Samobójca (Zieliński)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gustaw Zieliński
Tytuł Samobójca
Podtytuł Poemat
Pochodzenie Poezye Gustawa Zielińskiego Tom II
Wydawca Własność i wydanie rodziny
Data wyd. 1901
Druk S. Buszczyński
Miejsce wyd. Toruń
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



SAMOBÓJCA.
POEMAT.



Na własnej piersi skrwawiłem me pięście,
Przeciw niebu ich nie wzniosłem.

Mickiewicz.[1]





DO CZYTELNIKA.


Poemat ten napisany w roku 1835, parę razy już był drukowany, nigdy jednak w całości; treści do poematu dostarczyła śmierć młodego człowieka, który z tęsknoty za krajem, odebrał sobie życie. Autor bynajmniej nie miał na myśli pisać apologii samobójstwa, owszem jako Chrześcianin potępia je w zupełności, choćby nawet i ze szlachetnych pobudek brało swój początek.
Przedmowa napisana w trzydzieści lat później, to jest 1865 r. swoją treścią nie wiele ma łączności z poematem, chyba o tyle tylko, że znamionuje rozwój owych ujemnych idei, przeciw którym dziś rządy występują, a które w kwestyi samobójstwa sprawiły, że to, co w pierwszej ćwierci bieżącego stulecia, objawiało się jako fakt pojedynczy i odosobniony, zamieniło się obecnie w jakiś stan chorobliwy społeczeństwa.[2]





W MIEJSCE PRZEDMOWY.



I had a dream, which was not all a dream.
Byron[3]

Kończyłem drogę — wtem nagle przedemną,...
Ujrzałem przepaść straszliwą i ciemną;
Paszcza otchłani jak krater ziejąca,
W obie się strony ciągnęła bez końca;
Iść niepodobna... ni też cofnąć biegu,
Więc smutny siadłem na skale przy brzegu,
I wzrok miłości w tę stronę zwróciłem,
Gdzie wiodła droga, którą już przebyłem. —

Szlak ów przebyty nie wciąż był kwiecisty,
Rosły tam ciernie i sterczały głazy,
Lecz jak w pustyni dzikiej i piaszczystej,
Tu owdzie, wdzięczne migały oazy; —
Dalej, za szlakiem, był horyzont mglisty,
Gdzie w mgły przezroczu, tak cudne obrazy,
Że jako dziecię do swej matki łona,
Ku nim się rwała dusza utęskniona.


Długo wzrok miłym poiłem widokiem,
Aż mnie z głębokiej obudził zadumy,
Jakiś krzyk dziki, rzucany przez tłumy,
Co do przepaści rączym biegły skokiem;
Tłumy w pół nagie, całe w krwi i pianie,
Gnane przez Furje z ochydnem obliczem,
Smagane, z wężów ukręconym biczem;
Jak potępieńcy spadały w otchłanie.

Jedna z tych Furyi, widząc mnie na stronie
Zwróciła kroki i staje przedemną: —
„Czego tu szukasz?... i oko twe tonie
„W ów świat miniony, odziany mgłą ciemną.
„Patrz! jak się niebo zaciąga chmurami,
„Patrz! jaka burza zrywa się za nami;
„Gdy gromy hukną, gdy luną zatopy,
„Ziemia z pod twojej usunie się stopy.“ —

„My spieszym zdobyć dla siebie świat nowy,
„Idź z nami, — widzisz chorągiew na przedzie
„Krwawą, i napis ognistemi słowy:
— „Wszystko godziwe co do celu wiedzie,“ —
„Świat naszych życzeń jeszcze noc okrywa,
„Ale mrok pierzchnie gdy rzucim paliwa,
„I błyśnie łuna z tak licznych płomieni,
„Że przy niej słońce w obłok się zamieni.“

„Tam w głębi, słyszysz, świst machin i młoty;
„To są cyklopów dzisiejszych roboty;
„Olbrzymie łuki przez przepaście wiążą,

„Nurt rzek zwracają, łono ziemi drążą.
„Oni przez lądy i przez oceany
„Ścielą nam drogi do prędszej wygranej;
„I zajdziem dalej, parci siłą pary,
„Niż wy, na skrzydłach fantazyi i wiary.“ —

„Przepaść nie straszna!... tylko się odważyć!...
„Ale kto z nami, musi się obnażyć.
„Zrzucić strój zdarty odwiecznej roboty,
„Sumienia, wiary, i sławy, i cnoty;
„Nam, co idziemy posiąść nowe światy,
„Potrzebne szersze, wygodniejsze szaty,
„Niż te, co nosił syn cieśli — któremi
„Wolę i rozum skrępował na ziemi.“ —

„Życie za krótkie, i czekać za długo,
„By świat zdobywać pracą i zasługą.
„My chcemy — dziejów poczynając kartę,
„Wydrzeć — co tylko może być wydarte;
„Burzyć — to nasza idea przewodnia;
„A środki — sztylet, trucizna, pochodnia.
„Gdy wszystko stare wysieczem i zwalem,
„Wtenczas wzniesiemy nową Jeruzalem.“ —

— „O! nie! nie!“... rzekłem. „W pokorze i wierze
„Chrześcianie palmę wynieśli ze zgonu.
„I z Bogiem w sercu, szli dawni rycerze
„Zatknąć znak święty na murach Syonu.
„A wy! bez Boga, bez cnót, bez zapału,
„Bez żadnej myśli dodatniej — przewodniej —

„Wy karły, z piętnem podłości i zbrodni,
„Frymarkiem, chcecie dojść do ideału?!“ —

„Do wielkich czynów, wielkich cnót potrzeba!
„Pokory! aby dostać się do nieba!...
„Wam niegdyś bratnie, Timura zastępy,
„Znikły w pustyniach, pożarte przez sępy,
„Bo zbrodnia krótko dzierży berło świata.
„Bóg dobrej sprawie tylko da zwycięztwo.
„Cóż wam zostanie?... sława Herostrata!...
„I wieczne!... tak, wieczne przekleństwo!... —

„Ja tu zostanę z mą lutnią na brzegu,
„Nim ją na wieki do przepaści rzucę;
„Nim brzeg zapadnie, ów kres mego biegu,
„Ustęp, podjęty w mej drodze, zanucę.
„Pieśń to nie nowa, i stare już dzieje,
„Smutna — jak wicher, co po grobach wieje;
„Prosta — jak życie, złamanej istoty,
„W której nie wygasł głos prawdy i cnoty.“





I.



1.
W krainie bujnej w plony i pamiątki...
Gdzie dziś mieszkaniec marzy jakby we śnie
O dawnej sławie, — i patrzy boleśnie,
Na rozburzone tylu świątyń szczątki,
W które grom nowy po gromie uderza; —
W krainie niegdyś wielkiej i zasobnej
W chleb i żelazo — a dzisiaj podobnej
Do ranionego wśród walki Rycerza,
Który rzucony na boleści łoże,
W śnie gorączkowym, i śród nocnej ciszy...
Zda mu się — odgłos trąb wojennych słyszy!..
Chwyta miecz... ale go dźwignąć nie może:
I przez gwałtowne sił wątłych zużycie,
Na zgon niechybny naraża swe życie, —
W tej to krainie — w którą stronę okiem,
Pociągniesz — z smutnym spotkasz się widokiem
Plony są bujne, lecz spodem pod niemi
Ileż krwi wsiąkło i łez do tej ziemi.


2.
Śród pól obszernych podnosi się wzgórze
Sypane ręką natury, czy ludzi,
Czas zdmuchnął ślady, a gminnej powieści
Raz tylko zgasłej już nikt nie obudzi;
Na wzgórku sterczy krzyż dawny — a róże
W cierń zaplecione, jak uśmiech w boleści
Wieńczą pagórek i krzyża podnóże.

