Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/472: Różnice pomiędzy wersjami

[wersja przejrzana][wersja przejrzana]
Kejt (dyskusja | edycje)
 
ilustracja
Treść strony (podlegająca transkluzji):Treść strony (podlegająca transkluzji):
Linia 2: Linia 2:
{{c|w=130%|({{Rozstrzelony|SZKIC Z NATUR}}Y).|po=15px}}
{{c|w=130%|({{Rozstrzelony|SZKIC Z NATUR}}Y).|po=15px}}
{{---|40}}
{{---|40}}
[[Plik:Ostoja 2.jpg|left|150px]]
{{Skan zawiera grafikę}}
<br /><br />
<br />
„{{f*|w=200%|W}}iem, że w codziennym repertuarze nie masz Pani ani chwilki wolnego czasu. Więc chociażbym miał Panią narazić na plotki całego miasta, muszę przyjść dziś {{Korekta|wieczo|wieczorem}} dla ostatecznego sprawozdania z powierzonej mi sprawy“.<br />
„{{f*|w=200%|W}}iem, że w codziennym repertuarze nie masz Pani ani chwilki wolnego czasu. Więc chociażbym miał Panią narazić na plotki całego miasta, muszę przyjść dziś {{Korekta|wieczo|wieczorem}} dla ostatecznego sprawozdania z powierzonej mi sprawy“.<br />
{{tab}}List ten otrzymała panna Karolina dziś zrana, gdy wychodziła na pierwszą lekcję. List do niej! Miły Boże! Ależ ona prawie nigdy nie otrzymywała listów. Od czasu do czasu odzywali się dwaj siostrzeńcy, niby dwa puszczyki, jeden z głębi lasów nad Białem, drugi ze stepów nad Czarnem morzem. Obaj niby z jej łaski na ludzi wyszli. Wielkie rzeczy! Stancję za nich płaciła, odziewała z większego, a jak trochę do rozumu przyszli i zrozumieli, że sierotom smutno na świecie, no, to ich tam przytuliła i popieściła, zresztą nie było czasu na czułość. Dziesięć, czasem dwanaście godzin muzyki dawała codzień! Nie lubiła przy tem rozczulać się zbytecznie, przy tych pieszczotach zwykle taki ją żal ogarniał, jak gdyby to ona sama była sierotą, a ona właściwie nigdy nikogo na świecie nie miała; bo i ci siostrzeńcy, to po jakiejś cioteczno-stryjecznej siostrze; ale to wszystko jedno: każdy chłopak urwis i nic dobrego, czy to z rodzonej, czy z ciotecznej siostry na świat przyjdzie! Miała też z nimi kłopotu niemało: kryli się przed nią z dziurawemi butami, sami naprawiali ubranie, obchodzili się nawet bez książek. Musiała ich szpiegować, ukradkiem prawie zaspakajała ich potrzeby. Teraz zaledwo o swoich siłach stanęli, jeden i drugi w każdym liście do siebie ją ciągnie: jeden nad Białe, drugi nad Czarne morze, Tęsknią łotry! Z każdego listu taki smutek wieje, że ona, chociaż nigdy nie płacze, czytając, mimowoli z dziesięć razy nos wycierać musi; sami tam z życiem pogodzić się nie mogą, a jej raj obiecują! Ten z lasów szczególnie! Ha! żeby się mogła rozdwoić, nie tracąc przy tem całości, pojechałaby może, żeby zobaczyć, jak też wyglądają urwisy, dziś już niby ludzie! Dawniej, ten dzisiejszy leśniczy był wilkiem skończonym: ludzi bał się, książki pożerał, chudy był jak chart, bo nauka nie tuczy. Ten zaś, co teraz uczonego agronoma udaje, na {{pp|pa|nicza}}
{{tab}}List ten otrzymała panna Karolina dziś zrana, gdy wychodziła na pierwszą lekcję. List do niej! Miły Boże! Ależ ona prawie nigdy nie otrzymywała listów. Od czasu do czasu odzywali się dwaj siostrzeńcy, niby dwa puszczyki, jeden z głębi lasów nad Białem, drugi ze stepów nad Czarnem morzem. Obaj niby z jej łaski na ludzi wyszli. Wielkie rzeczy! Stancję za nich płaciła, odziewała z większego, a jak trochę do rozumu przyszli i zrozumieli, że sierotom smutno na świecie, no, to ich tam przytuliła i popieściła, zresztą nie było czasu na czułość. Dziesięć, czasem dwanaście godzin muzyki dawała codzień! Nie lubiła przy tem rozczulać się zbytecznie, przy tych pieszczotach zwykle taki ją żal ogarniał, jak gdyby to ona sama była sierotą, a ona właściwie nigdy nikogo na świecie nie miała; bo i ci siostrzeńcy, to po jakiejś cioteczno-stryjecznej siostrze; ale to wszystko jedno: każdy chłopak urwis i nic dobrego, czy to z rodzonej, czy z ciotecznej siostry na świat przyjdzie! Miała też z nimi kłopotu niemało: kryli się przed nią z dziurawemi butami, sami naprawiali ubranie, obchodzili się nawet bez książek. Musiała ich szpiegować, ukradkiem prawie zaspakajała ich potrzeby. Teraz zaledwo o swoich siłach stanęli, jeden i drugi w każdym liście do siebie ją ciągnie: jeden nad Białe, drugi nad Czarne morze, Tęsknią łotry! Z każdego listu taki smutek wieje, że ona, chociaż nigdy nie płacze, czytając, mimowoli z dziesięć razy nos wycierać musi; sami tam z życiem pogodzić się nie mogą, a jej raj obiecują! Ten z lasów szczególnie! Ha! żeby się mogła rozdwoić, nie tracąc przy tem całości, pojechałaby może, żeby zobaczyć, jak też wyglądają urwisy, dziś już niby ludzie! Dawniej, ten dzisiejszy leśniczy był wilkiem skończonym: ludzi bał się, książki pożerał, chudy był jak chart, bo nauka nie tuczy. Ten zaś, co teraz uczonego agronoma udaje, na {{pp|pa|nicza}}