Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (1883) t. 5.pdf/269: Różnice pomiędzy wersjami
[wersja przejrzana] | [wersja przejrzana] |
Himiltruda (dyskusja | edycje) |
|||
Status strony | Status strony | ||
- | + | Uwierzytelniona | |
Treść strony (podlegająca transkluzji): | Treść strony (podlegająca transkluzji): | ||
Linia 1: | Linia 1: | ||
{{pk|po|piekło}}nie mało. Idziema teraz na samego cesarza i będzie koniec wojny, a ty pilnuj chałupy i Franka, bo niechbyś nie pilnowała, tobym ci chyba giry poprzetrącał, żebyś wiedziała, com za jeden. Bogu cię polecam.<br /> |
{{pk|po|piekło}} nie mało. Idziema teraz na samego cesarza i będzie koniec wojny, a ty pilnuj chałupy i Franka, bo niechbyś nie pilnowała, tobym ci chyba giry poprzetrącał, żebyś wiedziała, com za jeden. Bogu cię polecam.<br /> |
||
{{f|''Bartłomiéj Słowik.”''|align=right|prawy=4em|po=10px}} |
{{f|''Bartłomiéj Słowik.”''|align=right|prawy=4em|po=10px}} |
||
{{tab}}Bartek widocznie zasmakował w wojnie i począł patrzeć na nią, jak na właściwe sobie rzemiosło. Nabrał wielkiéj ufności w siebie i do bitwy teraz szedł, jakby się zabierał do jakiéj roboty w Pognębinie. Na piersi jego, po każdéj rozprawie leciały medale i krzyże, a choć podoficerem nie został, powszechnie miano go za piérwszego szeregowca w pułku. Był zawsze karny, jak dawniéj, i posiadał ślepe męztwo człowieka, który nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Męztwo to nie płynęło już tak, jak w piérwszych chwilach z wściekłości. Teraz źródłem jego była praktyka żołnierska i wiara w siebie. Przytem olbrzymie jego siły wytrzymywały wszelkie trudy, pochody i niewczasy. Ludzie marnieli obok niego, on jeden trwał niespożycie, tylko dziczał coraz bardziéj i stawał się coraz sroższym pruskim żołdakiem. Począł on teraz nietylko bić Francuzów, ale i nienawidzieć ich. Pozmieniały się téż i inne jego pojęcia. Stał się żołnierzem-patryotą i uwielbiał ślepo swoich przywódzców. W następnym liście pisał do Magdy:<br /> |
{{tab}}Bartek widocznie zasmakował w wojnie i począł patrzeć na nią, jak na właściwe sobie rzemiosło. Nabrał wielkiéj ufności w siebie i do bitwy teraz szedł, jakby się zabierał do jakiéj roboty w Pognębinie. Na piersi jego, po każdéj rozprawie leciały medale i krzyże, a choć podoficerem nie został, powszechnie miano go za piérwszego szeregowca w pułku. Był zawsze karny, jak dawniéj, i posiadał ślepe męztwo człowieka, który nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Męztwo to nie płynęło już tak, jak w piérwszych chwilach z wściekłości. Teraz źródłem jego była praktyka żołnierska i wiara w siebie. Przytem olbrzymie jego siły wytrzymywały wszelkie trudy, pochody i niewczasy. Ludzie marnieli obok niego, on jeden trwał niespożycie, tylko dziczał coraz bardziéj i stawał się coraz sroższym pruskim żołdakiem. Począł on teraz nietylko bić Francuzów, ale i nienawidzieć ich. Pozmieniały się téż i inne jego pojęcia. Stał się żołnierzem-patryotą i uwielbiał ślepo swoich przywódzców. W następnym liście pisał do Magdy:<br /> |