<<< Dane tekstu >>>
Autor Bracia Grimm
Tytuł Dary karzełków
Pochodzenie Baśnie
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1940
Druk Drukarnia Przemysłowa E. Podgórczyka i Sp.
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Cecylia Niewiadomska
Tytuł orygin. Die drei Männlein im Walde
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
DARY KARZEŁKÓW

Pewna wdowa miała córkę jedynaczkę, która bawiła się zwykle z córką sąsiada, wdowca.
Razu jednego wdowa zawołała obie dziewczynki, dała im chleba z miodem i rzekła do obcej:
— Idź, powiedz ojcu, że jeśli się ze mną ożeni, to będziesz się co dzień rano myła w mleku i wino zamiast wody pić będziesz; a moja córka zawsze w wodzie będzie się myła i wodę czystą będzie piła.
Dziewczynka powróciła do domu i powtórzyła ojcu wszystko, co jej mówiła sąsiadka. Wdowiec zamyślił się sam i nie wiedział, jak ma postąpić. W końcu rzekł do córki:
— Zdejm ten dziurawy trzewik, powieś na gwoździu i wlej do niego wody. Jeśli woda przecieknie, nie ożenię się wcale; jeśli zostanie w trzewiku, niech będzie, jak chce sąsiadka.
Dziewczynka wypełniła wolę ojca, ale pęknięta skóra zgrubiała od wilgoci i nie przepuściła ani kropli wody.
Wdowiec pokiwał głową i powiedziawszy sobie, że takie jest przeznaczenie, udał się do sąsiadki i ożenił się z nią wkrótce.
Nazajutrz po weselu wstała macocha wcześnie i dla córki męża nalała mleka do mycia na miseczkę, a szklankę gorącego wina podała jej na śniadanie; swojej zaś córce podała szklankę czystej wody i w czystej wodzie umyć się kazała.
Ale dnia następnego już dla obu dziewcząt stała woda do mycia i woda do picia; a na trzeci dzień córka wdowy piła wino, myła się w mleku, a mężowska córka w wodzie się myła, wodę czystą piła.
I tak już odtąd pozostało.
Coraz bardziej nienawidziła wdowa pasierbicy, choć ta pracowała pilnie przez dzień cały i posłusznie spełniała wszystkie jej rozkazy, nosząc wodę i drzewo, zamiatając izbę, pieląc w ogrodzie, piorąc i gotując — gdy tymczasem córka wdowy siedziała za piecem lub przed domem na ławie, grzała się na słońcu i wymyślała coraz nowe prace dla swej przybranej siostry. Była jednak przyczyna tej nienawiści złej kobiety i jej córki: obie były bardzo brzydkie, a biedna pasierbica piękniała z dniem każdym jak różyczka, która rozwija się z pączka.
Nadeszła zima, mroźna i surowa: gruby śnieg pokrył góry i doliny; drzewa białe, szronem okryte, lśniły w promieniach słońca jak osypane brylantami; w lesie nagie gałęzie uderzały o siebie, a wiatr huczał ponuro jak zapowiedź śmierci. I zdawało się, że wszystko zamarło pod jego tchnieniem lodowatym; ani lot ptaka, ani szmer owadu, ani żaden listek zielony nie przypominały pięknej i uroczej wiosny — wszędzie było cicho, biało, pusto, zimno.
Zła macocha uszyła sukienkę z papieru, ubrała w nią pasierbicę, włożyła jej kawałek suchego chleba w koszyczek i kazała iść do lasu po poziomki.
Dziewczę spojrzało na nią z przerażeniem.
— Ależ, mamo! — zawołała — teraz w lesie nie ma poziomek, skądże ich wezmę? I dlaczego mam iść w tej sukni? Tak zimno na dworze, śnieg pokrył ziemię, mróz oddech tamuje! Po co ja pójdę?
— Śmiesz mi się sprzeciwiać? śmiesz mnie nie słuchać, niegodziwa dziewczyno! Precz mi z oczu natychmiast i żebyś się nie poważyła wracać bez jagód, bo cię nie wpuszczę do domu.
To powiedziawszy za drzwi ją wypchnęła i uśmiechnęła się złośliwie myśląc: zmarznie na mrozie w tej papierowej sukni i nie będę przynajmniej więcej patrzyła na nią.
Biedna dziewczyna zapłakała głośno, lecz widząc, że to nie wzruszy złego serca macochy, uspokoiła się wkrótce, i aby się rozgrzać, pobiegła prędko po śnieżystej drodze. Do lasu niedaleko było od ich chaty, ale choć oglądała się na wszystkie strony, nigdzie ani poziomek, ani nawet trawki zielonej dostrzec nie mogła.
