Dzieje niegrzecznego chłopczyka

<<< Dane tekstu >>>
Autor Mark Twain
Tytuł Dzieje niegrzecznego chłopczyka
Pochodzenie Król i osioł oraz inne humoreski
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1925
Druk Zakł. Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. The Story of the Bad Little Boy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
DZIEJE NIEGRZECZNEGO CHŁOPCZYKA

Był sobie na świecie niedobry chłopiec, którego nazywano Jim — mimo iż, jeśli państwo zechcecie wejrzeć w te sprawy, przekonacie się, że źli chłopcy w książkach szkolnych prawie zawsze noszą imię James. Dziwne, że ten właśnie nazywał się Jim, ale na to niema rady.
Jim ten nie miał chorej matki — pobożnej matki, która byłaby chora na suchoty i chętnie zeszłaby do grobu, by odpocząć wreszcie, gdyby nie kochała była tak bardzo swego syna i nie lękała się, że ludzie będą dlań zbyt surowi i bezlitośni, skoro jej zbraknie. Większość złych chłopców w książkach szkolnych zwie się James’ami i posiada chore matki, które uczą ich modlitwy wieczornej, nucą im żałosnym a czułym głosem kołysankę do snu, a potem całują ich na dobranoc, klęczą koło ich łóżka i płaczą.
Z tym jednak chłopcem sprawa się miała zupełnie inaczej. Nazywał się Jim, a matka jego była jak najzdrowsza, nie miała ani suchot, ani wogóle nic takiego. Była zdrowa, jak ryba, i wcale nie odznaczała się pobożnością, przytem wcale nie niepokoiła się o Jima. Mówiła, że jeżeli Jim nawet skręci szyję, to mała będzie szkoda. Niech skręci! Usypiała go zawsze klapsami i nigdy nie całowała na pożegnanie; przeciwnie, wychodząc z pokoju, targała go za uszy.
Razu pewnego ów zły chłopak ukradł klucz od śpiżarki, wlazł tam, najadł się konfitur, a do słoika dolał nafty, aby matka nie zauważyła braku. I podczas tej operacji nie ogarnął go wcale nagły lęk, ani głos tajemniczy nie szepnął mu wcale: „Czy to dobrze nie słuchać mamy? Czy to nie grzech tak robić? Dokąd idą niegrzeczni chłopcy, zjadający konfitury swych dobrych, miłych mam?“ I nie ukląkł zły Jim wcale i nie przyrzekł nigdy więcej nie być złym i nie wstał z lekkiem, szczęśliwem sercem i nie poszedł powiedzieć tego swej mamusi i prosić ją o przebaczenie, a ona nie pobłogosławiła go ze łzami dumy i wdzięczności w oczach. Nie. Tak dzieje się ze wszystkimi innymi niegrzecznymi chłopcami w książkach szkolnych, lecz — chociaż jest to bardzo dziwne — z Jimem wszystko działo się inaczej. Jim pożarł konfitury, rzekł „klawo!“ (według swej wulgarnej manjery) — poczem zalał słoik naftą i znowu rzekł: „klawo!“ i zaśmiał się, dodając, że „stara wścieknie się chyba, gdy to ujrzy“... Gdy zaś ujrzała, Jim począł zaklinać się, że nic o niczem nie wie, poczem matka zbiła go rózgą, i płakał on, nie ona. Wszystko w tym chłopcu było niezwykłe, — wszystko z nim działo się inaczej, niż dzieje się z niegrzecznymi James’ami w książkach szkolnych.
Razu pewnego Jim wlazł na jabłoń fermera Ecrone’a poto, by kraść jabłka; gałąź złamała się, to prawda, ale Jim nie spadł i nie złamał sobie ręki i nie pogryzł go duży pies fermera i Jim nie przeleżał kilku tygodni w łóżku i nie wpadł w skruchę i nie stał się grzecznym chłopcem. O, nie! Nakradł jabłek, ile wlazło, poczem najspokojniej w świecie zlazł z drzewa; z psem doskonale dał sobie radę, cisnąwszy weń z całej siły cegłą, gdy pies nadbiegł, by go rozszarpać. Jest to rzeczywiście dziwne, gdyż nic podobnego nigdy nie zdarzyło się w tych miłych książeczkach w kolorowych okładkach, przedstawiających mężczyzn w fałdzistych surdutach, podobnych do jaskółczego ogona, w kapeluszach podobnych do dzwona i nazbyt krótkich spodzienkach, kobiety zaś w sukniach kończących się gdzieś pod pachami i bez krynolin. Nic podobnego nie zdarza się w żadnej książce szkolnej naszych amerykańskich szkółek niedzielnych.