3.
Pod krzyżem starzec w żałobnej odzieży, —
Na kiju wspierał głowę posiwiałą;
Widać — że przeżył, przecierpiał niemało,
Bo, na zmarszczkami sfałdowane lica
Gorzka, niejedna łza z oczu wybieży —
Przy nim jak anioł klęcząca dziewica
Z zapałem wiary domawia pacierzy.

4.
Dwie te postacie pod krzyżem zbawienia,
Jedna klęcząca, druga nachylona,
Jak dwa posągi wykute z kamienia,
Jakby im życie zgasło w głębi łona,
Ciałem są tylko przybite do świata,
Bo dusza, skrzydłem modlitwy niesiona,
Cała cierpiąca — do niebios ulata.

5.
Starzec, z odbiegłą już złudzeń krainą,
Z sercem wystygłem na powaby życia,

Z myślą noszącą już ślady rozbicia,
Starzec dla ziemi był tylko ruiną,
Do której, pamięć przeszłości ubiegłej
Jeszcze się czepia, jak liście bluszczowe,
Kiedy się wydrą z pod zwalonej cegły,
Aby owinąć kolumny bezgłowe.
Starzec, — chciał świętej modlitwy promieniem
Wznieść się wysoko, do swej wiary szczytu;
Ale niestety!... jak skałą granitu
Tak był do ziemi przybity — cierpieniem, —
I zamiast, coby po długiej wędrówce,
Spoczął, odetchnął — i podobny mrówce
Spożył owoce trudów i prac długich —
I zamiast — coby gasnące już siły,
Na schyłku życia, nad brzegiem mogiły
Ukrzepił, szczęściem własnem — albo drugich, —
On, wszystko stracił i straty te przeżył.
A z uczuć, które z wiekiem nie wytlały,
Jedne zagasły, inne się zmieszały
W jednem uczuciu — milczącej rozpaczy!...
Lecz własną ręką życia nie uderzył,
Bo żył cnotliwie, bo głęboko wierzył,
Że Bóg tej zbrodni nigdy nie przebaczy.

6.
Dziewczyna młoda — i cóż ją zasmuca?...
Po co łzą cierpień błyszczą jej źrenice?
Czy jest aniołem, który ziemię rzuca,
By prędzej wrócił w niebios okolice?...

Czyli już ziemia dla niej ponęt nie ma?
Że tęskną myślą, tęsknemi oczyma
Pogląda w niebo — jak gdyby na niebie
Prawdziwe szczęście znalazła dla siebie.
Młoda i piękna! — i gdzież są przyczyny
Łez i cierpienia?... czyż w duszy dziewczyny,
Gdy się jej młodość w każdym kwiatku śmieje,
Gdy ją świat wabi, gdy ją rozkosz nęci,
Czy smutek może wytrącić z pamięci
Że na nią czeka — przyszłość i nadzieje?...
Przyszłość! nadzieja!... ach! te dwa wyrazy,
Gdy w okół młodej myśli się obwiją,
Jakże czarowne nawodzą obrazy,
Jak noszą duszę za światów granicą!
Niech staną we śnie — sen urozmaicą,
Niech zabrzmią w pieśni — a pieśni ożyją,
I młodość wierzy w tym pierwszym zachwycie,
Że najpiękniejszem darem niebios — życie.
I czemże wtenczas smutek? — chmurka blada,
Która na chwilę blask słońca zaciemni,
Powieje wietrzyk, a ona przeleci,
Lub w mgłę się zmieni i we mgle opada:
I znów pogoda — i znów słońce ziemi,
Młodości — szczęście zaświeci.

7.
STARZEC.
«Dopókiż na mem chylącem się czole
«Zbierać się będą cierpienia i lata?
«I pókiż będę na ziemskim padole

«Świecić, jak lampa gasnąca dla świata?...
«Dni mego życia od dawna przewiały,
«Boleść, jak robak, serce mi przejada;
«Ja sterczę dotąd jak ów dąb spruchniały,
«Którego czoła liść już nie zieleni,
«Który się kłoni pod szronem jesieni,
«A dotąd jeszcze na ziemię nie pada.
«Byłem szczęśliwy!... dawno!... miałem syna...
«Lecz szczęście ludzkie jest, jako roślina,
«Z której czas, listek po listku odpina,
«Aż wszystkie zerwie!... z mego szczęścia wiązki
«Tyle już padło liści — jedna, mała
«Tylko mi jeszcze gałązka została.
«Ale ja żyłem życiem tej gałązki. —
«Pomnę!... gdy mego wątłego dziecięcia
«Z obawą pierwsze kształciłem pojęcia;
«Bo lada powiew, serce starca trwoży
«Kiedy pogląda na swe dziecię — ale
«Gdym patrząc na nie, ujrzał — jak wspaniale
«Swoim promieniem, twórczy oddech Boży,
«Na młodej duszy nie mającej skazy
«Coraz piękniejsze malował obrazy...
«Gdym ujrzał jak się w młodziana rozwinął
«Wtenczas, od przeczuć złowrogich daleki,
«Marzyłem sobie, że na jego łonie
«Przy jego sercu zamknę me powieki.
«Próżne marzenia!... on chciał młode skronie
«Otoczyć laurem — i bez wieści zginął.
«Panie! jakżeś mnie zasmucił głęboko;
«Lecz niech się dzieje wola twoja święta;

«Ja nie chcę szemrać, bo wiem, że twe oko
«O najdrobniejszym robaczku — pamięta.
«Spójrz na me oczy, łez im już nie stało;
«A więc zatrzymaj serca mego bicia;
«Tyś wziął mi duszę — jakże chcesz, by ciało
«Jeszcze walczyło z burzą tego życia?...»

8.
DZIEWCZYNA.
«Ukwieciła wiosna łąki,
«Wonność leją kwiatów dzwonki,
«Słowik w gajach pieśń zanucił,
«A mój miły nie powrócił.
«Tu na wzgórku u stóp krzyża,
«Który dziś ku ziemi zniża,
«I swe czoło niegdyś wzniosłe,
«I swe barki mchem porosłe,
«Tu nam serce żywiej biło,
«Tu spotkanie nasze było.

«Prędko uciech wyschło źródło,
«Dziś miłości naszej godło:
«Zwiędła róża w wieńcu cierni,
«I krzyż — co się nad nią czerni!
«Ach! mnie teraz nie zachwyca,
«Ani piękna okolica,
«Ani miejsca gdzie nam wzajem
«Wszystko w okół było rajem;
«Miejsca gdzieśmy się kochali,
«Gdzieśmy wiecznie się rozstali.


«Wiecznie — lecz tylko na ziemi,
«Bo dusza skrzydły lekkiemi
«Wyleci i w całem niebie,
«Luby! szukać będzie ciebie —
«I tam, z twoją duszą, społem,
«Jak duch czysty z swym aniołem,
«Jak w harmonii pienie z pieniem,
«Jak światełko z swym promieniem,
«Znów się złączy, w jedność spłynie,
«W hymnie, w gwiaździe, w Cherubinie.

9.
Jesienne szumią wichry — na wzgórek do krzyża,
Orszak cichy, żałobny powoli się zbliża;
Czarna chorągiew w przodzie... ksiądz — za nim w milczeniu
Sześciu ludzi niosących trumnę na ramieniu;
I kilka bab z pacierzem, które szły z nałogu
Odprowadzić zmarłego do wieczności progu.
W trumnie spoczywał starzec... proch... wracał do ziemi;
Dusza jego niesiona skrzydły anielskiemi,
Wolna od więzów ziemi i od cierpień ciała,
Z modlitwą, z przebaczeniem, ku niebu wzlatała.
Orszak stanął u krzyża — ścisnęło się grono,
Ksiądz odprawił modlitwy, i wodą święconą
Pokropił martwe zwłoki, przytomni pospołu
Lin ujęli, i trumnę spuścili do dołu.
Każdy rzucił garść ziemi, i wzrosła mogiła,
Która śmiertelne szczątki na wieki przykryła.