— Śliczny jest ten śnieg biały — pomyślała sobie — gdy patrzeć nań przez okno z ciepłego pokoju lub przynajmniej mając na sobie ciepłe futerko, lecz dla mnie biedaczki...
I łzy zasłoniły jej oczy, bo zdawało jej się, że ten śnieg biały będzie jej pościelą, na której się położy, aby nie wstać więcej. Do domu nie śmiała wracać, mróz przejmował ją coraz bardziej, głód dokuczał i łezki nawet marzły i jak brylanty staczały się po jej twarzy.
Nagle w oddali pomiędzy drzewami ujrzała chatkę. Przez maleńkie okienko widać było, że ogień pali się na kominku, więc pobiegła co tchu w tę stronę prosić dobrych ludzi, ażeby się jej rozgrzać pozwolili.
Zapukała nieśmiało, a kiedy jej wejść pozwolono, otworzyła drzwiczki maleńkie i ujrzała przed sobą trzech karzełków siedzących przy małym stoliczku. Myślałaby, że to dzieci, gdyby nie ich twarze z brodami aż do pasa i długimi wąsami. Na głowach mieli czerwone, wysokie czapeczki, na nogach żółte buty, które przy niebieskich kożuszkach wyglądały bardzo ładnie. Wszystko tu podobało się dziewczynce: i rumiane, wesołe twarze gospodarzy, i małe sprzęty, i przyjemne ciepło, które ją ogarnęło, gdy próg przestąpiła; nie śmiała jednak nic mówić i uśmiechnąwszy się tylko, pozdrowiła uprzejmie wszystkich trzech karzełków i cichutko usiadłszy przed wesołym ogniem wyjęła chleb z koszyczka i jeść go zaczęła.
— Dajże i nam kawałek — rzekł jeden z karzełków widząc jak smacznie zajada.
Dziewczynka była głodna, lecz ucieszyła się bardzo, że może się wywdzięczyć za gościnne przyjęcie, więc spiesznie odłamała trzy kawałki chleba i nie zważając na to, że jej niewiele zostało, poczęstowała grzecznie małych ludzi.
— Moje dziecko — rzekł drugi — co ty robisz w lesie w papierowej sukience w taką mroźną zimę?
— Szukam poziomek — odparła dziewczynka; — macocha nie pozwoliła mi wracać do domu, dopóki nie nazbieram pełnego koszyka.
Wtedy trzeci karzełek podał jej łopatkę mówiąc łagodnie:
— Skoro się ogrzałaś, to idź teraz na podwórze i odrzuć tą łopatką śnieg od ściany z tamtej strony, bo całkiem drzwi nam zasypał.
Dziewczynka westchnąć nie śmiała, żeby nie pomyśleli, że niechętnie spełnia posługę; wzięła podaną łopatkę i wybiegła na podwórze.
— Jakież to dobre dziecko — rzekł jeden z karzełków, — czymże ją obdarzymy za ten chleb, którym tak chętnie podzieliła się z nami, choć sama była głodna?
— Niech co dzień będzie piękniejsza — odezwał się jeden — niech będzie zawsze niewinna i dobra i wszyscy dobrzy ludzie niechaj ją kochają.
— Niechaj będzie bogata — dodał drugi, — niech złoto lub drogi kamień pada z ust jej za każdym słowem.
— Niech ją zobaczy król młody i piękny i niech się z nią ożeni — szepnął trzeci. — Niechaj będzie szczęśliwa!
Tymczasem dziewczynka szybko odgarniać zaczęła śnieg od ściany domku, lecz zaledwie kilka razy odrzuciła go łopatką, ujrzała zieloną trawkę i czerwone, wielkie, dojrzałe, prześliczne poziomki. Uszczęśliwiona, obiema rączkami spiesznie je zbierać w fartuszek zaczęła, a kiedy miała dosyć, wróciła do chatki, podziękowała za wszystko karzełkom i napełniwszy po brzegi koszyczek pachnącymi jagódkami wesoło biegła do domu.
— Dzień dobry, mamo, oto są poziomki! — zawołała stojąc na progu, a w tejże chwili śliczna kulka złota, perła i diament padły z ust jej na podłogę.
Zdziwiona macocha wzięła z rąk jej koszyk i wypytywać zaczęła o wszystko, a gdy pasierbica mówiła, za każdym wyrazem złoto lub drogi kamień z ust jej padał.