Innym razem Jim skradł mały scyzoryk swemu nauczycielowi, a lękając się, że zostanie wykryty i obity, wsunął scyzoryk w czapkę George’a Wilsona, syna biednej wdowy pani Wilson, chłopca moralnego, najbardziej przykładnego chłopca we wsi, który zawsze słuchał matki i nigdy nie mówił nieprawdy, kochał swe lekcje i ubóstwiał szkółkę niedzielną. I kiedy scyzoryk wypadł mu z czapki i biedny George zwiesił głowę i poczerwieniał, jak gdyby w poczuciu winy, a zasmucony nauczyciel musiał zarzucić mu kradzież i już, już zamierzał opuścić rózgę na jego drżące plecy — siwowłosy, nieprawdopodobny sędzia z sądu pokoju nie ukazał się nagle pomiędzy nimi, nie wyciągnął uroczyście ręki i nie oświadczył:
— Nie ruszajcie tego szlachetnego chłopca, tam oto stoi przestępca! Przechodziłem właśnie podczas pauzy koło szkoły i — niezauważony przez nikogo — widziałem, jak dokonane zostało przestępstwo!
I po tem wszystkiem Jim’a nie obito rózgami, a czcigodny sędzia, z zalanemi od łez oczami, nie wygłosił uczniom kazania i nie wziął Georga Wilsona za rękę i nie oświadczył, że taki chłopiec godzien jest lepszego losu i nie kazał mu przyjść później do siebie, by mieszkał z nim pod jednym dachem, zamiatał mu biuro, palił w piecu, biegał za posyłkami, rąbał drzewo, studjował prawo, był pomocnym żonie sędziego w gospodarstwie, zaś z całego pozostałego czasu korzystał dla swej zabawy, a za to wszystko otrzymywał po czterdzieści centów na miesiąc i rozkoszował się swem szczęściem. Nie; tak byłoby się działo w książkach, ale tak nie stało się z Georgem. Żaden stary krętacz sądowy nie wmieszał się do tej sprawy, to też przykładny chłopiec George Wilson dostał lanie, Jim zaś cieszył się z tego, dlatego, że Jim, proszę państwa, nienawidził przykładnych chłopców. Jim mówił, że „wstrętne mu są te zmokłe kury“. Ot, jak się wyrażał ten zły, niegrzeczny chłopiec.
Ale najdziwniejszem ze wszyskiego, co działo się z Jim’em, było to, że pojechał on łódką w niedzielę i nie utonął; innym zaś razem spotkała go burza, gdy łapał ryby w niedzielę i nie został zabity przez piorun!
Państwo możecie przejrzeć wszystkie książki szkółek niedzielnych wstecz od dnia dzisiejszego aż po dzień narodzenia Chrystusa i nigdzie nie spotkacie nic podobnego. O nie! przeciwnie, przeczytacie tam, że wszyscy niegrzeczni chłopcy, którzy jeździli łódką w niedzielę, niechybnie musieli utonąć i że wszystkich niegrzecznych chłopców, których spotkała burza podczas łowienia ryb w niedzielę — koniecznie musiał zabić piorun. Łódki z niegrzecznymi chłopcami zawsze wywracają się w niedzielę i zawsze bywa burza, gdy niegrzeczni chłopcy w niedzielę łapią ryby. W jaki więc sposób ocalał Jim — to doprawdy jest dla mnie zagadką.
Ten Jim, jak się zdaje, był zaczarowany, tak, napewno tak być musiało. Wszystko mu uchodziło płazem. Jim nawet podsunął słoniowi w menażerji paczkę tytuniu i słoń nie zmiażdżył mu czaszki trąbą. Innym razem zakradł się do bufetu po wodę miętową i wcale nie napił się przez omyłkę witrjolu. „Zwędził“ ojcu fuzję, z którą polował co niedzielę i mimo to ani razu nie ustrzelił sobie trzech czy czterech palców. Raz w gniewie walnął swą najmłodszą siostrzyczkę w czoło, ale ona nie męczyła się w bólu w ciągu długich dni letnich i nie umarła ze słowami czułości na wargach, słowami, które zdwoiły cierpienia jego szarpiącego się serca. Nie, ona to przeżyła. A wreszcie, Jim uciekł z domu i wstąpił do marynarki, ale wróciwszy do ojczyzny, nie zatęsknił i nie poczuł się osamotnionym na świecie, dowiedziawszy się, że drodzy jego sercu śpią na spokojnym cmentarzu, a porośnięty winem dom jego dzieciństwa tak się zapadł w ziemię, że pozostał po nim tylko dach. O, nie! Jim wrócił do domu pijany, jak szewc, i na samym progu ojczyzny — dostał się do komisarjatu.
Wreszcie wyrósł i ożenił się, spłodził chmarę dzieci i raz w nocy zmiażdżył im wszystkim głowy siekierą; uszło mu to jakoś bezkarnie, zbogacił się wreszcie na swoich podłościach i oszustwach; a teraz jest najbardziej niepoprawnym hultajem w swojej wsi ojczystej, cieszy się ogólnem poważaniem i został wybrany do Sejmu.
Sami więc, państwo, widzicie, że żadnemu niegrzecznemu James’owi z podręczników szkółek niedzielnych nigdy się nie wiodło tak dobrze, jak temu bezbożnemu, zaczarowanemu Jim’owi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Samuel Langhorne Clemens i tłumacza: anonimowy.