<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Rewolwer
Rozdział Akt IV
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom X
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT IV.
Ogród publiczny. Po prawej i lewej stronie na samym przodzie sceny, dwie altany. W prawej siedzi jakiś Jegomość mocno zajęty czytaniem papierów, w lewej siedzi dama, przy niej oficer. Z początku aktu aż do wyjścia na scenę Barona kilka osób przechodzi w różnym kierunku. Najdalej w głębi, chłopcy grają w kule.


SCENA I.
Paroli, Negri.
(Spotykają się — za Negrim drągarz niesie kuferek.)
Paroli.

Gdzież tak spieszysz?

Negri.

Do dworca żelaznej kolei.

Paroli.

I dokąd jedziesz?

Negri.

Jadę za głosem nadziei.

Paroli.

A ten głosek gdzież wabi ulubieńca Feba?

Negri.

Do Modeny. W Modenie promieniste nieba.
Tam Monti, tam Otylda moja ubóstwiona,
Spieszę rozerwać sidła chytrego Barona.

Paroli (na stronie.)

Baron mi się wyśliźnie jak Otylda bryknie.

(Głośno.)

Ale nic z twej podróży ponoś nie wyniknie,
Bo słyszałem z pewnością, że Monti w Turynie.

Negri.

Jeżeli nie w Modenie, jeden człowiek zginie. (Odchodzi.)

Paroli (sam.)

Pchnę Barona zazdrością, niech za Negrim goni,
Niech narzeczonej a raczej niech posagu broni.
Lecz nadto jest bankierem by sięgnął po żonę,
Nim zedrze z jej majątku straszącą zasłonę,
Jak go więc ćwiknę, będzie musiał pędzić cwałem.
Jedną drogą zbawienia, którą mu wskazałem.

(Odchodzi w głąb sceny.)




SCENA II.
Baron, Mario.
(Baron wychodzi z po za altany prawej, idzie oglądając się na wszystkie strony zkosa w głąb sceny, potem zwraca się nagle i spotyka kogoś znajomego, po wzajemnych ukłonach zwraca się znowu a idącego naprzód sceny, Mario spotyka.)
Mario.

Zszedłem się z hrabią Viani — zasyła ukłony.

Baron (roztargniony.)

Tak, tak, dobrze, dziękuję.

Mario.

Jest uszczęśliwiony
Żeś Pan Willi nie kupił.

Baron.

Ja nie mniej.

Mario.

Szkoda,
Kupców ma dość...

Baron.

Winszuję.

Mario.

Stanowczo więc zgoda?..

Baron.

Zerwana.

Mario.

I kawaler Maltański był u mnie.

Baron.

Dobrze, dobrze.

Mario (śmiejąc się.)

Nareszcie przemówił rozumnie.
Powiada że dług kiedyś co do grosza spłaci,
Ale pierwej na czele swych zakonnych braci,
Chce Stambuł atakować... i prosi na drogę.

Baron.

No, potem o tem, adieu! (Odchodzi trochę w głąb sceny.)

Mario (wkrótce wracając.)

Może służyć mogę.

(Podając dziennik)

Kuryerek dość ciekawy, wyraźnie powiada,
Że finanse poprawić, najprościejsza rada:
Nic nie płacić, a cudze brać, brać co się zdarzy,

Tak się dochód z rozchodem wkrótce zrównoważy.
Ciekawy artykulik, niech go Pan przeczyta.
(Odchodzi.)

(Baron schowawszy dziennik, odchodzi w głąb, ogląda się, potem dostając zawinięty rewolwer, prędkim krokiem do altany na prawo wbiega.)
Jakiś Jegomość.
(zrywa się przestraszony i upuszcza papiery.).

Co to jest?

Baron (cofając się spiesznie.)

Nic. Przepraszam.

Jakiś Jegomość.

Jak? Nic. Szpieg, bandyta!

(zbierając papiery.)

Szpieg. Przed temi trutniami już schronienia niema...
Połknęliby uszyma, zjedliby oczyma.

