Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/489: Różnice pomiędzy wersjami

[wersja przejrzana][wersja przejrzana]
 
Nie podano opisu zmian
Treść strony (podlegająca transkluzji):Treść strony (podlegająca transkluzji):
Linia 1: Linia 1:
{{c|w=160%|NIECO O ISTOCIE KWESTJI KOBIECEJ.|po=15px}}
{{c|w=160%|NIECO O ISTOCIE KWESTJI KOBIECEJ.|po=15px}}
{{---|40}}
{{---|40}}
[[Plik:Zygmunt Atanazy Pietkiewicz.jpg|left|140px]]
[[Plik:Zygmunt Atanazy Pietkiewicz.jpg|left|150px]]
<br /><br />
<br /><br />
{{f*|w=200%|D}}użo u nas się mówiło i pisało o tak zwanej „kwestji kobiecej“ i sporo pod jej adresem naplotło się koszałek-opałek, a jednak pomimo, iż źródło jej wogóle tkwi w rozwoju społecznym okresu dzisiejszego, mało kto dotąd jeszcze rozumie u nas właściwą jej istotę, chociaż i nasze życie jest nieodłączną cząstką tego rozwoju. Zbliżano się do prawdy, łapano ją za ogon, czego rzeczowym dowodem może być niejedna powieść naszych wybitniejszych autorek, budzicielek „samodzielności kobiecej“. I przyznać im trzeba, że dając w ideałach powieściowych wyraz wymaganiom chwili, łapały istotnie prawdę za omyk, ale pomimo ich całej spostrzegawczości, on się wymykał, w palcach zostawało kilka strzępków sierści, z której trudno zgadnąć, co to za zwierzę? Pochodziło to stąd, że albo ręce były za krótkie, albo oko ćmiło się łzą starej sielankowości, albo nareszcie stąd, że chociaż ręka sięgająca kwestji kobiecej była dość długa, ale dłoń krępowała rękawiczka uszyta ze skórki różowo-błękitnych ekonomistów i socjologów. „Kwestję kobiecą“ zacieśniono więc do obrębu saloników drobnoziemiańskich i drobnomieszczańskich, nie wiedząc o tem, że ona w rzeczywistości jest czemś rozleglejszem; daje się porównać do rośliny niepodzielnej, mającej nietylko kwiat o tak ckliwej woni, jak „feminizm“ z p. Szeligą, jego kielichem, ale i łodygę, bujnie już rozrosłą na grancie naszego życia, i liście, aż pożółkłe z dojrzałości. Jest rośliną, wijącą się nieprzerwanie po przez wszystkie piętra gmachu społecznego.<br />
{{f*|w=200%|D}}użo u nas się mówiło i pisało o tak zwanej „kwestji kobiecej“ i sporo pod jej adresem naplotło się koszałek-opałek, a jednak pomimo, iż źródło jej wogóle tkwi w rozwoju społecznym okresu dzisiejszego, mało kto dotąd jeszcze rozumie u nas właściwą jej istotę, chociaż i nasze życie jest nieodłączną cząstką tego rozwoju. Zbliżano się do prawdy, łapano ją za ogon, czego rzeczowym dowodem może być niejedna powieść naszych wybitniejszych autorek, budzicielek „samodzielności kobiecej“. I przyznać im trzeba, że dając w ideałach powieściowych wyraz wymaganiom chwili, łapały istotnie prawdę za omyk, ale pomimo ich całej spostrzegawczości, on się wymykał, w palcach zostawało kilka strzępków sierści, z której trudno zgadnąć, co to za zwierzę? Pochodziło to stąd, że albo ręce były za krótkie, albo oko ćmiło się łzą starej sielankowości, albo nareszcie stąd, że chociaż ręka sięgająca kwestji kobiecej była dość długa, ale dłoń krępowała rękawiczka uszyta ze skórki różowo-błękitnych ekonomistów i socjologów. „Kwestję kobiecą“ zacieśniono więc do obrębu saloników drobnoziemiańskich i drobnomieszczańskich, nie wiedząc o tem, że ona w rzeczywistości jest czemś rozleglejszem; daje się porównać do rośliny niepodzielnej, mającej nietylko kwiat o tak ckliwej woni, jak „feminizm“ z p. Szeligą, jego kielichem, ale i łodygę, bujnie już rozrosłą na grancie naszego życia, i liście, aż pożółkłe z dojrzałości. Jest rośliną, wijącą się nieprzerwanie po przez wszystkie piętra gmachu społecznego.<br />