Serce (Amicis)/Poezja
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Serce |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1938 |
Druk | Drukarnia „Antiqua” St. Szulc i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Konopnicka |
Tytuł orygin. | Cuore |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zaczynasz pojmować poezję szkoły swej, Henryku; ale teraz widzisz szkołę tylko z wewnątrz. Daleko jednak piękniejszą, daleko poetyczniejszą wyda ci się za jakie lat trzydzieści, kiedy poprowadzisz tam dzieci swoje, zobaczysz ją z zewnątrz, tak jak ja ją widzę. Nieraz czekając aż wyjdziesz obchodzę cichymi ulicami dokoła twej szkoły i nastawiam ucha ku parterowym, zasłoniętym żaluzjami oknom. Z jednego okna słyszę głos nauczycielki, która mówi:
—...Ach, cóż to za t?... Zmiłuj się chłopcze! Co by na takie t powiedział twój ojciec?
Z drugiego okna słyszę gruby głos nauczyciela, który dyktuje zwolna:
— Kupiłem trzydzieści metrów materii po cztery liry i 50 centymów metr. Odsprzedałem ją zaś po...
Tam znów ta mała nauczycielka z czerwonym piórem na głos czyta:
— A wtedy Piotr Micca z zapalonym lontem...
Ale z klasy ubocznej dolatuje mnie świergot całego stada wróbli, co znaczy, że nauczyciel oddalił się na chwilę.
Idę dalej i na zakręcie narożnym słyszę jak uczniak płacze, a nauczycielka strofuje go i pociesza razem. Nagle wylatują z okna brzmiące wiersze, imiona wielkich i szlachetnych ludzi, jakieś porywające nawoływania do cnoty, do miłości ojczyzny, do męstwa... A potem przychodzą chwile ciszy, w której, rzekłbyś, że szkoła pusta, i wierzyć się nie chce, że wewnątrz jest sześciuset chłopców. Wtem wybuch hałaśliwej wesołości z powodu żarciku nauczyciela, który jest w dobrym humorze. A przechodnie zatrzymują się i słuchają i każdy mile patrzy na ten miły budynek, który zamyka w sobie tyle młodości i tyle nadziei.
Nagle — słyszę głuchą wrzawę, łoskot zamykanych książek, szelest kajetów, tupotanie nóg, gwar rozchodzący się od klasy do klasy, z dołu na górę, jak gdyby jakaś dobra nowina obiegała szkołę całą: to pedel obchodzi gmach cały i na „finis“ dzwoni.
Natychmiast tłum kobiet, mężczyzn, dziewcząt i młodzieńców zaczyna się cisnąć ze wszech stron ku bramie wypatrując synów, wnuków, braci i siostrzeńców!
Tymczasem, jakby wystrzelone z armaty, wylatują przeze drzwi klasy do przysionka te malcy ze wstępnej, potykają się, podskakują do wieszadeł, ściągają z kołków okrycia, czapki, zwalają całą kupę tego na podłogę i przebierają w niej, grzebią, póki ich pedel po jednemu jakoś nie wysadzi za próg. Wreszcie wychodzą długimi rzędami i z raźnym tupotem. A wtedy grad pytań z tej chmury co czeka u bramy:
— Umiałeś lekcję?
— Co masz zadane na jutro?
— Dużo masz roboty?
— Kiedy egzamin miesięczny?
Nawet te biedne matki, które nie umieją czytać, biorą od synów kajety, otwierają je, patrzą na zadanie, pytają o stopnie.
— Ósemka tylko?...
— A! Dziesiątka z pochwałą!
— Dziewiątka za lekcje?...
I niepokoją się, i radują, i rozpytują nauczycieli, i rozprawiają o programach, o egzaminach. Ach, dziecko, jakie to wszystko piękne, jakie wielkie — i jaka w tym ogromna obietnica dla przyszłości świata.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |