Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/467: Różnice pomiędzy wersjami

[wersja przejrzana][wersja przejrzana]
 
Status stronyStatus strony
-
Problemy
+
Przepisana
Treść strony (podlegająca transkluzji):Treść strony (podlegająca transkluzji):
Linia 1: Linia 1:
rwali ku obronie; kto żył nogi za pas wziąwszy, zmykał w kouopic’ w krzaki, pod szopy, nie wyjmując starosty, bo i ten zemknął za’ dwór i schował się do rowu. Wojewodzie z tryumfem wtargnął do mieszkania i przetrząsłszy całe, nieryebło w ciemnej izbie ua klucz zamkniętą jejmość wyszukał. Ta przestraszona taż napaścią, nie wiedząc kto i co, sądząc, że rozbójnicy jacy naszli, padła mu do nóg błagając, aby jej życia nic odbierał.
{{pk|po|rwali}} ku obronie; kto żył nogi za pas wziąwszy, zmykał w konopie, w krzaki, pod szopy, nie wyjmując starosty, bo i ten zemknął za dwór i schował się do rowu. Wojewodzic z tryumfem wtargnął do mieszkania i przetrząsłszy całe, nierychło w ciemnéj izbie na klucz zamkniętą jéjmość wyszukał. Ta przestraszona tąż napaścią, nie wiedząc kto i co, sądząc, że rozbójnicy jacy naszli, padła mu do nóg błagając, aby jéj życia nie odbierał.<br />
— Ale ja w obronie jej życia przybyłem — podnosząc ją, zawołał Gozdzki — proszę się uspokoić. Zasłyszałem o jej męczeństwie i znęcaniu się starosty, i w pomoc jej przychodzę. Napominałem go próżno; trudno się po nim poprawy spodziewać, a pani godną jesteś lepszego losu. Zabieram wiec ją z sobą do Lwowa, i procesem rozwodowym się zajmę, a na opiece uczciwego człowieka pewnie acani dobrodziejka nie stracisz.
{{tab}}— Ale ja w obronie jéj życia przybyłem — podnosząc ją, zawołał Gozdzki — proszę się uspokoić. Zasłyszałem o jéj męczeństwie i znęcaniu się starosty, i w pomoc jéj przychodzę. Napominałem go próżno; trudno się po nim poprawy spodziewać, a pani godną jesteś lepszego losu. Zabieram więc ją z sobą do Lwowa, i procesem rozwodowym się zajmę, a na opiece uczciwego człowieka pewnie acani dobrodziejka nie stracisz.<br />
Piękna postać starościnej, jej łzy, nieszczęście, wszystko to razem Gozdzkiego poruszyło, iż gotów był dla pomocy jej choćby życic i majątek stawić. Opierała sic długo, obawiając zemsty starosty, lecz w końcu ją przekonał i poprzysiągł, że na honor jego i uczciwość zdać się może.
{{tab}}Piękna postać starościnéj, jéj łzy, nieszczęście, wszystko to razem Gozdzkiego poruszyło, iż gotów był dla pomocy jéj choćby życie i majątek stawić. Opierała się długo, obawiając zemsty starosty, lecz w końcu ją przekonał i poprzysiągł, że na honor jego i uczciwość zdać się może.<br />
-- — Ja pani starościnej w szponach jego zostawić nie mogę...
{{tab}}— Ja pani starościnéj w szponach jego zostawić nie mogę... Towarzyszę jéj do Lwowa, gdzie przystojne i bezpieczne dla niéj schronienie znajdziemy.<br />
{{tab}}Z płaczem tedy musiała jéjmość honor i życie powierzyć temu, jakby z nieba spadającemu obrońcy. Że Gozdzki z ludźmi konno przybył, kazał ze stajni powóz i brykę wyciągnąć, konie starosty zaprządz, rzeczy starościnéj spakować, swoich dwóch ludzi na kozły wsadził i sam towarzysząc w eskorcie, natychmiast zawiózł jéjmość do Lwowa. Tu do klasztoru panien benedyktynek wprost kazawszy zajechać, sam do przełożonéj poszedł i jéj panią starościnę zdał na opiekę. Nazajutrz zaś w imienin jéj, pozwy podał do rozwodu, w których wszystkie prześladowania, złe obejście znęcania się, bicie i&nbsp;t.&nbsp;p., były wymienione.<br />
Towarzyszę jej do Lwowa, gdzie przystojne i bezpieczne dła niej fcohron i en i c znaj (lzicmy.
{{tab}}Gdy po odjeździe Gozdzkiego pan Kaniowski z konopi wyszedłszy, dowiedział się o wszystkiém, naprzód kozactwo, które się nie broniło, srogo ukarał, zmienił ludzi, potém zebrawszy nowych, natychmiast na Dąbrowskiego, ojca żony, posądzając go o skargi, napadłszy, z folwarku go precz wygnał i na gościniec wyrzucił. W furyi niesłychanéj dzień i noc chodząc, zemstę począł knować, a tak rozpasyonowany będąc doznaném upokorzeniem, iż do ludzi nie gadał, — i przystępu do niego nie było. Ostrzegano Gozdzkiego, iż nie lada zemstę gotuje; ten sobie to lekceważąc, poświstywał.<br />
Z płaczem tedy musiała jejmość honor i życic powierzyć temu, jakby z nieba spadającemu obrońcy. Że Gozdzki z ludźmi konno przybył, kazał ze stajni powóz i brykę wyciągnąć, konie starosty zaprządz, rzeczy starościnej spakować, swoich dwóch ludzi na kozły wsadził i sam towarzysząc w eskorcie, natychmiast zawiózł jejmość do Lwowa. Tu do klasztoru panien benedyktynek wprost kazawszy zajechać, sam do przełożonej poszedł i jej panią starościnę zdał ua opiekę. Nazajutrz zaś w imieniu jej, pozwy podał do rozwodu, w których wszystkie prześladowania, złe obejście znęcania sic, bicie i&nbsp;t.&nbsp;p., były wymienione.<br />
{{tab}}Gdy po odjeździe Gozdzkiego pan Kaniowski z konopi wyszedłszy, dowiedział się o wszystkiem, naprzód kozactwo, które się nio broniło, srogo ukarał, zmienił łudzi, potem zebrawszy nowych, natychmiast na Dąbrowskiego, ojca żony, posądzając go o skargi, napadłszy, z folwarku go precz wygnał i na gościniec wyrzucił. W fury i niesłychanej dzień i noc chodząc, zemstę począł knować, a tak rozpasyonowany będąc doznanem upokorzeniem, iż do łudzi nie gadał, — i przystępu do ’niego nie było. Ostrzegano Gozdzkicgo, iż nie lada zemstę gotuje; ten sobie to lekceważąc, poświstywał.<br />
{{tab}}Zeszło tak tygodni kilka, a o zemście jakoś słychać nie było.
{{tab}}Zeszło tak tygodni kilka, a o zemście jakoś słychać nie było.