<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ramułtowie
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1881
Druk Drukarnia S. Orgelbranda Synów
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

Przybycie starościnéj z Hanną — poruszyło całą młodzież i wszystkie rodziny, których latorośle mogły miéć jakąkolwiek nadzieję zbliżenia się do pana Aleksandra Junoszy i jego córki. Ile nowych surducików i fraków pozamawiano u krawców, wyliczyć trudno; jak starannie badano gdzieby te panie spotkać i widzieć można, jak się wcisnąć do ich domu — domyśli się każdy, co wystąpienia na świat nowy — młodéj, pięknéj i bogatéj dziedziczki był kiedy przytomnym.
Starsi liczyli na wpływy, młodsi przeglądali się w zwierciadłach, muskali wąsy i wzdychali. Szczególniéj powabne — trzeba to wyznać ze smutkiem, były miliony panny Hanny — o nie się téż najstaranniéj dowiadywano. W tym wieku niezmiernie praktycznym związek małżeński jest przedewszystkiem — dobrym interesem, rachuje się dochody — reszta dodatkowo i podrzędnie przychodzi. Zalety panny, jéj piękność, wykształcenie, charakter nie jeden raczéj za przeszkody i ciężary uważał niż na ponętę. W kołach poważnych ojców, matek, dziadków i krewnych, wiedziano tak dokładnie co panna Hanna miéć może po najdłuższém życiu ojca, po najdłuższém życiu (forma zwyczajna) babki, w ziemi i kapitałach jakby urzędownie stan ich majątkowy zbadano. Znano położenie dóbr, gatunek ziemi, dochody, ciężary i bilans wypadał tak świetnie, iż Hannę ogłoszono za najpiękniejszą — partyę, jaka się w tych czasach nastręczyć mogła. O Hannie mówiono téż czasami, lecz z pewném ubolewaniem nad wpływami, które — jak się domyślano, nad umysłem jéj zapanowały. Godzili się wszyscy na to, iż należało przez babunię oddziaływać na wnuczkę, starać się usunąć Lelię, a nadewszystko jéj brata i czuwać nad płochym Olesiem.
U pana prezesa wieczorem nazajutrz cichą radę złożono w kątku salonu — byli sami ludzie poważni.
— Jest to okoliczność, rzekł Paprzyca, na pozór małéj wagi — panna na wydaniu, lecz zważywszy towarzyszący jéj skład rzeczy... przedstawia się inaczej. W tym stanie społeczeństwa wojującym w jakim my się znajdujemy, gdy wszelkie siły gromadzić trzeba ku obronie porządku i zdrowych zasad — majątek stanowi dźwignię — wypuścić go z rąk ludzi dobrze myślących a dać we władanie tym co go przeciwko nam użyją — byłoby niedarowanym grzechem.
Panna musi wyjść za jednego z tych co do naszego obozu należą. Ręka jéj może być nagrodą zasługi... środkiem do podtrzymania imienia — słowem... my nią dysponować powinniśmy...
Niektórzy zatém kandydatów zaczęli przedstawiać między któremi był i Lubicz... był i hrabia Ramułt, byli i inni młodzieńcy.
Kuczaba uczynił uwagę iż Sylwan, dla którego jak słyszał, panna miała dawną sympatyę — niebezpieczną stawał się przeszkodą do przeprowadzenia planów...
Narada była długa, i ograniczyła się do małego kółka adeptów — a ostatecznie postanowiono wciągnąć nazajutrz Dołęgę i z nim o tém pomówić, jako z przyjacielem domu. Dołęga mógł być bardzo użytecznym.
W tym rodzaju podziemnych robótkach, miał zręczność, znał drogi, umiał nie okazując po sobie i ludźmi obracać i przekonania szczepić i plotki jak miny podsadzać lepiéj niż dziesięć starych dewotek. Zgodzono się więc na to, iż bez Dołęgi obejść się nie podobna. Dano mu przez jednego z afiliowanych schadzkę w najpierwszéj restauracyi na śniadaniu; zalecając, aby przyszedł sam i Olesia z sobą nie brał.
