Strona:Oświęcim - pamiętnik więźnia.djvu/18: Różnice pomiędzy wersjami

[wersja przejrzana][wersja przejrzana]
 
Status stronyStatus strony
-
Przepisana
+
Skorygowana
Treść strony (podlegająca transkluzji):Treść strony (podlegająca transkluzji):
Linia 9: Linia 9:
{{tab}}Często, często po śmierci Jacka przypominałem sobie te jego słowa, pełne głębokiej wiary i coraz bardziej musiałem uznawać ich słuszność.<br />
{{tab}}Często, często po śmierci Jacka przypominałem sobie te jego słowa, pełne głębokiej wiary i coraz bardziej musiałem uznawać ich słuszność.<br />
{{tab}}Ale i sama śmierć Jacka, chłopaka ze wsi, była właśnie świadectwem tężyzny przeciętnego Polaka, o którą załamują się starania Niemców. Zasługuje też, by ją tu opisać, choć wtedy ból i żal po Jacku przesłonił mi wspaniałą wymowę jego śmierci.<br />
{{tab}}Ale i sama śmierć Jacka, chłopaka ze wsi, była właśnie świadectwem tężyzny przeciętnego Polaka, o którą załamują się starania Niemców. Zasługuje też, by ją tu opisać, choć wtedy ból i żal po Jacku przesłonił mi wspaniałą wymowę jego śmierci.<br />
{{tab}}Jacek był silnym, rosłym chłopcem i przydzielono go odrazu do robót budowlanych. Świetnie sobie radził z każdą pracą; spokojnie a sprawnie wykonywał wszystko, co do niego należało i ”capo” /zniemczony, paskudny Slązak, którego zesłano tu przez jakieś nieporozumienie/ był z niego wyraźnie zadowolony. Rzadko kiedy szturchnął Jacka, a jeśli SS. nie widzieli, to nawet lubił się nim nieraz wyręczyć. Slązak nałogowo pijał i trzymał sztamę z Niemcami, którzy od czasu do czasu, w niedzielę, użyczali mu tej możliwości. To też w poniedziałki ”capo” nie czuł się zdolny do żwawszej pracy ani bystrego nadzoru, wolał sobie przywarować gdzieś pod murkiem i drzemać. Gdy zaś jakie okoliczności stawały mu na przeszkodzie, wpadał w niesamowitą wściekłość i nieludzko tłukł więźniów. Wypadł właśnie taki ”niezdarzony”, zły poniedziałek. Dwaj więźniowie z trzecim Jackiem wychodzili do pracy, zaraz po apelu, z taczkami. ”Capo” przyczepił się bez żadnego powodu do towarzyszy Jacka, zaczął im wymyślać i spoliczkował ich. Jacek stał i czekał aż mu minie, patrzył przytym z podełba, jak zawsze, gdy kogoś potępiał. /Nie byłem obecny, szczegóły znam od jednego z więźniów/. Nagle ”capo” przyskoczył do Jacka z krzykiem: ”Co? nie podoba się?... Może sam chcesz? i wyrżnął go w twarz. Jacek naogół spokojnie znosił bicie. /”Jak już trafiło się im w ręce”, mawiał, ”wiadomo, że będą bić”/. Ale na pytanie powtórne: ”Podoba ci się?”, czy się zaciął, czy miał tego dnia dość — odpowiedział zawzięcie, głośno: ”Nie!!” Wtedy capo dał mu jeszcze kilka policzków, a że musiał sam się czuć głupio, bijąc tego spokojnego chłopca i doskonałego robotnika, — nagle jakby się urwał, zakręcił się na miejscu, rzucił jednego z towarzyszy Jacka na taczkę, kopnął {{pp|dru|giego}}
{{tab}}Jacek był silnym, rosłym chłopcem i przydzielono go odrazu do robót budowlanych. Świetnie sobie radził z każdą pracą; spokojnie a sprawnie wykonywał wszystko, co do niego należało i ”capo” /zniemczony, paskudny Slązak, którego zesłano tu przez jakieś nieporozumienie/ był z niego wyraźnie zadowolony. Rzadko kiedy szturchnął Jacka, a jeśli SS. nie widzieli, to nawet lubił się nim nieraz wyręczyć. Slązak nałogowo pijał i trzymał sztamę z Niemcami, którzy od czasu do czasu, w niedzielę, użyczali mu tej możliwości. To też w poniedziałki ”capo” nie czuł się zdolny do żwawszej pracy ani bystrego nadzoru, wolał sobie przywarować gdzieś pod murkiem i drzemać. Gdy zaś jakie okoliczności stawały mu na przeszkodzie, wpadał w niesamowitą wściekłość i nieludzko tłukł więźniów. Wypadł właśnie taki ”niezdarzony”, zły poniedziałek. Dwaj więźniowie z trzecim Jackiem wychodzili do pracy, zaraz po apelu, z taczkami. ”Capo” przyczepił się bez żadnego powodu do towarzyszy Jacka, zaczął im wymyślać i spoliczkował ich. Jacek stał i czekał aż mu minie, patrzył przytym z podełba, jak zawsze, gdy kogoś potępiał. /Nie byłem obecny, szczegóły znam od jednego z więźniów/. Nagle ”capo” przyskoczył do Jacka z krzykiem: ”Co? nie podoba się?... Może sam chcesz? i wyrżnął go w twarz. Jacek naogół spokojnie znosił bicie./ ”Jak już trafiło się im w ręce”, mawiał, ”wiadomo, że będą bić”/. Ale na pytanie powtórne: ”Podoba ci się?”, czy się zaciął, czy miał tego dnia dość — odpowiedział zawzięcie, głośno: ”Nie!!” Wtedy capo dał mu jeszcze kilka policzków, a że musiał sam się czuć głupio, bijąc tego spokojnego chłopca i doskonałego robotnika, — nagle jakby się urwał, zakręcił się na miejscu, rzucił jednego z towarzyszy Jacka na taczkę, kopnął {{pp|dru|giego}}