Rewolwer/Akt I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rewolwer |
Rozdział | Akt I |
Pochodzenie | Dzieła Aleksandra Fredry tom X |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1880 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom X |
Indeks stron |
Dzień dobry panie Mario. Cóż tam masz nowego?
Nowego, bardzo mało, lecz dosyć dawnego,
Dosyć, dużo, zanadto, bo codziennie prawie,
Przynoszę do podpisu zawsze w jednéj sprawie,
Pozwów, strofów, dekretów cały poczet srogi,
Co jak bomby rzucamy w lokatorów progi.
Te domy na przedmieściu słaba nasza strona,
To onus pro peccatis[1] dla Pana Barona.
Ha, mój drogi, opatrzność rozdziela ciężary,
Każdy musi swój dźwigać jakiejbądź jest miary.
Zresztą, te nędzne domy, ledwie że nie chaty,
Przeszło piętnaście od sta, przynoszą intraty.
Za ten brud jeszcze mało.
Powiększymy cenę.
Z kawalerem Maltańskim dziwną miałem scenę.
Ha! Don Pedro los Kontos Pontos Tera Fera!..
Ten niech się z pomieszkania czemprędzej wybiera —
Cały dług mu daruję... niech go piorun trzaśnie!..
Byle nie w moim domu.
Uraził się właśnie
Ofertą... nie piorunu, ale darowizny.
Mówi, że syn hiszpańskiej wspaniałej ojczyzny,
Nie zmienia miejsca, długów nie spłaciwszy wprzódy.
Niechże płaci.
Zapłaci, jak swoje dochody
Z Meksyku dostanie.
Fiu!..
Póki nie dostanie,
Jako człowiek honoru, zatrzyma mieszkanie.
Co? Jak? — Wyrzucić!.. wygnać tego merynosa!
Można, lecz będzie hałas. Choć jednego włosa
Nie straci, po kawiarniach, gdzie domowy wszędzie,
Gdzie drwinkom za cel służy, wykrzykiwać będzie,
Że bankier bogacz obdarł, puścił go z torbami...
I otóż ma krzykliwych obrońców setkami.
A ma wielką zaletę, że zgoła nic nie ma
I że każdy od niego wyższym się być mniema.
Dać mu pokój... bo biedny... i stary... i chory...
A czy przecie marcowéj nie przeżyje pory.
Cóż jeszcze?
Hrabia Viani może cofnąć słowo,
Jak się dziś nie zapłaci.
Da go nam na nowo.
Może kupić kto inny, willa bardzo tania.
Plenipotent Hrabiego dobrze nas zasłania.
Dyrekcya kolei...
Musi nabyć willę;
Kupię więc i jéj sprzedam za drugi raz tyle.
Lecz gdy zysk grosz na groszu, dlaczegoż odwlekać?
Może co wytargujem... trzeba jeszcze czekać.
Pan Hrabia dużo wydał na tajemne cele
I w innych katastrofach stracił bardzo wiele,
Trzeba mu dziś pieniędzy... pędzi więc jak w matnię.
Willa w pół darmo, Hrabia dał słowo ostatnie.
Takich ostatnich, dziesięć przy każdéj sprzedaży.
Nareszcie — Idź, skończ, zapłać... jeśli ci się zdarzy
Co urwać, urwij... choć tysiąc... nie korzystać szkoda.
Ależ mnie wstyd targ wznawiać, gdzie zawarta zgoda.
Wstyd? Mario jesteś młody, zda ci się nauka:
Wstydzić się tylko trzeba, gdy nas kto oszuka.
Cóż z poczty?
Nic ważnego. Neapol spokojny,
Lecz w Sycylii domowej lękają się wojny...
O! bardzo, bardzo proszę... nie słucham, nie słyszę.
Niechże mi korespondent tych rzeczy nie pisze —
Polityki nie lubię, Czy czarno, czy biało,
Mnie wszystko jedno, byle porządnie się działo.
Rzymskim dziennikom przeczy list z późniejszej daty,
Że dom Blok et Compagnie zawiesił wypłaty.
Zawiesi, o! zawiesi — od świata początku,
Bankructwo jest najbliższą drogą do majątku.