Jakoż około jedenastéj spiskowi zadysponowali już byli bifsztyki, gdy pan Maryan ze swym śmiechem potężnym i szerokiemi plecami się pokazał. Cicho dotąd siedzące towarzystwo, natychmiast się ożywiło, pozamykano drzwi na wsze strony. Dołęga, którego używano często i do wielu spraw wielkiéj wagi, gdzie chodziło o to aby szwów nie było widać... poznał zaraz iż śniadanie jeść będzie nie darmo. A śniadanie jak obiad i wszystko co szło przez usta do żołądka, było dla niego rzeczą najwyższéj wagi. Nim więc zdjął rękawiczki i siadł — zmierzywszy tylko okiem przytomnych, po których dobrze już się domyślał mniéj więcéj o co iść mogło. Dołęga najprzód się dowiedział co zadysponowano na śniadanie, czy bifsztyk miał być angielski i czy wino czerwone zagrzać kazano. Uspokojony w tym względzie usiadł dopiero, poprawiając włosów i zabierając się słuchać sprawy.
Panowie ci nie przystąpili jednak do rzeczy od razu... przebąknięto o tém i owém, aby przedmiot najważniejszy przyszedł na stół jakby od przypadku.
— Słuchaj no Maryanie — odezwał się Paprzyca po obojętnym wstępie — ty jesteś pono jak domowym u Olesia — znasz go dawno.
— Oleś przyjaciel mój od szkół... serdeczny człek — niemylicie się — wołał Dołęga — nikt się większym na niego wpływem nie poszczyci — na to wam daję słowo...
— No — wiesz co — dodał pierwszy — idzie o rzecz ważną... po tobie społeczność nasza wymaga usługi, którą ocenić potrafi... Aleksander Junosza ma córkę na wydaniu.. panna milionowa...
— Rozumiem! ach! tego mi długo wywodzić nie potrzeba — rozumiem! nie godzi się, by i panna się zmarnowała i majątek w złe poszedł ręce.
— Mądréj głowie, dość na słowie — otóż to jest dodał Kuczaba. Cóż za człowiek właściwie ten twój pan Aleksander, my go tu mało znamy.
— Ale najpoczciwsze stworzenie jakie sobie wyobrazić możecie! Nie święty, nie anioł, nie każdemu nim być dano — lecz człowiek prawych zasad, szlachcic całą gębą...
— A głowa? spytał Paprzyca.
— No, głowa? głowa! odezwał się Dołęga — głowa nie jest zbyt silnie uorganizowaną — ale człek nie głupi... Lubi zjeść dobrze i wypić smaczno, zagrać trochę... a... choć łysy, jeszcze się i poumizgać... Jeśli chcecie to są jego wady.
— Ludzkie rzeczy! szepnął ktoś z boku... ale nie demokrata, nie żaden marzyciel, nie radykał.
Dołęga się rozśmiał.
— A! nie! zawołał, brzydzi się tém jak wszyscy ludzie uczciwi — w duchu konserwatysta...
— A babka, Starościna spytał Ostoja.
— Osoba pobożna, dobroczynna... spokojna, do wnuczki przywiązana.
— Kto ma wpływ na nią lub miéć może.
Zamyślił się Dołęga.
— Ktoś poważniejszy z duchowieństwa rzekł, hierarchię społeczną szanuje bardzo...
— A panna? dokończył Paprzyca.
Na to pytanie długo odpowiedzi nie było, namyślał się Dołęga biorąc z tacy kieliszek wódki, który właśnie przyniesiono.
— Panna? rzekł w końcu — panna! ja najmniéj ją znam, a zdaje mi się, że węzeł kwestyi jest tu właśnie. Zdaje mi się, że ona ma więcéj rozumu i determinacyi niż oni wszyscy razem.
Milczenie trwało chwilę. Paprzyca szepnął:
— Na ten rozum by ją wziąć można, podnosząc go... i sławiąc... pochlebstwo jest wielkiém narzędziem, gdy dobrze zaostrzone...
Dołęga brał zakąskę właśnie i nie śpieszył ze swemi uwagami.
