Podróże Gulliwera/Część trzecia/Rozdział VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jonathan Swift
Tytuł Podróże Gulliwera
Wydawca J. Baumgaertner
Data wyd. 1842
Druk B. G. Teugner
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Jan Nepomucen Bobrowicz
Tytuł orygin. Gulliver’s Travels
Źródło Skany na commons
Inne Cała część trzecia
Indeks stron


ROZDZIAŁ VIII.

Dalszy opis Glubbdubdribu.
— Historya starożytna i nowoczesna zostają sprostowane.



D


Dla zadosyć uczynienia chęci mojej widzenia przedewszystkiem tych z starożytności, którzy się rozumem i naukowością wsławili, przeznaczyłem osobny dzień cały. Żądałem ażeby Homer i Arystoteles zjawili się na czele wszystkich swoich komentatorów; lecz ci ostatni byli tak niezmiernie liczni, że kilkaset z nich na dworze i w przyległych pokojach czekać musiało. Na pierwszy rzut oka poznałem tych dwóch wielkich mężów, i nie tylko mogłem ich łatwo odróżnić od otaczającej ich massy, ale nawet jednego od drugiego. Homer był większy i piękniejszej powierzchowności od Arystotelesa: lubo w latach podeszłych, miał postawę prostą i nadzwyczaj przenikliwe i żywe oczy. Arystoteles zaś był schylony i chodził na jednej kuli. Twarz miał chudą, włosy krótkie i rzadkie, głos bardzo słaby. Spostrzegłem że obydwaj wcale obcemi byli swoim towarzyszom i że nic o nich nigdy nie słyszeli.

Jeden z duchów, którego nie chcę wymieniać, powiedział mi do ucha: że wszyscy ci wykładacze trzymają się zawsze w największem oddaleniu od swoich autorów; wstydzą się bowiem niezmiernie, że tak fałszywie wytłomaczyli myśli tych wielkich pisarzy i potomności je podali. Przedstawiłem Homerowi Dydymusa i Eustatiusa, i wymogłem na nim, aby się z nimi lepiej obchodził niż może zasłużyli; poznał bowiem zaraz, że nie mieli dostatecznego rozumu do pojęcia tak wielkiego poety. Arystoteles zaś rozgniewał się mocno, gdy mu opowiadałem o pracach Skota i Ramusa, przedstawiając tych dwóch uczonych. Zapytał się ich czy wszyscy do tej klassy należący są tak głupiemi i ograniczonemi jak oni.

Prosiłem potem gubernatora, ażeby przyzwał Kartezyusza i Gassendego, i namowiłem ich ażeby system swój przełożyli Arystotelesowi. Sławny ten filozof wyznał otwarcie, że wielkie popełnił w fizyce błędy, zasadzając się przy wielu rzeczach na własnych domysłach, co każden człowiek czynić zwykle musi. Podług jego mniemania: system Gassendego, który naukę Epikurego ile możności ozdobił i jako godną przyjęcia wystawił, równie i zasady Kartezyusza odrzucić trzeba. Ten sam los przepowiedział systemowi o sile przyciągającej, którego teraz uczeni bronią z tak wielką gorliwością. Nowe systema natury, mówił dalej, są jak nowe mody, które z każdym wiekiem się zmieniają; a nawet te które dowodzą zasadami matematycznemi, nie długo się utrzymają i po niejakim czasie pójdą w zapomnienie. Pięć dni przepędziłem rozmawiając z innemi jeszcze uczonemi z starożytności. Widziałem prawie wszystkich cesarzy rzymskich. Namówiłem gubernatora ażeby przyzwał kucharzy cesarza Heliogabala, dla przysposobienia nam porządnego obiadu; lecz nie mogli się ze swoją biegłością popisać z powodu braku potrzebnych do tego materyałów. Niewolnik Agezylausa przygotował nam miskę zupy spartańskiej, lecz nie byliśmy w stanie więcej nad jedną łyżkę jej połknąć.

Ci dwaj panowie, którzy przybyli ze mną na tę wyspę, musieli za dwa dni wracać do domu, dla załatwienia potrzebnych interessów. Obróciłem te pare dni na oglądanie kilku sławnych umarłych, którzy w ostatnich trzech wiekach tak w Anglji jak i innych krajach Europy wielką grali rolę. Ponieważ zawsze byłem wielkim wielbicielem jaśnie oświeconych familji, prosiłem przeto gubernatora, aby przyzwał pare tuzinów Królów z ich poprzednikami aż do 8mego lub dziewiątego pokolenia. Jakże mocno zostałem w moich oczekiwaniach omylony, gdy zamiast długiego rzędu osób z dyademami; widziałem w jednej familji dwóch skrzypków, trzech wesołych dworaków i włoskiego prałata; w drugiej zaś jednego opata i dwóch kardynałów.

Zanadto byłem z uszanowaniem dla głów koronowanych, ażebym miał dłużej przy tak delikatnym przedmiocie zabawić; lecz względem hrabiów, markizów, książąt nie byłem tak skrupulatnym i muszę wyznać, iż wielką przyjemność mi to sprawiało, że mogłem odkryć przyczynę odznaczających się rysów twarzy pewnych familji. Mogłem dokładnie rozpoznać; dla czego niektóre familie mają nosy długie, inne brody kończaste, inne twarze ogorzałe i wzrok okropny; dla czego inne mają oczy piękne, twarz delikatną i białą; dla czego w pewnych familiach znajduje się wielu waryatów i głupich, w innych wielu oszustów; dla czego niektórych udziałem jest grubiańswo, złośliwość i podłość, któremi się od siebie jak herbami różnią. Pojąłem dla czego Polidor Virgili powiedział o jednej znacznej familji owego czasu: „Nec vir fortis, nec foemina casta“. — „Nie ma w niej ani walecznego męża, ani cnotliwej kobiety.“ —

Widziałem jak okrucieństwo, fałszywość i bojaźliwość stały się charakterystycznemi znamionami niejednej familji, które w prostej linji, jak wrzody skrofuliczne na potomność ich przeszły, i po których ich łatwo jak po herbach rozróżnić można. Lecz i to nawet nie zadziwiło mnie bynajmniej, gdy widziałem rodzicielstwo przerwane przez paziów, lokajów, stangretów, graczów, skrzypków, komedyantów i filutów.

Najbardziej obmierziłem sobie historyą nowoczesną. Gdy bowiem uważałem najsławniejsze osoby, które się od stu lat na dworach monarchów odznaczyły, znalazłem: że świat wcale oszukany został przez podłych dziejopisów, którzy największe czyny bohaterskie przypisali bojaźliwym, najmędrsze rady głupim, otwartość pochlebcom, rzymską cnotę zdrajcom ojczyzny, pobożność ateistom, wstrzemięźliwość rozpustnikom, prawdę szpiegom i denuncyantom; ujrzałem, ile osób niewinnych i zasłużonych na śmierć lub wygnanie skazanych zostało, przez intrygi ministrów którzy sędziów przekupili, lub korzystali ze złośliwości partyi; ile nikczemnych wyniesiono na najwyższe urzęda, na najważniejsze, najzaszczytniejsze i największe dochody przynoszące; jaki udział w planach i wypadkach dworów, rad i senatów mieli wszetecznicy, szalbierze, wyjadacze i błazny. Jakże nizkie mniemanie powziąłem o mądrości i poczciwości ludzkiej, poznawszy źródła wielkich świata rewolucyi, przyczyny najświetniejszych przedsięwzięć i nikczemne przypadki, przez które pomyślnym skutkiem uwieńczone zostały.

Odkryłem niewiadomość i oszukaństwo pisarzy anekdot i historyi tajemnych, którzy śmierć niejednego monarchy truciznie przypisali; którzy powtarzali rozmowy monarchów z ministrami, przy których nikt nie był przytomnym; którzy znali myśli i byli w gabinetach sekretarzy stanu, a nieszczęściem zawsze a zawsze się mylą. Tu poznałem także prawdziwe i tajemne powody wielkich zdarzeń, nad któremi świat się zdumiewał; jak lubieżnica rządzi tajemnym buduarem, buduar tajnym radzcą, tajny radzca zgromadzeniem senatu.

Jeden generał wyznał mi, że raz odniósł zwycięztwo przez bojaźliwość i nieroztropność swoją; admirał zaś, że zbił pomimowolnie flotę nieprzyjaciela, właśnie gdy zamyślał oddać mu własną. Trzej Królowie wyznali mi, że podczas swego panowania nigdy nie nagrodzili zasłużonego człowieka, chyba że się to stało przez oszukaństwo, albo omyłkę ministra, i w przekonaniu że mieli słuszność, nie postępowaliby inaczej gdyby znowu żyli. Utrzymywali, że trony mogą tylko istnieć przez zepsucie: że pewny, stały, pełen zaufania do siebie charakter, który cnota nadaje człowiekowi, jest wieczną zawadą dla spraw publicznych.

Przez ciekawość dowiadywałem się, jakim sposobem takie mnóstwo ludzi, tak wielkich nabyło dóbr i zaszczytnych tytułów, lecz moje pytania ściągały się do czasów przeszłych acz niedawnych, teraźniejszość zaś najtroskliwiej pomijałem z obawy, ażebym nawet cudzoziemców nie obraził: że bowiem opowiadanie moje nie tyczy się bynajmniej moich współziomków, o tem czytelnika uwiadamiać wcale nie ma potrzeby.

Wielka liczba ludzi przyzwaną została w tym celu, i przy powierzchownem tylko rozpoznawaniu odkryłem tyle hańby, że bez zgrozy nie mogę mówić o tem. Krzywoprzysięztwo, uciemiężenie, zdrada, oszukaństwo, kuplerstwo, były najmniejsze z niegodziwości którym winni byli swoje wyniesienie: byłem też dla nich dosyć pobłażającym. Lecz gdy mi niektórzy wyznali, że bogactw swoich nabyli przez najpodlejsze i nienaturalne rozwiozłości, przez kazirodztwo, przez sromotę swoich żon i córek, zdradę ojczyzny i monarchy, niektórzy przez otrucie, przekręcenie praw dla zniszczenia niewinnych; zmniejszyło się znacznie przez to odkrycie, wielkie moje uszanowanie które miałem dla osób wysokiej rangi i które każden ma mieć dla tych, co ich natura lub los wyżej od nas umieścił. Czytałem często o wielkich przysługach, które krajom i monarchom przez pewne osoby wyświadczone zostały, chciałem więc je widzieć; lecz powiedziano mi, że ich nazwiska wcale są nieznajome, wyjąwszy kilku, których dziejopisarze jako zdrajców i podłych opisali. Ci zapomnieni stanęli przedemną, lecz z oczami spuszczonemi i w ubiorze najnędzniejszym; powiedzieli mi, że umarli w ubóstwie i hańbie, a niektórzy nawet na rusztowaniu lub szubienicy. Między nimi widziałem jednego którego los był bardzo osobliwy; koło niego stał młodzieniec blizko ośmnaście lat mający. Powiedział mi: że przez wiele lat był dowódzcą okrętu i w bitwie pod Akcyum był tak szczęśliwym, że mu się udało przełamać linią nieprzyjacielską, zatopić trzy okręty i zabrać czwarty, co było głównym powodem ucieczki Antoniusza i odniesionego nad jego flotą zwycięztwa: że stojący koło niego młodzieniec jest jego synem, który w tej bitwie poległ: po wojnie, dodał, udał się do Rzymu i prosił aby przez wzgląd na jego zasługi uczyniono go dowódzcą większego okrętu, którego dotychczasowy dowódzca poległ był w bitwie; lecz prośba jego niezostała wysłuchaną i miejsce o które prosił oddane młodemu zostało człowiekowi, który nigdy morza nie widział, lecz był synem Libertyny, towarzyszki jednej z kochanek Cesarza. Za powrotem do swojego okrętu, oskarżono go o zaniedbanie służby i dowództwo okrętu powierzone zostało ulubionemu paziowi wiceadmirała Publicoli: potem udał się na małą niedaleko Rzymu leżącą wieś swoją i tam życie zakończył.

Chcąc się przekonać o prawdziwości tej historyi, żądałem widzieć Agryppę, który był admirałem całej floty w tej sławnej bitwie: zjawił się, potwierdził całe to opowiadanie i dodał jeszcze wiele szczegółów powiększających zasługi kapitana, o których tenże przez skromność zamilczał.

Zdumiewałem się, widząc przez niedawno wprowadzony zbytek takie zepsucie w tem państwie, przez co zadziwienie moje znacznie się zmniejszyło nad podobnemi zdarzeniami w innych krajach; gdzie zbytek i występki od niepamiętnych czasów panują, i gdzie całą sławę i wszystką zdobycz przywłaszczają sobie generałowie, lubo nieraz mniej do obydwóch mają prawa od ostatniego z ich żołnierzy.

Ponieważ każden z przyzwanych umarłych pokazał mi się w takiej postaci jaką miał za życia, widziałem z nieopisanym smutkiem: że ród ludzki od stu lat zupełnie zwyrodniał; że rozwiozłość i choroby zeszpeciły Angielskie rysy twarzy, zmniejszyły wielkość ciała, osłabiły nerwy, zniszczyły sprężystość muskułów i cięciw, i stały się przyczyną bladości twarzy, niejędrności i nieprzyjemności odoru ciała. Pragnąłem też widzieć kilku z naszych rolników przeszłych czasów, którzy byli tak sławni z prostoty obyczajów, wstrzemięźliwości, sprawiedliwości, prawdziwego ducha wolności, odwagi i nieskończonej miłości ojczyzny. Widziałem ich; ale głęboki smutek przejął mnie, gdy ich porównałem z teraźniejszemi, którzy się tak oddalili od cnót swoich przodków, swoje głosy sprzedają za pieniądze przy wyborach deputowanych do parlamentu, i w tym nabyli takiej chytrości i występków, jakie tylko nikczemni dworacy mieć mogą.












Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jonathan Swift i tłumacza: Jan Nepomucen Bobrowicz.