Najbliższą. — A kto traci? głupcy, bez zawodu.
Na mój honor: rozumni pomarliby z głodu,
Gdyby głupich nie było. (Śmiejąc się). Pomarliby z głodu.
Na honor wielka prawda, pomarliby z głodu.
Wszystko?
Jeszcze z Modeny list od kapitana
Monti...
Prosi pieniędzy? (Mario potakuje głową.)
To rzecz niesłychana,
Ten człowiek myśli, że to moje przeznaczenie,
Ciągle napełniać jego dziurawe kieszenie.
Nie ma za co wyjechać.
Chwała, chwała Bogu!
Przecież wieczny włóczęga zbędzie się nałogu.
Nie ma za co wyjechać? Dokąd, po co, na co?..
Próżniak obrzydły!.. jeździ bo mu podroż płacą.
Jako szkolny kolega, prosić się ośmiela...
Ośmiela, i aż nadto.
Wzywa przyjaciela,
Który poniekąd wdzięczność...
Ach, wdzięczność u czarta!
Już tę wdzięczność spłaciłem, sto razy jak warta.
Nie odpisać najlepiej, bo się nie obronię...
Pani Salvandor, witam.
Ach Panie Baronie!..
Co każesz? Proszę siadać. (zbliżając krzesełko.) Niechże Pani siada.
Mój mąż aresztowany... (Baron odsuwa i odwraca krzesło. Krótkie milczenie. Klara płacze.)
Jakaż... Pańska... rada.
Co robić?..
Moja Pani... rada rzecz to śliska...
Może jaki adwokat... z mego stanowiska...
Wszak Pan znasz mego męża.
Zaprzeczać nie myślę.
I tak dawno.
No, daty nie oznaczę ściśle.
Wiesz, czy może być winnym.
Chętnie pani wierzę
Że nie. Lecz sąd najsłuszniej wyrzeknie w tej mierze.
Wszystko złość.
Pozwól Pani innego być zdania,
Sąd jest władzą, a władzy złość nigdy nie skłania.
Jest w błędzie...
Przebacz Pani, że wątpić w tym względzie
Pozwolę sobie. Władza nie może być w błędzie.
Cóż?.. Znaleziono broń...
Broń!...
Ależ o mój Boże,
Wszak malarz, bez modelu obejść się nie może.
Racz zważać, że modele drewniane być mogą.
Ach Baronie, nie marnuj w słowach chwilę drogą...
Idź do Pana Podesty — on jest cnoty wzorem...
Zaręcz za męża mego, swym własnym honorem...
Ja?... ja? mam ręczyć, ręczyć? (na stronie) Dalibóg waryatka.
Że mój mąż to poczciwość, dobroduszność rzadka.
Że to broń dawnych wieków... żeśmy nie wiedzieli,
Iż broni mieć nie wolno... aż gdy ją nam wzięli...
Jak się sąsiadki zbiegły... ach było jak w młynie.
Łatwo pojąć.
Z wszystkiego pojęłam jedynie,
Że to stan oblężenia... czy jak się tam zowie
To paskustwo...
Bądź Pani wstrzemięźliwszą w mowie,
Bo mnie kompromitujesz.
Że pardonu niema,
Że... o mój Boże... Boże!.. że kto broń zatrzyma
U siebie... może... może... być... być zastrzelony.
Za... strze..... (na stronie) Tam do licha! więc przytomność żony
Jest kompromitującą dla mojego domu.
Ja Pani, nie odmawiam pomocy nikomu,
Wspieram dzielnie, potężnie, hojnie i wspaniale,
Ale w tym interesie, to rzecz inna wcale.
Jakto?
Za pozwoleniem... (prostując się) Ja na widni stoję,
Wysokie finansowe stanowisko moje
I lojalność poddańcza i godność Barona,
Musi zostać bez skazy jak sama korona.
I czemże to Pan skazisz te swoje klejnoty?
Że osłonisz niewinnych, ujmiesz im zgryzoty?
He, he, he! Pan Podesta mógłby rzec przysłowiem:
„Powiedz mi, z kim przystajesz, a kto jesteś powiem.“
Zatem Pan nie chcesz pomódz?