— Któż tam wpływ ma w ogóle? zapytał Ostoja...
— Jeśli chcecie to ja — przez żołądek i gardło Olesia do jego serca, odezwał się Dołęga.
— Ale czy Oleś tam wszechmogący?
— Wszech — nie, ale wiele mogący to pewna.
— Drudzy mówią, że wcale nie może nic.
— Ale! przesada ozwał się Dołęga — ojcem panny jest.
— Rozumiesz więc o co idzie — zagadnął Paprzyca.
— A juściż — rzekł pan Maryan — rzecz zresztą jasna i łatwa do pojęcia... Jacyż są kandydaci.
Zaczęto wyliczać powoli, wezwany milczał i głową rzucał niekiedy, aż Paprzyca przerwał nagle.
— Trzeba zrozumieć o co idzie? niech się żeni kto może i potrafi — byle nie żaden z tych proletaryuszów, przybłędów... agitatorów... rozumiecie mnie... w tém rzecz główna...
Szmer zgodny, potakujący, stwierdził, że to była myśl powszechna i życzenie...
— Otóż kiedy tak jest, to wam powiem otwarcie — odezwał się Dołęga, że jest wielkie niebezpieczeństwo. Choć niby nic nie widząc dobrze pannę obserwowałem na wieczorze u nich, gdzie hrabina była z synem... wyraźną okazywała sympatyę dla tego Ramułta numeru pierwszego inżyniera... co to wiecie. Były szepty ciche, obracanie oczów, a bodaj nawet potajemne rąk ściskania...
— A to dobre! zakrzyczał Lubicz bijąc o stół... toć chyba nie wiedzą, że ma romans reglé z aktorką, z Violą od któréj wszystkich odpędził.
— To dobrze wiedzieć — rzekł Dołęga ale czy pewna.
— Wcale się z tém nie kryją! Chodzi do niego co rano niby pod pozorem picia wód... a on do niéj wieczorem; kartki sufler nosi...
— Na biedę — dorzucił Dołęga — wdowa siostra tego Sylwana zawraca głowę temu bałamutowi Olesiowi... i ona tam robi interesa brata...
— To mi się niepodoba! zawołał Paprzyca — to źle... to źle... Olesia ty masz w ręku.. jeśli bałamut trzeba mu kogo innego podstawić.
— Ale kogo!
— To się obmyśli... dodał Ostoja... ale sposób jedyny, bogdajby przyszło komu do pani Lelii się poumizgać trochę.
Zaczęli się śmiać wszyscy...
— Rzecz się jednak bardziéj zawikłaną przedstawia, niż zrazu sądziliśmy mówił Paprzyca... Słuchaj — Dołęga, jeśli panna się nam z milionami wyśliźnie... na ciebie spadnie odpowiedzialność cała...
— Wy mnie znacie — wyperorował Dołęga — zasady moje niezachwiane. Gdzie trzeba ręki przyłożyć do dobréj sprawy, nie żałuję trudu — zrobię co będę mógł — to pewna, ale i inni też powinni mi pomagać.
— To się rozumie! to się rozumie zakrzyczeli wszyscy...
— A więc kogo popierać mamy?
Wymówił ktoś nazwisko Hermana.
— Za pozwoleniem wtrącił Paprzyca, są pewne zasady postępowania, od których nie należy bez potrzeby ustępować — Herman ma sam z siebie majątek znaczny, możnaby go ożenić z uboższą panienką zasłużonéj rodziny... a majątkiem panny Hanny nagrodzić chłopaka zdolnego, który się poczciwéj sprawie poświęcił! To według mnie dobra i zdrowa nakazuje polityka.
Dołęga coś nucił sobie pod nosem.
Wszyscy Paprzycy potakiwali, Lubicz, który miał powody domyślać się, że jego kandydatura przyjść może na stół — spuścił oczy skromnie.
— Mojem zdaniem odezwał się Dołęga, wyczekać, rozpatrzyć się i zoryentować, a tymczasem starać o zajęcie korzystnych stanowisk...
Tak zawsze wielcy strategowie postępowali, wiedząc, że wygrana zależy od pozycyi.
