Skradzione perły/7
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Skradzione perły |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 3.8.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Następnego dnia około godziny wpół do trzeciej po południu, Sigryda Holmes gotowała się do wyjścia z domu, gdy nagle pokojówka zameldowała jej wizytę jubilera.
Sigryda wyciągnęła ku niemu na przywitanie wypielęgnowaną rączkę.
— Jak to ładnie, że przyszedł mnie pan odwiedzić... Uważam tylko, że wybrał pan trochę zbyt wczesną porę.
Na twarzy jubilera ukazał się wyraz lekkiego zakłopotania.
— Zresztą chciałem z tobą porozmawiać o klejnotach. Czy mogłabyś mi pokazać ów sznur pereł, który ci podarowałem?
Spojrzała na niego ze zdumieniem:
— Sznur pereł? Co to ma znaczyć? Dlaczego pan chce go obejrzeć? Nie przypuszczam, aby wymagał reperacji? Nie uda się panu postąpić ze mną tak, jak z Elwirą Monescu! Na to Sigryda jest za mądra!
Jubiler zagryzł wargi.
— Sama nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo cię kocham, Sigrido — rzekł. — Chciałem tylko zobaczyć te perły, jestem bowiem o nie bardzo niespokojny.
— Niespokojny? — powtórzyła Sigryda, wzruszając ramionami. — Co pan przez to chce powiedzieć? Nie sądzi pan chyba, że zostały skradzione?
— Broń Boże — zawołał jubiler. — O tym nie myślałem... Wczoraj byłaś trochę podniecona i dlatego chciałem wiedzieć, czy odłożyłaś perły na miejsce.
— Oczywiście... Schowałam je, jak zwykle, do skrytki w murze, — odparła Sigryda, sama już trochę zaniepokojona. — Niech pan poczeka, zaraz je przyniosę.
Wyszła z pokoju i wróciła po chwili, niosąc w ręku swe wspaniałe perły.
— Ale mnie pan przestraszył — rzekła. — Leżały na tym miejscu, na którym je wczoraj położyłam. — Czegóż pan właściwie chce?
Jubiler wziął do rąk perły, owinął je dokoła swych palców i zbliżył się do okna. Gdy wzrok jego padł na zamek naszyjnika, okrzyk zdziwienia wyrwał się z jego ust:
— Co się stało? — zapytała niespokojnie Sigryda. — Czy coś nie jest w porządku?
Jubiler zwrócił powoli ku niej swą twarz:
— Czy ani na chwilę nie rozstawałaś się z tymi perłami, Sigrydo? — zapytał.
. — Oczywiście, że nie, — zawołała. — Natychmiast po zdjęciu z szyi włożyłam je do kasetki.
— Muszę w takim razie obejrzeć pani sypialnię.
— Po co?
— Jestem zaniepokojony... Nie pytaj mnie o przyczynę! Spiesz się!
Nie czekając na jej zezwolenie wybiegł z pokoju, minął korytarz i otworzył drzwi, wiodące do sypialni. Szybkim krokiem zbliżył się do skrytki w ścianie. Wyjął z kieszeni szkło powiększające, które zazwyczaj jubilerzy mają przy sobie. W skupieniu przyglądał się śladom, widniejącym na wypolerowanej powierzchni drzwiczek. Sigryda przyglądała mu się z przerażeniem.
— Czyś nic nie zauważyła dzisiejszej nocy?
— Nic... Byłam tak zmęczona, że zasnęłam odrazu i obudziłam się dopiero o godzinie wpół do dwunastej... Czy pan coś podejrzewa?
— Nie podejrzewam, ale niestety wiem z całą pewnością, że tej nocy dokonano tutaj włamania.
Sigryda zbladła.
— Jakże to możliwe? Gdyby tak było w istocie, perły zniknęłyby z kasetki?
Jubiler zdawał się nie słyszeć tego ostatniego zdania.
— Zamieniono je... Stało to się dzisiejszej nocy... Złodziej oczywiście zabrał prawdziwe...
— Co pan mówi?...
— Zostawił mi fałszywe perły! — szepnęła Sigryda. — Perły, których wartość wynosi najwyżej dziesięć funtów...
— Niestety...
— W takim razie musiał dokonać tego Raifles — rzekła żywo Sigryda. — Przecież to on wykradł fałszywy naszyjnik z żelaznej kasy Baxtera...
— Nie przypuszczam, aby mogło to być dziełem Raftiesa — odparł jubiler. — Wiem z pewnego źródła, że Raffles odesłał bezwartościową błyskotkę z powrotem Baxterowi, który z kolei oddał ją Elwirze...
Goldfish zbliżył się do okna, aby przy świetle raz jeszcze przyjrzyć się perłom... Wyjrzał na ulicę: wyraz jego twarzy uległ gwałtownej zmianie... Zmianę tę wywołała wielka zielona limuzyna, która wyłoniła się z za zakrętu ulicy. Chwycił kapelusz, złożył spieszny pocałunek na dłoni zdziwionej Sigridy i rzekł:
— Idę zatelefonować po policję!... Zaraz wrócę!
Zanim zdążyła mu odpowiedzieć, opuścił pokój.
Po jego wyjściu Sigrida wyczerpana ostatnimi przeżyciami bezwładnie opadła na fotel.
Minęła może minuta, gdy drzwi salonu otwarły się i stanął w nich Goldfish.
