masztu nie kolidowały z tymi, dotyczącymi żagli. W końcu to inny jest typ takielunku. Kąt odchylenia „icków” po zawietrznej sztaksla — określa nam stopień jego wybrania.

Kur­sy względem wiatru
Si­ła wia­t­ru
Wy­bra­nie szo­tów
Sta­wia­nie spi­na­ke­ra
Po­ło­że­nie miecza
Sto­pień wy­bra­nia re­gu­la­cji
Roz­miesz­cze­nie ba­las­tu (za­ło­gi) w płasz­czyź­nie
fo­ka
gro­ta
gro­ta
pro­wad­ni­cy
ob­cią­ga­cza
po­dłuż­nej
po­p­rzecz­nej
Bajdewind
sła­by
śred­nie
śred­nie
nie
dół
luź­no
wąs­ko lub śred­nio
luź­no
z przo­du
w środ­ku po za­wietrz­nej
u­miar­ko­wa­ny
maksymalne
maksymalne
nie
dół
luź­no lub lek­ko wy­bra­na
wąs­ko lub śred­nio
śred­nio
po­środ­ku
po na­wietrz­nej
sil­ny
mak­sy­mal­ne
maksym. lub lekko poluzowane
nie
dół lub lek­ko pod­nie­sio­ny
wy­bra­na
sze­ro­ko
śred­nio
po­środ­ku
po na­wietrz­nej maksymalnie ba­las­tu­je
Półwiatr
sła­by
mi­ni­mal­ne
mi­ni­mal­ne
nie
½—¼ dół
luź­no
sze­ro­ko
śred­nio
po­środ­ku
nis­ko w środ­ku
u­miar­ko­wa­ny
mi­ni­mal­ne
mi­ni­mal­ne
tak
½—¼ dół
luź­no
sze­ro­ko
śred­nio lub lekko wyb­rany
po­środ­ku
po na­wietrz­nej
sil­ny
mi­ni­mal­ne
mi­ni­mal­ne
tak lub nie
pra­wie cały góra
luź­no
sze­ro­ko
wy­bra­ny
po­środ­ku lub z ty­łu
po na­wietrz­nej maksymalnie ba­las­tu­je
Baksztag
sła­by
mi­ni­mal­ne
mi­ni­mal­ne
tak
pra­wie cały góra
luź­no
sze­ro­ko
luź­no
z przo­du
nis­ko w środ­ku
u­miar­ko­wa­ny
mi­ni­mal­ne
mi­ni­mal­ne
tak
pra­wie cały góra
luź­no
sze­ro­ko
wy­bra­ny
po­środ­ku lub z ty­łu
nis­ko w środ­ku
sil­ny
mi­ni­mal­ne
mi­ni­mal­ne
tak
pra­wie ca­ły góra
luź­no
sze­ro­ko
wy­bra­ny
z ty­łu
w środ­ku lub na nawietrznej
W pierwszej tabeli pojawia się określenie „balast”, czyli rozmieszczenie załogi. Na każdym małym jachcie, gdzie masa załogi stanowi istotną część całkowitej masy jachtu z zawartością, rozmieszczenie jej ma znaczenie kapitalne dla bezpiecznej i szybkiej żeglugi. Oglądając fotografie z regat nawet dużych jachtów — widzicie to samo. Oczywiście, żegłarz­‑turysta nie musi siedzieć H24 z nogami za burtą, ale skoro rozważamy problem szybkiej żeglugi — służę kilkoma radami:
* najskuteczniej balastujemy właśnie siedząc na krawędzi pokładu, z nogami poza burtą, trzymając się sztormrelingu. Jest to pozycja bezpieczna i niemęcząca. Historie o nieprzyzwoitości siedzenia na burcie — zdezaktualizowały się (inne, dotyczące gwizdania, siusiania na nawietrznej i niewieszania bandery na achtersztagu — jeszcze są w modzie)
* bardziej wygodną pozycją balastową jest wylegiwanie się w zaciszu kabiny, na nawietrznej koi. W tym przypadku na sterniku ciąży obowiązek obudzenia „balastanta” przed zwrotem aby raczył przemieścić się na przeciwległe legowisko. Tylko tak się czasem sypia podczas długodystansowych regat morskich. Na jachtach, na których się ścigałem, nazywano to elegancko „balastowaniem aerodynamicznym”. Balastowanie na pokładzie, mimo wszystko męczy. Po powrocie z takiej imprezy nie ma dla nas za miękkiego fotela czy innej tapicerki — cierpimy zwykle na „płaskodupie”, zawodową dolegliwość żeglarzy szybko pływających.

Bez skutecznego balastowania pozostaje nam skrócenie żagli. Współczesny jacht nie może żeglować na kancie. Jeśli ktoś posiada, lub chociaż widział, tradycyjny, a raczej zabytkowy, długi i wąski jacht balastowy — może się z tym nie zgodzić. Ale nie jest to jacht współczesny. Miarą efektywności żeglugi w przechyle jest praca sterem. Jeżeli musimy ciągle walczyć z ostrzeniem, to pomimo sympatycznego wyglądu pochylonych żagli i wrażenia, jakie to robi na „pasażerach” należy coś z nimi zrobić. Najpierw spróbujcie wybalastować. Od razu poczujecie ulgę na sterze. Wychylona płetwa to hamulec i to jaki.