Ten stan wyjątkowy...
Stanowczo — nie?
Nie.
Żegnam zatem dwoma słowy:
Pamiętaj sobie! (odchodzi szybko.)
Jakto?.. co pamiętać sobie?
Za pozwoleniem. (Klara wstrzymuje się w samych drzwiach).
W innym pomógłbym sposobie...
Pieniędzy dam... (poprawiając się.) pożyczę.
(wracając) Co pamiętać sobie?
Jakto pamiętać sobie?.. To coś groźbą trąci...
W tych czasach... lada słówko... (z westchnieniem) spokojność zamąci.
I kara śmierci!... (oglądając się) Dużo. — Nie mówię, kajdany.
Coż? Szmid?
Umarł.
Testament?
Zapieczętowany.
Pah!.. masz odpis?
Jużcić mam, lecz z wielkim kłopotem.
Zdjęcie pięciu pieczęci, przylepianie potem,
Odpis et caetera... sto skudów kosztowało.
Sto skudów!.. Jak to teraz wszystko podrożało?!
Zapisał synowcom?
Nie.
Nie? (chwytając za rękę) Nie?
Nie — stokrotnie.
Nie.
Barbi! — Być nie może.
A tak jest w istocie.
Ależ to kradzież!.. rozbój!.. Ten głupiec, ten sknera,
Mój własny grosz zebrany, z ręki mi wydziera.
Ja na jego obłudne, fałszywe gadanie,
Że się jego majątek synowcom dostanie,
Dałem tym pędziwichrom, golcom jakich mało,
Różnemi czasy sumki...
O!..
O!.. cóż O?
Śmiało.
Ależ ja w ręku miałem Szmida kapitały,
Bezpiecznie się więc piękne procenta zbierały
Jak w kasie oszczędności. I nie mniej, nie więcej,
Doszły okrągłéj sumki czterdziestu tysięcy.
Szmid trzy kroć pozostawił.
Trzy, nie byłbym liczył,
U mnie ledwie połowa. I któż odziedziczył?
Siostrzeniec jego, przezeń wyklęty, wygnany,
Monti...
Co! Monti?.. ten... ten!.. (łagodnie) Monti kochany...
Przyjaciel od kolebki... Bardzo mi to miło...
Cieszę się... Kodycylu żadnego nie było?
Nie.
O mnie nic?
Nic.
Hultaj!.. Monti więc bogaty...
Ale na czem mam teraz poszukiwać straty?!
Co ja z tych pędziwichrów mogę wyprasować?!
Żeby nie ten testament... trzeba było... schować.
Nie miałem instrukcyi. Nie byłoby przecie
Nie pomogło, bo Szmidów jak prochu na świecie,
A żaden się z nich pewnie z Panem nie podzieli
A bodaj tego Szmida wszyscy djabli wzięli!
Monti... trzy... trzy kroć. (nagle stając) Barbi!.. Barbi!.. mam...
Co?
Drogę,
Którą nie dość odzyskać, lecz zarobić mogę.
Myśl szczęśliwa, ogromna, jenialne natchnienie!
Barbi, słuchaj — z Montego córką się ożenię,
I a conto posagu, kapitał zatrzymam...
Zięcia nie pozwie przecie.
Myśl Pan...
Czasu niemam.
Córka Montego młoda.
Tem lepiej.
I ładna.
Tem lepiej.
Niebezpieczna.
Ech! bezpieczna żadna.
Lecz cóż Pamela powie? pańska narzeczona,
Opiekunka twych dzieci?
Będzie nagrodzona.
Ależ ona nie zechce... tu świat będzie chodzić!
Więcej od testamentu nie może zaszkodzić.
Przygotuję ją zwolna. Będzie wprawdzie grzmiało,
Lecz często z dużej chmury mały deszcz, więc śmiało!
Siądź Pan i pisz telegram.
Groźne zawikłanie.
„Do Kapitana Monti, Baron Mortara w Modenie.
Najukochańszy przyjacielu...“
Dwa słowa niepotrzebne, to telegram Panie.
Trzeba wyraźnie... Ale jakie twoje zdanie,
Przyjmą propozycyę?