10.
Przez łany zbóż szumiących, szedł lirnik wioskowy,
Przechodząc koło wzgórza, kroki swoje zwrócił,
Aby spocząć pod krzyżem; gdy dostrzegł grób nowy
Westchnął, i na ton smutny, taką pieśń zanucił:

«Było dziewczę śliczne, hoże,
«Ciche, skromne, jak fijołeczek;
«Z lic lilijowych kwitły róże;
«Z oczek, niby z dwóch gwiazdeczek
«Promień szczęścia lśnił.

«Jak gołąbek śnieżno-pióry
«Chciała unieść się skrzydłami,
«Myśl jej wzięła lot do góry,
«Duch jej pobiegł za myślami
«I w niebo się skrył.

«Pełne blasku zgasło życie,
«Świat je grobu nakrył deską,
«A czas — ziemskie zdjął okrycie;
«Bóg piękniejszą, bo niebieską
«Szatę na cię wdział.

«On cię odział w jasny rąbek
«W pas dał barwnej tęczy prążek.
«Z ramion skrzydła — jak gołąbek,
«A nad główką, jasny krążek,
«W rękę palmę dał.


«W błogiej, świętej dziś postaci,
«Módl się czysta, wniębowzięta,
«Za najmilszym z twoich braci;
«Dusza jego odepchnięta
«Od jasności wrót.

«Módl się za nim, o aniele!
«Jeśli zgrzeszył, to z rozpaczy;
«Kochał wiele, cierpiał wiele!...
«Może Pan Bóg mu przebaczy,
«W nagrodę twych cnót.»





II.



1.
Znam loch podziemny, z warownemi mury,
Nad którym wisi półkrągłe sklepienie;
Światło tam gościem, bo oknem u góry
Słabo się dzienne wciskają promienie:
I te się łamią w gęstej okna kracie,
I w brudnej sieci co pająk rozkłada; —
Milczenie — niby w grobowej komnacie; —
Czasem je tylko na chwilę przerywa
Kropla wilgoci, gdy ze sklepień spływa
I na kamienną posadzkę upada.
Za sprzęt w tym lochu, jedno twarde łoże,
Sen, śpiących na niem, nie darzy pokojem,
Ale widziadeł strasznych ściga rojem,
Których dzień nawet rozproszyć nie może.
Gdy cię los popchnie w to miejsce podziemne,
Napis u wnijścia moc twej duszy złamie,
Straszniejszy — niźli na Dantejskiej bramie
U wchodu piekła — „więzienie tajemne“. —

I tam — jak niegdyś Daniel do lwiej jamy,
Rzucony własnym myślom na pożarcie,
Nie wiesz, do kogo zwrócić się po wsparcie,
I w koło wodzisz błędnemi oczami;
Bo ci się zdaje, że nawet do Boga
Ciężkim wrzeciądzem zaparta jest droga.

Zamiast, stanąwszy za fatalnym progiem,
Zgiąć umysł hardy, pojednać się z Bogiem,
Przebaczyć ludziom, i swą duszę chorą
Do dalszej walki, ukrzepić — pokorą, —
Ty, dumny, niby w przestępstwie szaleństwa
Zaciskasz pięście i miotasz przekleństwa
Na świat, na ludzi, że ci w jednej chwili
Wszystko wydarli, że cię pozbawili —
Do czego każda istota żyjąca
Ma pełne prawo, — powietrza i słońca.
I w nowym szale myśl ci rozżalona,
Podsuwa dzieje ślepego Samsona,
Pewny, że siłą własnego ramienia
Złamiesz te kraty, skruszysz mur więzienia, —
I znów się spotkasz, z sercem gorejącem,
Z czystszem powietrzem i jaśniejszem słońcem; —
Rwiesz za mur, kraty rozrywasz rękami;
Mur nie ustąpił, ni wrzeciądz, ni krata;
Opadły ręce — i zalany łzami
Rzucasz — przekleństwo i wzgardę dla świata.

Czas — burzę serca, powoli ukoi; —
Gdy się twe oko z ciemnością oswoi,

Nie tak grobową zdaje ci się cela;
W pająku, szukasz sobie przyjaciela;
Przez starte szyby i w sieci pajęczej,
Światło w kolory rozkłada się tęczy;
Sam widok tęczy, nadzieje twe budzi,
Znowu się sercem nawracasz do ludzi,
I szukasz śladów ich łez, ich niedoli,
I oko twoje dobywa powoli
Ze ścian pomroki, niewyraźne rysy,
Słowa urwane, w pół starte napisy,
Myśli bez ciągu, choć nie bez znaczenia;
W nich odgadujesz uczuć związek bratni,
I że nie pierwszy, ani też ostatni
Idziesz tą drogą krzyżową cierpienia.
Aż mur — jak ciemna pargaminu karta;
Z nieznanej księgi żywota wydarta,
Stanie przed tobą. Zadziwiony pytasz,
Czy to nie własne swoje dzieje czytasz?

2.
„Sam jestem... mur więzienia, rdzą osiadła krata,
Odgrodziły mnie całkiem, od ludzi, od świata.
Niedolatując nieba, oderwany z ziemi,
Rzucony jakby w mętne krainy chaosu;
Gdzie w pomoc mi nie przyjdą zmysły, ni dar głosu,
Kieruję się uczuciem i myślami memi.

Myśl i uczucie, starczyć muszą za świat cały!
Więc nie sam jestem, w tym żyjących grobie:

Mam całą przeszłość: — gdy przypomnę sobie
Te dźwięki życia co mi w piersi grały;
Mam całą przyszłość: — gdy mam ideały, —
A z ideałów piękniejszy świat zrobię.

Bo na tym starym świecie, tak już wszystko staro;
Pierwszy objaw zachwytu, pierwszą łzę zapału,
Uniesienie — ten poryw młodzieńczego szału,
Odepchną oziębłością, wystudzą złą wiarą,
Skrępują władze ducha, zamachem zbrodniczym,
I zechcą wmówić zimnym rachunkiem rozumu,
Że człowiek, tylko cyfrą liczebnego tłumu,
Lub gorsza, — że człowiek niczem!

Niczem — być może me ciało
Kiedy je dusza porzuci;
Gdy do tych pierwiastków wróci,
Z jakich cudownie powstało.
Ależ dusza!... siłą dzielną
Oderwie się z więzów ziemi,
I wzięci skrzydły orlemi
W ten obszar światów bez końca,
Gdzie słońca, słońca i słońca!
Bo dusza jest nieśmiertelną.[4]

Tak! mam ją w sobie, i jak działa, czuję.
Z jej działań myśl się rodzi, rozwija i snuje.
A choć me ciało, moc żelazna trzyma,
Na moje myśli nigdzie kajdan niema.
Bo myśli, żadna ziemska nie zwiąże potęga!

Szybsza niż piorun, błyska i przelata
Z jednego końca w drugi koniec świata
I tronu Boga dosięga.

3.
Bogu najpierwsze należą się pienia;
Gdy w tym wielkim dniu stworzenia,
Potęgą jednego słowa
Stanęła światów budowa.
On, dobył je z zamętu, na wrębach osadził,
Z których On tylko kiedyś potrafi je zwalić;
Jednem tchnieniem milijony brył w ten ruch wprowadził,
W ten ruch, którym się zdają swego Twórcę chwalić.
Chcąc godnie pojąć ogół tej harmonii nieba,
Myśli wzniosłej, nie szkiełek astronomów trzeba.