Tabela trymowania masztu otaklowanego do topu przy kursie bajdewindem
sła­by wiatr śre­d­ni wiatr sil­ny wiatr
wo­da gład­ka mar­t­wa fa­la ma­ła fa­la du­ża fa­la ma­ła fa­la kipiel
maszt
gór­ne wan­ty max. na­ciągn. max. na­ciągn. max. na­ciągn. max. na­ciągn. max. na­ciągn. max. naciągn.
przed­nie dol­ne lu­zo­wać lu­zo­wać tro­chę na­ciąg. lu­zo­wać max. na­ciąg. bardzo naciąg.
tyl­ne dol­ne lu­zo­wać lu­zo­wać bar­dzo luź­ne lu­zo­wać max. lu­zo­wać luzować
ach­ter­sztag lu­zo­wać max. lu­zo­wać na­ciąg­nię­ty śred­nio na­ciąg. max. na­ciąg. bardzo naciąg.
wy­gię­cie masz­tu pro­s­ty pro­s­ty tro­chę wy­gię­ty pra­wie pro­s­ty max. wy­gię­ty sil­nie wy­gię­ty
grot
lik prze­d­ni luź­ny max. luź­ny prze­ciąg­nię­ty tro­chę prze­ciągn. max. prze­ciągn. prze­ciąg­nię­ty
lik dol­ny luź­ny max. luź­ny prze­ciąg­nię­ty lu­zo­wać max. prze­ciągn. prze­ciąg­nię­ty
lik tyl­ny lek­ko o­twar­ty o­twar­ty zam­k­nię­ty tro­chę o­twar­ty pra­wie o­twar­ty o­twar­ty
na­ciąg szo­ta luź­ny max. luź­ny max. od­ciąg­nię­ty do­ciąg­nię­ty max. na­ciąg. na­ciąg­nię­ty
ob­cią­gacz bo­mu luź­ny luź­ny tro­chę na­ciąg. pra­wie luz tro­chę na­ciąg. tro­chę luź­ny
wó­zek na na­wietrz­ną na na­wietrz­ną śro­dek śro­dek na za­wietrz­ną na zawietrzną
genua
lik prze­d­ni lu­zo­wać max. lu­zo­wać prze­ciąg­nąć pra­wie prze­ciągn. max. prze­ciągn. prze­ciąg­nię­ty
na­ciąg szo­ta lu­zo­wać max. lu­zo­wać max. na­ciągn. na­ciąg­nię­ty max. na­ciągn. na­ciąg­nię­ty
peł­zacz szo­ta do przo­du do przo­du nor­mal­nie nor­mal­nie nor­mal­nie nor­mal­nie
ic­ki na za­wietrz­ną po­zio­mo po­zio­mo ok. 30 sto­p­ni ok. 20 sto­p­ni ok. 70 sto­p­ni ok. 50 sto­p­ni
ic­ki na na­wietrz­ną po­zio­mo po­zio­mo po­zio­mo po­zio­mo po­zio­mo po­zio­mo
Jeżeli wydaje się wam, że łódka zbyt chętnie ostrzy już w małym przechyle — prawdopodobnie trzeba będzie coś zmienić w części podwodnej. Jednakże zmiany wielkości i położenia steru lepiej skonsultować z konstruktorem jachtu. Zainteresowanych tym co pod wodą dzieje się naprawdę — odsyłam do cienkiej ale dobrej książeczki Zbigniewa Dąbrowskiego pt. „Jacht żaglowy — teoria i praktyka” (seria z węzełkiem).