Ojciec bez wątpienia,
Córka — może, jeżeli, że się jej los zmienia
Pierwej wiedzieć nie będzie.
Damy temu radę.
Dziś odpowiedź odbiorę, jutro tam pojadę.
„Najukochańszy przyjacielu! Najskuteczniej przyjdę Ci w pomoc, jeżeli ofiarować ci będę mój dom i to raz na zawsze. Pod warunkiem wszakże że piękna Otylda zaszczyci mnie swoją ręką. Odpisz w ten moment, tak albo nie. Czekaj na mnie w Modenie. — Mortara.“
Oddaj sam prędko... Ale któż ostatniej woli
Został exekutorem?
Notaryusz Paroli.
Ten krętasz?
Krętasz, prawda, lecz w górze ma łaski.
Podrożał więc. Ha darmo, gdzie rąbią tam trzaski.
Proś go, niech ogłoszenie testamentu zwleka.
Powiedz, że i mnie w części przypada opieka,
Bo odpis dokumentu jest złożony u mnie
Przez nieboszczyka, gapia. No spraw się rozumnie.
Jakiż dać powód? Prawdy nie powiem.
Broń Boże!
Ale jakoś... hm... lepiej wypadłoby może
Gdybyśmy się tu zeszli, szczerze rozmówili...
Zaproś go więc. Telegram wypraw. Nie trać chwili.
Herbaty. (Zacierając ręce.) To myśl!.. to zwrot!.. śmiały marsz flankowy,
Jakby rzekł nasz jenerał. (Wnoszą śniadanie) Odparli od głowy,
Dalej w bok! z boku marsz! marsz. (Śmiejąc się.) Na honor, żołnierze
Mają czasem wyrazy, że ochota bierze...
Co za myśl!.. Monti człowiek szczodrości książęcej
Da coś synowcom — może (śmiejąc się) czterdzieści tysięcy,
Co? (zaciera ręce.) Bo chociaż to niby ręka rękę spłaci,
Jednak, posag w przyszłości — czas płaci, czas traci,
A beatus qui tenet, powiedział Pan Benet.
Pamela!.. tu tak wcześnie! Gość niespodziewany.
A ja dodaję jeszcze, gość niepożądany.
Tego pewnie nie myślisz.
Jestem przekonaną.
Aby zastać Barona, potrzeba wstać rano,
Aby zaś mnie odwiedził, o tem ani mowy.
Ach, nie serca to wina, ale raczej głowy.
Już zawrotu dostaję w pracy wieczném kole.
Mogę służyć herbatą?
Dobrze, bo przy stole
Rozmawia się swobodniej.
Gospodaruj proszę.
Kto z kim chleb łamie, chce zgody jak wnoszę.
Zawsze piękna i świeża...
Pogoda jesieni.
Twoje dotknięcie, w nektar ten napój przemieni.
Słuchaj Panie Baronie, na co to te słowa,
W których myśl rzeczywista, mizernie się chowa.
Których, jak fałszywego widocznie banknota
Przyjąć nie może nawet najgłupsza głupota,
Chyba tylko dlatego, aby zmieszać z błotem
I bezczelne oblicze obrzucić niem potem.
A zawsze sardoniczna. (Zbliżając swoją filiżankę.) Troszeczkę śmietanki.
Cóż wczorajsza opera?
Marku!
Może grzanki?
Marku! musisz mnie słuchać — daremne wykręty,
Nie unikniesz rozmowy dawno przedsięwziętej.
Dziwna zgodność uczucia. I ja po twe zdanie
Chciałem dziś pójść do ciebie — szczęsne więc spotkanie.
Co dawno przeczuwałam, dziś się prawdą staje.
Dwóch moich przyjaciół na mój sąd się zdaje...
Moja reputacya czysta...
Że zaś to jest sprawa
Wyłącznie serca, sądzić ty masz więcej prawa
Jako kobieta wyższych zalet, wiadomości,
Zdolna cenić czyn piękny...
Trzeba cierpliwości...
Jak się zwą przyjaciele, obchodzić nie może,
Nazwę zatem A i B, mówiąc o ich sporze.
Żem jest arcycierpliwa, nikt mi nie zaprzeczy,
Pozwól że...