— Co to jest? — zawołała zdziwiona córka macochy. — Co tu rozsypujesz po podłodze? Takie skarby! Jak możesz być tak marnotrawna!
W duszy jej jednak powstała zazdrość tak gwałtowna, że postanowiła iść sama po poziomki do lasu i zdobyć podobne szczęście. Matka sprzeciwiała się temu z początku, w końcu jednak musiała ustąpić jej naleganiom i gorącym prośbom.
Ubrała więc swą pieszczotkę w aksamitną szubkę, podbitą futerkiem, włożyła jej na nogi ciepłe, futrzane buciki, na głowę śliczny kapturek, dała chleba z miodem na drogę i wysłała do lasu.
Dziewczynka szła powoli, bo ciepło jej było i przechadzka nie sprawiała jej żadnej przykrości; myślała przy tym, co by mogła dostać od karzełków droższego niż przybrana jej siostra. Ujrzawszy z dala ich maleńką chatkę przyspieszyła kroku i wbiegła do środka nie pytając o pozwolenie.
Brodaci gospodarze jak poprzednio siedzieli przy stoliku grając sobie w kości. Dziewczynka na ich widok przelękła się trochę, gdyż nie miała czystego sumienia, i udając, że ich nie widzi, zasiadła przy ogniu, wyjęła chleb z koszyka i z apetytem jadła.
— Podziel się z nami, dobra dzieweczko — uprzejmie odezwał się jeden z karzełków.
— Dałabym wam chętnie, ale jestem głodna i sama mam bardzo mało — odparła, gdyż chleb z miodem lubiła nad wszelkie przysmaki i czuła się rzeczywiście niezmiernie zgłodniała po dość dalekiej przechadzce.
Wkrótce nasyciła się zupełnie, a że gorąco jej było, więc rzekła niecierpliwie do karzełków:
— Przyszłam tutaj po poziomki, napełnijcie mi ten koszyczek, bo noc się zbliża i muszę się spieszyć do domu z powrotem.
— Weź pierwej tę łopatkę i odgarnij śnieg od domu, bo go zasypał aż po okna — przemówił drugi karzełek.
Dziewczynka na to pogardliwie wzruszyła ramionami.
— Nie jestem niczyją sługą! — zawołała dumnie. — Mama powiada, że nie potrzebuję sama zajmować się żadną robotą i nie po to tu przyszłam, żeby wam usługiwać. Myślałam, że jesteście dobre, poczciwe karzełki i że mi dacie poziomek, ale widzę, że chcielibyście, abym za was pracowała. No cóż, dacie mi poziomek?
— Nie mamy ich dla ciebie — odpowiedzieli razem, a rozgniewana dziewczynką wybiegła z ich chatki, aby wrócić do domu i poskarżyć się matce.
— Jakąż pamiątkę damy tej zazdrośnicy chciwej, leniwej i bez serca? — spytał po jej odejściu jeden z małych ludzi.
— Niech będzie co dzień brzydsza. Niech wszystkie jej wady widoczne będą w jej oczach i twarzy — rzekł pierwszy.
— Niech wstręt budzi we wszystkich — odezwał się drugi — niechaj z każdym wyrazem brzydki gad z ust jej wypada.
— Niechaj ją spotka wkrótce zasłużona kara, niech nie dozna szczęścia na ziemi — dodał trzeci karzełek.
A córka macochy wbiegła rozgniewana do domu, w kąt rzuciła koszyczek i zaczęła opowiadać o niegrzeczności karzełków. Wtem żaby, jaszczurki, ropuchy z ust jej sypać się zaczęły; rodzona matka z przestrachem uciekła, a szkaradne stworzenia napełniły izbę, w której lamentowała zazdrosna dziewczyna.
Od tego czasu macocha i jej brzydka córka jeszcze bardziej nienawidziły pasierbicy i choć bogaciły się co dzień klejnotami, które z ust jej padały za każdym wyrazem, przemyśliwały jednak, jakby jej się pozbyć i życia ją pozbawić. Dnia pewnego, gdy od mrozu drzewa pękały i oddech zamarzał w powietrzu, zła macocha wybrała całą płachtę bielizny, dała dziewczynie siekierę i kazała iść do rzeki wyrąbać przerębel i prać na lodzie.
Biedna pasierbica ani jednego słowa przemówić nie śmiała, wzięła siekierę i płachtę z bielizną, wyrąbała przerębel w rzece koło mostu i prać zaczęła.