Inna zupełnie historia to wybór kursu względem wiatru. Oczywistym jest martwy kąt w żegludze na wiatr. Jeśli chcecie żeglować szybko — wykreślcie z jadłospisu taki sam sektor (no, może trochę mniejszy) od rufy. Fordewind nie jest kursem ani przyjemnym ani efektywnym — niezależnie jakie żagle byśmy postawili. Współczesne jachty regatowe unikają go jak zarazy. Jeśli macie jakieś wątpliwości w tej kwestii to rozwiać je mogą proste doświadczenia. Zygzagowata linia kursów baksztagowych, mimo że geometrycznie dłuższa od prostego kursu fordewindowego, przebywana jest w krótszym czasie od tego ostatniego. Halsując z wiatrem powinniście wyprzedzić człapiącego po „jedynie słusznym” kursie, konkurenta. Najbardziej efektywny kąt baksztagowej żeglugi trzeba jednak każdorazowo rozpoznać. Dla różnych jachtów jest on różny. Baksztagowe halsowanie przysparza zajęcia (zwroty przez rufę), zwłaszcza przy przebrasowywaniu spibomu. Na dobrze sklarowanym jachcie i odrobinie wprawy — nie jest to jednak wysiłek ponad przyjemność wyprzedzenia innego jachtu. Przy silniejszym wietrze, jeśli nie czujemy się zbyt pewnie, lepiej zrzucić spinakera i zastąpić go odpowiedniej wielkości sztakslem. Na baksztagu, genua także ciągnie nie gorzej niż spinaker na fordewindzie.
Żeglugę na fali opisał już Jurek w innym miejscu. Uzupełnieniem będzie kilka uwag o tym co może przydarzyć się nam podczas jazdy z falą. Otóż na pełniejszych baksztagach odczuwamy przyśpieszenia przy ześlizgiwaniu się z czoła fali. Oczywiście nie będzie to zjazd całkowity, doganiające nas fale — wyprzedzają jacht, a tylko moment, kiedy znajdujemy się na czole — owocuje przyśpieszeniem. Ten, kto choćby na śródlądziu pływał regatowo zna pojęcie ślizgu i wie, jaki to ma związek z geometrią fali. Czyżby więc nasze turystyczne pudło — wchodziło w ślizg? Nie jest może całkiem prawdziwe ale czujemy , jak się nam łódka wyrywa Archimedesowi. Przynajmniej mamy wrażenie że chciałaby. Co więc robić, aby jakoś jej w rym pomóc? Poprawnie prowadzić żagle, głównie spinakera. Mocno przebalastowywać rufę po nawietrznej. Czujnie sterować i broń Boże nie przebierać grota. Jeśli komuś z załogi się to znudzi i postanowi iść spać do dziobowej koi — kończymy zabawę i zmniejszamy żagle. Wyostrzenie ze spinakerem na sporej fali to temat na morskie opowieści. Takich przygód radzę unikać. Osiągane przy baksztagowych semi­‑ślizgach przyśpieszenia pozwalają na chwilowe przekraczanie teoretycznych (długość linii wodnej) prędkości naszego jachtu. Żeglarze starych „rasmussenów” zapewne nie dadzą wam wiary, uważając że ich smukłe jachty miały ku temu większe możliwości. Otóż — nie! Co by nie mówić o potencji bałtyckiej fali — nie jest ona zdolna zmusić długiego ciężkiego wrzeciona tradycyjnego kadłuba do takich ekscesów. Ocean — tak. Jako, że po oceanach żeglujemy nie często — pozazdrościć pozostaje uczestnikom regat „Whitebread”, których jachty całymi dniami pędzą Z takimi „półślizgowymi” szybkościami ale ich kadłuby, podobnie jak nasze — bardziej przypominają mieczówki niż „R‑12”.
Konkretny, przypadek, flotylla jachtów QT i C-24 (było ich około 30) przepłynęła baksztagami odcinek od pławy „Wła” do „ZN-S”. Na mapie jest to odległość około 28 Mm. Wiała „siódemka”. Wszystkie jachty szły pod spinakerami. Mój „Mistral” (C-24) pokonał ten dystans w 4 godziny. Nie płynęliśmy po prostej. Nie było to możliwe, nawet przy najlepszych staraniach. Na zboczach fal, przez dziesiątki sekund, czasami całymi minutami speedometr wskazywał 10 węzłów. Na tym kończyła się skala. Koledzy, którzy mieli inne logi — mówili o 12, nawet 15 węzłach. Oczywiście, po przejściu czoła fali — prędkość spadała nawet do 5 węzłów. Zabawa była przednia.......
Tu autor „Praktyki” nie wytrzymał i na poparcie opisu Adama przytacza podobny przykład. Była jesień 1989 roku. Kończyliśmy mierzyć „polskie porty otwartego morza”. Mała, choć trzytonowej masy mieczówka „Milagro IV” z dwuosobową załogą wyszła z Darłowa po drugim śniadaniu. Kurs do domu, do Górek. Wiatr NW 3 do 5° po godzinie żeglugi stężał do 6° B i tak zostało. Lewy baksztag. Fala wybudowała się regularna. Nad jachtem mały grot (7,5 m²) i marszowy fok (12,5 m²). Przy sterze Gienek Ziółkowski, dawny zawodnik „FD”. Nie do wiary, ale ta ciężarna krowa — co chwila zrywała się do planowania. Trzeba było uważać bo czasami demonstrowała chętkę do zawrócenia. Gienek twierdził, że przypomniały mu się zawodnicze lata. Powoził tak aż do Władysławowa i poszedł spać. Później wiatr nieco osłabł, stawiałem genuę i do Górek przypłynęliśmy rankiem następnego dnia. Nigdy przed tym, ani później „Milagro IV” tak nie pędziło. Z Darłowa do Górek — 20 godzin — taką tratwą! Ale wracajmy do Adamowych rad.
......... Oczywiście możliwa i w miarę bezpieczna jest taka jazda tylko przy dobrze sklarowanym jachcie, obsadzonym fachową i czujną załogą. Temat ten wiąże się po trochu z sztormowaniem z wiatrem. Zapewne czytaliście opisy szalonych rejsów „dookoła świata”, a raczej dookoła Antarktydy, które cały czas, były czymś takim. Niektórzy żeglarze próbowali holować za rufą długie cumy aby spowalniać, za szybką (mimo minimalnych żagli) jazdę. Inni, (którym też przeżyć się udało) odcinali te wisiorki, czując że to niebezpieczne i pożeglowali prędzej. Każdy jacht ma prawo różnie reagować. Fala fali, oczywiście — nie równa. Nie byłem w „ryczących czterdziestkach” ale wydaje mi się, że z wiatrem i falą lepiej żeglować szybciej, niż zwalniać. Oczywiście, zachowując panowanie nad jachtem, póki się da z żaglem nawet zarefowanym po uszy grotem i maleńkim fokiem. Z załogą, która wie co się dzieje dookoła, potrafi uciec spod łamiącego się grzywacza lub przynajmniej dobrze go przyjąć, potrafi wyluzować lub wybrać żagle, kiedy trzeba — wiele można. Najważniejsze aby potrafiła nie wylecieć za burtę (zabezpieczenie i sprawność). Głębokie przechyły, łomotanie dziobem po falach itp. atrakcje są zresztą bardziej ponure we wnętrzu jachtu — zwłaszcza gdy są powodem przebudzenia i nadchodzą z załącznikiem w postaci porcji wody na głowę. Nie łudźmy się, że przy takiej żegludze ani jedno wiadro wody do wnętrza małego jachtu nie wpadnie zatem niewiele tracimy, siedząc na pokładzie i konsumując „niedźwiedzie mięso”.
Jeżeli zdarzy się wam tzw „wywrotka”, którą poznacie po tym iż kubki gwałtownie przemieszczą się na przeciwległą burtę, tracąc przy tym swój oryginalny kształt — nie należy panikować. Gwałtowny przechył działa podobnie jak wyrzutnia i wcale nie musi być aż 90­‑stopniowy aby coś takiego nastąpiło, wybieramy wodę, robimy porządek — płynąc dalej.
Żegluga bałtycka. Żegluga, którą tu uprawiamy to pływanie niemal zawsze w zasięgu widoczności brzegu. Co nam daje brzeg?

*Po pierwsze — nie tracąc go z oczu możemy popłynąć nawet do Kalifornii, to tylko kwestia czasu.
*Po drugie — zmienia nam panujące na morzu warunki na lepsze lub gorsze.