Boże! kiedy samotny, w rozmyślań godzinie,
Myśl moja swoje pióra ku Tobie rozwinie,
Gdy zmysły upadają pod ziemi pomrokiem,
Gdy Twą wielkość ogarniam czystem duszy okiem,
I umysł się w badania bez końca zacieka,
Przed Twoich dzieł ogromem muszę się ukorzyć,
I dziwić, że gdy mogłeś przez miłość świat stworzyć,
Poco rzuciłeś piekło do uczuć człowieka?!...

4.
Człowiek owładnął ziemię, dumny, niespokojny,

Lichy robaczek, choć w nim iskra Bóztwa świeci,
Sprzykrzywszy z sobą, z Bogiem chciał spróbować wojny.
Bóg skinął, — i w straszliwej żywiołów zamieci
Znikły ludy, — i góry zatonęły w morzu.
Jedna tylko od Boga wybrana rodzina
Po wód bezbrzeżnych żegluje przestworzu,
I ona zbawia ludzkość — i dzieje poczyna.
Świat znowu się odrodził i ludy powstały;
Ale to były tylko robacze mrowiska,
Żyły, — lecz żyły bez chwały
I ginęły — bez nazwiska.

Świetniejsze cnót i męstwa stawią nam przykłady,
Synowie dawnej Hellady;
Każdy zakąt ich ziemi, ich pomników szczątek,
Każdy odłam świątyni, kolumny, grobowca,
Dla badacza i wędrowca,
Są dzisiaj światem pamiątek.
Ileż tam widzi męstwa i poświęceń ile? —
Trzystu broni Termopile
Przeciw nieprzeliczonej nieprzyjaciół sile,
Trzystu legło, w obronie swych praw i wolności.
A ów wąwóz dzikiemi najeżony skały,
Przetrwał ciąg wieków — jako pomnik chwały,
I przejście — do nieśmiertelności.
Ufny Pers w swych służalców milionowym roju,
Przeraził ziemię — gdy swą potęgę rozwinął,
Marzył, — o świata podboju,
A pod Maratonem — zginął. —


Wstrzęsły się morskie głębiny,
Gdy znów, z nadbrzeży Azyi wionął w mnogie żagle,
Ale jak błysły nagle, tak i znikły nagle,
Po zwycięstwie — Salaminy.

Przecież nie samem męztwem ta ziemia jaśniała,
To promień — oderwany z wielkiego ogniska.
Patrzaj, z jakim zapałem śpieszy Grecya cała
Na Olimpijskie igrzyska.

Tam, pod urokiem piękna, śród szału zabawy
Jedno czucie góruje, — zdobyć wieniec sławy;
I widzisz, jak w zapasy wstępują atlety,
I słyszysz, jak rumaki niosą wóz do mety,
Bo Grek, w ćwiczeniach ciała, kołysał wiek młody.
Lud, okrzyka zwycięzcę, przysądza wygranę;
Tam: rozum, cnota, męztwo, odbiera nagrody
Przez całą Grecyą przyznane.

Tam, ze zdrojów kastalskich, czerpnąwszy natchnienia
Stają śpiewacy, z lutniami złotemi;
Lud ich otacza, i śród zachwycenia
Wierzy w pieśń — że wiek złoty powróci do ziemi.
A gdy w narodzie nastrój wojennego tonu,
To rapsod z dziejów Ilionu
Do sławy i do swobód, serca rozpłomienia.

A przy trybunie mówcy, śród wspaniałych grodów,
Pod pięknem niebem, tam się lud wolny gromadzi,
O szczęściu swych spółbraci, o swym kraju radzi;
To było życie narodów.


Tam, w cieniu drzew rozrosłych, śród przepychu sztuki,
Zbiega się młodzież żądna wiedzy i nauki,
A mędrcy — długich badań rzucają nasiona;
Wszystko przeminie, lecz ich słowa nie przeminą,
Bo nieśmiertelnym blaskiem, nad Orecyi krainą
Zajaśniał — genijusz Platona.

Czyjeż? choćby zastygłe serce, nieroztleje,
Czytając z bronzu lane, dwóch Brutusów dzieje?
Gdzie każdy czyn w olbrzymiej jawi się postaci.
Tu, Kokles jeden tłumy najeźdców odpiera,
Kurcyusz w przepaść się rzuca, by zbawić współbraci, —
I wielki Katon dla prawdy umiera.
Tu, gdzie sława rozkochana
Tylu wodzom wieńce wiła,
Gdzie nawet grób Koryolana
Od zniewagi ocaliła:
Rzym upadł, ale sława ruiny okryła. —

Nieraz, obchodząc te gruzy i łomy,
Stawał przedemną genijusz starej Romy,
I ukazywał — przez jakie to trudy
Karty swych dziejów zdobywają ludy;
Ile to trzeba krajów i miast zburzyć?
By u potomnych na rozgłos zasłużyć.
Ile wiar musi i posągów runąć?
Ażeby ludzkość krok naprzód posunąć.
Ile krwi przelać? — nim prosty krzyż stanie
Śród Kolizeum i na Watykanie.


Czem są Grecyi i Rzymu dzieje, dla młodzieńca
Gdy myśl, ledwo zbudzona, o wielkości marzy?
One tworzą zapaleńca,
W którego łonie, pożar zniszczenia się żarzy.
Radby jak Alcyd, dusić hydry i poczwary,
Jak Sokrates, wypijać trucizny z kielicha,
I nieśmiertelne bogom odebrać nektary.
Do wodzów dawnych jak do braci się uśmiecha,
Chce ich przewyższyć, — a on im zrównać nie może. —

I łamiąc przeciwności, po świata obiegu,
Kiedy z wystygłem czuciem, stanie u dni brzegu,
Przeklina życie w jakiej wygnania krainie;
Marzył o sławie, a bez wieści ginie,
Albo więzienne zalega rogoże.

5.
Znowu ludzkości dzieje zmieniają oblicze:
Sypią się z pustyń Azyi hordy najezdnicze,
I w gruz się wali świat gnuśny i stary.
Gdzie było światło, gdzie jaśniała cnota,
Tam się rozparły: dzikość i ciemnota;
I naraz znikły — trony, ludy, wiary,
Wszystko znikło, — świat w nową kolebkę rzucony,
Długie i bez pamiątek miał lata dziecinne,
Nim ziemię znowu w bujne pokrajał zagony,
Nim ziemi prawa nadał i nazwy rodzinne. —


Aż nadszedł wiek młodości, wiosny strojny kwiatem,
Zabrzmiały pienia Bardów, zabłysły oręże,
Z rycerskich zamków, zbrojni wystąpili męże,
I z młodym, pełnym wiary i zapału światem
Ruszyli w krajach sławy zapisać swe imię.
Krzyż, wiedzie tłumy — pieśń, w boju ośmiela,
Plemię żelazne, walczy o grób Zbawiciela;
I sztandar wiary powiał na Jerozolimie. —

Wiara i miłość — dwa uczucia serca bliźnie,
Gdy z młodzieńczego wytrysną zapału,
Podnoszą ludzkość w kraje ideału.
I duch marzący o lepszej ojczyźnie,
W pielgrzymce ziemskiej, wzniosłe cuda tworzy.
Wieszczów i mistrzów nieśmiertelne dzieła
Tak się zjawiły, — Miłość je natchnęła,
A wykołysał duch Boży. —

Męztwo i miłość — godła rycerza, kochanka:
Dla lubej i dla sławy na kraj świata goni,
Olbrzymom stawia czoło, i niewinność broni;
Dla czego? — dla zdobycia laurowego wianka,
Dla jednego uścisku ukochanej dłoni,

Ach! znikły, znikły niestety
Czyny rycerskich turniejów;
Średnie wieki — gwiazda dziejów,
Dziś już — marzeniem poety.
Składać wawrzyny
U stóp dziewczyny,
Minęło z rycerzy chwałą.