Sam pierwszy wedle zwyczaju zaczął się śmiać z mniemanego dowcipu swego.
— Na to wam daję słowo, zakończył — że pilnować będę, patrzeć i komunikować co się w domu stanie... Pozycye zaś strategiczne przy babci, pannie i Olesiu zająć należy nie tracąc czasu... Do babci posłać księdza prałata, któryby dobrze umiał po francuzku, a nie był zbyt surowym i drapieżnym.. i nadto często z piekłem nie wyjeżdżał...
Surowo przerwał Paprzyca.
— Tych rzeczy proszę żartem nawet nie tykać.
— Dla informacyi mówię — zaśmiał się Dołęga, grzechu nie ma. Olesia nie bierze się inaczéj tylko dobrém jedzeniem... Co do panny... dalipan nie wiem... może trzeba deklamatora i literata...
Przez chwilę słychać było ciche szepty. Słuchano doradcy z uwagą, ale nic nie postanowiono.
— Ważniejsza daleko rzecz — rzekł Paprzyca, unikając wypowiedzenia co myślał o zajęciu pozycyi — odciągnienia Lelii i tego pana Sylwana... Na babunię podziałać trzeba.
— Zatém skonkludował Dołęga — czekam rozkazów... i obiecuję się do nich zastosować...
Milcząco zaczęli patres conscripti chodzić po pokoju, szepcząc sobie coś kiedy niekiedy do ucha i naradzając potajemnie... Dołęga nie obraził się temi cichemi umowami... Kazał sobie podać kawę i likwor i zapalił cygaro...
Niektórzy z tych panów mający pilne posiedzenia i urzędowe obowiązki zaczęli się wymykać, tak, że pozostał tylko Lubicz sam i Dołęga...
Nie miał ten wymowny młodzieniec łaski u pana Maryana, który wiedział iż był goły, a miał to sobie za zasadę żeby się o ludzi tego rodzaju nie ocierać. Dla niego byli oni wcale nie procentujący; żyjąc zawsze kosztem cudzym, pan Maryan potrzebował zamożnych... a na łasce ich zostawał, w takich jak Lubicz dorobkiewiczach widział tylko współzawodników... Obchodził się też z niemi, nawet gdy mieli tyle talentu i zręczności co ów młodzian, z protektorską wyższością. Spostrzegłszy Lubicza, który nie bez celu tak długo kapelusza szukał, Dołęga zapytał go...
— A panu jakże się tu powodzi?
— Dosyć dobrze, nie mam się na co skarżyć..
Znali się od dawna, gdy jeszcze Lubicz w dziurawych butach chodził, nie zostawszy z profesyi pobożnisiem.
— Ale coś lata upływają, a asindziéj o sobie nie myślisz — należałoby...
Dołęga obejrzał się i kiwnął na młodzieńca, który posłuszny przystawił mu się z uchem. Pan Maryan poufale rękę mu na ramieniu położył.
— Mam ci jedną dobrą radę do dania. Stara hrabina ci się wdzięczy — czemu ty tego na seryo nie bierzesz... To jak uszył dla ciebie...
Lubicz się skrzywił.
— Czyżem już nic innego nie wart!
— A cóż ty chcesz? Majątku nie masz... cały twój posag trochę sprytu i młodość... hrabina wcale nie źle wygląda jeszcze... majątek znaczny i kolligacye.
— A syn?
— Syn! głowa przewrócona... zużyty, wyczerpany... Kto wie czy długo pociągnie...
Lubicz nic nie odpowiedział.
— Chcesz, to ci pomogę?
— Ja myślę, że gdybym się ryzykował i bez pomocy bym może tego dokazał.
— Ale by ci ułatwić można i przyśpieszyć.
Przeszedł się Lubicz po pokoju z miną kwaśną.
— Sądziłem, szepnął, że mi do czego innego zechcecie podać rękę... umiałbym się odwdzięczyć...
Dołęga pogardliwą zrobił minę.