Najpierw o tych gorszych. Z 33 polskich jachtów, które od wojny do dziś zostały utracone (rozbite, zatopione, porzucone) tylko 13 przepadło na wodach otwartych. Z pozostałych — 9 na podejściu lub wyjściu z portu (najczęściej rozbite o falochrony), 6 na brzegu, 3 w portach i tyleż na kotwicowiskach. Rada troskliwej mamy, abyś synku żeglował „po płytkim i blisko brzegu” — okazuje się nie najlepszą. Zatem brzeg zawietrzny, zwłaszcza gdy nie znamy go dobrze — lepiej zostawić trzy razy za daleko. Jeśli wiatr wieje od brzegu i nie zanosi się na jakąś zasadniczą odkrętkę sytuacja zmienia się o tyle, że pod brzegiem powinien być słabszy. Jachty ścigające się pomiędzy Sopotem i Gdynią nie zbliżają się do wysokich brzegów przy wiatrach odlądowych bo na tym tracą. Szybciej żeglują — nadkładając drogi. Jeżeli jednak wiatr jest na tyle silny, że zmusza do skracania żagli — zbliżenie się do brzegu może pozwolić na uniknięcie refowania. Przy okazji unikniemy fali. Dodatkową premią będzie skrócenie drogi do celu.
Jeśli wiatr wieje od brzegu ukośnie — to blisko brzegu kąt ten się zwiększy i będziemy być może mogli żeglować półwiatrem a nie bajdewindem. W pewnych przypadkach możemy nawet uniknąć halsówki. Wreszcie argument klasyczny — bryza. W wyżowych pogodach daje o sobie znać wyraźnie. Oczywiście tym wyraźniej, im bliżej brzegu. Szczególnie bryza nocna, niosąca od ojczystych krzaków zapach sosen, grzybów, obozowych grillów (piwo, piwo + kiełbasa) oraz komunalnych ścieków — pozwala na łagodną żeglugę wzdłuż brzegu.
Martwa fala. Zdarza się często w okresie letnim. Przy bezwietrznej pogodzie, nawet przy słabym wietrze od lądu będzie ona zawsze dolądowa i im bliżej brzegu tym wyraźniejsza i lepiej słyszalna. W takim przypadku trzeba okazać szczególną czujność. Jacht bez silnika może się okazać bezbronnym wobec tego podstępnego przeciwnika — stając się atrakcją turystyczną dla plażowiczów. Pół biedy, kiedy to mieczówka. Sumując — chcąc żeglować szybko, zawsze staraj się wybierać trasę osłoniętą przed falowaniem. Nawet jeśli ominą nas efektowne zjazdy (patrz wyżej) z pewnością wyjdziemy na swoje i to w niezłym stanie.
Manewry. Warunkiem manewrowania jest prędkość jachtu, jeśli jej nie ma — zaczyna się dryf. Dlatego podejmowania manewrów portowych na zbyt małych żaglach jest nieco ryzykowne. Istotnym elementem sprawności portowych manewrów jest łatwe przechodzenia sztaksla z halsu na hals. Przy czujnej załodze i sklarowanych fałach nie powinno być problemów z hamowaniem żaglami i ich zrzuceniem. Co się zdarzyło pewnemu ostrożnemu żeglarzowi z Górek — streszczam w kilku zdaniach. Wysłuchana przed wyjściem prognoza zapowiadała wiatry NW 5°B. Wobec tego przezorny skipper „Nefryta”, już w porcie zarefował grota i postawił sztormowego foka. Zrazu gładko zmierzał ku wyjściu przez osłonięty kanał. Po minięciu sławnych mielizn wejściowych, jacht spotkał się z falowaniem przybojowym, które zupełnie go wyhamowało. Zwrot przez sztag okazał się niewykonalny a dryf zapędził „Nefryta” na mieliznę. Niestety doszło do strzelania rakiet i doniesienia do Izby Morskiej, która nie wszczynając postępowania wytknęła skipperowi błąd sztuki, polegający na żeglowaniu na zbyt kusych żaglach. Kłopotów można było uniknąć, wychodząc na podstawowym zestawie żagli a do ich skracania zabrać się, kiedy silniejsze podmuchy zaczną być odczuwalne. Oczywiście — jeśli w ogóle nadejdą. Dla red portowych — bardziej trafne są prognozy dotyczące „strefy brzegowej” (z reguły — łagodniejsze).
Sumując — jeśli nie macie sprawnej i chętnej do zmiany żagli (na większe) załogi, która lubi przebywać na pokładzie — lepiej abyście zainstalowali dobry silnik pomocniczy.
Najwięcej doświadczeń żeglarskich uzyskałem na „Lewanterze” i na „Mistralu”, żeglując nie tylko regatowo ale i turystycznie. „Lewanter” (typ „Taurus”) to protoplasta dzisiejszej klasy „One Tone”. Konstrukcja ponad 20-letnia, co tu gadać — kopia nowoczesnej wówczas na zachodzie „ocean dinghy” (tj. mieczówki). Jak na tamte czasy, był to jacht szeroki, lekki i wygodny oraz powszechnie oceniany jako niebezpieczny (nie wiem czemu). Po naszych przeróbkach miał 10,78 m długości, 3,72 m szerokości, 2 m zanurzenia i 51 m² żagli w topowym takielunku. „Mistral III” (typ „Dufor 24”, znany później jako „C‑24”, jako że produkowano te łódki w stoczni „Conrada”) to kolejne, po „Nefrycie” nasze podejście do klasy „QT”. Piękny w linii i dzielny na wszystkich kursach mały morski jacht regatowy (Lc=7,26m, B=2,64m, masa około 1,5 tony, topowe ożaglowanie o powierzchni 30 m². Jachty tego typu dostawały kiedyś prawo do żeglugi w III rejonie, bez ograniczenia siły wiatru. Dziś mają ograniczenie do 8°B.
Nie wiem czy przekonałem czytelnika, że szybciej może znaczyć bezpieczniej, ale zejdźmy z takich wysokich wymagań i ustalmy, że żeglować szybko nie jest aż tak niebezpiecznie.”