Rozwalin szczątki,
W pieśniach pamiątki,
I nieliczne Arcydzieła,
Które myśl Boża natchnęła:
Wszystko, — co po nich zostało.

6.
Z huraganu młodości, powstał wiek dojrzały
Wziął ku pomocy, proch, magnes i druki,
Zdobył ziemię i niebo rachunkiem nauki,
I tem tylko ma prawo do świątyni chwały.
Bo chociaż rozum wdarł się do tajników wiary,
Ku niecnym celom nagiął Zbawiciela słowa;
Chciał mieć sam berło ziemi, i wstała budowa
Pełna zdrad i obłudy, i żądzy bez miary.
Zbrodnia, co dotąd skrywała się w cieniu,
W płaszcz się odziawszy królewskiej purpury,
Wzięła za godło — rozbój i tortury,
By ludzkość trzymać w wiecznem upodleniu.
Miałże świat uledz tej szatańskiej mocy?...
Nie! bo w niej samej jest siła burząca.
Ludy krzyknęły: — ustąpcie ćmy nocy!...
My także dziećmi światła... chcemy słońca! —

Nad brzegami Sekwany powstał naród dzielny,
A krwią ludzką wezbrane popłynęły rzeki,
Wśród mordów i tryumfów wyrósł nieśmiertelny,
Na którego wydanie siliły się wieki.
Ludzkość, opadłe z kajdan wzniosła k’niemu dłonie,
Pewna, że mąż przeznaczeń zamknie starą księgę,

I na wolności ludów oprze swą potęgę.
Sława mu najpiękniejszy wiła laur na skronie;
Lecz ulubieniec szczęścia, w szalonym zapale
Chciał świat objąć rękami od żądzy drżącemi,
Chciał zostać Bogiem na ziemi,
Skończył jak człowiek — na skale. —

Odtąd tę Bozką iskrę, cóż w ludach roznieci?
Gdy świat jakby w letargu zapomnienia drzemie,
I traci do wielkości dawne swoje prawa.
Dziś — żadna gwiazda ludzkości nie świeci;
Zaledwie czasem z puszcz nowego świata,
Dalekiém echem dolata,
Waszynktona wielkie imie,
I Kościuszki cicha sława.

7.
Każdy naród w swych dziejach ma ciernie i kwiaty;
Lecz narody jak ludzie, starzeją się z laty,
Nadchodzi wiek zgrzybiały; gdy już śmierci goniec,
Złowrogą przepowiednią odchyli mu koniec,
Radby się pozbyć trawiącej go pleśni,
Ale daremnie — zegar śmierci bije.
Szczęśliwy naród, który sławy nie przeżyje,
A w puściźnie potomkom, zostawi swe pieśni.
Bo pieśń, to żywe słowo: ona nieraz ludzi
Z wiekowego uśpienia, wstrząśnie i obudzi,
Z mgły przeszłości dobędzie pamięć lepszych czasów,
Zaszumi im harmoniją dzikich puszcz i lasów,

Gór i skał niedostępnych powietrzem owieje,
Majowym deszczem zrosi, i słońcem ogrzeje,
Pól rodzinnych, czarowną otoczy ich wonią.
Aż wszystkie echa hymnem wolności zadzwonią
I naród zmartwychwstanie!

8.
Śpiewałem dzieje świata, zaśpiewam i moje.
Cóż dopatrzę w tej drobnej człowieczej iskierce?
Wzburzone namiętności, z sobą niepokoje,
A niekiedy — czułe serce.
Czułego serca, jakież są dzieje?
Miłość, i miłość bez końca,
Od której serce więdnieje,
Jak kwiat, od promieni słońca.
I dlaczegóż być czułym, gdy naokół głazy?
Poco myślą obłędną czcze widziadła gonić,
I wzniosłe tworzyć obrazy?...
Poco kochać?... i całej ludzkości plemiona
Do czułego garnąć łona,
Jeśli nikt na mym grobie nie ma łzy uronić?
Ależ w tej ciągłej uczuć i rozumu wojnie,
Gdy serce wre, i drogi dociekania mąci,
Możnaż ponad przepaścią zasypiać spokojnie
Z tą wróżbą, że namiętność do niej nas nie strąci?
Czy też, wygasić ognie zimnemi rachuby,
Każdą rzecz pierwej cyrklem badania wymierzyć,
Patrzeć okiem spokojńem, śród łez i zaguby,
I żyć z sercem zamkniętém? — o! lepiej pierw nie żyć.
Bo chociaż na obszernej człowieka dziedzinie,

Którą zaległy pokoleń milijony,
Milijonami odbite dolecą się tony,
A żaden w serce twoje harmoniją nie wpłynie, —
Jeżeli czystym ogniem i duszą młodzieńczą,
Ukochasz ludzkość całą i dłońmi silnemi
Pragniesz na chwilę z martwej poderwać ją ziemi,
Choć twych wzniosłych zamiarów ludzie nie uwieńczą,
I twoje imię strącą w zapomnienia fale:
Nie zginie praca dla dobra ludzkości,
Gdy płynie z źródeł najczystszej miłości, —
A to, co było kwiatem w ideale,
Może dać owoc — w przyszłości.“ —

9.
Tu koniec — ale w rogu przeciwległej ściany
Był ustęp, zda się ręką już inną pisany;
Choć oba pisma, związek między sobą miały,
Drugie, nosiło ślady myśli już dojrzałej.

„Szczęśliwy ten, kto w każdej dni swoich godzinie,
Może być w zgodzie z sobą, ze światem i czasem;
Bez przeszkód, w port zbawienia łódź jego zawinie,
Z pomyślnym wiatrem, z niemylnym kompasem,
Uniknie burzy, i skały ominie;
Ani się rozum jego nie obłąka,
Jak owad w sidło zdradzieckie pająka. —

Lecz biada temu, kto przebiegłszy kraniec
Rzeczywistości — w kraj marzenia goni;

Zapomni, że on tej ziemi mieszkaniec,
i tchem owiany czarodziejskiej woni,
Na idealny puszcza się manowiec,
Tworzy istoty, odziewa je w szaty
Własnej fantazyi, uczuć i miłości;
Nie te, — któremi Bóg zaludnił światy,
Rozumne — ale z ogniem namiętności. —

Tak śród piaszczystej pustyni wędrowiec
Spalony słońcem, dręczony pragnieniem,
Wzdycha za źródłem, za oazy cieniem; —
W tém, naraz oku, przez tumany mgliste,
Błysną jeziora, i palmy cieniste;
Cudowna ustroń, tak już niedaleka!
On zdwaja biegu, a ona ucieka. —
Już blisko!... nagle złudny obraz ginie,
A on się w dziksze pogrąża pustynie,
Gdzie z nim przepadnie, śród grobowej cieśni,
Świat jego marzeń, i świat jego pieśni.“





III.