Za pozwoleniem. A zatem do rzeczy.
Pan A bogaty — Pan B ledwie że nie w nędzy,
Lecz od Pana A nie chce przyjmować pieniędzy.
A Pan A pragnąc gwałtem wesprzeć go w potrzebie,
Postanowił przyjaźni ofiarować siebie,
Bo postanowił córkę Pana B zaślubić.
Ach, przyjaźnią tak szczytną świat się może chlubić!
Ja oprócz Panny, innej nie widzę ofiary,
Bo Panna pewnie młoda, bogacz pewnie stary.
I cóż nas dziwić mogą te zwyczajne targi,
Czyż świat wysłucha kiedy tajnej serca skargi?!
Niech skończę. Jest okoliczność, co istotnie zmienia
Czyn Pana A, w ofiarę godną podziwienia,
Bo jego serce z dawna zajęte miłością
Do osoby, błyszczącej rozumem, pięknością,
Z którą... niejaki związek... mówiąc między nami...
Stał mu się świętym. (Podając.) Mogę służyć biszkoktami?
Cóż to? czym jest szalona abym wierzyć miała
Twoim baśniom bez sensu, abym nie wiedziała
Że tym głupim A, B, C, tyś, nie kto inny.
Jesteś dziś za nerwowa... jeżelim jest winny...
Przyznajesz wiarołomny! hipokryto podły!
Ale jeżeli niechcesz aby mnie przywiodły
Do najgminniejsych środków twe dowcipkowania,
Milcz i słuchaj co powiem — skargi i żądania...
Miło mi zawsze słyszeć każde twoje słowo.
Już lat trzy...
Więc ab ovo.
Co to jest: ab ovo?
Rzymianie zaczynali....
Pewnie od początku,
I ja też początkowego chcę zaczepić wątku.
Gdy siostra moja a twa żona, umierała...
Czcigodna osoba.
Mnie do siebie wezwała
I swoje dzieci w moje złożyła objęcie.
Drogie aniołki!..
Wtenczas przyrzekłam jej święcie
Czuwać ciągle nad niemi z bliska czy z daleka.
Szczęśliwie, nader trafnie wybrana opieka.
Później, kiedy musiałeś zawiesić wypłaty,
I uchodzić z pośpiechem gdzieś w zamorskie światy..
Usunąć się.
Powierzyć zarząd twego domu,
Powierzyć twoje dzieci, nie wiedziałeś komu,
Wtenczas powziąłeś zamiar, w złej poczęty doble,
Co zniszczył moje szczęście, dziś zagraża tobie,
Prosić o rękę moją — klęczałeś przedemną.
Wiecznie pamięć tej chwili będzie mi przyjemną.
Błagałeś w imię sierot i tej co tam w niebie...
Padł los... (płacząc) Don Kleofanta zdradziłam dla ciebie.
Piękny mężczyzna.
Piękny i kochał mnie szczerze...
Ledwie co nie oszalał... aż mnie zgroza bierze...
Nawet, ponoś się zabił, zawsze myśląc o mnie.
Nie, nie zabił się, ale roztył się ogromnie.
Stało się co się stało, i w skutku namowy,
Zerwałam wonny wieniec a wzięłam okowy.
Miałeś mnie więc zaślubić za twoim powrotem,
Intercyzę spisano i dodano potem
Na twe własne żądanie, zapis na rzecz moję,
O który jak nie stałam, tak i dziś nie stoję;
Lecz podług was bankierów, wielki stwórca świata,
Nie spoczął dnia siódmego, lecz stworzył dukata.
Na honor! dowcip tobie jak pachołek służy.
Po roku niebytności, wróciłeś z podróży.
Wróciłeś z Ameryki.
Swiat pyszny! dziewiczy!
Kto zmierzy owe bory, kto rzeki przeliczy,
Kto ową wegetacyę...
Nie o tém tu mowa —
Wróciłeś, a o naszym ślubie ani słowa.
Ach, ty nie wiesz Pamelo, co to huragany,
Jak piętrzą wyżej żagli, spienione bałwany.
I cóż to ma do rzeczy?
Spienione bałwany...
Lecz cóż to ma do rzeczy?