Dziękując Adamowi — wracamy do najpoważniejszego z poważnych tematów. Wypadnięcie za burtę jest najczęstszym wypadkiem morskim, skutkującym śmiercią żeglarza. W polskim jachtingu sporo było takich wypadków. Oddaję głos kapitanowi Andrzejowi Ejchartowi, który do swej wypowiedzi wybrał takie oto motto: „Nie wyobrażajmy sobie gorszej sytuacji na jachcie podczas rejsu niż wypadnięcie za burtę członka załogi, nie zabezpieczonego pasem bezpieczeństwa (Steve & Linda Dashew, Offshore Cruising Encyclopedia)”. Oto ratownicze doświadczenia Andrzeja, w których pojawia się nawet naga dziewczyna.
„Wypadnięcie za burtę żeglarza na pełnym morzu jest silnym stresem, zarówno dla pechowca, jak i dla pozostałych na jachcie kolegów. Jest po temu ważki powód — wypadki takie niestety zbyt często kończą się śmiertelnie. Do typowych warunków towarzyszących wypadnięciu za burtę jest wysoki stan morza i silny wiatr, a tym samym związane z tym obniżone zdolności manewrowe jachtu. Należy dodać niską temperaturę wody w Bałtyku, zwłaszcza w miesiącach wiosennych, co drastycznie zmniejsza szansę przeżycia w wodzie. Do jakiego stopnia jest to czynnik niebagatelny, lepiej od różnych wykresów szybkości wychładzania — uczy osobiste doświadczenie:
Obrazek 1. Pierwsze dni maja, niedzielne popołudnie. Jacht wchodząc do Władysławowa siada w główkach na mieliźnie, która przesunęła się po ostatnim sztormie, zagradzając pół wejścia. Kapitan jachtu rezygnuje z oferowanej pomocy ratownika, decydując się zejść z mielizny o własnych siłach. Wkrótce okazuje się, że jedyną szansą jest wywiezienie kotwicy. Na jachcie nie ma bączka ani pontonu, więc z kolegą zgłaszamy się do wywiezienia kotwicy na kołach ratunkowych. Do tej pory, dreszczem przejmuje mnie wspomnienie zanurzania się do wody o temperaturze, chyba 5°C. Po przekroczeniu „poziomu genitalii” w zasadzie straciłem zdolność do skutecznego poruszania się w wodzie. Dlatego nie zaskoczył mnie opis tragicznego wypadku, w którym zginął znany żeglarz brytyjski Rob James. W marcu wypłynął na trening z załogą, z którą szykował się do oceanicznych regat i wypadł za burtę. Mimo szybkiej akcji, profesjonalna regatowa załoga nie była w stanie wyciągnąć go na pokład. Jeden z członków, załogi, który zabezpieczony liną zszedł do wody, by wyciągnąć Jamesa, nie był w stanie go utrzymać i sam otarł się o śmierć.
Wracając do stresu, jakiemu poddani zostają, ci co na pokładzie — przywołam inne moje przeżycie z pierwszego, samodzielnie prowadzonego rejsu morskiego.
Obrazek 2. Znowu wczesny maj. Po kilku dniach silnego wiatru pokazało się słońce i wiatr zelżał. Znakomita okazja, by załoga umyła pokład, w czasie gdy kapitan (znaczy — ja), rozwalony w mesie na kanapce — leniwie trawi obiad. Na pokładzie radosny rejwach całej załogi. W pewnym momencie rozlega się głośny plusk i okrzyk pierwszego oficera „człowiek za burtą !”. Własne doświadczenia z zimną wodą i świeży w tym czasie, tragiczny wypadek kapitana „Wandy” spowodowały, że nie wiedząc kiedy znalazłem się na pokładzie po to, aby przekonać się, że za burtę wypadł… greting. Mściwy nie jestem, ale to pierwszy oficer prowadził manewr wyłowienie „człowieka”.
Szczęściem w nieszczęściu, oprócz okoliczności niesprzyjających wyłowieniu człowieka z morza, wspomniany już stres jest zwykle czynnikiem niezwykle mobilizującym.
Obrazek 3. Październik, rano, wiatr o sile 8°B i odpowiedni stan morza. Dwupatyk płynie bajdewindem pod fokiem i bezanem. Cała załoga, oprócz wachty pokładowej w kojach, ja na sterze, oficer wachtowy robi wpis do dziennika a nasza koleżanka udaje się w stronę bakisty rufowej, żeby odkręcić zawór na butli z gazem — pora na szykowanie śniadania. Otwierając pokrywę zawietrznej bakisty, dziewczyna straciła równowagę i ponad relingiem wyleciała za burtę, spadając do wody na plecy. Natychmiast zacząłem ostrzyć ale widząc, że dziewczyna nadal znajduje się przy burcie — zostawiłem jacht w linii wiatru i krzycząc na naszego oficera, skoczyłem do relingu. Udało mi się chwycić dziewczynę za nadgarstek i dociągnąć do samej burty. Wyciągnięcie człowieka na pokład w takiej sytuacji nie jest błahostką, ale nam było to oszczędzone. Do tej pory nie wiem, jak dziewczyna to zrobiła i zresztą ona sama potem też nie potrafiła nam tego wyjaśnić. Po prostu odbiła się plecami od wody i pokonując linki relingu zgrabną przerzutką — spadła na pokład. Cały czas musiała być w szoku, bo sprowadzona pod pokład nie odzywała się wcale, natomiast na środku mesy zaczęła się rozbierać i gdy już była całkiem naga, wsunęła się do najbliższej koi, gdzie przespała pół dnia. Ja zresztą też chyba byłem w szoku, bo z całego zdarzenia najmocniej utkwiła mi w pamięci nie zgrabna i naga dziewczyna a... kupka mokrych ciuchów na środku mesy.
Inne dramatyczne zdarzenie opowiadał mi, znany szeroko, czeski żeglarz — Ruda Kreutzschneider. W sztormie, gdy jego (poprzedni) jacht „Polka” bardziej dryfował niż płynął, jeden z członków załogi wypadł za burtę i szybko znalazł się w odległości kilkunastu metrów za rufą. Ruda zdał sobie sprawę z faktu, że nie jest w stanie wykonać żadnego manewru jachtem, aby dopłynąć do kolegi. Dlatego, wykorzystując swą ogromną siłę perswazji — przekonał kolegę żeby sam spróbował dopłynąć do jachtu, co się szczęśliwie udało. Trudno mi w tym przypadku rozstrzygnąć czy stres bardziej zwiększył Rudzie zdolność przekonywania, czy zmobilizował siły jego kolegi.
O wpływie stresu i nadziei na zdolność zmobilizowania nieuświadamianych rezerw organizmu mówi dużo, wielce nieetyczne w moim odczuciu, doświadczenie przeprowadzone na szczurach. Wrzucano szczura do akwarium do połowy wypełnionego wodą i mierzono czas, jaki upływał do utonięcia zwierzęcia, które nie mogło wydostać się z przygotowanej dlań pułapki. Natomiast innemu szczurowi podtykano kawał kija w momencie, kiedy zaczynał słabnąć. Następnie, odratowanemu szczurowi pozwalano zregenerować siły i wrzucano go ponownie do akwarium, tym razem nie podtykając kija. Okazywało się. że szczur pamiętający wyratowanie — tonął po czasie trzykrotnie dłuższym, niż jego, mniej doświadczony towarzysz niedoli.
Wreszcie chciałbym przekazać historię opisaną w czasopismach żeglarskich po obu stronach Atlantyku („Sail” — grudzień 93 i „Yachting Monthly” — luty 94). Joe i Pam Bass, amerykańskie małżeństwo, nie byli nowicjuszami żeglarskimi. Opłynęli świat w kierunku zachodnim i w 1992 roku rozpoczęli następne okrążenie, tym razem w kierunku wschodnim. Opisane zdarzenie miało miejsce późnym popołudniem, gdy jacht znajdujący się 350 Mm na północ od Puerto Rico płynął półwiatrem z włączonym autopilotem w kierunku Cieśniny Gibraltarskiej. Wiatr wiał z szybkością 20—25 węzłów, fale 3‑metrowe, prędkość jachtu — 7 węzłów. Pam spała pod pokładem a Joe pełnił wachtę.
W pewnym momencie Joe wyszedł z kokpitu i wtedy nagły przechył jachtu rzucił go na reling. Górna linka puściła (zawiodła zawleczka) i Joe wpadł do wody ściskając w ręku luźną linkę. Przy tej szybkości jachtu nie miał jednak żadnych szans jej utrzymania. Zdążył krzyknąć „Pam!” i zobaczył szybko oddalającą się rufę swojego jachtu. Zdawał sobie sprawę z tego, że miał znikome szanse na obudzenie żony ale to nieprawdopodobne — zdarzyło się. Pam usłyszała okrzyk i wybiegła na pokład. Joe był jeszcze widoczny z pokładu ale tylko w momentach, kiedy znajdował się na grzbietach fal. Pam wyluzowała wszystkie szoty, włączyła silnik i skierowała jacht w kierunku Joe. Jachtem, płynącym na silniku z szaleńczo strzelającymi, wyluzowanymi żaglami oraz z wiatrem i falą w pół burty — rzucało opętańczo. Na domiar złego, głowa Joe’go ginęła w dolinach fal na długie chwile. Pam wiedziała, że jedynym sposobem na wyłowienie Joe’go było wyluzowanie, znajdującej się na rufie 45‑metrowej liny, zakończonej kołem ratunkowym. Jak to bywa w takich sytuacjach, lina o coś zaczepiła się i Pam musiała przez chwilę szamotać się z tym urządzeniem — zanim udało się zwodować koło. W międzyczasie straciła męża z oczu i ruszyła całą naprzód w przeciwnym kierunku. Tak wspomina Joe: to był najgorszy moment, być tak blisko uratowania... i musieć zginąć. Na szczęście Pam szybko zorientowała się w sytuacji i zawróciła. Sterowała jachtem w taki sposób, że Joe znalazł się w pętli utworzonej przez linę i mógł uchwycić koło. Pam ustawiła jacht w linii wiatru, przełączyła silnik na bieg jałowy i zaczęła wybierać linę. Kolejny problem pojawił się, gdy Joe znalazł się w odległości półtora metra za rufą. Rufą rzucało w górę i w dół tak silnie, że próba dostania się na jacht po drabince rufowej groziło poważną kontuzją. Wyczekali moment, gdy rufa zanurzyła się głęboko w wodzie, Joe chwycił drabinkę i z pomocą Pam — udało mu się dostać na pokład. Od tego czasu — zawsze nosi pas bezpieczeństwa.
Z każdej szanującej się opowieści powinien wynikać morał, oto on: co prawda, żeglarskie powiedzenie głosi, że jedna ręka dla siebie a druga dla jachtu, ale czasami i dwóch rąk dla siebie bywa za mało. Nie kuśmy losu i pamiętajmy o pasach bezpieczeństwa.

