Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/625: Różnice pomiędzy wersjami
[wersja przejrzana] | [wersja przejrzana] |
Himiltruda (dyskusja | edycje) |
|||
Status strony | Status strony | ||
- | + | Skorygowana | |
Treść strony (podlegająca transkluzji): | Treść strony (podlegająca transkluzji): | ||
Linia 5: | Linia 5: | ||
{{tab}}Dziecko mieli jedno, Julisię, chude, blade, nędzne, pieszczone i z nóżkami pokrzywionemi.<br /> |
{{tab}}Dziecko mieli jedno, Julisię, chude, blade, nędzne, pieszczone i z nóżkami pokrzywionemi.<br /> |
||
{{tab}}Aż do progu domostwa szedłem za jéjmością, tu mi się kazała zatrzymać. Nie było nikogo w podwórku, ogromny kot czarny siedział na przyzbie, łapę lizał i nią się czesał... co zwróciło zaraz całą moję uwagę...<br /> |
{{tab}}Aż do progu domostwa szedłem za jéjmością, tu mi się kazała zatrzymać. Nie było nikogo w podwórku, ogromny kot czarny siedział na przyzbie, łapę lizał i nią się czesał... co zwróciło zaraz całą moję uwagę...<br /> |
||
{{tab}} |
{{tab}}Wydał mi się strasznym.<br /> |
||
{{tab}}Z za drzwi otwartych posłyszałem rozmowę Fabiszowéj z mężem. Zaczęła od opowiadania o tych niepoczciwych ludziach, co przez zemstę sierocie dawali z głodu umrzéć. Mowa była o mnie i o stryju Joachimie.<br /> |
{{tab}}Z za drzwi otwartych posłyszałem rozmowę Fabiszowéj z mężem. Zaczęła od opowiadania o tych niepoczciwych ludziach, co przez zemstę sierocie dawali z głodu umrzéć. Mowa była o mnie i o stryju Joachimie.<br /> |
||
{{tab}}Fabisz ostrożnie wypytywał.<br /> |
{{tab}}Fabisz ostrożnie wypytywał.<br /> |
||
{{tab}}— On tu się za mną przywlókł — dodała Marcicha. — Słuchaj, Fabisz, jesteśmy nadto ubodzy sami, abyśmy go mieli brać, zresztą, Bóg go wie, co za natura, jeśli się w ojca wdał! — ale tymczasem łyżkę strawy... jak Boga kocham. Posłuży, wody przyniesie... A nie może być, aby się kto z familii nie zlitował, aby ich sumienie nie ruszyło...<br /> |
{{tab}}— On tu się za mną przywlókł — dodała Marcicha. — Słuchaj, Fabisz, jesteśmy nadto ubodzy sami, abyśmy go mieli brać, zresztą, Bóg go wie, co za natura, jeśli się w ojca wdał! — ale tymczasem łyżkę strawy... jak Boga kocham. Posłuży, wody przyniesie... A nie może być, aby się kto z familii nie zlitował, aby ich sumienie nie ruszyło...<br /> |
||
{{tab}}Fabisz coś mruczał tak cicho, żem nie mógł dosłyszéć, potém ona |
{{tab}}Fabisz coś mruczał tak cicho, żem nie mógł dosłyszéć, potém ona głośniéj znowu:<br /> |
||
{{tab}}— Ja bo nie powiadam, żebyśmy mieli się nim obciążać na wiekuistość... ale, jak Boga kocham, ty w kościele, mnie trzeba wyjść, baba, co przychodzi, nie zawsze jest, Julusi saméj zostawić strach... czasem-by jéj dopilnował, czasem gołębi i kur, co nam kradną.<br /> |
{{tab}}— Ja bo nie powiadam, żebyśmy mieli się nim obciążać na wiekuistość... ale, jak Boga kocham, ty w kościele, mnie trzeba wyjść, baba, co przychodzi, nie zawsze jest, Julusi saméj zostawić strach... czasem-by jéj dopilnował, czasem gołębi i kur, co nam kradną.<br /> |
||
{{tab}}Fabisz odezwał się:<br /> |
{{tab}}Fabisz odezwał się:<br /> |