Argument nie przeczny,
Że po trudach żeglugi, spoczynek konieczny.
Spoczywałeś rok.
Z tobą dnie biegły jak chwile.
A potem?
W całym kraju zaburzenia tyle,
Którem zawsze potępiał, potępiam solennie.
Minęły.
Za co Bogu dziękuję codziennie.
A potem, potem, potem? — Pókiż tego będzie?
Że ja cię kocham zdrajco, może jesteś w błędzie?
Byłby to rzeczywiście błąd luby, uroczy.
Marku!
Pamelo!
Ja... ja... wydrapię ci oczy
Jeśli będziesz przemawiał w tym szyderskim tonie.
Wzbudź przynajmniej odwagę w twem zdradzieckiem łonie.
Wyznaj, chcesz zerwać ze mną?
O Pamelo luba,
Poświęcić się przyjaźni, jest to wielka chluba.
Więc po trzechletniej służbie odprawisz jak bonę?
Hola!.. Twe obietnice muszą być spełnione
W obliczu świata. Potem, idź mój drogi Marku,
Idź, prosto od ołtarza na złamanie karku.
Całuję rączki.
Tak chce moja dobra sława.
Abym złamał?..
A niech ci zawsze w myśli stawa,
Że to krew maurytańska w moich żyłach płynie.
Abenserażów.
Może.
Nie wątpię.
Nie ginie
Nigdy obelga w rodzie naszym bez odwetu
Słowa, wzgardy a czasem, czasem i sztyletu.
Sekatura! (do Baron ) Cóż? grzmiało?
Grzmiało Panie, grzmiało,
Ledwie piorun nie trzasnął. Lecz dobrze się stało,
Pierwszy wyłom zrobiony, droga otworzona.
Jednak jest to czcigodna, szanowna matrona.
Tak, zapewne, szanowna lecz djable nerwowa.
Jak Pani Barbi, moja żona.
Fraszka słowa,
Lecz dziś kiwa pod nosem w szalonym zapędzie,
Któż ręczy że mi jutro po nosie nie będzie?
Jak Pani Barbi.
Jeśli talerzem dziś ciska,
Czyliż mi na łbie jutro nie stłucze półmiska?
Jak Pani Barbi.
Słusznie przysłowie powiada:
Im kot starszy, tem ogon twardszy.
Trudna rada.
Twardszy, prawda że twardszy.
Naco mi tej wojny?..
Ależ dziś dzień feralny, djable niespokojny,
Wpadła do mnie jak wicher Salvandora żona.
A!..
Wiesz?
Niestety!
Cóż?
Źle.
Kara?
Oznaczona.
Dlaczegóż u kaduka nie oddawać broni?
Oddałby każdy, gdyby potem wrócił do niej.
Ale ledwie z rąk wyjdzie, handel ją porywa,
A broń czasem kosztowna, przytem czasem bywa
Praetium afectionis.
Ja nie lubię broni.
I ja nie. Zresztą każdy jak może się chroni
Od zapytań w tym względzie — zkąd? kiedy? od kogo?
Bo odpowiedzią, niechcąc, drugim szkodzić mogą.
Źle więc czy się kto w prawo czy się w lewo ruszy,
Niech djabli biorą!..
Cyt!
Co?
Mury mają uszy.
Margrabinie Belcampo jechać rozkazali.
Jechać rozkazali? gdzie? na wieś?
Trochę dalej.
W miejsce obwarowane.
Do for... for... tecy?
I za cóż? (Barbi pokazuje na język, głośno.) Słusznie. — Zawód kobiecy
Rodzić, karmić, piastować, a nie polemika.
A narzeczony, Hrabia Viani?
Ponoś zmyka.
Kupiłeś Pan willę?
Nie jeszcze.
Winszuj sobie,
Skompromitowałbyś się w najbrzydszym sposobie.
Przyszedł list...
Przestraszył się... widziałeś?
Widziałem.
To się przestraszył!.. (Śmieje się. Po krótkiém milczeniu.)
Cóż tam?
Właśnie odebrałem
List od Hrabiego Viani...
Spal Pan!.. spal czemprędzej!
Nic z nim! Baron Mortara nie da mu pieniędzy.