Jestem szczęśliwy, że w osobie Andrzeja znalazłem autorytatywnego obrońcę lansowanej (z marnym powodzeniem) przeze mnie metody „omotywania” rozbitka wleczoną polipropelenówką z kołem ratunkowym. Kiedyś, kiedy syn mój Marco był jeszcze nastolatkiem, zdarzyło się nam wyławiać windsurfistę, oddzielonego od swej deski przez „biały szkwał”. Fala była wysoka i bardzo nieregularna. Klasyczne, szkolne manewry podchodzenia mogły się skończyć przejechaniem delikwenta. Akcja obfitująca w różne perypetie zakończyła się powodzeniem, mimo że dwóch silnych mężczyzn (ja jeszcze nie byłem stary a synek wówczas mierzył już ponad 180 cm) miało ogromne kłopoty z wyjęciem z wody tego trzeciego.
W kilku poprzednich rozdziałach była już mowa o tym, że jedynym skutecznym sposobem uniknięcia nieporozumień w morskich rozmowach radiotelefonicznych jest używanie standardowych zwrotów zawartych w Standard Maritime Navigational Vocabulary. Uzupełnieniem tego użytecznego dokumentu jest „amendment” Podkomitetu Bezpieczeństwa Żeglugi (30 sesja, 10 października 1984) IMO ujednolicający formę najczęściej prowadzonych korespondencji. Oficjalnie zatwierdzono nazwę tego „znormalizowanego żargonu” — jako SEASPEAK Mój rówieśnik, Leszek Strzykowski, zawodowy kapitan żeglugi wielkiej, kapitan motorowodny ż.w., armator żaglowego jachtu „Margarita” (PZ-1774) przedstawia kilka przykładowych rozmówek w morskim „dialekcie” SEASPEAK CORRESPONDENCE. Przytoczone poniżej dialogi to pożyteczne wskazówki — jak rozmawiać z zawodowcami aby nie być zaliczonym do „morskich ceprów”. Skróty: Y — Yacht, P — Port Control, S — Coast Station, H — Helicopter, D — Survivors, V — vessel.

Sytuacja I. OPUSZCZANIE PORTU

Y: New Harbour Port Control, this is sailing boat „Margarita” on channel sixteen. How do you read? Over.
P: „Margarita”, loud and clear, channel one two please.
Y: Roger, going down
Y: This is „Margarita”. Skipper speaking. Good evening sir. Clearance by immigration and custom officers is over. I require permission to leave the port under sails. I have motor in standby, ready to use. I would like unmoor after ten minutes time from now. Over.
P: „Margarita”, this is Port Control. Negative. Negative. There is a big vessel entering the fairway. You must use your engine but keep your sails stand by. Do not cross the channel and proceed by starboard side of the fairway. Do you copy? Over.
Y: Roger Port Control, I will follow your order. I understood that I have got permission to leave the port under motor. Is that correct? Over.
P: Roger „Margarita”, that is correct. And keep channel twelve standby until you reach open sea. Good voyage.
Y: Thank you Port Control, standby channel one two.
Y: New Harbour Port Control, this is „Margarita” on channel twelve. I cleared fairway at buoy number five now and I am heading north east under sails. Over.
P: Roger „Margarita”, thank you and back to sixteen.
Y: Thank you Port Control, back to one six.