(Odchodzi na prawo nie widziany przez Barona. Baron oglądnąwszy się wkoło, podobnie jak do prawej, wbiega teraz do lewej altany, w chwili kiedy oficer całuje w rękę damę. Dama za ukazaniem się Barona, spuszcza welon, krzyknąwszy i odchodzi na lewo.)
Baron (cofając się.)

O! o! przepraszam.





SCENA III.
Baron, Oficer.
Oficer.

Panie!.. czego Pan tu żądasz?
Dlaczego nieproszony w altany zaglądasz?

Baron.

Niechcąc...

Oficer.

Znasz Pan tę damę?

Baron.

Damę?

Oficer.

Powiedz szczerze.

Baron.

Co?

Oficer.

Znasz tę damę?

Baron (wstrzymując niecierpliwość.)

Jaką, panie oficerze?

Oficer.

Tę, co tam była ze mną.

Baron.

Z Panem była dama?

Oficer.

Ze mną albo nie ze mną.

Baron (zniecierpliwiony.)

Sama czy nie sama,
Nigdy jej widzieć nie chcę... nigdy jej nie spłoszę.

Oficer (dostając bilet wizytowy z pularesu.)

A!.. tym tonem przemawiasz? To mój adres.. proszę..

Baron.

Bardzo Panu dziękuję... lecz cóż ja z nim zrobię?

Oficer.

Co Pan chcesz — a daj mi swój.

Baron.

Nie mam dziś przy sobie.

(Zdejmuje kapelusz i z ukłonem.)

Baron Mortara, bankier — firma wielce znana.

Oficer.

Tak!... Mortara i bankier... (Odbiera bilet.) Bądź zdrów.

Baron.

Sługa Pana,
Uniżony, najniższy!

Oficer.

Ale radzę szczerze,
W altany nie zaglądaj mój Panie bankierze
Mógłbyś wziąć większy procent niż go brałeś kiedy.

(Odchodzi.)




SCENA IV.
Baron potem Chłopcy później Paolo.
Baron (po krótk. milcz.)

Ach jabym brał i mniejszy, bylem wylazł z biedy.

(Po krótk. milczeniu.)

Jak się pozbyć tego psa, tego rewolwera?..
Jak go chcę schować, sto ócz ze wszech stron poziera.
Rzuciłbym gdzie do dziury... a nuż pies wystrzeli.
Hm... hm... właśnie w tém miejscu, tu, przeszłej niedzieli,
Skradli mi chustkę... może... jak szczęście dopisze,
Skradną mi i rewolwer. Tam jakieś urwisze

Niby ślepe na wszystko, niby grą zajęte...
W nich nadzieja... spróbujmy... Chustka na ponętę.

(Dobywa rewolwer z bocznej kieszeni i wraz z chustką, tę długo wypuszczając, kładzie w dolną kieszeń, potem biorąc laskę o złotej gałce pod ramie, rozwija dziennik, i przechadzając się ku chłopcom, czyta. Jeden chłopiec drepcze przy nim żebrząc, a drugi z dala postępuje za nim.)
Chłopiec.

Mój łaskawy dobry Panie,
Miej nademną zlitowanie,
Daj mi szeląg proszę o to,
Bom jest biedny, bom sierotą;
Ani ojca, ani matki,
Ani grządki, ani chatki,
Mój Wielmożny Jaśnie Panie,
Miej nademną zlitowanie,
Trzy dnim w gębie nie miał chleba,
Daj, daj proszę, bo mi trzeba.

Baron.

Nic nie dostaniesz. Wstydź się żebrać — zarób sobie.

Chłopiec.

Co dostanę to zarobię,
Oświecony Książe Panie,
Najjaśniejszy Królu Panie,
Miej nademną zlitowanie (ciągnąc za poły.)

Baron (chwytając za laskę.)

A nie pójdziesz mi zaraz!... ty... ty... napastniku!