Pierze. Łzy padają na mokre chusty, ręce pękają od mrozu i krwawią białe płótno, lecz ona wciąż pierze. I nie słyszała nawet, że król z liczną świtą jadąc przez most zobaczył dziewczynę na lodzie i kazał zatrzymać konie.
— Co tu robisz, moje dziecię? — rzekł do niej łagodnie.
— Bieliznę piorę w rzece — odparła zmieszana, a kiedy to mówiła, rubin, szmaragd i diament z ust jej upadły.
Król patrzy na dziewczynę, świeżą jak pączek róży, na jej załzawione oczy, zakrwawione ręce, na klejnoty, co z ust jej za każdym słowem padają, i podobała mu się bardziej, niż wszystkie księżniczki i królewny, jakie znał dotąd.
— Czy masz rodziców, śliczne dziewczę? — spytał.
— Mam ojca i macochę — odrzekła nieśmiało, — ale ojciec po świecie pracy szuka, a macocha...
Nie chciała się uskarżać, więc nic nie powiedziała, ale młody król spojrzał na jej pokrwawione ręce i domyślił się wszystkiego.
— Czy chcesz pojechać do mnie i zostać moją żoną? — odezwał się po chwili namysłu. — Widzę, że pracowita jesteś i dobra, a piękniejszej darmo bym szukał po świecie.
Dziewczynka aż klasnęła w ręce, tak się ucieszyła, lecz zaraz zawołała ze smutkiem:
— Jakże ja mogę usiąść obok króla w takiej mokrej spódniczce, tak ubogo ubrana? Czyż tak wygląda królowa?
Król uśmiechnął się na te jej słowa, sam wyciągnął do niej rękę, dopomógł wsiąść do karety, posadził obok siebie i własnym płaszczem otulił; a nim przyjechali do królewskiego zamku, tyle klejnotów leżało w karecie, że najbogatsza księżniczka nie przyniosłaby z sobą takich skarbów.
W krótkim czasie odbyło się wesele szczęśliwej pary; ojciec dziewczynki dostał miejsce na królewskim dworze, a macocha i jej córka choć się pokazać nie śmiały, mieszkały również w pobliżu królewskiego zamku i od młodej królowej hojne otrzymywały dary.
Dobra królowa w szczęściu i radości zapomniała o wszystkim, co wycierpiała w domu i litując się nad swoją przybraną siostrą, zmuszoną unikać ludzi z powodu swej wstrętnej wady, starała się podarunkami osłodzić jej życie, przejednać niechęć i zazdrość. Młody król nawet widząc, że sprawia tym przyjemność żonie, grzeczny był dla jej macochy, choć w duszy nie lubił szczerze tej fałszywej baby, o córce jej zaś nie wiedział zupełnie. Młoda dziewczyna nie chciała się pokazywać, więc prosiła, by o niej nie wspominano wcale.
W rok po ślubie młody król pojechał na wojnę, bronić granic swego państwa przed potężnym wrogiem, a tymczasem królowej urodziła się córeczka. Zła macocha skorzystała z nieobecności króla, pospieszyła do zamku z córką, a gdy nie było nikogo w królewskiej komnacie, przy pomocy złej dziewczyny wyrzuciła nieszczęśliwą pasierbicę z wysokiego okna w nurty bystrej rzeki, swoją zaś córkę spiesznie przybrała w szaty królewskie i kazała jej udać chorą, by nikt nie zbliżał się do niej.
Tego właśnie dnia wieczorem król powrócił z wojny, a ucieszony widokiem ślicznego dzieciątka, zapragnął uściskać żonę, choć macocha starała się go przekonać, że chorej królowej zaszkodzić może widzenie się z mężem. Nie mogąc mu się jednakże sprzeciwić wpuściła go do pokoju, oświetlonego słabo jedną małą lampką. Chora z głową ukryta w puchowe poduszki nie otworzyła oczu na powitanie męża, który też zaniepokojony jej bladością, oddalił się w milczeniu.
Około północy stara piastunka, czuwająca przy dziecku, usłyszała ciche kwakanie za progiem, a gdy drzwi otworzyła, śliczna biała kaczka ze złotym czubkiem weszła do pokoju, zbliżyła się do kołyski i spytała cichym głosem:
— Czy król mój, pan mój powrócił? Ucieszył się czy zasmucił, gdy zamiast kochanej żony znalazł dziedziczkę korony?
— Król smutny w swojej komnacie, jeszcze nic nie wie o stracie — odpowiedziała zdziwiona piastunka.
— A macocha z córką swoją gniewu się jego nie boją?