Sytuacja 2. OSTRZEŻENIA i INFORMACJE

S: (on Ch. 16). Attention all vessel, this is New Harbour Radio. Navigational information number four follows on channel one two. Out.
S: (on Ch. 12) This is navigational information number four. Visibility is reduced by fog patches. Visibility at number one buoy is about one mile now and is expected to decrease to one hundred meters. Information number five. Starboard buoy number six on main channel is reported unlit. This is New Harbour Radio. End of informations.

Sytuacja 3. KORESPONDENCJA W NIEBEZPIECZEŃSTWIE

Ch.16: MAYDAY, MAYDAY, MAYDAY. this is fishing boat „Dolly”. I need assistance. I am on fire due to explosion in the engine room and I am sinking. I have two crewmembers injured. We just abandoned the trawler by dinghy. My position is: Latitude..........., Longitude............ I repeat my position, Latitude........... Longitude............ Anybody heard me? Over.
Y: „Dolly”, „Dolly” this is sailing boat „Margarita” I received your Mayday message clearly but signal is very weak. I will transmit your message to other stations. Now I see that I am three point six mile south east of you, so I start motoring full speed and I expect to be at your position in half an hour time. Over.
D: „Margarita”, this is „Dolly”. We are drifting near by firing vessel but she could sink any moment. We are eight people on the dinghy, two injured, using small handheld VHF, weak battery, visibility poor but calm sea. Battery seems be out. Over.
Y: O.K., „Dolly”, do not speak, save battery, listen only. Out.
Y: MAYDAY RELAY, MAYDAY RELAY, MAYDAY RELAY. All stations, this is sailing boat „Margarita”, Following received from fishing boat „Dolly”. I am on fire. I am sinking. I abandon the trawler with dinghy. Eight survivors, two injured. Position is Latitude......... Longitude........... I repeat, position is Latitude......... Longitude........... Over
S: All stations, silence on channel sixteen for correspondence in distress. This is New Harbour Radio. I repeat Mayday relay message........... ........... ........... ........... ........... „Margarita”, this is New Harbour Radio. How do you receive? Over.
Y: Loud and clear New Harbour Radio. Go ahead.
S: „Margarita”, this is New Harbour Radio. Your Mayday relay message received, correspondence is recording. The Navy helicopter is prepared for taking off. Your position is nearest to the „Dolly”. Please take command of search and rescue operation. Do you copy? Over.
Y: All stations, this is sailing boat „Margarita”, I am in command of search and rescue crew of the „Dolly”. Please keep silence on channel sixteen. Over stop.
Y: „Dolly”, this is „Margarita”. I am probably two miles of your position. Fire your rocket please.
Y: O.K. „Dolly”, I see your flare. Stop firing. I have good bearing to you.
H: „Margarita”, this is helicopter. I am under way to you. What is visibility, wind direction and force. What is your suggestion for rescue operation should be carry on.
Y: Helicopter, this is „Margarita”. Visibility is about two miles, wind SW force two. Take two injured people from a dinghy first and fly to hospital. Rest of the survivors I will take aboard. Do you copy? Over.
H: Roger. Roger „Margarita”. Received. When you will be
Y: Helicopter, I see your lights and dinghy flare. Now I start making identification.
H: „Margarita” you and dinghy identified. I am commencing operation now.
Y: „Dolly”, did you understand correspondence? Are you ready?
D: Roger „Margarita”. We are prepared to taking off.
H: „Margarita”, this is helicopter. The operation is over. I have all „Dolly’s” crew of eight on deck assistanced by doctor. Nobody in the water. Fishing boat has sunk. Now I fly to the landing place. Do you copy? Over.
Y: Roger chopper. Thank you and good luck. Out.
Y: New Harbour Radio, this is „Margarita”. Rescue operation concerned crew of the trawler „Dolly” has finished successfully. „Dolly” has sunk on position: Latitude......... Longitude......... Now there is a great leakage with fuel from her tank. Is something more to do by me? Over.
S: „Margarita”, this is New Harbour Radio. Your assistance is no longer required. Your command of rescue operation is over. Thank you for excellent cooperation. Good voyage. Over. Stop. All stations, this is New Harbour Radio. The Search and Rescue operation complete. Channel sixteen clear. Silence is over. Navigational warning on channel one two. Out.

Sytuacja 4. OSTRZEŻENIA PRZED KOLIZJĄ
(bridge to bridge talk)

Y: South East bound vessel approaching to HEL buoy, this is sailing boat „Margarita”. Do you read? Over
V: Station calling motor tanker „Zawrat”. Channel six please.
Y: „Zawrat”, this is small sailing boat „Margarita” of your
starboard bow. Do you see my position light? Over.
V: „Margarita” your lights are invisible. What is your position and intentions? Over.
Y: I am about half mile South of the HEL buoy and I am steering North. My speed is five knots. Over.
V: „Margarita”, this is „Zawrat”. Correct. You are acquisited on my radar. For the moment it’s looking like collision situation but after few minutes time I will alter my course starboard for a traffic lane guiding to GN buoy and Gdansk Petroterminal. We should pass ourselves red to red in one mile distance according to radar plotting. Keep your present course and speed, please. By the way there is three miles distance between us, but your lights are still invisible. Over.
Y: Roger „Zawrat”, red to red. My tricolore lamp is lit but I will switch on my anchor light for better identification.
V: O.K. „Margarita”. Now you are visible by white light. Good voyage and back to sixteen.
Y: Thank you „Zawrat”. Same to you. Back to one six.

Jeśli macie wolną chwilę — przeczytajcie te rozmówki kilka razy. Utrwalają się zwroty, terminologia, procedura. Po tej lekturze zamiast wołać „Harbour Master” — poprosicie „Port Control” i nie będziecie się dziwili kto to jest ten Roger.
Dziękując mojemu przyjacielowi i koledze klubowemu — Leszkowi Strzykowskiemu — zamykam ostatni rozdział bałtyckich gawęd i pozdrawiam tych Czytelników, którzy dotarli aż do tego miejsca. Żyjcie wiecznie. Czekam na wasze listy. Adres w „Przedmowie”.