1.
Mrok — z poranku znikł uśmiechem,
Ogniem płoną krople rosy,
W tém — odbite setném echem
Psów i strzelców słychać głosy:
Hop, hop; hop, hop; hop, hop;
Na obszarach głuchéj ciszy
Zwierz się zbudził — i zadumiał,
Bo tej piosnki którą słyszy,
Ani słyszał, ni rozumiał.
Szum, trzask, wrzawa, psów szczekanie,
Huk wystrzałów, trąbek granie,
I śród zgiełku — zamięszane
Dzikiej pieśni dziksze tony,
I znów w jeden akord zlane,
W jeden obraz ożywiony,
W jeden okrzyk: „Polowanie!“ —

Héj myśliwcze! serce twoje
Nigdyż ciebie nie obwini?...
Że z uśmiechem śród pustyni
Z płochym zwierzem staczasz boje?...
Może dowieść chcesz rozumem,
Że ta wrzawa wnet zagłuszy
Inne czucia, które tłumem
Wówczas cisną się do duszy! —

Ej myśliwcze!... rzuć mozoły,
Chwile szczęścia krótko świecą;
Myśli młode — to sokoły,
Puść je — niechaj wolne lecą;
Kilka piórek im potrzeba,
By się unieść aż pod nieba; —
I oderwać od trosk ziemi;...
Bądź wesoły, z wesołemi;
Słyszysz!... trąbka szumi w lesie,
Grzmią wystrzały!... bój wydany,
I zwycięztwa okrzyk znany,
Echo wtórząc w stepy niesie;
Na ho ho; na ho ho; na ho ho;
Trąbka, strzały, strzelców krzyki,
Las, przepaście, nagie góry,
Odgłos dziki — obraz dziki —
I zabawy i natury. —

2.
Daléj, daléj, coraz daléj,
Huk i wrzawa w szmér się zmienia;

Psy i strzelcy w ślad jelenia
W las się głuchy rozsypali,
I już ucho ledwie słyszy,
Jak głos trąbki oddalonej
Słabnie — głuchnie — i śród ciszy
Swe ostatnie gubi tony.
Zmilkło, — tylko słychać czasem
Jak spłoszony z swej ustroni
Kruk, nad ciemnym krąży lasem,
I grobową pieśnią dzwoni;
Zmilkło; — i znów strome skały,
Las, przepaście, nagie góry
Na lat wiele zadrzemały
Nieprzespanym snem natury. —

3.
W miejscu odludném, na góry urwisku,
Które cud wspierał nad topielą wody,
Podobny nocy błędnemu zjawisku,
Na strzelbie wsparty dumał strzelec młody.
Sam — w swém uczuciu i natury ciszy,
Szukał ochrony od zgiełku i wrzawy;
Bo się oderwał z grona towarzyszy,
I nie chciał dzielić myśliwskiéj zabawy.
Przed nim kraj piękny, na którym spoczywa
Myśl jego tęskna i smętna źrenica;
Ach! bo czarowną była okolica,
Co mu się w prawo i w lewo odkrywa.


4.
Pod nogą, przepaść, na której brzeg stromy
Wzburzona rzeka mętne fale ciska;
A nad przepaścią — jak olbrzymów domy
W dziwacznych kształtach sterczą gór urwiska.
I na widnokrąg, półwieńcem rzucona
Nadbrzeżna ściana zniża się i ginie;
I widać rzekę — jak w biegu skręcona,
Nadaje życie spokojnéj dolinie.
W głębi doliny, którą wiosny tchnienie,
Śród pieszczot, stroi w różnobarwne szaty,
Widać gdzieniegdzie rozrzucone chaty —
Spokojnych ludzi — spokojne schronienie;
Daléj, las ciemny, nad nim góra spływa,
A czoło góry znowu las odziéwa.
Lasy i góry, mięszają się, bledną,
To się rozchodzą, to znów w oddaleniu
W nierozróżnioną jakąś całość jedną
Zléwają kształty, to nikną w mgły cieniu,
To znów na chwilę, jak błędne obłoki
Zmieniając światło, zmieniają widoki;
A tak daleką już jest ta kraina,
A tak wzrok słaby człowieka źrenicy,
Że dojść nie może tej wietrznej granicy,
Gdzie się las kończy, a niebo poczyna. —

5.
Dla czegóż człowiek w skarbach przyrodzenia
Nie szuka szczęścia, które mu tam świeci;
Dlaczegóż z chęcią niewstrzymaną leci
W nieistniejący, jakiś kraj złudzenia.

Z łona natury, jak zepsute dziecie,
Jako ofiara wyobrażeń mętnych,
Ślepo się rzuca, by błądzić po świecie
Nieznanych wrażeń i uczuć namiętnych;
I młody strzelec próżno w okolice
Puszcza myśl swoją i tęskną źrenicę;
On jej nie widzi, jej wdzięków nie czuje,
On się innemi obrazy zajmuje.
Bo jego myśli, w lepszych światach giną,
Bo jego oko, inną przestrzeń zmierza,
Bo dusza, goniąc za wspomnień krainą,
W uśpione struny przeszłości uderza. —

6.
Na łące — z pod trawki, z gniazdeczka,
Wyleciał skowronek do góry;
Zanucił — a w całej przestrzeni,
Od ziemi do niebios sklepieni,
Zabrzmiała ta czysta piosneczka,
Najrańsza w harmonii natury.
I długo się ptaszek chwiał nad ziemią wzbity,
Jak gdyby za piórka do niebios przybity,
I długo pieśń nucił — i tony srebrnemi
Śpiew wznosił i zniżał — to kwilił, to gruchał —
I umilkł — Bóg może go słuchał,
Bo któż go miał słuchać na ziemi? —

7.
Jeżeliś lubił, zająć się widokiem
Pogrążonego w dumaniach człowieka,

Jeżeliś kiedy badającym wzrokiem
Śledził twarz jego — gdy myślą ucieka
W labirynt życia — w przeszłości wspomnienia;
Jeżeliś badał te drobne odcienia
Szczęścia, rozkoszy, smutku i katuszy,
Na chwilę tylko z nieprzejrzanych ciemnic
Na jaw dobyte i znów pogrążone;
O! mógłbyś wtenczas w tem zwierciadle duszy
Kiedy są wszystkie czucia w grę wprawione,
Odgadnąć cząstkę najskrytszych tajemnic; —
I młodym strzelcem ileż wspomnień miota? —
Zamknięty w sobie — w swych uczuć głębinie,
Roztrząsa dzieje całego żywota,
I znów je przeżyć w jednej chce godzinie; —
A w twarzy jego ileż widać wrażeń
Szybkich i zmiennych — jak pasmo wydarzeń
Od chwili, w której myślą zaczął władać.
To lekki uśmiech przez lice przeleci,
To je ożywi pamiątką wesołą,
To mu się chmury zgromadzą na czoło,
Które się zdają burzę zapowiadać;
To śród nich, promień nadziei zaświeci,
To znów — twarz wyraz nieznany przybiera:
Znów się na czole nowa burza zbiera,
W oku się jakiś dziki zapał żarzy;
A z ust zaciętych i z muskułów drżenia
Z rysów okropnych mieniącej się twarzy,
Możesz wyczytać straszną myśl — zniszczenia. —
To spojrzy w przepaść — gorzko się zaśmieje,
Z dziką radością na jej dno pogląda,

To, potem widać, jak wspomnieć coś żąda,
Bo patrzy w niebo, a z oczu łza płynie;
Spojrzy, pociągnie okiem po dolinie,
A w oku jego znów widać nadzieję.
Lubym obrazem myśl wzburzoną koi,
A potém nagle zamyka się w sobie,
I w tej pozornej nieczułości — stoi
Nieporuszony — jak posąg na grobie.
Lecz gdybyś wówczas, gdy wszystko milczące,
Nie uwiedziony tym stanem spocznienia,
Zdołał rozjaśnić te uczucia wrzące,
Których moc żadna w człeku nie przygłuszy,
Widziałbyś — całą walkę jego duszy,
I tę okropną chwilę — przesilenia. —

8.
Cisza!.............
Tylko w łonie chmur
Słychać szumy piór,...
Może orła, co się pławi?
Nie!... to ciągnie pułk żurawi,
W błękitną dal omglonych gór.
Na niebie cicho — na ziemi jeszcze
Słychać jak wietrzyk po kwiatach muśnie;
Jak konik polny w trawce szeleszczę,
Jak srebrna rybka nad wodę pluśnie.
Cisza!.............
Głuchnie szmér i brzęk!...
Tak za dźwiękiem dźwięk
Utraca lutni struna pęknięta,

Tak niknie gwiazda z niebios zepchnięta.
W milionie iskier, bryzgów i wstęg.
I uroczysta nastała chwila,
I świat w tak głuchą utonął ciszę,
Że mógłbyś słyszeć szelest motyla
Co się na dzwonkach kwiatów kołysze.