— Wszyscy śpią już w całym dworze, nikt nie czuwa o tej porze.
— O dziecino moja miła, matka cię dziś nie karmiła, w zimnej wodzie spoczywała, północnej doby czekała, by cię utulić, nieboże, zanim ranne wstaną zorze!
To mówiąc bieluchna kaczka wstrząsnęła piórka śnieżyste, które ją niby obłokiem zakryły, i nagle z obłoku tego wystąpiła postać królowej, wzięła dzieciątko na ręce, utuliła, nakarmiła, pieściła i całowała, potem na białej pościółce złożyła i do samej rannej zorzy słodko śpiewała, cicho płakała. A kiedy świt różowy za jaśniał na niebie, obłoczkiem się otuliła, piórkami osypała, i biała kaczka ze złocistym czubkiem kwacząc odeszła.
Król niespokojny o żonę, od rana pospieszył do jej komnaty, zła macocha przystępu wzbronić mu nie mogła, otuliła jedynie córkę aż po oczy, by nie dostrzegł jej brzydoty.
— Jakże się czujesz dziś, kochana żono? — przemówił król serdecznie.
— Lepiej — odparła cicho, ale w tejże chwili szkaradna żaba z ust jej wyskoczyła.
— Co to ma znaczyć? — spytał przerażony monarcha.
Ale macocha więcej mówić jej nie pozwoliła tłumacząc królowi, że to skutki choroby, które prawdopodobnie z nią razem przeminą. Prosiła także, aby się oddalił, gdyż królowa potrzebuje ciszy i samotności, aby odzyskać zdrowie.
Król poszedł zobaczyć córkę, ucieszył się jej urodą i powrócił do siebie smutny.
O północy biała kaczka ze złocistym czubkiem znów zakwakała pod progiem. Piastunka pospieszyła jej otworzyć, a ona, jak poprzednio, naprzód spytała o króla, potem o złą macochę, wreszcie nakarmiła dziecinę, kołysała ją i śpiewała aż do rannej zorzy.
Dnia następnego król chciał dłużej pozostać przy żonie, lecz wstrętne gady, które za każdym wyrazem z ust jej padały, takim go przejmowały obrzydzeniem, że posłuchał bardzo chętnie rad macochy i oddalił się znowu. Gdy jednak stanął nad kolebką dziecka, łza zaświeciła mu w oku i szepnął zasmucony:
— Dziecino biedna, co się z matką twoją stało!
Usłyszawszy to piastunka do nóg mu padła i opowiedziała wszystko, co zaszło o północy i czego świadkiem była. Król wysłuchał jej, rozkazał nie mówić o tym nikomu i sam przyszedł wieczorem czuwać przy kolebce dziecka.
Gdy kaczka pode drzwiami zakwakała, piastunka otworzyła jej jak zwykle, lecz zobaczywszy króla przy dziecinie kaczka stanęła przy nim i zapytała cicho:
— Gdzie twoje królewskie łoże? co tu robisz o tej porze? Czy do pierwszej tęsknisz żony? czyś już innej poślubiony?
— Jedną tylko miałem żonę jak to serce i koronę! gdy mnie kocha, niech tu stanie, niech usłyszy me wołanie! — zawołał król grzmiącym głosem.
Kaczka się zatrzepotała, białe piórka osłoniły ją obłokiem, spoza którego ukazała się postać królowej. Król pochwycił ją za ręce i przycisnął do serca.
— Teraz nikt nas nie rozdzieli! — zawołał gorąco — ale biada tym, którzy pokrzywdzić cię chcieli.
Nazajutrz do pokoju mniemanej królowej wszedł król na czele książąt, dworzan i rycerzy. Zła macocha zdziwiona chciała bronić wstępu, lecz król rzekł do niej surowo:
— Na jaką karę zasługuje zdrajca, który czyha na zgubę niewinnej istoty?
— Na karę śmierci — odpowiedziała blednąc i nie domyślając się jeszcze, co to ma znaczyć.
— Jaką śmiercią ma zginąć? — pytał dalej monarcha.
— Taką, jaką chciał zgubić swą ofiarę — odparła znowu macocha nie rozumiejąc pytania.
Wtedy król skinął na sługi i w tej samej chwili związano ją i jej córkę i wyrzucono przez okno do bystro płynącej rzeki, między wysokimi skałami, o które obie roztrzaskały głowy; ciała ich prąd uniósł na głębokie morze, gdzie pożarły je okrutne potwory.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Bracia Grimm i tłumacza: Cecylia Niewiadomska.