— Co się stało, Sigrid? — zapytał, wyciągając ku niej rękę. — Czy moja pani ma jakie zmartwienie?
— Czy uważa mnie pan za idiotkę? — zapytała. — Cóż, może mam śmiać się gdy podrzucono mi fałszywe perły?
Jubiler zbladł wyraźnie i cofnął się o kilka kroków.
— A więc już wie o tym? — rzekł z wyraźnym zakłopotaniem. — W jaki sposób dowiedziałaś się?
— Po co pan się o to pyta? — odparła z wściekłością. — Przecież sam pan wie najlepiej! Świecidełka wartości dziesięciu funtów!
Jubiler zbliżył się do niej z pochyloną głową.
— Masz rację, Sigrido — rzekł. — Zrobiłem głupstwo i bardzo tego żałuję... Kobieta taka, jak ty, zasługuje na coś lepszego... Ale wtedy, kiedy dawałem ci te fałszywe perły nie wiedziałem, że pokocham cię naprawdę... Wybacz mi! Przyniosłem ci teraz sznur najpiękniejszych, prawdziwych pereł...
— O czym pan mówi? Nic nie rozumiem? Czy podarował mi pan fałszywe perły?
— Tak, Sigrido, i nie mogę tego odżałować.
— Oszaleję!... Dlaczego więc powiedział mi pan przed chwilą, że złodziej zabrał z kasetki prawdziwy sznur i zostawił fałszywy?
— Przed chwilą? O czym mówisz, moje dziecko?
— Niech się pan przyzna, że chciał pan zażartować ze mnie? Jeśli to jest prawdziwy sznur, to powinien pan mieć ten fałszywy w kieszeni?
Jubiler opadł na krzesło: był głęboko przeświadczony, że biedna Sigrida postradała zmysły.
— Nie mam przy sobie żadnych fałszywych pereł — rzekł. — Imitację, którą ci dałem, musisz mieć przecież u siebie. Przynieś mi ją, zaraz porównamy ją z prawdziwymi!
— Przecież sam wziąłeś ją z moich rąk? — zawołała Sigrida, stając przed nim z płonącymi oczami. — Pytam raz jeszcze, co oznacza ta komedia?
Nagle urwała, wskazując palcem na płaszcz Goldfisha... Spojrzenie jej zatrzymało się następnie na innym płaszczu, leżącym na krześle tuż obok drzwi... Płaszcz ten miał ten sam krój i kolor, co płaszcz Goldfisha.
Mimowoli oczy jubilera skierowały się w tę samą stronę. Oboje poczęli spoglądać na siebie z niepokojem.
— Czy nie byłeś tu u mnie przed chwilą — zapytała kobieta.
— Ale skąd? Dziś wogóle nie wychodziłem z domu...
— W takim razie był tu ktoś inny... jakiś mężczyzna, który wyszedł stąd zaledwie pięć minut temu, i który był tak do ciebie podobny, że ani przez chwilę nie wątpiłam, że to ty... Prosił, abym pokazała mu perły... W pierwszej chwili nie chciałam, obawiając się, że pragniesz mi zrobić ten sam kawał, co Elwirze... W końcu jednak spełniłam jego prośbę... Obejrzał perły ze zdziwieniem i oświadczył mi, że sznur ten jest fałszywy, i że został niezawodnie zamieniony przez spólnika Elwiry, która zabrała prawdziwe perły... Jakie to zabawne! Elwira nasłała na mnie zbira, który wykradł mi bezwartościowe świecidełka! Ha, ha, ha...
Zwilżył jej skronie... W kilka minut potem otworzyła powoli oczy...
Jubiler nachylił się nad leżącą kobieta... Dawno nie przemawiała do niego tak czule... Chciał pocałować ją w rękę, gdy nagle przypomniał sobie, że pozostawił pudełko z perłami w salonie na stole. Zerwał się, aby je przynieść i pobiegł szybko do salonu.
Otworzył drzwi... Z ust jego padł okrzyk przerażenia: pudełko z perłami zniknęło! Na stole leżała natomiast zapisana kartka papieru.
Goldfish zbliżył się do stołu chwiejnym krokiem:
„Wielce Szanowny Panie Goldfish — czytał. — Wreszcie nastąpił szczęśliwy zwrot w przygodzie, którą mógłbym nazwać wściekłą pogonią za prawdziwymi perłami. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się podobnego rozwiązania! Proszę wysłuchać od początku tej dziwnej historii:
Przybyłem do mieszkania pani Sigrydy, przybrawszy pańską postać. Któż opisze moje zdumienie, gdy w perłach, które mi pokazała, poznałem fałszywe perły, własnoręcznie przezemnie oznaczone małą rysą na zaniku. Oprócz tej rysy spostrzegłem drugą, o wiele większą, zrobiona przez kogoś innego... Domyśliłem się odrazu, że ktoś w nocy dokonał włamania i zamienił prawdziwe perły na fałszywe. Postanowiłem niezwłocznie zwrócić uwagę na Elwirę Monescu, bowiem nie ulegało kwestii, że było to dzieło jednego z jej spólników. Przypadek oszczędził mi trudu: Zatrzymałem się na korytarzu i dzięki temu usłyszałam pańskie wyznanie. Nagła choroba Sigridy dokonała reszty. W czasie gdy pan zajął się cuceniem zemdlonej, wróciłem najspokojniej do salonu i zamieniłem pudełeczko z perłami.
JOHN RAFFLES