9.
O! samotności! — śród twojego łona,
Człowiek nieszczęścia stawszy się zdobyczą,
Szuka pociechy — a ty, jak mamona,
W łudzące sidła zwabiwszy go zdradnie,
Stawiasz mu puchar zaprawny słodyczą,
W którym trucizna znajduje się na dnie. —
Twój nektar, żądze uśpione poduszcza,
Wskrzesza pamiątki — a człowiek tak słaby,
Że w nieskończoność myśli się zapuszcza,
I w najzgubniejszej, znajduje powaby.
Tak młody strzelec, w najrańsze swe lata
Już zwijał pasmo z samych nieszczęść snute,
Już czuł pogardę dla ludzi i świata.
Ale samotność, która go zwabiła
W ostatniej chwili — zgubniejszą dlań była,
Niż całe życie cierpieniem zatrute.
Miłe wspomnienia słodkich chwil dziecięcia,
Kiedy się z pączka w pełny kwiat rozwijał;
Rozkoszą tchnące miłosne zaklęcia,
Których dźwięk niegdyś w sercu się odbijał;
I te ustępy z młodzieńca żywota,
Pełne zapału i ognistych wrażeń

Gdzie piękność, sława, ojczyzna i cnota
Wznosiły w kraje nadzmysłowe, marzeń, —
Już się dla niego w jeden ton zmieniły,
W jedno pragnienie, spokojnej mogiły!...
I z tą się myślą pojednał, oswoił,
W niej nawet rozkosz znajdował tajemną —
Rozkosz! tak dziką, tak krwawą, tak ciemną
Jak ta fantazya, w której ją uroił. —

10.
Hop, hop; hop, hop; hop, hop;
Głos się rozległ po obszarach,
Głos się odbił w głuchym lesie,
I po skałach i po jarach,
Echo wtórząc — odezw niesie,
Hop, hop; hop, hop; hop, hop.
Słońce na dół głowę zniża,
I w drzemiącej fali — tonie;
Na zachodzie zorza płonie,
A od wschodu noc się zbliża,
Poprzedzana mgłą wieczoru.
Trąbka daje hasło zbioru —
Trąbki tony, w stepach giną...
A wesołe strzelców grono
Z bronią na dół opuszczoną,
Z tłumną psiarnią i zwierzyną,
Prawiąc dzienne swe przygody,
Śród okrzyku, śmiechu, drwinek,
Wraca zwolna do zagrody,
Na wzmocnienie i spoczynek. —


11.
Niedługo wrzawa ucichła wesoła,
Jednego Strzelca zabrakło do koła.
Musiał się zbłąkać!... trzeba dać sygnały!...
Padł strzał po strzale, trąbki się ozwały.
Noc taka cicha, głos leci daleko,
Choćby się został śród jarów nad rzeką
Przecież posłyszy! — Każdy pilnie śledzi,
Lecz z kniej i jarów żadnej odpowiedzi.
Znowu grzmią trąbki, strzał po strzale pada
Lecz tylko z puszczy echo odpowiada.
Młodzieńca nie ma!... każdy się zasmucił,
Wszyscy wrócili, on jeden nie wrócił. —





IV.



1.
Dawno jak słońce zaszło, i pogasły zorza.
Księżyc błądząc samotny, jak okręt śród morza,
Wypływał na błękitu iskrzące się fale,
I odbijał twarz bladą w cichych wód krysztale.
Ucichła wrzawa ludzi, — zmilkły ptasząt pienia,
Tylko słychać w dolinie mruczenie strumienia,
Tylko słychać szmer liści, gdy w nie zefir trąci,
I gałązkę, gdy spadnie i źródło zamąci.
Śród skał, na których czole kilka jodeł rośnie,
Gdzie księżyc śród gałęzi wciska się ukośnie,
Gdzie pośród niepłodnego natury manowca,
Rzadko zabłądzi droga Strzelca lub wędrowca,
Błysnął płomień, — huk strzału odbił się o skały,
Echa go, dwakroć sobie wzięły i oddały;
Nastąpił jęk skonania — okropny, niemiły,
Echa go powtarzając straszniejszym zrobiły.
Umilkło — tylko w dali nocną mąci ciszę
Zdrój w dolinie i wietrzyk, co listkiem kołysze.


2.
Błysł poranek, chór ptasząt pierwsze wzniósł odgłosy,
Wstało słońce i w kroplach przegląda się rosy;
Każda kropla błyszcząca, tysiącem farb świeci,
Nim w słonecznym promieniu do niebios uleci.
Każdy kwiat tchnie balsamem z wonnego kielicha,
Ziemia się do kochanka — do słońca uśmiecha.
Nie każdy się tym cudnym pocieszał widokiem,
Jeden go czuć nie umiał — przed innego wzrokiem
Znikł na długo — na wieki... Ach spojrzyj w dolinę
Gdzie wystrzał wybił życia ostatnią godzinę,
Gdzie trafem czy umyślnie zebrał się tłum ludzi
Nad tym, co się już nigdy dla świata nie zbudzi. —

3.
Nad brzegami strumienia w skrwawionej odzieży
Nieznanego młodzieńca martwe ciało leży;
Luby wiek, który pierwsze ideały marzy,
Już zaledwie rozpoznać można z szczątków twarzy —
Wystrzał zgruchotał szczękę i wysadził oko,
Rozbił czaszkę, krew z mózgiem rozrzucił szeroko;
Lecz w zeszpeconem licu widać zgrozy piętno,
I ten uśmiech rozpaczy; — który myśl namiętną
Na własne dni skierował — i to przeświadczenie,
Że go już żadne ziemi nie dotknie cierpienie.
Słońce z za gór zwiedzając dziką okolicę,
Spotkało wpół otwartą zmarłego źrenicę;
Próżno słońce blask złoty w jej błękit rzuciło, —
Padł promień — zgasłe oko już go nie odbiło. —


4.
Przy zmarłym leżał papier w połowie krwią zlany,
Nieznajomym językiem dla tłumu pisany;
Obok, obraz kobiety, w której boskie lica
Patrzył się raz ostatni przy blasku księżyca.
Dalej broń rozerwana, a której użycie
Świadczyło, że się targnął na własne swe życie. —

5.
Jakże dziwaczne zdania rozległy się w tłumie;
Ten przyczynę w zbłąkanym chce znaleźć rozumie;
Ów w słabości umysłu; inny w braku wiary;
Ten w zasadach fałszywych szérzonych bez kary;
Inny odmawia ziemskiej ostatniéj posługi;
Głupiém rozumowaniem lituje się drugi.
Inny znów, którym miota zabobonność wściekła
Duszę na wieczne męki posyła do piekła.
Jeden tylko uczuciom nie umiał się bronić,
Nie wahał się nad zgasłym cichej łzy uronić;
Czy znał go?... nie! on tylko umiał czuć niedolę
I on także w nieszczęścia wychował się szkole.
On, także cierpkie życia przechodził koleje,
I wiedział czem jest człowiek — gdy straci nadzieję.

6.
Tłum się rozbiegł nie czując smutku, ni wesela,
Ciekawość go skupiła — nieczułość, rozdziela;
Pozostał jeden człowiek, i ten, ręką bratnią

Nieszczęśliwemu oddał przysługę ostatnią;
Lecz kiedy garść ostatnią ziemi na grób rzucił,
Westchnął i hymn pogrzebu w tych słowach zanucił:

„Tyś się bracie zląkł podróży
Nie chciał piersią łamać burzy...
Nie śmiał trudem, pracą, znojem,
W zastęp błędów iść przebojem;
Chciałeś ciszy!... śpij w pokoju
W drzew tych cieniu, przy tym zdroju.
Tu cię ludzka złość nie trąci,
Świat, spoczynku nie zamąci...
Pokój tobie! bo nikt z ludzi
Ze snu śmierci nie obudzi;
Chyba trąba Archanioła,
Na sąd Boga cię powoła“.