Chłopiec (ucieka, potem w oddaleniu podskakując.)

Kukuryku! kukuryku!

(Kiedy Baron puścił się z laską za chłopcem, drugi wyciągnął mu chustkę.)
Baron (na przodzie sceny macając kieszeń.)

Zjedz djabła! Chustkę ukradł, rewolwer zostawił.
Lecz nadziei nie tracę bo się gładko sprawił,
Ale muszą mieć pomoc, starania dziecięce.

(Odpina surdut, siada na krzesełku, połę w której rewolwer, spuszcza po za krzesło, Dziennik w ręku, niby zasypia. Chłopiec żebrak ten sam ale na kulach, drugi za nim, zbliżają się powoli.)

Byle z mojej kieszeni przeszedł pies w ich ręce,
Niech potem złapią, ćwiczą, moja rzecz skończona,
Jak się zaprę własności i któż mnie przekona.

Chłopiec (innym głosem.)

Paniczeńku, szczęść wam Boże!
Obdarujcie też kaleczkę
Co zarobić nic nie może.
Ja mam biedną babunieczkę,
Matkę ślepą, siostrę głuchą
I tatunia z nogą suchą,

(Coraz ciszej i bliżej.)

Matkę głuchą, siostrę suchą,
Głuchą... suchą... suchą... głuchą.
(Sięga po zegarek.)

(Baron chrapnął, poprawił się i zasłonił ręką zegarek. Chłopiec w tył odskoczył.)
Chłopiec (znowu zbliżając się coraz ciszej.)

Obdarujcie też kaleczkę,
Ja mam biedną babunieczkę.
Matkę głuchą, siostrę ślepą,
Ślepą, ślepą, głuchą, głuchą... i t. d.

(Drugi chłopiec wyciąga rewolwer i obadwa odbiegają.)
Baron (po krótk. milcz.)

Ha! wyleciał — wygrałem!.. serce we mnie hasa!
A teraz do Modeny! hopsasa! hopsasa!

(Słychać hałas za sceną. Niemy Paolo niesie w lewej ręce zawinięty rewolwer i czerwoną wstążką obwiązany, a prawą ręką ciągnie za ucho płaczącego chłopca.)

Niemy! znowu ten niemy! (Chwytając Paola za piersi.)
Poczwaro przeklęta,
Dopókiż znosić będę twe piekielne pęta?
Ty łotrze! ty hultaju! ty djable rogaty,
Zaduszę cię, zagryzę, rozedrę na szmaty!

(Paolo chwycony za piersi puszcza chłopca, który porwawszy upuszczoną laskę przez Barona, odbiega. Na hałas zbiegają się ludzie i żandarm przychodzi. Baron opamiętawszy się, puszcza Paola, ogląda się wkoło i po krótkiem milczeniu, parska udanym śmiechem. Głaszcze Paola który także się śmieje.)
Baron (pokazując na migi.)

Spałem.

Paolo.

Tak, tak... widziałem.

Baron.

Coś mi się śniło.

Paolo.

Wiem — wiem — ja patrzałem — ja, ja chłopca złapałem.

(Rozpowiada jak zobaczył że Baron śpi, jak mu coś z kieszeni wyciągnięto, jak gonił chłopca aż go złapał, potem jak go Baron dusił, śmieje się i całuje w rękę.)
Baron (odbierając rewolwer.)

Dobrze, dobrze, masz talara.

(Paolo zobaczywszy talara, unosi w górę kapelusz jakby krzyczał „Vivat.“ Uliczniki otaczają Barona, krzycząc: „i mnie, i mnie, i mnie.“ Baron zmięszany rzuca im drobne pieniądze w kapelusze i stara się odejść.
Żandarm.

Ustąpcie się hultaje!

Baron (odchodząc spiesznie.)

A to boska kara!

Uliczniki (biegną za nim wraz z niemym.)

Vivat! vivat! niech żyje nasz Baron Mortara!

KONIEC AKTU CZWARTEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.