— Hej! słuchaj — przerwał — o tém nie marz nawet... to rzecz nie możliwa... na toby potrzeba cudu. Jakby Hanna miała iść za człowieka bez pozycyi i majątku, wybrałaby Sylwana.
Na to nieodpowiedział nic zagadnięty...
— Gdybyś chciał usłużyć ogólnéj sprawie — dodał śmiejąc się Dołęga, mógłbyś jeszcze inaczéj postąpić — udać się do wdówki, do Lelii.. i téj zawrócić głowę... trochę skompromitować...
— Daj ty mi pokój — boję się jéj, raz widziałem — ale prędzéjby ona mnie niż ja ją skompromitował!
Śmieli się rzucając tłustemi konceptami, które znać lubili oba, z tą tylko różnicą, że Lubicz mówił je cichuteńko ledwie dosłyszanym głosem, a Dołęga krzykliwie... Wpadli na przegląd ogólny kobiecego towarzystwa, dokonywając go z cynizmem, który po śniadaniu nawet trudno było wybaczyć.
Lubicz jednak spojrzawszy na zegarek przekonał się, że czas było przerwać tę miłą rozmowę i iść się pokazać na sumie w kościele. Dołęga nie mógł mu towarzyszyć, gdyż potrzebował dopilnować Olesia, bojąc się aby kto inny go nie opanował... Poszedł więc zaraz do niego.
Pan Aleksander jadł tego dnia śniadanie u siebie i był w dosyć frasobliwym humorze — w swoim pokoiku. Stał przed nim prosty pasztet tylko i butelka czerwonego wina...
— Cóż ty anachoreto tak smutnie o marnościach światowych rozmyślasz! zawołał donośnie wchodząc Dołęga...
— A bom zły, aż mnie głowa boli.
— I pasztetem się leczyłeś?
— Nie — winem... a i to nie pomogło.
— I — zkądże złość...
Gospodarz się obejrzał, na zamknięte drzwi do dalszych pokojów prowadzące wskazując. Dołęga przyszedł do ucha. Co ci to jest?
— Bruździ mi ten Sylwan Ramułt... Był raz nie mówiłem nic... wczoraj go Lelia przyprowadziła, trudno wypędzić... a na dziś Hanna bez mojego pozwolenia, proprio motu, zaprosiła go na obiad. Cóż ja miałem zrobić? Hannie trudno znowu burę dać; a musiałem jéj jednak prawdę powiedzieć... Jak mi tu tych demokratów naprowadza do domu, nikt z naszych progu nie przestąpi...
— Kochanie moje, tyś winien, rzekł Dołęga...
— Ja?
— Ty — masz słabość do Lelii — trzeba się z tego otrząsnąć... rozpatrz się i zakochaj w czém takim coby ci nie zawadzało; jeśli już ta choroba do życia ci potrzebna...
Oleś mocno począł wzdychać.
— Niemogę, rzekł płaczliwie — jużem sobie czynił to postanowienie, by o niéj zapomnieć, kilka razy... nie widywałem jéj po roku i dłużéj. Cóż powiesz? wróci, zacznie mi się uśmiechać, spojrzy mi w oczy... wszystko się we mnie burzy... fiksuję za tą kobietą, powiadam ci fiksuję...
Pomyślawszy trochę, Dołęga mu się do ucha nachylił...
— Tylko to — między nami... począł szeptać — ona ma romans z Lubiczem.
— Nie może być?
— Daję ci słowo! doszedłem tego...
Twarz biednego Olesia okryła się purpurą.
— Cóż on żenić się myśli?...
— Gdzie zaś! młody chłopak podobał się jejmości... a nie lubi próżnować! cha! cha!
— Niechże ją jasne pioruny... krzyknął Oleś jeśli to prawda.
— Ale na miłość boską! cicho! mnie nie kompromituj! To złe towarzystwo dla panny Hanny... powiedz o tém cicho starościnie... Ona zgubny wpływ na nią mieć może. To stara kokietka! powiadam ci...
Spojrzał na zegar.
— A dalipan po dwunastéj! do widzenia! czekają na mnie...
Ścisnął rękę strapionego Olesia i wyszedł.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.