„Maj ustroi kwiatem ziemię,
Nowe ludzkie wstanie plemię,
Z nową myślą, z nową siłą...
Żądza reform olśni głowy,
Zdolne burzyć to co było,
A niezdolne do budowy.
Bo dzień wielki jest daleki,
Gdy się ludzkiej wiedzy rzeki
Do idei czystej spłyną;
Tej — że ludzkość jest rodziną,
Gdy ją spoją węzłem zgody,
Wiara, światło, i swobody“.


7.
Jak z rozbicia okrętu ocalone szczątki
Tak po skonie młodzieńca zostały pamiątki:
Piosneczka i obrazek. Tak, to wszystko było,
Co go w ciernistém życiu — do życia wabiło.
To powieść jego uczuć — jego serca dzieje,
To życie, które lada marny wiatr rozwieje;
To myśli, które pierwszą nić młodości przędły,
To marzenia, co kwitły, lecz rychło uwiędły. —

8.
Gdzież są me lata dziecinne?
Moje ptaszki, moje kwiatki,
Roje uciech, sny niewinne,
Świat w objęciach czułej matki?
Bez tęsknoty dni tak wiele,
Łza i uśmiech naprzemiany;
Kochający i kochany;
Gdzież ciche moje wesele?...
Gdzież są me lata dziecinne?... —

Gdzież jesteś wieku mój młody?...
Myśli pierwsza w świat rzucona,
W świat złudzenia i przygody;
Gdzież ogień wrzącego łona?...
Wzniosłych uczuć pierwsze chwile
Cnoty, sławy i przyjaźni?
Gdzież sny mojej wyobraźni,
A z niemi nadziei tyle?
Gdzież jesteś wieku mój młody? —


Gdzież miłość i jej słodycze?...
Z fói i myrtów zwite wianki;
rozkosze tak zwodnicze?
Gdzież serce mojej kochanki?...
Pierwsza łezka, rąk ściśnienie,
I te lube niepokoje,
I to Boskie zachwycenie;
Ach! gdzież są uczucia moje?
Gdzież miłość i jej słodycze?...
Gdzież sława?...

9.
Pieśni dalej nie było, koniec był zniszczony,
Tylko jaśniej z pod krwawej przebijał zasłony
Jeden wyraz — „wygnanie“. — On zdaje się razem
Był ostatnim i pieśni i życia wyrazem.
Sława... wygnanie... życia dwie różne koleje,
Których żadna harmonija w jeden ton nie zleje.
Dwa wypadki tak sprzeczne, zbliżone w potrzebie,
Dwie myśli niebem całém odległe od siebie.
Nieznajomy to pojął, rozśmiał się z goryczą,
Widać i on przebywał tę drogę zwodniczą;
Tę drogę — która ciernie kwiatami przysłania.

10.
W niewielkim i w ozdoby ubogim obrazku,
Była postać kobiety w całym wdzięków blasku;
Na ustach błądził uśmiech i powab pieszczoty,

Na ramiona spadały kruczych włosów sploty
Na licach kwitła róża, a w całym uroku
Odbijał błękit niebios, w najpiękniejszem oku;
Ona, zdaje się była miłém snu zjawieniem,
Pierwszém uczuciem w życiu i pierwszém wrażeniem,
Osłodą i ozdobą splecionego wieńca,
Z niewielu dni szczęśliwych zgasłego młodzieńca.
Ona, była mu gwiazdą na obłędném morzu,
Jej promień mu przyświecał na życia bezdrożu,
Jej obrazem dalekie ożywiał pustynie,
Do niej wzniósł myśl ostatnią w ostatniej godzinie;
I gdy świat sobie tworzył w miłości iskierce,
Dla czego krwi kropelka padła na jej serce?...
Onaż przyczyną zguby?... nie, to być nie może:
Bóg nie mógł wad zostawić w tak cudnym utworze.
Ale pewniej, ta postać anielska kobiety,
Nie była dziełem ziemi ale snem poety,
Potrzebą duszy, pięknym życia ideałem,
Myślą wydartą niebu młodzieńczym zapałem;
On, jak drugi Pigmalion z natury powicia
Dobył piękność — ukochał — lecz nie mógł wlać życia.
I szukał własnej zguby, — tak... to trafu siła,
Krwi kroplę w chwili skonu na obraz rzuciła.

11.
To wszystko, co zostało z młodzieńca pamiątek.
Lecz dla czego wzniósł rękę na dni swoich wątek,

Czy obłąkaniem tknięty, czy siłą rozpaczy?...
Tego pewnie z śmiertelnych nikt nie wytłómaczy. —
„Być, lub nie być“[5] — rozwiązał to trudne pytanie,
Bóg i świat go potępi — a jednakże na nie
Któż z pewnością odpowie?... Czy lepiej dla człeka,
Wisieć ponad przepaścią, w której śmierć go czeka,
Patrzeć na jej okropność, trwożyć się i smucić,
I nie módz się z niej dobyć i nie śmieć w nią rzucić?
Czy lepiej? w przepaść skoczyć i skończyć cierpienie?
Tak; ależ głos wewnętrzny, to straszne sumienie,
Ta myśl wlepiona w umysł od chwili powicia,
Wstrzymuje dłoń zabójczą od własnego życia.

12.
Czas w biegu wszystko niszczy, ludzkości plemiona,
Ziemia, jak czuła matka przytula do łona;
Na grobie dawnych nowe wstają pokolenia.
Ledwo szczątki wydarte z nocy zapomnienia,
Odłamki dzikiej zbrodni, albo dzikszej sławy,
Dzieje otrząsać muszą ze rdzy i kurzawy.
Któż wspomni o młodzieńcu, który zgasł nieznany,
Daleko od stron lubych, w których był kochany?
Któż wspomni o młodzieńcu, nad którym w tę chwilę
Wiatr szumi, i potrząsa trawą na mogile?
Nikt zapewne, — on cicho przeżył młode lata,
Mało zrobił dla siebie, mniej jeszcze dla świata.
Miał myśli, te się jeszcze z obsłon nie wyprzędły,
Ledwie w pąk zawiązane, zeschły i uwiędły.
Ale nie miał tej twórczej, której skrzydłem wzbity,

Mógłby się kiedyś wynieść nad gmin pospolity.
Znikł w oceanie wieków, jak dźwięk wśród przestrzeni,
Jak kwiat dopiero w późnej kwitnący jesieni;
Nie spojrzał w piękne niebo, listków nie rozwinął
I zapachu nie wydał — i w wieczności zginął.








  1. Przypis własny Wikiźródeł Na własnej piersi skrwawiłem... — fragment tzw. wielkiej improwizacji Konrada z II sceny, III części Dziadów Adama Mickiewicza (w. 247-248).
  2. Autor, napisał te słowa „Do Czytelnika“ w 1878 r. i pomieścił je na czele, pierwszego kompletnego wydania „Samobójcy“ w Toruniu, z tegoż roku. (Przyp. Wyd.)
  3. Przypis własny Wikiźródeł I had a dream... — incipit wiersza Darkness (pol. Ciemność) George'a Gordona Byrona; w przekładzie Adama Mickiewicza: Miałem dziwny sen, może i nie całkiem senny?
  4. Przypis własny Wikiźródeł Errata z końca tego tomu korygują nieśmiertelną na nieśmiertelny, co w tym miejscu nie zgadza się ani z sensem zdania czy całości fragmentu, ani też z układem rymów. To miejsce w redakcji Wikiźródeł pozostawiono bez zmian.
  5. To be, or not to be. — Shakespeare.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gustaw Zieliński.