Jerzy Kuliński.
BIBLIOGRAFIA
1. Krzysztof Baranowski. PRAKTYKA OCEANICZNA. Wyd. Sport i Turystyka. 1983.
2. K. Adlard Coles, ŻEGLOWANIE W WARUNKACH SZTORMOWYCH. Wydawn. Morskie. 1986
3. Jacek Czajewski. RADIONAWIGACJA. Wyd. Sport i Turyst. 87.
4. Jacek Czajewski. METEOROLOGIA ŻEGLARSKA. Wyd. Komunikacji i Łączności 1988
5. Jacek Czajewski. LOCJA ŚRÓDLĄDOWA I MORSKA. Wydawn. Komunikacji i Łączności. 1991
6. Jacek Czajewski. NAWIGACJA ŻEGLARSKA. Wydawnictwo Komunikacji i Łączności 1986
7. Jacques Damour. TRUCOS Y ASTUCIAS DE A BORDO. Editoral Juventud. 1980.
8. Alain Gree. ESCUELA DE VELA. Ediciones Garriga SA 1986
9. Jose de Simon Quintana. PATRON DE YATE. Graficas 92.1990
10. H. Drogosiewicz i A. Komorowski RATOWNICTWO — PORADNIK DLA ŻEGLARZY. Wyd. własne 1990.
11. Kazimierz Jaworski. 1140 GMT NEWPORT. Wydawnictwo Literackie. Kraków. 1980
12. Antoni Komorowski. VADEMECUM ŻEGLARSKIE. Wydawn. Interster. 1988
13. Antoni Komorowski. PRZYRZĄDY NAWIGACYJNE. Wydawn. Akademii Marynarki Wojennej. 1988
14. Antoni Komorowski. NAJNOWSZE ZMIANY W RADIONAWIGACJI. “Żagle”, Nr 11/92
15. Jerzy Kuliński. POLSKIE PORTY OTWARTEGO MORZA PRZEWODNIK DLA ŻEGLARZY. Wyd Bestseller. 1991.
17. B. Webb, T. Dudzic i J. Knabe DZIESIĘCIOJĘZYCZNY SLOWNIK ŻEGLARSKI. Wyd. Morskie 1975
18. Praca zbiorowa. DANSKE HAVNE – HANDBOG FOR TURSEJ LERE. Forlag Dansk Sejlunion 1991
19. Praca zbiorowa. BAATTURIST 1994 — SWEDEN. Edition Svenska Turistforeningen.
20. Jerzy Janusz Sydow. ŻEGLOWANIE PO WODACH ŚRÓDLĄDOWYCH. Wydawnictwo Glob. 1991.
21. Gerdi & Harm Claussen. ANKEREN IN DÄNEMARK Verlagshaus Die Barque. 1990
22. Witold Tobis. BUDOWA I NAPRAWA JACHTÓW Z LAMINATÓW. Oficyna Wydawnicza Alma-Press 1993
23. Wydawnictwa Hydrograficzne BHMW (locje, spisy, katalogi, mapy)
24. Admirality List of Radio Signals
25. Admirality List of Light & Fog Signals
26. Przepisy klasyfikacji i budowy jachtów morskich PRS. 1994
27. Przepisy nadzoru i wyposażenia jachtów żeglujących po morskich wodach przybrzeżnych. Zespół Nadzoru Technicznego PZŻ 1994





  1. W Göteborgu napełniają od sezonu 1994. Czekamy na Sztokholm i Karlskronę.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Przed denominacją. 8 mln zł = 800 PLN.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Pamiętaj, duży statek może przepłynąć 2 mile w 5 minut – właśnie tyle potrzeba na zrobienie filiżanki kawy!
  4. Przypis własny Wikiźródeł DM — Deutsche Mark. 1 DM = ok. ½ EUR.
  5. Przypis własny Wikiźródeł Przed denominacją. 1,5 mln zł = 150 PLN.
  6. Przypis własny Wikiźródeł 92 DM = 47 EUR.
  7. Project-Service Enterprise For Elecronics,
    Measurements, Automation. EPA Ltd.
  8. Przypis własny Wikiźródeł poprawnie: koldfront
  9. Przypis własny Wikiźródeł lub lavtrykstrug
  10. Przypis własny Wikiźródeł poprawnie: varmfront
  11. Przypis własny Wikiźródeł W tekście brak polskiego odpowiednika, omskiftelig oznacza zmienna (pogoda).
  12. Przypis własny Wikiźródeł hårdvindsvarsel – ostrzeżenie o silnych wiatrach
  13. Przypis własny Wikiźródeł Z przyczyn technicznych zmieniono układ dwukolumnowy na jednokolumnowy, w niektórych miejscach skorygowano kolejność haseł.
  14. tylko podczas mgły, podczas dobrej widoczności: H+ 04, 10, 34 i 40
  15. tylko podczas mgły, podczas dobrej widoczności: H+02, 08, 32 i 38
  16. Nawet słynnej Naomi James, drugiej (po Krystynie Chojnowskiej­‑Liskiewicz) kobiecie, która samotnie okrążyła glob — zdarzyła się ta pomyłka.
  17. Przepisy określają strefę bezpieczeństwa na 500 m i nakazują prowadzić nasłuch na 16 kanale.
  18. Nadaje sygnał „PB” (.--./-...) do namierzania na częstotliwości 339 kHz (dla helikoptera).
  19. przystanie rybackie, oraz porty nie zaliczone do morskich portów handlowych, jak również te części morskich portów handlowych (tereny, baseny, nabrzeża), które nie są przekazane w użytkowanie przedsiębiorstwom portowym i samorządom, a znajdują się w wyłącznej gestii urzędów morskich.





Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0.
Dodatkowe informacje o autorach i źródle znajdują się na stronie dyskusji.


Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję i/lub modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.
Kopia tekstu licencji umieszczona została pod hasłem GFDL. Dostepne jest również jej polskie tłumaczenie.

Informacje o pochodzeniu tekstu możesz znaleźć w dyskusji tego tekstu.