Rewolwer/Akt IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rewolwer |
Rozdział | Akt IV |
Pochodzenie | Dzieła Aleksandra Fredry tom X |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1880 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom X |
Indeks stron |
(Spotykają się — za Negrim drągarz niesie kuferek.)
Gdzież tak spieszysz?
Do dworca żelaznej kolei.
I dokąd jedziesz?
Jadę za głosem nadziei.
A ten głosek gdzież wabi ulubieńca Feba?
Do Modeny. W Modenie promieniste nieba.
Tam Monti, tam Otylda moja ubóstwiona,
Spieszę rozerwać sidła chytrego Barona.
Baron mi się wyśliźnie jak Otylda bryknie.
Ale nic z twej podróży ponoś nie wyniknie,
Bo słyszałem z pewnością, że Monti w Turynie.
Jeżeli nie w Modenie, jeden człowiek zginie. (Odchodzi.)
Pchnę Barona zazdrością, niech za Negrim goni,
Niech narzeczonej a raczej niech posagu broni.
Lecz nadto jest bankierem by sięgnął po żonę,
Nim zedrze z jej majątku straszącą zasłonę,
Jak go więc ćwiknę, będzie musiał pędzić cwałem.
Jedną drogą zbawienia, którą mu wskazałem.
Zszedłem się z hrabią Viani — zasyła ukłony.
Tak, tak, dobrze, dziękuję.
Jest uszczęśliwiony
Żeś Pan Willi nie kupił.
Ja nie mniej.
Szkoda,
Kupców ma dość...
Winszuję.
Stanowczo więc zgoda?..
Zerwana.
I kawaler Maltański był u mnie.
Dobrze, dobrze.
Nareszcie przemówił rozumnie.
Powiada że dług kiedyś co do grosza spłaci,
Ale pierwej na czele swych zakonnych braci,
Chce Stambuł atakować... i prosi na drogę.
No, potem o tem, adieu! (Odchodzi trochę w głąb sceny.)
Może służyć mogę.
Kuryerek dość ciekawy, wyraźnie powiada,
Że finanse poprawić, najprościejsza rada:
Nic nie płacić, a cudze brać, brać co się zdarzy,
Tak się dochód z rozchodem wkrótce zrównoważy.
Ciekawy artykulik, niech go Pan przeczyta.
(Odchodzi.)
(zrywa się przestraszony i upuszcza papiery.).
Co to jest?
Nic. Przepraszam.
Jak? Nic. Szpieg, bandyta!
Szpieg. Przed temi trutniami już schronienia niema...
Połknęliby uszyma, zjedliby oczyma.
O! o! przepraszam.
Panie!.. czego Pan tu żądasz?
Dlaczego nieproszony w altany zaglądasz?
Niechcąc...
Znasz Pan tę damę?
Damę?
Powiedz szczerze.
Co?
Znasz tę damę?
Jaką, panie oficerze?
Tę, co tam była ze mną.
Z Panem była dama?
Ze mną albo nie ze mną.
Sama czy nie sama,
Nigdy jej widzieć nie chcę... nigdy jej nie spłoszę.
A!.. tym tonem przemawiasz? To mój adres.. proszę..
Bardzo Panu dziękuję... lecz cóż ja z nim zrobię?
Co Pan chcesz — a daj mi swój.
Nie mam dziś przy sobie.
Baron Mortara, bankier — firma wielce znana.
Tak!... Mortara i bankier... (Odbiera bilet.) Bądź zdrów.
Sługa Pana,
Uniżony, najniższy!
Ale radzę szczerze,
W altany nie zaglądaj mój Panie bankierze
Mógłbyś wziąć większy procent niż go brałeś kiedy.
Ach jabym brał i mniejszy, bylem wylazł z biedy.
Jak się pozbyć tego psa, tego rewolwera?..
Jak go chcę schować, sto ócz ze wszech stron poziera.
Rzuciłbym gdzie do dziury... a nuż pies wystrzeli.
Hm... hm... właśnie w tém miejscu, tu, przeszłej niedzieli,
Skradli mi chustkę... może... jak szczęście dopisze,
Skradną mi i rewolwer. Tam jakieś urwisze
Niby ślepe na wszystko, niby grą zajęte...
W nich nadzieja... spróbujmy... Chustka na ponętę.
Mój łaskawy dobry Panie,
Miej nademną zlitowanie,
Daj mi szeląg proszę o to,
Bom jest biedny, bom sierotą;
Ani ojca, ani matki,
Ani grządki, ani chatki,
Mój Wielmożny Jaśnie Panie,
Miej nademną zlitowanie,
Trzy dnim w gębie nie miał chleba,
Daj, daj proszę, bo mi trzeba.
Nic nie dostaniesz. Wstydź się żebrać — zarób sobie.
Co dostanę to zarobię,
Oświecony Książe Panie,
Najjaśniejszy Królu Panie,
Miej nademną zlitowanie (ciągnąc za poły.)
A nie pójdziesz mi zaraz!... ty... ty... napastniku!
Kukuryku! kukuryku!
Zjedz djabła! Chustkę ukradł, rewolwer zostawił.
Lecz nadziei nie tracę bo się gładko sprawił,
Ale muszą mieć pomoc, starania dziecięce.
Byle z mojej kieszeni przeszedł pies w ich ręce,
Niech potem złapią, ćwiczą, moja rzecz skończona,
Jak się zaprę własności i któż mnie przekona.
Paniczeńku, szczęść wam Boże!
Obdarujcie też kaleczkę
Co zarobić nic nie może.
Ja mam biedną babunieczkę,
Matkę ślepą, siostrę głuchą
I tatunia z nogą suchą,
Matkę głuchą, siostrę suchą,
Głuchą... suchą... suchą... głuchą.
(Sięga po zegarek.)
Obdarujcie też kaleczkę,
Ja mam biedną babunieczkę.
Matkę głuchą, siostrę ślepą,
Ślepą, ślepą, głuchą, głuchą... i t. d.
Ha! wyleciał — wygrałem!.. serce we mnie hasa!
A teraz do Modeny! hopsasa! hopsasa!
Niemy! znowu ten niemy! (Chwytając Paola za piersi.)
Poczwaro przeklęta,
Dopókiż znosić będę twe piekielne pęta?
Ty łotrze! ty hultaju! ty djable rogaty,
Zaduszę cię, zagryzę, rozedrę na szmaty!
Spałem.
Tak, tak... widziałem.
Coś mi się śniło.
Wiem — wiem — ja patrzałem — ja, ja chłopca złapałem.
Dobrze, dobrze, masz talara.
Ustąpcie się hultaje!
A to boska kara!
Vivat! vivat! niech żyje nasz Baron Mortara!